Alessia
W milczeniu wpatrywała się w twarz
dziewczyny. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie pary pełnych bólu oczu. W jakimś
stopniu to wydawało jej się okropne, chociaż starała się tego nie okazywać,
siląc się przede wszystkim na spokój. Nie chciała, żeby dziewczyna zorientowała
się, że jej rozmówczyni w rzeczywistości jest przerażona. Nie miała
pojęcia, co powinna zrobić, w duchu dziękując przede wszystkim za to, że
nie padło jedno z najistotniejszych pytań: jak?
W głowie
szukała czegoś, co mogłaby powiedzieć i co zabrzmiałoby choć odrobinie
sensownie. Pragnęła, żeby było to coś pocieszającego, co utwierdziłoby
dziewczynę w przenoszeniu, że jednak może być dobrze. Być może byłoby to
złudne poczucie bezpieczeństwa, jednak Ali sądziła, że byłoby to najlepszym z możliwych
rozwiązań – przynajmniej na razie.
Musiała
spróbować zadzwonić do Isabeau, dokładnie jak zaplanowała na początku. Ciotka
mogłaby jej pomóc, o wiele lepiej znając się na ziołach i najpewniej
mogąc doradzić jej coś, co przynajmniej uśmierzyłoby ból wilkołaczycy. Chciała
również zaryzykować wprowadzenie swojego planu i poszukanie czegoś na
wzmocnienie. Co prawda problem zdecydowanie nie leżał w niedoborze kilku
witamin, ale trudno. Zamierzała spróbować, chwytając się każdego możliwego
rozwiązania, jeśli tylko miało rację bytu. Wciąż nie miała pewności, czy w tej
drugiej kwestii lepsza będzie Isabeau czy może dziadek Carlisle, ale…
Z zamyślenia
skutecznie wyrwał ją dziwny, zdławiony dźwięk. Poderwała głowę akurat w chwili,
w której już i tak na wpół leżąca Nattie jęknęła, obejmując ramionami
brzuch i zginając się wpół. Z jej gardła wydobyło się coś, co Ali była
w stanie określić tylko i wyłącznie jako bulgotanie, jakby w przełyku
dziewczyny utknęło coś, czego w żaden sposób nie była w stanie się
pozbyć. Zakaszlała, a przynajmniej próbowała, bo i na to wydawała się
nie mieć siły. Błyszcząc oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a na
twarzy odmalował wyraz czystego przerażenia, którego nawet nie próbowała
opanowywać. Alessia zastygła w bezruchu, czując, że powinna coś zrobić,
ale jednocześnie nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca chociażby o milimetr
– i to pomimo tego, że w naturalny sposób zapragnęła chwycić
niedoszłą wilkołaczycę za ramiona i jakkolwiek jej pomóc, niezależnie od
tego, co się z nią działo.
Już w następnej
sekundzie pochyliła się do przodu, oddychając coraz szybciej i ciężej, a chwilę
później Ali wyraźnie poczuła aż nazbyt charakterystyczny, oszałamiająco zapach.
Zamarła w bezruchu, czując się trochę tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś
ciężkim po głowie, chociaż tym razem zdecydowanie nie miała w planach
rzucić się komuś do gardła.
Kiedy już w następnej
chwili Nattie najzwyczajniej w świecie zwymiotowała krwią, zmieniło się
wszystko.
Sama nie
była pewna kiedy i jakim cudem zdołała poderwać się na równe nogi, a tym
bardziej zmaterializować przy drzwiach. Oparła się o nie plecami, nerwowo
zaciskając dłoń na klamce i chyba jedynie cudem nie miażdżąc ją w coraz
silniejszym uścisku. Czuła, że serce tłucze jej się w piersi, waląc tak
szybko i mocno, że ledwo była w stanie oddychać. Gardło paliło żywym
ogniem, choć jednocześnie nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby przełknąć choć
kilka kropel krwi Nattie – wręcz przeciwnie: Ali miała wrażenie, że prędzej
dołączy do dziewczyny, zwracając wszystko to, co zdążyła wypić w sypialni,
zanim w ogóle zdecydowała się na jakiekolwiek spotkanie.
Słodka bogini…
Z wrażenia
aż zawirowało jej w głowie, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi.
Poruszając się trochę jak w transie, wpatrywała się w Nattie,
rozdarta pomiędzy potrzebą pomocy a natychmiastową ucieczką. Od dawna nie
czuła się aż tak roztrzęsiona, nie wspominając o tym, że nigdy dotąd nie
była świadkiem czegoś takiego. Co prawda wiedziała, że w skrajnych
przypadkach coś podobnego spotykało zarażone Syndromem Agresji pół-wampiry, ale
do tej pory nie miała pewności, czy prawdą jest, że kiedy śmierć nie
nadchodziła, zaś emocje stawały się nie do zniesienia, ciało najzwyczajniej w świecie
się buntowało i dokonywało samo destrukcji. No cóż, ta dziewczyna
zdecydowanie nie należała do zarażonych, nie wspominając o tym, że po wszystkim
Nattie zdecydowanie nie miała wrócić jako istota nieśmiertelna. Ta dziewczyna
właśnie umierała na jej oczach, a Ali nie była w stanie zrobić
niczego, by spróbować to zatrzymać.
Czuła, że
powinna wyjść, by nie prowokować swojej wampirzej natury, zwłaszcza po tym, jak
już raz zaatakowała, ale jednocześnie nie była w stanie tak po prostu
podjąć jakiejkolwiek decyzji. Mogła co najwyżej patrzeć jak nieszczęsna śmiertelniczka
na jej oczach doświadcza czegoś okropnego, chociaż sama zaledwie chwilę
wcześniej obiecała jej ratunek. Zrób coś,
kretynko!, warknęła na siebie w duchu, ale w głowie miała pustkę,
z kolei wszystkie mięśnie wydawały się być na dobrej drodze do tego, żeby
zamienić się w ołów. Miała wrażenie, że jej całe ciało waży tonę, a ona
zapada się, tracąc siły i motywację do dalszej walki. Chciała krzyknąć,
ale gardło miała tak ściśnięte i obolałe, że nawet wypuszczenia z płuc
okazało się skomplikowanym wyzwaniem, którego nie była w stanie podjąć.
Jakkolwiek
by nie było, takie ograniczenia najwyraźniej nie obowiązywały Nattie, bo z gardła
dziewczyny nagle wyrwał się rozdzierający, przerażony szloch. Wciąż klęczała na
brudnej posadzce, wspierając obie dłonie na ziemi i pochylając się do
przodu. W kącikach ust zebrały jej się krople krwi, a śmiertelniczka
nawet nie próbowała ich ocierać, być może roztrzęsiona, by zdobyć się na
uniesienie rąk. To zresztą i tak wydawało się być pozbawione sensu, tym
bardziej, że chwilę później ciałem Nattie wstrząsnął kolejny spazm, a potem
ponownie zwymiotowała, wprawiając Alessię w stan całkowitego osłupienia.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała aż tyle krwi, oczywiście
nie wspominając walk, które miały miejsce, kiedy Isobel była w pełni
władzy. Tego, co robiły demony, nie dało się porównać z niczym, a sama
świadomość tego, że kiedyś już biegła zakrwawionymi uliczkami, na każdym kroku
ślizgając się na nadmiarze posoki, przyprawiała ją o dreszcze.
– Proszę… –
usłyszała i to było niczym kolejny cios na który zdecydowanie nie była
przygotowana.
Podchwyciła
przerażone spojrzenie swojej rozmówczyni, wciąż klęczącej na ziemi. Skóra
dziewczyny straciła jakiekolwiek barwy, ciało trzęsło się, a sama Nattie
wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Już
nie błagała o śmierć, wyraźnie nie pragnąc jej w takim stopniu, jak
chwilę wcześniej usiłowała wmówić. Bała się i to wydawało się oczywiste, a jednak…
Nie
zarejestrowała momentu, w którym bezwiednie ruszyła się z miejsca.
Zanim się obejrzała, kolana ugięły się pod jej ciężarem, a Alessia ciężko
osunęła się u boku Nattie, przez chwilę całkowicie obojętna na obecność
krwi, pragnienie i czyste przerażenie, które odczuwała przez cały ten
czas. Ciało dziewczyny zaciążyło jej, kiedy ta oparła się o nią,
najzwyczajniej w świecie pozwalając sobie na utratę równowagi. Ali
otoczyła ją ramionami, starając się nie myśleć o tym, że trzyma w objęciach
zakrwawioną, wciąż targaną mdłościami i coraz bliższa paniki. Czuła, że
ciałem Nattie raz po raz wstrząsały dreszcze, ale w żaden sposób nie
potrafiła stwierdzić czy to szloch, czy może kolejne mdłości. Wiedziała
jedynie, że nie jest w stanie dokonać niczego więcej, przynajmniej na tę
chwilę, a skoro tak…
– Nie… nie
idź nigdzie – wyrzuciła z pewnym wysiłkiem dziewczyna. – Ja nie… –
zaczęła, jednak musiała urwać; znowu jęknęła, po czym przekręciła się tak, by
zwrócić twarz do ziemi, jednak tym razem udało jej się powstrzymać kolejna
porcję cisnącej się do ust krwi.
– Nie
zamierzam. – Alessia samą siebie zaskoczyła brzmieniem własnego głosu. Nie
potrafiła jednoznacznie opisać tego, jak się czuła, ale to wydawało się najmniej
istotne. Chciała sprawiać wrażenie zdeterminowanej i pewnej tego, co
mówiła, i chociaż nie przypuszczała, że będzie do tego zdolna, chyba
faktycznie jej się to udało. – Cały czas tutaj jestem.
Nattie nie
chciała albo nie miała siły odpowiedzieć, ale jej spojrzenie okazało się
wystarczającą formą odzewu. Oczy dziewczyny były duże i załzawione, a Ali
z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że sama również jest bliska łez.
Obejmowała zupełnie obcą jej dziewczynę, wcześniej nie mając nawet okazji podać
jej swojego imienia, to jednak niczego nie zmieniało. Walczyła o to, żeby
powstrzymać płacz, aż nazbyt świadoma tego, że w ten sposób zdecydowanie w niczym
by Nattie nie pomogła, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli
mogłaby przypuszczać. Balansowała na krawędzi załamania, w duchu niczym
mantrę powtarzając sobie to, że musi być silna, bo tego wymagało od niej to,
kim była. Isabeau zawsze to potrafiła, zresztą tak jak i Allegra – dwie
silne kobiety, które od dziecka pomagały jej w obraniu kierunku, którego
nade wszystko pragnęła. Dzięki nim była tym, kim była, więc i tym razem
próbowała znaleźć w doświadczeniach kobiet pewność siebie, której tak
bardzo potrzebowała.
Jej palce
bezwiednie powędrowały do zawieszonej na szyi „Łzy Allegry”. Odkąd jako mała
dziewczynka otrzymała srebrzystą zawieszkę na cieniutkim łańcuszku od matki
swojej ukochanej ciotki, właściwie nie rozstawała się z biżuterią, jeśli
tylko nie była do tego zmuszona. W tamtej chwili ściskała ją w niemal
kurczowy sposób, próbując znaleźć w tym geście ukojenie, którego nade
wszystko potrzebowała, to jednak pomimo upływu czasu nie nadchodziło. Była za
to wpatrzona w nią Nattie, która wydawała się obserwować każdy jej ruch,
być może chcąc upewnić się, że nie jest sama. Chyba właśnie to stało się dla
dziewczyny najważniejsze – jakakolwiek forma towarzystwa, która dałaby jej
pewność, że nikt jej nie opuści. Alessia nie miała pewności, czym tak naprawdę
jest samotność, bo nigdy w pełni jej nie doświadczyła, zawsze mając przy
sobie kogoś, kto był gotów zrobić wszystko, byleby wyciągnąć ją z kłopotów,
jednak podejrzewała, że zwłaszcza w takiej sytuacji nie było niczego
gorszego od braku towarzystwa.
Przymknęła
oczy, kiedy Nattie wstrząsnął kolejny dreszcz. Wciąż czuła słodycz krwi, tym
bardziej, że dziewczyna z jękiem zwymiotowała na posadzkę, jednak to
działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione głębszego znaczenia. Miała
wrażenie, że jakimś cudem znalazła sposób na to, żeby „wyłączyć” to, co
stanowiło największy problem dla kogoś, kto był w stanie czuć – emocje –
choć jednocześnie nie była w stanie pozbyć się ich całkowicie. Wciąż czuła
wilgoć pod powiekami i na policzkach, ale i to stanowiło jakiś
odległy, pozbawiony głębszego znaczenia bodziec, który z łatwością można
było zignorować. Gdyby zechciała, mogłaby poddać się nadmiarowi sprzecznych
uczuć i pozwolić na to, żeby te dosłownie rozerwały ją od środka, ale nie
była w stanie się na to zdobyć. Jeszcze
nie teraz, przeszło jej przez myśl i to w jakiś sposób wydało jej
się sensowne, choć sama nie była pewna dlaczego.
Wrażenie
było dziwne, a Alessia w żaden sensowny sposób nie potrafiła go
opisać – nie w jednoznaczny sposób. Palce jeszcze mocniej zacisnęła na „Łzie
Allegry”, aż zaczęła się obawiać, że w którymś momencie zerwie ozdobę z szyi,
nie była jednak w stanie tak po prostu rozluźnić uścisku. Przełknęła z trudem,
znowu odczuwając przytłumiony ból gardła, ten jednak wydawał się dochodzić
jakby z oddali – trochę tak, jakby doświadczała uczuć kogoś innego, kto
nie miał dla niej większego znaczenia. Zamiast na sobie, całą uwagę
koncentrowała na skulonej w jej ramionach Nattie, przytrzymując posklejane
włosy dziewczyny i za wszelką cenę usiłując ulżyć w tym, czego ta doświadczała.
Cierpliwie znosiła każdy kolejny spazm, jęk albo błagalne spojrzenie, usiłując
jak najlepiej zrobić to, co wychodziło jej najlepiej – po prostu być, choć i to
nie było takie łatwe, jak mogłaby oczekiwać. Czasami zastanawiała się, jakim
cudem Allegrze i Beau udawało się czuwać przy umierających, nie
wspominając o Layli, która w okresie panowania Isobel przesiadywała
przy umierających dzieciach, gotowa zrobić wszystko, byleby wprowadzić je w nowe,
wampirze „życie”. Na każdym kroku przekonywała się, że kobiety w jej
rodzinie były oszałamiająco wręcz silne – i to nawet w tych
najbardziej wymagających momentach, kiedy same wydawały się potrzebować
wsparcia, a jednak jakimś cudem okazywały się zdolne do tego, żeby
obdarować nim innych.
Teraz
przyszła kolej na nią, choć nie sądziła, że znajdzie w sobie dość siły, by
się na to zdobyć. Jakby tego było mało, podświadomie czuła, że została rzucona
na przysłowiową „głęboką wodę”, uczestnicząc w czymś najbardziej
wymagającym: bo właśnie usiłowała wesprzeć kogoś, kto w każdej chwili mógł
umrzeć.
– Tak mi
przykro… – wyrwało jej się.
Początkowo jej
głos zabrzmiał niewiele głośniej od szeptu, przez co szczerze wątpiła w to,
by Nattie była w stanie ją usłyszeć. Tym większym zaskoczeniem było dla
Alessi to, że dziewczyna natychmiast poderwała głowę, obdarowując ją jednym z najbardziej
błagalnych, przerażonych spojrzeń. Coś w jej wzroku sprawiło, że Ali
natychmiast zapragnęła odwrócić wzrok, a jednak nie była w stanie się
na to zdobyć, trochę jak oczarowana spojrzeniem, którym obdarowała ją
umierająca.
– Zostałaś
– oznajmiła w końcu Nattie. – Ty jedna zostałaś…
Przełknęła z trudem,
mając spore problemy z tym, żeby odezwać się chociaż słowem. Mrugała
energicznie, raz po raz powtarzając sobie, że nikt nie poczułby się lepiej,
gdyby musiał obserwować jakiekolwiek łzy.
– Przecież
obiecałam – przypomniała cicho. Czuła, że się pogrąża, zwracając uwagę Nattie
na słowa, które nie tak dawno temu padły z jej ust i które teraz
wydawały się brzmieć niczym wierutne, pozbawione racji bytu kłamstwo. – Znajdę
jakiś sposób. Teraz postaraj się odpocząć, chyba że… Nadal cię mdli, Nattie?
– Nie. –
Przez twarz dziewczyny przemknął cień, choć to równie dobrze mogło być jedynie
wrażeniem. – Nie, już nie, ale… Ja przecież wszystko wiem – oznajmiła nagle.
Alessia
zamrugała pośpiesznie, coraz bardziej oszołomiona. Miała wrażenie, że niewiele
brakuje, żeby ostatecznie poddała się i rozpadła na kawałeczki.
– Co
takiego? – zaryzykowała, chociaż prawda była taka, że doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, jaka była odpowiedź.
– Że nic
nie zdziałasz – odpowiedziała ze spokojem, bez chociażby cienia żalu czy
wahania. Wydawała się spokojna i zrezygnowana, jakby zdążyła się pogodzić z tym,
że za moment wszystko mogło się skończyć. Kto wie, może na swój sposób tego
chciała, tym bardziej, że już wcześniej prosiła o śmierć, wydając się
widzieć w niej wybawienie, którego potrzebowała. – Ale chciałaś…
spróbować… A to ważne. Jesteś tutaj – dodała z naciskiem.
– Oni nie
są źli, nawet jeśli mogłoby wydawać się inaczej – wyrzuciła z siebie pod
wpływem impulsu. Mogła tylko zgadywać, co takiego Nattie myślała sobie o Victorze,
Belli albo Arielu, ale choć sama wciąż nie wierzyła w to, że w tak
nieludzki sposób mogliby potraktować cierpiącą dziewczynę, zamykając ją w tak
odległym pomieszczeniu, Alessia czuła, że musi stanąć w ich obronie. – Nie
wszyscy – dodała, a Nattie zmarszczyła brwi.
– To teraz
nieważne… – stwierdziła cicho.
Zaraz po
tym zamilkła, jakby nagle zabrakło jej siły. Alessia zesztywniała, kiedy
dziewczyna przymknęła oczy, nagle nieruchomiejąc. Długie włosy spływały falami
aż do ziemi, muskając pokrwawioną posadzkę, to jednak wydawało się najmniej
istotne. Ona sama byłą świadoma obecności krwi, tym razem, że już praktycznie
klęczała w coraz szybciej powiększającej się kałuży, jednak i to nie
robiło na niej najmniejszego nawet wrażenia. Posoka błyskawicznie wsiąkała w jej
ubranie, sprawiając, że materiał nieprzyjemnie kleił się do jej skóry, by
wkrótce najpewniej zesztywnieć, ale i na to nie zwracała uwagi. Bezwiednie
i w regularnych odstępach czasu przeczesywała palcami loki Nattie,
zupełnie jakby ta była małą dziewczynką, którą trzeba było pocieszyć. W zasadzie
chyba zaczynała tak na nią spoglądać, porażona kruchością i słabością dziewczyny,
która nie tak dawno temu rzucała się w agonii, ogarnięta narastającym z każdą
kolejną sekundą przerażeniem.
Przez kilka
następnych sekund panowała nieprzenikniona cisza, aż zaczęła wątpić w to,
czy dziewczyna wciąż oddychała. Nawet wyostrzone zmysły okazały się zawodne,
kiedy przyjrzała się klatce piersiowej Nattie, ledwo będąc w stanie dostrzec
kolejne, niezwykle subtelne ruchy. Dziewczyna łapała powietrze, jednak tak
wolno, niemalże kurczowo, że nawet gdyby przestała to robić, początkowo można
byłoby nie zauważyć różnicy. Dosłownie przelewała się Alessi w rękach,
słaba i być może nieprzytomna, chociaż Ali wciąż miała nadzieję na to, że
otworzy oczy.
– Nattie? –
zaryzykowała. Jej głos zabrzmiał tak cicho i niewyraźnie, że ledwo sama
była w stanie usłyszeć swój własny głos. – Nattie…
– Jestem
bardzo zmęczona – odpowiedziała dziewczyna sennie, skutecznie zaskakując
Alessię tym, że w ogóle zdołała się odezwać.
Ali westchnęła
i skinęła głową, nie dbając o to, że niedoszła wilkołaczyca nie była w stanie
tego zobaczyć.
– Kto ci to
zrobił? – zapytała zdławionym tonem. Łatwiej było wściekać się jej na Vicka,
kiedy była przekonana, że to jego zasługa, zwłaszcza po tym, czego się
dowidziała na temat praktyk, które stosował. – Gdybym tylko mogła coś zrobić…
– Nie wiem…
– Glos Nattie był słaby, poza tym dochodził jakby z oddali. Twarz miała
wilgotną, ale Alessia nie była w stanie stwierdzić czy to krew, pot czy
może łzy. – Powiedział, że jestem do niej podobna…
Pół-wampirzyca
zamarła, czekając na dalszy ciąg wypowiedzi, ten jednak nie nadchodził. Przez
kilka następnych sekund trwała w bezruchu, raz po raz przeczesując włosy
dziewczyny, chociaż już wtedy podświadomie wyczuła, że to nie ma sensu –
zresztą tak jak i wiele innych rzeczy, które robiła albo obiecywała w przeszłości.
Kiedy przychodziła do Ariela, nieświadoma tego, kim tak naprawdę jest
srebrzysty wilk przed nią, raz po raz ponawiając tę samą przysięgę, chociaż nie
była w stanie jej spełnić, nie zastanawiała się nad konsekwencjami. Wtedy
miała dużo szczęścia i czas, a ostatecznie zdołała zrobić dość,
zwłaszcza po tym, jak odzyskała pamięć. Tym razem było zupełnie inaczej, a Ali
zawiodła – czuła to całą sobą, coraz bardzie żałując obietnicy, która padła z jej
ust.
A potem
poczuła, że Nattie leży w jej ramionach całkowicie bezwładnie i już
nie oddycha.
W pierwszym
odruchu zapragnęła się nad nią pochylić, by upewnić się, czy to nie jakieś
upiorne wrażenie, ale podświadomie czuła, że to nieprawda. Poczuła wilgoć pod
powiekami, ale tym razem nie próbowała powstrzymywać łez, pozwalając im
swobodnie płynąć. Nie, zdecydowanie nie miała oswoić się ze śmiercią, wciąż czując
narastającą potrzebę tego, żeby zaprotestować – i to pomimo tego, że już
nie była w stanie niczego zmienić, niezależnie od tego, jak bardzo by tego
nie chciała. Ta świadomość była okropna, niosąc ze sobą coraz silniejszy ból,
gniew i poczucie zawodu, które do tej pory usiłowała w sobie zdusić, a które
ostatecznie powróciły – intensywne, obecne i wciąż należące do niej.
Jakby z oddali
usłyszała ledwo zauważalne skrzypnięcie zawiasów, kiedy ktoś otworzył drzwi.
Poderwała głowę, pierwszy raz odrywając wzrok od twarzy Nattie, by móc spojrzeć
w stronę wejścia do pokoju. Obraz zamazywał jej się przed oczami,
zniekształcony przez wciąż napływające łzy; kilka zdążyło wymknąć się pod jej
zmrużonych powiek i teraz swobodnie spływały po policzkach, ale i na
to nie zwróciła najmniejszej uwagi, bardziej przejęta ludzką sylwetką, która
zamajaczyła w wejściu.
– Dlaczego?
– zwróciła się do przybysza, chociaż sama nie potrafiła sprecyzować tego, o co
tak naprawdę się pytała i jakiej odpowiedzi mogłaby oczekiwać.
To zresztą i tak
wydawało się zbędne, bowiem przybysz wydawał się aż nazbyt dobrze zdawać sprawę
z tego, co działo się w jej głowie.
Kiedy Ariel
zmaterializował się przy niej, bez chwili wahania odsuwając od ciała Nattie i zamykając
Ali w silnym uścisku, bez słowa wtuliła twarz w jego tors, a potem
zaczęła płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz