Renesmee
Bez zastanowienia odwróciłam
się na pięcie, ruszając w stronę schodów. Musiałam wysilić się, żeby nie
zapomnieć o tym, że w domu wciąż obecny był Castiel i że
poruszanie się w zbyt szybkim tempie mogłoby się okazać niebezpieczne
zarówno dla mnie, jak i dla samego zainteresowanego. Nie mogłam ryzykować,
chociaż byłam gotowa założyć się o to, że Gabriel nie miałby nic przeciwko
temu, żeby znaleźć pretekst do zrobienia „mojemu znajomemu” jakiejkolwiek
krzywdy.
Na bieg
pozwoliłam sobie dopiero w chwili, w której znalazłam się na piętrze,
gdzie nabrałam pewności, że nikt nie będzie w stanie mnie zauważyć.
Wiedziałam, że mąż najpewniej ruszył za mną, ale nie zwróciłam na to
najmniejszej uwagi, od razu wchodząc do pokoju córki i chcąc jak
najszybciej znaleźć się przy niej. Bez słowa wzięłam ją w ramiona,
mimochodem zauważając, że – choć to jawiło mi się jako coś naprawdę
przerażającego – przesiadywanie przy dziewczynie było dla mnie już równie
naturalne, co i przeciągające się milczenie. Martwiłam się i choć
czułam się gotowa zrobić naprawdę wiele, żeby spróbować zrozumieć zachowanie
Joce i jakkolwiek jej pomóc, mimo wszystko obawiałam się tego, jak mogłaby
zareagować, gdybyśmy znowu zaczęli na nią naciskać.
Jeśli
miałam być ze sobą szczera, trwałam w impasie, sama niepewna tego, co
powinnam zrobić. Zarówno ja, jak i Gabriel, nauczyliśmy się ufać swoim
dzieciom, niezależnie od tego, co by się nie działo. Nie miałam pojęcia,
dlaczego Joce z takim uporem odmawiała naszej pomocy, ale niezależnie od
wszystkiego chciałam wierzyć w to, że czekanie jest w obecnej
sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Pamiętałam, jak sama zachowywałam się w dość
skrajnych momentach, próbując w pojedynkę radzić sobie z problemami,
by nie obciążać bliskich. Być może dziewczyna miała to po mnie, dlatego
próbowałam przekonać samą siebie, że danie jej szansy na uporządkowanie
wszystkiego, co działo się w jej głowie i ostateczne podjęcie decyzji
o tym, czy powinna nas wtajemniczyć, jest najlepszym pomysłem, ale… to
zdecydowanie nie było aż takie łatwe.
– Joce…
Jocelyne, kochana, dobrze się czujesz? – zaryzykowałam, ostrożnie dobierając
słowa.
Nie
odpowiedziała mi od razu, nieruchoma i wtulona w moja pierś.
Wiedziałam, że czuła się bezpieczna i choć jej serce wciąż biło o wiele
szybciej niż zazwyczaj, zauważyłam, że powoli zaczynała się uspokajać. Trudno
było mi stwierdzić, co tak naprawdę musiała czuć i co działo się w jej
głowie, ale zdecydowałam się nie pytać, cierpliwie czekając aż sama zdecyduje
się odezwać. W ostatnim czasie często męczyły ją koszmary, więc i tym
razem to mogło być to, chociaż…
Wzdrygnęłam
się mimowolnie, uświadamiając sobie, że w pokoju jest zaskakująco wręcz
zimno. Spojrzałam w stronę okna, to jednak okazało się szczelnie
zamknięte, więc to nie w nim musiał leżeć problem. Uniosłam brwi, po czym
bardziej stanowczo przygarnęłam córkę do siebie, jednocześnie chwytając za
skraj kołdry, by móc szczelnie ją okryć. Czy mieliśmy jakiekolwiek problemy z ogrzewaniem?
Nie miałam pewności, chociaż i tego nie dało się wykluczyć; dom nie był
nowy, chociaż moi bliscy zdążyli go odremontować. Musiałam później zapytać o to
Carlisle’a albo Esme, tym bardziej, że wampiry zwykle nie zwracały uwagi na tak
małoistotną kwestię, jak temperatura. Inaczej było z Jocelyne, która przez
wzgląd na swoją ludzką cząstkę, była o wiele delikatniejsza i bardzo
chorowita.
Nie
zauważyłam, kiedy do pokoju wślizgnął się Gabriel, przynajmniej do momentu, w którym
nie zdecydował się przykucnąć przy mnie i Joce. Nie odzywał się, w zamian
z uwagą obserwując córkę i wydając się intensywnie nad czymś myśleć.
Rzuciłam mu wymowne spojrzenie, mając niejasne wrażenie, że coś istotnego
przyszło mu na myśl, ale jedynie wzruszył ramionami. Później, usłyszałam w głowie jego mentalny głos, więc
nieznacznie skinęłam głową, próbując udawać, że wszystko jest w najzupełniejszym
porządku, żeby nie martwić córki.
– Zły sen?
Dziewczyna
zamrugała kilkukrotnie, po czym z wolna uniosła głowę, by móc spojrzeć na
wpatrzonego w nią ojca. Z wolna wyprostowała się w moich
ramionach, poruszając się tak ostrożnie, jakby chciała nam udowodnić, że
zdecydowanie nie zamierza zareagować tak, jak ostatnim razem, kiedy zdolności
wymknęły jej się spod kontroli. Otworzyłam usta, przez moment mając ochotę ją
zapewnić, że żadne z nas nie uważa, że mogłaby być zdolna do czegoś
takiego, ale ostatecznie powstrzymałam się, nie chcąc nawiązywać do tematu,
który już i tak był dla niej trudny.
– Nie wiem
– przyznała zgodnie z prawdą. Drgnęłam niespokojnie, słysząc, że jej głos
zabrzmiał w bardzo słaby i zdławiony sposób. Co więcej, kiedy
spojrzałam na jej bladą twarz, przekonałam się, że oczy jak na zawołanie się
jej zaszkliły. – Nic już nie rozumiem.
– Hej,
tylko nie płacz – obruszył się natychmiast Gabriel, bez chwili wahania ujmując
twarz córki w obie dłonie. Pogłaskał ją po policzku, pospiesznie zbierając
łzy i próbując jakkolwiek Joce uspokoić. Dobrze wiedziałam, że nigdy nie
potrafił zaakceptować tego, że którekolwiek z nas – jego dzieci, ja albo
jego siostry – mogłoby płakać. – Jocelyne, kochanie… Po prostu powiedz nam, co
się dzieje – zasugerował łagodnym tonem.
Spojrzała
na nas w sposób sugerujący, że zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowę,
którą prowadziliśmy. Bardziej stanowczo otoczyłam ją ramieniem, próbując w jakikolwiek
sposób wpłynąć na nią kojąco, raz po raz zapewniając, że nie ma najmniejszych
powodów do obaw. Chciałam zrozumieć; jakkolwiek z nią porozmawiać i pomóc,
jednak do tego wcześniej musiałabym dowiedzieć się, w czym tak naprawdę
leżał problem. Czułam, że wszystko posunęło się o wiele zbyt daleko, by
którekolwiek z nas mogło pozostać wobec sytuacji obojętnym i że sama
Jocelyne zaczynała zdawać sobie z tego sprawę, ale…
– Nie mogę
– oznajmiła, a mnie wyrwał się jęk frustracji.
– Jasne, że
możesz – zaoponowałam natychmiast. – Cokolwiek to jest, możesz nam powiedzieć.
Joce, na litość bogini…
Urwałam,
sama niepewna tego, jak powinnam próbować do niej dotrzeć. W głowie miałam
pustkę, a zachowanie córki jedynie wszystko komplikowało, czyniąc mnie
całkowicie bezradną i niezdolną do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. W tamtej
chwili w pełni dotarło do mnie, jak wielokrotnie w przeszłości
musieli czuć się moi bliscy, ale starałam się o tym nie myśleć. Było za
późno na to, żeby zmienić cokolwiek z tego, co miało miejsce przeszłości,
ja zaś przejmowałam się tylko i wyłącznie tym, co działo się z moją
córką.
Miałam
wrażenie, że milczenie trwało przez całą wieczność, przeciągając się chyba w nieskończoność
i stopniowo doprowadzając mnie do szaleństwa. W efekcie chyba po raz
pierwszy miałam ochotę zacząć krzyczeć, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego,
że podniesiony głos i próba nacisku niczego nie ułatwią. Musiałam się
uspokoić i zacząć postępować w rozsądny, najwłaściwszy dla córki
sposób, ale problem leżał w tym, że nie
miałam pojęcia, co takiego było dobre bądź nie. Jak miałam cokolwiek
zdziałać, skoro Joce milczała, uparcie zamykając się w sobie i wzbraniając
się przed jakąkolwiek pomocą?
Wciąż byłam
spięta i podenerwowana, kiedy poczułam, że Jocelyne przesuwa się w moją
stronę. Pozwoliłam na to, żeby ułożyła policzek na mojej piersi, usiłując ukryć
twarz w moich lokach. Instynktownie otoczyłam ją ramionami, czując, że
cała frustracja ze mnie ulatuje, pozostawiając wyłącznie troskę i wyrzuty
sumienia. Już i tak była przerażona, a ja zdecydowanie nie powinnam się
na nią denerwować, ale mimo wszystko…
– Nie chcę,
żebyście się na mnie zdenerwowali – oznajmiła tak cicho, że gdybym była
człowiekiem, najpewniej nie byłabym w stanie jej słów zrozumieć.
Spojrzałam
na nią w osłupieniu, co najmniej zaskoczona takim wyznaniem. Mimowolnie
zacząłem zastanawiać się nad tym, czy istniała możliwość na to, żeby córka
zorientowała się, co takiego czułam, ale po chwili doszłam do wniosku, że to
nie miało sensu.
– Dlaczego
mielibyśmy być na ciebie źli? – zapytałam cicho, nie kryjąc troski.
Zawahałam
się na moment, dyskretnie zaciskając dłonie w pięści i modląc się o to,
żeby właśnie teraz niczego nie popsuć. Czułam, że jestem na dobrej drodze do
tego, żeby nakłonić Jocelyne do mówienia, chociaż to jeszcze nie musiało o niczym
świadczyć. Miałam wrażenie, że wraz z Gabrielem działamy w ciemno,
usiłując dotrzeć do dziewczyny, chociaż to zdecydowanie nie miało być proste,
bo ta w każdej chwili znowu mogła zdenerwować się na tyle, by znowu
zamilknąć.
Spojrzałam
na męża, szukając w nim jakiegokolwiek wsparcia i odpowiedzi na to,
co powinnam zrobić. Wysilił się na blady uśmiech, najpewniej na użytek Joce,
którą chciał jakkolwiek uspokoić. Bez słowa wyciągnął rękę w jej stronę,
muskając palcami jej policzek. Wyczułam, że zaczęła się rozluźniać i chociaż
to nie musiało jeszcze o niczym świadczyć, po cichu zaczęłam liczyć na to,
że odpowiednie podejście z naszej stronie pozwoli dziewczynie uspokoić się
na tyle, by jednak uwierzyła, że powinna
z nami porozmawiać.
– Bo nad
niczym już nie panuję – odpowiedziała po dłuższej chwili zastanowienia.
Uniosłam brwi, co najmniej zaskoczona jej wyznaniem. – Nie mam pojęcia, co
powinnam myśleć o tym, co… I się boję. Problem w tym, że
naprawdę się boję – powtórzyła z naciskiem.
– Czego? –
Coś ścisnęło mnie w gardle, bo nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam
jej pomóc. Nie wiedziałam w jaki sposób do niej dotrzeć, co powiedzieć i w jaki
sposób postąpić, by to wszystko nabrało sensu. – Kochanie…
Z jakiegoś
powodu jej zachowanie wzbudzało we mnie równie niezrozumiały rodzaj lęku, co i ten,
o którym mówiła. Zawahałam się na moment, przez dłuższą chwilę musząc
wręcz walczyć o to, żeby odrzucić od siebie niechcianą myśl o tym,
jak zachowywała się Alessia, kiedy była przekonana, że Marco… Ona również nie
chciała rozmawiać i prosiła mnie o to, żebym się na nią nie
denerwowała, jakkolwiek abstrakcyjna nie wydawałaby mi się taka reakcja. Nie
miałam żadnych powodów do złości, a jeśli w istocie coś mnie
denerwowało, to jedynie wątpliwości i niemożność pomocy komuś, kogo tak
bardzo kochałam.
–
Widziałam… coś – wyznała w końcu, a mnie jak na zawołanie serce
zabiło szybciej z podekscytowania i niepokoju zarazem. Wiec w istocie
coś było na rzeczy, ale… – A przynajmniej tak mi się wydaje.
– Coś
jednak ci się śniło? – podsunął jej łagodnym tonem Gabriel, próbując jakkolwiek
nadążyć za tokiem rozumowania córki. Wiedziałam, że chciał ułatwić dziewczynie
zadanie i byłam mu za to wdzięczna, bo sama nie mogłam wykrztusić z siebie
nawet słowa.
Jocelyne
energicznie potrząsnęła głową, a w jej oczach zebrało się jeszcze
więcej łez. Gabriel westchnął, wciąż troskliwie przypatrując się twarzy małej, a po
chwili bez słowa wyciągnąć ręce w jej stronę. Pozwoliłam na to, żeby
oswobodziła się z moich objęć i wpadła ojcu w ramiona, wcześniej
odrzucając zawadzającą jej kołdrę. Mój mąż przemieścił się, błyskawicznie
materializując na łóżku u mojego boku i ostrożnie sadzając sobie
wciąż drżącą Joce na kolanach. Przesunęłam się bliżej, a Gabriel objął nas
obie, co choć na moment pozwoliło rozluźnić się zarówno mnie, jak i naszej
córce. Joce wydawała się spokojniejsza, a ja odniosłam wrażenie, że
najchętniej skorzystałaby z okazji, żeby ułożyć się do snu, ale
ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian jednak decydując się odezwać:
– To nie są
sny, a przynajmniej ja nie czuję, żeby tak było. Ty nie pozwalałbyś mi
śnić czego takiego, tato.
Miała
rację, tym bardziej, że Gabriel w ostatnim czasie w szczególności
dbał o to, żeby mogła odpocząć. Co prawda tym razem mógł rozproszyć go
Castiel i ta głupia zazdrość o mnie, ale nic podobnego nie miało
miejsca chociażby w szkole albo wcześniej, kiedy Joce wraz ze mną oglądała
dom. To było coś zupełnie innego i wszyscy zdawaliśmy sobie z tego
sprawę, nawet jeśli o wiele łatwiej byłoby założyć, że problem nie istnieje,
a my nie mamy się o co martwić.
– Więc o co
chodzi? – zapytałam, w końcu odzyskując głos. – Joce, skąd pomysł, że
którekolwiek z nas mogłoby się na ciebie zdenerwować?
Spojrzała
na mnie z wahaniem, lekko przekrzywiając głowę.
– Bo nie
wiem, co powinnam wam powiedzieć. Jak mogę rozmawiać o czymś, czego nie
rozumiem? – zapytała wprost, krzywiąc się mimowolnie, kiedy głos zaczął jej się
łamać.
– Po prostu
powiedz nam to, co pamiętasz – zasugerował jej cicho Gabriel. – Cokolwiek by to
nie było, nawet jeśli faktycznie tego nie rozumiesz.
Jocelyne
jęknęła cicho, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Nie naciskaliśmy na
nią, a ja wyjątkowo nie czułam się z tym źle, skupiona tylko i wyłącznie
na tym, co było najlepsze dla niej. Byłam gotowa zrobić naprawdę wiele, byleby
tylko jej pomóc, niezależnie od tego, czego by to ode mnie wymagało. Co więcej,
czułam się gotowa zaakceptować wszystko, co tylko by się z nią wiązało,
byleby tylko w końcu przestała milczeć.
– Ja… Ale
to brzmi… tak idiotyczne – rzuciła tak cichym i drżącym głosem, że ledwo
byłam w stanie ją zrozumieć. – Boję się, ale nie wiem czego, poza tym…
Czasami widzę i słyszę coś, czego nie powinnam – wyznała.
– Coś…
czego nie powinnaś? – powtórzyłam w oszołomieniu, bezskutecznie próbując
nadążyć za jej tokiem rozumowania.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, sama niepewna tego, jak powinnam skomentować jej słowa.
Chciałam powiedzieć cokolwiek, co zabrzmiałoby choć odrobinę sensowniej, ale w głowie
miałam pustkę, a konieczność zebrania myśli jawiła mi się jako coś wręcz
niemożliwego. Słyszałam, ale z równym powodzeniem Joce mogłaby mówić do
mnie w obcym języku, bo wnioski, które w naturalny sposób nasunęły mi
się na myśl, w równym stopniu mnie przerażały, co i jawiły jako coś
niedorzecznego.
– Różne
rzeczy, o których nawet nie chcę mówić – przyznała i po jej tonie
oraz ogólnym roztrzęsieniu poznałam, że w tej jednej kwestii w istocie
byłoby lepiej, by żadne z nas nie próbowało drążyć tematu. – Czasami… Och,
mamo, ja czasami nie jestem pewna tego czy śpię, czy nie! Widzę postacie,
których nawet nie znam, a one są w stanie zobaczyć mnie, chociaż w rzeczywistości
nie powinno ich być. Czasami zamykam oczy i mam wrażenie, że ktoś powtarza
moje imię, chociaż… Czy to oznacza, że jestem szalona? To, że słyszę głosy, których nie ma? W tamtym
domu… i w szkole… – Urwała, by móc złapać oddech. – Przestraszyłam
się czegoś, ale i ty, i Damien
widzieliście, że byłam wtedy sama. Wszyscy widzieli, a ja…
Nie dodała
niczego więcej, nagle po prostu zaczynając płakać. Już wcześniej wyczułam, że
to może skończyć się w ten sposób, bo jej głos brzmiał coraz bardziej
niezrozumiale, a poszczególne słowa wyrzucała z siebie tak szybko i chaotycznie,
że ledwo byłam w stanie je zrozumieć. Zesztywniałam, momentalnie prostując
się niczym struna i nie mając pojęcia, co takiego powinnam zrobić – jak
się zachować albo co powiedzieć; zadawać pytania czy…?
Spojrzałam
na Gabriela, ten jednak wydawał się oszołomiony w równym stopniu, co i ja.
Wciąż tulił do siebie Joce, ale coś w jego postawie i zachowaniu dało
mi do zrozumienia, że myślami był gdzieś daleko, skoncentrowany przede
wszystkim na obejmowaniu mnie oraz córki. Coś w ciszy, która nagle
zapadła, nie dawało mi spokoju, sprawiając, że sama zaczynałam poważnie
zastanawiać się nad szaleństwem, ale bynajmniej nie w odniesieniu do
zachowania Jocelyne. Już wcześniej zauważyłam, że coś jest na rzeczy i że
mała się czegoś boi, ale coś takiego… Na litość bogini, co ja powinnam była o tym
myśleć?
„Mam
wrażenie, że tracę zmysły, do jasnej cholery! Nie wiem które moje sny są snami,
nie wiem czy to, co widzę, jest prawdziwe, nie wiem dlaczego ci, których
podobno nie ma, mogą mnie dotknąć!” – przypomniałam sobie własne słowa i coś
ścisnęło mnie w gardle. Instynktownie zmierzyłam Joce wzrokiem, szukając na
jej skórze czegokolwiek, czego nie powinno tam być, chociaż niedorzecznym wydawało
mi się to, żeby wina leżała w jakimkolwiek ataku telepatycznym. Gdyby
przynajmniej nie dysponowała mocą albo nie zdawała sobie sprawy z tego,
jak ta się obawiała, mogłabym przypuszczać, że pozwalała dręczyć się w ten
sposób, ale w przypadku Jocelyne wydawało się to niemożliwe. Ta dziewczyna
od maleńkości przebywała pomiędzy telepatami, więc w razie potrzeby
potrafiłaby się obronić.
–
Powiedzcie co! – usłyszałam i jej spanikowany głos skutecznie sprowadził
mnie na ziemię, uprzytomniając, że już od dłuższego czasu milczeliśmy z Gabrielem,
nie będąc w stanie wyrzucić z siebie chociażby słowa.
Przełknęłam
z trudem, szukając w głowie odpowiednich słów do tego, żeby wyrazić
to, co czułam. Chciałam ją pocieszyć, ale nie miałam pewności, czy to by jej
wystarczyło, tym bardziej, że przez tyle czasu Joce usiłowała bronić przed nami
swojej prywatności. Musiałam postąpić w jak najrozsądniejszy sposób, by utwierdzić
ją w przekonaniu, że słusznie postąpiła, kiedy zdecydowała się nam zaufać.
Problem polegał na tym, że coraz bardziej się o nią martwiłam, nie chcąc
nawet dopuszczać do świadomości myśli o tym, że to naprawdę mogłoby być w niej;
moja córka na pewno nie była szalona, a to, co się działo, bez wątpienia
dało się jakkolwiek sensownie wytłumaczyć.
Zanim
którekolwiek z nas zdążyło się odezwać chociaż słowem, usłyszeliśmy ciche
kroki, a chwilę później drzwi do pokoju uchyliły się. W nieco
nieprzytomny sposób spojrzałam na Carlisle’a, bynajmniej niezdziwiona tym, że
wydawał się co najmniej zaniepokojony.
– Castiel
już wyszedł – powiedział, a ja przez ułamek sekundy nie miałam pewności o kim
i dlaczego mówił. – Wszystko w porządku? – zapytał wprost dziadek,
ale jedynie pokręciłam głową.
– Tak… Tak,
zdecydowanie – rzuciłam z przesadnym wręcz naciskiem, przez co zabrzmiało
to w co najmniej nieszczery sposób. – Joce tylko się przestraszyła – zapewniłam,
bo dziewczyna z siłą chwyciła mnie za ramię, wydając się wręcz błagać o to,
żebyśmy zachowali to, co powiedziała, tylko i wyłącznie dla siebie.
No cóż,
przynajmniej tymczasowo taki miałam zamiar. Czułam, że najpierw muszę
uporządkować wszystko w głowie, a dopiero później podejmować
jakiekolwiek decyzje. Jakby tego było mało, Jocelyne również była zdenerwowana,
a ja chciałam w pierwszej kolejności ją uspokoić, żeby później móc na
spokojnie porozmawiać z nią o tym, co się wydarzyło. W emocjach
wszystko wydawało się bardziej skomplikowane, a ja wciąż wierzyłam w to,
że istniał sposób na logiczne wytłumaczenie wszystkiego, co działo się z nią
w ostatnim czasie.
Musiało tak
być.
– Jesteś
pewna, Nessie? Joce jest bardzo blada. – Carlisle krótko spojrzał najpierw na
mnie, a później na wtuloną we mnie i Gabriela córkę, bez wątpienia
próbując jakkolwiek sensownie wytłumaczyć sobie nasze zachowanie. – Tak swoją
drogą… Widzieliście Elenę? – zapytał nagle, a Jocelyne wyprostowała się
niczym struna, nagle podenerwowana.
– Nie ma
jej w domu? – zapytała dziwnie słabym głosem.
Dziadek
nieznacznie pokręcił głową.
– Nie i właśnie
to mnie niepokoi. Nie wspominała, że wychodzi, zresztą po tym, co stało się
wczoraj…
Słuchałam
go, ale coraz mniej do mnie dochodziło, bo byłam skoncentrowana na Jocelyne.
Jeśli do tej pory była blada i roztrzęsiona, to z jakiegoś powodu
sama tylko wzmianka o kuzynce jedynie pogorszyła sytuację. Przez moment
miałam wrażenie, że Joce jest bliska tego, żeby znowu zacząć krzyczeć, ale na
cale szczęście tego nie zrobiła. Tak było lepiej, bo chyba nie znosiłabym
widoku jej w takim stanie – a już zwłaszcza jej szlochu czy
zawodzenia, bo to oznaczałoby, że cierpiała, chociaż zdecydowanie tego dla niej
nie chciałam.
Chwilę
jeszcze milczała, oszołomiona.
Zaraz po
tym jęknęła, a potem stała się ostania rzecz, której się spodziewałam,
kiedy Jocelyne najzwyczajniej w świecie straciła przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz