15 marca 2016

Sto czterdzieści trzy

Layla
Claudia zamarła, podrywając głowę i wyraźnie się spinając. Kasztanowe włosy opadły jej na twarz, więc odgarnęła je zniecierpliwionych ruchem, prostując się i wbijając wzrok w nowo przybyłą dwójką. Nawet z odległości widać było, że się spięła, nie tyle przejęta groźbami Marco, co świadoma tego, że pojawienie się wampira oraz matki Isabeau nie wróżyło dobrze. Co prawda po tym, jak wyglądała na skłonną zaatakować Irys, a więc dziewczynę, której rozkaz dotyczący nowych wampirów zdecydowanie nie obejmował, Layla nie spodziewała się cudów, a jednak coś w widoku nowo przybyłych sprawiło, że poczuła niewysłowioną wręcz ulgę.
To Marco jako pierwszy ruszył przed siebie, już chyba z przyzwyczajenia usiłując osłonić Allegrę i udając, że nie dostrzega, że ta raz po raz wywracała oczami, poirytowana jego zachowaniem. Kto jak kto, ale kapłanka na pewno potrafiła się bronić, a Lay już kilka razy miała okazję widzieć ciotkę w akcji, jednak to wydawało się najmniej istotne w tamtej chwili. Instynktownie napięła mięśnie, niespokojnie obserwując pulsującego mocą ojca, w tamtej chwili tak bardzo przypominającego jej wściekłego Gabriela. Jej brat nie chciał o tym słyszeć, ale prawda była taka, że obaj – on i najstarszy Licavoli – byli do siebie podobni pod większą ilością względów, aniżeli wygląd. Co więcej, obaj byli niebezpieczni, a Marco mógł pozwolić sobie na znacznie więcej od syna, nie musząc obawiać się konsekwencji zużycia zbyt dużej ilości mocy. Layla aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że jej brat nie nadawał się do aż tak wymagającego zadanie, jednak kiedy w grę wchodził ojciec…
Och, to nie wyglądało dobrze – a już zwłaszcza dla Claudii.
Zastygła w bezruchu, po części wciąż pod wpływem przymusu Rufusa, chociaż już właściwie nie zwracała na to uwagi. Wyczuła, że coś w postawie wampirzycy się zmieniło, a samo brzmienie głosu Marco wystarczyło, żeby dotychczas walczący nieśmiertelni zastygli w bezruchu, w zamian decydując się biernie obserwować rozwój sytuacji. Zauważyła Pavarottich, którzy skorzystali z chwili wytchnienia, by zwiększyć dystans pomiędzy sobą, a wampirami, które przyszły wraz z Claudią i które przez cały ten czas usiłowali trzymać w bezpiecznej odległości od pozostałych nieśmiertelnych. Było coś przenikliwego w tej nagłej ciszy, co jak na zawołanie wzmogło odczuwane już od dłuższego czasu poczucie niepokoju; nie mogła się ruszyć, chociaż chciała, za wszelką cenę pragnąc dostać się do Kristin albo Williama i…
Marco zrobił kilka zdecydowanych kroków, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaniepokojonego tym, że ktokolwiek mógłby spróbować rzucić mu się do gardła. Poruszał się ludzkim tempem, chociaż w spojrzeniu czerwonych oczu wampira zdecydowanie nie było niczego, co mogłoby upodobnić go do człowieka. Blada skóra mocno kontrastowała z kruczoczarnymi włosami, zaś w rysach twarzy i spojrzeniu było coś, co skutecznie przyprawiało o dreszcze. Licavoli wyglądał jak rasowy morderca, co zresztą wcale nie było takie dalekie od prawdy, a Layla aż nazbyt dobrze wiedziała, jak bardzo niebezpieczny i nieprzewidywalny potrafił być jej ojciec. Spoglądając na niego w tamtym momencie, przez ułamek sekundy poczuła się nieswojo, bezwiednie przesuwając się bliżej Rufusa, chociaż zdecydowanie już nie była małą, zagubioną dziewczynką, która nie potrafiła bronić się przed potencjalnym oprawcą. Co więcej, tym razem gniew Marco nie był skierowany przeciwko niej, zresztą jak i przez te wszystkie lata od powrotu wampira; zmienił się czy też nie, aż nazbyt oczywistym było to, że usiłował ją chronić.
– Odsuń się od dziewczyny – rzucił ostrym tonem nieśmiertelny, obrzucając Claudię wypranym z jakichkolwiek emocji spojrzeniem.
Wampirzyca uniosła brwi, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto planuje usłuchać. Wciąż pochylała się nad Kristin, a w odpowiedzi na słowa Marco jedynie z niedowierzaniem potrząsnęła głową i zrobiła taki ruch, jakby zamierzała postąpić w zupełnie odwrotny sposób. Nieśmiertelny poruszył się, zdecydowanym ruchem wyrzucając rękę przed siebie i choć był zdecydowanie zbyt daleko, by móc tak po prostu kobietę uderzyć, telepatia zrobiła swoje. Claudia aż syknęła w ramach protestu, kiedy siła ciosu aż odrzuciła ją o dobrych kilka metrów, bezceremonialnie ciskając o drzewo. Layla wzdrygnęła się, kiedy pień pękł z trzaskiem, a jeden z solidnych świerków z hukiem zwalił się na ziemię, wzbijając w powietrze kurz, pył i składające się na leśną ściółkę igły.
Więcej nie będę prosił, oznajmił Marco, tym razem nawet nie tracąc czasu na to, żeby otworzyć usta. Jego mentalny głos rozszedł się echem dookoła, wydając się przenikać wszystko wokół i w dość dobitny sposób dając do zrozumienia, że nieśmiertelny ostatecznie stracił cierpliwość.
– To jest ta cała Claudia, wokół której ostatnio było tyle zamieszania? – zapytał już na głos, nie szczędząc sobie sarkazmu. – No, specjalnie uzdolniona to ona nie jest… – zaczął i chciał dodać coś jeszcze, ale wampirzyca zdecydowała się mu przerwać, błyskawicznie podrywając się na równe nogi i przybierając pozycję gotową do ataku.
– Jak ty śmiesz! – syknęła, a jej oczy pociemniały za sprawa niekontrolowanego gniewu, nagle przypominając parę jarzących się w ciemnościach, czarnych węglików. – Jak…?
– To ja powinnam się o to zapytać – wtrąciła Allegra, decydując odezwać się po raz pierwszy od chwili pojawienia się w lesie. Ignorując ostrzegawcze spojrzenie Marco, które wyraźnie sugerowało, że wampir nie miałby nic przeciwko, gdyby kobieta zaczekała na swoim miejscu, ruszyła przed siebie, czujnie obserwując podenerwowaną Claudię. – Ten teren i dom należą do mnie. Nie przypominam sobie, żebym zapraszała gości – stwierdziła szorstko.
Jasne włosy nieśmiertelnej uniosły się nieznacznie, naelektryzowane od mocy. Błękitne oczy Allegry w ułamku sekundy zaczęły przypominać Layli oczy Isabeau, zwłaszcza kiedy ta była podenerwowana, a jej tęczówki przybierały barwę zamarzającej wody. Tren długiej do ziemi, intensywnie niebieskiej sukni, którą kapłanka miała na sobie, wił się wokół jej nóg, przez co pół-wampirzyca wydawała się unosić w powietrzu. Powietrze wokół niej wirowało łagodnie, reagując na obecność telepatii i sprawiając, że Allegra wydawała się jeszcze bardziej niebezpieczna, potężna i… zdolna do wszystkiego, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Nie wtrącajcie się w coś, co was nie dotyczy – syknęła Claudia. – Nie ma znaczenia, kim jesteście! Ktoś, kto sprzeciwia się mnie…
– To znaczy komu? – warknęła kobieta, spoglądając na stwórczynię Dimitra w taki sposób, że gdyby wzrok zabijał, bez wątpienia miałaby na sumieniu kilka istnień. – Jestem kapłanką odkąd tylko sięgam pamięcią. Nawet król nie ma na mnie wpływu, z kolei ty… Ty jesteś nikim, zwłaszcza w moich oczach – dodała, po czym lekko zmrużyła oczy. – Nie życzę sobie, żeby którekolwiek z was zbliżało się do mojego domu, jeśli sobie tego nie życzę! Będę gościła kogo zechcę i na jakich warunkach zechcę, jeśli tylko taka będzie moja wola! Jeśli zapragnę, by dzieci nocy znalazły schronienie pod moim dachem, tak się stanie i nikt – nikt i to łącznie z Dimitrem – nie będzie miał na to wpływu!
Layla nigdy wcześniej nie wdziała ciotki w takim stanie. Czasami, najczęściej podczas prowadzonych uroczystości, Allegra wydawała się przechodzić rodzaj wewnętrznej przemieni, momentami wyglądając niemalże jak uosobienie samej bogini, która z jakiegoś sobie tylko znanego powodu zdecydowała się nawiedzić ziemię. Tym razem to było coś więcej, a gdyby Lay musiała decydować, bez chwili wahania porównałaby kobietę do personifikacji samej zemsty – jasnowłosą, piękną i śmiertelnie niebezpieczną. To było w niej, emitując na wszystkie możliwe sposoby i najpewniej robiąc wrażenie również na Claudii, chociaż ta wydała się przede wszystkim wściekła. Zdążyła pozbierać się z ziemi po tym, jak Marco cisnął nią o drzewo, a sądząc po sposobie, w jaki się wyprostowała i spoglądała przed siebie, za wszelką cenę usiłowała dorównać swojej rozmówczyni, to jednak okazało się trudne; Allegra przewyższała ją pod każdym względem, zarówno klasa, jak i zdolnościami, a przy wsparciu Marco wydawała się być zdolna do tego, żeby zrównać z ziemią wszystko i wszystkich.
Zapadła długa, nieprzenikniona cisza, co samo w sobie wydało się Layli znajome, chociaż tym razem nie zamierzała czekać aż ktokolwiek zdecyduje się na reakcję. Nie zastanawiając się nawet przez moment, pośpiesznie oswobodziła się z objęć Rufusa, po czym rzuciła biegiem w stronę Kristin, dopadając do przyjaciółki w chwili, w której ta spróbowała usiąść. Przez twarz brunetki przemknął cień, zaraz też skrzywiła się z bólu, instynktownie dotykając obolałych żeber, ale nawet to nie powstrzymało jej przed ruchem. Oczy wampirzycy wciąż lśniły czerwienią, a wyostrzone kły sprawiły, że Layla przez ułamek sekundy miała ochotę się odsunąć, ale ostatecznie nie zrobiła tego, bardziej skoncentrowana na próbie utrzymania dziewczyny w pionie. Kristin wywróciła oczami i pomimo tego, że oddech miała płytki i urwany, bez większego wysiłku zdołała się odezwać:
– Ja żyję – rzuciła zniecierpliwionym tonem. – Ja tak, ale… William.
Jeszcze kiedy mówiła, jakimś cudem znalazła w sobie dość siły, żeby poderwać się na równe nogi. Layla pomogła jej, a może to raczej przyjaciółka pociągnęła ją za sobą, w wyniku czego obie dosłownie rzuciły się ku chłopakowi i skulonej u jego boku, bladej jak papier Irys. Dziewczyna kołysała się w przód i w tył, raz po raz rzucając niespokojne spojrzenie na porzuconą kawałek dalej strzałę. Wyglądała na przerażoną – i to najdelikatniej rzecz ujmując – a do Layli z pewnym opóźnieniem dotarło, że nieśmiertelna musiała wyszarpać ostrze z rany, choć to zdecydowanie nie przypadło jej do gustu – najdelikatniej rzecz ujmując.
– Musiałam – jęknęła Irys, nagle podrywając głowę, by móc na nie spojrzeć. – To srebro. Gorsze niż sama rana, ale…
– Dobrze zrobiła. – Layla aż wzdrygnęła się, słysząc za plecami głos Rufusa. Kiedyś naprawdę zamierzała zabić go za to, że regularnie zdarzało mu się zachodzić ją od tyłu, zwłaszcza kiedy była zdenerwowana. – Nie trafiła w serce, prawda? – dodał, a Irys energicznie pokręciła głową.
– Widzę kolory – odpowiedziała takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Głos lekko jej zadrżał, ale nawet zdobyła się na to, żeby spojrzeć naukowcowi w oczy. – Jego wciąż otaczają, a to znaczy, że żyje.
Jeszcze, przeszło Layli przez myśl, ale to krótkie stwierdzenie nawet nie chciało przejść jej przez gardło. Była na siebie zła za samą sugestię, nawet niewypowiedzianą, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie do tego to wszystko mogło się sprowadzać – tym bardziej, że William faktycznie oberwał srebrem. Dla wampirów potrafiło być zabójcze, nie wspominając o tym, że dla innych nieśmiertelnych stanowiło swoistą truciznę. Sama do tej pory czuła na sobie skutki kruszcu, co prawda rozcieńczonego, ale to w gruncie rzeczy nie zmieniało niczego.
A skoro tak, Claudia mogła mieć na sumieniu przynajmniej jedną ofiarę. To w zupełności wystarczyło, by Layla z miejsca zapragnęła ją zabić.
– Layla – syknął Rufus i to wystarczyło, żeby sprowadzić ją na ziemię. – Nie wierzę, że to ja muszę upominać ciebie. Wiesz, że znowu masz czerwone oczy?
Otworzyła i zamknęła usta, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Miał rację, zresztą jak zwykle, ale to i tak wydało jej się nieprawdopodobne. Do tej pory w istocie to ona nie raz musiała pokusić się o krzyk, by doprowadzić go do pionu i powstrzymać przed zrobieniem czegoś, czego mógłby żałować. Rufus był impulsywny, przynajmniej w chwilach, w których w grę wchodziło bezpieczeństwo jej albo Claire; w innych sytuacjach łatwo było mu mówić, tym bardziej, że doskonale nad sobą panował, przynajmniej oficjalnie nie czując najmniejszego powodu do tego, żeby obawiać się o życie kogokolwiek innego. Czasami mu tego zazdrościła, zwłaszcza w sytuacjach takich jak ta, kiedy aż gotowała się ze złości, mając ochotę rozszarpać na kawałeczki pierwszą osobę, która znalazłaby się w zasięgu jej rąk.
Chciała cos powiedzieć – cokolwiek, nawet gdyby to miało sprowadzać się do czegoś tak oczywistego, jak chociażby „Weźmy go stąd i uciekajmy!” – ale nie była w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. W efekcie była w stanie co najwyżej trwać w bezruchu, drżąc na całym ciele i próbując walczyć z własnymi myślami i odruchami. Nie, próba przywołana ognia urządzenia Claudii rzezi wciąż była zbyt niebezpieczna, tym bardziej, że nadal czuła zapach benzyny i przejmujący ból za każdym razem, kiedy próbowała się ruszyć. Ciało niezmiennie odmawiało jej posłuszeństwa, a jakby tego było mało, w nerwach zachowanie przytomności kosztowało ją coraz więcej energii. Co prawda krew Rufusa pomogła i chyba jedynie to pozwalało jej wciąż względnie normalnie funkcjonować, zamiast skomplikować sprawy jeszcze bardziej, gdyby jednak osunęła się na ziemię ze zmęczenia.
Bezwiednie powiodła wzrokiem dookoła, próbując ocenić sytuację. W ułamku sekundy poczuła się tak, jakby po raz kolejny znalazła się w Niebiańskiej Rezydencji, zmuszona stać naprzeciwko… „drugiej strony”, która w rzeczywistości nigdy nie powinna powstać. Widziała, że do Claudii dołączyli strażnicy, których przyprowadziła ze sobą, zajmując miejsca po obu stronach wampirzycy, niczym obstawa chroniąca królową, chociaż kobieta zdecydowanie nią nie było. Dobra bogini, Dimitrze, coś ty narobił?, przeszło jej przez myśl i chociaż naturalnie nie doczekała się odpowiedzi, coś i tak ścisnęło ją w żołądku ze zdenerwowania. Chciała przekonać samą siebie do tego, że to nic nie znaczy i że wszyscy musieli coś pomieszać, ale obawiała się, że to wcale nie okaże się takie proste. W pamięci wciąż miała pustkę w oczach szwagra oraz to, jak ten obojętnie pozwalał Claudii rządzić się w jego własnym domu, reagując niemalże w ostatnim momencie. Kobieta twierdziła, że wszystko, co działo się teraz, miło miejsce za jego zgodą, ale… Layla nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
To nie mogło się dziać, a przynajmniej król nie mógł być świadom czegoś takiego. Myślała o tym i niczym mantrę modliła się o to, żeby właśnie tak było: by to wszystko stanowiło jedną, wielką pomyłkę, którą dało się jakoś sensownie wytłumaczyć. Gdyby Dimitr tutaj był, zdecydowanie by na to nie pozwolił, a skoro tak…
– Wredna, kłamliwa suka – wymamrotała bezwiednie, skutecznie zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych, tym bardziej, że bardzo sporadycznie zdarzało jej się przeklinać; Kristin nie bez powodu żartowała sobie na temat cnotki.
Claudia wyprostowała się niczym struna, reagując w taki sposób, jakby ktoś uderzył ją w twarz. No i bardzo dobrze!, pomyślała Layla, instynktownie zaciskając obie dłonie w pięści. Sama miała ochotę to zrobić, nawet jeśli zdzielenie wampirzycy w twarz nie miało niczego zmienić, zwłaszcza przy jej trwałej, marmurowej skórze. Podejrzewała, że prędzej zraniłaby samą siebie, o ile wcześniej nie rzuciliby się na nią gotowi do ataku strażnicy, gotowi potraktować ją kołkiem – z posrebrzanym zakończeniem najpewniej.
– Ja…? Ja, suka?! – Stwórczyni króla zamilkła, po czym wybuchła pozbawionym wesołości śmiechem. – Uważaj na słowa, bo źle to się dla ciebie skończy. To ja mam na każde swoje skinienie połowę Miasta Nocy, więc…
– Połowę miasta, która powinna chronić moją siostrę – przerwała jej bez chwili wahania Layla. Coś ścisnęło ją w gardle, ale nawet to nie powstrzymało ją przed tym, by kontynuować. Czuła narastającą z każdą kolejną sekundą gorycz, która ostatecznie znalazła ujście. – Co z wami jest, do cholery! Kim ona jest, że jak banda kretynów robicie wszystko, czego tylko sobie zażyczy?! To moja siostra ma tutaj coś do powiedzenia! Królowa jest tylko i wyłącznie jedna, wasza kapłanka i dowódczyni straży, a jednak… I nie, do cholery, to nie jest Claudia! – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, bynajmniej nie zamierzając spuścić z tonu, chociaż wszyscy obecni bez wątpienia słyszeli ją doskonale. – Isabeau Falcone. Jest tylko jedna królowa, a jej imię to Isabeau Fal…
– Licavoli.
Gwałtownie urwała, słysząc o wiele cichszy, ale aż nazbyt wyraźny i znajomy głos. Chociaż zwracanie się plecami do Claudii i pozostałych wampirów zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, zmusiła się do tego, żeby zignorować instynkt i błyskawicznie obejrzeć się w stronę z której doszło ją to jedno, krótkie słowo. Przez ułamek sekundy wciąż miała wrażenie, że coś pomyliła albo że to jakiś marny żart, który będzie w stanie łatwo wyjaśnić, jednak podświadomie czuła, że to wcale nie jest takie proste – i że wszystko zmierzało w najgorszym możliwym kierunku.
Isabeau spokojnie stała pomiędzy drzewami, obojętnym wzrokiem obserwując zebranych. W zestawieniu z ciemnymi włosami, jej skóra wydawała się nienaturalnie wręcz blada, przez co dziewczyna sprawiała wrażenie chorej, co zresztą wcale nie było takie dalekie od prawdy. Nawet nie drgnęła, kiedy cała uwaga jak na zawołanie została skupiona na niej, przyzwyczajona do tego, że jak zwykle znajdowała się w centrum zainteresowania. W przypadku kogoś, kto pełnił funkcję kapłanki i od zawsze miał w zwyczaju błyszczeć, taki obrót spraw nie był niczym nowym, jednak Layla była pewna, że tym razem Beau wcale nie zależało na tym, żeby znaleźć się w centrum zainteresowania. W zasadzie trudno było powiedzieć, by Isabeau pragnęła czegokolwiek szczególnego, jej spojrzeniem bowiem wydawało się wyrażać wszystko i zarazem nic: pustkę.
Dziewczyna milczała przez dłuższą chwilę, wydając napawać się ciszą i w pełni satysfakcjonować tym, że jej przybycie skutecznie wytrąciło z równowagi wszystkich wokół. Z uwagą powiodła wzrokiem dookoła, nie poświęcając dłuższej chwili i zainteresowania żadnemu z obecnych – i to łącznie z Claudią, chociaż Layla obawiała się tego, że na widok stwórczyni Dimitra, jej siostra zareaguje w dość osobliwy sposób. No cóż, nie zrobiła tego, traktując wampirzycę prawie jak powietrze, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo po chwili bez słowa podeszła bliżej, ostatecznie decydując się skoncentrować wyprane z jakichkolwiek emocji spojrzenie właśnie na Claudii.
– Coś marnie wyglądasz – rzuciła z rezerwą, wymownie przypatrując się podartej sukience kobiety i jej zmierzwionych włosach; Layla poczuła ponurą satysfakcję na wspomnienie tego, jak potraktował nieśmiertelną Marco, Beau jednak wydawała się nie odczuwać nawet tego. – Dlaczego? Dimitr zwykle dba o kobiety, które… z jakiegoś powodu trzyma blisko siebie – dodała i tym razem głos nieznacznie jej zadrżał, zwłaszcza kiedy wypowiedziała imię męża.
– Dba tylko o te kobiety, które go nie opuszczają… A już zwłaszcza o takie, które są przy zdrowych zmysłach – oznajmiła z wyższością Claudia. Layla bez trudu zorientowała się, że zamierzała zrobić dokładnie to samo, co robiła od chwili swojego pojawienia się: prowokowała, bez skrupułów uderzając tam, gdzie najbardziej bolało. – Dobrze, że się wyniosłaś, kochanie. Całkiem przyjemnie nam bez ciebie i…
Beau nawet się nie poruszyła, to zresztą okazało się zbędne. Podmuch mocy nagle zaburzył względny spokój, uderzając tak gwałtownie i z taką mocą, że wszyscy wyraźnie poczuli uderzenie wymierzone Claudii. Nieśmiertelna zachwiała się niebezpiecznie, a po chwili jak długa poleciała do tyłu, lądując na ziemi. Layla również przez ułamek sekundy miała problem z tym, żeby utrzymać równowagę, jednak nawet to nie poraziło ją do tego stopnia jak jedna aż nazbyt istotna kwestia.
Takie uderzenie mogłoby zabić człowieka – ot tak po prostu, gdyby Isabeau tego zapragnęła. Zawsze wystrzegali się używaniem takiego natężenia mocy, a jednak tym razem…
Isabeau wyprostowała się powoli, energicznym ruchem odrzucając na plecy ciemne włosy. Nawet się nie skrzywiła, zachowując to, jakby wykorzystywanie zabójczej energii było dla niej czymś najnormalniejszym na świecie, co nie dawało nawet najmniejszych powodów do niepokoju. Zaraz po tym ruszyła przed siebie – ludzkim, spokojnym krokiem kogoś, kto jest całkowicie pewien tego, co i dlaczego zamierzał zrobić. Poruszała się szybko i pewnie, kiedy zaś uniosła obie ręce, a jej oczy zalśniły czerwienią, do Layli w pełni dotarło, że jej siostra dopiero zaczynała wykorzystywać moc – i że to zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze.
Już w następnej sekundzie na ustach Isabeau zamajaczył drapieżny uśmiech.
Zaraz po tym zaatakowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa