Renesmee
Obudził mnie mocny zapach
kawy. Zamrugałam i usiadłam na łóżku, pocierając oczy. Spróbowałam sobie
przypomnieć, kiedy właściwie zasnęłam, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie ani
tego, ani tym bardziej stwierdzić, która może być godzina. Zakładałam, że jest
dość późno, bo intensywne popołudniowe światło wlewało się do sypialni mojej
i Gabriela, skutecznie przenikając przez pozaciągane zasłony i sprawiając,
że na ścianach oraz podłodze tańczyły długie cienie.
Westchnęłam
zrezygnowana, po czym wyślizgnęłam się z łóżka. Wciąż miałam na sobie
różową, koronkową sukienkę, którą włożyłam na wesele Esme i Carlisle'a. Na
samo wspomnienie uśmiechnęłam się mimowolnie, zaraz jednak spochmurniałam,
przypominając sobie pojawienie się Lawrence'a. No tak, teraz już pamiętałam
wszystko, łącznie z czuwaniem z Gabrielem prawie do rana. Nie żebyśmy
czegokolwiek się obawiali; to po prostu ja nie mogłam spać, dlatego ukochany
zaczął kołysać mnie, tulić do siebie i nucić coś tak długo, aż w końcu
mnie zmroczyło. To wspomnienie akurat było przyjemne i pozwoliło mi
zapomnieć o Lawrence'ie, chociaż wiedziałam, że wampir i tak nie
będzie dawał mi spokoju, przynajmniej póki istniał cień szansy na to, że kręci
się gdzieś w pobliżu.
Gdzieś
z dołu doszły mnie śmiechu Alessi i Damiena. W pełni już
rozbudzona, spróbowałam szybko doprowadzić się do porządku, ale po spojrzeniu
w lustro doszłam do wniosku, że bez prysznica się nie obejdzie. Nie
pozwoliłam sobie na długie zajmowanie łazienki, dlatego już po kwadransie
mogłam zejść na dół, ubrana i odświeżona. Cukrową kreację druhny
zamieniłam na wygodne jeansy i czarną bluzeczkę z krótkim rękawem,
niekoniecznie dlatego, że z pogodą było cokolwiek nie tak. Kiedy wyjrzałam
przez okno, widziałam idealnie błękitne niebo, poza tym w powietrzu
wyczuwało się duchotę i tę charakterystyczną przed burzą atmosferę
oczekiwania. Nie wiem dlaczego, ale to właśnie nadchodząca ulewa przypomniała
mi o propozycji Rufusa i pod wpływem impulsu zdecydowałam się ją
przyjąć.
Znając
Rufusa, mogłam się spodziewać dosłownie wszystkiego, ale postanowiłam
zaryzykować. Próbowałam przynajmniej uwierzyć w to, że po tym jak
nieśmiertelny mnie przeprosił, nagle nie zdecyduje się mnie zabić, a to
już było sporym sukcesem. Co prawda nie zmieniało to faktu, że przy naukowcu czułam
się nieswojo, ale nie widziałam sensownego powodu, dla którego miałabym mu
odmówić, tym bardziej, że naprawdę chciałam nauczyć się lepiej walczyć.
Starałam się nie myśleć o to, że to prawdopodobnie obecność Lawrence'a
dodatkowo motywuje mnie do działania, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że
w tym momencie oszukuję samą siebie.
Zajrzałam
do kuchni, ale tam nie zastałam nikogo. Zaintrygowana wsłuchałam się uważniej,
z zaskoczeniem uświadamiając sobie, że Gabriel i dzieci
najprawdopodobniej wyszli na zewnątrz. Mój wzrok powędrował w stronę
tylnich drzwi i faktycznie zauważyłam, że były uchylone. Ruszyłam w tamtą
stronę, dręczona niepokojącym wrażeniem déjà vu. Aż
nazbyt doprze pamiętałam, jak wyszłam szukać Violetty i zaatakował nas
William, jednak szybko odrzuciłam od siebie tę myśl. To nie była ta pora, bo
chociaż Will jeszcze nie był w pełni wampirem i nie unikał słońca,
tacy jak on nie przepadali za pojawianiem się w środku dnia.
Wyszłam na
zalany słońcem trawnik, po czym instynktownie ruszyłam przed siebie, kierując
się wyraźnym zapachem mojego męża i dzieci. Słoneczne promienie przyjemnie
grzały moje odsłonięte przedramiona i suszyły wciąż lekko wilgotne włosy.
Zupełnie bezwiednie uniosłam głowę, zwracając twarz ku słońcu. Zamknęłam oczy,
na moment rozluźniając się całkowicie i koncentrując się wyłącznie na
wdychaniu przesyconego słodyczą kwiatów i owoców powietrza.
Nogi same
powiodły mnie w stronę sadu. Gdzieś dalej znajdowała się polana na której
Gabriel zorganizował coś na kształt stadniny, gdzie swobodnie mogły przebywać
Buio i Tempesta, ale to nie tam powinnam była pójść. Wiedziona świeżym
tropem, ruszyłam w przeciwnym kierunku, pozwalając, żeby otoczyły mnie
owocowe drzewa. Przez moment naszła mnie myśl, że Gabriel z jakiego powodu
wyszedł poza tereny, które przylegały do naszego domu, ale szybko przekonałam
się, że się pomyliłam.
Ciepłe
dłonie bez ostrzeżenia spoczęły na moich biodrach. Wzdrygnęłam się i błyskawicznie
odwróciłam, stając twarzą w twarz z moich rozbawionym mężem. Gabriel
posłał mi najbardziej czarujący ze swoich uśmiechów, po czym bardziej stanowczo
przyciągnął mnie do siebie. Jego wargi odnalazły moje, a ja przez
najbliższych sekund byłam świadoma wyłącznie naszego pocałunku i tego, że
pieszczota jak zwykle okazała się zbyt krótka.
– Chodź.
Maluchy zaczynały się już niecierpliwić – szepnął mi Gabriel do ucha, kiedy
wydęłam usta, niezadowolona z tego, że tak szybko odsunął mnie od siebie.
Uniosłam
brwi, ale nie zapytałam o nic, decydując się mu zaufać. Gabriel ujął mnie
za rękę i pociągnął za sobą, a ja poszłam za nim, ufając mu
całkowicie. Dobrze znałam ten ton i wyraz twarzy, bo doświadczyłam go już
kilkukrotnie, za każdym razem, kiedy mój ukochany planował coś, czego ja mogłam
się tylko domyślać. Nie przepadałam za niespodziankami, ale wiedziałam już, że
w tej kwestii z Gabrielem nie wygram, dlatego nie zamierzałam się
z nim kłócić.
Nie
uszliśmy zbyt daleko, kiedy drzewa zaczęły się rozstępować. Chwile później
ponownie znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Zmrużyłam oczy, próbując
chronić je przed słońcem i dopiero po chwili zdołałam rozejrzeć się
dookoła. W oczy momentalnie wrzuciły mi się dzieci, a chwilę później
musiałam w pośpiechu rozłożyć ramiona, bo bliźnięta ze śmiechem wpadły mi
w ramiona.
– Mamo,
zobacz! – Alessia jak zwykle zaczęła domagać się mojej uwagi. – Tata powiedział
mi, że możemy zrobić piknik – stwierdziła z entuzjazmem.
–
Zbieraliśmy owoce – wtrącił się Damien. – Ali trochę nie szło, ale ja potrafię
sięgnąć tych wyżej. Same spadają, kiedy tego chcę – dodał i wyczułam, że
jest z siebie dumny; ja zresztą też byłam.
Wciąż tuląc
dzieci do siebie, wyprostowałam się. Dzieci już dawno wyrosły z wagi
piórkowej, ale zaletą bycia w połowie pół-wampirzycą było to, że nie
miałam najmniejszego problemu z tym, żeby wziąć Alessię i Damiena na
ręce.
Mój wzrok
momentalnie powędrował na rozłożony na trawie czerwony koc. Dostrzegłam dzbanek
z kawą, butelkę znajomego mi już wina oraz termos, którego zawartości
mogłam się jedynie domyślać; byłam prawie pewna, że to krew, ale nie skomentowałam
tego w żaden sposób, przyzwyczajona do tego, że ludzka osoka nie jest już
czymś, czego powinnam się obawiać. Powiodłam wzrokiem dalej i aż
pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jak mogłam się nie obudzić, skoro po
ilości jedzenia, które się tutaj znajdowało, wprost można było stwierdzić, że
Gabriel od rana musiał tkwić w kuchni?!
Spojrzałam
na ukochanego, ale ten tylko uśmiechał się z satysfakcją. Dalej nie mogłam
powiedzieć, żeby ludzkie jedzenie było lepsze od krwi – nawet zwierzęcej – ale
dzięki Licavolim już nie wzdrygałam się na sam widok ludzkich produktów,
Gabriel zresztą gotował tak dobrze, że już nie potrafiłam mu odmówić. Wysilając
się na blady uśmiech, delikatnie odstawiłam dzieci na ziemię, po czym zrobiłam
kilka niepewnych kroków w stronę koca.
– Podoba ci
się. – Chociaż to było stwierdzenie, ja i tak skinęłam głową.
Usatysfakcjonowany Gabriel podszedł do mnie i otoczył mnie ramionami. –
Pomyślałem, że spędzimy ten dzień razem. Jak na razie dosyć mam rodzinnych
uroczystości – wymruczał, muskając wargami mój odsłonięty kark.
Moim ciałem
wstrząsnął przyjemny dreszcz. Perspektywa była kusząca i w normalnym
wypadku byłabym zachwycona, ale to kłóciło się z postanowieniem, które
złożyłam sobie kwadrans wcześniej.
– Gabrielu…
– szepnęłam, momentalnie tracąc humor. Och, gdyby wiedziała wcześniej, jak
bardzo zależy mu na tym, żebyśmy pobili trochę razem?
– Hm? –
Westchnął i raz jeszcze mnie pocałował, tym razem we włosy. – Ach, niech
zgadnę! Idziesz dzisiaj do kawiarni, tak? – zapytał, ale nie wydawał się
rozeźlony.
– Szczerze
powiedziawszy… zapomniałam – uświadomiłam sobie, bo chyba faktycznie dzisiaj
przypadała moja kolej. – A niech to szlag! Ja…
–
Przekleństwa dziwnie brzmiał w twoich ustach – stwierdził, uśmiechają się
nieco złośliwie. – A co do Michaela, już z nim rozmawiałem. Sama
dobrze wiesz, że ciężko mi odmówić… Ale to nie w pracy leży problem,
prawda? – zorientował się, raptownie poważniejąc.
– Nie. –
Wolałam być z nim szczera. – Z tym, że to może ci się nie spodobać –
uprzedziłam i odsunęłam się, niepewna jego reakcji. Nie sądziłam, żeby
Gabriel był w stanie mnie skrzywdzić, ale instynkt robił swoje.
Gabriel
zmierzył mnie wzrokiem, po czym w zamyśleniu pokiwał głową. Obserwowałam
go, coraz bardziej zdenerwowana, czekając na jakąkolwiek reakcję; przeciągające
milczenie zawsze doprowadzało mnie do szału.
– Chodzi
o Rufusa, tak? – zapytał, a ja uniosłam brwi, zaskoczona. – Och, nie
patrz tak na mnie. Przecież doskonale cię znam, Nessie – przypomniał mi i prawie
się przy tym uśmiechał. – Masz rację, nie podoba mi się to.
– Ale…? –
zaczęłam z nadzieją; przecież do wszystkiego dało się dopasować jakieś
„ale”.
Parsknął
śmiechem, spoglądając na mnie czule. Zrobiłam minę niewiniątka, udając, że nie
mam pojęcia o co może mu chodzić.
– Ale –
podjął litościwie – niestety wiem, że i tak postawisz na swoim, więc nie
zamierzam się kłócić. Wolę wysilić się i zrobić coś innego – oznajmił,
a ja spojrzałam na niego pytająco, nie do końca rozumiejąc do czego
zmierza. – Pójdziemy tam razem. Nie wiem, czy ci to odpowiada i co na to
Rufus, ale jakoś nie za bardzo odpowiada mi, żebyś była z nim sama –
wyjaśnił litościwie, a ja poczułam, że z moich ramion zdjęto ogromny
ciężar.
Cała
rozpromieniłam się, po czym dosłownie skoczyłam Gabrielowi w ramiona,
mocno do niego przywierając. Przyciągnął mnie do siebie, po czym – drażniąc się
przy tym i celowo zmuszając mnie do czekania – w końcu złożył na
moich ustach długo, namiętny pocałunek. Zarzuciłam mu obie ręce na szyję,
pozwalając, żeby przejął kontrolę. Dłońmi błądziłam po jego plecach, chłopak
zaś nie pozostawał mi dłużny; delikatnie muskał palcami moje włosy,
przeczesując je i dotykając ich tak, jak zawsze najbardziej lubiłam.
Nawet nie
zorientowałam się, kiedy straciłam równowagę i wylądowałam na ziemi.
Pociągnęłam za sobą Gabriela i oboje roześmialiśmy się jak dzieci,
turlając się po trawie, ku uciesze naszych dzieci. Wkrótce wylądowałam pod moim
mężem, po czym jęknęłam, kiedy Alessia i Damien skoczyli na nas, uznając
nasze poczynania za idealną okazję do dobrej zabawy. Dawno nie czułam się taka
lekka, teraz zresztą doceniałam każdy najbardziej błahy moment, który mogłam
spędzić wraz z bliskimi mi osobami, świadoma tego, jak łatwo mogłam
stracić którekolwiek z nich. Po wszystkim, co się wydarzyło, spokój
wydawał się czymś abstrakcyjnym i wciąż miałam wrażenie, że w każdej
chwili może wydarzyć się coś, co po raz kolejny wywróci nasze życie do góry
nogami. Być może byłam już przewrażliwiona, ale po tym, jak wszyscy omal nie
zginęliśmy, chyba miałam do tego prawo.
Gabriel musnął
palcami moją odsłoniętą szyję, skutecznie rozpraszając moja uwagę. Zadrżałam
i instynktownie odchyliłam głowę do tyłu, czując, że serce wali mi jak
oszalałe. Ukochany nachylił się nade mną, co jedynie wzmogło bicie
najważniejszego narządu w moim organizmie, kiedy zaś poczułam muśnięcie
jego warg na skórze, ledwo powstrzymałam się od cichego jęku. Oczekiwałam
znajomego bólu, a później przyjemności związanej z dobrowolnym
oddaniem krwi, chociaż resztkami świadomości wciąż koncentrowałam się na tym,
że pewnych rzeczy chyba nie powinniśmy robić przy Alessi i Damienie.
Z drugiej strony, wymiana krwi była dla nas równa pocałunkowi, więc
maluchy teoretycznie powinny się z tym oswajać, ale…
Z tym, że
Gabriel mnie nie ugryzł. W zamian złożył na mojej szyi krótki, ale czuły
pocałunek. Zamrugałam i spojrzałam na niego, natrafiając na spojrzenie
znajomych, czarnych oczu. Gabriel uśmiechnął się do mnie czule, jednocześnie
rozbawiony. Jego oczy lśniły intensywnym blaskiem, a ja po raz kolejny
zaczęłam się zastanawiać, dlaczego za każdym razem patrzył na mnie tak, jakbym
była najbardziej niezwykłą istotą na całym świecie. Rozumiałam początkową
fascynację, poza tym nie miałam wątpliwości, że Gabriel kocha mnie całym sobą,
ale i tak nie mogłam oswoić się z myślą o tym, jak wyglądałam
w jego oczach. Wspomnienie Zniszczenia, które pokazał mi, manipulując
moimi snami, wciąż było żywe i przyprawiało mnie o dreszcze, chociaż
jednocześnie czułam się przyjemnie połechtana myślą, że mogłabym być dla
kogokolwiek aż do tego stopnia olśniewająca.
– Więc jak?
– wymruczał mi Gabriel do ucha. – Do tej pory nie powiedziałaś mi, czy się
zgadzasz – dodał, a ja dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że ma na
myśli spotkanie z Rufusem.
– Chyba
dopiero co powiedziałeś mi, że nie puścisz mnie samej – zauważyłam, wplatając
palce w jego czarne włosy. – Myślałam, że nie mam nic do powiedzenia, bo…
– Nie dokończyłam, bo wtedy znów mnie pocałował. – Hej! To nie jest uczciwe –
zaoponowałam ze śmiechem. – Próbujesz mną manipulować – zarzuciłam mu, ale prawda
była taka, że poddawałam się jego zabiegom z czystą przyjemnością.
– Niczego
takiego nie zauważyłem – stwierdził, a właściwie wymamrotał, bo usta wciąż
miał niebezpiecznie blisko mojego gardła.
Kolejnych
kilka godzin (straciłam poczucie czasu) spędziliśmy na przemian rozmawiając,
milcząc albo przekomarzając się. To przypomniało mi te wszystkie godziny, które
spędzaliśmy na wyimaginowanej polanie, którą Gabriel tworzył dla mnie, kiedy
wnikał w moje sny. Mimo wszystko wolałam spotkania, kiedy oboje byliśmy
prawdziwi, a nasze słowa i czyny były czymś więcej niż tylko gestami
w wyobraźni. Co prawda wiedziałam, że sny aż tak bardzo nie różnią się od
rzeczywistości i w jakiś zawiły sposób na nią wpływały, ale to
i tak nie było to samo, a ja lubiłam mieć Gabriela i dzieci przy
sobie.
Jakiś czas
później Ali i Damien wrócili do zbierania owoców. Sama nie byłam pewna,
kiedy to przerodziło się w istną rywalizację, kiedy zamiast rąk zaczęli
wykorzystywać… moc. Wkrótce mogłam obserwować unoszące się w powietrzu
jabłka i wiśnie, ryzykując przy tym, że w każdej chwili któreś
z moich dzieci straci panowanie i wszystko wyląduje na ziemi lub – co
gorsza – na którymkolwiek z nas. Najbardziej zirytowana wydawała się
Alessia, która jak zwykle usiłowała okazać się „lepsiejsza” od brata i bardziej
się denerwowała. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Gabriel celowo trochę
pomagał swojej małej księżniczce, byleby tylko nie przestała się śmiać. Damien
jedynie patrzył na jej starania i wywracał oczami, niemal perfekcyjnie
panując nad własnymi zdolnościami z zaskakującą wprawą układając owoce na
poszczególnych stosikach. Obserwowałam go z lekkim rozczuleniem, już teraz
mając przeczucie, że okaże się równie spokojny i ambitny, co Carlisle.
Zdążyłam już zorientować się, że mój dziadek jest dla niego wzorem, co nawet mi
odpowiadało, bo Damien chyba nie mógł wybrać sobie lepszego autorytetu,
zwłaszcza patrząc przez pryzmat tego, jakim darem od urodzenia dysponował.
Ali
pierwsza znudziła się zabawą, zwłaszcza kiedy zdolności wymknęły jej się spod
kontroli i omal nie oberwała jabłkiem po głowie. Damien, który obserwował
ją kątem oka, jednocześnie skupiony na własnych popisach, nie powstrzymał się
od śmiechu, czym skutecznie sprowokował siostrę. Wkrótce oboje ganiali się
i ledwo byłam w stanie nad nimi nadążyć. Dopiero kiedy Alessia
z jakimś dziwnym, bojowym okrzykiem powaliła brata na ziemię, zawahałam
się nad tym, czy powinnam zareagować, ale rozmyśliłam się, zauważywszy, że
raczej do rękoczynów nie dojdzie. Dzieci po prostu się bawiły, a mnie
uderzyło to, jak blisko ze sobą były. Już wcześniej zwróciłam na to uwagę
i jakoś specjalnie mnie to nie zdziwiło, bo bliźnięta zwykle łączyła
niezwykła więź, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że od czasu porwania przez
Aquę, Ali i Damien byli sobie jeszcze bliżsi. Nie byłam pewna, co o tym
sądzić, bo chociaż teoretycznie nie miałam powodów do niepokoju, co nie dawało
mi spokoju.
To tylko
dzieci, skarciłam się w duchu. Pokręciłam głową, starając się przestać
o tym myśleć i skoncentrować się na tej chwili i mojej rodzinie.
Szukałam
dziury w całym, dlatego przynajmniej spróbowałam się opanować, dobrze
wiedząc, że w ten sposób niczego nie osiągnę, a jedynie niepotrzebnie
się zdołuję. Byłam na siebie trochę zła za to, że w ostatnim czasie nie
potrafię się rozluźnić, ale najwyraźniej potrzebowałam jeszcze sporo czasu,
żeby dojść do siebie po walce i problemach z Lawrence’m oraz Aquą.
Fakt, że kobieta była martwa, miał w sobie coś kojącego, ale to nie
zmieniało faktu, że obecność ojca Carlisle’a wciąż doprowadzała mnie do szału
i nie mogłam niczego na to poradzić. Wampir mnie skrzywdził, nie jako
jedyną zresztą, dlatego nie wyobrażałam sobie, żebym kiedykolwiek miała mu to
wybaczyć. Nie było w tym zresztą niczego dziwnego, chociaż obawiałam się,
że w przypadku dziadka sytuacja może wyglądać zupełnie inaczej. Nie miałam
pewności, czy Carlisle był w stanie mu wybaczyć, ale znając jego
charakter, trochę się tego obawiałam.
Czasami
sama nie byłam pewna tego, co czuję albo powinnam czuć. Mimowolnie pomyślałam
o podsłuchanej dzień wcześniej rozmowie, koncentrując się zwłaszcza na
słowach, które wypowiedział Lawrence. W zasadzie większość tego, co mówił,
doprowadzała mnie do szału i chociałam jak najszybciej o połowie jego
słów zapomnieć, ale jednocześnie pewno stwierdzenie nie dawało mi spokoju –
moment, kiedy wprost porównał mnie do królowej, twierdząc, że w ciągu
minionych miesięcy bardzo się zmieniłam. Co do tego, że byłam inna, nie miałam
najmniejszych wątpliwości, bo sama to czułam, ale czy naprawdę to była aż tak wielka
zmiana jak ta, którą zauważył wampir? Nie potrafiłam ocenić, w jakim
stopniu można było Lawrence’owi zaufać, ale coś podpowiadało mi, że w tej
kwestii akurat był szczery. Co więcej, czułam się jednocześnie
usatysfakcjonowana i zaintrygowana samą myślą o tym, że ktokolwiek
mógłby spoglądać na mnie w tak niezwykły sposób, wyraźnie doceniając moje
zdolności.
Westchnęłam
i spojrzałam w błękitne niebo. Gdzieś na horyzoncie widziałam ciemne,
deszczowe chmury, ale nie potrafiłam przewidzieć, kiedy możemy spodziewać się
deszczu. Wiedziałam, że któraś z wampirzyc, które zamieszkiwały Niebiańską
Rezydencję i należały do tych nieśmiertelnych, którzy byli najbliżej
Dimitra, potrafiła kontrolować pogodę, ale wątpiłam, żeby to była jej sprawka
albo żebyśmy dzięki niej mogli uniknąć burzy. Podobno panowała nad pogodą
jedynie w wyjątkowych sytuacjach, na przykład wtedy, kiedy chciała
zniechęcić podróżnych, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się zbyt blisko
wejścia do Miasta Nocy. Tak czy inaczej, świadomość zbliżającej się ulewy,
skutecznie mnie otrzeźwiła, przypominając, że wcale nie mamy tak wiele czasu,
bo Rufus sugerował mi, żebym zjawiła się jeszcze za dnia.
Mimo
wszystko cieszyłam się, że Gabriel uparł się iść ze mną. Przy nim czułam się
zdecydowanie pewniej, nawet jeśli starałam się zrobić wszystko, byleby na
powrót naukowcowi zaufać. Nie byłam pewna jak nieśmiertelny może zareagować na
to, że nie przyszłam sama, ale nie obchodziło mnie to. Gabriel był uparty,
a ja wciąż miałam pewne obawy względem Rufusa i to nie tylko dlatego,
że przynajmniej dwa razy się na mnie rzucił – to nic, że miał po temu konkretne
(jego zdaniem) powody albo że niekoniecznie był wtedy sobą. Miałam prawo czuć
się zagrożona, tym bardziej, że sam sugerował mi, że powinnam zachować
ostrożność, skoro był nieprzewidywalny. Nie chciałam z góry zakładać, że
i tym razem mogły czekać na mnie kłopoty, ale taka możliwość mimo wszystko
istniała i nie wolno było mi o tym zapominać.
Podobnie
jak i o tym, że Rufus widział we mnie kogoś, kim nie byłam. Nie miałam
pojęcia kim jest Rosa, ale obawiałam się, że to przez wzgląd na nią wampir
patrzył na mnie w inny sposób.
Nie byłam
pewna czy to dobrze czy źle.
Nareszcie spokój, na który tak długo czekałam :) ale chyba nie nadługo, bo skoro Renesmee ma zamiar uczyć się z Rufusem to kłopoty będą i to duże O.O Lepsiejsze XD skąd ja znam to słowo :D ach, Nessie przydał się wreszcie odpoczynek po tym wszystkim co się działo w Mieście Nocy. Alessia i Damien są uroczy, a ja nie ich totalnie nie rozumiemn O___O też chcę życ z rodzeństwem w zgodzie... A nie, nie jednak nie chcę XD
OdpowiedzUsuńHa, czekam na następny rozdział i lecę pisac u siebie epilog :)
Gabi :*
PS - widziałam nominację, i tym razem muszę niestety ją odrzucić =( nie mam żadnych blogów do polecenia XD