9 listopada 2013

Sto siedem

Isabeau
Być jak najdalej…
Ta jedna myśl nie dawała jej spokoju, kiedy pędem biegła przed siebie, nie zastanawiając się nad tym, gdzie chce się znaleźć. Materiał przydługiej sukni utrudniał poruszanie, ale Isabeau była już przyzwyczajona do takich kreacji, dlatego ta nie stanowiła dla niej większej przeszkody. Po prostu biegła, a ciemne włosy powiewały za nią niczym welon, szarpane przez chłostające jej twarz powietrze.
Pęd wyjątkowo nie przynosił ukojenia, chociaż perspektywa stania w miejscu wydawała się jeszcze gorsza. Nie miała pewności, czy ktokolwiek za nią biegnie i w zasadzie nie obchodziło jej to, bo nie próbowała uciec przed Dimitrem, swoim rodzeństwem, czy kimkolwiek innym. Tak naprawdę pragnęła jakkolwiek odciąć się od emocji i wspomnień, które nie dawały jej spokoju i których pozbycie się wydawało się czymś niemożliwym. To było tak, jakby chciała uciec przed samą sobą, a w tym przypadku jedynym rozwiązaniem wydawała się śmierć, której nie pragnęła. Nie chciała umrzeć, zwłaszcza w sytuacji, kiedy cudem było, że wciąż żyła – miała zresztą zbyt wiele powodów do tego, żeby wciąż istnieć, a jednym z nich były właśnie jej dzieci. Nie mogła tego zrobić Aldero i Cameronowi, jak i nie mogła pozwolić sobie na to, żeby kolejny raz opuścić Dimitra – i to nie tylko dlatego, że wampir prawdopodobnie by tego nie zniósł.
Czuła wstyd, a przede wszystkim poczucie winy, które wzmogło się, kiedy tylko pomyślała o Dimitrze. Nie mogła upokorzyć go w gorszy sposób, jak zrobiła to, publicznie odrzucając jego oświadczyny, ale co innego mogła zrobić? Nie mogła się zgodzić, nie po tym wszystkim, kiedy…
Po prostu nie mogła.
Dimitr musiał jej to wybaczyć, musiał zrozumieć, że naprawdę nie mogła się zgodzić. Kochała go całym sercem i był dla niej wszystkim – i właśnie dlatego niemożliwe było, żeby zdecydowała się zostać jego żoną. To nie było jej pisane – już sama miłość wydawała się czymś zakazanym i od samego początku jej obcym – a dla dobra wampira, musiała podjąć decyzję, która równie mocno raniła ją, jak i jego. Nienawidziła siebie za to i przez ułamek sekundy sama sobie zadawała pytanie o to, dlaczego nie zawróciła i przynajmniej nie spróbowała mu wszystkiego wyjaśnić, ale nie potrafiła się zdobyć na to, żeby zachować się odpowiednio.
Nie patrzyła przed siebie, a jedynie pędziła przed siebie, instynktownie omijając poszczególne przeszkody. Ciemność była jej drugą naturą, dlatego bez trudu poruszała się w mroku, nie musząc nawet koncentrować się na rozróżnianiu poszczególnych kształtów. Wiedziała jedynie, że klif i świątynie zostawiła daleko za sobą, podobnie jak Dimitra i wszystkich tych, którzy byli światkiem tego, jak dosłownie wbiła królowi sztylet w serce, a potem jeszcze go przekręciła. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co takiego wampir – jej kochanek, jej miłość – musiał sobie teraz o niej myśleć; nie chciała tego wiedzieć, podobnie jak i nie chciała dostrzec rozczarowania czy pogardy w jego rubinowych, jakże znajomych oczach.
Dlaczego musiał zdobyć się na to akurat teraz? Miała nadzieję, że jeszcze długo nie zada jej tego pytania, a jeśli nawet się na to zdobędzie, nie zrobi tego w takich okolicznościach i to pod wpływem nagłego impulsu. Może wtedy zachowałaby się inaczej, a odmowa zabrzmiałaby mniej boleśnie i ostatecznie…
Ślub Carlisle’a i Esme wydawał się popchnąć Dimitra do działania, ale Isabeau zdawała sobie sprawę z tego, że oszukiwała samą siebie, szukając powodów i usprawiedliwienia. Wampir musiał już wcześniej planować oświadczyny i mogła się tego spodziewać, zwłaszcza po tym, jak wróciła do niego, żywa i martwa jednocześnie. Co więcej, okłamywała samą siebie, próbując uwierzyć, że istniał sposób na to, żeby odrzucenie okazało się bezbolesne. Zraniła go, a to, że musiała, tak naprawdę niczego nie zmieniało.
Obraz zaczął się rozmazywać, ale dopiero po chwili pojęła, dlaczego tak się dzieje. Zamrugała pośpiesznie i gniewnym ruchem otarła oczy wierzchem dłoni, ale łzy i tak spłynęły po jej policzkach. Nienawidziła płakać, bo łzy oznaczały słabość, której wstydziła się nawet wtedy, kiedy była sama i nikt nie mógł jej zobaczyć. Tym bardziej zaczęła błogosławić to, że wciąż pozostawała w ruchu, zamiast zostać na klifie i odważyć się sprawdzić, jaka była reakcja na jej raniące słowa. Pragnęła biec, chociaż płynące łzy jej to uniemożliwiały, a szloch powoli narastał, usiłując wyrwać się z jej gardła. Płacz mógł okazać się ukojeniem, ale Isabeau uparcie go powstrzymywała, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jej upór jest idiotyczny i tak naprawdę nie ma żadnego sensu.
Spróbowała przyśpieszyć, ale nie zdołała – w zamian nagle zahaczyła o coś nogą i jak długa, upadła na ziemię. Usłyszała cichy trzask, ale nie poczuła bólu i z opóźnieniem dotarło do niej, że to obcas jej wysokich szpilek nie wytrzymał jej ciężaru. Usiadła, coraz bardziej rozżalona, po czym odłamała szpilkę również od drugiego buta, po czym zaczęła rozglądać się, szukając przyczyny swojego upadku. W dziecinnym odruchu zamierzała rozwalić pierwszą rzecz, która wyda jej się do tego stosowna, a przynajmniej planowała to zrobić, póki pod palcami nie wyczuła dość sporej, nieco chropowatej powierzchni. Kiedy dokładniej zbadała znalezisko, wyczuła nieduże wgłębienia, które układały się w regularne znaki – litery – co pozwoliło jej w jednej chwili wszystko zrozumieć.
To była płyta nagrobna.
Trafiła na cmentarz.
Śmierć nigdy jej nie przerażała, zwłaszcza po tym, jak sama praktycznie umarła, ale to odkrycie i tak przejęło ją chłodem. Powoli podniosła się, po czym rozejrzała dookoła. Zaskoczenie i upadek pozwoliły jej zapanować nad łzami, dlatego widziała lepiej i w blasku srebrzącego się na niebie sierpa księżyca dostrzegła więcej grobów, które znajdowały się w równych odstępach, płasko zalegając na ziemi. Isabeau wzięła kilka głębszych wdechów, po czym powoli ruszyła przed siebie, tym razem ludzkim tempem, kierując się w głąb jednej z wytyczonych między nagrobkami alejek i uważnie rozglądając się dookoła.
Instynkt sam podpowiadał jej, gdzie powinna iść. Nie pamiętała co prawda, kiedy ostatni raz była w tym miejscu, ale to i tak nie zmieniało niczego, bo wampirza pamięć była idealna. Ten grób zresztą wyróżniał się na tle innych, może dlatego, że wiedziała, czego powinna się spodziewać. Doskonale pamiętała słowa Tiah, która przed śmiercią wspomniała jej o tym, że specjalnie dla Aldero zadbała o zasadzenie krzaku czarnych róż – odmiany Black Magic – które również Isabeau uwielbiała, a które jej bratu były bardzo drogie. Teraz bez trudu wypatrzyła atramentowe w tym oświetleniu, w pełni wykształtowane kwiaty. Słodki zapach miał w sobie coś oszałamiającego, ale w pozytywnym sensie i Beau przynajmniej na moment zdołała zapomnieć o tym, co takiego przywiodło ją właśnie do tego miejsca.
Kiedy zatrzymała się nad grobem Aldero, poczuła… nic. To odkrycie ją oszołomiło i przez kilka sekund po prosty trwała w bezruchu, tępo wpatrując się w zdobione litery, które układały się w imię i nazwisko jej brata. Poniżej znajdowało się jedno jedynie zdanie, które sama wybrała i które było jedynym jej wkładem w przygotowania do pogrzebu, bo na nic więcej nie było jej stać. Od ciągłego wpatrywania się w kamień, litery zaczęły się rozmazywać, ale i bez tego doskonale wiedziała, co tam się znajduje.
Blask nigdy nie gaśnie.
Kochała go – a jej miłość była niczym światełko, które tliło się do tej pory. Ta jedna rzecz nie miała się zmienić nigdy, nawet po tych wszystkich latach. Miłość do brata pozostawała wciąż żywe i jedynie to nadawało temu wszystkiemu jakikolwiek sens. Ona i to, że wciąż pamiętała, bo zapomnienie było najgorszym, czego mogłaby kiedykolwiek doświadczyć.
Poza tym jednak nie poczuła nic. Myśl o tym jednocześnie oszołamiała, co i przynosiła ulgę. Jeszcze kilka miesięcy temu, nie byłaby zdolna przyjść do tego miejsca, a jeśli już by się zdobyła, padłaby na kolana i kuląc się z bólu, zaczęłaby szlochać i krzyczeć wniebogłosy. Teraz nie zrobiła tego, nie poczuła nawet tego przejmującego ukłucia w sercu, które pojawiało się zawsze, kiedy myślała o Aldero. Mimowolnie pomyślała o tym, czego doświadczyła pokoju brata, kiedy po tylu latach odważyła się przystąpić próg i dopiero wtedy dotarło do niej, że tamtego dnia ostatecznie pogodziła się ze swoją stratą; pozwoliła mu odejść i to było dobre.
Poruszając się niczym w transie, ostrożnie ujęła jedną z kwitnących róż i obojętna na kolce, starannie oderwała kwiat. Obracając roślinę w palcach, raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Wcześniej nie pozwoliła sobie na myślenie o tym, ale gdzieś w głębi serca czuła, że nie bez powodu wcześniej omijała to miejsce. Teraz jednocześnie wiedziała i bała się skierować w stronę, która równie mocną ją przyciągała, co i napawała strachem. Nie była pewna, skąd wie, gdzie powinna się skierować, ale instynkt sprawiał, że nie miała wątpliwości, gdzie znajdował się grób, który tak naprawdę od samego początku chciała zobaczyć.
Rzuciwszy jeszcze jedno spojrzenie w stronę płyty z imieniem Aldero, Isabeau ruszyła przed siebie. Dookoła panowała tak idealna cisza, że bez trudu była w stanie usłyszeć swój przyśpieszony oddech oraz szelest wprawionej przez nią w ruch trawy. Im bliżej celu, tym szybciej waliło jej serce, ale nie pozwoliła sobie na wątpliwości, zdecydowana zrobić to, czego od samego początku pragnęła, chociaż nie mogła się na to zdobyć. Skoro już się tutaj znalazła, zwłaszcza w takich okolicznościach, nie mogła stchórzyć, tym bardziej, że wszystko tak naprawdę sprowadzało się właśnie do niego…
Drake…
Jego imię pojawiło się nagle i przyprawiło ją o dreszcze. Nagle zapragnęła kolejny raz zerwać się do biegu, ale powstrzymała się, czując, że w tym miejscu pośpiech jest niewskazany. Uważnie rozważając każdy kolejny krok, wysiliła pamięć, żeby przypomnieć sobie dawną rozmowę z Drake’m, jeszcze z okresu, kiedy byli młodzi i zakochani. Devile’owie zawsze byli dość wpływowi, dlatego wiedziała, gdzie ewentualnie mogłaby szukać grobu Drake’a – oczywiście pod warunkiem, że po wszystkim, co się wydarzyło, mogła liczyć na to, że ktokolwiek dbał o to, żeby odpowiednio zająć się jego ciałem. Omijając nowe nagrobki, żeby skierować się w stronę starszej części cmentarza, przez kilka nieznośnych sekund naszła ją myśl, że zmarli na klifie mogli po prostu zostać spaleni, ale zaraz odrzuciła ją od siebie, nie zamierzając przyjąć jej do wiadomości.
Dimitr nie zrobiłby tego. Obojętnie jak bardzo rozżalony i pełen nienawiści za to, co ją spotkało, nie pozwoliłby na takie traktowanie.
Nie pozwoliłby…
– Isabeau…
Cała zesztywniała, kiedy ktoś nagle wypowiedział jej imię. Odwróciła się błyskawicznie, żeby z niedowierzaniem spojrzeć na przyczajonego w cieniu starego, rozłożystego dębu wampira. Dimitr stał kilka metrów od niej, opierając się o drzewu; zrozumiała, że musiał obserwować ją od dłuższego czasu, chociaż wcześniej nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, wyprostował się i odepchnął od pnia, jakby planując skierować w jej stronę, ale ostatecznie się na to nie zdobył. Pozostając w bezruchu, opuścił obie ręce wzdłuż tułowia i w milczeniu patrzył na nią, chyba na coś czekając.
Isabeau z lękiem spojrzała mu w oczy. Nie była pewna, czego się spodziewała, ale na pewno nie ciepła i zrozumienia, która dostrzegła w  jego rubinowych tęczówkach. Zawirowało jej w głowie i już po prostu patrzyła na Dimitra, całkowicie oszołomiona i zdezorientowana. Nie zasłużyła sobie na to, żeby teraz stał tam i jak gdyby nigdy nic ją obserwował, nie okazując przy tym ani odrobiny wrogości czy nienawiści. Powinien był ją wzgardzać, a jednak tego nie robił i takie traktowanie było dla niej nie do pomyślenia.
Dimitr nie uśmiechał się, ale podświadomie czuła, że nie jest na nią zły. Z neutralnym wyrazem twarzy, cały czas ją obserwując, zrobił krok do przodu i zachęcająco wyciągnął dłoń w jej stronę.
– Chodź – szepnął, ale nie był to rozkaz. Zawahała się, zdezorientowana. – Wiem, dlaczego tutaj jesteś. Pokażę ci, kochana – obiecał troskliwie.
Wciąż oszołomiona, Isabeau zrobiła kilka niepewnych kroków, żeby móc ująć jego dłoń. Uścisk Dimitra był silny, ale jednocześnie delikatny, poza tym muśnięcie znajomych palców sprawiło, że Beau poczuła się trochę lepiej. Mając wrażenie, że cofnęła się w czasie i znów jest bezużytecznym, bezbronnym dzieckiem, posłusznie poszła za Dimitrem, pozwalając żeby prowadził ją. Nie patrzył na nią, wzrok cały czas wbijając w drogę przed nimi, ale nawet mimo tego nie czuła się nieswojo, w jego obecności będąc jak najbardziej bezpieczną.
Marsz nie trwał długo. Dimitr cały czas trzymał ją za rękę. W drugiej dłoni Isabeau obracała czarną różę, którą zerwała z krzaczka przy grobie Aldero. Raz po raz trafiała palcami na ostre kolce, ale prawie nie zwracała na to uwagi, bo te nie były w stanie poranić jej wytrzymałej skóry. Bardziej dręczyło ją przeciągające się milczenie, ale jednocześnie nie mogła zdobyć się na to, żeby jako pierwsza je przerwać.
Z drugiej strony, być może była mu to winna…
– Dimitrze…
Obejrzał się, żeby spojrzeć na nią.
– Cii… – Jego głos wciąż pozostawał nieznośnie wręcz czuły. – Wiem. Ja wszystko wiem – zapewnił ją cicho, chociaż nie była tego taka pewna.
Isabeau zacisnęła usta, ale nie odezwała się ani słowem, czując, że coś ściska ją w gardle. Wcale nie była pewna tego, czy Dimitr rozumiał, ale postanowiła nie poruszać tematu, zbyt skupiona na drodze. Kątem oka obserwowała kolejne nagrobki – bardzo do siebie podobne i prawie niewidoczne w wysokiej trawie – chociaż i tak wątpiła, żeby była w stanie zapamiętać trochę. Czuła się zbyt oszołomiona i zdezorientowana, poza tym rozpraszała ją obecność Dimitra, który w tym miejscu i sytuacji zachowywał się niczym duch. Czuła się jak we śnie, chociaż jeszcze nie była pewna czy to koszmar, czy coś zupełnie innego.
Otworzyła usta, chcąc spróbować raz jeszcze cokolwiek powiedzieć, ale i tym razem nie była do tego zdolna. W tym samym momencie zresztą Dimitr nieoczekiwanie się zatrzymał, przez co omal na niego nie wpadła. Ich spojrzenia się spotkały, wzrok Isabeau jednak instynktownie uciekł w dół, wprost na kolejny niepozorny nagrobek, jakże podobny do wszystkich innych, które otaczały ich ze wszystkich stron, również tego, który należał do Aldero. W tym miejscu wszyscy byli różni i myśl ta paradoksalnie była równie pocieszająca, co i przygnębiająca.
Drake Devile.
Poczuła cisnące się jej do oczu świeże łzy, ale tym razem nie pozwoliła im popłynąć.
– Bliss zadbała o to, zanim odeszła – odezwał się cicho Dimitr, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w płytę u ich stóp. – Oczywiście była na tyle rozważna, żeby przypadkiem nie wpaść na mnie albo kogokolwiek innego, sama najlepiej wiesz… – Wzruszył Ramonami, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że dalsze wyjaśnienia są zbędne. – Odmówiłaś mi. Ja to rozumiem, Beau. To mnie boli, ale mogłem przewidzieć, że twoje serce już zawsze będzie należeć do niego, nawet jeśli jest martwy – westchnął.
Jego słowa podziałały niczym kubeł lodowatej wody. Isabeau zesztywniała, a potem bez zastanowienia odwróciła się w jego stronę, zaciskając obie dłonie w pięści i jedynie siłą woli powstrzymując się od tego, żeby się na niego nie rzucić. Dimitr zareagował instynktownie i chwycił ją za nadgarstki, krzyżując jej obie ręce na piersi i mocno przyciągając ją do siebie. Znieruchomiała, dysząc ciężko; chciała zacząć się szarpać, ale odkryła, że nie jest do tego zdolna, poza tym nagle straciła wszelaką motywację do walki.
– Nigdy więcej tak nie mów! – warknęła, aż gotując się ze złości. – Nigdy więcej… Och, po prostu nigdy więcej nie sugeruj, że Drake… że on…
Nagle zabrakło jej sił. Nie panując nad własnym ciałem, osunęła się na ziemię, padając na kolana i tępo wpatrując się w nagrobek przed nią. Dimitr zareagował instynktownie i natychmiast znalazł się przy niej, biorąc ją w ramiona. Wtuliła się w niego, a potem rozpłakała się jak dziecko, nie dbając o to, że on jest świadkiem jej cierpienie i że jej łzy muszą sprawiać mu ból.
– Isabeau. Och, Isabeau… – Dimitr był bezradny; raz za razem powtarzał jej imię, jakby w ten sposób miał uzyskać odpowiedź na pytanie o to, jak ma jej pomóc. – Wyjaśnij mi, kochana. Co mam zrobić? Powiedz mi, co takiego mam teraz zrobić… – wyszeptał, wzmacniając uścisk, kiedy spróbowała wyrwać się z jego objęć.
Pokręciła głową, nie mając pojęcia, co powinna mu odpowiedzieć. To nie było takie proste, poza tym zebranie myśli okazało się nagle zbyt trudne i mocno wykraczało poza jej możliwości. Mogła co najwyżej kręcić głową i bezskutecznie zapanować nad szlochem, którego sama już nie rozumiała i który wcale nie przynosił ukojenia.
– Tutaj nie chodzi o Drake’a. Czy nie widzisz tego, że wcale…? A przynajmniej nie w takim sensie jak myślisz? – wykrztusiła, kiedy w końcu zdołała zapanować nad drżeniem głosu. – Cały problem leży we mnie i tym, że kocham cię jak wariatka.
– Więc o co chodzi? – Dimitr pokręcił głową, nie rozumiejąc. – Jeśli tyle dla ciebie znaczę, dlaczego uciekłaś? Isabeau, proszę… – dodał, bo znów pokręciła głową, jakby nie zamierzała udzielić mu odpowiedzi.
– O mnie. I o to – wyszeptała, po czym nareszcie wyplątała się z jego objęć.
Drżącymi dłońmi sięgnęła do szyi, po czym spod ubrania wyjęła lśniący pierścionek, zawieszony na cieniutkim łańcuszku. Oczy Dimitra rozszerzyły się, ale zdecydował się o nic nie pytać, po prostu obserwując obrączkę i czekając na wyjaśnienia.
– Mam wrażenie, że jestem przeklęta. Mama miała rację, kiedy mówiła, że kapłanka może być pożądana i dawać szczęście, ale miłość nie jest jej pisana. Drake oświadczał mi się dwa razy i za każdym razem wydarzyło się coś strasznego… Za pierwszym razem zginął mój brat. Teraz Drake i… – Urwała, żeby złapać oddech. – Dimitrze, zrozum, że ja się boję. Kocham cię i chcę być z tobą, ale nie jako twoja żona. Nie wiem, być może zwariowałam, ale ja nie mogę… Nie mogę, bo… – Mówienie o słabości było trudne, a kolejne słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Strach zwykle uważała za coś, co należy starannie ukrywać. – Boję się, że i tym razem stanie się coś strasznego albo…
Nie dał jej dokończyć. Jego dłonie zacisnęły się na jej ramionach, kiedy przyciągnął ją do siebie. Jęknęła cicho, chcąc zaprotestować, ale z jej ust wyrwało się jedynie ciche westchnienie, stłumione przez lodowate wargi Dimitra, które nagle znalazły się na jej ustach. Machinalnie objęła go za szyję, wyginając się do tyłu i odwzajemniając pieszczotę, bez zastanowienia nad tym w którym miejscu są i dlaczego.
Dimitr całował ją przez kilka sekund, po czym bez ostrzeżenia wziął ją w ramiona. Jego usta znalazły się tuż przy jej uchu, po chwili zaś doszedł ją jego cichy szept.
– Isabeau… – wymruczał jej do ucha, w taki sposób, że jej imię zabrzmiało niczym najpiękniejsza melodia – Czy naprawdę uważasz, że w tej sytuacji nie będę na ciebie czekał? – zapytał, ale nie oczeiwał odpowiedzi; kolejny raz ją pocałował, a w każdym jego geście wyczuwalna była tak wielka tęsknota, że wydawało się to niemal bolesne.
Isabeau zamknęła oczy, poddając się jego dłoniom i pocałunkom. Wciąż jeszcze trzymając się resztek zdrowego rozsądku, delikatnie odsunęła Dimitra od siebie, po czym obejrzała się na grób Drake’a, który znajdował się za jej plecami.
Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w imię tego, który już do końca wieczności miał pozostać jej prawdziwą miłością, po czym drżącymi dłońmi położyła na nagrobku czarną różę.
To było jej pożegnanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa