13 marca 2014

Sześćdziesiąt cztery

Gabriel
Stał tam – w czarnej koszulce, czarnych spodniach, z czarnymi włosami opadającymi na czoło i mocno kontrastującymi z jego nienaturalnie bladą skórą. Wyglądał na chorego i tak właściwie się czuł, zwłaszcza w momencie, w którym jego ciemne oczy spoczęły na siedzącym w fotelu Marco. Widok ojca po raz kolejny sprawił, że krew zawrzała mu w żyłach, ale nie dał nic po sobie poznać, siląc się na obojętność. Sądząc po wyrazie twarzy wampira i jego sióstr, udało mu się to aż nazbyt dobrze, ale wcale nie czuł z tego powodu euforii.
– Gabriel…
Zacisnął usta, żeby nie warknąć, słysząc to jedno słowo w ustach Marco.
– Tak, dokładnie tak mam na imię – mruknął chłodno. – Czy tylko tyle masz mi do powiedzenia? – dodał, zaciskając dłonie w pięści.
Starał się koncentrować na oddychaniu i na tym, żeby jakoś rozluźnić napięte do granic możliwości mięśnie, ale nie był w stanie. Mimowolnie pomyślał o Renesmee i o tym, co wyprawiali zaledwie kilka godzin temu, ale nawet te wspomnienia nie przynosiły ukojenia, którego mógł się spodziewać. Co prawda seks okazała się nadzwyczaj dobrym środkiem zwalczającym stres, ale nic ponadto. Gdyby miał swojego anioła przy sobie, pewnie byłoby mu łatwiej, ale nie wyobrażał sobie tego, że miałby ją tutaj przyprowadzić. Nie tylko dlatego, że chciał chronić ją przed potworem, który – niestety – wciąż pozostawał jego ojcem, ale z powodu czysto egoistycznych. Wystarczyło, że Renesmee już raz miała okazję dostrzec, że sam jest niewiele lepszy od Marco Licavoli. Gdyby była z nim teraz, sam nie był pewien do jakich wyszłaby wniosków, ale nie zniósłby myśli o tym, że mógłby dostrzec w jej czekoladowych oczach rozczarowanie.
Czuł na sobie spojrzenie Layli i Isabeau, ale z premedytacją ją ignorował. Wciąż był zły na swoją bliźniaczkę, jeśli zaś chodziło o Beau, zdecydowanie nie miał nastroju na to, żeby zetknąć się z jej upierdliwością. Oczywiście, kochał obie swoje siostry, ale w tym momencie chyba łatwiej byłoby mu, gdyby stały się dla niego kimś odległym, najlepiej obojętnym. Uczucia bywały zawodne, nie wspominając o tym, jak bardzo potrafiły być niszczycielskie. Teraz z kolei to właśnie miłość do sióstr potęgowała gniew jaki odczuwał na myśl o tym, że w ogóle zdecydował się rozmawiać z Marco, obojętne na wszystko, co wydarzyło się w przeszłości.
Pewnie w tym momencie przesadzał, ale to akurat nie było dla niego ważne. W zasadzie od momentu pojawienia się ojca miał wrażenie, że wpada ze skrajności w skrajność. Wciąż wszystko w nim wyrywało się do tego, żeby w ułamku sekundy do wampira doskoczyć i spróbować skrócić go o głowę. To nic, że był zdecydowanie słabszy od w pełni nieśmiertelnego; mógł przynajmniej spróbować, ot tak dla sportu i po to, żeby uprzykrzyć wampirowi życie. Kto wie, może wtedy Marco zastanowiłby się nad tym, czy próba ponownej ingerencji w ich życie ma jakikolwiek sens.
Może gdyby Marco zniknął, wszystko wróciłoby do normy.
Może w końcu uciszyłby swoją drugą naturę, tego potwora wewnątrz, który szeptał mu straszne rzeczy, starając się popchnąć do zrobienia rzeczy do których w normalnych warunkach by się nie posunął.
Może… Swoją drogą, strasznie dużo było tych „może”.
– Dlaczego wróciłeś? – zapytał lodowatym tonem, nie spuszczając z ojca wzroku. Miał wrażenie, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, wampir już dawno doznałby samozapłonu.
– A ty? – odparował Marco, najwyraźniej stawiając sobie za cel, żeby doprowadzić go do białej gorączki. Cudownie, właśnie o tym marzył po tym, jak był na nogach przeszło dobę. – Rano jakoś niespecjalnie wyglądałeś mi na chętnego, żeby rozmawiać.
– Mój stosunek do ciebie bynajmniej nie zmienił się w ciągu minionych kilku godzin – powiedział zgodnie z prawdą Gabriel – jednak nie zamierzam bezczynnie przyglądać się, jak próbujesz mieszać moim siostrom w głowach. Zresztą też chciałbym pewne sprawy wyjaśnić. Jak dobrze się spiszesz, może nawet zastanowię się nad tym, czy nie darować ci życia – dodał z przekąsem.
Ha! Kolejne „może”.
Usłyszał ciche prychnięcie mogące należeć tylko i wyłącznie do Isabeau. Siostra wpatrywała się w niego tak intensywnie, jakby chciała siła samego spojrzenia wypalić mu w twarzy dziurę, najlepiej przechodzącą na wylot, ale na Gabrielu nie robiło to żadnego wrażenia. Z Beau mieli w zwyczaju drażnić się przy każdej możliwej okazji, nie wspominając już o tym, że siostra przynajmniej raz na ćwierć wieku musiała go poważniej uszkodzić, chociażby po raz wtóry łamiąc mu nos. Nie żeby tęsknił za bólem i tryskającą krwią, ale może mała walka nie była takim znowu złym pomysłem; na pewno pozwoliłaby mu się wyładować i była mniej ryzykowna niż próba rozładowania się z pomocą Renesmee. Kochał ją nad życie, a bliskość ich ciał była czymś fantastycznym, ale brzydził się sobą na myśl o tym, że miałby wykorzystać seks do zaspokojenia gniewu; swoją droga, miał wrażenie, że już po powrocie z cmentarza posunął się za daleko.
Marco odchrząknął znacząco, sprowadzając go na ziemię. Gabriel niechętnie spojrzał mu w oczy, w nadziei, że może przynajmniej w rubinowych tęczówkach wampira dostrzeże coś, co pomoże mu ocenić intencje wampira, ale oczywiście czekało go rozczarowanie. Spojrzenie Marco było równie zimne i bezbarwne, co i jego własne, może pomijając fakt, że od jego ojca przynajmniej nie wyczuwało się gniewu czy wręcz czystej nienawiści.
– Chcecie ze mną rozmawiać, więc rozmawiajmy. – Wampir westchnął ciężko, po czym przesunął wzrokiem po twarzach swoich dzieci.
– Wielkie dzięki za przyzwolenie – żachnęła się Isabeau. – Możemy teraz zignorować humorki Gabriela i przejść do rzeczy? Dobrze wiesz, czego chcemy się dowiedzieć.
– Oczywiście, że wiem – przyznał Marco, chociaż po jego tonie jasnym stało się, żeby to pytanie padło szybciej niż mógłby sobie tego życzyć. – Obawiam się jedynie, że to wcale nie jest takie łatwe. Mam na myśli to, że być może niekoniecznie będziecie chcieli uwierzyć w to, co mam wam do powiedzenia.
Och, doprawdy?, pomyślał z przekąsem Gabriel, ledwo powstrzymując się od kolejnej złośliwej uwagi, która cisnęła mu się na usta. Z braku snu i gniewu zaczynała boleć go głowa, ale starał się tego nie okazywać, nawet kiedy łomotanie w skroniach zaczęło być uciążliwe. Co więcej, czuł znajome rozdrażnienie i związana z nim słabość, ale nie przejął się tym specjalnie. Już kiedy był z Renesmee, a jej aura przenikała jej własną, czuł narastający głód, nie tyle krwi, co ten inny, bardziej niebezpieczny, ale udało mu się jakoś nad sobą zapanować. Nie żeby miał wątpliwości co do tego, czy jego żona mu pomoże, bo to było oczywiste. Po prostu nie zamierzał pozwolić, żeby dodatkowo pozbawiała się energii, zwłaszcza kiedy on był na krawędzi wybuch. Dawno nie czuł się aż do tego stopnia niestabilnie, nie wspominając o tym, że nagle zaczął obawiać się o jej bezpieczeństwo. Chyba tylko na początku ich znajomości wydawało mu się, że jest aż do tego stopnia niestabilny, że nie powstrzyma się, jeśli…
– Pokuta – odezwał się, chcąc powstrzymać gonitwę myśli. – Tak, już to słyszeliśmy. I wierz mi, brzmi bardziej beznadziejnie niż możesz sobie wyobrazić, tatusiu.
Marco zacisnął usta. Gabriel niemal słyszał, jak zaczyna zgrzytać zębami, ale wampir opanował się zaskakująco szybko, najwyraźniej nie zamierzając dać mu tej przyjemności. Wydawał się zmęczony, jeśli oczywiście w przypadku kogoś takiego podobny stan był możliwy.
– Powiedziałem już, że to skomplikowane – przypomniał. – Pokuta to jedna sprawa, zresztą nie zamierzam się nad tym rozwodzić. Pytałeś mnie, dlaczego tutaj jestem, a to akurat nie ma związku z moim sumieniem… Przynajmniej nie wyłącznie – dodał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Ktoś dosłownie wymógł na mnie to, żebym was odnalazł. Ktoś…
– Kto? – warknął Gabriel, coraz bardziej zniecierpliwiony. Przyszedł po informację; potem zamierzał zniknąć, nie chcąc przebywać z ojciec dłużej niż byłoby to konieczne.
– Nie wiem. – Marco zerwał się z miejsca tak szybko, że jego sylwetka rozmyła się Gabrielowi przed oczami. Machinalnie napiął mięśnie, nie ufając wampirowi nawet w najmniejszym stopniu. – Do cholery, w tym właśnie największy problem, że nie wiem… Szlag, gdybym mógł spać, pomyślałbym, że to sen, ale w moim przypadku to niemożliwe, prawda?
To było pytanie, ale Gabriel wiedział, że wampir i tak nie oczekuje odpowiedzi. W zasadzie wyglądał tak, jakby wcale nie zwracał się do nich, ale do jakiejś bliżej nieokreślonej osoby. Selene?, przemknęło Gabrielowi przez myśl. Czy Marco naprawdę sądził, że po tym wszystkim może liczyć na przychylność bogini albo kogokolwiek innego.
– Posłuchaj, to zaczyna być męczące – mruknął, zakładając obie ręce na piersi. Nie zamierzał się nad Marco litować, nawet jeśli wątpliwym wydawało się, że wampir właśnie tego mógłby oczekiwać. Licavoli z natury byli dumni, zwłaszcza jego ojciec. – Jeśli masz opowiadać nam ckliwe historyjki albo jakieś brednie, lepiej od razu powiedz, żebyśmy poszli do diabła z tymi swoimi pytaniami i rozejdźmy się w pokoju, jeśli to w ogóle możliwe. O co tym chodzi? Stęskniłeś się za rodziną? Ktoś powiedział ci, że w końcu zaczęliśmy szczęśliwie żyć, więc doszedłeś do wniosku, że wypadałoby wszystko znowu spieprzyć? Mów krótko i konkretnie albo dajmy sobie spokój.
– Przez cały czas mówię. – Marco rzucił mu nieodgadnione spojrzenie. – Nie masz pojęcia, co takiego działo się ze mną przez ostatnich pięć wieków, Gabrielu. Nie masz pojęcia, co to znaczy być żywym trupem i…
– Mam – przerwał mu machinalnie. – Wierz mi, do cholery, że mam.
Nie był pewny czy Marco mu uwierzył, ale nie obchodziło go to.
– Nie ważne. Nie chcę, żebyście sądzili, że przyszedłem użalać się nad sobą i żebrać o wybaczenie, bo oboje zdajemy sobie sprawę, że to bez sensu. Mógłbym was przepraszać, ale to również nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma – wtrąciła się drżącym głosem Layla. – Dla ciebie to głupie słowo, ale dla mnie jednak coś zmienia – dodała, oplatając się ramionami, jakby jakimś cudem zrobiło jej się zimno.
Gabriel poczuł narastające pragnienie, żeby otoczyć bliźniaczkę ramionami i ją przytulić, jak niejednokrotnie, kiedy widział ją w takim stanie, ale nie zrobił tego. Mocniej zacisnął dłonie w pięści, tak mocno, że wbił sobie paznokcie w skórę aż do krwi, a kości zaczęły protestować, chyba jedynie cudem nie pękając.
Mięśnie Marco rozluźniły się, kiedy rzucił córce przenikliwe spojrzenie. Skuliła się, jakby spodziewając zobaczyć w jego oczach znajome pożądanie i niechęć, ale najwyraźniej nie dostrzegła niczego, co mogłoby ją zaniepokoić.
– W takim razie… Przepraszam.
Layla sztywno skinęła głową, nie zamierzając odpowiadać. Gabriel czuł echo jej emocji, istną mieszankę, której nie był w stanie zinterpretować, bo dziewczyna robiła wszystko, żeby się od niego odciąć. Ich więź i tak znacznie osłabła, kiedy oboje znaleźli sobie partnerów, ale teraz Layla wydała mu się jeszcze bardziej odległa. Kiedy przyjrzał się jej uważniej, zauważył zagojone, ale wciąż jeszcze widoczne ślady kłów na jej gardle, co dało jej do zrozumienia, że jej relacje z Rufusem mają się jak najlepiej. Co więcej, naukowiec znacznie nadszarpnął łącząca Gabriela z Laylą więź, tak, że teraz prawie nie dało się jej wyczuć. Gabriel nie był pewien czy to dobrze, czy źle, ale na pewno odpowiadało mu, że już nie dzielili z Lay tak skrajnych emocji, zwłaszcza pożądania; to było żenujące dla nich oboje, nawet jeśli czasami bywało przydatne.
– Kto kazał ci nas odnaleźć? – zapytała Isabeau, jakby wymiana zdań z Gabrielem i Laylą nie miała miejsca. Niezwykły błękit jej oczu miał w sobie coś, co przyprawiało o dreszcze.
– Już powiedziałem, Isabeau – przypomniał, ostrożnie dobierając słowa. Wyraźnie nie był zachwycony tym, że nadal dążyli temat. – Ja… Może już zaczynam wariować, ale wydaje mi się, że widziałem kobietę. To znaczy słyszałem, ale później się pojawiła. I wierzcie mi, była cholernie piękna, a przy tym… Czy ja wiem? Wyglądała na niewinną. – Zawahał się na moment. – Pomyślcie, że zwariowałem, ale mógłbym przysiąc, że była prawdziwa. Piękna, jasnowłosa… Trochę jak wasza matka, ale to nie była Gabriella. Ją rozpoznałbym wszędzie, ale to i tak nie było normalne. Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu podążała za mną. Pachniała jak morska bryza, a ja sądzę, że od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę z jej obecności.
– O tak. Kto jak kto, ale ty lubisz niewinne kobiety – stwierdził z nutką goryczy Gabriel; starał się nie patrzeć na Laylę, ale wiedział, że ta i tak zesztywniała. – Zwłaszcza takie, które jakkolwiek przypominają naszą matkę.
Przez twarz Marco przemknął cień.
– Mówię poważnie, Gabrielu – zaoponował, nie kryjąc irytacji. – Ostrzegałem, że to skomplikowane… A tym przynajmniej raz mógłbyś sobie darować złośliwości – dodał.
– Ja mam sobie darować? – Gabriel zaśmiał się, ale bez wesołości. – Posłuchaj siebie, a potem spróbuj udzielać mi rad.
– Nie oczekiwałem tego, że będziecie mi wierzyć – stwierdził obojętny tonem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Gabriel poczuł coś na kształt ponurej satysfakcji, kiedy uświadomił sobie, że najprawdopodobniej udało mu się wampira zranić, jeśli to w ogóle było w przypadku Marco możliwe.
– Świetnie. Wiedz w takim razie, że nie wierzę – ani w twój cudowny powrót, ani w pokutę, a tym bardziej nie w pojawienie się jakiejś kobiety znikąd. – Zacisnął usta, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – I co ona ci powiedziała? Że dawno nikt nas porządnie nie zdenerwował?
– Nie. – W spojrzeniu Marco pojawiło się coś, czego Gabriel nie potrafił albo po prostu nie chciał zidentyfikować. – Powiedziała, że na naprawianie błędów nigdy nie jest za późno.
Zaciskając pięści, Gabriel bezceremonialnie odwrócił się na pięcie, po czym ruszył w stronę wyjścia. Czuł narastający gniew, a ciche dzwonienie szyb dało mu do zrozumienia, że jest bliski wybuchu, powstrzymał się jednak, świadom tego, co stałoby się, gdyby rozwalił okna, a do pokoju wdarłoby się światło.
– Wiesz co, tato? – zapytał cicho, oglądając się przez ramię. – Obawiam się, że jednak jest.
Renesmee
Cichy dźwięk otwieranych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się na pięcie, po czym oparłam o wysoki regał z książkami i papierami, które miałam poukładać. Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok Theo i Carlisle’, świadoma, że swoją obecnością zaskoczyłam dziadka.
– Cześć – powiedziałam jak gdyby nigdy nic. – Aha, Theo, Vanessa tutaj była. Powiedziała mi, że… – zaczęłam, ale wampir nie dał mi skończyć.
– Widziałem ją – uciął, wzruszając ramionami. – Swoją drogą, masz szczęście. O ile mi wiadomo, sprawy u Michaela trochę się… skomplikowały.
Odłożyłam plik kartek na biurko, żeby móc na niego spojrzeć. Lekko uniosłam brwi, zdezorientowana i zaniepokojona. Co prawda nie byłam zachwycona przypadającym mi dyżurem w kawiarni, ale kiedy Michael w pewnym momencie kazał mi wracać do domu, wcale nie poczułam się lepiej. Ostatecznie wylądowałam w klinice, w pamięci mając jedną rozmów z Kristin, która wspominała mi, że czasami pomaga przy sprawach biurowych. Potrzebowałam zajęcia, więc taka możliwość wydała mi się obiecująca.
– Co tutaj robisz, Nessie? – zapytał mnie Carlisle, w końcu decydując się odezwać. Nie byłam pewna dlaczego, ale wydał mi się podenerwowany albo przynajmniej poruszony, chociaż to raczej nie miało związku z moją obecnością.
– Pomagam – odparłam lekko. – Może powinnam się przespać, ale jakoś nie mogę. Nie czuję się zmęczona – przyznałam. Jak bym mogła po tym, co wyprawialiśmy z Gabrielem? – Miałam być u Michaela, ale mnie wyprosił. W zasadzie chyba nawet lepiej. – Zmarszczyłam brwi. – Znów pojawili się jacyś nowi, głównie wampiry, ale nie mam pojęcia co tutaj robią. Nie byli zbyt mili… Hm, swoją drogą, Michael wyglądał jakby kamień spadł mu z serca, kiedy sobie poszłam.
Spodziewałam się wielu reakcji, ale na pewno nie tego, że Theo – wampir, do cholery! – gwałtownie zaczerpnie powietrza do płuc dostanie nagłego ataku kaszlu. Oboje z Carlisle’m spojrzeliśmy na niego jak na wariata, zwłaszcza, że taka próba ukrycia zażenowania albo śmiechu raczej nie sprawdzała się w przypadku kogoś takiego jak on.
– No co? – zapytałam sfrustrowana; już zachowanie Michaela wydawało mi się dziwne, chociaż w jego przypadku tłumaczyłam to sobie tym, że nie podobały mu się gwizdy i to, że jeden z gości próbował klepnąć mnie w tyłek.
– Nic, nic… – Theo uparcie nie parzył na mnie. Zamierzałam go zapytać co takiego fascynującego jest w ścianie, ale dałam sobie spokój.
– Co mu jest? – zapytałam, zwracając się do Carlisle’a. Mimo wszystko nie mogłam nie zwrócić uwagi na to, że był zdenerwowany. – Dziadku, coś się stało.
Doktor westchnął i pokręcił głową.
– Nic takiego. Opowiem wam później, jak tylko porozmawiam z Esme – obiecał mi, po czym rzucił wymowne spojrzenie przyjacielowi. Theo oczywiście udawał, że niczego nie dostrzega. – Renesmee, wszystko w porządku? Gabriel jakoś sobie radzi?
Nie miałam okazji odpowiedzieć, bo wtedy Theo znów parsknął śmiechem, dopiero po chwili decydując się odwrócić w naszą stronę. Jego oczy błyszczały i doskonale wiedziałam, że wampir ledwo nad sobą panuje.
– Oj radzi sobie, jak nic sobie radzi…
Dobra, to naprawdę zaczynało być irytujące.
– Co to niby miało znaczyć? – Miałam nadzieję, że policzki wcale mnie nie palą, a przynajmniej nie tak bardzo, jak mogłabym się tego spodziewać. Dlaczego miałam niejasne przeczucie, że lekarz aż nazbyt dobrze wiedział, co takiego robiłam z mężem kilka godzin temu? – Najpierw banda napalonych facetów u Michaela, a teraz ty – zarzuciłam mu.
– A co stało się u Michaela? – zapytał natychmiast Carlisle, rzucając mi przenikliwe spojrzenie.
Pokręciłam jedynie głową, woląc nie roztrząsać czegoś, czego sama nie rozumiałam. Wciąż wpatrywałam się w Theo, czekając aż łaskawie spróbuje dojść do siebie i przestanie zachowywać się tak, jakby spadł z księżyca.
– Wiesz co, Carlisle? A może tak zabrałbyś wnuczkę do domu i zrobił sobie wolne? Ja sam to skończę, poza tym jak tak dalej pójdzie, to wszyscy zaczniemy czuć się niezręcznie – zaproponował wampir wymijająco.
– Chwileczkę… Czuć się niezręcznie? – Wsparłam obie dłonie na biodrach, po czym lekko uniosłam brwi. – Co dzisiaj z wami jest? Coś ze mną nie tak, czy…?
– Słodki Jezu, Gabriel ci nie powiedział? – wyrwało się Theo; w jego oczach pierwszy raz doszukałam się wahania, graniczącego z konsternacją.
Nie musiałam odpowiadać, bo wyraz mojej twarzy mówił sam za siebie. Theo zacisnął usta, po czym nieznacznie się odsunął, szybko obchodząc biurko i opadając na krzesło, wbił we mnie intensywne spojrzenie swoich krwistych tęczówek.
Wciąż obserwowała go stojąc w tym samym miejscu i niczego nie rozumiejąc. Przynajmniej nie byłam w tym odosobniona, bo po chwili nieznośniej ciszy Carlisle zdecydował się przejąć kontrole nad sytuacją.
– Theo, co masz na myśli? – zapytał, wspierając obie dłonie na blacie i patrząc nagląco na siedzącego po drugiej stronie wampira.
– Coś mi się zdaje, że to rozmowa z rodzaju tych intymnych, poza tym nie jestem pewien, czy to ja powinienem…
– Theo. – Dziadek zaczynał się niecierpliwić. Zresztą nie jako jedyny.
Lekarz westchnął, po czym wsparł brodę na splecionych dłoniach. Wpatrywał się we mnie z mieszaniną rozbawienia, zażenowania i – co całkiem wytrąciło mnie z równowagi – czegoś na kształt… pożądliwości.
– Jak tam sobie chcecie – dał za wygraną. – Gabriel cię oznaczył – oznajmił cicho, po czym westchnął przeciągle. – Jeszcze możesz się wycofać, jeśli…
– Do rzeczy. – Dobry Boże, nie rozumiałam jak Kristin z nim wytrzymywała. Był w dawkowaniu informacji jeszcze bardziej oszczędny od Gabriela, zwłaszcza kiedy chodziło o coś istotnego. – Co znaczy, że…
– Dziecko, czy ja mam cię uczyć seksu? – żachnął się Theo. – Oznaczył. No wiesz, nie spodziewałem się tego po tobie ani po nim, nie czegoś tak okrutnego… No nie patrz tak na mnie, przecież na kilometr widać dlaczego jesteś taka pobudzona. Poza tym ostrzegałem, że nie chcesz o tym rozmawiać, tak? – Wampir wywrócił oczami, a ja omal nie padłam, w pamięci wciąż mając powrót mój i Gabriela do domu. No dobrze, to faktycznie nie wyglądało tak jak zwykle, a teraz byłam aż nadto świadoma istnienia pewnych części swojego ciała, o których wcześniej nie miałam pojęcia, ale mimo wszystko…. – Słuchaj, to czasami tak bywa, zwłaszcza przy silnych emocjach. Wampiry bywają jak zwierzęta, w zasadzie ze wszystkimi nieśmiertelnymi sprawa wygląda ponownie. Masz samca, masz samicę, jeśli już ciągnąć te przyrodnicze porównania. Gabriel zostawił na sobie zapach – i to cholernie intensywny zapach, który jasno daje do zrozumienia, że lepiej się do ciebie nie zbliżać, bo jesteś zajęta. – Theo nerwowo postukał palcami w blat stołu. – Ktoś, kto traktuje cię jak rodzinę, oczywiście niczego nie zauważy, ale dla innych facetów… No wiesz, to jakby wyzwanie. A biorąc pod uwagę charaktery niektórych, to…
Wypadłam z gabinetu jeszcze zanim skończył i to nie tylko dlatego, że miałam wrażenie, iż za moment zapadnę się pod ziemię. Cudownie, więc teraz byłam niczym wabik dla spragnionych seksu i lubiących wyzwania facetów?
Gabrielu, ja cię zabiję, pomyślałam.
No cóż, jakby to było takie proste…

1 komentarz:

  1. "Stał tam – w czarnej koszulce, czarnych spodniach, z czarnymi włosami opadającymi na czoło...." A gdzie "stał tam niezwykle seksownie"? Ubolewam nad brakiem tego zdania ;c Marco chyba się nie spodziewał tego, że Gabriel będzie jeszcze miał ochotę z nim rozmawiać, albo że w ogóle się pofatyguje, aby cokolwiek z niego wyciągnąć ;> Isabeau jest jakoś za spokojna jak na jej charakter. Ej, nie do takiej Beau mnie przyzwyczaiłaś. Dobra; przeżyję to, że jest tak mało złośliwa. Miałam dużo Gabriela^^ Ach, jak on go bardzo nienawidzi <3 aż mi się skojarzyło z autem, w które o mało dzisiaj nie wpadłam - taak, auta mnie nienawidzą xD - ja wiem kto go tam wołał 8)) znaczy tak mi się wydaje, że wiem - czyżby to miała być Isobel? ;> ^^ Może zgadłam ;)
    Gabrielu Licavioli! - jak śmiesz wystawiać swoją żonę na takie niebezpieczeństwo? Kurde, tego się nie spodziewałam i zaskoczyłaś! I to bardzo pozytywnie, chociaż sytuacja nie wygląda za ciekawie. Domyślam, że Gabriel zrobił to po to, aby zobaczyć jak zareaguje na to jego ojciec, albo chciał mu dać do zrozumienia, że nie ma prawa tknąć jego żony. Wyjaśnienia Theo były bardzo ciekawe, a co lepsze były śmieszne. Czytałam rano w autobusie i trochę zaczęłam się śmiać, a ludź obok mnie dziwnie się spojrzał -.- ech, no moja sprawa co mnie rozbawiło :D
    Niecierpliwie czekam na dalszy ciąg, a szczególnie tego jak Gabriel będzie się tłumaczył z tego Renesmee ;)
    Gabrysia :3
    + szalejesz z blogami :D

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa