8 listopada 2013

Sto sześć

Renesmee
Tępo patrzyłam na Rufusa, czując się trochę tak, jakby mówił do mnie w obcym języku. Nie rozumiałam, czego mógł ode mnie chcieć i nie byłam pewna, co powinnam mu odpowiedzieć. W zasadzie to instynkt nakazywał mi rzucić się ucieczki, wyczulony już na zmiany w jego nastroju, ale wciąż powstrzymywałam się, widząc, że wampir jest absolutnie spokojny. Stał w bezpiecznej odległości ode mnie, zakładając obie ręce na torsie i patrząc na mnie wyczekująco. Jego czekoladowe oczy wyrażały rosnące zniecierpliwienie, ale to była po prostu zwykła irytacją, a nie zapowiedź nagłego ataku szału, którego wszyscy moglibyśmy pożałować.
– Więc? – westchnął w końcu, a ja drgnęłam, zupełnie jakby próbował mnie uderzyć. Wzniósł oczy ku niebu, ale zdecydował się tego nie komentować. – Czy mogłabyś mi odpowiedzieć?
Otworzyłam usta, ale nie wyszłam z siebie żadnego dźwięku, bo wtedy wyczułam ruch tuż za swoimi plecami. Powoli obejrzałam się na Gabriela, który trzymał dłonie na ramionach dzieci, nieufnie obserwując Rufusa. Naukowiec rzucił mu ponure spojrzenie i przez kilka sekund po prostu patrzyli na siebie, jakby próbują ocenić wzajemne zamiary.
– Gabrielu… – poprosiłam, a przynajmniej miałam taki zamiar, jednak nie udało mi się skończyć.
– Zawołaj mnie, gdybyś miała jakiś… problem. Chodźcie, skarby. Mama zaraz do nas przyjdzie. – Ukochany postanowił mnie zaskoczyć. Rzuciłam mu lekko zdezorientowane, ale jednocześnie pełne wdzięczności spojrzenie, bo najwyraźniej postanowił mi zaufać. – Oczywiście nie muszę dodawać, że jeśli ją tkniesz, postaram się, żebyś zginął w męczarniach, prawda? – dodał na odchodne, takim tonem, jakby mówił o pogodzie.
Rufus uniósł brwi, ale nie odpowiedział. Oboje obserwowaliśmy, jak Gabriel i dzieci znikają gdzie w tłumie, zostawiając nas samych. Poczułam się niezręcznie, kiedy zostałam sama z naukowcem, ale nie odezwałam się, czekając aż zdecyduje się powiedzieć coś pierwszy.
– On mówił poważnie? – zapytał w końcu, ale nie wydawał się jakkolwiek poruszony groźbami Gabriela. Chyba jedynie go bawiły, co jedynie mnie irytowało, bo wiedziałam, że ignorowanie zdolności mojego męża jest głupotą. – Chyba mnie nie lubi.
– Dziwisz mu się? – Nie mogłam się powstrzymać. Jakby nie patrzeć, miałam wiele powodów, żeby nie być wobec Rufusa zbyt przyjaźnie nastawioną. – Czego chcesz?
– Jak widzę, nie mam co liczyć na chociaż odrobinę życzliwości z twojej strony – westchnął i odniosłem wrażenie, że ta perspektywa w istocie go martwi. Mimo wszystko nie zmieniłem podejścia i wciąż patrzyłam na niego z powątpiewaniem, nie kryjąc wątpliwości. – No cóż, w takim razie powiem szybko i zniknę ci z oczu. Po prosty chciałem cię przeprosić – oznajmił, a ja zamrugałam mało przytomnie, bo to była ostatnia rzecz, której się po nim spodziewałam.
– Prze… Przeprosić? – powtórzyłam, starając się nie pozwolić sobie na zwątpienie, niepewna jego reakcji. – Ja… Dlaczego? Bo Layla ci kazała? – zapytałam, zadając pierwsze pytania, które przyszły mi do głowy.
Rufus westchnął i pokręcił głową. Kiedy akurat nie był w morderczym szale i nie próbował mnie zabić albo obrazić, mogłam go nawet polubić. W tym momencie chociażby przypominał mi trochę spędzone dziecko, które próbuje naprawić coś, co zrobiło źle i mu to nie wychodzi. Raz nieprzewidywalny, teraz wydał mi się tak nieporadny, że poczułam się trochę winna, że na początku potraktowałam go tak chłodno.
– Nie powiem, że żałuję wszystkich moich decyzji dwa tygodnie temu. Dalej wychodzę z założenia, że nauka wymaga poświęceń, ale – wzruszył ramionami – może faktycznie nie powinienem był zmusić cię do tego, żebyś mi pomogła.
– Może nie powinieneś? – powtórzyłam z niedowierzaniem, spoglądając na niego tak, jakby był niespełna rozumu. – Rufus, do cholery, mogłeś przynajmniej zapytać, zamiast się na mnie rzucać! – warknąłem, nie mogąc się powstrzymać.
– Dobrze, mogłem! – zreflektował się, ale takim tonem, że oczywiste było, jaki jest jego pogląd na tę sprawę. – Jednak bądźmy szczerzy… Zgodziłabyś się?
Nie musiałam odpowiadać, bo to było oczywiste, ale i tak postanowiłam się odezwać.
– Nie. – Rzucił mi spojrzenie z repertuaru „A nie mówiłem?”. – Ale to nie zmienia faktu, że jestem na ciebie zła.
– Cóż, nie jesteś pierwsza. – Uśmiechnął się z nutką goryczy. – Być może nie rozumiesz wszystkiego, jak mógłbym tego oczekiwać, ale nie chciałem rozmawiać po to, żeby coś zdenerwować – zapewnił, a ja prychnęłam, bo jak na razie jedynie tyle udało mi się osiągnąć. – Mówię poważnie. Przepraszam, że to musiało wyglądać w taki sposób. Zresztą nie zrobił bym tego, gdybym wiedział, że zemdlejesz.
– Zemdlałam, bo wcześniej oddałam krew i to nie tylko w CK, ale i dla mojej córki – przerwałam mu, powoli tracąc cierpliwość. Powoli zaczynałam żałować, że pozwoliłam Gabrielowi zostawić nas samych. – Masz mi coś jeszcze do powiedzenia, czy dalej będziemy roztrząsać, jakaż to jestem nieporadna i niewdzięczna, podczas gdy ty poświęcasz się na rzecz miasta? – zapytałam, zastanawiając się, czy nie jestem bliska tego, żeby ostatecznie wytrącić go z równowagi; kto wie, kiedy mógł się zdenerwować.
Rufus zacisnął usta w wąską linijkę i zmierzył mnie wzrokiem. Poczułam się nieswojo, tym bardziej, że była to bardziej niepokojąca wersja badawczego spojrzenia, które czasami widywałam u Carlisle’a. W wykonaniu Rufusa było co najmniej krępujące, tym bardziej, że w przypadku tego nieśmiertelnego łatwo było sobie wyobrazić pogardę.
– O ile dobrze pamiętam, nie powiedziałem, że jesteś niewdzięczna – przypomniał mi zaskakująco spokojnym tonem. W roztargnieniu przeczesał jasne włosy palcami, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. W czarnym swetrze i spodniach, które mocno kontrastowały z jego bladą skórą, wyglądał na zmęczonego. – Nie rozumiem, dlaczego uparcie dążysz do kłótni, kiedy próbuję cię przeprosić. Nie uważasz, że to trochę bezsensowne? – dodał, a ja westchnęłam, bo chyba w istocie miał rację.
– Może po prostu nie jesteś mistrzem przeprosin? – zasugerowałam, ale tym razem starałam się, żeby mój głos zabrzmiał łagodniej. Chyba fatycznie nie musiałam na każdym kroku przypominać mu, że mam powody do tego, żeby być na niego złą. – Po prostu więcej nie rób mi takich rzeczy, a wszystko będzie w porządku.
Skinął głową, ale w jego spojrzeniu było coś, przez co sama nie miałam pewności, czy mogę mu zaufać. Rufus miał specyficzny charakter i często naprawdę nie potrafiłam stwierdzić, co takiego może sobie myśleć. Zdążyłam zresztą zauważyć, że gdyby uznał to za słuszne, bez mrugnięcia okiem wymordowałby nas wszystkich, byleby uzyskać przewidziane przez siebie efekty. Jednocześnie był genialny, co sprawiało, że niezależnie od sytuacji uważał się za przynajmniej częściowo lepszego od nas, przez to tym ciężej było mu przyznać się do błędu. Tym bardziej byłam zaskoczona tym, że przyszedł do mnie i przynajmniej próbował przyjść do porozumienia, nawet jeśli to wychodziło mu dość marnie.
Zapadła chwila nieco niezręcznej ciszy, której jednak żadne z nas nie zamierzało przerwać. Cały czas czułam na sobie wzrok Rufusa, co sprawiło, że mimowolnie pomyślałam o naszym pierwszym spotkaniu, kiedy spoglądał na mnie zamglonym wzrokiem, widząc we mnie kogoś kim w rzeczywistości nie byłam. Imię Rosa wciąż krążyło mi po głowie i nagle zapragnęłam go o to zapytać, chociaż wiedziałam, że i tak mi nie odpowie. Wydawało mi się, że to jedna z tych tajemnic, która na wieczność pozostanie w ukryciu; być może co najwyżej Layla miała jakiekolwiek szanse na to, żeby do niego dotrzeć, chociaż nawet tego nie byłam jakoś specjalnie pewna. Rufus był skomplikowany – chyba nawet przemiana nie była w stanie wpłynąć na jego charakter, chociaż fakt, że wydawał się bardziej stabilny emocjonalnie, już sam w sobie wydawał się sporą zaletą.
– Rufusie…
– Ach, wiem – przerwał mi, mrugając, żeby otrząsnąć się z zamyślenia. – Nie przyszedłem do ciebie tylko po to, żeby wytrącić cię z równowagi. Chciałbym ci również coś zaproponować… Oczywiście nie biorę pod uwagę tego, że tak po prostu się zgodzisz, ale mogę przynajmniej spróbować – zapewnił, rzucając mi nieodgadnione spojrzenie.
Jęknęłam w duchu. Jeśli znowu zamierzał prosić mnie o próbkę krwi albo cokolwiek innego, nie ręczyłam za siebie.
– Tak? – Chociaż starałam się nad tym zapanować, do mojego głosu i tak wkradło się powątpiewanie. A zapowiadało się, że może jednak będzie między nami dobrze…
– To też nie jest mi na rękę, ale naprawdę uważam, że w jakimś stopni przyczyniłaś się do tego, że wpadłem na trop wody i Centrum Krwiodawstwa. Twoja krew zresztą nie poszła na marne, prawda? – zauważył, ale odpuścił, kiedy zacisnęłam usta w wąską linijkę, żeby powstrzymać się przed komentarzem. – Zwróciłem ci uwagę, że nie potrafisz się bronić. Może i coś tam umiesz, ale mogłabyś nauczyć się więcej, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Zwłaszcza, że ja… No cóż, wolałbym kiedyś nie odkryć, że mam cię na sumieniu.
W odpowiedzi na jego słowa przeszedł mnie nagły dreszcz, kiedy dotarło do mnie, że Rufus bynajmniej nie mówił tego w żartach albo hipotetycznie. Nie miałam wątpliwości, że byłby zdolny do tego, żeby mnie skrzywdzić – przypadkiem albo niekoniecznie. Nie byłam pewna, dlaczego przejmuje się taką możliwością, ani dlaczego tak nagle zapragnął jakoś uporządkować jego relacje, ale postanowiłam go o to nie pytać. To mimo wszystko był Rufus – jego to rozumowania w znacznym stopniu odbiegał od normy, więc pewnie i tak nie miałam być w stanie go zrozumieć.
Zawahałam się. Chciałam odmówić, ale jednocześnie nie potrafiłam się na to zdobyć, bynajmniej nie dlatego, że obawiałam się jego reakcji. Odniosłam zresztą wrażenie, że w jakimś stopniu chciał tego, żebym zaoszczędziła mu problemu i sama odrzuciła jego ofertę – i właśnie dlatego jakiś działający na przekór rozsądkowi instynkt nakazał mi wziąć jego propozycję pod uwagę.
W zasadzie nie byłam pewna, czego tak naprawdę mógłby mnie nauczyć. Po strzelaniu z łuku oraz wcześniejszych lekcjach, które dawał mi Michael, byłam już nieco zniechęcona do jakichkolwiek treningów, ale jednocześnie słowa Rufusa mnie zaciekawiły. Wiedziałam, że w porównaniu z Licavolimi byłam łatwym celem – mogłam się o tym przekonać podczas walki, kiedy omal moim bliscy nie ucierpieli – i zwykle opierałam się na mocy, która regularnie wymykała mi się spod kontroli. Jeśli istniała jakakolwiek szansa na to, że mogę przynajmniej w niewielkim stopniu to zmienić, zamierzałam to wykorzystać.
– Proponujesz mi lekcje samoobrony? – upewniłam się, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż dość sceptycznie podchodziłam do tego pomysłu.
– W teorii do tego się to sprowadza – zgodził się, rzucając mi zaciekawione spojrzenie. Najwyraźniej sądził, że już nie podejmę tematu albo ewakuuję się w pod byle pretekstem. – Chociaż nie nazwałbym tego takimi… zwykłymi lekcjami. Sądzę, że to może cię zaciekawić, a już na pewno będzie różniło się od tego, czego mogłaś się nauczyć do tej pory – zapewnił i chociaż mogłoby zabrzmieć to jak przechwałka, coś w jego tonie sprawiło, że jakoś nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że tak jest w istocie.
Rufus popatrzył na mnie wyczekująco, oczekując konkretnej deklaracji. W głowie miałam mętlik, poza tym sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę chcę. Potrzebowałam przynajmniej dnia na to, żeby wszystko przemyśleć.
– Zastanowię się – powiedziałam wymijająco, unikając jego wzroku.
Skinął głową, jakby tego się spodziewać.
– Jakby co, wiesz gdzie mnie szukać – stwierdził obojętnym tonem, wzruszając ramionami. – Przyjdź wieczorem, gdybyś się namyśliła… Aha, Renesmee? – dodał jeszcze na odchodne. – Gdybyś się do mnie wybierała, lepiej o tym komuś wspomnij. Nie chcemy nieszczęśliwych wypadków, prawda?
Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dałam nic po sobie poznać. W ten sposób bynajmniej nie był na dobrej drodze do tego, żeby mnie do czegokolwiek zachęcić, ale postanowiłam tego nie komentować. Nie miałam zresztą już okazji do tego, żeby cokolwiek mu powiedzieć, bo po prostu odwrócił się na pięcie i w pośpiechu odszedł, nawet się nie oglądając.
Wciąż lekko zdezorientowana rozmową – to chyba można było mimo wszystko określić mianem rozmowy – ruszyłam się z miejsca, żeby znaleźć Gabriela. Byłam już wyczulona na jego zapach, poza tym instynkt sam prowadził mnie w odpowiednim kierunku, dlatego bez trudu odnalazłam mojego męża i dzieci, w towarzystwie mojego ojca oraz Carlisle’a i Esme. Dostrzegłam również Kristin i Theo, ale nie zwróciłam na nich większej uwagi, zbyt skoncentrowana na moim mężu. Gabriel uśmiechnął się na mnie z wyraźną ulgą, co chyba znaczyło, że powoli zaczynał się niecierpliwić tym, że tyle czasu nie wracałam.
 – Nareszcie – westchnął, kiedy tylko znalazłam się wystarczająco blisko. – Czego on chciał? – zapytał natychmiast.
– Porozmawiać. – Gabriel rzucił mi rozdrażnione spojrzenie, ale nie podjęłam tematu. – Hej, chyba nie jesteś zazdrosny? – zapytałam lekko, chcąc rozproszyć jego uwagę i uniknąć dalszych pytań o intencje wampira.
– O Rufusa? Żartujesz sobie ze mnie? – W pośpiechu rozejrzał się, szukając kogoś wzrokiem. – W tej kwestii jestem całkowicie spokojny. Bardziej obawiam się o Lay, ale wy oczywiście burzycie się, kiedy tylko o tym wspomnę.
Mruknęłam coś tylko w odpowiedzi, nie chcąc kolejny raz wysłuchiwać tego, że jest niezadowolony, że dziewczyna tyle czasu spędza w laboratorium. Mogłam zrozumieć jego wątpliwości, ale z drugiej strony, nie sądziłam, żeby relacji Layli i Rufusa były naszą sprawą. W zasadzie wydawało mi się, że ta dwójka w jakiś pokręcony sposób wzajemnie sobie pomagali, chociaż równie dobrze mogłam się mylić.
Od konieczności dodawania czegoś więcej, uratowało mnie przybycie Isabeau i Dimitra. Beau wciąż wydawał się pod wpływem uroczystości, która dopiero co się odbyła; wręcz emitowała niezwykłą aurą, którą przesycone było powietrze, jej błękitne oczy zaś błyszczały intensywnie. Dimitr obserwował ją chyba całkowicie bezwiednie, dosłownie chłonąć ją wzrokiem. Coś w jego spojrzeniu sprawiało, że osobiście poczułam się jak intruz; chyba musiał to zauważyć, bo – niechętnie – ale zapanował nad sobą i przeniósł wzrok na nas.
– Podobało się? – Isabeau wyszczerzyła się w uśmiechu. – No, braciszku, przynajmniej część naszych tradycji nie jest ci obca – dodała, kiwając z uznaniem głową. – Wiesz do czego służą lilię… – Tylko Isabeau mogła przemienić pochwałę w nieco złośliwą uwagę.
– Za to ty wyjątkowo się nie popisałaś. Gdyby nie Layla, byłby naprawdę nudno – odpłacił jej pięknym za nadobne, ale przyzwyczajona do przekomarzania się Beau nawet nie zwróciła na jego komentarz uwagi.
– Nie miałam jeszcze okazji do tego, żeby pogratulować – powiedziała, zwracając się do moich dziadków. Zwykle chłodna, zwłaszcza od czasu przemiany, wyjątkowo nawet nie zawahała się, kiedy wyciągnęła ręce, żeby uściskać Esme. – Co prawda dalej ubolewam nad tym, że nie zrobiliście tego po naszemu, bo kolejna okazja do poprowadzenia ceremonii przeszła mi koło nosa, ale niech będzie – dodała, wywracając oczami.
Esme jedynie się zaśmiała i przyciągnęła Isabeau bliżej. Mimo powrotu Allegry i wyraźnej niechęci Beau do okazywania uczuć, babcia i tak traktowała dziewczynę jak jedno ze swoich przybranych dzieci. Mimowolnie uśmiechnęłam się, korzystając z tego, że przynajmniej raz mogę zaobserwować Isabeau w bardziej ludzkiej sytuacji.
Dimitr odchrząknął, nieco mnie dekoncentrując. Isabeau wyplątała się z objęć mojej babci, po czym spojrzała na króla, unosząc pytająco brwi.
– Co?
Wampir wciąż na nią patrzył, nie zamierzając tak po prostu odpowiedzieć.
– Nic, nic… – Wydawał się spokojny, ale odniosłam wrażenie, że to pozory. – Po prostu pomyślałem sobie, że to może nie być ostatnia ceremonia ślubna, której nie będziesz w stanie poprowadzić – odparł wymijająco.
Isabeau zesztywniała i podeszła bliżej wampira, uważnie patrząc mu w oczy. Dimitr odwzajemnił spojrzenie, wciąż całkowicie rozluźniony, chociaż teraz nie wyglądał na aż tak spokojnego jak na początku. Odniosłam raczej wrażenie, ze wampir psychicznie przyszykowuje się do czegoś, co chodziło mu po głowie już od dłuższego czasu. Do jego krwistych tęczówek wkradł się niezrozumiały błysk podekscytowania, który jedynie jeszcze bardziej zirytował Isabeau, bo warknęła na niego przeciągle.
– Co masz na myśli? – zapytała, mrużąc powieki. – Nie próbuj blokować przede mną umysłu, tylko mi odpowiedz – dodała, wytrącona równowagi tym, że pozbawiony telepatycznych zdolności Dimitr mógł nauczyć się chronić przed nią swoje myśli.
– Nie pozwalaj sobie, Licavoli – ostrzegł ją. – To, że jesteś moją dowódczynią straży, nie znaczy jeszcze, że masz prawo wnikać do mojego umysłu – zastrzegł, ale oczywiste było, ze nie jest na nią zły. Podobne sprzeczki w ich wykonaniu słyszałam niejednokrotnie, więc nawet się nie przejęłam. – Zaraz wszystkiego się dowiesz.
Isabeau otworzyła usta, ale ostatnie zdecydowała się odpuścić. Zmrużyła jedynie oczy, obserwując jak Dimitr w pośpiechu oddala się od nas, kierując się w stronę kręgu ze świec, gdzie wcześniej przemawiała Allegra.
– Gdzie ty idziesz? – zawołała za nim, ale nawet się nie obejrzał, najzwyczajniej w świecie ją ignorując. Bez wahania przeskoczył nad płomieniami i stanowczy w samym środku, rozejrzał się dookoła. – Dimitrze!
Żadnej reakcji.
Wampir skinął głową, po czym gestem przywołał do siebie Lucasa i Matthew. Obaj momentalnie zmaterializowali się u jego boku. Chociaż król niczego im nie powiedział, obaj przytaknęli, najwyraźniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, czego Dimitr mógłby od nich oczekiwać.
– Czy mogę prosić o chwilę uwagi? – Kiedy Dimitr się odezwał, jego zwielokrotniony przez iluzjonistów głos rozniósł się po polanie, zupełnie jak król mówił do mikrofonu. Reakcja była natychmiastowa, więc po niecałej minucie wszyscy już patrzyli na niego, zaciekawieni. – Dziękuję. Na początek chciałbym pogratulować Allegrze za poprowadzenie ceremonii. Sądzę, że nie jako jedyny jestem zachwycony tym, że zdecydowałaś się do nas wrócić, Allegro – dodał i mrugnął porozumiewawczo do nieśmiertelnej. – Oczywiście chcę również pogratulować nowożeńcom, ale to już inna sprawa. Teraz chciałbym skoncentrować się na czymś zdecydowanie innym, jeśli oczywiście pozwolicie, że zajmę jeszcze kilka minut.
Urwał, dając okazję do protestów, ale dookoła panowała niczym niezakłócona cisza. Słyszałam jedynie własny oddech oraz szeptane groźby rozeźlonej Isabeau, która wyklinała na czymś świat stoi, poirytowana zachowaniem wampira. Również i to nie sprawiło, żeby Dimitr stracił dobry humor albo zmienił zdanie w kwestii tego, co chciał powiedzieć, dlatego po chwili zastanowienia odezwał się ponownie:
– Wymagacie ode mnie przywództwa i słusznych decyzji, dlatego pragnę wykorzystać okazję, kiedy jesteśmy tutaj razem w tę niezwykłą noc. Myślałem nad tym od momentu, kiedy nasza droga Isabeau powróciła, a teraz nareszcie mam idealną okazję, żeby powiedzieć to, co już od dłuższego czasu chodzi mi po głowie. – Jego wzrok spoczął na dziewczynie, czym skutecznie zamknął jej usta. – Isabeau, moja kochana Isabeau… Wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim od dnia, kiedy pierwszy raz cię ujrzałem. Kiedy sądziłem, że jesteś martwa, miałem wrażenie, że mój świat się rozpadł – sens zniknął wraz z tobą, żeby po wielu miesiącach do mnie powrócić. Moją duszę opanował mrok, który rozproszyłaś, będąc niczym promyk światła. Gdybyś zdecydowała się odejść, to by mnie zabiło, dlatego… – Wziął głęboki wdech, którego przecież wcale nie potrzebował. – Isabeau Allegro Licavoli, moja wieczna i jedyna miłości, czy uczynisz mi ten zaszczyt i jeszcze tej nocy zostaniesz moją królową?
Żadne z nas nie spodziewało się tego, że Dimitr właśnie dzisiaj zdecyduję się na oświadczyny. Co prawda oczywiste wydawało się, że prędzej czy później podejmie taką decyzję, ale i tak wszystkich zaskoczył. Każdy z nas zamarł w oczekiwaniu, spoglądając na króla albo na Isabeau, która zamarła w bezruchu, niezdolna do tego, żeby odpowiedzieć.
Instynktownie spojrzałam na dziewczynę – i doznałam szoku, bo Beau wcale nie wyglądała na zachwyconą albo chociaż zadowoloną. Pobladła i teraz ledwo łapała oddech; drżała na całym ciele i przez kilka sekund miałam wrażenie, że za moment z nadmiaru emocji straci przytomność.
– Dimitrze… – Isabeau cofnęła się o krok, potrząsając gwałtownie głową. Jej głos zdradzał czyste przerażenie. – Dimitrze, nie mogę. Ja… Ja przepraszam – wyszeptała, a potem odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie.
Nikt nie zdążył jej powstrzymać.

3 komentarze:

  1. What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?! What?!

    Jaja sobie robisz? Mam wysyłać ten młotek? I like hammers. Mogę ci wysłać też deskę.Taki bonusik. No coś ty narobiła... Przecież oni tak do siebie pasują.. Czemu psujesz...

    Pierwsza połowa rozdziału mi się podobała, koniec już mniej. Nosz, babo. Po co... Dobra, powiedzmy, że wybaczę. Muszę się zastanowić. Nie wiem czy wybaczę.

    Czekam na kolejny, ale jeśli urwiesz i zrobisz coś niefajnego, obiecuję, że.... coś wymyślę.

    Weny,

    Aleks.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chwila, moment bo nie ogarniam. Jak to... odrzuciła? ! Jaja sobie robisz? Kurde, a liczyłam, że znowu będzie ślub. No ja pierdzele. Dobra, nie bede ci tutaj gadac, bo tak najwyraźniej musiało być. A moje zdanie jest takie, że to na MIEJSCU Dimitra powinien być niezywy Drake, bo i chyba moja Beau woli jego^-^
    Rufus proponuje Nessie lekcje, zaskoczylas mnie. Nie wiem czenu, ale coraz mniej lubie Gabriela. To coś dziwnego. Jedno jest pewne; zmienił sie i to bardzo . A ja chce tego starego :(((
    Rozdzial cudeńko i czekam na więcej.
    Gabi

    PS- na razie nie mam neta tylko w telefonie i odpisać na emaila nie mofe. Tak ogółem mowie: ;**
    Gabi *,*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli nie będzie ślubu?! Zamorduję!!!! No i znowu mam pecha, bo ja tu sobie wyobrażam swoje wersje Twoich opowiadań i się nie spełniają! ;c Pisać masz! Jeszcze lepsze i lepsze rozdziały (nie mówię, że te są złe)! Czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa