Jocelyne
Milczała, ale nie czuła się z tym
źle. Miała wątpliwości, kiedy po przebudzeniu tata zaproponował jej do, żeby
pojechała z nim zobaczyć kolejny dom, który wypatrzyła mama, ale coś w jego
zachowaniu i tym, jak bardzo wydawał się być zdeterminowany, skutecznie
przekonało ją do podjęcia decyzji. Przy Gabrielu czuła się bezpieczna, chociaż w pamięci
wciąż miała to, co miało miejsce ostatnim razem, kiedy oglądała jakikolwiek
opustoszały budynek. Bezpieczniej był zostać w pokoju, najlepiej w łóżku,
chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że takie rozwiązanie na dłuższą metę
nie miało racji bytu. Bliscy martwili się o nią, a już zwłaszcza
rodzice, choć wiedziała, że starali się nie okazywać tego, że od chwili
ostatniej poważnej rozmowy traktowali ją inaczej. Żadne z nich nie
powiedziało jej wprost, że uważają ją za szaloną, ale przecież wiedziała, że
taka jest prawda; sama czuła się w ten sposób, a jakiekolwiek
dodatkowe potwierdzenia wydawały się zbędne.
Nikt niewłaściwy nie pojawił się w jej
pokoju od ostatniego razu, co przyjęła z ulgą. Kilka razy miała ochotę
pójść do Eleny i z nią porozmawiać, chociaż sama nie miała pojęcia, o co
tak naprawdę mogłaby kuzynkę zapytać. W głowie miała pustkę, a próba
wytłumaczenia tej dziwnej sytuacji, w której wydawało jej się, że widziała dziewczynę po przebudzeniu, stanowiło
niemożliwą do zrealizowania kwestię, której łatwiej było jej odsunąć gdzieś na
dalszy plan i po prostu zapomnieć. Chciała tego, zupełnie jakby wyrzucenie
z pamięci niechcianych wspomnień mogło okazać się takie proste i rozwiązać
wszelakie problemy. Pragnęła wyzbyć się strachu, coraz bardziej wątpiąc w siebie,
swoje zdolności oraz to, co na każdym kroku podsuwały jej zmysły. To chyba było
szaleństwo, a przynajmniej Joce miała wrażenie, że balansuje na krawędzi,
bardzo bliska tego, żeby doprowadzić się do stanu z którego już nikt nie
będzie w stanie jej wyciągnąć. Cokolwiek mówili bliscy, to zdecydowanie
nie wyglądało jak okres dojrzewania, a dziewczyna sama już nie była pewna,
jak powinna się zachować, żeby odpowiednio zrozumieć siebie i zapewnić
spokój bliskim. Udawanie nie było łatwe, kiedy każdy spoglądał na nią w tak
podejrzliwy sposób, a jej jedyną sensowną taktyką było jak na razie krycie
się po kątach w sypialni.
Zawsze
wiedziała, że tata jest dobrym aktorem, a ukrywanie emocji przychodziło mu
z łatwością, ale i tak zaskoczył ją tym, jak łatwo mógł udawać, że
wszystko jest w porządku. Nie komentował tego, że przez większość czasu
milczała albo odpowiadała mu monosylabami, myślami będąc gdzieś daleko. Nie
przeszkadzało mu również to, że przez całą drogę do celu po prostu wpatrywała
się w okno, obserwując przemykające ulicą samochody, spieszących w swoja
stronę ludzi oraz sięgające ku niebu, kuszące światłami i kolorowymi
wystawami budynki. Zwłaszcza po przyjeździe do Seattle była zafascynowana
atmosferą tego miejsca i to pomimo ciągłej ulewy oraz deszczowej aury,
jednak tym razem… coś w tej szarości wydało jej się przygnębiające.
– Wszystko w porządku,
Joce? – usłyszała, a chwilę później poczuła muśnięcie ciepłych palców,
kiedy Gabriel przeczesał jej włosy.
– Tak –
zapewniła pośpiesznie. Innymi słowy: „ Tak, wszystko to, co widzę, jest prawie
na pewno prawdziwe”. – Dokąd właściwie jedziemy?
Wyprostowała
się, by móc spojrzeć na ojca. Przyjrzała się jego przystojnej twarzy,
ostatecznie koncentrując wzrok na parze lśniących, czarnych oczu, regularnie
kontrolujących drogę. Próbowała stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał albo
czuł, jednak nie była w stanie, bo Gabriel jak zwykle panował nad sobą
idealnie… Przynajmniej w teorii, bo przez ułamek sekundy była gotowa
przysiąc, że przez jego twarz przemknął ledwo zauważalny cień.
– Nie
jestem pewien – przyznał w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Jeden ze
znajomych Carlisle’a bardzo polubił twoją mamę, a teraz okazało się, że ma
dom na zbyciu… Chcesz zobaczyć? – dodał, po czym skinął głową na porzuconą na
pulpicie komórkę.
Bez słowa
ujęła telefon, mimowolnie uśmiechając się na widok znajomej, słodkiej
fotografii, która zdobiła wyświetlacz. Na zdjęciu była razem z mamą,
jeszcze w Mieście Nocy, kiedy obie znajdowały się w pobliżu świątyni
na klifie. Renesmee ją obejmowała, przez co spoglądając fotografię Jocelyne
miała wrażenie, że wygląda na dużo młodszą niż w rzeczywistości, ale nie
czuła się z tego powodu źle. Lubiła do zdjęcie, zresztą tak jak i tata,
skoro zdecydował się je uhonorować w taki właśnie sposób.
Odblokowała
komórkę, by móc przejrzeć wiadomości i znaleźć tę, w której mama
przesłała fotografię domu. Na początku zawahała się, mimowolnie obawiając się
tego, że dostrzeże na zdjęciu coś, czego nie powinna, po chwili jednak
zdecydowała się wziąć w garść. Jak na zawołanie poczuła niewysłowioną
wręcz ulgę, a po chwili fascynację, bo budynek, który zobaczyła na
wyświetlaczu komórki, okazał się najzupełniej bezpieczny i bardzo, ale to
bardzo urokliwy. Serce zabiło jej szybciej na samą myśl o tym, że miałaby
zobaczyć dom na żywo, mogąc ocenić go z bliska i – co ważniejsze –
również od środka. Nie miała pojęcia, czy ocenianie zwykłej fotografii ma
jakikolwiek sens, ale spoglądając na miejsce, gdzie – być może – mieli wkrótce
zamieszkać, czuła przede wszystkim spokój. To w znacznym stopniu różniło
się od niepokojącej aury ostatniego miejsca, w którym ostatecznie zaczęło
się całe to szaleństwo. W duchu modliło się o to, by do końca dnia
nie wydarzyło się nic, co po raz kolejny wzbudziłoby w niej najgorsze z możliwych
odczuć, przypominając o tym, że cokolwiek było z nią nie tak.
Wiedziała,
że Gabrielowi znacznie ulżyło, kiedy wykazała jakiekolwiek zainteresowanie
domem, który mieli zobaczyć. Rozluźniła się, stopniowo zaczynając utwierdzać w przekonaniu,
że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, a decyzja o wyjściu
z domu była słuszna. Przez myśl przeszło jej, że może dzięki temu
przynajmniej ten jeden raz uda jej się uspokoić siebie i rodziców, co samo
w sobie wydało jej się nade istotne. Potrzebowała normalności, a nowe
miejsce i świadomość tego, że wciąż się o nią troszczyli, mogły
okazać się kluczowe.
Nie miała
pewności, czego powinna spodziewać się po dotarciu na miejsce, ale ledwo
powstrzymała się przed wyskoczeniem z wciąż jeszcze jadącego samochodu,
kiedy w końcu zobaczyła dom. Pośpiesznie poluzowała pasy, po czym
wyślizgnęła się na zewnątrz, przystając w miejscu i z uwagą
rozglądając się dookoła. Okolica, w której się znaleźli, okazała się
niezwykle urokliwa i równie spokojna, co i ten zakątek w Seattle,
który upodobali sobie Cullenowie. Niecierpliwie obejrzała się na Gabriela, by
przekonać się, że ojciec obserwował ją z uwagą, uśmiechając się blado pod
nosem, co najpewniej znaczyło, że satysfakcjonowała go jej reakcja.
Odwzajemniła gest, zdolna do tego po raz pierwszy od kilku dni, co bez
wątpienia uspokoiło jej ojca. Tata się martwił, zresztą tak jak i reszta
rodziny, poza tym Joce mogła się założyć, że nie był w stanie spoglądać na
którąkolwiek ze swoich „księżniczek”, jeśli którakolwiek z nich była
przygnębiona.
– Podoba ci
się tutaj – stwierdził ze spokojem, decydując się przerwać panującą ciszę.
Podszedł bliżej, by móc otoczyć ją ramieniem, co przyjęła w dość
entuzjastyczny sposób, chociaż wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby
ruszyć w stronę domu i przekonać się, jak jest w środku. – To
dobrze. Może jednak go nie zabiję, chociaż…
– Kogo? –
zapytała z powątpiewaniem, nie kryjąc zaskoczenia; tata z morderczymi
zapędami nigdy nie wróżył niczego dobrego.
Otworzył
usta, być może zamierzając jej odpowiedzieć, ale nie miał po temu okazji. W zamian
poderwał głowę, reagując na ułamek sekundy przed tym, jak doszedł ich znajomy
głos:
– Gabrielu,
tutaj!
Jocelyne
bez trudu zdołała zauważyć mamę, energicznie machającą im z ganku.
Wyglądała na zadowoloną, chociaż z jakiegoś powodu dziewczyna doszła do
wniosku, że Renesmee wygląda odrobinę blado. Natychmiast ruszyła w jej
stronę, wyprzedzając Gabriela i w ostatniej chwili przypominając
sobie, że nie powinna pozwolić sobie na wampirze tempo. Kiedy w kilka
sekund później z domu wyszedł ni mniej, ni więcej, ale bez wątpienia
ludzki mężczyzna, a Joce kątem oka zauważyła cień, który przemknął przez
twarz jej ojca, szybko zorientowała się, kogo musiały tyczyć się jego
wcześniejsze słowa.
Nieznajomy
okazał się ciemnowłosy i wysoki, na pierwszy rzut oka starszy od obojga
jej rodziców – oczywiście pod względem fizycznym. Gdyby miała zgadywać, dałaby
mu co najwyżej trzydzieści lat, chociaż wygląd i wiek nie zawsze szły ze
sobą w parze. Poczuła na sobie spojrzenie pary lśniących, zielonych oczu i to
z jakiegoś powodu wytrąciło ją z równowagi. Instynktownie zwolniła,
przechodząc do nieśpiesznego, ludzkiego kroku i dopiero po chwili
zdecydowała się stanąć u boku mamy, natychmiast wtulając się w jej
bok, kiedy tylko ta otoczyła ją ramieniem.
– To
właśnie jest Joce – pośpieszyła z wyjaśnieniami Renesmee. – Moja siostra jest
nieśmiała – dodała, a dziewczyna wyraźnie wyczuła stłumioną, aczkolwiek
obecną w jej głosie troskę. – To jest Castiel.
Nieznacznie
skinęła głową, jednocześnie dając mamie do zrozumienia, że dobrze rozumiała
wersje, której mieli się trzymać. Zawsze czuła się dziwnie, kiedy musiała
udawać, że wraz z rodzicami są rodzeństwem, ale z oczywistych
względów żadne z nich nie mogło przyznać się do tego, że w rzeczywistości
była ich córką. W przypadku nieśmiertelnych kwestia wieku zwykle bywała
problematyczna, zresztą tak jak i konieczność zachowania pozorów
normalności przed śmiertelnikami.
– Dość
sporo o tobie słyszałem – odezwał się Castiel, kolejny raz mierząc ją
spojrzeniem tych swoich lśniących, zielonych oczu.
– Doprawdy?
– zapytała, dopiero po chwili orientując się, że nie zabrzmiało to najlepiej. –
To znaczył… Dzień dobry.
Wciąż nie
mogła pozbyć się wrażenia, że mężczyzna spoglądał na nią jakoś dziwnie. To z równym
powodzeniem mogło okazać się wyłącznie jej wrażeniem, tym bardziej, że w ostatnim
czasie była przewrażliwiona, najbezpieczniej czując się tylko przy rodzicach.
Jakkolwiek by nie było, ów Castiel zdecydowanie musiał być prawdziwy, skoro
widzieli go zarówno Gabriel, jak i Renesmee. Tata sprawiał wrażenie co
najmniej niezadowolonego z obecności mężczyzny, co uświadomiło Joce, że
niespecjalnie za sobą przepadali. Kiedy na dodatek pół-wampir jak gdyby nigdy
nic otoczył Nessie ramionami, obejmując ją od tyłu i bez najmniejszego
skrępowania odwracając dziewczynę tak, by móc pocałować ją w usta – mocno,
niemalże zaborczo – Jocelyne utwierdziła się w przekonaniu, że na dodatek
był zazdrosny.
Bardzo to wychowawcze, tato…, pomyślała z przekąsem,
ale nie miała sposobności, by wyciągnąć od któregokolwiek z rodziców
jakieś dokładniejsze informacje. Wciąż nie miała pewności kim był Castiel i co
takiego zrobił, że Gabriel zachowywał w tak zaborczy sposób. Wiedziała
jedynie, że panowie za sobą nie przepadali, chociaż przynajmniej nie był to ten
szczególny rodzaj niechęci, który przepadali na każdym kroku on i wujek
Rufus. No cóż, może chodziło o to, że Castiel by człowiekiem i to
chyba dość poukładanym, bo w odpowiedzi na zachowanie swojego „rywala”
jedynie uśmiechnął się czarująco.
– Właśnie kończyliśmy
z Nessie oglądanie domu – wyjaśnił ze spokojem, decydując się przerwać
panującą ciszę. Gabriel wywrócił oczami i jakby od niechcenia zdecydował się
oderwać wzrok od twarzy żony, w zamian koncentrując się na rozmówcy. –
Mieliśmy mały kłopot, ale ostatecznie się udało.
– Kłopot? –
powtórzył sceptycznym tonem.
Renesmee wywróciła
oczami.
– Castiel
to łamaga – wyjaśniła i parsknęła śmiechem. – Skaleczył się przy mnie… A wiesz,
jak ja reaguję na krew – dodała znaczącym tonem; jakiekolwiek wyjaśnienia
wydawały się zbędne.
– O, tak.
Twoja żona jest bardzo wrażliwa – podchwycił Castiel. – Prawie mi tutaj
odleciała.
Gabriel
uśmiechnął się w wyraźnie wymuszony, kontrolowany sposób, po czym rzucił
Nessie niemalże troskliwe spojrzenie. Chociaż Jocelyne nie siedziała w jego
umyśle, była skłonna założyć się, że w tamtej chwili wszelakie jego myśli
sprowadzały się do jednego – a konkretnie żalu z powodu tego, że mama
jednak nie pokusiła się o zrobienie komuś krzywdy.
– Możemy wejść
do domu? – odezwała się, nie mogąc się powstrzymać. Natychmiast poczuła na
sobie spojrzenie całej trójki, a już zwłaszcza Renesmee, której
jakiekolwiek oznaki entuzjazmu z jej strony skutecznie przypadły do gustu.
– Jest cudowny. Chciałam się rozejrzeć – dodała, po czym z gracją
oswobodziła się z objęć rodzicielski.
– W zasadzie…
Mama
musiała urwać, kiedy w słowo wszedł jej Castiel:
– Może się
rozejrzeć, jeśli chcesz. Chyba aż tak wam się nie śpieszy – stwierdził, a Jocelyne
odetchnęła.
– Cudownie.
Nie musiała
dodawać niczego więcej, bez chwili wahania ruszając w stronę drzwi
wejściowych. Nikt nawet słowem nie odezwał się, kiedy wyciągnęła dłoń w stronę
klamki, chcąc jak najszybciej zajrzeć do środka.
– Tylko
uważaj na schodach, księżniczko – rzucił na nią Gabriel. – Też się rozejrzę, ale
później. Na razie wolałbym wiedzieć na czym stoimy.
Jocelyne
wywróciła oczami, bynajmniej niezainteresowana tą częścią rozmowy, która
mogłaby dotyczyć ceny, formalności i wszystkiego tego, co wiązało się z kupnem
domu. Dawno nie czuła się aż tak podekscytowana perspektywą jakiejkolwiek
zmiany, ale uznała to za dobry znak. Skoro czuła się tutaj dobrze, to
zdecydowanie musiało o czymś świadczyć, zwłaszcza po tym, czego doświadczyła
ostatnim razem. Potrzebowała odmiany i czegokolwiek, co pozwoliłoby jej dość
do siebie, a skoro to miałby być ten dom…
Wewnątrz
panowała cisza, ale była na to przygotowana. Z zaciekawieniem rozejrzała się
po przestronnym przedsionku, coraz bardziej podekscytowana i pełna
entuzjazmu. Jej spojrzenie powędrowało w stronę aneksu kuchennego, a potem
ku przeszklonym drzwiom, które prowadziły do czegoś, co najpewniej z łatwością
można było przekształcić w urokliwy ogród. Ta część wystroju z miejsca
skojarzyła jej się z wyglądem domu, który zajmowali w Mieście Nocy,
co jak najbardziej przypadło jej do gustu. Były jeszcze jasne bartwy oraz dość przestrzeni,
by poczuła się naprawdę swobodnie, co również samo w sobie wydało jej się istotne.
Poczucie
bycia obserwowaną pojawiło się nagle, chociaż początkowo nie zwróciła na to
uwagi. Wzdrygnęła się mimowolnie, po czym niespokojnie rozejrzała dookoła,
ogarnięta niejasnym, przejmującym chłodem niewiadomego pochodzenia. Jej
spojrzenie powędrowało w stronę drzwi wejściowych, a później schodów,
ale nie zauważyła tam nikogo. Jesteś
sama. Tutaj nic się nie dzieje…, pomyślała gorączkowo, próbując przekonać
samą siebie, że wszystko jest w porządku. Przecież wiedziała, że w ostatnim
czasie działy się różne rzeczy, opierające się przede wszystkim na jej
wybujałej wyobraźni; nic ponad to, a przynajmniej próbowała przekonać samą
siebie, że tak właśnie było – i że nie ma najmniejszych powodów do tego,
żeby się obawiać. W efekcie zamarła w bezruchu, nasłuchując, ale
jedynym dźwiękiem, który wychwyciła, były jedynie przytłumione głosy rodziców i Castiela,
co w jakiś niepojęty sposób przyniosło jej ukojenie. Skoro tak…
– Jocelyne…
Zamarła w bezruchu,
przez ułamek sekundy czują się trochę tak, jakby ktoś z całej siły
zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Wyprostowała się niczym struna, mocno
zaciskając obie dłonie w pięści i chyba jedynie cudem nie upuszczając
sobie krwi. W zasadzie wszystko miało związek z niezdrowym nawykiem,
który wyrobiła sobie niedawno, w nerwach zaczynając skubać albo obgryzać
paznokcie. Przez to były króciutkie i nierówne, co może i było
praktyczne, skoro nie była w stanie podrapać samej siebie, ale i tak
czułaby się pewniej ze świadomością posiadania jakiejkolwiek, nawet najbardziej
nietypowej formy broni.
Proszę, nie tutaj… Tylko nie tutaj…
Odpowiedziała
jej cisza, ale tym razem nie zdołała się z tego powodu rozluźnić.
Zamrugała kilkukrotnie, czując pieczenie pod powiekami i za wszelką cenę
usiłując powstrzymać się od płaczu. Przez myśl przeszło jej, że powinna
natychmiast wyjść i wrócić do rodziców, ale i na to ostatecznie się
nie zdecydowała, w zamian uparcie tkwiąc w tym samym miejscu i niespokojnie
wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Nasłuchiwała, próbując psychicznie
przygotować się na to, że kolejny raz dojdzie ją ten dziwny, jakby bezcielesny
głos – melodyjny i zupełnie inny od tego, który słyszała ostatnio. Nie
chciała o tym myśleć, tak jak i brać pod uwagę tego, że również tutaj
mógłby pojawić się ten dziwny mężczyzna z raną postrzałową, chociaż po
tym, jak był w stanie dopaść ją w szkole i zmusić do panicznej
ucieczki na dach, była gotowa dosłownie na wszystko.
Cisza
przeciągała się, wzbudzając w Jocelyne coraz więcej skrajnych,
przejmujących emocji. Proszę… Proszę, nie
tutaj…, pomyślała ponownie, ale czuła się tak, jakby wypowiadała co najwyżej
pobożne życzenia w pustkę. Kolejne sekundy mijały i chociaż nic się nie
działo, podświadomie czuła, że coś jest nie tak. Kiedy na dodatek temperatura w nieznaczny,
aczkolwiek odczuwalny sposób spadła, Joce ostatecznie wyzbyła się wątpliwości
co do tego, czy wszystko w rzeczywistości jest w porządku. Już
doświadczyła tego uczucia i chociaż wciąż nie potrafiła jednoznacznie
stwierdzić skąd się brało, wiedziała, że nie wróżyło nic dobrego.
Po prostu stąd wyjdź, nakazała sobie
stanowczo i ostrożnie zrobiła krok w tył, przesuwając się ku wyjściu.
Zamierzała wrócić do rodziców i zachowywać się tak, jakby nic się nie
wydarzyło, nawet pomimo narastającego z każdą kolejną sekundą przerażeniu.
Przecież zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli istniał jakikolwiek
problem, to nie leżał w domu czy jego atmosferze, ale tylko i wyłącznie
w niej. Coś było nie tak zarówno z nią, jak i z tym, co
widziała; żadne więcej wyjaśnienia nie były jej potrzebne, poza tym była gotowa
zrobić wszystko, byleby tym razem wszystkiego nie popsuć. Nie, skoro w końcu
udało im się znaleźć miejsce, które jej samej zdawało się jawić niczym ideał i…
– Joce…
Tym razem
nie tylko usłyszała głos, ale również poczuła czyjąś obecność. Serce omal nie wyrwało
jej się z piersi, ale ostatecznie nawet nie jęknęła, w zamian z uporem
zmuszając się do milczenia. Poderwała głowę i to na tyle gwałtownie, że aż
zabolała ją szyja, co na ułamek sekundy zdołało ją rozproszyć. Wciąż powtarzała
sobie w duchu, że tak naprawdę jest sama i że nie ma powodów do
niepokoju, ale w żaden sposób nie potrafiła w to uwierzyć. Walczyła z samą
sobą, rozdarta pomiędzy przeczuciami a logiką, bo te nie po raz pierwszy wydawały
się sobie przeczyć.
Poczucie
bycia obserwowaną nasiliło się, przez co już nie była w stanie dłużej go
ignorować. Bez chwili zastanowienia ruszyła w stronę drzwi, drżąca i dziwnie
zesztywniała, przez co nie była w stanie tak po prostu rzucić się do
biegu. Cały jej ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz, a w efekcie omal
nie potknęła się o własne nogi. Zwłaszcza w jej przypadku
przewrócenie się na prostej drodze i bez żadnej konkretnej przyczyny,
byłoby czymś najzupełniej naturalnym, nie wspominając o tym, że w przeszłości
zdarzało się już wielokrotnie. Chyba nigdy nie miała zrozumieć braku koordynacji,
który odziedziczyła po babci, ale w tamtej chwili jakiekolwiek cechy Belli
wydawały się lepsze – cokolwiek, byleby nie musiała mierzyć się tym, co
najpewniej się działo. Chciała się od tego odciąć i na powrót poczuć tak
bezpiecznie, jak jeszcze chwilę wcześniej, kiedy naprawdę zaczynała wierzyć w to,
że znowu wszystko jest w porządku. Nie rozumiała, dlaczego wszystko
musiało się zepsuć, ale…
– O bogini,
nie bój się mnie, proszę – odezwał się ponownie głos i tym razem te słowa
skutecznie dały jej do myślenia. Zatrzymała się wpół kroku, sztywniejąc i przez
moment czując tak, jakby ku ziemi ciągnął ją olbrzymi, niemożliwy do pokonania
ciężar. – Jocelyne, proszę. Słyszysz mnie, prawda? Chcę tylko chwilę porozmawiać…
Zamarła, po
czym bardzo powoli odwróciła się i uniosła głowę.
Na
schodach, gdzie – mogłaby przysiąc! – jeszcze chwilę wcześniej nie było nikogo,
jak gdyby nigdy nic stała drobna, rudowłosa dziewczyna.
I jestem i tutaj! :D
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę myślałam, że to kolejna zła dusza, ale po chwili Soviet przypomniałam co mi wczoraj mówiłaś. Widzisz, jednak nie jest ze mną tak źle. A raczej z moją pamięcią. ;)
Prespeltuwa Joyce mi się bardzo spodobała. Dziewczyna jest taka... och, po prostu zupełnie inna niż większość postaci. Uwielbiam ją i bardzo współczuję daru, bo mimo wszystko potrafi być on uciążliwy, zwłaszcza, kiedy widuje jedynie złe osoby, które próbują dziewczynę skrzywdzić. Dobrze, że czuwa nad nią babcia :3
Gabriel, Gabriel,Gabriel... ech, faceci to zawsze chyba będą musieli postawić na swoim i powiedzieć czyja zdobyczy jest. :D Ciekawe co sobie musi myśleć Castiel jak na każdym kroku dostaje upomnienie, że Renesmee jest zajęta. xD
Niecierpliwie czekam na następny rozdział, bo już się nie mogę doczekać rozmowy Joyce z nieznajomą.
Pozdrawiam,
Gabi.