12 marca 2016

Sto czterdzieści

Renesmee
Bez zastanowienia odwróciłam się na pięcie, ruszając w stronę schodów. Musiałam wysilić się, żeby nie zapomnieć o tym, że w domu wciąż obecny był Castiel i że poruszanie się w zbyt szybkim tempie mogłoby się okazać niebezpieczne zarówno dla mnie, jak i dla samego zainteresowanego. Nie mogłam ryzykować, chociaż byłam gotowa założyć się o to, że Gabriel nie miałby nic przeciwko temu, żeby znaleźć pretekst do zrobienia „mojemu znajomemu” jakiejkolwiek krzywdy.
Na bieg pozwoliłam sobie dopiero w chwili, w której znalazłam się na piętrze, gdzie nabrałam pewności, że nikt nie będzie w stanie mnie zauważyć. Wiedziałam, że mąż najpewniej ruszył za mną, ale nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi, od razu wchodząc do pokoju córki i chcąc jak najszybciej znaleźć się przy niej. Bez słowa wzięłam ją w ramiona, mimochodem zauważając, że – choć to jawiło mi się jako coś naprawdę przerażającego – przesiadywanie przy dziewczynie było dla mnie już równie naturalne, co i przeciągające się milczenie. Martwiłam się i choć czułam się gotowa zrobić naprawdę wiele, żeby spróbować zrozumieć zachowanie Joce i jakkolwiek jej pomóc, mimo wszystko obawiałam się tego, jak mogłaby zareagować, gdybyśmy znowu zaczęli na nią naciskać.
Jeśli miałam być ze sobą szczera, trwałam w impasie, sama niepewna tego, co powinnam zrobić. Zarówno ja, jak i Gabriel, nauczyliśmy się ufać swoim dzieciom, niezależnie od tego, co by się nie działo. Nie miałam pojęcia, dlaczego Joce z takim uporem odmawiała naszej pomocy, ale niezależnie od wszystkiego chciałam wierzyć w to, że czekanie jest w obecnej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Pamiętałam, jak sama zachowywałam się w dość skrajnych momentach, próbując w pojedynkę radzić sobie z problemami, by nie obciążać bliskich. Być może dziewczyna miała to po mnie, dlatego próbowałam przekonać samą siebie, że danie jej szansy na uporządkowanie wszystkiego, co działo się w jej głowie i ostateczne podjęcie decyzji o tym, czy powinna nas wtajemniczyć, jest najlepszym pomysłem, ale… to zdecydowanie nie było aż takie łatwe.
– Joce… Jocelyne, kochana, dobrze się czujesz? – zaryzykowałam, ostrożnie dobierając słowa.
Nie odpowiedziała mi od razu, nieruchoma i wtulona w moja pierś. Wiedziałam, że czuła się bezpieczna i choć jej serce wciąż biło o wiele szybciej niż zazwyczaj, zauważyłam, że powoli zaczynała się uspokajać. Trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę musiała czuć i co działo się w jej głowie, ale zdecydowałam się nie pytać, cierpliwie czekając aż sama zdecyduje się odezwać. W ostatnim czasie często męczyły ją koszmary, więc i tym razem to mogło być to, chociaż…
Wzdrygnęłam się mimowolnie, uświadamiając sobie, że w pokoju jest zaskakująco wręcz zimno. Spojrzałam w stronę okna, to jednak okazało się szczelnie zamknięte, więc to nie w nim musiał leżeć problem. Uniosłam brwi, po czym bardziej stanowczo przygarnęłam córkę do siebie, jednocześnie chwytając za skraj kołdry, by móc szczelnie ją okryć. Czy mieliśmy jakiekolwiek problemy z ogrzewaniem? Nie miałam pewności, chociaż i tego nie dało się wykluczyć; dom nie był nowy, chociaż moi bliscy zdążyli go odremontować. Musiałam później zapytać o to Carlisle’a albo Esme, tym bardziej, że wampiry zwykle nie zwracały uwagi na tak małoistotną kwestię, jak temperatura. Inaczej było z Jocelyne, która przez wzgląd na swoją ludzką cząstkę, była o wiele delikatniejsza i bardzo chorowita.
Nie zauważyłam, kiedy do pokoju wślizgnął się Gabriel, przynajmniej do momentu, w którym nie zdecydował się przykucnąć przy mnie i Joce. Nie odzywał się, w zamian z uwagą obserwując córkę i wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Rzuciłam mu wymowne spojrzenie, mając niejasne wrażenie, że coś istotnego przyszło mu na myśl, ale jedynie wzruszył ramionami. Później, usłyszałam w głowie jego mentalny głos, więc nieznacznie skinęłam głową, próbując udawać, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, żeby nie martwić córki.
– Zły sen?
Dziewczyna zamrugała kilkukrotnie, po czym z wolna uniosła głowę, by móc spojrzeć na wpatrzonego w nią ojca. Z wolna wyprostowała się w moich ramionach, poruszając się tak ostrożnie, jakby chciała nam udowodnić, że zdecydowanie nie zamierza zareagować tak, jak ostatnim razem, kiedy zdolności wymknęły jej się spod kontroli. Otworzyłam usta, przez moment mając ochotę ją zapewnić, że żadne z nas nie uważa, że mogłaby być zdolna do czegoś takiego, ale ostatecznie powstrzymałam się, nie chcąc nawiązywać do tematu, który już i tak był dla niej trudny.
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. Drgnęłam niespokojnie, słysząc, że jej głos zabrzmiał w bardzo słaby i zdławiony sposób. Co więcej, kiedy spojrzałam na jej bladą twarz, przekonałam się, że oczy jak na zawołanie się jej zaszkliły. – Nic już nie rozumiem.
– Hej, tylko nie płacz – obruszył się natychmiast Gabriel, bez chwili wahania ujmując twarz córki w obie dłonie. Pogłaskał ją po policzku, pospiesznie zbierając łzy i próbując jakkolwiek Joce uspokoić. Dobrze wiedziałam, że nigdy nie potrafił zaakceptować tego, że którekolwiek z nas – jego dzieci, ja albo jego siostry – mogłoby płakać. – Jocelyne, kochanie… Po prostu powiedz nam, co się dzieje – zasugerował łagodnym tonem.
Spojrzała na nas w sposób sugerujący, że zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowę, którą prowadziliśmy. Bardziej stanowczo otoczyłam ją ramieniem, próbując w jakikolwiek sposób wpłynąć na nią kojąco, raz po raz zapewniając, że nie ma najmniejszych powodów do obaw. Chciałam zrozumieć; jakkolwiek z nią porozmawiać i pomóc, jednak do tego wcześniej musiałabym dowiedzieć się, w czym tak naprawdę leżał problem. Czułam, że wszystko posunęło się o wiele zbyt daleko, by którekolwiek z nas mogło pozostać wobec sytuacji obojętnym i że sama Jocelyne zaczynała zdawać sobie z tego sprawę, ale…
– Nie mogę – oznajmiła, a mnie wyrwał się jęk frustracji.
– Jasne, że możesz – zaoponowałam natychmiast. – Cokolwiek to jest, możesz nam powiedzieć. Joce, na litość bogini…
Urwałam, sama niepewna tego, jak powinnam próbować do niej dotrzeć. W głowie miałam pustkę, a zachowanie córki jedynie wszystko komplikowało, czyniąc mnie całkowicie bezradną i niezdolną do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. W tamtej chwili w pełni dotarło do mnie, jak wielokrotnie w przeszłości musieli czuć się moi bliscy, ale starałam się o tym nie myśleć. Było za późno na to, żeby zmienić cokolwiek z tego, co miało miejsce przeszłości, ja zaś przejmowałam się tylko i wyłącznie tym, co działo się z moją córką.
Miałam wrażenie, że milczenie trwało przez całą wieczność, przeciągając się chyba w nieskończoność i stopniowo doprowadzając mnie do szaleństwa. W efekcie chyba po raz pierwszy miałam ochotę zacząć krzyczeć, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że podniesiony głos i próba nacisku niczego nie ułatwią. Musiałam się uspokoić i zacząć postępować w rozsądny, najwłaściwszy dla córki sposób, ale problem leżał w tym, że nie miałam pojęcia, co takiego było dobre bądź nie. Jak miałam cokolwiek zdziałać, skoro Joce milczała, uparcie zamykając się w sobie i wzbraniając się przed jakąkolwiek pomocą?
Wciąż byłam spięta i podenerwowana, kiedy poczułam, że Jocelyne przesuwa się w moją stronę. Pozwoliłam na to, żeby ułożyła policzek na mojej piersi, usiłując ukryć twarz w moich lokach. Instynktownie otoczyłam ją ramionami, czując, że cała frustracja ze mnie ulatuje, pozostawiając wyłącznie troskę i wyrzuty sumienia. Już i tak była przerażona, a ja zdecydowanie nie powinnam się na nią denerwować, ale mimo wszystko…
– Nie chcę, żebyście się na mnie zdenerwowali – oznajmiła tak cicho, że gdybym była człowiekiem, najpewniej nie byłabym w stanie jej słów zrozumieć.
Spojrzałam na nią w osłupieniu, co najmniej zaskoczona takim wyznaniem. Mimowolnie zacząłem zastanawiać się nad tym, czy istniała możliwość na to, żeby córka zorientowała się, co takiego czułam, ale po chwili doszłam do wniosku, że to nie miało sensu.
– Dlaczego mielibyśmy być na ciebie źli? – zapytałam cicho, nie kryjąc troski.
Zawahałam się na moment, dyskretnie zaciskając dłonie w pięści i modląc się o to, żeby właśnie teraz niczego nie popsuć. Czułam, że jestem na dobrej drodze do tego, żeby nakłonić Jocelyne do mówienia, chociaż to jeszcze nie musiało o niczym świadczyć. Miałam wrażenie, że wraz z Gabrielem działamy w ciemno, usiłując dotrzeć do dziewczyny, chociaż to zdecydowanie nie miało być proste, bo ta w każdej chwili znowu mogła zdenerwować się na tyle, by znowu zamilknąć.
Spojrzałam na męża, szukając w nim jakiegokolwiek wsparcia i odpowiedzi na to, co powinnam zrobić. Wysilił się na blady uśmiech, najpewniej na użytek Joce, którą chciał jakkolwiek uspokoić. Bez słowa wyciągnął rękę w jej stronę, muskając palcami jej policzek. Wyczułam, że zaczęła się rozluźniać i chociaż to nie musiało jeszcze o niczym świadczyć, po cichu zaczęłam liczyć na to, że odpowiednie podejście z naszej stronie pozwoli dziewczynie uspokoić się na tyle, by jednak uwierzyła, że powinna z nami porozmawiać.
– Bo nad niczym już nie panuję – odpowiedziała po dłuższej chwili zastanowienia. Uniosłam brwi, co najmniej zaskoczona jej wyznaniem. – Nie mam pojęcia, co powinnam myśleć o tym, co… I się boję. Problem w tym, że naprawdę się boję – powtórzyła z naciskiem.
– Czego? – Coś ścisnęło mnie w gardle, bo nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam jej pomóc. Nie wiedziałam w jaki sposób do niej dotrzeć, co powiedzieć i w jaki sposób postąpić, by to wszystko nabrało sensu. – Kochanie…
Z jakiegoś powodu jej zachowanie wzbudzało we mnie równie niezrozumiały rodzaj lęku, co i ten, o którym mówiła. Zawahałam się na moment, przez dłuższą chwilę musząc wręcz walczyć o to, żeby odrzucić od siebie niechcianą myśl o tym, jak zachowywała się Alessia, kiedy była przekonana, że Marco… Ona również nie chciała rozmawiać i prosiła mnie o to, żebym się na nią nie denerwowała, jakkolwiek abstrakcyjna nie wydawałaby mi się taka reakcja. Nie miałam żadnych powodów do złości, a jeśli w istocie coś mnie denerwowało, to jedynie wątpliwości i niemożność pomocy komuś, kogo tak bardzo kochałam.
– Widziałam… coś – wyznała w końcu, a mnie jak na zawołanie serce zabiło szybciej z podekscytowania i niepokoju zarazem. Wiec w istocie coś było na rzeczy, ale… – A przynajmniej tak mi się wydaje.
– Coś jednak ci się śniło? – podsunął jej łagodnym tonem Gabriel, próbując jakkolwiek nadążyć za tokiem rozumowania córki. Wiedziałam, że chciał ułatwić dziewczynie zadanie i byłam mu za to wdzięczna, bo sama nie mogłam wykrztusić z siebie nawet słowa.
Jocelyne energicznie potrząsnęła głową, a w jej oczach zebrało się jeszcze więcej łez. Gabriel westchnął, wciąż troskliwie przypatrując się twarzy małej, a po chwili bez słowa wyciągnąć ręce w jej stronę. Pozwoliłam na to, żeby oswobodziła się z moich objęć i wpadła ojcu w ramiona, wcześniej odrzucając zawadzającą jej kołdrę. Mój mąż przemieścił się, błyskawicznie materializując na łóżku u mojego boku i ostrożnie sadzając sobie wciąż drżącą Joce na kolanach. Przesunęłam się bliżej, a Gabriel objął nas obie, co choć na moment pozwoliło rozluźnić się zarówno mnie, jak i naszej córce. Joce wydawała się spokojniejsza, a ja odniosłam wrażenie, że najchętniej skorzystałaby z okazji, żeby ułożyć się do snu, ale ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian jednak decydując się odezwać:
– To nie są sny, a przynajmniej ja nie czuję, żeby tak było. Ty nie pozwalałbyś mi śnić czego takiego, tato.
Miała rację, tym bardziej, że Gabriel w ostatnim czasie w szczególności dbał o to, żeby mogła odpocząć. Co prawda tym razem mógł rozproszyć go Castiel i ta głupia zazdrość o mnie, ale nic podobnego nie miało miejsca chociażby w szkole albo wcześniej, kiedy Joce wraz ze mną oglądała dom. To było coś zupełnie innego i wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę, nawet jeśli o wiele łatwiej byłoby założyć, że problem nie istnieje, a my nie mamy się o co martwić.
– Więc o co chodzi? – zapytałam, w końcu odzyskując głos. – Joce, skąd pomysł, że którekolwiek z nas mogłoby się na ciebie zdenerwować?
Spojrzała na mnie z wahaniem, lekko przekrzywiając głowę.
– Bo nie wiem, co powinnam wam powiedzieć. Jak mogę rozmawiać o czymś, czego nie rozumiem? – zapytała wprost, krzywiąc się mimowolnie, kiedy głos zaczął jej się łamać.
– Po prostu powiedz nam to, co pamiętasz – zasugerował jej cicho Gabriel. – Cokolwiek by to nie było, nawet jeśli faktycznie tego nie rozumiesz.
Jocelyne jęknęła cicho, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Nie naciskaliśmy na nią, a ja wyjątkowo nie czułam się z tym źle, skupiona tylko i wyłącznie na tym, co było najlepsze dla niej. Byłam gotowa zrobić naprawdę wiele, byleby tylko jej pomóc, niezależnie od tego, czego by to ode mnie wymagało. Co więcej, czułam się gotowa zaakceptować wszystko, co tylko by się z nią wiązało, byleby tylko w końcu przestała milczeć.
– Ja… Ale to brzmi… tak idiotyczne – rzuciła tak cichym i drżącym głosem, że ledwo byłam w stanie ją zrozumieć. – Boję się, ale nie wiem czego, poza tym… Czasami widzę i słyszę coś, czego nie powinnam – wyznała.
– Coś… czego nie powinnaś? – powtórzyłam w oszołomieniu, bezskutecznie próbując nadążyć za jej tokiem rozumowania.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, sama niepewna tego, jak powinnam skomentować jej słowa. Chciałam powiedzieć cokolwiek, co zabrzmiałoby choć odrobinę sensowniej, ale w głowie miałam pustkę, a konieczność zebrania myśli jawiła mi się jako coś wręcz niemożliwego. Słyszałam, ale z równym powodzeniem Joce mogłaby mówić do mnie w obcym języku, bo wnioski, które w naturalny sposób nasunęły mi się na myśl, w równym stopniu mnie przerażały, co i jawiły jako coś niedorzecznego.
– Różne rzeczy, o których nawet nie chcę mówić – przyznała i po jej tonie oraz ogólnym roztrzęsieniu poznałam, że w tej jednej kwestii w istocie byłoby lepiej, by żadne z nas nie próbowało drążyć tematu. – Czasami… Och, mamo, ja czasami nie jestem pewna tego czy śpię, czy nie! Widzę postacie, których nawet nie znam, a one są w stanie zobaczyć mnie, chociaż w rzeczywistości nie powinno ich być. Czasami zamykam oczy i mam wrażenie, że ktoś powtarza moje imię, chociaż… Czy to oznacza, że jestem szalona? To, że słyszę głosy, których nie ma? W tamtym domu… i w szkole… – Urwała, by móc złapać oddech. – Przestraszyłam się czegoś, ale i ty, i Damien widzieliście, że byłam wtedy sama. Wszyscy widzieli, a ja…
Nie dodała niczego więcej, nagle po prostu zaczynając płakać. Już wcześniej wyczułam, że to może skończyć się w ten sposób, bo jej głos brzmiał coraz bardziej niezrozumiale, a poszczególne słowa wyrzucała z siebie tak szybko i chaotycznie, że ledwo byłam w stanie je zrozumieć. Zesztywniałam, momentalnie prostując się niczym struna i nie mając pojęcia, co takiego powinnam zrobić – jak się zachować albo co powiedzieć; zadawać pytania czy…?
Spojrzałam na Gabriela, ten jednak wydawał się oszołomiony w równym stopniu, co i ja. Wciąż tulił do siebie Joce, ale coś w jego postawie i zachowaniu dało mi do zrozumienia, że myślami był gdzieś daleko, skoncentrowany przede wszystkim na obejmowaniu mnie oraz córki. Coś w ciszy, która nagle zapadła, nie dawało mi spokoju, sprawiając, że sama zaczynałam poważnie zastanawiać się nad szaleństwem, ale bynajmniej nie w odniesieniu do zachowania Jocelyne. Już wcześniej zauważyłam, że coś jest na rzeczy i że mała się czegoś boi, ale coś takiego… Na litość bogini, co ja powinnam była o tym myśleć?
„Mam wrażenie, że tracę zmysły, do jasnej cholery! Nie wiem które moje sny są snami, nie wiem czy to, co widzę, jest prawdziwe, nie wiem dlaczego ci, których podobno nie ma, mogą mnie dotknąć!” – przypomniałam sobie własne słowa i coś ścisnęło mnie w gardle. Instynktownie zmierzyłam Joce wzrokiem, szukając na jej skórze czegokolwiek, czego nie powinno tam być, chociaż niedorzecznym wydawało mi się to, żeby wina leżała w jakimkolwiek ataku telepatycznym. Gdyby przynajmniej nie dysponowała mocą albo nie zdawała sobie sprawy z tego, jak ta się obawiała, mogłabym przypuszczać, że pozwalała dręczyć się w ten sposób, ale w przypadku Jocelyne wydawało się to niemożliwe. Ta dziewczyna od maleńkości przebywała pomiędzy telepatami, więc w razie potrzeby potrafiłaby się obronić.
– Powiedzcie co! – usłyszałam i jej spanikowany głos skutecznie sprowadził mnie na ziemię, uprzytomniając, że już od dłuższego czasu milczeliśmy z Gabrielem, nie będąc w stanie wyrzucić z siebie chociażby słowa.
Przełknęłam z trudem, szukając w głowie odpowiednich słów do tego, żeby wyrazić to, co czułam. Chciałam ją pocieszyć, ale nie miałam pewności, czy to by jej wystarczyło, tym bardziej, że przez tyle czasu Joce usiłowała bronić przed nami swojej prywatności. Musiałam postąpić w jak najrozsądniejszy sposób, by utwierdzić ją w przekonaniu, że słusznie postąpiła, kiedy zdecydowała się nam zaufać. Problem polegał na tym, że coraz bardziej się o nią martwiłam, nie chcąc nawet dopuszczać do świadomości myśli o tym, że to naprawdę mogłoby być w niej; moja córka na pewno nie była szalona, a to, co się działo, bez wątpienia dało się jakkolwiek sensownie wytłumaczyć.
Zanim którekolwiek z nas zdążyło się odezwać chociaż słowem, usłyszeliśmy ciche kroki, a chwilę później drzwi do pokoju uchyliły się. W nieco nieprzytomny sposób spojrzałam na Carlisle’a, bynajmniej niezdziwiona tym, że wydawał się co najmniej zaniepokojony.
– Castiel już wyszedł – powiedział, a ja przez ułamek sekundy nie miałam pewności o kim i dlaczego mówił. – Wszystko w porządku? – zapytał wprost dziadek, ale jedynie pokręciłam głową.
– Tak… Tak, zdecydowanie – rzuciłam z przesadnym wręcz naciskiem, przez co zabrzmiało to w co najmniej nieszczery sposób. – Joce tylko się przestraszyła – zapewniłam, bo dziewczyna z siłą chwyciła mnie za ramię, wydając się wręcz błagać o to, żebyśmy zachowali to, co powiedziała, tylko i wyłącznie dla siebie.
No cóż, przynajmniej tymczasowo taki miałam zamiar. Czułam, że najpierw muszę uporządkować wszystko w głowie, a dopiero później podejmować jakiekolwiek decyzje. Jakby tego było mało, Jocelyne również była zdenerwowana, a ja chciałam w pierwszej kolejności ją uspokoić, żeby później móc na spokojnie porozmawiać z nią o tym, co się wydarzyło. W emocjach wszystko wydawało się bardziej skomplikowane, a ja wciąż wierzyłam w to, że istniał sposób na logiczne wytłumaczenie wszystkiego, co działo się z nią w ostatnim czasie.
Musiało tak być.
– Jesteś pewna, Nessie? Joce jest bardzo blada. – Carlisle krótko spojrzał najpierw na mnie, a później na wtuloną we mnie i Gabriela córkę, bez wątpienia próbując jakkolwiek sensownie wytłumaczyć sobie nasze zachowanie. – Tak swoją drogą… Widzieliście Elenę? – zapytał nagle, a Jocelyne wyprostowała się niczym struna, nagle podenerwowana.
– Nie ma jej w domu? – zapytała dziwnie słabym głosem.
Dziadek nieznacznie pokręcił głową.
– Nie i właśnie to mnie niepokoi. Nie wspominała, że wychodzi, zresztą po tym, co stało się wczoraj…
Słuchałam go, ale coraz mniej do mnie dochodziło, bo byłam skoncentrowana na Jocelyne. Jeśli do tej pory była blada i roztrzęsiona, to z jakiegoś powodu sama tylko wzmianka o kuzynce jedynie pogorszyła sytuację. Przez moment miałam wrażenie, że Joce jest bliska tego, żeby znowu zacząć krzyczeć, ale na cale szczęście tego nie zrobiła. Tak było lepiej, bo chyba nie znosiłabym widoku jej w takim stanie – a już zwłaszcza jej szlochu czy zawodzenia, bo to oznaczałoby, że cierpiała, chociaż zdecydowanie tego dla niej nie chciałam.
Chwilę jeszcze milczała, oszołomiona.
Zaraz po tym jęknęła, a potem stała się ostania rzecz, której się spodziewałam, kiedy Jocelyne najzwyczajniej w świecie straciła przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa