Renesmee
♪ Poets of the Fall – „The Ultimate Filing”
Wyszłam spomiędzy drzew,
dosłownie gotując się ze złości. Usłyszałam ciche przekleństwo Lawrence'a
i to w jakiś dziwny, pokręcony sposób jednocześnie mnie zdenerwowało,
co i wypełniło swego rodzaju ponurą satysfakcją, którą nie do końca rozumiałam.
O tak, chciałam żeby Lawrence się mnie obawiał, ale jeszcze bardziej
pragnęłam, żeby zniknął mi z oczu.
Oczy
Carlisle'a rozszerzyły się, kiedy mnie zauważył. Na niego nie potrafiłam być
zła, nawet jeśli teoretycznie mogłabym mieć do niego pretensje o to, że
nie wspominając nam o tym, zdecydował się spotkać ze znienawidzonym przeze
mnie wampirem. Jakby nie patrzeć, to był jego ojciec; sama prawdopodobnie
zachowałabym się inaczej, chociaż jak na razie nie byłam w stanie
wyobrazić sobie tego, jak musiał czuć się dziadek. To było ponad moje siły
i nawet z plastyczną wyobraźnią, mogłam jedynie zgadywać, co takiego
mogłabym czuć i myśleć.
Poza tym
Edward nie był potworem.
Cisza,
która zapanowała, była co najmniej nieznośna. Miałam wrażenie, że spokój nie
tylko ma w sobie coś nienaturalnego, ale wręcz napiera na mnie ze
wszystkich stron, doprowadzając do szaleństwa. Przez moment miałam nawet
wrażenie, że zacznę krzyczeć, byleby tylko przerwa ciszę, ale powstrzymałam
się, zdając sobie sprawę z tego, że nie mogę sobie pozwolić na utratę
kontroli nad sobą i emocjami. Niezależnie od wszystkiego musiałam zachować
zdrowy rozsądek, nawet jeśli to było trudne i czasami prościej wydawało
się poddać emocjom, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Carlisle
jako pierwszy zdążył zareagować; w ułamku sekundy znalazł się przy mnie,
ale prawie nie byłam tego świadoma. Cały czas wpatrywałam się w Lawrence'a,
który wycofał się nieznacznie i teraz raz po raz spoglądał w stronę
moją oraz doktora, uważnie kontrolując każdy nasz ruch.
– Nessie,
co tutaj robisz? – zapytał mnie w miarę spokojnie Carlisle. W jego
głosie wychwyciłam lekkie zmieszanie, chociaż nie miał po temu powodów, bo nie
miał obowiązki ze wszystkiego nam się tłumaczyć.
– Ali się
obudziła, więc do niej poszłam – mruknęłam w odpowiedzi. – Zobaczyłam go
przez okno… Do ziemi wcale nie jest tak daleko, jak mogłoby się wydawać –
wyjaśniłam lakonicznie, wzruszając ramionami; przecież nie pierwszy raz
wychodziłam przez okno.
– Tak czy
inaczej, nic się tutaj nie dzieje – zapewnił mnie w miarę opanowanym
głosem dziadek, zachęcająco wyciągając rękę w moją stronę. – Chodź,
kochanie. Wrócimy do domu i na spokojnie porozmawiamy, dobrze? Wszystko
wam…
– Kiedy
mnie się wydaje, że słyszałam dość dużo – przerwałam doktorowi, nie mogąc się
powstrzymać. – Nigdzie nie pójdę, póki nie ustalimy sobie jednej rzeczy –
dodałam stanowczo, ale ta cześć mojej wypowiedzi nie była już przeznaczona dla
Carlisle'a, ale dla obserwującego nas Lawrence'a.
Czując
narastający gniew, powoli odwróciłam się w stronę wampira. Oczywiście
w najmniejszym stopniu nie zmienił się od dnia, kiedy widziałam go po raz
ostatni – w końcu wampiry się nie starzały. Mimowolnie wzdrygnęłam się,
kiedy wróciły wspomnienia sprzed miesięcy, kiedy musiałam walczyć o to,
żeby jakoś przetrwać ciążę w warunkach, które zagwarantowali mi telepaci.
Oczywiście, nie mogłam powiedzieć, żeby Lawrence był głupi i wcale o mnie
nie zadbał, ale to nie zmieniało faktu, że mnie porwał i że to przez niego
niewiele brakowało, żebym po wszystkim poroniła.
Wampir
rzucił mi ponure spojrzenie. Zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że
pobledły mi kłykcie, a paznokcie wbiły mi się w skórę, ale prawie nie
czułam bólu, skutecznie znieczulona przez gniew i krążącą w moich
żyłach adrenalinę. Kiedy spojrzałam w rubinowe oczy nieśmiertelnego, serce
samoistnie zabiło mi mocniej; Lawrence wciąż wyglądał groźnie i instynktownie
zapragnęłam rzucić się do ucieczki, dobrze pamiętając do czego wampir jest
zdolny. Powstrzymałam się z trudem, panując nad sobą jedynie dzięki
świadomości, że doktor jest obok, a w domu znajduje się reszta mojej
rodziny. Tym razem nic złego nie mogło mnie spotkać i to właśnie ta myśl
dodawała mi otuchy.
– Skoro już
zdecydowałaś się nas podsłuchiwać, to wiesz, drogie dziecko, że ja wcale… –
zaczął powoli Lawrence; jego głos mnie oszołomił i sprawił, że ostatecznie
straciłam nad sobą kontrolę.
– Wiem co?!
– wydarłam się, zupełnie nie dbając o to, że ktokolwiek mógłby mnie
usłyszeć. Cała frustracja i negatywne emocje, które dusiłam w sobie
przez te wszystkie dni, nagle znalazły ujście, kiedy stanęłam przed mężczyzną,
który w jakimś stopniu odpowiadał za całe zło, które spotkało mnie i moich
bliskich. – Jedyne czego jestem pewna to to, że omal nie zabiłeś wszystkich
tych, których podobno pragnąłeś chronić! Wiem, że przez ciebie dwa razy
straciłabym dzieci i że jeszcze pół roku temu zabiłbyś mnie, jeśli tylko
bym ci się sprzeciwiła! Prawda jest taka, że znaczyłam dla ciebie niewiele
więcej od ludzkiego inkubatora, którego po wszystkim można się pozbyć! Może
zaprzeczysz, co? – zadrwiłam, nie szczędząc sobie sarkazmu; byłam na granicy
wytrzymałości i nie zamierzałam się powstrzymywać.
Lawrence
nie odpowiedział, ja zresztą nie oczekiwałam od niego żadnych wyjaśnień.
Przyglądałam mu się przez jeszcze kilka sekund, dysząc ciężko i ledwo
łapiąc oddech; czułam na sobie nie tylko spojrzenie byłego pastora, ale również
wzrok dziadka, jednak nawet to nie miało na mnie najmniejszego nawet wpływu.
Zbyt długo walczyłam z żalem i goryczą, które wypełniały mnie na samo
tylko wspomnienie wampira i dłużej nie zamierzałam tego znosić.
Speszony
moim spojrzeniem wampir poruszył się. Teoretycznie nie było w tym niczego
niewłaściwego, ale moje napięte do granic możliwości ciało wiedziało swoje
i odebrało jakikolwiek ruch jako atak. Bez zastanowienia skoczyłam do
przodu, całym ciałem wpadając na Lawrence'a i próbując dostać się do jego
gardła.
– Renesmee!
– zawołał za mną Carlisle, ale było już za późno, żeby spróbował przemówić mi
do rozsądku. W zasadzie wątpiłam, żeby cokolwiek było w stanie na
mnie wpłynąć, skoro nawet instynkt samozachowawczy nie powstrzymał mnie przed
atakiem na żywiącego się ludzką krwią, niebezpiecznego wampira.
Lawrence
zareagował instynktownie i natychmiast odskoczył, próbując uciec z zasięgu
moich rąk. Zaskoczyłam go, przez co zareagował zbyt późno i zdążyłam na
niego wpaść, chociaż przy zderzeniu zdecydowanie bardziej ucierpiałam ja,
a nie on. Jęknęłam, kiedy siła uderzenia wyparła powietrze z moich
płuc, po czym dosłownie poleciałam na nieśmiertelnego, wpadając w jego
nastawione ramiona. Były pastor natychmiast zacieśnił uścisk wokół mnie, chyba
jedynie cudem nie miażdżąc mi kości, kiedy szarpnięciem poderwał mnie do pionu
i przyciągnął do siebie, próbując mnie unieruchomić, żebym przestała się
szarpać. W odpowiedzi warknęłam gniewnie i niemal rozpaczliwie
zaczęłam się wyrywać, przynajmniej do momentu, kiedy lodowaty oddech wampira
nie musnął mojej odsłoniętej szyi.
– Ani
drgnij, bo nie ręczę za siebie – syknął mi do ucha przez zaciśnięte zęby;
w jego głosie pobrzmiewała autentyczna groźba i byłabym głupia, gdyby
zwątpiła, że nie jest zdolny do tego, żeby mnie skrzywdzić.
Jakaś
cząstka mnie zapragnęła postąpić w idiotyczny sposób i mu się
sprzeciwić, jednak nie dałam jej dojść do głosu. Chociaż wymagało to ode mnie
mnóstwo samozaparcia, zmusiłam się do tego, żeby znieruchomieć. Przestałam się
szarpać i po prostu zastygłam w bezruchu, bojąc się nawet głębiej
odetchnąć, żeby nie sprowokować trzymającego mnie w żelaznym uścisku
nieśmiertelnego. Bezruch doprowadzał mnie do szału, ale nie mogłam nic zrobić,
jeśli nie chciałam później swoich decyzji żałować.
– Puść ją!
– usłyszałam spięty głos Carlisle'a. Mało kiedy słyszałam, żeby doktor był
zagniewany, ale tym razem wydawał się chyba nawet skłonny do tego, żeby się na
swojego ojca rzucić. – Powiedziałem ci, żebyś natychmiast ją puścił.
– O ile
mnie pamięć nie myli, to ona mnie zaatakowała – żachnął się Lawrence,
spoglądając na syna z niedowierzaniem. Nieznacznie poluzował uścisk,
dzięki czemu byłam w stanie nabrać trochę więcej powietrza. To mnie
rozochociło i raz jeszcze szarpnęłam się, ale pastor nie był na tyle
rozproszony, żeby mnie puścić. – Szlag! Dziewczyno, opanuj się, zanim naprawdę
mnie zdenerwujesz – ostrzegł, nieznacznie przeciągając sylaby, przez co jego
słowa zabrzmiały niczym warknięcie.
– To
naprawdę nieistotne kto kogo zaatakował – wtrącił niecierpliwie Carlisle.
Nieznacznie przesunął się w naszą stronę, dość drastycznie zmniejszając
dystans między sobą a swoim ojcem. – Masz ciemniejsze oczy, a jej
krew cię kusi. Nie wytrzymasz i ją skrzywdzisz, być może nieświadomie, ale
ja ci tego nie wybaczę. Powiem więcej: jeśli cokolwiek złego się jej stanie,
wtedy po prostu cię zabiję – oznajmił, a ja cała zesztywniałam, bo
spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, żeby Carlisle był zdolny
do gróźb.
Z tym, że
Lawrence nie od razu zareagował. W napięciu czekałem na jakakolwiek
reakcję, a z każdą kolejną sekundą coraz trudniej było mi zareagować
nad instynktownym pragnieniem ucieczki. W końcu nie wytrzymałam i raz
jeszcze szarpnęłam się w ramionach wampira, tym razem będąc w stanie
przynajmniej oswobodzić ramiona. Okręciłam się na pięcie, w panicznym
odruchu próbując wymierzyć wampirowi siarczyste uderzenie w twarz, ale
lodowate palce zacisnęły się boleśnie na moim nadgarstku, zanim
zdążyłabym Lawrence'a tknąć.
– Nie
radzę. Połamiesz sobie ręce, a potem ja będę musiał za to odpowiadać –
stwierdził, jednocześnie wykręcając rękę na plecy z taką siłą, że wyrwał
mi się krótki uścisk bóli. Znowu się szarpnęłam, przez co wampir zmuszony był
przygwoździć mnie całym ciałem do chropowatej powierzchni najbliższego drzewa,
bylebym tylko przestała się rzucać. – Uspokój się! W tej chwili masz się
uspokoić i przestać mnie atakować! – zażądał i tym razem to nie było
jedynie zirytowana warknięcie, ale wręcz rozkaz.
Poczułam,
że ciało i mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. W jednej chwili
wszystko, co miało związek z Lawrence'm – siła, ton, spojrzenie, a nawet
zapach – dosłownie mnie przytłoczyło. Przypominało to telepatyczne uderzenie
mocy, chociaż jednocześnie było od niego zupełnie inne, nawet jeśli w żaden
sposób nie potrafiłam określić gdzie leżały różnice. Wiedziałam jedynie, że
w żaden sposób nie mogę się poleceniu wampira oprzeć, obojętnie jak bym
się starała. Wypowiedziane słowa wydawały się przenikać mnie na wskroś,
przenikając każdą komórkę mojego ciała i zmuszając mnie do tego, żebym się
podporządkowała. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś podobnego, dlatego
minęła dłuższa chwila, zanim dotarło do mnie, co się dzieje.
A potem do
mnie dotarło, chociaż nie mogłam uwierzyć.
– Ty mnie
hipnotyzujesz! – wydarłam się, zachowując się tak, jakby co najmniej próbował
obedrzeć mnie ze skóry. Chciałam znowu zacząć się wyrywać, ale w żaden
sposób nie potrafiłam wyrwać się spod czaru, który rzucił na mnie były pastor.
– Przestań! W tej chwili masz mnie…
– Nie. –
Ton Lawrence'a był chłodny i zdeterminowany. – To ty przestań się drzeć,
a wtedy cię uwolnię. Boże, chyba nigdy nie zrozumiem kobiet – stwierdził
z westchnieniem i chociaż nie widziałam jego twarzy, mogłam się
założyć, że wywrócił oczami.
Wszystko we
mnie rwało się do tego, żeby próbować się buntować, ale ostatecznie zdusiłam
w sobie ten idiotyczny odruch i zamilkłam. Lawrence mruknął coś
z zadowoleniem, po czym odczekał kilka sekund, zanim odsunął się od
drzewa, pozwalając mi się wyprostować.
Zachwiałam
się lekko, ale wampir nie pozwolił mi upaść. Jego palce zacisnęły się na moich
ramionach, uścisk jednak okazał się zdecydowanie słabszy niż ten wcześniejszy.
Zaraz po tym Lawrence nieznacznie popchnął mnie do przodu, chcąc zwiększyć
dzielący nas dystans, żeby nie ryzykować, że jednak wyrwę się spod działania
jego daru. Straciłam równowagę i zatoczyłam się, niemal nie wpadając na
Carlisle'a, który w pośpiechu doskoczył do mnie. Natychmiast pociągnął
mnie za rękę tak, żebym znalazła się za jego plecami, kiedy oddzielił mnie od
Lawrence'a, czujnie obserwując każdy ruch pastora.
– Masz
rację, lepiej jej przypilnuj, bo jeszcze zrobi sobie krzywdę. – Lawrence
westchnął ciężko, spoglądając na mnie ponad ramieniem Carlisle'a. Doktor dla
pewności cofnął się o krok, zmuszając mnie do tego samego, chociaż nie
miałam pewności czy z obawy przed wampirem, czy może przede mną. – Ale
teraz sam widzisz, że miałem rację. Królowa, a nie księżniczka –
stwierdził, a we mnie aż się zagotowało, kiedy znowu nawiązał do Alessi.
– Trzymaj
się z daleka od mojej córki! – syknęłam i skrzywiłam się, bo Carlisle
dla pewności chwycił mnie za rękę, żebym przypadkiem znowu nie zrobiła czegoś
głupiego. Zupełnie jakbym mogła, skoro dar Lawrence'a wciąż mnie ograniczał! –
Dziadku, puść mnie. I tak nie mogę się do niego zbliżyć – poprosiłam,
chociaż przyznanie się do słabości, kiedy były pastor wciąż był obecny,
przyszło mi z trudem.
Lawrence
prychnął, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „No i całe szczęście!”,
Carlisle jednak nie był przekonany. Pokręcił głową, jednocześnie wciąż nie
odrywając wzroku od swojego ojca i jeszcze raz zmusił mnie do tego, żebym
cofnęła się o krok. Niechętnie się podporządkowałam się, bo i tak nie
miałam większego wyboru, skoro nieśmiertelny przed nami zdołał na mnie tak
skutecznie wpłynąć.
Bezsilność
doprowadzała mnie do szału. Odkąd odkryłam, że mój dar pozwala mi rozwinąć moc,
która dorównywała niezwykłym zdolnościom Gabriela i jemu podobnych,
odwykłam do jakichkolwiek ograniczeń, jeśli chodziło o wolną wolę. Nawet
mentalna tarcza mamy nie była w stanie powstrzymać mojego daru, dlatego
niematerialna blokada, którą nałożył na mnie Lawrence, całkiem mnie oszołomiła.
Starałam się z tym walczyć, ale od ciągłych prób pokonania czegoś, czego
nawet nie potrafiłam określić i opisać słowami, ostatecznie dorobiłam się
zawrotów głowy. Przymus był silny, a sprzeciwianie się wydawało się niemal
bolesne i chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że ból nie jest
materialny, ostatecznie zrezygnowałem, nie mając siły dłużej prowadzić tę
bezsensowną walkę. Być może trudność brała się właśnie stąd, że byłam wzburzona
i nie potrafiłam nawet zebrać myśli, ale efekt pozostawał efektem –
Lawrence miał nade mną przewagę, a ja nie byłam w stanie tego
zmienić.
– Coś
czuję, że raczej sobie nie porozmawiamy – stwierdził chmurnie Lawrence i gdybym
nie miała już wyrobionego zdania na jego temat, może nawet uwierzyłabym, że
naprawdę mu na tym zależy.
– Idź już. –
Carlisle nie zamierzał dawać mu nadziei. Rzucił wampirowi nieprzeniknione
spojrzenie, a ja wyjątkowo nie byłam w stanie określić, co takiego
mógł w tym momencie czuć i myśleć. – Lepiej byłoby, gdybyś się więcej
tutaj nie pokazywał. Jest więcej osób, które chętne byłyby cię zabić po tym, co
się wydarzyło. Nie mam powodu, żeby w razie potrzeby próbować je
powstrzymywać.
– Sądzę, że
jakoś sobie poradzę – stwierdził, rzucając wymowne spojrzenie w moją
stronę. Naprawdę pragnęłam móc porządnie mu przyłożyć. – Ale jak sobie chcecie.
Zgaduję, że najchętniej więcej nie oglądalibyście mnie na oczy, ale niczego
obiecać nie mogę. Los bywa przewrotny, prawda?
Żadne
z nas nie odpowiedziało, po prostu patrzą się na niego, póki nie wzruszył
obojętnie ramionami i nie zdecydował się odejść. Był już kilka metrów od
nas, kiedy zapanowałam nad sobą na tyle, żeby wyrwać się dziadkowi i ruszyć
za nim, skutecznie zwracając na siebie uwagę byłego pastora.
– Zaczekaj!
– Sama byłam zdziwiona tym, że jeszcze stać mnie było na w miarę opanowany
ton głosu. – Powiedz mi coś jeszcze… Czy było warto? – zapytałam, bo ta rzecz
nie dawała mi spokoju od samego początku.
– Słucham?
– Lawrence uniósł brwi, chyba nie do końca rozumiejąc, co mam na myśli.
– Czy było
warto? – powtórzyłam, starannie akcentując każde kolejne słowo. – Czy warto
było doprowadzić do tego, co spotkało te wszystkie dzieciaki? Zmusić je do
wiecznej ucieczki przed świtem, a niektóre doprowadzić do śmierci albo
szaleństwa? Czy było warto skrzywdzić… nas? – Wypowiadanie kolejnych słów
przychodziło mi z trudem.
Lawrence
długo mi się przyglądał, starannie analizując w myśląc wypowiedziane
przeze mnie słowa. Nie wiem dlaczego, ale do samego końca miałam jednak
nadzieje, że zaprzeczy. Co prawda nie zmieniłoby to tego, co myślałam na jego
temat, ale może łatwiej byłoby mi o nim myśleć. Chciałam mniej
emocjonalnie podchodzić do wampira, przede wszystkim przez wzgląd na dziadka
i własną psychikę, ale to nie było takie łatwe, skoro wciąż miałam do
Lawrence'a tak wielki żal.
– W zasadzie…
– Wampir zawahał się, jakby próbując ocenić, jak wiele może powiedzieć. –
Gdybyś wiedziała o co toczyła się gra, sama stwierdziłabyś, że tak. Było
warto.
W tamtym
momencie znienawidziłam go po raz kolejny.
Tym razem
już go nie zatrzymałam, pozwalając żeby oddalił się i zniknął nam z oczu.
Nie byłam pewna, kiedy zaczął biec, zamieniając się w niewyraźny czarny
kształt, to zresztą mnie nie obchodziło. Objęłam się ramionami, czując, że całe
moje ciało przenikają lodowate dreszcze, chociaż nie miało to żadnego związku
z pogodą, bo noc była ciepła. Wiedziałam, że to emocje, ale i tak
zaskoczyło mnie to, że zamiast poczuć po tej rozmowie ulgę, czekała mnie…
pustka. Już było po wszystkim; Lawrence odszedł, pozostawiając jeszcze więcej
pytań niż odpowiedzi.
To wszystko.
Nie mogłam liczyć na nic więcej, nawet gdybym tego oczekiwała.
Wyczułam
ruch tuż za moimi plecami, ale nie obejrzałam się, bo doskonale wiedziałam, że
to Carlisle. Pozwoliłam, żeby doktor otoczył mnie ramionami, ale byłam zbyt
otępiała, żeby odwzajemnić uścisk. Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie
nawet ruszyć się z miejsca. Wiedziałam jedynie, że nie ma to żadnego
związku z mocą Lawrence'a, bo jakikolwiek przymus znikł wraz z odejściem
wampira. Czułam wyłącznie wszechogarniające zmęczenie i narastające
rozczarowanie, które boleśnie uświadomiło mi, że chyba oczekiwałam po tej
rozmowie więcej niż mogłam otrzymać.
Zamknęłam
oczy, starając się jakoś nad sobą zapanować, ale to okazało się trudne. Miałam
dziesiątki pytań, które cisnęły mi się na usta, a których już nie miałam
komu zadać. Większość z nich zaczynała się od „dlaczego” i sama już
nie potrafiłam stwierdzić, które z nich było najważniejsze. Po odpowiedzi
Lawrence'a zresztą pojawiło się kilka nowych i teraz już nie miałam
żadnych szans na to, żeby zapanować nad mętlikiem, który miałam w głowie.
Dlaczego to
zrobił? Dlaczego nie potrafił zmusić się do żałowania, nawet jeśli po raz
kolejny nie osiągnął swoich celów? Dlaczego tutaj przyszedł?
Dlaczego?
Dlaczego
uratował dzieci moje i Isabeau?
Pragnęłam wiedzieć
to wszystko, chociaż jednocześnie wiedziałam, że to pozostanie tajemnicą,
podobnie jak i intencje, którymi kierował się ojciec Carlisle'a. Nie miała
pojęcia, jak niemożliwe musiały być pragnienia kogoś, kto tak bezwzględnie
dążył do ich realizacji, ale nie potrafiłam mu współczuć ani czuć wdzięczności,
nawet po tym, jak jednorazowo okazał trochę dobrej woli. Nie ufałam mu, poza
tym nienawidziłam go całym sercem za wszystko, co zrobił w przeszłości. To
uczucie było mi dotychczas obce, ale potrafiłam je opisać słowami, chociaż
wcześniej było to dla mnie trudne.
– Nessie? –
Łagodny głos Carlisle'a wyrwał mnie z zamyślenia. Wzdrygnęłam się
i w końcu zdołałam zmusić się do tego, żeby odwrócić się w jego
stronę i móc na niego spojrzeć. – Już w porządku. Wrócimy do domu?
Wydaje mi się, że powinnaś odpocząć, a później…
– Nie chcę
więcej o nim rozmawiać – przerwałam mi nieco zdławionym tonem. – Nic mi
nie jest… Ale proszę, więcej nie rozmawiajmy o Lawrence'ie – poprosiłam,
spoglądając mu w oczy.
Carlisle
pokiwał w zamyśleniu głową, ani słowem nie komentując mojej decyzji.
W jego złocistych oczach nie doszukałam się niczego prócz troski, ale
zdawałam sobie sprawę z tego, że to po prostu gra; ukrywał przede mną
emocję, chociaż wcześniej nie pomyślałabym, że jest do tego zdolny, skoro
zawsze był z nami szczery. I tak zresztą nie był w stanie mnie
oszukać, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że dla niego sytuacja jest
jeszcze trudniejsza niż dla mnie, a sama przecież ledwo dawałam sobie
radę.
– Dobrze…
Wracajmy do domu – powtórzył, tym razem bardziej stanowczo.
Nie miałam
powodu, żeby się sprzeciwiać.
Z góry przepraszam za komentarz, ale nie mam dzisiaj siły na nic :_: dopadł mnie leń, a jeszcze praca domowa z wdż... Ach, cudownie. Rozdział był cudowny. Renesmee sie wkurzyła i bardzo dobrze. Mimo, że powoli przekonuje sie do tej postaci to jeszcze czegoś brakuje. Mam tylko nadzieje, ze im sie tam pouklada. Ale rodzina to oni ńigdy nie bedą i to jest pewne. Hipnoza <3 oddam wiele za taki dar *-* nawet bez niesmiertelnosci xD Nessie chyba trochę jest zła na doktorka, za to niecodziene spotkanie. No, ale chyba jej przejdzie :)
OdpowiedzUsuńPodsumowując rozdział cudowny, a ja czekam na wiecej :)
Pozdrawiam, Gabi