Gabriel
Stał tam – w czarnej koszulce, czarnych
spodniach, z czarnymi włosami opadającymi na czoło i mocno
kontrastującymi z jego nienaturalnie bladą skórą. Wyglądał na chorego i tak
właściwie się czuł, zwłaszcza w momencie, w którym jego ciemne oczy spoczęły
na siedzącym w fotelu Marco. Widok ojca po raz kolejny sprawił, że krew
zawrzała mu w żyłach, ale nie dał nic po sobie poznać, siląc się na
obojętność. Sądząc po wyrazie twarzy wampira i jego sióstr, udało mu się
to aż nazbyt dobrze, ale wcale nie czuł z tego powodu euforii.
– Gabriel…
Zacisnął usta, żeby nie warknąć,
słysząc to jedno słowo w ustach Marco.
– Tak, dokładnie tak mam na imię –
mruknął chłodno. – Czy tylko tyle masz mi do powiedzenia? – dodał, zaciskając
dłonie w pięści.
Starał się koncentrować na
oddychaniu i na tym, żeby jakoś rozluźnić napięte do granic możliwości
mięśnie, ale nie był w stanie. Mimowolnie pomyślał o Renesmee i o
tym, co wyprawiali zaledwie kilka godzin temu, ale nawet te wspomnienia nie
przynosiły ukojenia, którego mógł się spodziewać. Co prawda seks okazała się
nadzwyczaj dobrym środkiem zwalczającym stres, ale nic ponadto. Gdyby miał
swojego anioła przy sobie, pewnie byłoby mu łatwiej, ale nie wyobrażał sobie
tego, że miałby ją tutaj przyprowadzić. Nie tylko dlatego, że chciał chronić ją
przed potworem, który – niestety – wciąż pozostawał jego ojcem, ale z powodu
czysto egoistycznych. Wystarczyło, że Renesmee już raz miała okazję dostrzec,
że sam jest niewiele lepszy od Marco Licavoli. Gdyby była z nim teraz, sam
nie był pewien do jakich wyszłaby wniosków, ale nie zniósłby myśli o tym,
że mógłby dostrzec w jej czekoladowych oczach rozczarowanie.
Czuł na sobie spojrzenie Layli i Isabeau,
ale z premedytacją ją ignorował. Wciąż był zły na swoją bliźniaczkę, jeśli
zaś chodziło o Beau, zdecydowanie nie miał nastroju na to, żeby zetknąć
się z jej upierdliwością. Oczywiście, kochał obie swoje siostry, ale w tym
momencie chyba łatwiej byłoby mu, gdyby stały się dla niego kimś odległym,
najlepiej obojętnym. Uczucia bywały zawodne, nie wspominając o tym, jak
bardzo potrafiły być niszczycielskie. Teraz z kolei to właśnie miłość do
sióstr potęgowała gniew jaki odczuwał na myśl o tym, że w ogóle
zdecydował się rozmawiać z Marco, obojętne na wszystko, co wydarzyło się w przeszłości.
Pewnie w tym momencie
przesadzał, ale to akurat nie było dla niego ważne. W zasadzie od momentu
pojawienia się ojca miał wrażenie, że wpada ze skrajności w skrajność.
Wciąż wszystko w nim wyrywało się do tego, żeby w ułamku sekundy do
wampira doskoczyć i spróbować skrócić go o głowę. To nic, że był
zdecydowanie słabszy od w pełni nieśmiertelnego; mógł przynajmniej
spróbować, ot tak dla sportu i po to, żeby uprzykrzyć wampirowi życie. Kto
wie, może wtedy Marco zastanowiłby się nad tym, czy próba ponownej ingerencji w ich
życie ma jakikolwiek sens.
Może gdyby Marco zniknął, wszystko
wróciłoby do normy.
Może w końcu uciszyłby swoją
drugą naturę, tego potwora wewnątrz, który szeptał mu straszne rzeczy, starając
się popchnąć do zrobienia rzeczy do których w normalnych warunkach by się
nie posunął.
Może… Swoją drogą, strasznie dużo
było tych „może”.
– Dlaczego wróciłeś? – zapytał
lodowatym tonem, nie spuszczając z ojca wzroku. Miał wrażenie, że gdyby
spojrzenie mogło zabijać, wampir już dawno doznałby samozapłonu.
– A ty? – odparował Marco,
najwyraźniej stawiając sobie za cel, żeby doprowadzić go do białej gorączki.
Cudownie, właśnie o tym marzył po tym, jak był na nogach przeszło dobę. –
Rano jakoś niespecjalnie wyglądałeś mi na chętnego, żeby rozmawiać.
– Mój stosunek do ciebie bynajmniej
nie zmienił się w ciągu minionych kilku godzin – powiedział zgodnie z prawdą
Gabriel – jednak nie zamierzam bezczynnie przyglądać się, jak próbujesz mieszać
moim siostrom w głowach. Zresztą też chciałbym pewne sprawy wyjaśnić. Jak dobrze
się spiszesz, może nawet zastanowię się nad tym, czy nie darować ci życia –
dodał z przekąsem.
Ha! Kolejne „może”.
Usłyszał ciche prychnięcie mogące
należeć tylko i wyłącznie do Isabeau. Siostra wpatrywała się w niego
tak intensywnie, jakby chciała siła samego spojrzenia wypalić mu w twarzy
dziurę, najlepiej przechodzącą na wylot, ale na Gabrielu nie robiło to żadnego
wrażenia. Z Beau mieli w zwyczaju drażnić się przy każdej możliwej
okazji, nie wspominając już o tym, że siostra przynajmniej raz na ćwierć
wieku musiała go poważniej uszkodzić, chociażby po raz wtóry łamiąc mu nos. Nie
żeby tęsknił za bólem i tryskającą krwią, ale może mała walka nie była
takim znowu złym pomysłem; na pewno pozwoliłaby mu się wyładować i była
mniej ryzykowna niż próba rozładowania się z pomocą Renesmee. Kochał ją
nad życie, a bliskość ich ciał była czymś fantastycznym, ale brzydził się
sobą na myśl o tym, że miałby wykorzystać seks do zaspokojenia gniewu;
swoją droga, miał wrażenie, że już po powrocie z cmentarza posunął się za
daleko.
Marco odchrząknął znacząco,
sprowadzając go na ziemię. Gabriel niechętnie spojrzał mu w oczy, w nadziei,
że może przynajmniej w rubinowych tęczówkach wampira dostrzeże coś, co
pomoże mu ocenić intencje wampira, ale oczywiście czekało go rozczarowanie.
Spojrzenie Marco było równie zimne i bezbarwne, co i jego własne,
może pomijając fakt, że od jego ojca przynajmniej nie wyczuwało się gniewu czy
wręcz czystej nienawiści.
– Chcecie ze mną rozmawiać, więc
rozmawiajmy. – Wampir westchnął ciężko, po czym przesunął wzrokiem po twarzach
swoich dzieci.
– Wielkie dzięki za przyzwolenie –
żachnęła się Isabeau. – Możemy teraz zignorować humorki Gabriela i przejść
do rzeczy? Dobrze wiesz, czego chcemy się dowiedzieć.
– Oczywiście, że wiem – przyznał
Marco, chociaż po jego tonie jasnym stało się, żeby to pytanie padło szybciej
niż mógłby sobie tego życzyć. – Obawiam się jedynie, że to wcale nie jest takie
łatwe. Mam na myśli to, że być może niekoniecznie będziecie chcieli uwierzyć w to,
co mam wam do powiedzenia.
Och, doprawdy?, pomyślał z przekąsem
Gabriel, ledwo powstrzymując się od kolejnej złośliwej uwagi, która cisnęła mu
się na usta. Z braku snu i gniewu zaczynała boleć go głowa, ale
starał się tego nie okazywać, nawet kiedy łomotanie w skroniach zaczęło
być uciążliwe. Co więcej, czuł znajome rozdrażnienie i związana z nim
słabość, ale nie przejął się tym specjalnie. Już kiedy był z Renesmee, a jej
aura przenikała jej własną, czuł narastający głód, nie tyle krwi, co ten inny,
bardziej niebezpieczny, ale udało mu się jakoś nad sobą zapanować. Nie żeby
miał wątpliwości co do tego, czy jego żona mu pomoże, bo to było oczywiste. Po
prostu nie zamierzał pozwolić, żeby dodatkowo pozbawiała się energii, zwłaszcza
kiedy on był na krawędzi wybuch. Dawno nie czuł się aż do tego stopnia
niestabilnie, nie wspominając o tym, że nagle zaczął obawiać się o jej
bezpieczeństwo. Chyba tylko na początku ich znajomości wydawało mu się, że jest
aż do tego stopnia niestabilny, że nie powstrzyma się, jeśli…
– Pokuta – odezwał się, chcąc
powstrzymać gonitwę myśli. – Tak, już to słyszeliśmy. I wierz mi, brzmi
bardziej beznadziejnie niż możesz sobie wyobrazić, tatusiu.
Marco zacisnął usta. Gabriel niemal
słyszał, jak zaczyna zgrzytać zębami, ale wampir opanował się zaskakująco szybko,
najwyraźniej nie zamierzając dać mu tej przyjemności. Wydawał się zmęczony,
jeśli oczywiście w przypadku kogoś takiego podobny stan był możliwy.
– Powiedziałem już, że to
skomplikowane – przypomniał. – Pokuta to jedna sprawa, zresztą nie zamierzam
się nad tym rozwodzić. Pytałeś mnie, dlaczego tutaj jestem, a to akurat
nie ma związku z moim sumieniem… Przynajmniej nie wyłącznie – dodał,
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Ktoś dosłownie wymógł na mnie to, żebym
was odnalazł. Ktoś…
– Kto? – warknął Gabriel, coraz
bardziej zniecierpliwiony. Przyszedł po informację; potem zamierzał zniknąć,
nie chcąc przebywać z ojciec dłużej niż byłoby to konieczne.
– Nie wiem. – Marco zerwał się z miejsca
tak szybko, że jego sylwetka rozmyła się Gabrielowi przed oczami. Machinalnie
napiął mięśnie, nie ufając wampirowi nawet w najmniejszym stopniu. – Do
cholery, w tym właśnie największy problem, że nie wiem… Szlag, gdybym mógł
spać, pomyślałbym, że to sen, ale w moim przypadku to niemożliwe, prawda?
To było pytanie, ale Gabriel
wiedział, że wampir i tak nie oczekuje odpowiedzi. W zasadzie
wyglądał tak, jakby wcale nie zwracał się do nich, ale do jakiejś bliżej
nieokreślonej osoby. Selene?, przemknęło Gabrielowi przez myśl. Czy
Marco naprawdę sądził, że po tym wszystkim może liczyć na przychylność bogini
albo kogokolwiek innego.
– Posłuchaj, to zaczyna być męczące
– mruknął, zakładając obie ręce na piersi. Nie zamierzał się nad Marco litować,
nawet jeśli wątpliwym wydawało się, że wampir właśnie tego mógłby oczekiwać.
Licavoli z natury byli dumni, zwłaszcza jego ojciec. – Jeśli masz
opowiadać nam ckliwe historyjki albo jakieś brednie, lepiej od razu powiedz,
żebyśmy poszli do diabła z tymi swoimi pytaniami i rozejdźmy się w pokoju,
jeśli to w ogóle możliwe. O co tym chodzi? Stęskniłeś się za rodziną?
Ktoś powiedział ci, że w końcu zaczęliśmy szczęśliwie żyć, więc doszedłeś
do wniosku, że wypadałoby wszystko znowu spieprzyć? Mów krótko i konkretnie
albo dajmy sobie spokój.
– Przez cały czas mówię. – Marco
rzucił mu nieodgadnione spojrzenie. – Nie masz pojęcia, co takiego działo się
ze mną przez ostatnich pięć wieków, Gabrielu. Nie masz pojęcia, co to znaczy
być żywym trupem i…
– Mam – przerwał mu machinalnie. –
Wierz mi, do cholery, że mam.
Nie był pewny czy Marco mu
uwierzył, ale nie obchodziło go to.
– Nie ważne. Nie chcę, żebyście
sądzili, że przyszedłem użalać się nad sobą i żebrać o wybaczenie, bo
oboje zdajemy sobie sprawę, że to bez sensu. Mógłbym was przepraszać, ale to
również nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma – wtrąciła się drżącym
głosem Layla. – Dla ciebie to głupie słowo, ale dla mnie jednak coś zmienia –
dodała, oplatając się ramionami, jakby jakimś cudem zrobiło jej się zimno.
Gabriel poczuł narastające
pragnienie, żeby otoczyć bliźniaczkę ramionami i ją przytulić, jak niejednokrotnie,
kiedy widział ją w takim stanie, ale nie zrobił tego. Mocniej zacisnął
dłonie w pięści, tak mocno, że wbił sobie paznokcie w skórę aż do
krwi, a kości zaczęły protestować, chyba jedynie cudem nie pękając.
Mięśnie Marco rozluźniły się, kiedy
rzucił córce przenikliwe spojrzenie. Skuliła się, jakby spodziewając zobaczyć w jego
oczach znajome pożądanie i niechęć, ale najwyraźniej nie dostrzegła
niczego, co mogłoby ją zaniepokoić.
– W takim razie… Przepraszam.
Layla sztywno skinęła głową, nie
zamierzając odpowiadać. Gabriel czuł echo jej emocji, istną mieszankę, której
nie był w stanie zinterpretować, bo dziewczyna robiła wszystko, żeby się
od niego odciąć. Ich więź i tak znacznie osłabła, kiedy oboje znaleźli
sobie partnerów, ale teraz Layla wydała mu się jeszcze bardziej odległa. Kiedy
przyjrzał się jej uważniej, zauważył zagojone, ale wciąż jeszcze widoczne ślady
kłów na jej gardle, co dało jej do zrozumienia, że jej relacje z Rufusem
mają się jak najlepiej. Co więcej, naukowiec znacznie nadszarpnął łącząca
Gabriela z Laylą więź, tak, że teraz prawie nie dało się jej wyczuć.
Gabriel nie był pewien czy to dobrze, czy źle, ale na pewno odpowiadało mu, że
już nie dzielili z Lay tak skrajnych emocji, zwłaszcza pożądania; to było
żenujące dla nich oboje, nawet jeśli czasami bywało przydatne.
– Kto kazał ci nas odnaleźć? –
zapytała Isabeau, jakby wymiana zdań z Gabrielem i Laylą nie miała
miejsca. Niezwykły błękit jej oczu miał w sobie coś, co przyprawiało o dreszcze.
– Już powiedziałem, Isabeau –
przypomniał, ostrożnie dobierając słowa. Wyraźnie nie był zachwycony tym, że
nadal dążyli temat. – Ja… Może już zaczynam wariować, ale wydaje mi się, że
widziałem kobietę. To znaczy słyszałem, ale później się pojawiła. I wierzcie
mi, była cholernie piękna, a przy tym… Czy ja wiem? Wyglądała na niewinną.
– Zawahał się na moment. – Pomyślcie, że zwariowałem, ale mógłbym przysiąc, że
była prawdziwa. Piękna, jasnowłosa… Trochę jak wasza matka, ale to nie była
Gabriella. Ją rozpoznałbym wszędzie, ale to i tak nie było normalne.
Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu podążała za mną. Pachniała jak morska
bryza, a ja sądzę, że od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę z jej
obecności.
– O tak. Kto jak kto,
ale ty lubisz niewinne kobiety – stwierdził z nutką
goryczy Gabriel; starał się nie patrzeć na Laylę, ale wiedział, że ta i tak
zesztywniała. – Zwłaszcza takie, które jakkolwiek przypominają naszą matkę.
Przez twarz Marco przemknął cień.
– Mówię poważnie, Gabrielu –
zaoponował, nie kryjąc irytacji. – Ostrzegałem, że to skomplikowane… A tym
przynajmniej raz mógłbyś sobie darować złośliwości – dodał.
– Ja mam sobie darować? – Gabriel
zaśmiał się, ale bez wesołości. – Posłuchaj siebie, a potem spróbuj
udzielać mi rad.
– Nie oczekiwałem tego, że
będziecie mi wierzyć – stwierdził obojętny tonem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Gabriel poczuł coś na kształt ponurej satysfakcji, kiedy uświadomił sobie, że
najprawdopodobniej udało mu się wampira zranić, jeśli to w ogóle było w przypadku
Marco możliwe.
– Świetnie. Wiedz w takim
razie, że nie wierzę – ani w twój cudowny powrót, ani w pokutę, a tym
bardziej nie w pojawienie się jakiejś kobiety znikąd. – Zacisnął usta, po
czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – I co ona ci powiedziała? Że
dawno nikt nas porządnie nie zdenerwował?
– Nie. – W spojrzeniu Marco
pojawiło się coś, czego Gabriel nie potrafił albo po prostu nie chciał
zidentyfikować. – Powiedziała, że na naprawianie błędów nigdy nie jest za
późno.
Zaciskając pięści, Gabriel
bezceremonialnie odwrócił się na pięcie, po czym ruszył w stronę wyjścia.
Czuł narastający gniew, a ciche dzwonienie szyb dało mu do zrozumienia, że
jest bliski wybuchu, powstrzymał się jednak, świadom tego, co stałoby się,
gdyby rozwalił okna, a do pokoju wdarłoby się światło.
– Wiesz co, tato? – zapytał cicho,
oglądając się przez ramię. – Obawiam się, że jednak jest.
Renesmee
Cichy dźwięk otwieranych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia.
Odwróciłam się na pięcie, po czym oparłam o wysoki regał z książkami i papierami,
które miałam poukładać. Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok Theo i Carlisle’,
świadoma, że swoją obecnością zaskoczyłam dziadka.
– Cześć – powiedziałam jak gdyby
nigdy nic. – Aha, Theo, Vanessa tutaj była. Powiedziała mi, że… – zaczęłam, ale
wampir nie dał mi skończyć.
– Widziałem ją – uciął, wzruszając
ramionami. – Swoją drogą, masz szczęście. O ile mi wiadomo, sprawy u Michaela
trochę się… skomplikowały.
Odłożyłam plik kartek na biurko,
żeby móc na niego spojrzeć. Lekko uniosłam brwi, zdezorientowana i zaniepokojona.
Co prawda nie byłam zachwycona przypadającym mi dyżurem w kawiarni, ale
kiedy Michael w pewnym momencie kazał mi wracać do domu, wcale nie
poczułam się lepiej. Ostatecznie wylądowałam w klinice, w pamięci
mając jedną rozmów z Kristin, która wspominała mi, że czasami pomaga przy
sprawach biurowych. Potrzebowałam zajęcia, więc taka możliwość wydała mi się
obiecująca.
– Co tutaj robisz, Nessie? –
zapytał mnie Carlisle, w końcu decydując się odezwać. Nie byłam pewna
dlaczego, ale wydał mi się podenerwowany albo przynajmniej poruszony, chociaż
to raczej nie miało związku z moją obecnością.
– Pomagam – odparłam lekko. – Może
powinnam się przespać, ale jakoś nie mogę. Nie czuję się zmęczona – przyznałam.
Jak bym mogła po tym, co wyprawialiśmy z Gabrielem? – Miałam być u Michaela,
ale mnie wyprosił. W zasadzie chyba nawet lepiej. – Zmarszczyłam brwi. –
Znów pojawili się jacyś nowi, głównie wampiry, ale nie mam pojęcia co tutaj
robią. Nie byli zbyt mili… Hm, swoją drogą, Michael wyglądał jakby kamień spadł
mu z serca, kiedy sobie poszłam.
Spodziewałam się wielu reakcji, ale
na pewno nie tego, że Theo – wampir, do cholery! – gwałtownie zaczerpnie
powietrza do płuc dostanie nagłego ataku kaszlu. Oboje z Carlisle’m
spojrzeliśmy na niego jak na wariata, zwłaszcza, że taka próba ukrycia
zażenowania albo śmiechu raczej nie sprawdzała się w przypadku kogoś
takiego jak on.
– No co? – zapytałam sfrustrowana;
już zachowanie Michaela wydawało mi się dziwne, chociaż w jego przypadku
tłumaczyłam to sobie tym, że nie podobały mu się gwizdy i to, że jeden z gości
próbował klepnąć mnie w tyłek.
– Nic, nic… – Theo uparcie nie
parzył na mnie. Zamierzałam go zapytać co takiego fascynującego jest w ścianie,
ale dałam sobie spokój.
– Co mu jest? – zapytałam,
zwracając się do Carlisle’a. Mimo wszystko nie mogłam nie zwrócić uwagi na to,
że był zdenerwowany. – Dziadku, coś się stało.
Doktor westchnął i pokręcił
głową.
– Nic takiego. Opowiem wam później,
jak tylko porozmawiam z Esme – obiecał mi, po czym rzucił wymowne
spojrzenie przyjacielowi. Theo oczywiście udawał, że niczego nie dostrzega. –
Renesmee, wszystko w porządku? Gabriel jakoś sobie radzi?
Nie miałam okazji odpowiedzieć, bo
wtedy Theo znów parsknął śmiechem, dopiero po chwili decydując się odwrócić w naszą
stronę. Jego oczy błyszczały i doskonale wiedziałam, że wampir ledwo nad
sobą panuje.
– Oj radzi sobie, jak nic sobie
radzi…
Dobra, to naprawdę zaczynało być
irytujące.
– Co to niby miało znaczyć? –
Miałam nadzieję, że policzki wcale mnie nie palą, a przynajmniej nie tak
bardzo, jak mogłabym się tego spodziewać. Dlaczego miałam niejasne przeczucie,
że lekarz aż nazbyt dobrze wiedział, co takiego robiłam z mężem kilka
godzin temu? – Najpierw banda napalonych facetów u Michaela, a teraz
ty – zarzuciłam mu.
– A co stało się u Michaela?
– zapytał natychmiast Carlisle, rzucając mi przenikliwe spojrzenie.
Pokręciłam jedynie głową, woląc nie
roztrząsać czegoś, czego sama nie rozumiałam. Wciąż wpatrywałam się w Theo,
czekając aż łaskawie spróbuje dojść do siebie i przestanie zachowywać się
tak, jakby spadł z księżyca.
– Wiesz co, Carlisle? A może
tak zabrałbyś wnuczkę do domu i zrobił sobie wolne? Ja sam to skończę,
poza tym jak tak dalej pójdzie, to wszyscy zaczniemy czuć się niezręcznie –
zaproponował wampir wymijająco.
– Chwileczkę… Czuć się niezręcznie?
– Wsparłam obie dłonie na biodrach, po czym lekko uniosłam brwi. – Co dzisiaj z wami
jest? Coś ze mną nie tak, czy…?
– Słodki Jezu, Gabriel ci nie
powiedział? – wyrwało się Theo; w jego oczach pierwszy raz doszukałam się
wahania, graniczącego z konsternacją.
Nie musiałam odpowiadać, bo wyraz
mojej twarzy mówił sam za siebie. Theo zacisnął usta, po czym nieznacznie się
odsunął, szybko obchodząc biurko i opadając na krzesło, wbił we mnie
intensywne spojrzenie swoich krwistych tęczówek.
Wciąż obserwowała go stojąc w tym
samym miejscu i niczego nie rozumiejąc. Przynajmniej nie byłam w tym
odosobniona, bo po chwili nieznośniej ciszy Carlisle zdecydował się przejąć
kontrole nad sytuacją.
– Theo, co masz na myśli? –
zapytał, wspierając obie dłonie na blacie i patrząc nagląco na siedzącego
po drugiej stronie wampira.
– Coś mi się zdaje, że to rozmowa z rodzaju
tych intymnych, poza tym nie jestem pewien, czy to ja powinienem…
– Theo. – Dziadek zaczynał się
niecierpliwić. Zresztą nie jako jedyny.
Lekarz westchnął, po czym wsparł
brodę na splecionych dłoniach. Wpatrywał się we mnie z mieszaniną
rozbawienia, zażenowania i – co całkiem wytrąciło mnie z równowagi –
czegoś na kształt… pożądliwości.
– Jak tam sobie chcecie – dał za
wygraną. – Gabriel cię oznaczył – oznajmił cicho, po czym westchnął przeciągle.
– Jeszcze możesz się wycofać, jeśli…
– Do rzeczy. – Dobry Boże, nie
rozumiałam jak Kristin z nim wytrzymywała. Był w dawkowaniu
informacji jeszcze bardziej oszczędny od Gabriela, zwłaszcza kiedy chodziło o coś
istotnego. – Co znaczy, że…
– Dziecko, czy ja mam cię uczyć
seksu? – żachnął się Theo. – Oznaczył. No wiesz, nie spodziewałem się tego po
tobie ani po nim, nie czegoś tak okrutnego… No nie patrz tak na mnie, przecież
na kilometr widać dlaczego jesteś taka pobudzona. Poza tym ostrzegałem, że nie
chcesz o tym rozmawiać, tak? – Wampir wywrócił oczami, a ja omal nie
padłam, w pamięci wciąż mając powrót mój i Gabriela do domu. No
dobrze, to faktycznie nie wyglądało tak jak zwykle, a teraz byłam aż nadto
świadoma istnienia pewnych części swojego ciała, o których wcześniej nie miałam
pojęcia, ale mimo wszystko…. – Słuchaj, to czasami tak bywa, zwłaszcza przy
silnych emocjach. Wampiry bywają jak zwierzęta, w zasadzie ze wszystkimi
nieśmiertelnymi sprawa wygląda ponownie. Masz samca, masz samicę, jeśli już
ciągnąć te przyrodnicze porównania. Gabriel zostawił na sobie zapach – i to
cholernie intensywny zapach, który jasno daje do zrozumienia, że lepiej się do
ciebie nie zbliżać, bo jesteś zajęta. – Theo nerwowo postukał palcami w blat
stołu. – Ktoś, kto traktuje cię jak rodzinę, oczywiście niczego nie zauważy,
ale dla innych facetów… No wiesz, to jakby wyzwanie. A biorąc pod uwagę
charaktery niektórych, to…
Wypadłam z gabinetu jeszcze
zanim skończył i to nie tylko dlatego, że miałam wrażenie, iż za moment
zapadnę się pod ziemię. Cudownie, więc teraz byłam niczym wabik dla
spragnionych seksu i lubiących wyzwania facetów?
Gabrielu, ja cię zabiję, pomyślałam.
No cóż, jakby to było takie proste…
"Stał tam – w czarnej koszulce, czarnych spodniach, z czarnymi włosami opadającymi na czoło...." A gdzie "stał tam niezwykle seksownie"? Ubolewam nad brakiem tego zdania ;c Marco chyba się nie spodziewał tego, że Gabriel będzie jeszcze miał ochotę z nim rozmawiać, albo że w ogóle się pofatyguje, aby cokolwiek z niego wyciągnąć ;> Isabeau jest jakoś za spokojna jak na jej charakter. Ej, nie do takiej Beau mnie przyzwyczaiłaś. Dobra; przeżyję to, że jest tak mało złośliwa. Miałam dużo Gabriela^^ Ach, jak on go bardzo nienawidzi <3 aż mi się skojarzyło z autem, w które o mało dzisiaj nie wpadłam - taak, auta mnie nienawidzą xD - ja wiem kto go tam wołał 8)) znaczy tak mi się wydaje, że wiem - czyżby to miała być Isobel? ;> ^^ Może zgadłam ;)
OdpowiedzUsuńGabrielu Licavioli! - jak śmiesz wystawiać swoją żonę na takie niebezpieczeństwo? Kurde, tego się nie spodziewałam i zaskoczyłaś! I to bardzo pozytywnie, chociaż sytuacja nie wygląda za ciekawie. Domyślam, że Gabriel zrobił to po to, aby zobaczyć jak zareaguje na to jego ojciec, albo chciał mu dać do zrozumienia, że nie ma prawa tknąć jego żony. Wyjaśnienia Theo były bardzo ciekawe, a co lepsze były śmieszne. Czytałam rano w autobusie i trochę zaczęłam się śmiać, a ludź obok mnie dziwnie się spojrzał -.- ech, no moja sprawa co mnie rozbawiło :D
Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg, a szczególnie tego jak Gabriel będzie się tłumaczył z tego Renesmee ;)
Gabrysia :3
+ szalejesz z blogami :D