25 marca 2016

Sto pięćdziesiąt jeden

Jocelyne
Milczała, ale nie czuła się z tym źle. Miała wątpliwości, kiedy po przebudzeniu tata zaproponował jej do, żeby pojechała z nim zobaczyć kolejny dom, który wypatrzyła mama, ale coś w jego zachowaniu i tym, jak bardzo wydawał się być zdeterminowany, skutecznie przekonało ją do podjęcia decyzji. Przy Gabrielu czuła się bezpieczna, chociaż w pamięci wciąż miała to, co miało miejsce ostatnim razem, kiedy oglądała jakikolwiek opustoszały budynek. Bezpieczniej był zostać w pokoju, najlepiej w łóżku, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że takie rozwiązanie na dłuższą metę nie miało racji bytu. Bliscy martwili się o nią, a już zwłaszcza rodzice, choć wiedziała, że starali się nie okazywać tego, że od chwili ostatniej poważnej rozmowy traktowali ją inaczej. Żadne z nich nie powiedziało jej wprost, że uważają ją za szaloną, ale przecież wiedziała, że taka jest prawda; sama czuła się w ten sposób, a jakiekolwiek dodatkowe potwierdzenia wydawały się zbędne.
Nikt niewłaściwy nie pojawił się w jej pokoju od ostatniego razu, co przyjęła z ulgą. Kilka razy miała ochotę pójść do Eleny i z nią porozmawiać, chociaż sama nie miała pojęcia, o co tak naprawdę mogłaby kuzynkę zapytać. W głowie miała pustkę, a próba wytłumaczenia tej dziwnej sytuacji, w której wydawało jej się, że widziała dziewczynę po przebudzeniu, stanowiło niemożliwą do zrealizowania kwestię, której łatwiej było jej odsunąć gdzieś na dalszy plan i po prostu zapomnieć. Chciała tego, zupełnie jakby wyrzucenie z pamięci niechcianych wspomnień mogło okazać się takie proste i rozwiązać wszelakie problemy. Pragnęła wyzbyć się strachu, coraz bardziej wątpiąc w siebie, swoje zdolności oraz to, co na każdym kroku podsuwały jej zmysły. To chyba było szaleństwo, a przynajmniej Joce miała wrażenie, że balansuje na krawędzi, bardzo bliska tego, żeby doprowadzić się do stanu z którego już nikt nie będzie w stanie jej wyciągnąć. Cokolwiek mówili bliscy, to zdecydowanie nie wyglądało jak okres dojrzewania, a dziewczyna sama już nie była pewna, jak powinna się zachować, żeby odpowiednio zrozumieć siebie i zapewnić spokój bliskim. Udawanie nie było łatwe, kiedy każdy spoglądał na nią w tak podejrzliwy sposób, a jej jedyną sensowną taktyką było jak na razie krycie się po kątach w sypialni.
Zawsze wiedziała, że tata jest dobrym aktorem, a ukrywanie emocji przychodziło mu z łatwością, ale i tak zaskoczył ją tym, jak łatwo mógł udawać, że wszystko jest w porządku. Nie komentował tego, że przez większość czasu milczała albo odpowiadała mu monosylabami, myślami będąc gdzieś daleko. Nie przeszkadzało mu również to, że przez całą drogę do celu po prostu wpatrywała się w okno, obserwując przemykające ulicą samochody, spieszących w swoja stronę ludzi oraz sięgające ku niebu, kuszące światłami i kolorowymi wystawami budynki. Zwłaszcza po przyjeździe do Seattle była zafascynowana atmosferą tego miejsca i to pomimo ciągłej ulewy oraz deszczowej aury, jednak tym razem… coś w tej szarości wydało jej się przygnębiające.
– Wszystko w porządku, Joce? – usłyszała, a chwilę później poczuła muśnięcie ciepłych palców, kiedy Gabriel przeczesał jej włosy.
– Tak – zapewniła pośpiesznie. Innymi słowy: „ Tak, wszystko to, co widzę, jest prawie na pewno prawdziwe”. – Dokąd właściwie jedziemy?
Wyprostowała się, by móc spojrzeć na ojca. Przyjrzała się jego przystojnej twarzy, ostatecznie koncentrując wzrok na parze lśniących, czarnych oczu, regularnie kontrolujących drogę. Próbowała stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał albo czuł, jednak nie była w stanie, bo Gabriel jak zwykle panował nad sobą idealnie… Przynajmniej w teorii, bo przez ułamek sekundy była gotowa przysiąc, że przez jego twarz przemknął ledwo zauważalny cień.
– Nie jestem pewien – przyznał w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Jeden ze znajomych Carlisle’a bardzo polubił twoją mamę, a teraz okazało się, że ma dom na zbyciu… Chcesz zobaczyć? – dodał, po czym skinął głową na porzuconą na pulpicie komórkę.
Bez słowa ujęła telefon, mimowolnie uśmiechając się na widok znajomej, słodkiej fotografii, która zdobiła wyświetlacz. Na zdjęciu była razem z mamą, jeszcze w Mieście Nocy, kiedy obie znajdowały się w pobliżu świątyni na klifie. Renesmee ją obejmowała, przez co spoglądając fotografię Jocelyne miała wrażenie, że wygląda na dużo młodszą niż w rzeczywistości, ale nie czuła się z tego powodu źle. Lubiła do zdjęcie, zresztą tak jak i tata, skoro zdecydował się je uhonorować w taki właśnie sposób.
Odblokowała komórkę, by móc przejrzeć wiadomości i znaleźć tę, w której mama przesłała fotografię domu. Na początku zawahała się, mimowolnie obawiając się tego, że dostrzeże na zdjęciu coś, czego nie powinna, po chwili jednak zdecydowała się wziąć w garść. Jak na zawołanie poczuła niewysłowioną wręcz ulgę, a po chwili fascynację, bo budynek, który zobaczyła na wyświetlaczu komórki, okazał się najzupełniej bezpieczny i bardzo, ale to bardzo urokliwy. Serce zabiło jej szybciej na samą myśl o tym, że miałaby zobaczyć dom na żywo, mogąc ocenić go z bliska i – co ważniejsze – również od środka. Nie miała pojęcia, czy ocenianie zwykłej fotografii ma jakikolwiek sens, ale spoglądając na miejsce, gdzie – być może – mieli wkrótce zamieszkać, czuła przede wszystkim spokój. To w znacznym stopniu różniło się od niepokojącej aury ostatniego miejsca, w którym ostatecznie zaczęło się całe to szaleństwo. W duchu modliło się o to, by do końca dnia nie wydarzyło się nic, co po raz kolejny wzbudziłoby w niej najgorsze z możliwych odczuć, przypominając o tym, że cokolwiek było z nią nie tak.
Wiedziała, że Gabrielowi znacznie ulżyło, kiedy wykazała jakiekolwiek zainteresowanie domem, który mieli zobaczyć. Rozluźniła się, stopniowo zaczynając utwierdzać w przekonaniu, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, a decyzja o wyjściu z domu była słuszna. Przez myśl przeszło jej, że może dzięki temu przynajmniej ten jeden raz uda jej się uspokoić siebie i rodziców, co samo w sobie wydało jej się nade istotne. Potrzebowała normalności, a nowe miejsce i świadomość tego, że wciąż się o nią troszczyli, mogły okazać się kluczowe.
Nie miała pewności, czego powinna spodziewać się po dotarciu na miejsce, ale ledwo powstrzymała się przed wyskoczeniem z wciąż jeszcze jadącego samochodu, kiedy w końcu zobaczyła dom. Pośpiesznie poluzowała pasy, po czym wyślizgnęła się na zewnątrz, przystając w miejscu i z uwagą rozglądając się dookoła. Okolica, w której się znaleźli, okazała się niezwykle urokliwa i równie spokojna, co i ten zakątek w Seattle, który upodobali sobie Cullenowie. Niecierpliwie obejrzała się na Gabriela, by przekonać się, że ojciec obserwował ją z uwagą, uśmiechając się blado pod nosem, co najpewniej znaczyło, że satysfakcjonowała go jej reakcja. Odwzajemniła gest, zdolna do tego po raz pierwszy od kilku dni, co bez wątpienia uspokoiło jej ojca. Tata się martwił, zresztą tak jak i reszta rodziny, poza tym Joce mogła się założyć, że nie był w stanie spoglądać na którąkolwiek ze swoich „księżniczek”, jeśli którakolwiek z nich była przygnębiona.
– Podoba ci się tutaj – stwierdził ze spokojem, decydując się przerwać panującą ciszę. Podszedł bliżej, by móc otoczyć ją ramieniem, co przyjęła w dość entuzjastyczny sposób, chociaż wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby ruszyć w stronę domu i przekonać się, jak jest w środku. – To dobrze. Może jednak go nie zabiję, chociaż…
– Kogo? – zapytała z powątpiewaniem, nie kryjąc zaskoczenia; tata z morderczymi zapędami nigdy nie wróżył niczego dobrego.
Otworzył usta, być może zamierzając jej odpowiedzieć, ale nie miał po temu okazji. W zamian poderwał głowę, reagując na ułamek sekundy przed tym, jak doszedł ich znajomy głos:
– Gabrielu, tutaj!
Jocelyne bez trudu zdołała zauważyć mamę, energicznie machającą im z ganku. Wyglądała na zadowoloną, chociaż z jakiegoś powodu dziewczyna doszła do wniosku, że Renesmee wygląda odrobinę blado. Natychmiast ruszyła w jej stronę, wyprzedzając Gabriela i w ostatniej chwili przypominając sobie, że nie powinna pozwolić sobie na wampirze tempo. Kiedy w kilka sekund później z domu wyszedł ni mniej, ni więcej, ale bez wątpienia ludzki mężczyzna, a Joce kątem oka zauważyła cień, który przemknął przez twarz jej ojca, szybko zorientowała się, kogo musiały tyczyć się jego wcześniejsze słowa.
Nieznajomy okazał się ciemnowłosy i wysoki, na pierwszy rzut oka starszy od obojga jej rodziców – oczywiście pod względem fizycznym. Gdyby miała zgadywać, dałaby mu co najwyżej trzydzieści lat, chociaż wygląd i wiek nie zawsze szły ze sobą w parze. Poczuła na sobie spojrzenie pary lśniących, zielonych oczu i to z jakiegoś powodu wytrąciło ją z równowagi. Instynktownie zwolniła, przechodząc do nieśpiesznego, ludzkiego kroku i dopiero po chwili zdecydowała się stanąć u boku mamy, natychmiast wtulając się w jej bok, kiedy tylko ta otoczyła ją ramieniem.
– To właśnie jest Joce – pośpieszyła z wyjaśnieniami Renesmee. – Moja siostra jest nieśmiała – dodała, a dziewczyna wyraźnie wyczuła stłumioną, aczkolwiek obecną w jej głosie troskę. – To jest Castiel.
Nieznacznie skinęła głową, jednocześnie dając mamie do zrozumienia, że dobrze rozumiała wersje, której mieli się trzymać. Zawsze czuła się dziwnie, kiedy musiała udawać, że wraz z rodzicami są rodzeństwem, ale z oczywistych względów żadne z nich nie mogło przyznać się do tego, że w rzeczywistości była ich córką. W przypadku nieśmiertelnych kwestia wieku zwykle bywała problematyczna, zresztą tak jak i konieczność zachowania pozorów normalności przed śmiertelnikami.
– Dość sporo o tobie słyszałem – odezwał się Castiel, kolejny raz mierząc ją spojrzeniem tych swoich lśniących, zielonych oczu.
– Doprawdy? – zapytała, dopiero po chwili orientując się, że nie zabrzmiało to najlepiej. – To znaczył… Dzień dobry.
Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że mężczyzna spoglądał na nią jakoś dziwnie. To z równym powodzeniem mogło okazać się wyłącznie jej wrażeniem, tym bardziej, że w ostatnim czasie była przewrażliwiona, najbezpieczniej czując się tylko przy rodzicach. Jakkolwiek by nie było, ów Castiel zdecydowanie musiał być prawdziwy, skoro widzieli go zarówno Gabriel, jak i Renesmee. Tata sprawiał wrażenie co najmniej niezadowolonego z obecności mężczyzny, co uświadomiło Joce, że niespecjalnie za sobą przepadali. Kiedy na dodatek pół-wampir jak gdyby nigdy nic otoczył Nessie ramionami, obejmując ją od tyłu i bez najmniejszego skrępowania odwracając dziewczynę tak, by móc pocałować ją w usta – mocno, niemalże zaborczo – Jocelyne utwierdziła się w przekonaniu, że na dodatek był zazdrosny.
Bardzo to wychowawcze, tato…, pomyślała z przekąsem, ale nie miała sposobności, by wyciągnąć od któregokolwiek z rodziców jakieś dokładniejsze informacje. Wciąż nie miała pewności kim był Castiel i co takiego zrobił, że Gabriel zachowywał w tak zaborczy sposób. Wiedziała jedynie, że panowie za sobą nie przepadali, chociaż przynajmniej nie był to ten szczególny rodzaj niechęci, który przepadali na każdym kroku on i wujek Rufus. No cóż, może chodziło o to, że Castiel by człowiekiem i to chyba dość poukładanym, bo w odpowiedzi na zachowanie swojego „rywala” jedynie uśmiechnął się czarująco.
– Właśnie kończyliśmy z Nessie oglądanie domu – wyjaśnił ze spokojem, decydując się przerwać panującą ciszę. Gabriel wywrócił oczami i jakby od niechcenia zdecydował się oderwać wzrok od twarzy żony, w zamian koncentrując się na rozmówcy. – Mieliśmy mały kłopot, ale ostatecznie się udało.
– Kłopot? – powtórzył sceptycznym tonem.
Renesmee wywróciła oczami.
– Castiel to łamaga – wyjaśniła i parsknęła śmiechem. – Skaleczył się przy mnie… A wiesz, jak ja reaguję na krew – dodała znaczącym tonem; jakiekolwiek wyjaśnienia wydawały się zbędne.
– O, tak. Twoja żona jest bardzo wrażliwa – podchwycił Castiel. – Prawie mi tutaj odleciała.
Gabriel uśmiechnął się w wyraźnie wymuszony, kontrolowany sposób, po czym rzucił Nessie niemalże troskliwe spojrzenie. Chociaż Jocelyne nie siedziała w jego umyśle, była skłonna założyć się, że w tamtej chwili wszelakie jego myśli sprowadzały się do jednego – a konkretnie żalu z powodu tego, że mama jednak nie pokusiła się o zrobienie komuś krzywdy.
– Możemy wejść do domu? – odezwała się, nie mogąc się powstrzymać. Natychmiast poczuła na sobie spojrzenie całej trójki, a już zwłaszcza Renesmee, której jakiekolwiek oznaki entuzjazmu z jej strony skutecznie przypadły do gustu. – Jest cudowny. Chciałam się rozejrzeć – dodała, po czym z gracją oswobodziła się z objęć rodzicielski.
– W zasadzie…
Mama musiała urwać, kiedy w słowo wszedł jej Castiel:
– Może się rozejrzeć, jeśli chcesz. Chyba aż tak wam się nie śpieszy – stwierdził, a Jocelyne odetchnęła.
– Cudownie.
Nie musiała dodawać niczego więcej, bez chwili wahania ruszając w stronę drzwi wejściowych. Nikt nawet słowem nie odezwał się, kiedy wyciągnęła dłoń w stronę klamki, chcąc jak najszybciej zajrzeć do środka.
– Tylko uważaj na schodach, księżniczko – rzucił na nią Gabriel. – Też się rozejrzę, ale później. Na razie wolałbym wiedzieć na czym stoimy.
Jocelyne wywróciła oczami, bynajmniej niezainteresowana tą częścią rozmowy, która mogłaby dotyczyć ceny, formalności i wszystkiego tego, co wiązało się z kupnem domu. Dawno nie czuła się aż tak podekscytowana perspektywą jakiejkolwiek zmiany, ale uznała to za dobry znak. Skoro czuła się tutaj dobrze, to zdecydowanie musiało o czymś świadczyć, zwłaszcza po tym, czego doświadczyła ostatnim razem. Potrzebowała odmiany i czegokolwiek, co pozwoliłoby jej dość do siebie, a skoro to miałby być ten dom…
Wewnątrz panowała cisza, ale była na to przygotowana. Z zaciekawieniem rozejrzała się po przestronnym przedsionku, coraz bardziej podekscytowana i pełna entuzjazmu. Jej spojrzenie powędrowało w stronę aneksu kuchennego, a potem ku przeszklonym drzwiom, które prowadziły do czegoś, co najpewniej z łatwością można było przekształcić w urokliwy ogród. Ta część wystroju z miejsca skojarzyła jej się z wyglądem domu, który zajmowali w Mieście Nocy, co jak najbardziej przypadło jej do gustu. Były jeszcze jasne bartwy oraz dość przestrzeni, by poczuła się naprawdę swobodnie, co również samo w sobie wydało jej się istotne.
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle, chociaż początkowo nie zwróciła na to uwagi. Wzdrygnęła się mimowolnie, po czym niespokojnie rozejrzała dookoła, ogarnięta niejasnym, przejmującym chłodem niewiadomego pochodzenia. Jej spojrzenie powędrowało w stronę drzwi wejściowych, a później schodów, ale nie zauważyła tam nikogo. Jesteś sama. Tutaj nic się nie dzieje…, pomyślała gorączkowo, próbując przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku. Przecież wiedziała, że w ostatnim czasie działy się różne rzeczy, opierające się przede wszystkim na jej wybujałej wyobraźni; nic ponad to, a przynajmniej próbowała przekonać samą siebie, że tak właśnie było – i że nie ma najmniejszych powodów do tego, żeby się obawiać. W efekcie zamarła w bezruchu, nasłuchując, ale jedynym dźwiękiem, który wychwyciła, były jedynie przytłumione głosy rodziców i Castiela, co w jakiś niepojęty sposób przyniosło jej ukojenie. Skoro tak…
– Jocelyne…
Zamarła w bezruchu, przez ułamek sekundy czują się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Wyprostowała się niczym struna, mocno zaciskając obie dłonie w pięści i chyba jedynie cudem nie upuszczając sobie krwi. W zasadzie wszystko miało związek z niezdrowym nawykiem, który wyrobiła sobie niedawno, w nerwach zaczynając skubać albo obgryzać paznokcie. Przez to były króciutkie i nierówne, co może i było praktyczne, skoro nie była w stanie podrapać samej siebie, ale i tak czułaby się pewniej ze świadomością posiadania jakiejkolwiek, nawet najbardziej nietypowej formy broni.
Proszę, nie tutaj… Tylko nie tutaj…
Odpowiedziała jej cisza, ale tym razem nie zdołała się z tego powodu rozluźnić. Zamrugała kilkukrotnie, czując pieczenie pod powiekami i za wszelką cenę usiłując powstrzymać się od płaczu. Przez myśl przeszło jej, że powinna natychmiast wyjść i wrócić do rodziców, ale i na to ostatecznie się nie zdecydowała, w zamian uparcie tkwiąc w tym samym miejscu i niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Nasłuchiwała, próbując psychicznie przygotować się na to, że kolejny raz dojdzie ją ten dziwny, jakby bezcielesny głos – melodyjny i zupełnie inny od tego, który słyszała ostatnio. Nie chciała o tym myśleć, tak jak i brać pod uwagę tego, że również tutaj mógłby pojawić się ten dziwny mężczyzna z raną postrzałową, chociaż po tym, jak był w stanie dopaść ją w szkole i zmusić do panicznej ucieczki na dach, była gotowa dosłownie na wszystko.
Cisza przeciągała się, wzbudzając w Jocelyne coraz więcej skrajnych, przejmujących emocji. Proszę… Proszę, nie tutaj…, pomyślała ponownie, ale czuła się tak, jakby wypowiadała co najwyżej pobożne życzenia w pustkę. Kolejne sekundy mijały i chociaż nic się nie działo, podświadomie czuła, że coś jest nie tak. Kiedy na dodatek temperatura w nieznaczny, aczkolwiek odczuwalny sposób spadła, Joce ostatecznie wyzbyła się wątpliwości co do tego, czy wszystko w rzeczywistości jest w porządku. Już doświadczyła tego uczucia i chociaż wciąż nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić skąd się brało, wiedziała, że nie wróżyło nic dobrego.
Po prostu stąd wyjdź, nakazała sobie stanowczo i ostrożnie zrobiła krok w tył, przesuwając się ku wyjściu. Zamierzała wrócić do rodziców i zachowywać się tak, jakby nic się nie wydarzyło, nawet pomimo narastającego z każdą kolejną sekundą przerażeniu. Przecież zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli istniał jakikolwiek problem, to nie leżał w domu czy jego atmosferze, ale tylko i wyłącznie w niej. Coś było nie tak zarówno z nią, jak i z tym, co widziała; żadne więcej wyjaśnienia nie były jej potrzebne, poza tym była gotowa zrobić wszystko, byleby tym razem wszystkiego nie popsuć. Nie, skoro w końcu udało im się znaleźć miejsce, które jej samej zdawało się jawić niczym ideał i…
– Joce…
Tym razem nie tylko usłyszała głos, ale również poczuła czyjąś obecność. Serce omal nie wyrwało jej się z piersi, ale ostatecznie nawet nie jęknęła, w zamian z uporem zmuszając się do milczenia. Poderwała głowę i to na tyle gwałtownie, że aż zabolała ją szyja, co na ułamek sekundy zdołało ją rozproszyć. Wciąż powtarzała sobie w duchu, że tak naprawdę jest sama i że nie ma powodów do niepokoju, ale w żaden sposób nie potrafiła w to uwierzyć. Walczyła z samą sobą, rozdarta pomiędzy przeczuciami a logiką, bo te nie po raz pierwszy wydawały się sobie przeczyć.
Poczucie bycia obserwowaną nasiliło się, przez co już nie była w stanie dłużej go ignorować. Bez chwili zastanowienia ruszyła w stronę drzwi, drżąca i dziwnie zesztywniała, przez co nie była w stanie tak po prostu rzucić się do biegu. Cały jej ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz, a w efekcie omal nie potknęła się o własne nogi. Zwłaszcza w jej przypadku przewrócenie się na prostej drodze i bez żadnej konkretnej przyczyny, byłoby czymś najzupełniej naturalnym, nie wspominając o tym, że w przeszłości zdarzało się już wielokrotnie. Chyba nigdy nie miała zrozumieć braku koordynacji, który odziedziczyła po babci, ale w tamtej chwili jakiekolwiek cechy Belli wydawały się lepsze – cokolwiek, byleby nie musiała mierzyć się tym, co najpewniej się działo. Chciała się od tego odciąć i na powrót poczuć tak bezpiecznie, jak jeszcze chwilę wcześniej, kiedy naprawdę zaczynała wierzyć w to, że znowu wszystko jest w porządku. Nie rozumiała, dlaczego wszystko musiało się zepsuć, ale…
– O bogini, nie bój się mnie, proszę – odezwał się ponownie głos i tym razem te słowa skutecznie dały jej do myślenia. Zatrzymała się wpół kroku, sztywniejąc i przez moment czując tak, jakby ku ziemi ciągnął ją olbrzymi, niemożliwy do pokonania ciężar. – Jocelyne, proszę. Słyszysz mnie, prawda? Chcę tylko chwilę porozmawiać…
Zamarła, po czym bardzo powoli odwróciła się i uniosła głowę.
Na schodach, gdzie – mogłaby przysiąc! – jeszcze chwilę wcześniej nie było nikogo, jak gdyby nigdy nic stała drobna, rudowłosa dziewczyna.

1 komentarz:

  1. I jestem i tutaj! :D
    Przez chwilę myślałam, że to kolejna zła dusza, ale po chwili Soviet przypomniałam co mi wczoraj mówiłaś. Widzisz, jednak nie jest ze mną tak źle. A raczej z moją pamięcią. ;)
    Prespeltuwa Joyce mi się bardzo spodobała. Dziewczyna jest taka... och, po prostu zupełnie inna niż większość postaci. Uwielbiam ją i bardzo współczuję daru, bo mimo wszystko potrafi być on uciążliwy, zwłaszcza, kiedy widuje jedynie złe osoby, które próbują dziewczynę skrzywdzić. Dobrze, że czuwa nad nią babcia :3
    Gabriel, Gabriel,Gabriel... ech, faceci to zawsze chyba będą musieli postawić na swoim i powiedzieć czyja zdobyczy jest. :D Ciekawe co sobie musi myśleć Castiel jak na każdym kroku dostaje upomnienie, że Renesmee jest zajęta. xD
    Niecierpliwie czekam na następny rozdział, bo już się nie mogę doczekać rozmowy Joyce z nieznajomą.
    Pozdrawiam,
    Gabi.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa