13 listopada 2013

Sto jedenaście

Renesmee
Poets of the Fall – „The Ultimate Filing”

Wyszłam spomiędzy drzew, dosłownie gotując się ze złości. Usłyszałam ciche przekleństwo Lawrence'a i to w jakiś dziwny, pokręcony sposób jednocześnie mnie zdenerwowało, co i wypełniło swego rodzaju ponurą satysfakcją, którą nie do końca rozumiałam. O tak, chciałam żeby Lawrence się mnie obawiał, ale jeszcze bardziej pragnęłam, żeby zniknął mi z oczu.
Oczy Carlisle'a rozszerzyły się, kiedy mnie zauważył. Na niego nie potrafiłam być zła, nawet jeśli teoretycznie mogłabym mieć do niego pretensje o to, że nie wspominając nam o tym, zdecydował się spotkać ze znienawidzonym przeze mnie wampirem. Jakby nie patrzeć, to był jego ojciec; sama prawdopodobnie zachowałabym się inaczej, chociaż jak na razie nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, jak musiał czuć się dziadek. To było ponad moje siły i nawet z plastyczną wyobraźnią, mogłam jedynie zgadywać, co takiego mogłabym czuć i myśleć.
Poza tym Edward nie był potworem.
Cisza, która zapanowała, była co najmniej nieznośna. Miałam wrażenie, że spokój nie tylko ma w sobie coś nienaturalnego, ale wręcz napiera na mnie ze wszystkich stron, doprowadzając do szaleństwa. Przez moment miałam nawet wrażenie, że zacznę krzyczeć, byleby tylko przerwa ciszę, ale powstrzymałam się, zdając sobie sprawę z tego, że nie mogę sobie pozwolić na utratę kontroli nad sobą i emocjami. Niezależnie od wszystkiego musiałam zachować zdrowy rozsądek, nawet jeśli to było trudne i czasami prościej wydawało się poddać emocjom, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Carlisle jako pierwszy zdążył zareagować; w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, ale prawie nie byłam tego świadoma. Cały czas wpatrywałam się w Lawrence'a, który wycofał się nieznacznie i teraz raz po raz spoglądał w stronę moją oraz doktora, uważnie kontrolując każdy nasz ruch.
– Nessie, co tutaj robisz? – zapytał mnie w miarę spokojnie Carlisle. W jego głosie wychwyciłam lekkie zmieszanie, chociaż nie miał po temu powodów, bo nie miał obowiązki ze wszystkiego nam się tłumaczyć.
– Ali się obudziła, więc do niej poszłam – mruknęłam w odpowiedzi. – Zobaczyłam go przez okno… Do ziemi wcale nie jest tak daleko, jak mogłoby się wydawać – wyjaśniłam lakonicznie, wzruszając ramionami; przecież nie pierwszy raz wychodziłam przez okno.
– Tak czy inaczej, nic się tutaj nie dzieje – zapewnił mnie w miarę opanowanym głosem dziadek, zachęcająco wyciągając rękę w moją stronę. – Chodź, kochanie. Wrócimy do domu i na spokojnie porozmawiamy, dobrze? Wszystko wam…
– Kiedy mnie się wydaje, że słyszałam dość dużo – przerwałam doktorowi, nie mogąc się powstrzymać. – Nigdzie nie pójdę, póki nie ustalimy sobie jednej rzeczy – dodałam stanowczo, ale ta cześć mojej wypowiedzi nie była już przeznaczona dla Carlisle'a, ale dla obserwującego nas Lawrence'a.
Czując narastający gniew, powoli odwróciłam się w stronę wampira. Oczywiście w najmniejszym stopniu nie zmienił się od dnia, kiedy widziałam go po raz ostatni – w końcu wampiry się nie starzały. Mimowolnie wzdrygnęłam się, kiedy wróciły wspomnienia sprzed miesięcy, kiedy musiałam walczyć o to, żeby jakoś przetrwać ciążę w warunkach, które zagwarantowali mi telepaci. Oczywiście, nie mogłam powiedzieć, żeby Lawrence był głupi i wcale o mnie nie zadbał, ale to nie zmieniało faktu, że mnie porwał i że to przez niego niewiele brakowało, żebym po wszystkim poroniła.
Wampir rzucił mi ponure spojrzenie. Zacisnęłam dłonie w pięści tak mocno, że pobledły mi kłykcie, a paznokcie wbiły mi się w skórę, ale prawie nie czułam bólu, skutecznie znieczulona przez gniew i krążącą w moich żyłach adrenalinę. Kiedy spojrzałam w rubinowe oczy nieśmiertelnego, serce samoistnie zabiło mi mocniej; Lawrence wciąż wyglądał groźnie i instynktownie zapragnęłam rzucić się do ucieczki, dobrze pamiętając do czego wampir jest zdolny. Powstrzymałam się z trudem, panując nad sobą jedynie dzięki świadomości, że doktor jest obok, a w domu znajduje się reszta mojej rodziny. Tym razem nic złego nie mogło mnie spotkać i to właśnie ta myśl dodawała mi otuchy.
– Skoro już zdecydowałaś się nas podsłuchiwać, to wiesz, drogie dziecko, że ja wcale… – zaczął powoli Lawrence; jego głos mnie oszołomił i sprawił, że ostatecznie straciłam nad sobą kontrolę.
– Wiem co?! – wydarłam się, zupełnie nie dbając o to, że ktokolwiek mógłby mnie usłyszeć. Cała frustracja i negatywne emocje, które dusiłam w sobie przez te wszystkie dni, nagle znalazły ujście, kiedy stanęłam przed mężczyzną, który w jakimś stopniu odpowiadał za całe zło, które spotkało mnie i moich bliskich. – Jedyne czego jestem pewna to to, że omal nie zabiłeś wszystkich tych, których podobno pragnąłeś chronić! Wiem, że przez ciebie dwa razy straciłabym dzieci i że jeszcze pół roku temu zabiłbyś mnie, jeśli tylko bym ci się sprzeciwiła! Prawda jest taka, że znaczyłam dla ciebie niewiele więcej od ludzkiego inkubatora, którego po wszystkim można się pozbyć! Może zaprzeczysz, co? – zadrwiłam, nie szczędząc sobie sarkazmu; byłam na granicy wytrzymałości i nie zamierzałam się powstrzymywać.
Lawrence nie odpowiedział, ja zresztą nie oczekiwałam od niego żadnych wyjaśnień. Przyglądałam mu się przez jeszcze kilka sekund, dysząc ciężko i ledwo łapiąc oddech; czułam na sobie nie tylko spojrzenie byłego pastora, ale również wzrok dziadka, jednak nawet to nie miało na mnie najmniejszego nawet wpływu. Zbyt długo walczyłam z żalem i goryczą, które wypełniały mnie na samo tylko wspomnienie wampira i dłużej nie zamierzałam tego znosić.
Speszony moim spojrzeniem wampir poruszył się. Teoretycznie nie było w tym niczego niewłaściwego, ale moje napięte do granic możliwości ciało wiedziało swoje i odebrało jakikolwiek ruch jako atak. Bez zastanowienia skoczyłam do przodu, całym ciałem wpadając na Lawrence'a i próbując dostać się do jego gardła.
– Renesmee! – zawołał za mną Carlisle, ale było już za późno, żeby spróbował przemówić mi do rozsądku. W zasadzie wątpiłam, żeby cokolwiek było w stanie na mnie wpłynąć, skoro nawet instynkt samozachowawczy nie powstrzymał mnie przed atakiem na żywiącego się ludzką krwią, niebezpiecznego wampira.
Lawrence zareagował instynktownie i natychmiast odskoczył, próbując uciec z zasięgu moich rąk. Zaskoczyłam go, przez co zareagował zbyt późno i zdążyłam na niego wpaść, chociaż przy zderzeniu zdecydowanie bardziej ucierpiałam ja, a nie on. Jęknęłam, kiedy siła uderzenia wyparła powietrze z moich płuc, po czym dosłownie poleciałam na nieśmiertelnego, wpadając w jego nastawione ramiona. Były pastor natychmiast zacieśnił uścisk wokół mnie, chyba jedynie cudem nie miażdżąc mi kości, kiedy szarpnięciem poderwał mnie do pionu i przyciągnął do siebie, próbując mnie unieruchomić, żebym przestała się szarpać. W odpowiedzi warknęłam gniewnie i niemal rozpaczliwie zaczęłam się wyrywać, przynajmniej do momentu, kiedy lodowaty oddech wampira nie musnął mojej odsłoniętej szyi.
– Ani drgnij, bo nie ręczę za siebie – syknął mi do ucha przez zaciśnięte zęby; w jego głosie pobrzmiewała autentyczna groźba i byłabym głupia, gdyby zwątpiła, że nie jest zdolny do tego, żeby mnie skrzywdzić.
Jakaś cząstka mnie zapragnęła postąpić w idiotyczny sposób i mu się sprzeciwić, jednak nie dałam jej dojść do głosu. Chociaż wymagało to ode mnie mnóstwo samozaparcia, zmusiłam się do tego, żeby znieruchomieć. Przestałam się szarpać i po prostu zastygłam w bezruchu, bojąc się nawet głębiej odetchnąć, żeby nie sprowokować trzymającego mnie w żelaznym uścisku nieśmiertelnego. Bezruch doprowadzał mnie do szału, ale nie mogłam nic zrobić, jeśli nie chciałam później swoich decyzji żałować.
– Puść ją! – usłyszałam spięty głos Carlisle'a. Mało kiedy słyszałam, żeby doktor był zagniewany, ale tym razem wydawał się chyba nawet skłonny do tego, żeby się na swojego ojca rzucić. – Powiedziałem ci, żebyś natychmiast ją puścił.
– O ile mnie pamięć nie myli, to ona mnie zaatakowała – żachnął się Lawrence, spoglądając na syna z niedowierzaniem. Nieznacznie poluzował uścisk, dzięki czemu byłam w stanie nabrać trochę więcej powietrza. To mnie rozochociło i raz jeszcze szarpnęłam się, ale pastor nie był na tyle rozproszony, żeby mnie puścić. – Szlag! Dziewczyno, opanuj się, zanim naprawdę mnie zdenerwujesz – ostrzegł, nieznacznie przeciągając sylaby, przez co jego słowa zabrzmiały niczym warknięcie.
– To naprawdę nieistotne kto kogo zaatakował – wtrącił niecierpliwie Carlisle. Nieznacznie przesunął się w naszą stronę, dość drastycznie zmniejszając dystans między sobą a swoim ojcem. – Masz ciemniejsze oczy, a jej krew cię kusi. Nie wytrzymasz i ją skrzywdzisz, być może nieświadomie, ale ja ci tego nie wybaczę. Powiem więcej: jeśli cokolwiek złego się jej stanie, wtedy po prostu cię zabiję – oznajmił, a ja cała zesztywniałam, bo spodziewałam się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, żeby Carlisle był zdolny do gróźb.
Z tym, że Lawrence nie od razu zareagował. W napięciu czekałem na jakakolwiek reakcję, a z każdą kolejną sekundą coraz trudniej było mi zareagować nad instynktownym pragnieniem ucieczki. W końcu nie wytrzymałam i raz jeszcze szarpnęłam się w ramionach wampira, tym razem będąc w stanie przynajmniej oswobodzić ramiona. Okręciłam się na pięcie, w panicznym odruchu próbując wymierzyć wampirowi siarczyste uderzenie w twarz, ale lodowate palce zacisnęły się boleśnie na moim nadgarstku,  zanim zdążyłabym Lawrence'a tknąć.
– Nie radzę. Połamiesz sobie ręce, a potem ja będę musiał za to odpowiadać – stwierdził, jednocześnie wykręcając rękę na plecy z taką siłą, że wyrwał mi się krótki uścisk bóli. Znowu się szarpnęłam, przez co wampir zmuszony był przygwoździć mnie całym ciałem do chropowatej powierzchni najbliższego drzewa, bylebym tylko przestała się rzucać. – Uspokój się! W tej chwili masz się uspokoić i przestać mnie atakować! – zażądał i tym razem to nie było jedynie zirytowana warknięcie, ale wręcz rozkaz.
Poczułam, że ciało i mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. W jednej chwili wszystko, co miało związek z Lawrence'm – siła, ton, spojrzenie, a nawet zapach – dosłownie mnie przytłoczyło. Przypominało to telepatyczne uderzenie mocy, chociaż jednocześnie było od niego zupełnie inne, nawet jeśli w żaden sposób nie potrafiłam określić gdzie leżały różnice. Wiedziałam jedynie, że w żaden sposób nie mogę się poleceniu wampira oprzeć, obojętnie jak bym się starała. Wypowiedziane słowa wydawały się przenikać mnie na wskroś, przenikając każdą komórkę mojego ciała i zmuszając mnie do tego, żebym się podporządkowała. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś podobnego, dlatego minęła dłuższa chwila, zanim dotarło do mnie, co się dzieje.
A potem do mnie dotarło, chociaż nie mogłam uwierzyć.
– Ty mnie hipnotyzujesz! – wydarłam się, zachowując się tak, jakby co najmniej próbował obedrzeć mnie ze skóry. Chciałam znowu zacząć się wyrywać, ale w żaden sposób nie potrafiłam wyrwać się spod czaru, który rzucił na mnie były pastor. – Przestań! W tej chwili masz mnie…
– Nie. – Ton Lawrence'a był chłodny i zdeterminowany. – To ty przestań się drzeć, a wtedy cię uwolnię. Boże, chyba nigdy nie zrozumiem kobiet – stwierdził z westchnieniem i chociaż nie widziałam jego twarzy, mogłam się założyć, że wywrócił oczami.
Wszystko we mnie rwało się do tego, żeby próbować się buntować, ale ostatecznie zdusiłam w sobie ten idiotyczny odruch i zamilkłam. Lawrence mruknął coś z zadowoleniem, po czym odczekał kilka sekund, zanim odsunął się od drzewa, pozwalając mi się wyprostować.
Zachwiałam się lekko, ale wampir nie pozwolił mi upaść. Jego palce zacisnęły się na moich ramionach, uścisk jednak okazał się zdecydowanie słabszy niż ten wcześniejszy. Zaraz po tym Lawrence nieznacznie popchnął mnie do przodu, chcąc zwiększyć dzielący nas dystans, żeby nie ryzykować, że jednak wyrwę się spod działania jego daru. Straciłam równowagę i zatoczyłam się, niemal nie wpadając na Carlisle'a, który w pośpiechu doskoczył do mnie. Natychmiast pociągnął mnie za rękę tak, żebym znalazła się za jego plecami, kiedy oddzielił mnie od Lawrence'a, czujnie obserwując każdy ruch pastora.
– Masz rację, lepiej jej przypilnuj, bo jeszcze zrobi sobie krzywdę. – Lawrence westchnął ciężko, spoglądając na mnie ponad ramieniem Carlisle'a. Doktor dla pewności cofnął się o krok, zmuszając mnie do tego samego, chociaż nie miałam pewności czy z obawy przed wampirem, czy może przede mną. – Ale teraz sam widzisz, że miałem rację. Królowa, a nie księżniczka – stwierdził, a we mnie aż się zagotowało, kiedy znowu nawiązał do Alessi.
– Trzymaj się z daleka od mojej córki! – syknęłam i skrzywiłam się, bo Carlisle dla pewności chwycił mnie za rękę, żebym przypadkiem znowu nie zrobiła czegoś głupiego. Zupełnie jakbym mogła, skoro dar Lawrence'a wciąż mnie ograniczał! – Dziadku, puść mnie. I tak nie mogę się do niego zbliżyć – poprosiłam, chociaż przyznanie się do słabości, kiedy były pastor wciąż był obecny, przyszło mi z trudem.
Lawrence prychnął, mrucząc pod nosem coś, co zabrzmiało jak „No i całe szczęście!”, Carlisle jednak nie był przekonany. Pokręcił głową, jednocześnie wciąż nie odrywając wzroku od swojego ojca i jeszcze raz zmusił mnie do tego, żebym cofnęła się o krok. Niechętnie się podporządkowałam się, bo i tak nie miałam większego wyboru, skoro nieśmiertelny przed nami zdołał na mnie tak skutecznie wpłynąć.
Bezsilność doprowadzała mnie do szału. Odkąd odkryłam, że mój dar pozwala mi rozwinąć moc, która dorównywała niezwykłym zdolnościom Gabriela i jemu podobnych, odwykłam do jakichkolwiek ograniczeń, jeśli chodziło o wolną wolę. Nawet mentalna tarcza mamy nie była w stanie powstrzymać mojego daru, dlatego niematerialna blokada, którą nałożył na mnie Lawrence, całkiem mnie oszołomiła. Starałam się z tym walczyć, ale od ciągłych prób pokonania czegoś, czego nawet nie potrafiłam określić i opisać słowami, ostatecznie dorobiłam się zawrotów głowy. Przymus był silny, a sprzeciwianie się wydawało się niemal bolesne i chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że ból nie jest materialny, ostatecznie zrezygnowałem, nie mając siły dłużej prowadzić tę bezsensowną walkę. Być może trudność brała się właśnie stąd, że byłam wzburzona i nie potrafiłam nawet zebrać myśli, ale efekt pozostawał efektem – Lawrence miał nade mną przewagę, a ja nie byłam w stanie tego zmienić.
– Coś czuję, że raczej sobie nie porozmawiamy – stwierdził chmurnie Lawrence i gdybym nie miała już wyrobionego zdania na jego temat, może nawet uwierzyłabym, że naprawdę mu na tym zależy.
– Idź już. – Carlisle nie zamierzał dawać mu nadziei. Rzucił wampirowi nieprzeniknione spojrzenie, a ja wyjątkowo nie byłam w stanie określić, co takiego mógł w tym momencie czuć i myśleć. – Lepiej byłoby, gdybyś się więcej tutaj nie pokazywał. Jest więcej osób, które chętne byłyby cię zabić po tym, co się wydarzyło. Nie mam powodu, żeby w razie potrzeby próbować je powstrzymywać.
– Sądzę, że jakoś sobie poradzę – stwierdził, rzucając wymowne spojrzenie w moją stronę. Naprawdę pragnęłam móc porządnie mu przyłożyć. – Ale jak sobie chcecie. Zgaduję, że najchętniej więcej nie oglądalibyście mnie na oczy, ale niczego obiecać nie mogę. Los bywa przewrotny, prawda?
Żadne z nas nie odpowiedziało, po prostu patrzą się na niego, póki nie wzruszył obojętnie ramionami i nie zdecydował się odejść. Był już kilka metrów od nas, kiedy zapanowałam nad sobą na tyle, żeby wyrwać się dziadkowi i ruszyć za nim, skutecznie zwracając na siebie uwagę byłego pastora.
– Zaczekaj! – Sama byłam zdziwiona tym, że jeszcze stać mnie było na w miarę opanowany ton głosu. – Powiedz mi coś jeszcze… Czy było warto? – zapytałam, bo ta rzecz nie dawała mi spokoju od samego początku.
– Słucham? – Lawrence uniósł brwi, chyba nie do końca rozumiejąc, co mam na myśli.
– Czy było warto? – powtórzyłam, starannie akcentując każde kolejne słowo. – Czy warto było doprowadzić do tego, co spotkało te wszystkie dzieciaki? Zmusić je do wiecznej ucieczki przed świtem, a niektóre doprowadzić do śmierci albo szaleństwa? Czy było warto skrzywdzić… nas? – Wypowiadanie kolejnych słów przychodziło mi z trudem.
Lawrence długo mi się przyglądał, starannie analizując w myśląc wypowiedziane przeze mnie słowa. Nie wiem dlaczego, ale do samego końca miałam jednak nadzieje, że zaprzeczy. Co prawda nie zmieniłoby to tego, co myślałam na jego temat, ale może łatwiej byłoby mi o nim myśleć. Chciałam mniej emocjonalnie podchodzić do wampira, przede wszystkim przez wzgląd na dziadka i własną psychikę, ale to nie było takie łatwe, skoro wciąż miałam do Lawrence'a tak wielki żal.
– W zasadzie… – Wampir zawahał się, jakby próbując ocenić, jak wiele może powiedzieć. – Gdybyś wiedziała o co toczyła się gra, sama stwierdziłabyś, że tak. Było warto.
W tamtym momencie znienawidziłam go po raz kolejny.
Tym razem już go nie zatrzymałam, pozwalając żeby oddalił się i zniknął nam z oczu. Nie byłam pewna, kiedy zaczął biec, zamieniając się w niewyraźny czarny kształt, to zresztą mnie nie obchodziło. Objęłam się ramionami, czując, że całe moje ciało przenikają lodowate dreszcze, chociaż nie miało to żadnego związku z pogodą, bo noc była ciepła. Wiedziałam, że to emocje, ale i tak zaskoczyło mnie to, że zamiast poczuć po tej rozmowie ulgę, czekała mnie… pustka. Już było po wszystkim; Lawrence odszedł, pozostawiając jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.
To wszystko. Nie mogłam liczyć na nic więcej, nawet gdybym tego oczekiwała.
Wyczułam ruch tuż za moimi plecami, ale nie obejrzałam się, bo doskonale wiedziałam, że to Carlisle. Pozwoliłam, żeby doktor otoczył mnie ramionami, ale byłam zbyt otępiała, żeby odwzajemnić uścisk. Z jakiegoś powodu nie byłam w stanie nawet ruszyć się z miejsca. Wiedziałam jedynie, że nie ma to żadnego związku z mocą Lawrence'a, bo jakikolwiek przymus znikł wraz z odejściem wampira. Czułam wyłącznie wszechogarniające zmęczenie i narastające rozczarowanie, które boleśnie uświadomiło mi, że chyba oczekiwałam po tej rozmowie więcej niż mogłam otrzymać.
Zamknęłam oczy, starając się jakoś nad sobą zapanować, ale to okazało się trudne. Miałam dziesiątki pytań, które cisnęły mi się na usta, a których już nie miałam komu zadać. Większość z nich zaczynała się od „dlaczego” i sama już nie potrafiłam stwierdzić, które z nich było najważniejsze. Po odpowiedzi Lawrence'a zresztą pojawiło się kilka nowych i teraz już nie miałam żadnych szans na to, żeby zapanować nad mętlikiem, który miałam w głowie.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego nie potrafił zmusić się do żałowania, nawet jeśli po raz kolejny nie osiągnął swoich celów? Dlaczego tutaj przyszedł?
Dlaczego?
Dlaczego uratował dzieci moje i Isabeau?
Pragnęłam wiedzieć to wszystko, chociaż jednocześnie wiedziałam, że to pozostanie tajemnicą, podobnie jak i intencje, którymi kierował się ojciec Carlisle'a. Nie miała pojęcia, jak niemożliwe musiały być pragnienia kogoś, kto tak bezwzględnie dążył do ich realizacji, ale nie potrafiłam mu współczuć ani czuć wdzięczności, nawet po tym, jak jednorazowo okazał trochę dobrej woli. Nie ufałam mu, poza tym nienawidziłam go całym sercem za wszystko, co zrobił w przeszłości. To uczucie było mi dotychczas obce, ale potrafiłam je opisać słowami, chociaż wcześniej było to dla mnie trudne.
– Nessie? – Łagodny głos Carlisle'a wyrwał mnie z zamyślenia. Wzdrygnęłam się i w końcu zdołałam zmusić się do tego, żeby odwrócić się w jego stronę i móc na niego spojrzeć. – Już w porządku. Wrócimy do domu? Wydaje mi się, że powinnaś odpocząć, a później…
– Nie chcę więcej o nim rozmawiać – przerwałam mi nieco zdławionym tonem. – Nic mi nie jest… Ale proszę, więcej nie rozmawiajmy o Lawrence'ie – poprosiłam, spoglądając mu w oczy.
Carlisle pokiwał w zamyśleniu głową, ani słowem nie komentując mojej decyzji. W jego złocistych oczach nie doszukałam się niczego prócz troski, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to po prostu gra; ukrywał przede mną emocję, chociaż wcześniej nie pomyślałabym, że jest do tego zdolny, skoro zawsze był z nami szczery. I tak zresztą nie był w stanie mnie oszukać, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że dla niego sytuacja jest jeszcze trudniejsza niż dla mnie, a sama przecież ledwo dawałam sobie radę.
– Dobrze… Wracajmy do domu – powtórzył, tym razem bardziej stanowczo.
Nie miałam powodu, żeby się sprzeciwiać.

1 komentarz:

  1. Z góry przepraszam za komentarz, ale nie mam dzisiaj siły na nic :_: dopadł mnie leń, a jeszcze praca domowa z wdż... Ach, cudownie. Rozdział był cudowny. Renesmee sie wkurzyła i bardzo dobrze. Mimo, że powoli przekonuje sie do tej postaci to jeszcze czegoś brakuje. Mam tylko nadzieje, ze im sie tam pouklada. Ale rodzina to oni ńigdy nie bedą i to jest pewne. Hipnoza <3 oddam wiele za taki dar *-* nawet bez niesmiertelnosci xD Nessie chyba trochę jest zła na doktorka, za to niecodziene spotkanie. No, ale chyba jej przejdzie :)
    Podsumowując rozdział cudowny, a ja czekam na wiecej :)
    Pozdrawiam, Gabi

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa