Renesmee
Obserwowałam poczynania
Gabriela i Rufusa. Dobrze czułam wypełniającą powietrze moc, której mój
mąż użył, żeby szybko przesunąć cześć mebli pod ściany. Rufus krążył po całym
laboratorium, bacznie obserwując Gabriela i pozostając w gotowości,
żeby w razie czego zareagować albo zwrócić telepacie uwagę, ale
najwyraźniej wszystko było w porządku, bo nie odezwał się ani słowem.
Czułam się
trochę bezużyteczna, ale nawet nie próbowałam proponować któremukolwiek z nich
pomocy, dobrze wiedząc, że ta zostanie odrzucona. Zwłaszcza po uwadze Rufusa,
obaj panowie wydawali się toczyć niewerbalny pojedynek, chociaż nie do końca
potrafiłam stwierdzić co takiego było obiektem ich rywalizacji. Jakiś cichy
i nieco egoistyczny głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że mogło
chodzić o mnie, ale to nie miało dla mnie żadnego sensu. Jasne, Gabriel
gotów był zrobić dosłownie wszystko, bylebym była szczęśliwa – jego uczucie nie
zmalało nawet po ślubie, co jedynie dowodziło na jak szczerej relacji opierał
się nasz związek – ale Rufus nie miał żadnych podstaw, żeby próbować mi się
przypodobać. Jasne, mógł mnie przeprosić i starać się jakoś przekonać
mnie, że nie muszę się go obawiać, ale to mimo wszystko wydawało się czymś
bardziej złożonym od zwykłego zadość uczynienia albo sympatii.
Podchwyciłam
spojrzenie naukowca i w pośpiechu odwróciłam wzrok. Za każdym razem,
kiedy tak na mnie patrzył, czułam się co najmniej nieswojo, a uczucie to
pogłębiało się, kiedy przypominałam sobie skutki naszego pierwszego spotkania.
Zwłaszcza w laboratorium było to o tyle łatwe i niemal widziałam
pod powiekami każdy najdrobniejszy szczegół ataku nieśmiertelnego. Ledwo
powstrzymałam się od spojrzenia w stronę miejsca, gdzie wcześniej
znajdował się wspornik do którego przycisnął mnie wtedy Rufus, patrząc na mnie
w tak intensywny, na wpół szalony i na wpół przytomny sposób, że
wydawało się to niemal niemożliwe. Imię, które wtedy wypowiedział, kołatało się
gdzieś na granicy mojej świadomości, a ja za żadne skarby nie byłam
w stanie się od niego opędzić.
Rosa.
Nie miałam
pojęcia kim była ani czy w ogóle istniała, ale w jego głosie było
wtedy słychać tak silne uczucie… Musiała być dla niego ważna, co wyjaśniałoby
desperację z jaką wtedy do mnie przemawiał, starając się zapewnić mnie –
czy też raczej ją – że jest przy nim bezpieczna. Mogłam tylko zgadywać kogo
wtedy we mnie widział i co myślał, teraz zaś zaczęłam się zastanawiać, czy
mimo zachowywanej kontroli, wciąż nie patrzył na mnie jak na kogoś, kim
przecież nie byłam. Nie miałam pojęcia, co powinnam o tym myśleć, ale
czułam się z tym dziwnie i sama nie byłam pewna, jak powinnam się
w tej sytuacji zachować. Teoretycznie mogłam udawać, że niczego nie
dostrzegam, ale to wcale nie było takie łatwe, poza tym ignorancja nie wydawała
się najlepszym pomysłem. Bardziej rozsądna wydawała się próba rozmowy z Rufusem
i upewnienia się, czy moje podejrzenia są słuszne, ale nie potrafiłam się
na nią zdobyć, świadoma tego, że wampir jak nic mnie wyśmieje. Nie chciałam
tego, a ta obawa ponownie stawiała mnie w punkcie wyjścia, nie dając
szans na podjęcie jakiejkolwiek decyzji, którą można by uznać za sensowną.
– Chyba
możemy zaczynać – usłyszałam głos Gabriela. Wzdrygnęłam się, wyrwana z zamyślenia,
po czym nieco nieprzytomnie rozejrzałam się dookoła. – Hej, wszystko w porządku?
Wiesz, że w każdej chwili możemy stąd wyjść – zapewnił mnie cicho
ukochany, błędnie interpretując moją reakcję.
– Nic mi
nie jest. – Pokręciłam głową, żeby łatwiej móc odrzucić od siebie dręczące mnie
myśli. – To przez to światło. No i zamyśliłam się – dodałam zgodnie
z prawdą.
– Tak mi
się wydawało – zgodził się chłopak, spoglądając na mnie z zainteresowaniem.
– Czasami żałuję, że obiecałem trzymać się z daleka od twoich myśli –
przyznał cicho, splatając nasze dłonie i uśmiechając się do mnie czule.
– Może
później ci powiem – obiecałam z przekonaniem, bo faktycznie zamierzałam
z nim porozmawiać na temat moich obaw, kiedy już wrócimy do domu.
Gabriel
pokiwał w zamyśleniu głową, krótko ściskając moją dłoń, żeby mnie
uspokoić. Przysunęłam się do niego, jak zwykle łaknąć bliskości ukochanego.
Wzrokiem wodziłam dookoła, mimochodem zauważając, że laboratorium jest bardziej
przestronne niż mogłabym się tego spodziewać. Co prawda wciąż nie byłam
przekonana do tego, żeby próbować w tym miejscu walczyć, ale postanowiłam
zaufać Rufusowi, chociaż przyszło mi to z trudem. Nie tak łatwo było
przekonać się do opinii kogoś, przez kogo już przynajmniej raz nie straciło się
życia, nawet jeśli atak na mnie był zupełnie przypadkowy.
Rufus
obserwował nas w milczeniu. Nie potrafiłam stwierdzić, co takiego sobie
myślał, ale i tak poczułam się nieco zażenowana, chociaż nie czułam,
żebyśmy robili z Gabrielem cokolwiek złego. Już nie miałam tak wielkich
oporów przed okazywaniem uczuć przy świadkach, tym bardziej, że mieliśmy
z Gabrielem granice, których nigdy nie przekraczaliśmy, póki nie
znaleźliśmy się sami, ale w laboratorium nawet zwykłe dotykanie się wydało
mi się nieodpowiednie.
Daj
spokój, skarciłam się stanowczo w duchu. Przecież
on już na pewno nie patrzy na ciebie tak, jak wtedy, kiedy nie był sobą. Poza
tym to Layla go fascynuje, prawda?, dodałam, ale wcale nie byłam tego taka
pewna. Z tym większą ulgą przyjęłam to, że Gabriel raz jeszcze uścisnął
moją dłoń i ucałowawszy mnie w czoło, zdecydowanym krokiem wyszedł
niemal na sam środek przygotowanego pola walki.
– Jakie
zasady? – zapytał natychmiast, patrząc wyczekująco na Rufusa. Wydawał się pewny
siebie, chociaż wiedziałam, że tak naprawdę dokładnie analizuje sytuację
i swojego przeciwnika; Gabriel nie był na był głupi i nie miał
w zwyczaju ignorować kogoś, kto na dodatek żył zdecydowanie dłużej od
niego.
Rufus
zamrugał i w pośpiechu oderwał ode mnie wzrok, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, co takiego robił. Szybko wziął się w garść i podszedł
do Gabriela, zatrzymując się mniej więcej trzy metry od mojego partnera.
– Spróbuj
mnie zaskoczyć – zaproponował, uśmiechając się drapieżnie. – Licavoli dobrze
walczą, czyż nie? No cóż, bardzo chętnie się o tym przekonam.
– Proszę
bardzo – zgodził się usatysfakcjonowany Gabriel. – Tylko żebyś później… –
zaczął, ale nie miał szansy, żeby dokończyć.
Rufus
zaatakował z szybkością i precyzją rozdrażnionej kobry. Chociaż
wyostrzonym zmysłom nie miałam niczego do zarzucenia, ledwo nadążałam za
wampirem, który za sprawą pędu zamienił się w zamazaną plamę. Z wrażenia
cofnęłam się o kilka kroków, poruszając się praktycznie na oślep i omal
nie potykając o własne nogi. W pośpiechu uchwyciłam równowagę, ale
prawie tego nie zarejestrowałam, wciąż wpatrzona w nieśmiertelnych przede
mną. Instynktownie zapragnęłam ostrzec Gabriela, ale nie zdołałam wykrztusić
z siebie ani słowa; jedynie jęknęłam cicho, prawie pewna, że Rufus za
moment zwali mojego męża z nóg.
Z tym, że
nie miałam racji.
Zdążyłam
zaledwie mrugnąć, ale i tak potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, że
Gabrielowi nic się nie stało. Chłopak zareagował z nie mniejszą prędkością
i precyzją, niemal w ostatniej chwili uskakując na bok. Rufus
przebiegł tuż obok, zatrzymując się dopiero kilka metrów dalej. Natychmiast
odwrócił się, gotów powtórzyć atak, ale tym razem Gabriel nie zamierzał
pozwolić sobie na to, żeby ktokolwiek go zaskoczył. Bez wahania sam rzucił się
przed siebie, gotowy do walki i równie niebezpieczny, co jego przeciwnik.
Dawno nie
widziałam czegoś tak pięknego i zabójczego jednocześnie. Śmiertelny taniec
miał w sobie coś hipnotyzującego, przez co nie byłam zdolna oderwać wzroku
od Gabriela i Rufusa. Obaj nieśmiertelni raz za razem doskakiwali i odskakiwali
od siebie, paradoksalnie zbyt szybcy i wolni, żeby móc zrobić sobie nawzajem
krzywdę. Widok tego śmiertelnego tańca sprawiał, że dyszałam ciężko, ledwo
łapiąc oddech. Bałam się o Gabriela, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego,
że doskonale dawał sobie radę i że nie tak łatwo go skrzywdzić.
Jednocześnie obawiałam się o Rufusa, jednak w jego przypadku obawa ta
była zdecydowanie słabsza, bo nie był dla mnie aż tak ważny. Swoją drogą,
zaczynałam się cieszyć, że jednak nie przyszłam do laboratorium sama, bo gdybym
miała próbować walczyć z Rufusem, prawdopodobnie skończyłoby się to dość
boleśnie – i to dla mnie.
Niebezpieczny
taniec trwał, a ja z każdym kolejnym ruchem i upływającą
sekundą, miałam coraz większy problem z tym, żeby uwierzyć, iż ich
zmagania były jedynie treningiem. Co więcej, idealna synchronizacji sprawiała,
że wydawało się, że obaj nieśmiertelni już wcześniej to ćwiczyli, chociaż
zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie jest prawda.
Gabriel
z wprawą uniknął kolejnego ciosu, po czy w kilku susach znalazł się
w bezpiecznej odległości od swojego przeciwnika. Na chwilę zwolnił,
a ja w końcu miałam okazję przyjrzeć się jego przystojnej twarzy.
Ciemne
włosy miał w nieładzie, co jedynie dodawało mu urok, zwłaszcza, że czerń
mocno kontrastowała z jego alabastrową skórą. Przypominające bezgwiezdne
nocne niebo oczy błyszczały intensywnie, zdradzając podekscytowanie, ale
i pewną obawę. Gabriel przyczaił się na lekko ugiętych nogach, a jego
klatka piersiowa raz po raz unosiła się i opadała w rytm
przyśpieszonego oddechu. Nie miałam pojęcia, czego mój ukochany się spodziewał,
ale najwyraźniej styl walki Rufusa uznał za dostatecznie trudne wyzwanie. Byłam
wręcz skłonna stwierdzić, że obaj nieśmiertelni walczą na równym poziomie
i mogło co najwyżej czekać na moment, w którym przeciwnik miał
popełnić błąd, ale nie zamierzałam dłużej czekać, żeby przekonać się, jak
daleko są w stanie się posunąć.
Wystarczy,
pomyślałam, przekazując tę myśl ukochanemu. Gabriel zetknął na mnie, a jego
spojrzenie złagodniało. Już wystarczy, proszę.
Uznajmy, że był remis i…, zaproponowałam niemal błagalnie, ale nie miałam
okazji do tego, żeby dokończyć myśl.
Gabriel
może i mnie słyszał, ale zupełnie zapomniałam o Rufusie, który
najwyraźniej dopiero się rozkręcał. Wampir nagle pojawił się w zasięgu
wzroku, rzucając wprost na Gabriela i skutecznie zwalając pół-wampira
z nóg. Krzyknęłam w proteście, ale to i tak nie było w stanie
wpłynąć na to, że obaj potoczyli się po posadzce, póki nie wpadli na oddalony
o kilka metrów wspornik. Zesztywniałam cała i z obawą spojrzałam
na podtrzymującą sufit kolumnę, ale tym razem konstrukcja okazała się bardziej
solidna, bo strop ani drgnął. W odpowiedzi na to odkrycie przez ułamek
sekundy odczuwałam nieopisaną ulgę, ale wszelakie pozytywne uczucia zniknęły,
kiedy przypomniałam sobie o Rufusie i moim mężu. Natychmiast ruszyłam
w ich stronę, nawet się nad tym nie zastanawiając. Może i impulsywne
reakcje nie były najlepszym pomysłem, zwłaszcza, że kilka razy miałam okazje
się przekonać jak wiele można stracić przez nieprzemyślane decyzje, ale byłam
zbyt zdenerwowana, żeby ustać w miejscu.
Poczułam,
że powietrze drży, nagle naelektryzowane tak, jak przed burzą. Momentalnie
rozpoznałam wypełniającą je moc i to pozwoliło mi się opanować. Gabriel
może i dał się zaskoczy, ale musiał być cały – i bardzo zły, sądząc
po ilości telepatycznej mocy. Do tej pory mocno się ograniczał, dając Rufusowi
szansę do równej walki wręcz, ale teraz najwyraźniej nie zamierzał dłużej nad
sobą panować.
–
Przestańcie! – zawołałam. Dla rozrywki czy nie, ta walka powoli wymykała się
spod kontroli, a ja nie miałam zamiaru dłużej na to patrzeć. – Rufus,
zostaw go! – dodałam, w pośpiechu doskakując do naukowca i mojego
męża.
Nie
zauważyłam kiedy obaj zerwali się na nogi, ale kiedy do nich dotarłam, obaj już
stali pewnie w pionie, spoglądając na siebie ze złością. Oczy Rufusa
błyszczały gniewnie; widziałam czerwone błyski i to, jak bardzo napięte
były jego mięśnie, kiedy z siłą zaciskał obie dłonie w pięści.
Gabriel stał w bezpiecznej odległości od niego, emitując telepatyczną mocą
i wyglądając niczym mroczny anioł destrukcji i zemsty, który zstąpił
na ziemię po to, żeby niszczyć. Miałam wrażenie, że jest na granicy
wytrzymałości, chociaż jakimś cudem wciąż panował nad mocą, zdolny utrzymać ją
w ryzach… przynajmniej do momentu, w którym Rufus kolejnym atakiem
mógł wytrącić go z równowagi.
Podeszłam
bliżej, stając pomiędzy rozdrażnionymi nieśmiertelnymi. Gabriel drgnął na mój
widok, ale nie ruszył się z miejsca, świadom tego, że Rufus cały czas nas
obserwuje. Naukowiec faktycznie patrzył na mnie, ale ciężko było mi stwierdzić,
czy zdawał sobie sprawę z tego, co takiego dzieje się wokół niego.
– Rufusie,
proszę… – Zrobiłam krok w jego stronę. Starałam się zachowywać spokojnie,
zupełnie jakbym miała do czynienia z dzikim zwierzęciem, które w każdej
chwili może spróbować mnie skrzywdzić. – Już wystarczy. Po prostu przestańcie
walczyć – powtórzyłam, siląc się na stanowczy ton.
Wampir
przez jeszcze kilka sekund patrzył na mnie roziskrzonymi oczyma, zanim w końcu
zdecydował się zareagować. Opuścił ramiona, a jego mięśnie rozluźniły się,
jakby w odpowiedzi na moje słowa zeszło z niego całe odczuwane
napięcie. Wciąż zaniepokojona, obserwowałam jak jego rubinowe oczy wracają do
swojej naturalnej barwy mlecznej czekolady. W jednej chwili bliski szału,
w następnej na moich oczach przemienił się w całkowite obojętnego.
– Masz
rację – stwierdził, prostując się i zachowując się tak, jakby przed chwilą
wcale nie był bliski tego, żeby stracić nad sobą kontrolę. Znowu. – Zresztą to
nie ciebie, a twoją żonę miałem uczuć. Uznajmy, że był remis, dobrze? –
zaproponował i nawet nie czekając na odpowiedź, jak gdyby nigdy nic
odwrócił się do nas plecami i odszedł na kilkanaście kroków.
Zamrugałam
zdezorientowana, ale doszłam do wniosku, że dziwne nastroje Rufusa to w tym
momencie najmniej istotny problem. Zmusiwszy się do ruchu, odwróciłam się
w stronę Gabriela. Wciąż stał w takiej samej pozycji jak wcześniej,
drżąc na całym ciele, ale kiedy do niego podeszłam, spróbował nad sobą
zapanować. Natychmiast wyciągnął ramiona, a ja bez wahania pozwoliłam, żeby
mnie objął i przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w jego tors,
wdychając znajomy słodki zapach i kątem oka obserwując plecy Rufusa. Nie
miałam pojęcia, co powinnam myśleć o tym, co dopiero się wydarzyło, ale
miałam złe przeczucia.
Gabriel
przeczesał palcami moje włosy, zachowując się tak, jakby moja obecność była
jedynym czynnikiem, który pozwala mu nad sobą zapanować. Możliwe, że ta było,
ale nie miałam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, zbyt oszołomiona sytuacją.
Bałam się poruszyć, chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że
najprawdopodobniej powinniśmy z Gabrielem wyjść i wracać do domu.
– Rufus? –
szepnęłam cicho, nie mogąc się powstrzymać. Nawet nie drgnął, w przeciwieństwie
do Gabriela, który zawahał się, kiedy spróbowałam wyplątać się z jego
objęć, ale ostatecznie zdecydował się mnie puścić. – Rufus, wszystko w porządku?
– zaryzykowałam, powoli podchodząc bliżej i zatrzymując się w stosunkowo
bezpiecznej odległości.
W końcu
zdecydował się na mnie popatrzeć, choć niewiele mi to pomagało, bo wyraz jego
twarzy i oczu okazał się pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Rufus był dobry
w ukrywaniu emocji, a teraz najwyraźniej nie chciał, żebym miała na
nie jakikolwiek wpływ.
– Sądzę, że
powinniście sobie pójść – odezwał się cicho. Patrzył na mnie albo raczej przeze
mnie, bo cały czas unikał spoglądania mi w oczy. Odniosłam wrażenie, że
jest na siebie zły – a do tego wszystkiego bardzo, ale to bardzo zmęczony.
– Dzisiaj najwyraźniej nic już z tego nie będzie – dodał, a ja
zrozumiałam, że pytanie o inny termin jest w tym momencie bezcelowe.
– Na pewno?
– Wolałam się upewnić. Sposób w jaki mówił i jak naciągnięta była
jego blada skóra sprawiał, że się niepokoiłam. Nie miałam pewności, czy
zostawianie go samego jest najlepszym pomysłem. Oczywiście wolałam się mylić,
bo może miało to związek z porą dnia – wciąż był dzień, który dla takich
jak on równoważył się z nocą. – Może… Sama nie wiem. Potrzebujesz czegoś?
– dążyłam, nie zamierzając dać za wygraną.
Jego wargi
drgnęły, ale się nie uśmiechnął.
– Zabawne,
że martwisz się o mnie. I najzupełniej niepotrzebne – dodał, tym
samym kończąc dyskusję. – Ach, następnym razem będzie inaczej – rzucił,
zerkając wymownie w stronę Gabriela.
– Następnym
razem nie będzie remisu – podpowiedział mój mąż i chociaż z założenia
miał być to żart, atmosfera jakoś niespecjalnie wydawała się sprzyjać rozmowom.
Cóż, przynajmniej doceniałam to, że Gabriel starał się nad sobą panować,
zaniepokojony niemniej niż ja. – Chodź, Nessie. On wie, gdzie nas szukać, gdyby
potrzebował pomocy – przypomniał mi.
Pokiwałam
głową, chociaż jakoś wątpiłam w to, żeby Rufus przyznał się do słabości.
Był pod tym względem równie uparty, co Licavoli, w tym sam Gabriel, ale
zdecydowałam się tego nie komentować. Posłusznie ruszyłam za moim mężem,
w pośpiechu kierując się w stronę schodów i starając się nie
oglądać za siebie, chociaż przez cały czas czułam na sobie uważne spojrzenie
naukowca. Ta świadomość napawała mnie lękiem i napawała wątpliwościami od
których za żadne skarby nie potrafiłam się uwolnić, obojętnie jak długo bym
próbowała.
Wieczorne
powietrze odrobinę rozjaśniło mi w głowie. Odeszłam kilka kroków, po czym
oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Klapa trzasnęła, kiedy
Gabriel zatrzasnął ją za sobą, a chwilę później wyczułam, że ukochany
zatrzymał się tuż przy mnie. Westchnęłam cicho, powoli dochodząc do siebie, ale
w pamięci wciąż mając to, co wydarzyło się na dole.
– Nie mam
pojęcia, co takiego się stało – odezwał się lekko spiętym tonem Gabriel. –
Popraw mnie, jeśli się mylę, ale w którymś momencie on naprawdę zaczął
walczyć tak, jakby chciał mnie zabić – stwierdził, a ja skrzywiłam się
i zatrzepotałam powiekami.
–
Widziałam. – Dobrze było wiedzieć, że jednak nie byłam aż do tego stopnia
przewrażliwiona. – Ale chcesz przez to powiedzieć, że te ataki… No wiesz, że
wciąż traci kontrolę, chociaż był pewien, że po przemianie powinien nad tym
zapanować? – zapytałam, próbując nadążyć nad tokiem rozumowania Gabriela.
– Nie wiem.
Może… – Zacisnął usta, intensywnie nad czymś myśląc. – Zresztą to teraz nieistotne.
Może Layla powie mi więcej, chociaż wątpię, żeby wiedziała specjalnie dużo…
Wracajmy do domu, w porządku?
Nie
widziałam powodów do protestów, dlatego w dość szybkim tempie opuściliśmy
opustoszałą dzielnicę, docierając do centrum miasta. Drogę z placu do
naszego domu znałam tak dobrze, że równie dobrze mogłam pokonać ją z zamkniętymi
oczami, więc mogłam pozwolić sobie na to, żeby moje myśli swobodnie dryfowały.
Starałam się nie myśleć o Rufusie, ale z jakiegoś powodu okazało się
to niemożliwe, tym bardziej, że chyba podejrzewałam, co takiego wyprowadziło
wampira z równowagi, kiedy walczył z Gabrielem. Ta myśl wydawała się
dziwna i nie potrafiłam w nią uwierzyć, ale cały czas miałam
wrażenie, że… chodziło o mnie. O mnie i o to, że Gabriel
był dla mnie najważniejszą osobą pod słońcem, oczywiście na równi z bliźniętami.
W milczeniu
biegliśmy przez las, kiedy gdzieś w oddali usłyszeliśmy pierwsze odgłosy
nadchodzącej burzy. Deszcz wisiał w powietrzu, dlatego Gabriel
instynktownie przyśpieszył, chcąc znaleźć się w schronieniu, ale ja prawie
bezwiednie się zatrzymałam.
– Chyba
powinnam wrócić – oznajmiłam, wypowiadając myśl, która krążyła gdzieś na
granicy mojej świadomości od momentu, w którym wyszliśmy z laboratorium.
Gabriel
momentalnie się zatrzymał i obejrzał w moją stronę.
– Słucham?
– Z wrażenia aż uniósł brwi. – Chyba sobie żartujesz. Dlaczego miałabyś
wracać do laboratorium? – zapytał, lustrując mnie wzrokiem, żeby ocenić, czy
przypadkiem czegoś nie zapomniałam.
– Mówię
poważnie – nalegałam. Dobrze wiedziałam, że tak zareaguje. – Wydaje mi się…
Chciałabym tylko z nim porozmawiać. To ważne. Później ci wszystko
wyjaśnię, kiedy już sama będę mieć pewność, co tak naprawdę chcę osiągnąć. –
Gabriel spojrzał na mnie pytająco, ale nie zaprotestował. – Nie będę mogła się
uspokoić, póki czego nie wyjaśnię. Poza tym jestem niemal pewna, że on mnie nie
skrzywdzi – przekonywałam z uporem.
– Wiem. –
Ukochany postanowił mnie zaskoczyć. – I właśnie to mnie niepokoi, ale…
Ech, jak rozumiem, mam pozwolić ci iść samej? – dodał, chociaż doskonale znał
odpowiedź.
Doskoczyłam
do niego, żeby musnąć wargami jego usta, zanim zdążyłby się rozmyślić – albo
gdybym to ja doszła do wniosku, że postępuję głupio. Gabriel wywrócił oczami,
ale przynajmniej nie próbował mnie zatrzymywać.
– Idź do
domu – powiedziałam jeszcze, już praktycznie w ruchu. – Wrócę zanim
zacznie padać – obiecałam.
Gabriel
skinął głową, ale w jego ciemnych oczach dostrzegłam wątpliwości.
W e-mailu napisłam, że raczej nie dam rady skomentować, ale się przemogłam :3 rozdział wyszedł Ci genialnie, jak i poprzedzający go rozdział. Sama walka była cudna *-* dziwi mnie dlaczego Rufus zaczął potem walczyć tak na serio O.o pewnie znowu coś mu się poprzewracało XD No, bywa^_^ zwłaszcza,k że to jest Rufus. Ach, nie mam dalszego pomysłu jak opisywać rozdział, więc powoli zakończę :3
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na następny.
Gabi