Renesmee
Chociaż nie sądziłam, że to w ogóle
możliwe, w chwili, w której przekroczyłam próg domu, poczułam się
jeszcze bardziej niezwykle. Z uwagą rozglądałam się dookoła, całą sobą
chłonąc każdy najdrobniejszy szczegół otaczającej mnie rzeczywistości. Uśmiechnęłam
się blado na widok solidnych, drewnianych paneli, które zaskrzypiały łagodnie
pod moim ciężarem. Dźwięk wydał mi się zaskakująco przyjazny i jak
najbardziej na miejscu, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, tym
bardziej, że jakakolwiek forma hałasu chyba powinna być irytująca.
Jak mogłam
przewidzieć, dom okazał się jasny i przestronny. Już na wstępie zauważyłam
ładnie wyeksponowane, prowadzące na piętro schody. Zaraz po tym moim oczom
ukazał się przestronny salon, bezpośrednio połączy z kuchnią, co przypadło
mi do gustu, zwłaszcza kiedy zauważyłam jak wiele wolnej przestrzeni zapewniał
taki układ. Nie pytałam Castiela, ilu pokoi powinnam spodziewać się na piętrze,
ale mogłam się założyć, że dom był wystarczająco duży, by swobodnie pomieścić
cztery osoby, jeśli nie więcej. Obecność okien, odcieni bieli i szarości
oraz intensywny brąz drewnianych dodatków sprawiały, że czułam się jak w bajce,
podekscytowana jak dziecko.
– Co
myślisz? – usłyszałam tuż za plecami głos mojego towarzysza. Odwróciłam się w jego
stronę, by przekonać się, że obserwował mnie z uśmiechem. – Chociaż to
głupie pytanie, prawda? Ale i tak jestem ciekawy…
– To ja
jestem ciekawa, dlaczego chcesz pozbyć się takiego miejsca! – obruszyłam się, a on
zaśmiał się, wymownie unosząc brwi w odpowiedzi na pobrzmiewający w moim
głosie entuzjazm.
– Jest dla
mnie za duży, zresztą nie pamiętam, kiedy ostatnim razem mieszkałem gdzieś
dłużej niż kilka miesięcy. Normalne życie to zdecydowanie nie moja bajka –
wyjaśnił mi ze spokojem. Wzruszył ramionami, najwyraźniej dochodząc do wniosku,
że w jego słowach nie ma niczego wartego uwagi. – Dbałem o ten dom,
przynajmniej w miarę możliwości, chociaż na odległość to trochę trudne…
Mam pewną zaufaną osobę, która co jakiś czas wpadała trochę posprzątać i jak
widać efekt jest całkiem niezły. Ale wiesz, na dłuższą metę taki dom to
wydatek, a skoro mógłby przydać się komuś innemu…
– Jest
fantastyczny – zapewniłam pośpiesznie.
Gdybym
przyszła tutaj z przedstawicielem jakiejś agencji nieruchomości, najpewniej
zadałabym dziesiątki pytań o historię, powody sprzedaży i wiele
innych kwestii, które w jakikolwiek sposób wiązały się z budynkiem.
Obecność Castiela zmieniała wszystko, a ja podświadomie wyczułam, że
nieszczególnie chciał wracać do przeszłości i tłumaczyć mi, jakim cudem
wszedł w posiadanie takiego cudeńka i dlaczego tak naprawdę chciał
się go pozbyć. W zasadzie jakie to miało znaczenie, skoro oboje mogliśmy
sobie pomóc? Ja już od dłuższego czasu szukałam miejsca, gdzie mogłabym
zamieszkać z najbliższymi, a on kupca – niczego więcej nie było
trzeba, a przynajmniej zakładałam, że to jeden z tych dobrych,
sprzyjających zbiegów okoliczności.
Z wolna
ruszyłam w stronę salonu, chcąc dokładniej rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Moje spojrzenie samo z siebie powędrowało w stronę prowadzących na
tył budynku, przeszklonych drzwi, prowadzących na całkiem pokaźne pole zieleni,
które przy odrobinie szczęścia z łatwością można byłoby przemienić w niezwykły
ogród. Co prawda pora roku i panująca na zewnątrz szaruga nie sprzyjały
jakimkolwiek pracom na zewnątrz, znacznie umniejszając urokliwość okolicy, ale
ta jedna kwestia bardzo szybko mogła ulec zmianie, co niezmiernie mnie
cieszyło. Podejrzewałam, że Esme byłaby zachwycona, gdybym poprosiła ją o pomoc,
tym bardziej, że wciąż tęskniłam za wyjątkowym ogrodem i otaczającym go
sadem, którym dysponowaliśmy w Mieście Nocy. W efekcie sama nie byłam
pewna, dlaczego tak po prostu zdecydowaliśmy się na wyjazd, ale… na swój sposób
tak było lepiej. Nasze miejsce już chyba zawsze miało być tam daleko, gdzieś w górach
Francji, ale jednocześnie każde z nas potrzebowało odmiany i przynajmniej
próby poznania życia, które toczyło się w innym miejscu. Wieczność była
długa, a my mieliśmy znaleźć czas na wszystko, tym samym dając sobie szansę
na poznanie czegoś zupełnie nowego.
Moją uwagę
przykuł niezagospodarowany kąt, znajdujący się w niewielkim oddaleniu od
przeszklonych drzwi. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić, że w słoneczny
dzień miejsce będzie idealnie oświetlone, zapewniając mi pełną swobodę, gdybym
zechciała rozłożyć się ze sztafetą i farbami, i zacząć malować. To
był zaledwie zalążek pracowni, którą miałam do dyspozycji w Mieście Nocy,
ale nagle zaczął znaczyć dla mnie więcej niż cokolwiek innego. Namiastka
naszego dotychczasowego domu czy też nie, czułam, że w końcu zdołałam
znaleźć to, czego szukałam przez tak długi okres czasu. Castiel spadał nam z nieba
i chociaż Gabriel sądził inaczej, podświadomie czułam, że kiedy
zamieszkały osobno, szybko przestanie przejmować się tym, komu tak naprawdę
zawdzięczaliśmy to miejsce.
– Idealnie
– wyrwało mi się, a dotychczas obserwujący mnie z uwagą Castiel
parsknął śmiechem.
– Tak
uważasz? – zapytał ze spokojem.
Wywróciłam
oczami. Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mój entuzjazm
był aż nadto wyrazisty. Czułam się fantastycznie, a próba maskowania
emocji wydawała mi się czymś całkowicie zbędnym. Nie miałam pojęcia, co tak
naprawdę w tym miejscu było, ale sama atmosfera wystarczyła do tego, by
mnie oczarować i sprawić, żebym zapragnęła osiedlić się chociażby zaraz.
– Mówię
poważnie. Będę mogła malować – stwierdziłam pogodnym tonem, a Castiel
spojrzał na mnie z jeszcze większym zainteresowaniem.
– Ach, no
tak! – zreflektował się, nagle coś sobie uświadamiając. – W końcu ASP,
prawda?
– To akurat
pomysł Gabriela – przyznałam z uśmiechem. – Gdyby nie on, pewnie poszłabym
na medycynę albo jakiś równie… rodzinny profil – dodał, a mój rozmówca
uśmiechnął się blado.
– Wydaje mi
się, że to byłby błąd. Wierz mi, wiem coś o niespełnionych ambicjach –
przyznał, a ja mogłabym przysiąc, że przez jego twarz jak na zawołanie
przekonał cień.
Przez
ułamek sekundy miałam ochotę zapytać go o to, co tak naprawdę miał na myśli,
ale ostatecznie zdecydowałam się tego nie robić. Nie byłam pewna skąd to
wrażenie, ale tak jak i w przypadku tego domu, tak i tym razem
instynkt podpowiedział mi, że to nie jest temat, który powinnam poruszać.
Najwyraźniej przeszłość stanowiła kwestię, która była dla Castiela dość
wrażliwa, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. W efekcie po
prostu zamilkłam, uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, co przyjął z wyraźną
ulgą.
Przez kilka
następnych sekund milczeliśmy, ale nie czułam się z tym jakoś szczególnie
źle. Ostatecznie to Castiel zdecydował się przejąć inicjatywę, bez pośpiechu
wracając do przedsionka i kierując się w stronę schodów.
– Chcesz
zobaczyć piętro – zaproponował, zaciskając palce na poręczy schodów. – Pewnie
pytam niepotrzebnie, ale… Cholera! – wyrwało mu się.
Spojrzałam
na niego zaskoczona, kiedy nagle zaklął i w pośpiechu odsunął się od
schodów. Dopiero po chwili doszedł do mnie zapach krwi, co prawda subtelny i jakby
przytłumiony, ale i tak poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś
ciężkim po głowie. Zastygłam w bezruchu, niespokojnie obserwując Castiela,
który w roztargnieniu spojrzał na swoją dłoń, układając ją tak, że mogłam
zaważyć niewielkie, wciąż krwawiące rozcięcie na jego skórze. W tamtej
chwili to ja zapragnęłam zacząć przeklinać albo najlepiej uciec z wrzaskiem,
byleby tylko poczuć się chociaż odrobinę pewniej. Przynajmniej z mojej
perspektywy „cholera” stanowiło zbyt słabym określeniem tego, jak prezentowała
się sytuacja w chwili, w której w grę wchodziła pół-wampirzyca,
zamknięte pomieszczenie i chociażby odrobina krwi.
Miałam
zaledwie ułamek sekundy na to, żeby przynajmniej spróbować wstrzymać oddech.
Gardło momentalnie zapiekło mnie w nieprzyjemny sposób, chociaż
zaskoczenie i tak w znacznym stopniu umniejszyło poziom odczuwanego
przeze mnie głodu. Momentalnie napięłam mięśnie i zastygłam w bezruchu,
w duchu modląc się o to, żeby Castiel nie zauważył mojej reakcji.
A już
zwłaszcza o to, żebym nie rzuciła mu się do gardła.
Castiel
skrzywił się, po czym z uwagą przyjrzał się poręczy. Chyba coś do mnie
powiedział – coś na temat jakiejś śruby albo innego ostrego elementu, którego
trzeba było się pozbyć – ale właściwie nie słuchałem. Cała moja uwaga skupiona
była na słodyczy krwi oraz na tym, że Castiel nieświadomie zbliżał się do mnie z krwawiącą
raną. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdybym nie była oswojona
ze słodyczą krwi albo przed spotkaniem nie wypiła chociaż odrobiny, poza tym…
Omal nie zakrztusiłam
się powietrzem, kiedy mężczyzna nagle ruszył w moją stronę. Bezwiednie
nabrałam powietrza do płuc, zresztą prędzej czy później i tak musiałabym
sobie na to pozwolić, tym bardziej, że nie potrafiłam normalnie funkcjonować
bez tlenu. Słodyczy znowu zaatakowała moje gardło, paląc je żywym ogniem,
jednak w oszołomieniu i tak wyczułam coś nietypowego – swego rodzaju
dziwną gorycz, która sprawiła, że zdołałam nad sobą zapanować, nagle nie będąc w stanów
wyobrazić sobie tego, że mogłabym napić się tej konkretnej krwi.
– Ale
pobladłaś – stwierdził Castiel, wymownie unosząc brwi ku górze. Jego głos
doszedł do mnie jakby z oddali, to jednak wystarczyło, żeby sprowadzić
mnie na ziemię i uprzytomnić, że był o wiele bliżej niż powinien. –
Renesmee…
– Nie
zbliżaj się z tym do mnie! – wybuchłam, cofając się o kilka kroków i energicznie
potrząsając głową.
Skrzydłami
się, kiedy z miejsca zrobiło mi się niedobrze. Nie miałam pojęcia, czy to
wynik nerwów, czy może ten dziwny zapach, który mieszał się ze słodyczą krwi
Castiela, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Chciałam, żeby trzymał się na
dystans, nie wyobrażając sobie podjęcia jakiejkolwiek formy ryzyka.
Brunet
zatrzymał się, wymownie unosząc ku górze brwi. Przez kilka sekund wpatrywał się
we mnie z powątpiewaniem, najpewniej próbując zrozumieć moje zachowanie.
Zaraz po tym w jego szmaragdowych tęczówkach doszukałam się zrozumienia, a on
sam uśmiechnął się w odrobinę cyniczny sposób.
– Och… Nie
lubisz widoku krwi? – zapytał, a ja jęknęłam i dla utwierdzenia go w tym
przekonaniu, pośpiesznie zasłoniłam oczy dłońmi.
– Nie! –
Energicznie pokręciłam głową. – Weź mi to z oczu, bo zaraz zwymiotuję –
zagroziłam i to musiało przynieść skutek, bo wyczułam, że się odsunął.
– Już, już…
– zapewnił mnie przepraszającym tonem. – Idę do łazienki, więc gdybyś chwilę
zaczekała… Albo najlepiej wyjdź na zewnątrz. I oddychaj głęboko! – zawołał
jeszcze za mną, ale właściwie nie słuchałam, skupiona przede wszystkim na tym,
żeby zwiększyć dzielący nas dystans.
No cóż,
mogliśmy chyba uznać, że przynajmniej tymczasowo zwiedzanie dobiegło końca.
Claire
Aldero znalazł ją w bibliotece,
już na wstępie oznajmiając, że ma dobry pomysł. Zazwyczaj była cierpliwa i ufna,
ale w odpowiedzi na słowa kuzyna zesztywniała, po czym z rezerwą
spojrzała na niego znad podręcznika do historii nad którym pochylały się z Issie.
Claire sama nie była pewna kiedy i dlaczego obecność dziewczyny zaczęła
jawić się jej jako coś w zupełności naturalnego, ale nie miała nic
przeciwko Marissie – i to zwłaszcza kiedy ta okazywała ten swój nadmierny
entuzjazm, jawiąc się dziewczynie jako najbardziej optymistyczna osoba,
jakąkolwiek miała okazję spotkać. Co więcej, Issie zachowywała się tak, jakby
już były dobrymi znajomymi, wręcz rwąc się do zawarcia przyjaźni, co w równym
stopniu oszałamiało i zachwycało – i to zwłaszcza kogoś, kto do tej
pory nie miał okazji znaleźć sobie prawdziwej, bliskiej przyjaciółki. Lucas był
daleko, poza tym pozostawał facetem – i to o dość nietypowym
podejściu do życia oraz poczuciu humoru, które nie zawsze była w stanie
zrozumieć.
Wyprostowała
się na swoim miejscu, ledwo powstrzymując się przed rzuceniem czegoś w stylu:
„Nie, nie będziemy dręczyć Shannon”. Z tego, co wiedziała od Cammyego, to
od ostatniej sceny dziewczyna unikała bliźniaków, a już zwłaszcza Ala,
przez co kwestia jej ewentualnych zdolności pozostawała zawieszoną,
niezweryfikowaną kwestią. Aldero nie był z tego zadowolony, nawet jeśli
nie chciał się do tego przyznać. Jakkolwiek by nie było, dotychczas żadne z nich
nie wpadło na jakiś twórczy pomysł, co na dłuższą metę był jej na rękę, bo
mogła skupić się na szkole, normalności i życiu, którego nie mała okazji
poznać.
Cóż, być
może to przewrażliwienie i to, co przez te wszystkie lata słyszała na
temat kuzyna (zwłaszcza od ojca), ale wyznanie Aldero z miejsca wzbudziło w niej
niepokój.
– Al. W bibliotece
– odezwała się cicho Issie, nie kryjąc zaskoczenia. – Czuję się zaszczycona
takim widokiem – dodała dramatycznym szeptem, a Claire nie powstrzymała
się od parsknięcia śmiechem; awersja do szkoły i książek, którą przejawiał
jej kuzyn, najwyraźniej była już legendarna.
– Jesteś
bardzo pocieszna, Iss – rzucił sam zainteresowany, wymownie unosząc brwi ku
górze. – Serio robicie się nierozłączne. Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego
dziewczyny chodzą w grupach.
Claire
wzruszyła ramionami, ale i tak z jakiegoś powodu poczuła się lepiej.
Wciąż miewała wrażenie, że nie pasuje do tej nowej, ludzkiej rzeczywistości,
ale jakaś jej cząstka tego chciała: normalności, Issie i czegoś, co
znacznie różniło się od siedzenia w domu i próby znalezienia ciekawej
książki. Na dodatek dzięki temu nie musiała zadręczać się kwestią Setha,
chociaż i tak marzyła o tym, by spróbować wyciągnąć mamę gdzieś,
gdzie mogłyby swobodnie porozmawiać. Wiedziała, że jeszcze tego wieczora miały
się zobaczyć, chociaż wciąż nie miała pewności w jaki sposób miała zostać
sama z Laylą, nie wzbudzając przy tym podejrzliwości ojca. Rufus był
przewrażliwiony, poza tym nie sądziła, żeby przyjął dobrze to, że wciąż się
zadręczała, wręcz biorąc pod uwagę to, by jednak z wpojonym chłopakiem
porozmawiać.
Przestała o tym
myśleć, w zamian spoglądając wyczekująco na stojącego przed nią chłopaka.
Wydawał się rozdrażniony, poza tym podejrzliwie rozglądał się po bibliotece, aż
zaczęła się zastanawiać, czy z jej powodu nie pofatygował się do tej części
budynku po raz pierwszy w swojej karierze. Cóż, jeśli tak, to chyba
powinna być z siebie dumna, chociaż nie sądziła, by sam Aldero podzielał
jej zamiłowanie do książek. W zasadzie to gdyby miała się z nim
porównywać, powiedziałaby, że łączyło ich naprawdę mało kwestii, w wyniku
czego lepiej rozmawiało jej się nawet z Cammym. Al bywał roztrzepany, a ona
czuła się zdecydowanie zbyt niepewna siebie, by tak po prostu ustawić go do
pionu i to nawet wtedy, gdy miała rację. To nie było w jej stylu,
chociaż im dłużej myślała o Shannon, tym pewniejsza była tego, że w przypadku
niczego nieświadomej, ludzkiej dziewczyny, należy postępować ostrożnie.
Nie mam nic głupiego na myśli, usłyszała
w głowie głos chłopaka. Z wrażenia omal nie spadła z krzesła,
zdecydowanie nieprzyzwyczajona do tego, że ktokolwiek mógłby wnikać do jej
umysłu. Wybacz, zreflektował się
Aldero, ale musimy pogadać. Jakie są
szanse, że spławisz Issie?
Dlaczego miałabym spławiać Issie?,
obruszyła się, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Nic dziwnego,
że tata regularnie chciał go zabić.
Aldero
rzucił jej udręczone spojrzenie.
Bo musisz natychmiast ze mną pójść,
odpowiedział z przejęciem, najwyraźniej nie mając w planach dodania
nawet zwykłego „proszę”; w przypadku Ala to, że zapomni o tak
istotnej kwestii, wydawało się równie oczywiste, co i szansa na to, że
jego pomysł jednak okaże się lekkomyślny. Teraz,
zaraz.
– Nie chcę
być nieuprzejmy ani nic z tych rzeczy, ale muszę porwać Claire na chwilę –
powiedział już na głos, wspierając obie dłonie na blacie stolika, który zajmowały.
Było coś czarującego w uśmiechu, który posłał Marissie, tym bardziej, że w odpowiedzi
na gest, serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. – Miałabyś coś przeciwko?
– Ja bym
miała – mruknęła pod nosem Claire; to, co robił Aldero, zdecydowanie nie było uczciwe,
tym bardziej, że podświadomie czuła, że chłopak planował użyć na Issie
przymusu.
Musisz utrudniać? I to na dodatek ty, kuzyneczko?, dodał takim tonem, jakby
nie wierzył, że mogłaby być zdolna do tego, żeby się zdenerwować. Sama do tej
pory nie miała pojęcia, jak wiele trzeba, by jednak wytrącić ją z równowagi,
ale wampir ze swoim charakterem najwyraźniej miał wyjątkowy talent. Z drugiej
strony, być może wciąż była podenerwowana w związku z koniecznością
podjęcia decyzji o tym, co zrobić Sethem, wpojeniem i ewentualną
rozmową z mamą, ale to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało.
– Pójdę,
chociaż mógłbyś przynajmniej poprosić – westchnęła, a na ustach chłopaka
jak na zawołanie pojawił się olśniewający uśmiech, który skutecznie uświadomił
jej, jakim cudem Aldero udawało się wyjść cało z każdej sytuacji. – Issie…
– Nie ma
sprawy – zapewniła pośpiesznie sama zainteresowana, uśmiechając się w szczery,
bynajmniej nieurażony sposób. – Później gdzieś cię złapię… Ach, muszę w końcu
wpaść do was do domu! Wciąż pamiętam o imprezie Halloween – oznajmiła
entuzjastycznym tonem, a Claire skrzywiła się mimowolnie; nieszczególnie
rwała się do udziału w jakichkolwiek uroczystościach, chociaż Marissie
wydawało się na tym zależeć.
–
Zobaczymy, co da się zrobić – obiecała i chciała wstać, ale ubiegła ją
Issie, która z gracją poderwała się na równe nogi, by móc na pożegnanie musnąć
ją wargami w policzek. To było… wyjątkowo urocze, miłe i równie
bezpośrednie, co sama dziewczyna, chociaż nieprzyzwyczajona do takiej
otwartości Claire i tak poczuła się dziwnie.
Aldero
wywrócił oczami, po czym delikatnie, aczkolwiek zdecydowanie, chwycił ją za
nadgarstek, ledwo tylko mógł sobie na to pozwolić. Ruszyła za nim, pozwalając
żeby wyprowadził ją z biblioteki. Zauważyła, że wyraźnie rozluźnił się,
kiedy wrócili na szkolny korytarz, co samo w sobie wydało jej się dość interesujące.
Otwarta awersja do samej bliskości książek? Cóż, to byłoby w stylu Aldero,
chociaż zawsze wydawało jej się, że chłopak tylko udaje – i że gdyby tylko
zechciał, mógłby ze spokojem zadziwić ich wszystkich zarówno dobrymi pomysłami,
jak i zaskakującą inteligencją. W zasadzie czasami miała wrażenie, że
chłopak był mądrzejszy od nich, skoro niezależnie od sytuacji udawało mu się
wyjść z problemów cało, niezależnie od tego, jak skomplikowane te by się
nie wydawały.
Początkowo
milczała, czekając aż kuzyn się odezwie i z łaski swojej spróbuje
wytłumaczyć jej cokolwiek, co miało związek z Shannon, jego pomysłem i tym,
dlaczego była mu tak pilnie potrzebna. Straciła cierpliwość dopiero po kilku
następnych minutach, kiedy znaleźli się na zatłoczonym korytarzu, a Aldero
poprowadził ją w kierunku – och, tak, mogłaby przysiąc! – sali gimnastycznej.
– Dokąd
idziemy? – zapytała podejrzliwym tonem. – Al…
Rzucił jej
roztargnione spojrzenie, jakby zaskoczony tym, że mogłaby mieć jakiekolwiek
obiekcje.
– Zaraz
zobaczysz. Mówiłem już, że mam pomysł – przypomniał, po czym mrugnął do niej
porozumiewawczo. – Odrobinę zaufania, kuzyneczko.
Zaufania? Do ciebie, Al?, pomyślała z powątpiewaniem,
ale ostatecznie nie odezwała się nawet słowem. W zamian nieznacznie
potrząsnęła głową, coraz pełniejsza wątpliwości, tym bardziej, że zachowanie
chłopaka wydało jej się… zastanawiające
Musiał to zauważył, bo westchnął i bezceremonialnie
się zatrzymał, jak gdyby nigdy nic chwytając ją za ramię. Pozwoliła, żeby
przycisnął ją do ściany korytarza, nachylając się w jej stronę na tyle
blisko, by nikt nie był w stanie ich podsłuchać. Jej brwi powędrowały ku
górze, nim jednak zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, Aldero sam zdecydował się
spróbować wytłumaczyć w czym leżał problem.
– Wiem, że
pomysł z uświadamianiem Shanny jest głupi, okej? – westchnął, po czym
przeczesał ciemne włosy palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan.
W jakiś pokrętny sposób dodawało mu to uroku, chociaż Claire nie sądziła,
że to w jego przypadku w ogóle możliwe. – Wymyśliłem coś innego, ale
do tego potrzebuję ciebie. Po prostu chodź ze mną, a sama przekonasz się,
że to nie takie głupie.
Wypuściła
powietrze ze świstem, sama niepewna do tego, czy powinna mu odmówić, czy może
jednak uznać, że był wyjątkowo poważny. W gruncie rzeczy odmowa Aldero nie
wchodziła w grę, niezależnie od tego, czy mówił prawdę.
Biedna Shannon…, przeszło jej przez
myśl.
Westchnęła,
po czym krótki skinęła głową.
– Po prostu
chodźmy.
Aldero się uśmiechnął.
Hej. Tak na wstępie tylko powiem, że wkradło ci się źle słowo. ;)
OdpowiedzUsuń"Castiel skrzydeł się, po czym z uwagą przyjrzał się poręczy." Chociaż może można się i skrzydeł. Kto wie:D
Nie podoba mi się to, że tak nagle się zaciął. To nie mógł to przypadek, chociaż może... nie wiem, naprawdę nie jestem pewna co powinnam o tym sądzić. Dziwi mnie też reakcja Renesmee. Myślałam, że ma znacznie większą kontrolę nad sobą. W końcu przez bardzo długi czas się żywi ludzka krwią (chyba, że coś źle zrozumiałam i znowu się przerzuciła na biedne Bambi), więc nie powinna mieć raczej problemu z opakowaniem się. Ważne, że sytuacja została opanowana. Nie wiem tylko czy ja bym uwierzyła, że taka mała ilość krwi potrafi kogoś wyprowadzić z równowagi tak bardzo. Ale ona jest też w końcu pół wampirem, wszystko możliwe. ;)
"Aldero znalazł ją w bibliotece, już na wstępie oznajmiając, że ma dobry pomylił." Nie lubię Ci tak wytykać błędów, a raczej pomyłek xDD ale każdemu się zdarzają, a wiadomo, że komuś łatwiej znaleźć pomyłki niż samemu je znaleźć. :) Aldero i dobry pomysł? Cóż to na pewno nie może się dobrze skończyć.
Wiedziałam, że on będzie chciał zrobić coś głupiego. Dalej nie wiemy co takiego jest z Shannon, jestem ciekawa kim dziewczyna jest. Może tym samym co Claudia? ;] Coś Iss jest naprawdę urocza i zdążyłam ja polubić. Lubię takie osoby, a tak naprawdę nigdy nie zdarzyło mi się z taką przyjaźnić. Claire również wydaje się być zadowolona z tego, że ma przyjaciółkę. I bardzo dobrze, dziewczyna trochę zasmakuje normalnego życia. :)
Lece czytać dalej, jestem ciekawa tego jak ten pomysł Al'a wypali. :)
Gabi.