3 grudnia 2013

Sto trzydzieści jeden

Layla
Dylan był blady jak papier. Jego oczy błyszczały w ciemnościach, intensywnie zielone, ale przy tym dziwnie zamglone. Przez kilka sekund patrzył na nią, zanim w pośpiechu przykucnął i spróbował pomóc jej wstać. Instynktownie cofnęła się i nawet zdołała usiąść, chociaż trzęsła się przy tym tak mocno, że wszystko wkoło telepało się na wszystkie strony.
Chłopak zmrużył oczy, ale przynajmniej już nie próbował się do niej zbliżać. Ulżyło jej, ale i tak odsunęła się jeszcze trochę, aż pod palcami wyczuła krawędź otwory, w którym była woda. Nie była na tyle zdesperowana, żeby znów ryzykować walkę z żywiołem, dlatego zastygła w bezruchu, okrągłymi ze zdumienia oczami wpatrując się w stojącego przed nią nieśmiertelnego.
– To ty… – wyszeptała jakże inteligentnie. Nie miała pewności o co właściwie go oskarża, ale to nie miało żadnego znaczenia. – Dylan, to od samego początku byłeś ty!
Jej głos odbił się echem od ścian… W pośpiechu rozejrzała się dookoła, uświadamiając sobie, że nawet nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Jak przewidziała wcześniej, to musiała być jakaś podwodna jaskinia, chociaż Layla nawet nie wyobrażała sobie, że trafi do aż tak przestronnego miejsca. Sufit znajdował się dość nisko, ale jednocześnie na tyle wysoko, że Dylan mógł stać wyprostowany, nie ryzykując, że uderzy się w głowę. Powietrze było wilgotne i zimne; chłód przeniósł jej poszarpaną, przemoczoną sukienkę, a Layla pierwszy raz od dawna poczuła, że jest jej naprawdę zimno. Instynktownie przywołała ogień, pozwalając żeby żywioł wypełnił jej ciało i rozgrzał ją od środka. Poczuła się trochę lepiej i przynajmniej przestała dygotać, ale i tak nie czuła się dobrze.
Dylan westchnął, wyraźnie zmartwiony. Wciąż go obserwując, Layla bardzo ostrożnie spróbowała podnieść się na nogi. Kamień obok okrągłego otworu, przez który dostała się do środka, był wilgotny, przez co jej bose stopy raz za razem ślizgały się, ale udało jej się uchwycić równowagę.
– Laylo…? – Dylan zawahał się, tym bardziej, że nawet na niego nie spojrzała. – Laylo, wszystko w porządku.
Unikała głowę i spojrzała mu w oczy.
– A jak myślisz? – zapytała gniewnie, starając się zapanować nad głosem. – Gdzie jesteśmy? I co ty tutaj robisz? – dodała, mierząc go wzrokiem.
– Nie powinnaś była tutaj przychodzić – stwierdził, ignorując jej pytanie. Miała ochotę na niego warknąć, ale to i tak niczego by nie wniosło. – Próbowałem cię powstrzymać, ale…
– Gdzie jest Rufus? – przerwała mu prawie bezwiednie. Znów zaczynała drżeć, ale tym razem nie z zimna, ale od nadmiaru emocji.
Dylan popatrzył na nią pustym wzrokiem. Było w tym coś przerażającego, ale wytrzymała i wciąż patrzyła mu w oczy.
– Słucham? – zapytał niemal uprzejmym tonem. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego…?
– Nie pieprz! – wydarła się, doskakując do niego i chwytając go za ramiona. Przeszedł ją dreszcz, kiedy ich ciała otarły się o siebie. – Dobrze słyszałeś, co powiedziałam, Dylanie.
– Oczywiście, że słyszałem. Po prostu nie rozumiem, jak mogłaś chcieć ryzykować… dla niego.
Odsunęła się, mając serdecznie dość niedopowiedzeń. Sytuacja byłaby nawet komiczna, gdyby nie dotyczyła bezpośrednio jej. Jakby nie patrzeć, nie na co dzień omal nie umarło się, szukając kogoś, kogo naprawdę się kochało, żeby finalnie napotkać mężczyznę, który był w niej zakochany bez wzajemności. Sama nie była pewna, co powinna w obecnej sytuacji czuć i ta niepewności doprowadzała ją do szału. No i na dodatek Dylan, który był jej bliski, a którego od jakiegoś czasu zupełnie nie poznawała, skoro już nie potrafił po prostu się z nią przyjaźnić. W którymś momencie stał się jej obcy, chociaż ta świadomość była coraz bardziej bolesna.
Ach, Dylan…
Spojrzała na niego udręczonym wzrokiem. Dopiero zaczynało do niej docierać, że widzi go po raz pierwszy od kilku tygodni… I że w międzyczasie zdążył zaatakować Rufusa i zranić Renesmee. A teraz naukowca nie było, a oni trafili razem do tego miejsca…
To nie mógł być przypadek. Chciała zaufać Dylanowi, ale… już nie potrafiła.
– Jak mogłeś mi to zrobić? – zapytała cicho. Dylan uniósł brwi, zaskoczony. – Jak mogłeś zniknąć i pozwolić, żebym się martwiła. Dylan, czy ty nie rozumiesz, że ja…
– Że co? – przerwał jej i pierwszy raz do jego głosu wdarło się coś, co mogła określić mianem goryczy. Zaskoczył ją i to do tego stopnia, że machinalnie zamilkła, pozwalając mu mówić. – Biedna ty, prawda? Ale bądźmy szczerzy, Lay… Przejęłabyś się mną, gdybym po prostu przy tobie był? Oboje wiemy, że faktycznie niczego dla ciebie nie znaczę. Gdyby tak było to może… Ale ty już wybrałaś, kiedy ten twój wampir-szaleniec strzelił we mnie srebrem. Szkoda, że mnie wtedy nie zabił, prawda?
– Jak możesz w ogóle tak myśleć! – zapomniała natychmiast. Na wspomnienie ich ostatniej rozmowy i tego, jak nazwał ją dziwką, robiło jej się niedobrze, ale odrzuciła od siebie te wspomnienia, koncentrując się na tym, co było w Dylanie dobre. Dlaczego już nie mogła odnaleźć tego czułego chłopaka, który pomagał jej, kiedy była rozbita i był jej najlepszym przyjacielem, wręcz powiernikiem? Miłość do niej i przemiana powoli go wyniszczały, a ona nic nie mogła na to poradzić. – Dylan, ty tego nie widzisz? To ty oddalasz się ode mnie, chociaż ja tego nie chcę. Kocham cię, ale nie w taki sposób, jakiego mógłbyś oczekiwać i nie jestem w stanie nic na to poradzić. Jak mogłabym, zwłaszcza teraz, kiedy mnie ranisz i zaatakowałeś kogoś, kto był mi bliski?
– Ach… Przecież nie miałem na celu skrzywdzenia Renesmee! – Dylan zmrużył oczy. – Twój kochany naukowiec nie powiedział ci, że to on wepchnął ją na szafkę.
– Powiedział. – Layla spojrzała wprost w roziskrzone oczy Dylana. Wciąż miały swój naturalny, szmaragdowy kolor, ale obawiała się, że to jedynie kwestia czasu. – Ale zrobił to, żeby ją chronić. Przed tobą.
Dylan popatrzył na nią w milczeniu, a w jego oczach nareszcie dostrzegła jakieś emocje. Poraziła ją mnogość uczuć i to, jak bardzo chłopak był oszołomiony, ale nie próbowała go pocieszać. Może i nie była idealna, może i faktycznie go skrzywdziła, decydując się przeciągać ich związek przez tyle czasu, ale teraz musiała uświadomić mu, co jest nie tak. Teraz przynajmniej wiedziała, że to nie była tylko wina Dylana, ale przemiany i tego, jak wielki wpływ miała na jego układ nerwowy. Nareszcie zrozumiała, ale to tym bardziej zobowiązywało ją do tego, żeby spróbować mu pomóc. W końcu to miłość do niej go zabijała; może dzięki temu miała mieć jakiekolwiek szanse na to, żeby na niego wpłynąć.
Chłopak jęknął cicho i skulił się tak, jakby co najmniej próbowała go uderzyć. Teraz był jeszcze bardziej blady, przez co wyróżniał się na tle panujących dookoła ciemności. W tamtym momencie zapragnęła wziąć go w ramiona i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ale nie odważyła się na to, w duchu czując, że w ten sposób jedynie wszystko pogorszy. Mogła co najwyżej stać i czekać, chociaż sama nie była pewna tego, czego powinna oczekiwać.
Milczenie się przeciągało, jednak nie potrafiła określić, jak dużo czasu minęło. Wspomnienie przeprawy przez podwodny korytarz wciąż było żywe, chociaż zdążyła już dojść do siebie i czuła się lepiej – przynajmniej w sensie fizycznym. Nie miała pewności, ale to, co wydawało jej się całymi godzinami w objęciach śmierci, w rzeczywistości musiało trwać zaledwie kilka minut. Z perspektywy czasu wydawało się to nieprawdopodobne, fakt pozostawał faktem i nie była w stanie go zmienić.
Gdzieś w głębi jaskini usłyszała jęk, a potem ciche przekleństwo. Zesztywniała cała, tym bardziej, że Dylan nagle drgnął i w obawie obejrzał się za siebie. Layla spojrzała na niego okrągłymi ze zdumienia oczami, oszołomiona, ale nie dała sobie czasu na to, żeby próbować cokolwiek zrozumieć. Bez zastanowienia wyminęła chłopaka i potykając się, na miękkich nogach popędziła w stronę dźwięku.
– Rufus?! – zawołała, nie dbając o to, czy ktokolwiek ją usłyszy. Była zbyt przejęta, żeby zwracać uwagę na cokolwiek. – Rufus, jesteś tutaj? To ja, Layla! – powtórzyła, coraz bardziej zaniepokojona.
Przez moment cisza, a potem w końcu się doczekała:
– Lay… – Wydawał się zmęczony, poza tym chyba po raz pierwszy nie użył pełni jej imienia. – Layla? Layla, uciekaj stąd. Nie mam pojęcia, gdzie on jest, ale… – zaczął, jednak nigdy nie miała doczekać się reszt jego wypowiedzi.
Coś ciężkiego wpadło na nią od tyłu, w mgnieniu oka zwalając ją z nóg. Layla krzyknęła w oszołomieniu, a w następnej sekundzie jak długa wylądowała na ziemi. Instynktownie szarpnęła się, próbując zrzucić z siebie ciążące jej ciało, ale nie dała rady.
– Dylan! – zaprotestowała. – Dylan, do cholery, co ty robisz? – jęknęła, uświadamiając sobie, że to pół-wampir się na nią rzucił.
Z trudem, ale zdołała odwrócić się na plecy. Dylan wylądował na niej, nagle znajdując się tak blisko, że poczuła na skórze jego słodki, ciepły oddech. Chłopak dyszał ciężko, jakby każdy ruch i podjęta decyzja kosztowały go mnóstwo wysiłku, którego nie chciał podjąć. Jego dłonie przesunęły się po jej tułowiu, kiedy spróbował podnieść się w taki sposób, żeby móc zacisnąć palce na jego ramionach. Kiedy spojrzała mu w oczy, dostrzegła znajome rubinowe błyski, które jasno dały jej do zrozumienia, że chłopak ostatecznie stracił nad sobą kontrolę.
Nie dała sobie okazji na zastanawianie się, co takiego zrobiła nie tak. Niewiele myśląc, oswobodziła rękę i oparłszy dłoń na jego torsie, spróbowała go od siebie odepchnąć. Instynktownie robiła wszystko, byleby utrzymać wargi nieśmiertelnego z daleka od swojej szyi, ale to wciąż było stanowczo zbyt mało.
– Ty nie możesz… On… Ty… – Błyski w oczach chłopaka na moment przygasły, ale już w następnej sekundzie rubinowy blask ponownie wyparł zieleń z jego okrągłych, pięknych oczu. – Jesteś moja, Laylo! Na litość bogini, błagam, powiedz mi, że jesteś moja! – zarządem, a w jego głosie było tyle rozpaczy, że wydawała się niemal materialna.
Layla jęknęła, czując naradzającą rozpacz. Już nie słyszała Rufusa, w pełni skoncentrowana na Dylanie, chociaż zdawało się jej, że gdzieś tam słyszała nawoływania naukowca. Chciała mu odpowiedzieć, chciała zrobić cokolwiek, ale ciało i głos odmawiały jej posłuszeństwa, tym bardziej, że Dylan coraz mocniej uciskał jej klatkę piersiową, uniemożliwiając złapanie tchu. Kiedy po raz drugi tego dnia, zaczęła mieć problemy z oddychaniem, okazało się, że to już dla niej zdecydowanie zbyt długo. Nie mogła tego znosić, po prostu nie była w stanie i ta świadomość popchnęła ją do działania.
I jeszcze jego dłonie, jego ciało tak blisko jej własnego, Dotykał ją, przytrzymywał i nie pozwalał jej wstać. Chociaż Dylan nie próbował jej skrzywdzić – przynajmniej nie świadomie – jej najgorsze wspomnienia z dzieciństwa w jednej chwili znalazły drogę do jej umysłu, dosłownie ją oszałamiając. Aż zachłystnęła się resztkami powietrza, kiedy raz jeszcze spróbowała odepchnąć swojego napastnika. Już nie widziała Dylana, ale kogoś zupełnie innego, kogoś, kto ją krzywdził i…
Jej ojciec.
Marco był tutaj.
Marco znów próbował ją skrzywdzić i…
– NIE! – zawyła, nagle wpadając w panikę. Zupełnie nad sobą nie panując, napisów wszystkie mięśnie i przywołała ogień, który już od jakiego czasu dawał o sobie znać, czekając na moment, w którym zdecyduje się go wezwać. – Zostaw mnie! W tej chwili mnie zostaw!
Panika w jej głosie – wręcz czyste przerażenie – dotarły nawet do Dylana, bo chłopak zamrugał nieprzytomnie, ale nie zamierzała czekać, aż uda mu się nad sobą zapanować. Zaatakowała, nie tylko fizycznie, kiedy zapachnęła się na niego, ale również z pomocą daru. Nie miała dość czasu, żeby się skoncentrować i wykorzystać telepatię, ale atak z pomocą płomieni przyszedł jej z łatwością, chociaż wciąż była cała przemoczona, a wyczuwalna w powietrzu wilgoć nie sprzyjała wzniecaniu ognia. Żywioł wymknął się jej spod kontroli, od wewnątrz rozpalając jej ciało i to do tego stopnia, że samą temperaturą była w stanie sprawiać ból. Trzymające ją ręce zniknęły, kiedy Dylan zawył zaskoczony i instynktownie odsunął się, pocierając zaczerwienione dłonie.
Layla nie dała mu czasu na wyjście z szoku. Poderwała się na równe nogi i rzuciła się przed siebie, kierując się w stronę z której wcześniej dochodził ją głos Rufusa. Dylan zawołał coś za nią, ale go zignorowała, nie zamierzając nawet oglądać się za siebie, chociaż chłopak zdecydowanie tego oczekiwał. Wiedziała jedynie, że istota za nią już nie jest zdolna do racjonalnego myślenia, nie wspominając już o tym, że mogłaby nazwać ją Dylanem. To już nie był ten sam cichy chłopak, którego poznała, kiedy udręczona utratą daru natknęła się na niego w lesie. Nie rozumiała, jak to mogło się stać, a odpowiedzi nie nadchodziły; wiedział jedynie, że to wina uczucia, którym chłopak ją obdarzył i nienawidziła siebie za to, nawet jeśli to wydawało się bezsensowne.
– Layla, poczekaj! – Dylan nie dawał za wygraną. – Dobra bogini, co ja zrobiłem? Lay, ja już sam nie wiem… Musisz mi pomóc – jęknął i coś w jego głosie sprawiło, że zawahała się.
Wciąż zachowując bezpieczną odległość, zatrzymała się i bardzo powoli obejrzała za siebie. Dylan zastygł w bezruchu kilka metrów dalej, przerażony i roztrzęsiony, zupełnie jakby obudził się z głębokiego snu w jakimś obcym sobie miejscu. Jego oczy miały barwę czystej zieleni, dokładnie takiej, jaką znała i która była jej droga. Chłopak dyszał ciężko, poza tym wyglądał, jakby cały czas toczył ze sobą wewnętrzną walkę, którą powoli przegrywał. Zrozumiała, że tak jest w istocie – że walczy, próbując zdusić szaleństwo, które nieubłaganie ciągnęło go w stronę ciemności i obłędu. Było dokładnie tak, jak z Rufusem, zanim przeszedł przemianę a ona pojawiła się w jego laboratorium, całkowicie wywracając jego życie do góry nogami.
Z tym, że Rufus miał kogoś, kto pozwolił mu odzyskać równowagę. Isabeau również i to nie tylko Dimitra, który kochał ją nade wszystko. Dylan szukał tej nadziei w niej, trzymał się miłości, ale to okazało się jego zgubą, jedynie dlatego, że ona nie potrafiła pokochać go równie mocno. Dla niej był wyłącznie przyjacielem (chociaż przez jakiś czas naprawdę próbowała stać się kimś więcej), ale to było zbyt mało, żeby mu pomóc.
A teraz stał i patrzył na nią… Och, dlaczego musiał patrzeć na nią właśnie w taki sposób, skoro powinien jej nienawidzić?
– Laylo – szepnął raz jeszcze. – Proszę cię. Ja nie wiem… Ja nie chcę żadnej z tych rzeczy, które zrobiłem. Nie chciałem i nie chcę, i… Och, Laylo, czy mi wierzysz?
Jak mogłaby odpowiedzieć inaczej?
– Wiem, Dylan. Wiem – zapewniła cicho. Ostrożnie dobierała słowa, ale i tak nie miała pewności, w którym momencie zrobi coś nie tak i wszystko popsuje. Dylan był jeszcze bardziej niestabilni i nieprzewidywalny niż Rufus kiedykolwiek, a to zdecydowanie nie było bezpieczne. – Ale będzie dobrze. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko… Dylan, kochanie, musisz po prostu o mnie zapomnieć. Sam kiedyś stwierdziłeś, że tylko cię ranię. Prawda jest taka, że oboje ranimy się nawzajem, a to nie jest zdrowe dla żadnego z nas. – Zrobiła niepewny krok do przodu, cały czas uważnie obserwując jego twarz. – Dylanie… Co chciałeś zrobić? – zapytała go w pewnym momencie, nie mogąc się powstrzymać.
– Ja… – Spojrzał na nią z wahaniem, jakby obawiając się jej reakcji. – Ja… Sam nie wiem. Pomyślałem, że może kiedy on zniknie, kiedy pomyślisz, że odszedł… Może wtedy znów zauważyłabyś, że jestem przy tobie. – Zacisnął usta. Layla powoli skinęła głową, uważnie rozważając jego słowa. – Ale przyszłaś. Och, dlaczego musiałaś tutaj przyjść? – jęknął sfrustrowany i ukrył twarz w dłoniach.
Nie miała pojęcia, co powinna zrobić; chciała go pocieszyć, powiedzieć cokolwiek albo przytulić, ale w głowie miała kompletną pustkę. Chciała również wierzyć w to, że tym razem Dylan zrozumie i oboje będą mogli zacząć normalnie funkcjonować, ale obawiała się, że w tym momencie oszukuje samą siebie. Wampiry kochały tak naprawdę jedynie raz w życiu i obawiała się, że to samo dotyczy ich potomków, czyli pół-wampirów. W przypadku Dylana było tym gorzej, że emocje wymknęły mu się spod kontroli i już nie był w stanie zrobić niczego, żeby jakkolwiek nad sobą zapanować. Mógł próbować, ale prędzej czy później ta gorsza natura miała po raz kolejny dojść do głosu i skłonić do tego, żeby raz jeszcze spróbował ją odzyskać.
Wciąż, wciąż i wciąż… Nieskończona spierała bólu, którego żadne z nich nie chciało. Sytuacja bez wyjścia, która mogła co najwyżej w którymś momencie zniszczyć ich oboje. Ta świadomość ją przerażała, podobnie jak i sama myśl o tym, że nie będzie w stanie go ocalić, obojętnie jak bardzo by się starała albo jak wiele by poświęciła.
Wiedziała o tym – i on również wiedział.
Zobaczyła, że coś zmieniło się w jego szmaragdowych oczach, chociaż nie potrafiła tego opisać. Z opóźnieniem dotarło do niej, że w tamtym momencie Dylan podjął jakąś decyzję – i że się poddał. Serce zabiło jej szybciej, kiedy instynkt podpowiedział jej, że powinna uciekać, ale nie ruszyła się z miejsca, po prostu patrząc na chłopaka okrągłymi ze zdumienia oczami i czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Obawiała się kolejnego ataku i w jakimś stopniu właśnie tego oczekiwała, wraz z upływem kolejnych sekund, które wydawały się przeciągać w nieskończoność.
Sekundy niczym minuty. Minuty niczym cała wieczność…
A potem to poczuła i już nie była w stanie zrobić niczego, żeby zatrzymać bieg wydarzeń. Dylan jej nie zaatakował – zrobił coś innego i to całkowicie wytrąciło ją z równowagi.
Poczuła, że powietrze coraz mocniej wibruje od mocy, którą przywołał do siebie Dylan. Energia stopniowo kumulowała się i było jej coraz więcej. Wyraźnie czuła ją w powietrzu, podobną do przesycającego atmosferę po burzy ozonu. Czuła, że Dylan się koncentruje i że przygotowuje się do czegoś, co musiał planować już od jakiegoś czasu, być może od momentu, kiedy wyciągał ją z wody. Walczył i przegrał – dla niego było to równie oczywiste, co oddychanie.
A skoro przegrał i jedyną alternatywą był ból, to musiał…
– Dylan, nie! – krzyknęła, nagle wszystko pojmując, ale było już za późno.
Dylan spojrzał na nią po raz ostatni, po czym zamknął oczy i uwolnił całą skumulowaną moc. Skumulowana, telepatyczna energia rozeszła się na wszystkie strony, uderzając w ściany jaskini i wstrząsając nimi dogłębnie. Layla krzyknęła, kiedy ułamek mocy uderzył w nią, odrzucając ją do tyłu, mniej więcej na odległość pięciu metrów. Uderzyła plecami o skały i to na moment ją oszołomiło, ale nie na tyle, żeby nie była w stanie się ruszać.
Wszystko w koło trzęsło się, a potem – z ogłuszającym hukiem – coś pękło, kiedy sklepienie podwodnej jaskini ustąpiło. Kawałek skały odłamał się i wylądował na ziemi, wzbijając w górę chmurę pyłu i kurzu. Kolejne pęknięcie nie tyle zobaczyła, co usłyszała; ziemia raz jeszcze się zatrzęsła i byłaby upadła, gdyby czyjeś ręce nie chwyciły jej w pasie.
Poczuła, że coś z siłą odciąga ją do tyłu. Instynktownie próbowała się wyszarpnąć, ale to okazało się bezsensu, dlatego ostatecznie poddała się, pozwalając zabrać się na bezpieczną odległość. Jęknęła, kiedy ciężko wylądowała na podłodze, gdzieś w głębi korytarza, zaraz jednak wzięła się w garść i poderwała głowę, spoglądając w stronę miejsca, gdzie dopiero co znajdował się Dylan.
Z tym, że Dylana już nie było.
Nie było niczego.

1 komentarz:

  1. Tak bardzo chciałam się mylić co do osoby, która wyciągnęła Laylę z wody :__: ech, jednak mimo wszystko to Dylan. Kurde, on... porwał Rufusa? XD jakoś sobie tego nie wyobrażam, ale on zdolny do wszystkiego ;-; nawet to z mocą - czemu odnoszę wrażenie, że chłopak popełnił samobójstwo? O_O - nie było w jego stylu ;x ale co tam, czepiać się nie będę :P
    Gabrysia ;**

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa