Jocelyne
Zamarła w bezruchu,
rozdarta pomiędzy pragnieniem ucieczki a zainteresowaniem stojącą przed
nią postacią. W pierwszym odruchu miała ochotę krzyknąć, chociaż sama nie
była pewna dlaczego, a wrzask zdecydowanie nie zaprowadziłby ją do
niczego. Próbowała zrozumieć, ale w głowie miała pustkę, a im dłużej
patrzyła się na dziewczynę, tym pewniejsza czuła się tego, że ta nie zdobi jej
krzywdy. Co więcej, Jocelyne uświadomiła sobie, że ją pamięta – i że to
dokładnie ta sama ślicznotka, którą widziała jakiś czas temu w szkole,
zanim Brian zaczął wypływać się o Elenę.
Wypuściła
powietrze ze świstem, próbując jakkolwiek się uspokoić. W porządku,
widziała dziewczynę – rudowłosą, ładną i bez chociażby śladu dziury w głowie
albo innego uszczerbku na zdrowiu. To było pocieszające i na swój sposób
do przyjęcia, jeśli odsunąć na dalszy plan to, że miała przed sobą kogoś, kto
najpewniej był wytworem jej wyobraźni. Jeśli to były halucynacje, to wcale nie
czuła się z nimi źle, przynajmniej tak długo, jak rudowłosa nie zamierzała
zacząć rozpadać się na kawałki albo zamienić się w jakiegoś krwiożerczego
potwora, który zechciałby ją zjeść.
Poza tym –
tak już zupełnie na marginesie, choć i ten fakt wydał jej się dość
znaczący – dziewczyna powiedziała „bogini”. Chyba wyłącznie to oraz jej
normalny, miły wygląd ostatecznie zadecydowały o tym, że Joce zmusiła się
do zastania.
Nieznajoma
uśmiechnęła się słodko, niemalże przepraszająco, jakby chcąc zreflektować się
za to, że wcześniej mogłaby wzbudzić jakikolwiek niepokój. Kiedy Jocelyne nie
zareagowała, westchnęła cichutko i zebrawszy fałdy długiej do ziemi
spódnicy, bez pośpiechu i z niezwykłą gracją zeszła ze schodów. Ruchy
miała zgrabne i tak lekkie, że z równym powodzeniem mogłaby unosić
się w powietrzu, a Jocelyne przeszło przez myśl, że dziewczyna nie
zrobiła tego tylko i wyłącznie po to, żeby jeszcze bardziej jej nie wystraszyć.
Co prawda nie miała pojęcia, dlaczego wytwór jej wyobraźni miałby jakkolwiek
się o nią troszczyć – w końcu przynajmniej w teorii to od niej
powinno zależeć to, co robiły postacie w jej głowie – ale nie chciała się
nad tym zastanawiać. Całą uwagę poświęcała dziewczynie, uparcie milcząc i wciąż
próbując określić w jaki sposób powinna się zachować – zacząć krzyczeć,
uciekać, płakać czy może zaciągnąć powieki i modlić się o to, żeby
dziewczyna zniknęła równie nagle, co się pojawiła. Cóż, ostatnim razem to na
swój sposób przyniosło skutek, bo wystarczyło rozproszenie przez Briana. Gdyby
mogła tego dokonać i tym razem…
– Jocelyne,
boisz się mnie? – odezwała się nieznajoma, skutecznie przyprawiając najmłodszą z Licavolich
o dreszcz niepokoju.
Niby co
miała jej odpowiedzieć? W zasadzie lepszym pytaniem wydawało się to, jak powinna to zrobić, skoro najpewniej
miała przed sobą wytwór wyobraźni. Jak można było rozmawiać z kimś, kto
nawet nie był prawdziwy, nie wspominając o tym, że sama już nie miała
pewności co do tego, jaki procent rzeczy, które podsuwały jej zmysły, miał
jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości. Strach był sprawą
drugorzędną, chociaż bez wątpienia również i on wchodził w grę, Joce
zaś czuła się coraz bardziej zagubiona i pełna sprzecznych odczuć.
Milczała,
co najwyraźniej zasmuciło rudowłosą dziewczynę. Wydęła usta, po czym westchnęła
cicho, zatrzymując się w odległości wystarczająco dużej, by jej
rozmówczyni poczuła się względnie spokojna. Jocelyne z pewnym opóźnieniem
uprzytomniła sobie, że drży i że zaciska dłonie w pięści, jednak to
działo się jakby gdzieś poza nią. Wciąż odczuwała chłód, który zwrócił jej
uwagę już w chwili, w której wyczuła czyjąkolwiek obecność, ten
jednak nie był aż tak przejmujący, jak mogłaby się tego spodziewać. W zasadzie
na swój sposób zaczynała oswobadzać się z takim stanem rzeczy, przyjmując
do wiadomości to, że ktoś – albo coś? – przebywało z nią w przedsionku,
na dodatek próbując z nią rozmawiać.
Nie była
pewna, kiedy i dlaczego ostatecznie zdecydowała się odezwać. W miarę
upływu czasu, kiedy tak tkwiła w bezruchu i czekała na jakąkolwiek
reakcję ze strony obserwującej ją dziewczyny, w końcu zaczęła oswajać się z myślą
o tym, że ta najpewniej faktycznie nie miała złych zamiarów. To
wystarczyło, by milczenie ostatecznie zaczęło jej ciążyć, a w głowie
pojawiła się myśl o tym, że jeśli natychmiast czegoś nie powie,
ostatecznie oszaleje.
– Kim
jesteś? – wyrwało jej się.
To pytanie
wydało się najodpowiedniejsze na początek, tym bardziej, że nadal miała w głowie
mętlik. Co więcej, rudowłosa dziewczyna wydawała się być zadowolona z tego,
że jej rozmówczyni jednak nie odwróciła się na pięcie i nie spróbowała
uciec z krzykiem, chociaż bez wątpienia musiała sprawiać takie wrażenie.
Nadal napinała mięśnie, tak mocno, że pewnie nawet gdyby spróbowała się ruszyć,
co najwyżej potknęłaby się o własne nogi, zbyt niespokojna i rozproszona,
żeby zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję. W głowie miała pustkę i chociaż
nadal nie potrafiła wytłumaczyć samej sobie, co takiego robi, przeprowadzenie
jakiejkolwiek rozmowy wydało jej się jedynym sensownym rozwiązaniem, które była
w stanie przyjąć.
Na twarzy
dziewczyny pojawił się słodki, olśniewający uśmiech. Była bardzo ładna, co
wrzuciło się Jocelyne w oczy już przy pierwszym spotkaniu, chociaż wtedy
widziała ją zaledwie przez chwilę. Trudno było jednoznacznie określić, ile
nieznajoma musiała mieć tak naprawdę lat, zresztą wiek często bywał zwodniczy. W jej
przypadku drobna postura, delikatne rysy i sięgająca ziemi sukienka
sprawiały, że wyglądała jak nastolatka. Przypominające płomienie włosy falowały
łagodnie przy każdym ruchu, podskakując i muskając zarumienione policzki.
Było w niej coś, co z miejsca wzbudzało zaufanie i sympatię, i chociaż
to jeszcze o niczym nie świadczyło, Jocelyne w pewnym stopniu poczuła
się bezpieczniejsza.
– Mam na
imię Rosa – oznajmiła bez ogródek, po czym drygnęła z gracją, niczym dama z jakiegoś
średniowiecznego filmu. Joce była przyzwyczajona do dziwnych gestów, zwłaszcza
obserwując wciąż żyjące zgodnie ze starymi zwyczajami wampiry, ale i tak
poczuła się dziwnie. – Ale sądząc po minie, to nic ci nie mówi… Cóż, mogłam się
tego po nim spodziewać.
– Po kim? –
wyrwało jej się.
Rosa
westchnęła cicho.
– Teraz nie
mam czasu na takie rozmowy. Już i tak cię wystraszyłam – zauważyła
przytomnie i ta jedna uwaga wystarczyła, by Jocelyne zdecydowała się
wycofać. – Nie chcę cię skrzywdzić.
Sztywno
skinęła głową, gorączkowo zastanawiając się nad tym, jak bardzo naiwna by się
okazała, gdyby zdecydowała się jej uwierzyć. Pomijając ogólną dezorientację,
wcale nie czuła się jakoś szczególnie źle, a to chyba o czymś
świadczyło, przynajmniej teoretycznie. Co więcej, Rosa nie wyglądała na kogoś,
kto przejawiałby jakiekolwiek mordercze zapędy, zresztą skrzywdzenie
pół-wampira wydawało się czymś co najmniej trudnym. Nie miało znaczenia to, że w znaczącym
stopniu pozostawała człowiekiem; wciąż była silniejsza, szybsza i bardziej
niebezpieczna od zwykłego śmiertelnika, co przynajmniej w niewielkim
stopniu powinno sprawić, żeby poczuła się lepiej. Z drugiej jednak strony,
im dłużej przypatrywała się tej dziewczynie…
Chociaż nie
wypowiedziała swoich myśli na głos, Rosa nagle wyprostowała się, raptownie
poważniejąc. Jej lśniące oczy skoncentrowały się na Jocelyne, zaś sama
zainteresowana wydawała się intensywnie myśleć nad czymś, co dopiero zamierzała
powiedzieć.
– Jestem
taka jak ty, Joce – oznajmiła, a najmłodsza z Licavolich
zesztywniała. – Albo byłam. Ale tak, po części jestem hybrydą.
– Byłaś? – podchwyciła, zaniepokojona
czasem przeszłym w jej wypowiedzią.
Rosa
westchnęła i nieznacznie potrząsnęła głową. Jocelyne mogła co najwyżej
domyślać się, jakiego sensu powinna doszukiwać się w słowach swojej
rozmówczyni. W naturalny sposób na myśl nasunęły jej się nowe wampiry – istoty, które w przeszłości
istotnie były pół-wampirami – coś jednak odpowiadało jej, że lepiej było o to
nie pytać. Cokolwiek miała jej do powiedzenia Rosa, najwyraźniej nie zamierzała
rozwodzić się nad tym, kim tak naprawdę była.
– Mam
bardzo mało czasu – powtórzyła, po czym niespokojnie obejrzała się przez ramię,
jakby czegoś się obawiając. – Dobra bogini, kiedy tylko zorientowałam się, że
mnie widzisz…
– Jestem
jedyna? – przerwała jej po raz kolejny. Pomimo zdenerwowania kolejne pytania
przychodziły jej samoistnie, przez co nie była w stanie nad nimi
zapanować.
–
Niekoniecznie. To bardzo skomplikowane – przyznała dziewczyna. – W tym, co
robisz, nie ma niczego złego, Jocelyne. Co prawda to bardzo trudne, ale… Musisz
przestać się bać, w porządku? Tacy jak ja nie mogą zrobić ci krzywdy, o ile
nie będziesz przed nimi uciekać – dodała z naciskiem.
Skrzywiła
się mimowolnie, kiedy przypomniała sobie sytuację ze szkoły. Przed oczami wciąż
miała twarz tamtego mężczyzny, jego uporczywe nawoływanie i czyste
przerażenie, które towarzyszyło jej przez cały czas. Do tej pory na samo
wspomnienie czuła, że zaczyna robić się jej niedobrze, nagle nie marząc o niczym
innym, aniżeli o odwróceniu się na pięcie i niemalże panicznej
ucieczce. Jeśli ktoś miał do tego prawo, to bez wątpienia ona, nie wspominając o paraliżującym
lęku przed tym, że jednak jest szalona. Jak w takim wypadku miała się nie
bać?
– Rosa…
Nieśmiertelna
drgnęła w odpowiedzi na brzmienie swojego imienia, po czym energicznie
pokręciła głową. Wyglądała na mocno zaniepokojoną, poza tym nasłuchiwała,
zupełnie jakby była w stanie usłyszeć albo wyczuć coś, czego Joce mogła co
najwyżej się domyślać. Coś w jej zachowaniu sprawiło, że dziewczyna
poczuła się jeszcze bardziej podenerwowana, nieświadomie zaczynając nasłuchiwać
czegoś, co nie nadchodziło, chociaż bez wątpienia miało. Na usta cisnęły jej
się dziesiątki pytań i błagań o jakąkolwiek formę wyjaśnień, jednak i te
nie nadchodziły, choć Rosa bez wątpienia była kimś, kto znał odpowiedzi.
Jocelyne nie miała pojęcia skąd brała się ta pewność, ale miała ochotę wziąć
swoją rozmówczynię w krzyżowy ogień pytań i nie odpuszczać tak długo,
aż ta zdecydowałaby się wszystko wyjaśnić. To wydawało się najbardziej
sensowne, tym bardziej, że zasłużyła sobie na to, żeby wiedzieć, to jednak
najwyraźniej nie stanowiło wystarczającego argumentu dla Rosy.
– Po prostu
mi zaufaj – poprosiła spiętym tonem dziewczyna. – W tej i jeszcze
kilku innych kwestiach. Podstawowa rada brzmi: trzymaj się bliskich.
– A co
to niby ma znaczyć? – zapytała z powątpiewaniem.
Rosa
puściła to pytanie mimo uszu.
– Dzieje
się coś bardzo złego, chociaż wciąż nie jestem pewna co takiego. Wierz mi, to
się czuje, Joce… Sama pewnie też to zauważyłaś, może nawet intensywniej niż my wszyscy
– stwierdziła, a Licavoli przez chwilę nie miała najmniejszych wątpliwości
co do tego, że miała na myśli jej halucynacje, wizje, czy jakby tu nazwać to,
czego doświadczała. Wcześniej nie pomyślała, że mogłoby chodzić o coś
więcej, ale w takim wypadku… – Robię, co mogę i to od dłuższego
czasu. Nie sądziłam… Nigdy nie powinnaś była mnie zobaczyć – stwierdziła i uśmiechnęła
się blado. – To prawda, że Licavoli są niezwykli.
– Co
niezwykłego jest w tym, że tracę zmysły?! – nie wytrzymała, coraz bardziej
sfrustrowana tym z jaką łatwością Rosa kluczyła, starannie unikając
konieczności odpowiedzi na którekolwiek z zadawanych przez dziewczynę
pytań.
Prawie
natychmiast pożałowała tego, że podniosła głos. Skrzywiła się i zakryła
usta dłonią, mimowolnie spoglądając na przerażona twarz stojącej przed nią
rudowłosej. Tym razem już nie rozglądała się dookoła, jakby szukając bliżej
nieokreślonego niebezpieczeństwa obok siebie, w zamian koncentrując wzrok
na drzwiach wejściowych. Joce również się obejrzała, uprzytomniając sobie, że
swoimi krzykami najpewniej ściągnęła rodziców, co bynajmniej nie poprawiło jej
nastroju. Nie miała pojęcia, jak powinna wytłumaczyć im się tym razem, a jak
tego było mało…
– Po prostu
zaufaj sobie, okej? – Rosa spojrzała na nią niespokojnie. – I mnie też.
Później jeszcze porozmawiamy, ale… Jocelyne, „Projekt beta”. Nie tak sobie to
wyobrażałam, ale po prostu musisz wziąć
w tym udział.
Nawet jeśli
zamierzała dodać cos jeszcze, ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian
najzwyczajniej w świecie rozpływając się w powietrzu – i to
dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak drzwi jednak się otworzyły.
Wyprostowała się niczym struna, bezskutecznie próbując się uspokoić i sprawiać
wrażenie kogoś, kto w najmniejszym nawet stopniu nie jest zaniepokojony
tym, co działo się wokół niej. Natychmiast spojrzała na mamę, a ta w chwilę
później znalazła się przy niej, oczywiście poruszając się normalnym, ludzkim
tempem przez wzgląd na towarzyszącego jej i Gabrielowi Castiela. Ten ostatni
milczał, pozornie najspokojniejszy z całego towarzystwa, jednak coś w jego
obecności nadal wzbudzało w dziewczynie niepokój. Co więcej, przez ułamek
sekundy była gotowa przysiąc, że mężczyzna dłuższą chwilę wpatrywał się w miejsce,
gdzie chwilę wcześniej stała Rosa, nic jednak nie wskazywało na to, by
cokolwiek zauważył.
– Co się stało?
– przerwał ciszę tata, rzucając jej niespokojne spojrzenie. – Krzyczałaś. Jeśli
coś jest nie tak…
– Ja… –
Jocelyne zawahała się na moment, po czym westchnęła cicho. – Zobaczyłam pająka
– wypaliła na poczekaniu.
Gabriel
spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Pająka? –
powtórzył i zabrzmiało to tak, jakby bardzo chciał w to wierzyć.
Wzruszyła
ramionami, po czym spróbowała wysilić się na roztargniony uśmiech. Powiodła
wzrokiem dookoła udając zainteresowanie podłogą, chociaż – była tego prawie
pewna – nie miała na niej zobaczyć nic, co mogłoby ją zaniepokoić. Czuła na
sobie intensywne spojrzenia rodziców, ale nie miała pewności czy jej wierzą,
chociaż po tym, jak wyjawiła im wszystko podczas ostatniej rozmowy,
zdecydowanie nie mieli powodów do tego, by podejrzewać ją o kłamstwo.
Och, Roso… Lepiej żebyś następnym razem
miała dobre wytłumaczenie, pomyślała mimochodem, dopiero po chwili
uświadamiając sobie dwie rzeczy: po pierwsze, chyba wierzyła w to, że
dziewczyna nie była tylko wytworem jej wyobraźni, a po drugie – chciała
zobaczyć ją raz jeszcze. Nie miała pewności, ale osoby chore chyba zwykle
wierzyły w prawdziwość tego, co widziały, więc taki stan rzeczy powinien
był ją zmartwić, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Jeśli faktycznie była szalona,
to wolała widywać Rosę, o ile ta nadal zamierzała być taka miła.
– To
możliwe – wtrącił Castiel, decydując się przerwać krępującą ciszę, która
zapadła po jej wyznaniu. – Właśnie mówiłem Nessie, że dom jest trochę
zaniedbany. Pewnie coś mi umknęło.
– Tak… Tak,
na pewno – mruknął z powątpiewaniem Gabriel, obrzucając mężczyznę
wymownym, bliżej nieokreślonym spojrzeniem.
Nie dodał
niczego więcej, w zamian podchodząc bliżej córki i żony. Jocelyne nie
zaprotestowała, kiedy otoczył ją ramieniem, dla pewności raz jeszcze mierząc
uważnym wzrokiem, by nabrać pewności, że nie zrobiła sobie krzywdy albo nie
miała do dodania niczego więcej. Posłała ojcu blady, odrobinę wymuszony
uśmiech, aż nazbyt świadoma tego, że w domu pewnie i tak czekała ją
dłuższa rozmowa na temat tego, co się stało. Rodzice się martwili, co zresztą
wcale jej nie dziwiło, bo sama nie była pewna, co takiego działo się wokół
niej. Wątpliwości wydawały się w zupełności uzasadnione, a dziewczyna
wiedziała, że niezależnie od wszystkiego, nie będzie próbowała z nimi
walczyć, chociaż wciąż miała wątpliwości co do tego, czy powinna wspominać im o Rosie.
Instynkt podpowiadał jej, że przynajmniej tymczasowo powinna była zachować
spotkanie z pół-wampirzycą w tajemnicy, jeśli zaś wziąć pod uwagę to,
że ta kazała jej ufać intuicji…
No cóż, to
musiało wystarczyć. Przynajmniej na razie.
Wciąż myślała o Rosie,
kiedy w końcu padła propozycja powrotu do domu. Gabriel przynajmniej ze
trzy razy pytał jej się o to, czy nada jest przekonana co do wyboru nowego
miejsca zamieszkania, a Jocelyne z uporem powtarzała, że wszystko
jest w porządku. Nie czuła w tamtym miejscu niczego niewłaściwego, z kolei
to, co widziała, nie miało żadnego związku z budynkiem – przynajmniej
teoretycznie. Chciała wierzyć w to, że wszystko się unormuje, jednak niezależnie
od wszystkiego, szukanie kolejnego domu wydawało się pozbawione najmniejszego
chociażby sensu. Ten, który oferował im Castiel, był idealny i chociaż
Joce wciąż miała względem mężczyzny mieszane uczucia, pod tym jednym względem
była mu wdzięczna.
Tata nie
był zachwycony, kiedy okazało się, że mama i znajomy dziadka przyjechali
na miejsce jednym samochodem, ale nie dał niczego po sobie poznać. Zanim
którekolwiek z nich zdążyło zaprotestować, zasugerował, by wraz z mamą
wróciła do domu, podczas gdy on podwiezie Castiela pod kawiarnię. Renesmee
rzuciła mężowi wymowne spojrzenie, ale nie skomentowała tego nawet słowem,
przynajmniej teoretycznie. Joce mogła tylko zgadywać, co tak naprawdę oznaczała
zazdrość taty, tym bardziej, że ten zawsze był względem swojej partnerki aż
nadto zaborczy. Jakkolwiek by nie było, najwyraźniej nic nie wskazywało na to,
żeby panowie mieli się pozabijać, tym bardziej, że kiedy odchodzili, Jocelyne
wyraźnie usłyszała, że ponownie zaczęli rozmawiać na dość neutralny temat,
jakim były formalności związane ze sprzedażą domu.
Renesmee
nie pytała ją o nic, co przyjęła z ulgą. W milczeniu wpatrywała
się w przemykający za oknem krajobraz, niezdolna do skoncentrowania się na
czymkolwiek przyziemnym. Myślała o Rosie, o jej słowach oraz o tym,
jakie miała szanse na to, żeby okazało się, że nie jest szalona. Szukała
wyjaśnień, bezskutecznie próbując znaleźć je tam, gdzie najpewniej ich nie
było, choć wciąż miała nadzieję na choć odrobinę sensu. Chciała rozumieć, co
zresztą wcale nie wydawało jej się dziwne, ale w takim wypadku…
– Dobrze
się czujesz, Joce? – usłyszała głos mamy i to wystarczyło, żeby sprowadzić
ją na ziemię.
– Jestem
zmęczona – przyznała wymijająco, prostując się i przenosząc wzrok na swoją
rodzicielkę. Renesmee była o wiele bardziej ostrożna od Gabriela, przez
cały czas kontrolując drogę. Przeniosła wzrok na córkę dopiero w chwili, w której
samochód zatrzymał się na światłach, zapewniając pół-wampirzycy przynajmniej
tymczasową swobodę. – Poza tym wszystko we mnie w porządku, naprawdę.
Chyba nawet jestem trochę głodna – dodała i tym razem udało jej się mamę
rozbawić.
– Głodna,
czy jak zwykle masz ochotę na słodkie? – zapytała z przekąsem. Zaraz po
tym na powrót skoncentrowała się na tym, co działo się na przedzie, wcześniej
machnięciem ręki dając jej do zrozumienia, by spojrzała co jest na tylnym
siedzeniu. – Szukaj w torebce.
Jocelyne
wywróciła oczami, po czym – dla zajęcia czymś rąk i umysłu – odwróciła się
we wskazanym kierunku, sięgając po porzuconą na fotelu torebkę. Bez pośpiechu
wyprostowała się, układając znalezisko na kolanach i starannie
przetrząsając wnętrze. Ze swoim talentem zawsze mogła coś albo kogoś uszkodzić,
zwłaszcza w poruszającym się aucie, więc wolała nie ryzykować – i to
nawet pomimo tego, że już na wstępie wrzuciła jej się w oczy starannie
zapakowana torebka z logo cukierni, w której mama najpewniej była z Castielem.
Och,
cudownie. Chyba właśnie tego potrzebowała – dużej dawki cukru, która
przynajmniej na moment pozwoliłaby jej zapomnieć o wszystkim innym, a już
zwłaszcza o tym, że…
A potem jej
uwagę przykuło coś jeszcze i chociaż nie była pewna dlaczego, bez chwili
wahania sięgnęła po niepozorną, wciśniętą niedbale do jednej z wewnętrznych
kieszonek wizytówkę. Zaraz po tym przyjrzała jej się i zamarła, będąc w stanie
już tylko siedzieć i patrzeć, dziwnie oszołomiona, zafascynowana i…
Serce
zabiło jej szybciej, zdradzając całą mieszankę skrajnych, trudnych do
opanowania emocji – od lęku i niepokoju, aż po narastającą z każdą kolejną
sekundą fascynacją. Zwłaszcza ta ostatnia na ułamek sekundy przysłoniła
wszystko inne, sprawiając, że niemalże poczuła ulgę, chociaż zdecydowanie nie
miała powodów do tego, żeby z czegokolwiek się cieszyć. Na niewielkim
kartoniku w oczy rzucały się dwa wytłuszczone słowa – dokładnie takie same
jak te, które wypowiedziała Rosa, a których Jocelyne zdecydowanie nie
miała okazji słyszeć nigdzie indziej. Jakie były szanse na to, żeby ktoś, kto
miał być co najwyżej wytworem jej wyobraźni, zdołał przekazać jej konkretną,
pokrywającą się z rzeczywistością informację?
Jocelyne
wypuściła powietrze ze świstem, po czym raz jeszcze przyjrzała się wizytówce – a zwłaszcza
jakże interesującej ją nazwie.
Projekt Beta.
Witajcie c:
OdpowiedzUsuńTrochę spóźnione, niemniej życzę wszystkim radosnych, zdrowych, rodzinnych świąt wielkanocnych! Wszystkiego co najlepsze i mokrego dyngusa. To cudowne, że mogę cieszyć się z tego okresu tutaj już kolejny rok z rzędu :D
Nessa.
Heeeej. :D
OdpowiedzUsuń"Projekt Beta" zupełnie nic mi nie mówi,ale czuję, że to nie może być nic dobrego. Mi się wydaje czy Castiel w poprzednim rozdziale/rozdziałach wspomniał o tym czymś? Nawet nie mam pomysłu co to mogłoby być,więc nie będę się bawiła w zgadywanki, a po prostu zaczekam na wyjaśnienia lub jakoś to z Ciebie wyciągnę:D
Rosa jest naprawdę urocza jak na martwa osobę. No i co najważniejsze podeszła do Joyce w normalny sposób, nie strasząc jej, ani nie w ten deseń. Jestem naprawdę ciekaw jak zareaguje Rufus, kiedy się dowie (bo pewnie się dowie), że Joyce widzi jego dawna ukochana c:
Robisz ludziom ochotę na słodkie! :D Ale u mnie nic dobrego nie ma i muszę się męczyć. Ech, ty zUy człowieku._.
A zazdrość Gabriela ma ciąg dalszy. Facet powinien wyluzować, bo mu zaraz żyłka na czole pęknie i tyle będzie. :D Z początku to było nawet słodkie i urocze, że jest tak zazdrosny o swoją partnerkę, ale wydaje mi się, że Castiel już zrozumiał do kogo należy Renesmee i nie miałby zamiaru ryzykować życiem, żeby ją poderwać. ^^ Chociaż nie wiem czy Licavoli będzie w stanie to zrozumieć. :p
Wyłapałam jakieś słówko lub słowa (nie pamiętam już dokładnie), którego nie powinno być. Ale wiem, wina iPoda. :D
Rozdział czytało mi się przyjemnie i z niecierpliwością czekam na następny:)
I znowu... jak tam Rafael i Elena?^_^
Pozdrawiam,
Gabi.