Isabeau
Isabeau poczuła, jak całe jej
ciało sztywnieje. Instynktownie przygarnęła do siebie Aldero i Camerona,
chociaż coś podpowiadało jej, że stojąca przed nimi kobieta nie będzie zdolna
do tego, żeby któregokolwiek z nich skrzywdzić. Nie wiedziała skąd to wie
ani na ile może swojemu przeczuciu zaufać, ale wierzyła, że wiedziałaby, gdyby
cokolwiek złego groziło jej albo dzieciom. Własną śmierć już raz przewidziała,
więc powinna być do tego zdolna ponownie.
Bliss
Devile zresztą nie wyglądała tak, jakby miała zamiar rzucić się na kogokolwiek.
Blada i jakby bez życia, długo wpatrywała się w Isabeau i jej
dzieci, niezdolna do tego, żeby odezwać się ponownie. Płomiennorude włosy
opadały jej na ramiona, matowe i prezentujące się tak nieciekawie, jakby
od wielu miesięcy nie miały do czynienia ze szczotką. Alabastrowa, niemal
przeźroczysta skóra upodabniały dziewczynę do zjawi i jedynie głębokie,
szokująco zielone oczy zdradzały jakiekolwiek emocje.
Nie
odrywając wzroku od bliźniaczej siostry Drake'a, Beau powoli podniosła się
z klęczek. Dopiero ruch z jej strony otrzeźwił Bliss, która drgnęła
nerwowo i w popłochu cofnęła się o krok.
–
Niemożliwe – powtórzyła drżącym głosem, kręcąc głową, jakby w ten sposób
miała być w stanie zanegować możliwość tego, że Isabeau naprawdę znajduje
się w jej salonie. – Nie… Czy jesteś zjawą? Zawsze byłaś upierdliwa,
Isabeau. Wróciłaś tutaj, żeby się mścić? – zapytała, a w jej głosie
pobrzmiewały szok i narastająca panika.
– Nie
jestem martwa – odezwała się Isabeau, chociaż przyszło jej to z trudem.
W głowie miała pustkę i sama nie była pewna, jakim cudem zdołała
sklecić jakiekolwiek składne zdanie. – Ani ja, ani moje dzieci. Nie powiem,
żeby to była twoja zasługa – prychnęła – ale nie przyszłam tutaj, żeby się na
tobie mścić.
Pół-wampirzyca
zacisnęła usta w wąską linijkę, nie odpowiadając. Minęła dłuższa chwila,
zanim zdecydowała ruszyć się z miejsca, ale nawet kiedy weszła do salonu,
trzymała się w bezpiecznej odległości od Isabeau, plecami przywierając do
ściany, zupełnie jakby to ona miała powody, żeby spodziewać się ataku.
Isabeau
miała w głowie pustkę. Nie pomyślała nawet o tym, że Bliss mogła
jeszcze pojawiać się w Mieście Nocy, a już na pewno nie wpadła na to,
żeby szukać jej w rezydencji Devile'ów. W zasadzie od momentu
przebudzenie na plaży nie myślała o Bliss, chociaż teraz nawet sensowne
wydawało się to, że mogłaby mieć do niej żal albo jej nienawidzić. Zemsta
również wydawała się czymś sensownym, ale Isabeau wcale nie czuła się chętna do
tego, żeby jej dopełnić. Siostra Drake'a była jej praktycznie obojętna i ta
pustka była na swój sposób przerażająca.
Zastygły
w bezruchu Aldero, bez ostrzeżenia wyrwał dłoń z uścisku matki
i zrobił niepewny krok do przodu. Bliss momentalnie przeniosła na niego
wzrok, a jej tęczówki rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy dostrzegła
wyraźne podobieństwo między dzieckiem a jego ojcem. Zaciskając dłonie
w pięści, rudowłosa przycisnęła obie ręce do piersi, dokładnie w miejscu,
gdzie znajdowało się serce; jej piękne rysy wykrzywił grymas bólu, a do
Isabeau dotarło, co takiego przez ostatnie miesiące przeżywała Bliss. To nie
Isabeau najbardziej cierpiała z powodu śmierci Drake'a i ta
świadomość całkowicie ją oszołomiła.
Bliss
musiała dostrzec współczucie w jej oczach, bo gniewnie odwróciła wzrok.
Cała jej postać emitowała goryczą i złością, którymi próbowała stłumić
cierpienie, ale mimo starań nie była w stanie oszukać Beau, która aż
nazbyt dobrze rozumiała jej ból. Sama go doświadczyła go cztery wieki wcześniej
i nawet teraz na wspomnienie brat czuła nieprzyjemne ukłucie w okolicach
serca.
– Co?! –
warknęła Bliss, nie mogąc znieść przeciągającego się milczenia i tego, że
ktokolwiek się w nią wpatruje. – Jesteś z siebie zadowolona? Po
latach nareszcie jesteście z Drake'm kwita – stwierdziła z goryczą;
musiała urwać, bo jej głos był bliski tego, żeby się załamać.
– Sądzisz,
że jestem zadowolona z tego, co się wydarzyło.
–
Oczywiście, że tak. – To mimo wszystko nie było pytanie, chociaż Bliss
zdecydowała się je potraktować właśnie w taki sposób. – Może się mylę?
Z tym, że gdyby tak było, nie wbiłabyś mojemu bratu srebrnego pręta
w plecy! – wrzasnęła, nagle tracąc nad sobą kontrolę.
Beau
otworzyła usta, ale nie odpowiedziała. Słowa Bliss były niczym siarczysty
policzek, ale z niczym nie dało się porównać tego, jak poczuła się, kiedy
podchwyciła pełne niedowierzania spojrzenia swoich synów. Zwłaszcza Cammy patrzył
się na nią tak, jakby niewerbalnie wręcz błagał o to, żeby zaprzeczyła;
wzrok Aldero pozostawał nieprzenikniony – jej starszy synek widział już do
czego była w samoobronie zdolna.
Huk
sprawił, że cała trójka wzdrygnęła się i instynktownie cofnęła o krok.
Już w następnej chwili Isabeau miała zaledwie ułamek sekundy, żeby
odciągnąć Aldero i Camerona w najbardziej zaciemniony kąt pokoju, by
uchronić ich przed promieniami światła, które wdarły się do salonu przez okno,
które w szale rozbiła Bliss. Słodki zapach wypełnił cały pokój, ale
dziewczyna najwyraźniej nie była tego świadoma. Dysząc ciężko, opierała się
obiema dłońmi o parapet, obojętnie obserwując wbite w skórę szklane
odłamki oraz krew, która stróżkami spływała po jej bladej skórze.
– Jak to
jest zabić kogoś, kogo się kochali, Isabeau? – zapytała, cały czas wpatrując
się w przestrzeń. – O tak, nie mam wątpliwości, że na swój sposób go
kochałaś. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego mogłeś w tak bezwzględny
sposób odebrać mu życie. – Powoli odwróciła się i lekko słaniając się na
nogach, oparła plecami o parapet. – Może gdybym to zrozumiała… Może gdybym
rozumiała cokolwiek, wtedy byłoby mi łatwiej – wyszeptała tak cicho, jakby
zwracała się do samej siebie.
Jej ton
miał w sobie coś oszołamiającego. To było niemal błaganie, wręcz niemy
krzyk o pomoc, a przynajmniej tak odebrała to Isabeau. Patrząc na
Bliss, równie dobrze mogłaby spoglądać w lustro i widzieć siebie
sprzed lat, kiedy uciekała przed przeszłością, uparcie wmawiając sobie, że nie
chce wyjaśnień. W rzeczywistości pragnęła poznać prawdę, ale kiedy to
sobie uświadomiła, było już za późno – zarówno dla niej, jak i dla
Drake'a. Teraz Bliss tym bardziej miała prawo wiedzieć, chociaż Beau wątpiła,
żeby ta chciała ją wysłuchać.
Osłaniając
dzieci własnym ciałem, Isabeau podniosła się i spojrzała w zastygłą
pod oknem dziewczynę. Siostra Drake'a rzuciła jej nieodgadnione spojrzenie, ale
w żaden sposób nie skomentowała zachowania kobiety i jej dzieci.
– Zasłoń
okno, Bliss – poprosiła cichym, zaskakująco łagodnym głosem, który zaskoczył
również ją samą. – Zasłoń okno i w końcu pozwól mi coś powiedzieć.
– Od kiedy
chowasz się przed słońcem? – odparowała z powątpieniem, ale przynajmniej
ruszyła się z miejsca i zaciągnęła zasłony. – Szlag, czuję się jak
popieprzona histeryczka – zaklęła, wbijając wzrok w swoje pokaleczone
ramiona.
–
Przydałoby się trochę ciepłej wody i krwawnik. Powstrzymuje krwawienie –
wtrąciła Isabeau, powoli wychodząc ze swojej kryjówki.
Bliss
rzuciła jej rozdrażnione spojrzenie.
– Nie chcę twojej
pomocy albo litości, więc sobie daruj – warknęła, odwracając się do Isabeau
plecami i to tak gwałtownie, że jej długie włosy zafalowały. – Pragnę
jedynie… Przyszłam tutaj, bo to mój dom. Nie mam pojęcia, czego tutaj chcesz,
ale skoro mnie nie szukałaś, czego tak naprawdę potrzebujesz, Isabeau?
Mówiła, ale
Beau sama nie była pewna, czy dziewczyna naprawdę chciała uzyskać odpowiedź.
Powoli odepchnęła się od parapetu, po czym przeszła kilka kroków, osłabiona
przez utratę krwi. Wydęła usta, wyraźnie poirytowana, po czym raz jeszcze
spojrzała na swoje poranione ramiona. Krzywiąc się, zaczęła wyjmować większe ze
szklanych odłamków, żeby zaraz po tym móc wykorzystać telepatyczne zdolności
i przynajmniej spróbować przyspieszyć gojenie.
Isabeau
westchnęła w duchu. Nigdy z Bliss za sobą nie przekazały, ale nie
życzyła dziewczynie źle. Gdzieś w pamięci wciąż miała wspomnienie tego,
jak dziewczyna wtulała się w Drake'a, mentalnie prosząc ją o to, żeby
chociaż raz mieć okazję do tego, by być dla brata pocieszycielką. Beau
zastanawiała się, czy wtedy widziała prawdziwą Bliss, nieskrytą za maską
sarkazmu i niechęci, którą za zwyczaj okazywała każdemu, kogo nie darzyła
sympatią. Nawet jeśli tak, wszystko wskazywało na to, że tamta dziewczyna
umarła w momencie, kiedy zginął Drake.
– Miałam
wątpliwości, czy oby na pewno jesteś w ciąży z moim bratem, ale
najwyraźniej mówiłaś prawdę – stwierdziła Bliss. – Twój ciemnowłosy syn jest
kopią Drake'a.
– Ma na
imię Aldero… – Isabeau westchnęła. – Pytałaś mnie, dlaczego tutaj przyszłam.
W takim razie wiedz, że nie dla zemsty, ale dla moich dzieci – bo powinny
znać prawdę.
– Ach… – Po
minie Bliss ciężko było stwierdzić, czy jej uwierzyła, ale Isabeau nie dbała
o to. – Wszystko jedno. To już i tak nie ma dla mnie znaczenia, skoro
nie zamierzam tutaj zostać.
– Ciągle
tak mówisz. Pewnie rodzina mojego brata też była ci obojętna, a jednak
pomogłeś wtedy Carlisle'owi – zauważyła, nie mogąc się powstrzymać.
Rudowłosa
jedynie prychnęła, chociaż w jej śmiechu wyraźnie pobrzmiewał fałsz. Bliss
zdecydowanie nie czuła się dobrze, nawet jeśli panowała nad sobą lepiej niż
jeszcze chwilę wcześniej, kiedy pod wpływem emocji rozbiła okno.
– Pomogłam
mu, bo tak mi było wygodniej. Byłam na was zła i chciałam wkurzyć Drake'a,
poza tym… – Wzruszyła ramionami. – Żadne z nas tak naprawdę nigdy nie
chciało być złe. To Lawrence nas takimi uczynił, ale przynajmniej ja nigdy do
tego nie dążyłam. Ale to już nie ma żadnego znaczenia, prawda? To jest w nas
i przejmuje kontrolę, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Wiesz dobrze,
co mam na myśli, bo ty też to czujesz – inaczej nie chowałabyś się przed
słońcem – stwierdziła obojętnie. – Wiesz co jest najzabawniejsze? Że chyba na
to czekam. Czekam na te chwile zapomnienia. Czekam na ciemność, bo kiedy
nadchodzi, nareszcie mogę się uwolnić, chociaż przerażające jest to, że wtedy…
nie czuję nic. Ale wszystko jest lepsze od tego bólu. Rozumiesz jak to jest
stracić brata, dlatego… Czy istnieje cokolwiek gorszego, Isabeau? No odpowiedz
mi! – ponagliła, a szmaragd jej tęczówek został na moment przysłonięty
przez rubinowe błyski.
– Nie wiem.
– Beau pomyślała o Dimitrze i o tym, jak zachowywał się, kiedy
myślał, że jest zaledwie zjawą, która pojawiła się, żeby przynieść mu jakże
upragnione ukojenie. Pomyślała również o własnym strachu oraz o Caroline
i Renesmee, które wraz z nią przeżywały nieobecność dzieci; jedna
z nich straciła syna i życie. O tak, zdecydowanie były rzeczy
gorsze albo porównywalne, ale nie sądziła, żeby to na takiej odpowiedzi Bliss
zależało. – Nie wiem, ale to najmniej ważne. Istotne jest to, że takie myślenie
cię zabije, Bliss. To przemiana. To, czego doświadczamy… Nie słyszałaś o tym,
prawda? Rufus znalazł wyjaśnienie i… – Pokręciła głową. – Poza tym Drake nie
chciałby, żebyś żyła przeszłością. Żal niszczy i wiem o tym
najlepiej. A twój brat mnie uratował, chociaż nie potrafił pomóc sobie.
I właśnie dlatego tutaj jestem: bo Aldero i Cammy mają prawo poznać
swojego ojca, a ja nie zamierzam niczego przed nim ukrywać.
Bliss nie
odpowiedziała, ale to już nie miało dla Isabeau znaczenia. Zaczęła mówić,
a z każdym kolejnym słowem uświadomiła sobie, że ma rację. W jednej
chwili coś w niej pękło i już nie była w stanie powstrzymać
kolejnych słów, które popłynęły nieprzerwanym strumieniem, którego nawet nie
próbowała powstrzymywać. Sama nawet nie była pewna, kiedy zmusiła się do tego,
żeby zaryzykować i mimo ostrzegawczych podszeptów intuicji, odwrócić się
w stronę zastygłych w bezruchu synów. Mięśnie po raz kolejny odmówiły
jej posłuszeństwa, a ona osunęła się na kolana, niepewnie wyciągając
ramiona w stronę Aldero i Cammy'ego. Obaj popatrzyli na nią tępo, ale
po chwili wpadli jej w ramiona, wydając się chłonąć każde słowo, które
padło z jej ust.
Niewiele
opowiadała im do tej pory o ojcu; pomijając jego imię i fakt, że umarł,
wiedzieli jedynie tyle, że go kochała. Nigdy jednak nie wspomniała o tym,
że go zabiła – i że mieszkał w miejscu, które później Aqua upatrzyła
sobie na idealne więzienie. Teraz Isabeau nie miała wątpliwości co do tego, że
Bliss musiała ostatnie tygodnie spędzić poza miastem, nie mając o niczym
pojęcia, ale to akurat było najmniej istotne. Siostra Drake'a wciąż pozostawała
zimna i oddalona, a chociaż słuchała i wpatrywała się w swoich
bratanków, nie wydawała się czuć potrzeby, żeby się do nich zbliżyć. Wydawało
się, że głownie widok Aldero sprawia jej ból, chociaż paradoksalnie nie
potrafiła oderwać od niego wzroku.
Isabeau
sama nie była pewna, w którym momencie Bliss odezwała się po raz pierwszy.
Nagle po prostu zaczęła wtrącać swoje trzy grosze, uparcie broniąc niektórych
zachowań brata, chociaż Isabeau starała się być jak najbardziej obiektywna,
zwłaszcza mówiąc o przeszłości. Wspomnienie o bracie (Al drgnął,
kiedy usłyszał jego imię) wciąż pozostawało trudne, ale nawet się nie zawahała,
w pamięci wciąż mając spotkanie z Aldero w jego pokoju. On nie
chciał, żeby się zadręczała; pożegnał się z nią, dlatego teraz nie miała
już powodów; żeby unikać mówienia o tym, co się wydarzyło.
– Drake cię
kochał, chociaż ja nigdy tego nie rozumiałam – wtrąciła Bliss. Nie płakała,
w przeciwieństwie do Isabeau, która w którym momencie straciła nad
sobą panowanie i pozwoliła sobie na łzy. – A jednak… Jak mogłeś to
zrobić, Isabeau? Wiem, tamtej nocy nie wszyscy zachowaliśmy się tak, jak
powinniśmy, ale na litość bogini…
– Kiedy
zaatakowałem, przed sobą miała potwora, Bliss – przerwała jej. Otarła oczy
wierzchem ręki i pokręciła głową. – Zabiłam potwora. Dopiero teraz
rozumiem, że wszyscy mogliśmy tego uniknąć, ale…
– Mam dość
słuchania o tym, co było albo mogło być. Jest jak jest i już tego nie
zmienisz – odparła dziewczyna chłodno. – Zresztą, nie przyszłam tutaj po to,
żeby z kimkolwiek rozmawiać. Gdybym wiedziała, że tutaj będziesz… –
Wzruszyła ramionami. – Ale między nami nigdy nie było i nie będzie dobrze,
prawda Isabeau?
Isabeau nie
odpowiedziała, chociaż mogłaby, wątpiła jednak, żeby Bliss oczekiwała
któregokolwiek z wyjaśnień, których mogłaby jej udzielić. Do tej pory
wsłuchana w to, co Beau mówiła dzieciom, teraz na powrót stała się chłodna
i oddalona, jakby nagle przypomniała sobie o tym, że ma do czynienia
z kimś, kogo powinna nienawidzić. Nawet jeśli rozumiała, uparcie próbowała
nie dopuścić do świadomości pewnych faktów, byleby tylko chronić się przed
cierpieniem, które i tak nie opuszczało jej ani na krok.
Obserwowała
siostrę Drake'a, kiedy ta w pośpiechu przeszła przez pokój, kierując się
w stronę prowadzących na piętro schodów. Wkrótce płomienne włosy
nieśmiertelnej zniknęły jej z oczu, ale nie zamierzała za nią pójść.
Isabeau sama nie była pewna, co powinna czuć względem siostry Drake'a, która
była dla niej niewiele więcej niż ciotką jej dzieci. Sądząc po jej zachowaniu,
nawet tej roli nie chciała, a Beau nie potrafiła zmusić się do żałowania
tego, iż jedyna żyjąca krewna Drake'a próbuje się od niej odciąć. Może w bajkach
śmierci zdarzało się zbliżać żyjących, ale prawda była taka, że utrata Drake'a
jeszcze bardziej je podzieliła, jakby i tak przez wieczność nie
zachowywały się jak osoby sobie obce.
Palce
Camerona zacisnęły się na jej włosach, kiedy lekko je pociągał, próbując
zwrócić na siebie jej uwagę. Wręcz poraziło jej współczucie, które dostrzegła
w ciemnych oczach młodszego ze swoich synów. Cammy nie płakał, ale w jego
oczach było coś, co sugerowało, że zachowanie spokoju kosztuje go mnóstwo
energii. Bez słowa przytulił ją, a jej nie pozostało nic innego, jak
mocniej przygarnąć go do siebie i zanurzyć twarz w jasnych kosmykach.
– Aldero? –
zapytała cicho, delikatnie odsuwając Camerona, żeby móc popatrzeć na drugiego
z bliźniąt. – Al, wszystko w porządku? – powtórzyła, próbując ocenić
jego nastrój.
– Nie wiem.
– Aldero popatrzył na nią, ale było tak, jakby jej nie widział. Niebieskie oczy
błyszczały intensywnie, niemal tak samo, jak tęczówki Isabeau po doświadczeniu
wizji. – Nie wiem… Ja… – Zawahał się, a jego wzrok stał się nagle wręcz
boleśnie przytomny. – Mamo, czy ja jestem do niego podobny? – zapytał wprost,
całkowicie ją zaskakując.
Otworzyła
usta, ale nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów. W głowie miała
pustkę i wiedziała jedynie, że jej dzieci są zdecydowanie zbyt bystre.
Wiedziała, że hybrydy rozwijają się niezwykle szybko, ale i tak zdolność
pojmowania Aldero oraz Camerona ją oszołomiła.
Dlaczego ją
o to zapytał? Z obawy o przyszłość po tym, co oboje na temat
ojca usłyszeli, czy może pod wpływem komentarza Bliss, związanego z jego
wyglądem? Nie miała pojęcia, to zresztą nie miało większego znaczenia.
– Nie
rozumiem… Aldero, dlaczego mnie o to pytasz? – wykrztusiła w końcu,
chcąc zyskać na czasie.
– Chcę
wiedzieć, czy jestem do niego podobny. Ona – spojrzał w stronę schodów,
a Isabeau pojęła, że aż nazbyt dobrze pojmował kim Bliss dla niego była –
powiedziała, że tak, ale nie wiem…
W jednej
chwili zrozumiała do czego dążył.
– Ty nie
jesteś zły. I twój ojciec też nie był – przerwała mu stanowczo. – To, co
się stało… Może kiedyś wam to wytłumaczę, ale nie tym razem. Teraz musicie
wiedzieć, że jesteście tym, co mam w sobie najlepsze – i co miał
w sobie Drake. Jesteście czyści i to was od nas odróżnia.
Dzieci
złego ojca i złej matki…
Przypomniała
sobie słowa, które wypowiedziała do Carlisle'a, ale tym razem myśl o tym
nie wywołała bólu albo niepokoju. W zamian spłynął na nią spokój, bo
zrozumiała, że się pomyliła. Być może ani ona, ani Drake nie byli świeci, ale
to nie tyczyło się bliźniąt, bo one tak naprawdę nie były nimi. Nikt nie rodził
się zły, a chociaż jej dzieci umarły przed narodzinami, wciąż pozostawały
niewinne – i jedynie one mogły to zmienić, popełniając własne błędy.
Wzdrygnęła
się, kiedy kolejny raz doszły ją szybkie kroki Bliss. Dziewczyna pojawiła się
u stóp schodów, wyglądając odrobinę lepiej niż wcześniej. Krople wody,
będące pozostałością po prysznicu, spływały po jej wilgotnych włosach; przy
każdym ruchu strząsała kilka, a te znaczyły wyniszczony dywan. Przez ramię
przerzuciła niedużą, ale wypchaną torbę, w palcach zaś obracała ciężki
klucz, który Isabeau natychmiast rozpoznała.
–
Odchodzisz – stwierdziła, nawet nie będąc tym odkryciem jakoś specjalnie
zdziwiona.
– Nic mnie
tutaj nie trzyma i to już od wieków. – Bliss wzruszyła ramionami. –
Wróciłam po rzeczy i… Sama nie wiem. Ale Dimitr będzie zadowolony, prawda?
Wiem, że życzy mi śmierci.
Isabeau nie
zaprotestowała, chociaż wątpiła, żeby skoncentrowany na jej powrocie Dimitr
w ogóle myślał o Bliss. Wyglądało to raczej tak, jakby dziewczyna
była mu obojętna.
– Ucieczka
to nie rozwiązanie – stwierdziła, ale wątpiła, żeby nieśmiertelna chciała ją
posłuchać. – Poza tym słyszałaś, co mówiłam o…
– O przemianie?
– przerwała niecierpliwie. – Samotność nie jest wskazana i te sprawy…
Z tym, że ja już od dawna jestem martwa, Isabeau. – Zamilkła na moment
i popatrzyła na klucz w swoich dłoniach. – Wiecie co? Weźcie. Mnie
już i tak się nie przyda – oznajmiła niespodziewanie i rzuciła
drobiazg w kierunku Beau.
Dziewczyna
złapała mu machinalnie.
– Bez żartów.
Oddajesz nam dom? – zapytała, bo taki gest wydawał się czymś nieprawdopodobnym,
bacząc na ich napięte relacje.
– Nie
„wam”, ale synom Drake'a – przerwała jej Bliss z typową dla siebie
wyższością, zwykle przeznaczoną dla znienawidzonej miłości jej brata. – Nie
jestem bez serca, mimo wszystko.
Jeszcze
kiedy mówiła, ruszyła w stronę drzwi. Isabeau prawie bezwiednie pobiegła
za nią, zatrzymując się w przedsionku, w bezpiecznej odległości od
wpadającego przez uchylone drzwi światła.
– To
zresztą już nie jestem mój dom… – dodała cicho Bliss.
Zaraz po
tym wyszła, zatrzaskując za sobą ciężkie wrota.
Ponura
rezydencja Devile'ów kolejny raz pogrążyła się w ciemnościach.
Wiedzialam, ze to Bliss ;3 jednak zle napisalam imie, ale to chyba u mnie normalne XD nie sadzilam, ze tak latwo wybaczy Isabeau to, ze zabila jej brata. Myslalam, ze ta uraza bedzie trwala dluzej i bedzie jakas taka w bardziej stylu telepatow, ale jak widac smierc zmienia czlowieka =/ Aldero mnie rozbawil. Troche mi go szkoda, bo bardzo przejal sie przeszloscia ojca. A Drake nie zawsze byl zly. Ech, teraz musze czekac na retrospekcje z nim, ale to chyba nie nastapi ;-; ewentualnie mnie zaskoczysz xD
OdpowiedzUsuńZycze weny i przesylam pozdrowienia ze szkoly xd
Twoja Gabi :**