Layla
Claudia zamarła, podrywając głowę
i wyraźnie się spinając. Kasztanowe włosy opadły jej na twarz, więc
odgarnęła je zniecierpliwionych ruchem, prostując się i wbijając wzrok w nowo przybyłą
dwójką. Nawet z odległości widać było, że się spięła, nie tyle przejęta
groźbami Marco, co świadoma tego, że pojawienie się wampira oraz matki Isabeau
nie wróżyło dobrze. Co prawda po tym, jak wyglądała na skłonną zaatakować Irys,
a więc dziewczynę, której rozkaz dotyczący nowych wampirów zdecydowanie
nie obejmował, Layla nie spodziewała się cudów, a jednak coś w widoku
nowo przybyłych sprawiło, że poczuła niewysłowioną wręcz ulgę.
To Marco
jako pierwszy ruszył przed siebie, już chyba z przyzwyczajenia usiłując
osłonić Allegrę i udając, że nie dostrzega, że ta raz po raz wywracała
oczami, poirytowana jego zachowaniem. Kto jak kto, ale kapłanka na pewno
potrafiła się bronić, a Lay już kilka razy miała okazję widzieć ciotkę w akcji,
jednak to wydawało się najmniej istotne w tamtej chwili. Instynktownie
napięła mięśnie, niespokojnie obserwując pulsującego mocą ojca, w tamtej
chwili tak bardzo przypominającego jej wściekłego Gabriela. Jej brat nie chciał
o tym słyszeć, ale prawda była taka, że obaj – on i najstarszy
Licavoli – byli do siebie podobni pod większą ilością względów, aniżeli wygląd.
Co więcej, obaj byli niebezpieczni, a Marco mógł pozwolić sobie na
znacznie więcej od syna, nie musząc obawiać się konsekwencji zużycia zbyt dużej
ilości mocy. Layla aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że jej
brat nie nadawał się do aż tak wymagającego zadanie, jednak kiedy w grę
wchodził ojciec…
Och, to nie
wyglądało dobrze – a już zwłaszcza dla Claudii.
Zastygła w bezruchu,
po części wciąż pod wpływem przymusu Rufusa, chociaż już właściwie nie zwracała
na to uwagi. Wyczuła, że coś w postawie wampirzycy się zmieniło, a samo
brzmienie głosu Marco wystarczyło, żeby dotychczas walczący nieśmiertelni zastygli
w bezruchu, w zamian decydując się biernie obserwować rozwój
sytuacji. Zauważyła Pavarottich, którzy skorzystali z chwili wytchnienia,
by zwiększyć dystans pomiędzy sobą, a wampirami, które przyszły wraz z Claudią
i które przez cały ten czas usiłowali trzymać w bezpiecznej
odległości od pozostałych nieśmiertelnych. Było coś przenikliwego w tej
nagłej ciszy, co jak na zawołanie wzmogło odczuwane już od dłuższego czasu
poczucie niepokoju; nie mogła się ruszyć, chociaż chciała, za wszelką cenę
pragnąc dostać się do Kristin albo Williama i…
Marco
zrobił kilka zdecydowanych kroków, bynajmniej nie sprawiając wrażenia
zaniepokojonego tym, że ktokolwiek mógłby spróbować rzucić mu się do gardła. Poruszał
się ludzkim tempem, chociaż w spojrzeniu czerwonych oczu wampira
zdecydowanie nie było niczego, co mogłoby upodobnić go do człowieka. Blada skóra
mocno kontrastowała z kruczoczarnymi włosami, zaś w rysach twarzy i spojrzeniu
było coś, co skutecznie przyprawiało o dreszcze. Licavoli wyglądał jak
rasowy morderca, co zresztą wcale nie było takie dalekie od prawdy, a Layla
aż nazbyt dobrze wiedziała, jak bardzo niebezpieczny i nieprzewidywalny
potrafił być jej ojciec. Spoglądając na niego w tamtym momencie, przez
ułamek sekundy poczuła się nieswojo, bezwiednie przesuwając się bliżej Rufusa,
chociaż zdecydowanie już nie była małą, zagubioną dziewczynką, która nie
potrafiła bronić się przed potencjalnym oprawcą. Co więcej, tym razem gniew
Marco nie był skierowany przeciwko niej, zresztą jak i przez te wszystkie
lata od powrotu wampira; zmienił się czy też nie, aż nazbyt oczywistym było to,
że usiłował ją chronić.
– Odsuń się
od dziewczyny – rzucił ostrym tonem nieśmiertelny, obrzucając Claudię wypranym z jakichkolwiek
emocji spojrzeniem.
Wampirzyca
uniosła brwi, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto planuje usłuchać. Wciąż
pochylała się nad Kristin, a w odpowiedzi na słowa Marco jedynie z niedowierzaniem
potrząsnęła głową i zrobiła taki ruch, jakby zamierzała postąpić w zupełnie
odwrotny sposób. Nieśmiertelny poruszył się, zdecydowanym ruchem wyrzucając
rękę przed siebie i choć był zdecydowanie zbyt daleko, by móc tak po
prostu kobietę uderzyć, telepatia zrobiła swoje. Claudia aż syknęła w ramach
protestu, kiedy siła ciosu aż odrzuciła ją o dobrych kilka metrów,
bezceremonialnie ciskając o drzewo. Layla wzdrygnęła się, kiedy pień pękł z trzaskiem,
a jeden z solidnych świerków z hukiem zwalił się na ziemię,
wzbijając w powietrze kurz, pył i składające się na leśną ściółkę
igły.
Więcej nie będę prosił, oznajmił Marco,
tym razem nawet nie tracąc czasu na to, żeby otworzyć usta. Jego mentalny głos rozszedł
się echem dookoła, wydając się przenikać wszystko wokół i w dość dobitny
sposób dając do zrozumienia, że nieśmiertelny ostatecznie stracił cierpliwość.
– To jest
ta cała Claudia, wokół której ostatnio było tyle zamieszania? – zapytał już na
głos, nie szczędząc sobie sarkazmu. – No, specjalnie uzdolniona to ona nie
jest… – zaczął i chciał dodać coś jeszcze, ale wampirzyca zdecydowała się
mu przerwać, błyskawicznie podrywając się na równe nogi i przybierając
pozycję gotową do ataku.
– Jak ty
śmiesz! – syknęła, a jej oczy pociemniały za sprawa niekontrolowanego
gniewu, nagle przypominając parę jarzących się w ciemnościach, czarnych
węglików. – Jak…?
– To ja
powinnam się o to zapytać – wtrąciła Allegra, decydując odezwać się po raz
pierwszy od chwili pojawienia się w lesie. Ignorując ostrzegawcze
spojrzenie Marco, które wyraźnie sugerowało, że wampir nie miałby nic
przeciwko, gdyby kobieta zaczekała na swoim miejscu, ruszyła przed siebie,
czujnie obserwując podenerwowaną Claudię. – Ten teren i dom należą do
mnie. Nie przypominam sobie, żebym zapraszała gości – stwierdziła szorstko.
Jasne włosy
nieśmiertelnej uniosły się nieznacznie, naelektryzowane od mocy. Błękitne oczy
Allegry w ułamku sekundy zaczęły przypominać Layli oczy Isabeau, zwłaszcza
kiedy ta była podenerwowana, a jej tęczówki przybierały barwę zamarzającej
wody. Tren długiej do ziemi, intensywnie niebieskiej sukni, którą kapłanka
miała na sobie, wił się wokół jej nóg, przez co pół-wampirzyca wydawała się
unosić w powietrzu. Powietrze wokół niej wirowało łagodnie, reagując na
obecność telepatii i sprawiając, że Allegra wydawała się jeszcze bardziej
niebezpieczna, potężna i… zdolna do wszystkiego, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Nie
wtrącajcie się w coś, co was nie dotyczy – syknęła Claudia. – Nie ma
znaczenia, kim jesteście! Ktoś, kto sprzeciwia się mnie…
– To znaczy
komu? – warknęła kobieta, spoglądając na stwórczynię Dimitra w taki
sposób, że gdyby wzrok zabijał, bez wątpienia miałaby na sumieniu kilka
istnień. – Jestem kapłanką odkąd tylko sięgam pamięcią. Nawet król nie ma na
mnie wpływu, z kolei ty… Ty jesteś nikim, zwłaszcza w moich oczach –
dodała, po czym lekko zmrużyła oczy. – Nie życzę sobie, żeby którekolwiek z was
zbliżało się do mojego domu, jeśli
sobie tego nie życzę! Będę gościła kogo zechcę i na jakich warunkach
zechcę, jeśli tylko taka będzie moja wola! Jeśli zapragnę, by dzieci nocy
znalazły schronienie pod moim dachem, tak się stanie i nikt – nikt i to łącznie z Dimitrem –
nie będzie miał na to wpływu!
Layla nigdy
wcześniej nie wdziała ciotki w takim stanie. Czasami, najczęściej podczas prowadzonych
uroczystości, Allegra wydawała się przechodzić rodzaj wewnętrznej przemieni,
momentami wyglądając niemalże jak uosobienie samej bogini, która z jakiegoś
sobie tylko znanego powodu zdecydowała się nawiedzić ziemię. Tym razem to było
coś więcej, a gdyby Lay musiała decydować, bez chwili wahania porównałaby
kobietę do personifikacji samej zemsty – jasnowłosą, piękną i śmiertelnie
niebezpieczną. To było w niej, emitując na wszystkie możliwe sposoby i najpewniej
robiąc wrażenie również na Claudii, chociaż ta wydała się przede wszystkim
wściekła. Zdążyła pozbierać się z ziemi po tym, jak Marco cisnął nią o drzewo,
a sądząc po sposobie, w jaki się wyprostowała i spoglądała przed
siebie, za wszelką cenę usiłowała dorównać swojej rozmówczyni, to jednak
okazało się trudne; Allegra przewyższała ją pod każdym względem, zarówno klasa,
jak i zdolnościami, a przy wsparciu Marco wydawała się być zdolna do
tego, żeby zrównać z ziemią wszystko i wszystkich.
Zapadła
długa, nieprzenikniona cisza, co samo w sobie wydało się Layli znajome,
chociaż tym razem nie zamierzała czekać aż ktokolwiek zdecyduje się na reakcję.
Nie zastanawiając się nawet przez moment, pośpiesznie oswobodziła się z objęć
Rufusa, po czym rzuciła biegiem w stronę Kristin, dopadając do
przyjaciółki w chwili, w której ta spróbowała usiąść. Przez twarz
brunetki przemknął cień, zaraz też skrzywiła się z bólu, instynktownie
dotykając obolałych żeber, ale nawet to nie powstrzymało jej przed ruchem. Oczy
wampirzycy wciąż lśniły czerwienią, a wyostrzone kły sprawiły, że Layla
przez ułamek sekundy miała ochotę się odsunąć, ale ostatecznie nie zrobiła
tego, bardziej skoncentrowana na próbie utrzymania dziewczyny w pionie.
Kristin wywróciła oczami i pomimo tego, że oddech miała płytki i urwany,
bez większego wysiłku zdołała się odezwać:
– Ja żyję –
rzuciła zniecierpliwionym tonem. – Ja tak, ale… William.
Jeszcze
kiedy mówiła, jakimś cudem znalazła w sobie dość siły, żeby poderwać się na
równe nogi. Layla pomogła jej, a może to raczej przyjaciółka pociągnęła ją
za sobą, w wyniku czego obie dosłownie rzuciły się ku chłopakowi i skulonej
u jego boku, bladej jak papier Irys. Dziewczyna kołysała się w przód i w tył,
raz po raz rzucając niespokojne spojrzenie na porzuconą kawałek dalej strzałę.
Wyglądała na przerażoną – i to najdelikatniej rzecz ujmując – a do
Layli z pewnym opóźnieniem dotarło, że nieśmiertelna musiała wyszarpać
ostrze z rany, choć to zdecydowanie nie przypadło jej do gustu –
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Musiałam –
jęknęła Irys, nagle podrywając głowę, by móc na nie spojrzeć. – To srebro.
Gorsze niż sama rana, ale…
– Dobrze
zrobiła. – Layla aż wzdrygnęła się, słysząc za plecami głos Rufusa. Kiedyś
naprawdę zamierzała zabić go za to, że regularnie zdarzało mu się zachodzić ją
od tyłu, zwłaszcza kiedy była zdenerwowana. – Nie trafiła w serce, prawda?
– dodał, a Irys energicznie pokręciła głową.
– Widzę
kolory – odpowiedziała takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. Głos lekko jej zadrżał, ale nawet zdobyła się na to, żeby spojrzeć
naukowcowi w oczy. – Jego wciąż otaczają, a to znaczy, że żyje.
Jeszcze, przeszło Layli przez myśl, ale
to krótkie stwierdzenie nawet nie chciało przejść jej przez gardło. Była na
siebie zła za samą sugestię, nawet niewypowiedzianą, chociaż jednocześnie
zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie do tego to wszystko mogło się
sprowadzać – tym bardziej, że William faktycznie oberwał srebrem. Dla wampirów
potrafiło być zabójcze, nie wspominając o tym, że dla innych
nieśmiertelnych stanowiło swoistą truciznę. Sama do tej pory czuła na sobie
skutki kruszcu, co prawda rozcieńczonego, ale to w gruncie rzeczy nie
zmieniało niczego.
A skoro
tak, Claudia mogła mieć na sumieniu przynajmniej jedną ofiarę. To w zupełności
wystarczyło, by Layla z miejsca zapragnęła ją zabić.
– Layla –
syknął Rufus i to wystarczyło, żeby sprowadzić ją na ziemię. – Nie wierzę,
że to ja muszę upominać ciebie. Wiesz, że znowu masz czerwone oczy?
Otworzyła i zamknęła
usta, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Miał rację, zresztą jak
zwykle, ale to i tak wydało jej się nieprawdopodobne. Do tej pory w istocie
to ona nie raz musiała pokusić się o krzyk, by doprowadzić go do pionu i powstrzymać
przed zrobieniem czegoś, czego mógłby żałować. Rufus był impulsywny,
przynajmniej w chwilach, w których w grę wchodziło
bezpieczeństwo jej albo Claire; w innych sytuacjach łatwo było mu mówić,
tym bardziej, że doskonale nad sobą panował, przynajmniej oficjalnie nie czując
najmniejszego powodu do tego, żeby obawiać się o życie kogokolwiek innego.
Czasami mu tego zazdrościła, zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta, kiedy
aż gotowała się ze złości, mając ochotę rozszarpać na kawałeczki pierwszą
osobę, która znalazłaby się w zasięgu jej rąk.
Chciała cos
powiedzieć – cokolwiek, nawet gdyby to miało sprowadzać się do czegoś tak
oczywistego, jak chociażby „Weźmy go stąd i uciekajmy!” – ale nie była w stanie
wykrztusić z siebie nawet słowa. W efekcie była w stanie co
najwyżej trwać w bezruchu, drżąc na całym ciele i próbując walczyć z własnymi
myślami i odruchami. Nie, próba przywołana ognia urządzenia Claudii rzezi
wciąż była zbyt niebezpieczna, tym bardziej, że nadal czuła zapach benzyny i przejmujący
ból za każdym razem, kiedy próbowała się ruszyć. Ciało niezmiennie odmawiało
jej posłuszeństwa, a jakby tego było mało, w nerwach zachowanie
przytomności kosztowało ją coraz więcej energii. Co prawda krew Rufusa pomogła i chyba
jedynie to pozwalało jej wciąż względnie normalnie funkcjonować, zamiast
skomplikować sprawy jeszcze bardziej, gdyby jednak osunęła się na ziemię ze
zmęczenia.
Bezwiednie
powiodła wzrokiem dookoła, próbując ocenić sytuację. W ułamku sekundy
poczuła się tak, jakby po raz kolejny znalazła się w Niebiańskiej
Rezydencji, zmuszona stać naprzeciwko… „drugiej strony”, która w rzeczywistości
nigdy nie powinna powstać. Widziała, że do Claudii dołączyli strażnicy, których
przyprowadziła ze sobą, zajmując miejsca po obu stronach wampirzycy, niczym
obstawa chroniąca królową, chociaż kobieta zdecydowanie nią nie było. Dobra bogini, Dimitrze, coś ty narobił?,
przeszło jej przez myśl i chociaż naturalnie nie doczekała się odpowiedzi,
coś i tak ścisnęło ją w żołądku ze zdenerwowania. Chciała przekonać
samą siebie do tego, że to nic nie znaczy i że wszyscy musieli coś
pomieszać, ale obawiała się, że to wcale nie okaże się takie proste. W pamięci
wciąż miała pustkę w oczach szwagra oraz to, jak ten obojętnie pozwalał
Claudii rządzić się w jego własnym domu, reagując niemalże w ostatnim
momencie. Kobieta twierdziła, że wszystko, co działo się teraz, miło miejsce za
jego zgodą, ale… Layla nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
To nie
mogło się dziać, a przynajmniej król nie mógł być świadom czegoś takiego.
Myślała o tym i niczym mantrę modliła się o to, żeby właśnie tak
było: by to wszystko stanowiło jedną, wielką pomyłkę, którą dało się jakoś
sensownie wytłumaczyć. Gdyby Dimitr tutaj był, zdecydowanie by na to nie
pozwolił, a skoro tak…
– Wredna,
kłamliwa suka – wymamrotała bezwiednie, skutecznie zwracając na siebie uwagę
wszystkich obecnych, tym bardziej, że bardzo sporadycznie zdarzało jej się
przeklinać; Kristin nie bez powodu żartowała sobie na temat cnotki.
Claudia
wyprostowała się niczym struna, reagując w taki sposób, jakby ktoś uderzył
ją w twarz. No i bardzo dobrze!,
pomyślała Layla, instynktownie zaciskając obie dłonie w pięści. Sama miała
ochotę to zrobić, nawet jeśli zdzielenie wampirzycy w twarz nie miało
niczego zmienić, zwłaszcza przy jej trwałej, marmurowej skórze. Podejrzewała,
że prędzej zraniłaby samą siebie, o ile wcześniej nie rzuciliby się na nią
gotowi do ataku strażnicy, gotowi potraktować ją kołkiem – z posrebrzanym
zakończeniem najpewniej.
– Ja…? Ja,
suka?! – Stwórczyni króla zamilkła, po czym wybuchła pozbawionym wesołości
śmiechem. – Uważaj na słowa, bo źle to się dla ciebie skończy. To ja mam na
każde swoje skinienie połowę Miasta Nocy, więc…
– Połowę
miasta, która powinna chronić moją siostrę – przerwała jej bez chwili wahania
Layla. Coś ścisnęło ją w gardle, ale nawet to nie powstrzymało ją przed
tym, by kontynuować. Czuła narastającą z każdą kolejną sekundą gorycz,
która ostatecznie znalazła ujście. – Co z wami jest, do cholery! Kim ona jest, że jak banda kretynów robicie
wszystko, czego tylko sobie zażyczy?! To moja siostra ma tutaj coś do
powiedzenia! Królowa jest tylko i wyłącznie jedna, wasza kapłanka i dowódczyni
straży, a jednak… I nie, do cholery, to nie jest Claudia! –
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, bynajmniej nie zamierzając spuścić z tonu,
chociaż wszyscy obecni bez wątpienia słyszeli ją doskonale. – Isabeau Falcone.
Jest tylko jedna królowa, a jej imię to Isabeau Fal…
– Licavoli.
Gwałtownie
urwała, słysząc o wiele cichszy, ale aż nazbyt wyraźny i znajomy
głos. Chociaż zwracanie się plecami do Claudii i pozostałych wampirów
zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, zmusiła się do tego, żeby zignorować
instynkt i błyskawicznie obejrzeć się w stronę z której doszło
ją to jedno, krótkie słowo. Przez ułamek sekundy wciąż miała wrażenie, że coś
pomyliła albo że to jakiś marny żart, który będzie w stanie łatwo wyjaśnić,
jednak podświadomie czuła, że to wcale nie jest takie proste – i że
wszystko zmierzało w najgorszym możliwym kierunku.
Isabeau
spokojnie stała pomiędzy drzewami, obojętnym wzrokiem obserwując zebranych. W zestawieniu
z ciemnymi włosami, jej skóra wydawała się nienaturalnie wręcz blada,
przez co dziewczyna sprawiała wrażenie chorej, co zresztą wcale nie było takie
dalekie od prawdy. Nawet nie drgnęła, kiedy cała uwaga jak na zawołanie została
skupiona na niej, przyzwyczajona do tego, że jak zwykle znajdowała się w centrum
zainteresowania. W przypadku kogoś, kto pełnił funkcję kapłanki i od
zawsze miał w zwyczaju błyszczeć, taki obrót spraw nie był niczym nowym,
jednak Layla była pewna, że tym razem Beau wcale nie zależało na tym, żeby
znaleźć się w centrum zainteresowania. W zasadzie trudno było
powiedzieć, by Isabeau pragnęła czegokolwiek szczególnego, jej spojrzeniem
bowiem wydawało się wyrażać wszystko i zarazem nic: pustkę.
Dziewczyna
milczała przez dłuższą chwilę, wydając napawać się ciszą i w pełni
satysfakcjonować tym, że jej przybycie skutecznie wytrąciło z równowagi
wszystkich wokół. Z uwagą powiodła wzrokiem dookoła, nie poświęcając dłuższej
chwili i zainteresowania żadnemu z obecnych – i to łącznie z Claudią,
chociaż Layla obawiała się tego, że na widok stwórczyni Dimitra, jej siostra
zareaguje w dość osobliwy sposób. No cóż, nie zrobiła tego, traktując
wampirzycę prawie jak powietrze, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo po
chwili bez słowa podeszła bliżej, ostatecznie decydując się skoncentrować
wyprane z jakichkolwiek emocji spojrzenie właśnie na Claudii.
– Coś
marnie wyglądasz – rzuciła z rezerwą, wymownie przypatrując się podartej
sukience kobiety i jej zmierzwionych włosach; Layla poczuła ponurą
satysfakcję na wspomnienie tego, jak potraktował nieśmiertelną Marco, Beau
jednak wydawała się nie odczuwać nawet tego. – Dlaczego? Dimitr zwykle dba o kobiety,
które… z jakiegoś powodu trzyma blisko siebie – dodała i tym razem
głos nieznacznie jej zadrżał, zwłaszcza kiedy wypowiedziała imię męża.
– Dba tylko
o te kobiety, które go nie opuszczają… A już zwłaszcza o takie,
które są przy zdrowych zmysłach – oznajmiła z wyższością Claudia. Layla
bez trudu zorientowała się, że zamierzała zrobić dokładnie to samo, co robiła
od chwili swojego pojawienia się: prowokowała, bez skrupułów uderzając tam,
gdzie najbardziej bolało. – Dobrze, że się wyniosłaś, kochanie. Całkiem przyjemnie nam bez ciebie i…
Beau nawet się
nie poruszyła, to zresztą okazało się zbędne. Podmuch mocy nagle zaburzył
względny spokój, uderzając tak gwałtownie i z taką mocą, że wszyscy wyraźnie
poczuli uderzenie wymierzone Claudii. Nieśmiertelna zachwiała się
niebezpiecznie, a po chwili jak długa poleciała do tyłu, lądując na ziemi.
Layla również przez ułamek sekundy miała problem z tym, żeby utrzymać
równowagę, jednak nawet to nie poraziło ją do tego stopnia jak jedna aż nazbyt
istotna kwestia.
Takie
uderzenie mogłoby zabić człowieka – ot tak po prostu, gdyby Isabeau tego zapragnęła.
Zawsze wystrzegali się używaniem takiego natężenia mocy, a jednak tym
razem…
Isabeau
wyprostowała się powoli, energicznym ruchem odrzucając na plecy ciemne włosy.
Nawet się nie skrzywiła, zachowując to, jakby wykorzystywanie zabójczej energii
było dla niej czymś najnormalniejszym na świecie, co nie dawało nawet
najmniejszych powodów do niepokoju. Zaraz po tym ruszyła przed siebie –
ludzkim, spokojnym krokiem kogoś, kto jest całkowicie pewien tego, co i dlaczego
zamierzał zrobić. Poruszała się szybko i pewnie, kiedy zaś uniosła obie
ręce, a jej oczy zalśniły czerwienią, do Layli w pełni dotarło, że
jej siostra dopiero zaczynała wykorzystywać moc – i że to zdecydowanie nie
mogło skończyć się dobrze.
Już w następnej
sekundzie na ustach Isabeau zamajaczył drapieżny uśmiech.
Zaraz po
tym zaatakowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz