18 listopada 2013

Sto szesnaście

Isabeau
Isabeau poczuła, jak całe jej ciało sztywnieje. Instynktownie przygarnęła do siebie Aldero i Camerona, chociaż coś podpowiadało jej, że stojąca przed nimi kobieta nie będzie zdolna do tego, żeby któregokolwiek z nich skrzywdzić. Nie wiedziała skąd to wie ani na ile może swojemu przeczuciu zaufać, ale wierzyła, że wiedziałaby, gdyby cokolwiek złego groziło jej albo dzieciom. Własną śmierć już raz przewidziała, więc powinna być do tego zdolna ponownie.
Bliss Devile zresztą nie wyglądała tak, jakby miała zamiar rzucić się na kogokolwiek. Blada i jakby bez życia, długo wpatrywała się w Isabeau i jej dzieci, niezdolna do tego, żeby odezwać się ponownie. Płomiennorude włosy opadały jej na ramiona, matowe i prezentujące się tak nieciekawie, jakby od wielu miesięcy nie miały do czynienia ze szczotką. Alabastrowa, niemal przeźroczysta skóra upodabniały dziewczynę do zjawi i jedynie głębokie, szokująco zielone oczy zdradzały jakiekolwiek emocje.
Nie odrywając wzroku od bliźniaczej siostry Drake'a, Beau powoli podniosła się z klęczek. Dopiero ruch z jej strony otrzeźwił Bliss, która drgnęła nerwowo i w popłochu cofnęła się o krok.
– Niemożliwe – powtórzyła drżącym głosem, kręcąc głową, jakby w ten sposób miała być w stanie zanegować możliwość tego, że Isabeau naprawdę znajduje się w jej salonie. – Nie… Czy jesteś zjawą? Zawsze byłaś upierdliwa, Isabeau. Wróciłaś tutaj, żeby się mścić? – zapytała, a w jej głosie pobrzmiewały szok i narastająca panika.
– Nie jestem martwa – odezwała się Isabeau, chociaż przyszło jej to z trudem. W głowie miała pustkę i sama nie była pewna, jakim cudem zdołała sklecić jakiekolwiek składne zdanie. – Ani ja, ani moje dzieci. Nie powiem, żeby to była twoja zasługa – prychnęła – ale nie przyszłam tutaj, żeby się na tobie mścić.
Pół-wampirzyca zacisnęła usta w wąską linijkę, nie odpowiadając. Minęła dłuższa chwila, zanim zdecydowała ruszyć się z miejsca, ale nawet kiedy weszła do salonu, trzymała się w bezpiecznej odległości od Isabeau, plecami przywierając do ściany, zupełnie jakby to ona miała powody, żeby spodziewać się ataku.
Isabeau miała w głowie pustkę. Nie pomyślała nawet o tym, że Bliss mogła jeszcze pojawiać się w Mieście Nocy, a już na pewno nie wpadła na to, żeby szukać jej w rezydencji Devile'ów. W zasadzie od momentu przebudzenie na plaży nie myślała o Bliss, chociaż teraz nawet sensowne wydawało się to, że mogłaby mieć do niej żal albo jej nienawidzić. Zemsta również wydawała się czymś sensownym, ale Isabeau wcale nie czuła się chętna do tego, żeby jej dopełnić. Siostra Drake'a była jej praktycznie obojętna i ta pustka była na swój sposób przerażająca.
Zastygły w bezruchu Aldero, bez ostrzeżenia wyrwał dłoń z uścisku matki i zrobił niepewny krok do przodu. Bliss momentalnie przeniosła na niego wzrok, a jej tęczówki rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy dostrzegła wyraźne podobieństwo między dzieckiem a jego ojcem. Zaciskając dłonie w pięści, rudowłosa przycisnęła obie ręce do piersi, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się serce; jej piękne rysy wykrzywił grymas bólu, a do Isabeau dotarło, co takiego przez ostatnie miesiące przeżywała Bliss. To nie Isabeau najbardziej cierpiała z powodu śmierci Drake'a i ta świadomość całkowicie ją oszołomiła.
Bliss musiała dostrzec współczucie w jej oczach, bo gniewnie odwróciła wzrok. Cała jej postać emitowała goryczą i złością, którymi próbowała stłumić cierpienie, ale mimo starań nie była w stanie oszukać Beau, która aż nazbyt dobrze rozumiała jej ból. Sama go doświadczyła go cztery wieki wcześniej i nawet teraz na wspomnienie brat czuła nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca.
– Co?! – warknęła Bliss, nie mogąc znieść przeciągającego się milczenia i tego, że ktokolwiek się w nią wpatruje. – Jesteś z siebie zadowolona? Po latach nareszcie jesteście z Drake'm kwita – stwierdziła z goryczą; musiała urwać, bo jej głos był bliski tego, żeby się załamać.
– Sądzisz, że jestem zadowolona z tego, co się wydarzyło.
– Oczywiście, że tak. – To mimo wszystko nie było pytanie, chociaż Bliss zdecydowała się je potraktować właśnie w taki sposób. – Może się mylę? Z tym, że gdyby tak było, nie wbiłabyś mojemu bratu srebrnego pręta w plecy! – wrzasnęła, nagle tracąc nad sobą kontrolę.
Beau otworzyła usta, ale nie odpowiedziała. Słowa Bliss były niczym siarczysty policzek, ale z niczym nie dało się porównać tego, jak poczuła się, kiedy podchwyciła pełne niedowierzania spojrzenia swoich synów. Zwłaszcza Cammy patrzył się na nią tak, jakby niewerbalnie wręcz błagał o to, żeby zaprzeczyła; wzrok Aldero pozostawał nieprzenikniony – jej starszy synek widział już do czego była w samoobronie zdolna.
Huk sprawił, że cała trójka wzdrygnęła się i instynktownie cofnęła o krok. Już w następnej chwili Isabeau miała zaledwie ułamek sekundy, żeby odciągnąć Aldero i Camerona w najbardziej zaciemniony kąt pokoju, by uchronić ich przed promieniami światła, które wdarły się do salonu przez okno, które w szale rozbiła Bliss. Słodki zapach wypełnił cały pokój, ale dziewczyna najwyraźniej nie była tego świadoma. Dysząc ciężko, opierała się obiema dłońmi o parapet, obojętnie obserwując wbite w skórę szklane odłamki oraz krew, która stróżkami spływała po jej bladej skórze.
– Jak to jest zabić kogoś, kogo się kochali, Isabeau? – zapytała, cały czas wpatrując się w przestrzeń. – O tak, nie mam wątpliwości, że na swój sposób go kochałaś. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego mogłeś w tak bezwzględny sposób odebrać mu życie. – Powoli odwróciła się i lekko słaniając się na nogach, oparła plecami o parapet. – Może gdybym to zrozumiała… Może gdybym rozumiała cokolwiek, wtedy byłoby mi łatwiej – wyszeptała tak cicho, jakby zwracała się do samej siebie.
Jej ton miał w sobie coś oszołamiającego. To było niemal błaganie, wręcz niemy krzyk o pomoc, a przynajmniej tak odebrała to Isabeau. Patrząc na Bliss, równie dobrze mogłaby spoglądać w lustro i widzieć siebie sprzed lat, kiedy uciekała przed przeszłością, uparcie wmawiając sobie, że nie chce wyjaśnień. W rzeczywistości pragnęła poznać prawdę, ale kiedy to sobie uświadomiła, było już za późno – zarówno dla niej, jak i dla Drake'a. Teraz Bliss tym bardziej miała prawo wiedzieć, chociaż Beau wątpiła, żeby ta chciała ją wysłuchać.
Osłaniając dzieci własnym ciałem, Isabeau podniosła się i spojrzała w zastygłą pod oknem dziewczynę. Siostra Drake'a rzuciła jej nieodgadnione spojrzenie, ale w żaden sposób nie skomentowała zachowania kobiety i jej dzieci.
– Zasłoń okno, Bliss – poprosiła cichym, zaskakująco łagodnym głosem, który zaskoczył również ją samą. – Zasłoń okno i w końcu pozwól mi coś powiedzieć.
– Od kiedy chowasz się przed słońcem? – odparowała z powątpieniem, ale przynajmniej ruszyła się z miejsca i zaciągnęła zasłony. – Szlag, czuję się jak popieprzona histeryczka – zaklęła, wbijając wzrok w swoje pokaleczone ramiona.
– Przydałoby się trochę ciepłej wody i krwawnik. Powstrzymuje krwawienie – wtrąciła Isabeau, powoli wychodząc ze swojej kryjówki.
Bliss rzuciła jej rozdrażnione spojrzenie.
– Nie chcę twojej pomocy albo litości, więc sobie daruj – warknęła, odwracając się do Isabeau plecami i to tak gwałtownie, że jej długie włosy zafalowały. – Pragnę jedynie… Przyszłam tutaj, bo to mój dom. Nie mam pojęcia, czego tutaj chcesz, ale skoro mnie nie szukałaś, czego tak naprawdę potrzebujesz, Isabeau?
Mówiła, ale Beau sama nie była pewna, czy dziewczyna naprawdę chciała uzyskać odpowiedź. Powoli odepchnęła się od parapetu, po czym przeszła kilka kroków, osłabiona przez utratę krwi. Wydęła usta, wyraźnie poirytowana, po czym raz jeszcze spojrzała na swoje poranione ramiona. Krzywiąc się, zaczęła wyjmować większe ze szklanych odłamków, żeby zaraz po tym móc wykorzystać telepatyczne zdolności i przynajmniej spróbować przyspieszyć gojenie.
Isabeau westchnęła w duchu. Nigdy z Bliss za sobą nie przekazały, ale nie życzyła dziewczynie źle. Gdzieś w pamięci wciąż miała wspomnienie tego, jak dziewczyna wtulała się w Drake'a, mentalnie prosząc ją o to, żeby chociaż raz mieć okazję do tego, by być dla brata pocieszycielką. Beau zastanawiała się, czy wtedy widziała prawdziwą Bliss, nieskrytą za maską sarkazmu i niechęci, którą za zwyczaj okazywała każdemu, kogo nie darzyła sympatią. Nawet jeśli tak, wszystko wskazywało na to, że tamta dziewczyna umarła w momencie, kiedy zginął Drake.
– Miałam wątpliwości, czy oby na pewno jesteś w ciąży z moim bratem, ale najwyraźniej mówiłaś prawdę – stwierdziła Bliss. – Twój ciemnowłosy syn jest kopią Drake'a.
– Ma na imię Aldero… – Isabeau westchnęła. – Pytałaś mnie, dlaczego tutaj przyszłam. W takim razie wiedz, że nie dla zemsty, ale dla moich dzieci – bo powinny znać prawdę.
– Ach… – Po minie Bliss ciężko było stwierdzić, czy jej uwierzyła, ale Isabeau nie dbała o to. – Wszystko jedno. To już i tak nie ma dla mnie znaczenia, skoro nie zamierzam tutaj zostać.
– Ciągle tak mówisz. Pewnie rodzina mojego brata też była ci obojętna, a jednak pomogłeś wtedy Carlisle'owi – zauważyła, nie mogąc się powstrzymać.
Rudowłosa jedynie prychnęła, chociaż w jej śmiechu wyraźnie pobrzmiewał fałsz. Bliss zdecydowanie nie czuła się dobrze, nawet jeśli panowała nad sobą lepiej niż jeszcze chwilę wcześniej, kiedy pod wpływem emocji rozbiła okno.
– Pomogłam mu, bo tak mi było wygodniej. Byłam na was zła i chciałam wkurzyć Drake'a, poza tym… – Wzruszyła ramionami. – Żadne z nas tak naprawdę nigdy nie chciało być złe. To Lawrence nas takimi uczynił, ale przynajmniej ja nigdy do tego nie dążyłam. Ale to już nie ma żadnego znaczenia, prawda? To jest w nas i przejmuje kontrolę, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Wiesz dobrze, co mam na myśli, bo ty też to czujesz – inaczej nie chowałabyś się przed słońcem – stwierdziła obojętnie. – Wiesz co jest najzabawniejsze? Że chyba na to czekam. Czekam na te chwile zapomnienia. Czekam na ciemność, bo kiedy nadchodzi, nareszcie mogę się uwolnić, chociaż przerażające jest to, że wtedy… nie czuję nic. Ale wszystko jest lepsze od tego bólu. Rozumiesz jak to jest stracić brata, dlatego… Czy istnieje cokolwiek gorszego, Isabeau? No odpowiedz mi! – ponagliła, a szmaragd jej tęczówek został na moment przysłonięty przez rubinowe błyski.
– Nie wiem. – Beau pomyślała o Dimitrze i o tym, jak zachowywał się, kiedy myślał, że jest zaledwie zjawą, która pojawiła się, żeby przynieść mu jakże upragnione ukojenie. Pomyślała również o własnym strachu oraz o Caroline i Renesmee, które wraz z nią przeżywały nieobecność dzieci; jedna z nich straciła syna i życie. O tak, zdecydowanie były rzeczy gorsze albo porównywalne, ale nie sądziła, żeby to na takiej odpowiedzi Bliss zależało. – Nie wiem, ale to najmniej ważne. Istotne jest to, że takie myślenie cię zabije, Bliss. To przemiana. To, czego doświadczamy… Nie słyszałaś o tym, prawda? Rufus znalazł wyjaśnienie i… – Pokręciła głową. – Poza tym Drake nie chciałby, żebyś żyła przeszłością. Żal niszczy i wiem o tym najlepiej. A twój brat mnie uratował, chociaż nie potrafił pomóc sobie. I właśnie dlatego tutaj jestem: bo Aldero i Cammy mają prawo poznać swojego ojca, a ja nie zamierzam niczego przed nim ukrywać.
Bliss nie odpowiedziała, ale to już nie miało dla Isabeau znaczenia. Zaczęła mówić, a z każdym kolejnym słowem uświadomiła sobie, że ma rację. W jednej chwili coś w niej pękło i już nie była w stanie powstrzymać kolejnych słów, które popłynęły nieprzerwanym strumieniem, którego nawet nie próbowała powstrzymywać. Sama nawet nie była pewna, kiedy zmusiła się do tego, żeby zaryzykować i mimo ostrzegawczych podszeptów intuicji, odwrócić się w stronę zastygłych w bezruchu synów. Mięśnie po raz kolejny odmówiły jej posłuszeństwa, a ona osunęła się na kolana, niepewnie wyciągając ramiona w stronę Aldero i Cammy'ego. Obaj popatrzyli na nią tępo, ale po chwili wpadli jej w ramiona, wydając się chłonąć każde słowo, które padło z jej ust.
Niewiele opowiadała im do tej pory o ojcu; pomijając jego imię i fakt, że umarł, wiedzieli jedynie tyle, że go kochała. Nigdy jednak nie wspomniała o tym, że go zabiła – i że mieszkał w miejscu, które później Aqua upatrzyła sobie na idealne więzienie. Teraz Isabeau nie miała wątpliwości co do tego, że Bliss musiała ostatnie tygodnie spędzić poza miastem, nie mając o niczym pojęcia, ale to akurat było najmniej istotne. Siostra Drake'a wciąż pozostawała zimna i oddalona, a chociaż słuchała i wpatrywała się w swoich bratanków, nie wydawała się czuć potrzeby, żeby się do nich zbliżyć. Wydawało się, że głownie widok Aldero sprawia jej ból, chociaż paradoksalnie nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
Isabeau sama nie była pewna, w którym momencie Bliss odezwała się po raz pierwszy. Nagle po prostu zaczęła wtrącać swoje trzy grosze, uparcie broniąc niektórych zachowań brata, chociaż Isabeau starała się być jak najbardziej obiektywna, zwłaszcza mówiąc o przeszłości. Wspomnienie o bracie (Al drgnął, kiedy usłyszał jego imię) wciąż pozostawało trudne, ale nawet się nie zawahała, w pamięci wciąż mając spotkanie z Aldero w jego pokoju. On nie chciał, żeby się zadręczała; pożegnał się z nią, dlatego teraz nie miała już powodów; żeby unikać mówienia o tym, co się wydarzyło.
– Drake cię kochał, chociaż ja nigdy tego nie rozumiałam – wtrąciła Bliss. Nie płakała, w przeciwieństwie do Isabeau, która w którym momencie straciła nad sobą panowanie i pozwoliła sobie na łzy. – A jednak… Jak mogłeś to zrobić, Isabeau? Wiem, tamtej nocy nie wszyscy zachowaliśmy się tak, jak powinniśmy, ale na litość bogini…
– Kiedy zaatakowałem, przed sobą miała potwora, Bliss – przerwała jej. Otarła oczy wierzchem ręki i pokręciła głową. – Zabiłam potwora. Dopiero teraz rozumiem, że wszyscy mogliśmy tego uniknąć, ale…
– Mam dość słuchania o tym, co było albo mogło być. Jest jak jest i już tego nie zmienisz – odparła dziewczyna chłodno. – Zresztą, nie przyszłam tutaj po to, żeby z kimkolwiek rozmawiać. Gdybym wiedziała, że tutaj będziesz… – Wzruszyła ramionami. – Ale między nami nigdy nie było i nie będzie dobrze, prawda Isabeau?
Isabeau nie odpowiedziała, chociaż mogłaby, wątpiła jednak, żeby Bliss oczekiwała któregokolwiek z wyjaśnień, których mogłaby jej udzielić. Do tej pory wsłuchana w to, co Beau mówiła dzieciom, teraz na powrót stała się chłodna i oddalona, jakby nagle przypomniała sobie o tym, że ma do czynienia z kimś, kogo powinna nienawidzić. Nawet jeśli rozumiała, uparcie próbowała nie dopuścić do świadomości pewnych faktów, byleby tylko chronić się przed cierpieniem, które i tak nie opuszczało jej ani na krok.
Obserwowała siostrę Drake'a, kiedy ta w pośpiechu przeszła przez pokój, kierując się w stronę prowadzących na piętro schodów. Wkrótce płomienne włosy nieśmiertelnej zniknęły jej z oczu, ale nie zamierzała za nią pójść. Isabeau sama nie była pewna, co powinna czuć względem siostry Drake'a, która była dla niej niewiele więcej niż ciotką jej dzieci. Sądząc po jej zachowaniu, nawet tej roli nie chciała, a Beau nie potrafiła zmusić się do żałowania tego, iż jedyna żyjąca krewna Drake'a próbuje się od niej odciąć. Może w bajkach śmierci zdarzało się zbliżać żyjących, ale prawda była taka, że utrata Drake'a jeszcze bardziej je podzieliła, jakby i tak przez wieczność nie zachowywały się jak osoby sobie obce.
Palce Camerona zacisnęły się na jej włosach, kiedy lekko je pociągał, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Wręcz poraziło jej współczucie, które dostrzegła w ciemnych oczach młodszego ze swoich synów. Cammy nie płakał, ale w jego oczach było coś, co sugerowało, że zachowanie spokoju kosztuje go mnóstwo energii. Bez słowa przytulił ją, a jej nie pozostało nic innego, jak mocniej przygarnąć go do siebie i zanurzyć twarz w jasnych kosmykach.
– Aldero? – zapytała cicho, delikatnie odsuwając Camerona, żeby móc popatrzeć na drugiego z bliźniąt. – Al, wszystko w porządku? – powtórzyła, próbując ocenić jego nastrój.
– Nie wiem. – Aldero popatrzył na nią, ale było tak, jakby jej nie widział. Niebieskie oczy błyszczały intensywnie, niemal tak samo, jak tęczówki Isabeau po doświadczeniu wizji. – Nie wiem… Ja… – Zawahał się, a jego wzrok stał się nagle wręcz boleśnie przytomny. – Mamo, czy ja jestem do niego podobny? – zapytał wprost, całkowicie ją zaskakując.
Otworzyła usta, ale nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów. W głowie miała pustkę i wiedziała jedynie, że jej dzieci są zdecydowanie zbyt bystre. Wiedziała, że hybrydy rozwijają się niezwykle szybko, ale i tak zdolność pojmowania Aldero oraz Camerona ją oszołomiła.
Dlaczego ją o to zapytał? Z obawy o przyszłość po tym, co oboje na temat ojca usłyszeli, czy może pod wpływem komentarza Bliss, związanego z jego wyglądem? Nie miała pojęcia, to zresztą nie miało większego znaczenia.
– Nie rozumiem… Aldero, dlaczego mnie o to pytasz? – wykrztusiła w końcu, chcąc zyskać na czasie.
– Chcę wiedzieć, czy jestem do niego podobny. Ona – spojrzał w stronę schodów, a Isabeau pojęła, że aż nazbyt dobrze pojmował kim Bliss dla niego była – powiedziała, że tak, ale nie wiem…
W jednej chwili zrozumiała do czego dążył.
– Ty nie jesteś zły. I twój ojciec też nie był – przerwała mu stanowczo. – To, co się stało… Może kiedyś wam to wytłumaczę, ale nie tym razem. Teraz musicie wiedzieć, że jesteście tym, co mam w sobie najlepsze – i co miał w sobie Drake. Jesteście czyści i to was od nas odróżnia.
Dzieci złego ojca i złej matki…
Przypomniała sobie słowa, które wypowiedziała do Carlisle'a, ale tym razem myśl o tym nie wywołała bólu albo niepokoju. W zamian spłynął na nią spokój, bo zrozumiała, że się pomyliła. Być może ani ona, ani Drake nie byli świeci, ale to nie tyczyło się bliźniąt, bo one tak naprawdę nie były nimi. Nikt nie rodził się zły, a chociaż jej dzieci umarły przed narodzinami, wciąż pozostawały niewinne – i jedynie one mogły to zmienić, popełniając własne błędy.
Wzdrygnęła się, kiedy kolejny raz doszły ją szybkie kroki Bliss. Dziewczyna pojawiła się u stóp schodów, wyglądając odrobinę lepiej niż wcześniej. Krople wody, będące pozostałością po prysznicu, spływały po jej wilgotnych włosach; przy każdym ruchu strząsała kilka, a te znaczyły wyniszczony dywan. Przez ramię przerzuciła niedużą, ale wypchaną torbę, w palcach zaś obracała ciężki klucz, który Isabeau natychmiast rozpoznała.
– Odchodzisz – stwierdziła, nawet nie będąc tym odkryciem jakoś specjalnie zdziwiona.
– Nic mnie tutaj nie trzyma i to już od wieków. – Bliss wzruszyła ramionami. – Wróciłam po rzeczy i… Sama nie wiem. Ale Dimitr będzie zadowolony, prawda? Wiem, że życzy mi śmierci.
Isabeau nie zaprotestowała, chociaż wątpiła, żeby skoncentrowany na jej powrocie Dimitr w ogóle myślał o Bliss. Wyglądało to raczej tak, jakby dziewczyna była mu obojętna.
– Ucieczka to nie rozwiązanie – stwierdziła, ale wątpiła, żeby nieśmiertelna chciała ją posłuchać. – Poza tym słyszałaś, co mówiłam o…
– O przemianie? – przerwała niecierpliwie. – Samotność nie jest wskazana i te sprawy… Z tym, że ja już od dawna jestem martwa, Isabeau. – Zamilkła na moment i popatrzyła na klucz w swoich dłoniach. – Wiecie co? Weźcie. Mnie już i tak się nie przyda – oznajmiła niespodziewanie i rzuciła drobiazg w kierunku Beau.
Dziewczyna złapała mu machinalnie.
– Bez żartów. Oddajesz nam dom? – zapytała, bo taki gest wydawał się czymś nieprawdopodobnym, bacząc na ich napięte relacje.
– Nie „wam”, ale synom Drake'a – przerwała jej Bliss z typową dla siebie wyższością, zwykle przeznaczoną dla znienawidzonej miłości jej brata. – Nie jestem bez serca, mimo wszystko.
Jeszcze kiedy mówiła, ruszyła w stronę drzwi. Isabeau prawie bezwiednie pobiegła za nią, zatrzymując się w przedsionku, w bezpiecznej odległości od wpadającego przez uchylone drzwi światła.
– To zresztą już nie jestem mój dom… – dodała cicho Bliss.
Zaraz po tym wyszła, zatrzaskując za sobą ciężkie wrota.
Ponura rezydencja Devile'ów kolejny raz pogrążyła się w ciemnościach.

1 komentarz:

  1. Wiedzialam, ze to Bliss ;3 jednak zle napisalam imie, ale to chyba u mnie normalne XD nie sadzilam, ze tak latwo wybaczy Isabeau to, ze zabila jej brata. Myslalam, ze ta uraza bedzie trwala dluzej i bedzie jakas taka w bardziej stylu telepatow, ale jak widac smierc zmienia czlowieka =/ Aldero mnie rozbawil. Troche mi go szkoda, bo bardzo przejal sie przeszloscia ojca. A Drake nie zawsze byl zly. Ech, teraz musze czekac na retrospekcje z nim, ale to chyba nie nastapi ;-; ewentualnie mnie zaskoczysz xD
    Zycze weny i przesylam pozdrowienia ze szkoly xd
    Twoja Gabi :**

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa