Renesmee
Jako pierwsze wróciło czucie, a ja
od razu zorientowałam się, że leżę na czymś miękkim i że jest mi ciepło.
Zatrzepotałam powiekami i natychmiast rozejrzałam się dookoła,
przynajmniej w miarę możliwości, bo wciąż nie ufałam sobie wystarczająco,
żeby próbować wstać. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby obraz wyostrzył się na
tyle, bym rozpoznała znajome białe ściany sypialni oraz miękką pościel, która
znajdowała się w sypialni mojej i Gabriela.
Przymknęłam
oczy, bo chociaż zasłony były pozaciągane, jasne światło poranka i tak
wlewało się do pokoju. Usłyszałam ciche westchnięcie, a potem ciepłe palce
przesunęły się po moim policzku, muskając usta i delikatnie zakreślając
ich kształt. I bez głębszego namysłu wiedziałam, że to Gabriel, przez co
nie powstrzymałam się od lekkiego uśmiechu.
– Co się
stało? – zapytałam cicho, chociaż odpowiedź była oczywista: zemdlałam. –
Chociaż nie, to akurat wiem… Lepiej powiedz mi, jak długo przy mnie siedzisz –
zaproponowałam, nie mogąc odmówić sobie przyjemności otworzenia oczu i spojrzenia
na idealną twarz mojego męża.
– Jeśli mam
być szczery, to niezbyt długo. – Gabriel uśmiechnął się i nachylił, żeby
musnąć wargami moje usta. Odwzajemniłam pocałunek, a ten – oczywiście! –
jak zwykle okazał się zdecydowanie zbyt krótki. – Byłaś zmęczona i ja też,
więc od razu zabrałem się do domu. Obudziłem się może z kwadrans temu,
więc nie musisz mieć do siebie pretensji – zapewnił, a ja wywróciłam
oczami.
– Wcale nie
mam do siebie pretensji – powiedziałam, chociaż Gabriel oczywiście miał rację.
Nie byłabym zadowolona, gdyby powiedział mi, że zarwał kolejnych kilka godzin,
jedynie dlatego, że straciłam przyjemność. – Gabrielu, co się stało? –
powtórzyłam pytanie, odrobinę rozdrażniona; nie lubiłam sytuacji, kiedy cześć
moich wspomnień stanowiła zamazane obrazy albo kiedy w ogóle nie
pamiętałam, co działo się ze mną w przeciągu kilku godzin,
Gabriel
spojrzał na mnie czule i wyprostował się, żeby móc wstać. Spojrzałam na
niego niespokojnie, bo nie chciałam, żeby wychodził bez wyjaśnienia, szybko
jednak przekonałam się, że chłopak nigdy się nie wybiera, a jedynie
podniósł się, żeby móc dostać się do stojącego na stoliku nocnym, zdobionego
pucharu. Zawsze bawiła mnie słabość ukochanego do tak wyszukanych naczyń, ale
postanowiłam tego nie komentować, w zamian starając się bez jego pomocy
podnieść. O dziwo wyszło mi to całkiem dobrze, co nawet mnie ucieszyło, bo
nie zamierzałam reszt dnia spędzić w łóżku.
– Raczej
nic ci nie jest – zapewnił spokojnie, uważnie mnie obserwując. – Poniekąd to
wina Theo albo raczej mojej siostry. Przecież to oczywiste, że cała ta akcja z krwią
i to tuż przed walką, była idiotycznym pomysłem – przypomniał,
najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Przynajmniej nie powiedział „A nie
mówiłem?”, chociaż jego wywód mniej więcej do tego się sprowadzał.
– Zrobiłam
to dla ciebie – przypomniałam cierpliwie, ujmując naczynie, kiedy mi je podał.
Spojrzałam na zawartość i uniosłam brwi, bo chociaż płyn był
przeźroczysty, egzotyczny zapach wykluczał, żeby to była zwykła woda. – Co to?
Na ustach
Gabriela pojawił się nieco sceptyczny uśmiech.
– Kolejny
dziwny pomysł Isabeau. Co prawda ciocia potwierdziła, że to pomaga przy
omdleniach, ale jakoś niespecjalnie wierzę w te wszystkie ziołowe
mieszanki, które tak namiętnie propaguje moja siostra – przyznał, wywracając
oczami.
Pokiwałam w zamyśleniu
głową, niemal bezwiednie unosząc naczynie i biorąc kilka łyków. Sama też
nie byłam do płynu przekonana, ale okazał się całkiem smaczny, chociaż nie
potrafiłam określić, co w nim było. Wiedziałam jedynie, że na pewno nigdy
nie piłam czegoś podobnego, poza tym napar był zdecydowanie lepszy od leków,
które czasami podawał mi Carlisle.
– Podziękuj
jej – poprosiłam i uśmiechnęłam się. Być może to była moja wyobraźnia, ale
chyba fatycznie czułam się pobudzona, chociaż to niekoniecznie musiało mieć
związek z napojem. – Ach… „Ciocia”? – dodałam, łapiąc go za słówka.
– Tak… –
Gabriel nieco się speszył. – Chyba powoli zaczynam przywykać do Allegry,
chociaż czasami nadal mam… A zresztą nieważne. Jak tam żebra? – zmienił
temat, wyraźnie nie chcąc myśleć o matce i jej bliźniaczej siostrze.
Wzruszyłam
ramionami, bo nie mogłam powiedzieć, żeby było najgorzej. Jasne, byłam obolała,
ale teraz już miałam pewność, że to nie było nawet stłuczenie, nie wspominając
już o złamaniu. Cieszyło mnie to, bo przynajmniej nie miałam być zmuszona
prosić Damiena o pomoc, tym bardziej w sytuacji, kiedy sam
potrzebował odpoczynku i…
Dzieci…,
przypomniałam sobie i ta myśl całkiem przejęła nade mną kontrolę. W pośpiechu
dopiłam zawartość naczynia i odstawiwszy je na bok, zaczęłam wyplątywać
się z pościeli. Chciałam wstać, ale ledwo spróbowałam, natychmiast
otoczyły mnie ciepłe ramiona Gabriela. Ukochany przyciągnął mnie do siebie,
mimo moich protestów zamykając mnie w swoich objęciach.
– Nic im
nie jest – zapewnił, zanurzając twarz w moich włosach. – Jak na razie
śpią, więc nie masz czym się przejmować. Martwię się jedynie o Ali, ale
tym zajmę się później, kiedy już trochę odpocznie – dodał, a ja pojęłam,
że chodziło mu o polowanie. Pokiwałam głowa, woląc nie wspominać mu, że
już oddałam małej trochę swojej krwi. – A, powiedziałem Esme, żeby poprosiła
Carlisle’a o to, żeby później do nas zajrzał. Pomyślałem, że będziesz
chciała, żeby dla pewności obejrzał Alessię.
– To
dobrze. – Lekko pchnęłam Gabriela, zmuszając go, żeby położył się na łóżku i usiadłam
na nim okrakiem. – Ale dlaczego mam wrażenie, że zamierzasz się wtedy
ewakuować? – zapytałam, uśmiechając się niepewnie i nachylając, żeby móc
skraść jeszcze jeden pocałunek.
– Hm, mam
przez to rozumieć, że nie zamierzacie sobie porozmawiać? – wymruczał Gabriel,
uśmiechając się niewinnie. Jego dłonie wylądowały na moich biodrach. – Nie
musisz mi dziękować – zapewnił, a ja parsknęłam z niedowierzaniem.
– To
urocze, że próbujesz załatwiać za mnie sprawy – stwierdziłam, chociaż mimo
wszystko byłam mu wdzięczna. Chciałam w końcu porozmawiać z Carlisle’m
i Esme, bo jak na razie nie miałam okazji, żeby przeprosić któregokolwiek z nich.
Gabriel nie
odpowiedział, tylko ponownie przyciągnął mnie do siebie w bardziej
stanowczy sposób. Wylądowałam na nim i chociaż wcześniej byłam chętna do
wstawania, wszelakie myśli całkowicie wyleciały z mojej głowy, kiedy wargi
moje i mojego męża ponownie się ze sobą spotkały. Objęłam go nogami w pasie,
chcąc znaleźć się jeszcze bliżej i odwzajemniłam pocałunek z pełną
pasją, wciąż mając wrażenie, że jesteśmy od siebie za daleko. Czułam pożądanie
Gabriela oraz swoje własne pragnienia; to odkrycie wywołało uczucie euforii i ledwo
powstrzymałam się do tego, żeby trzymać ukochanego na dystans. Zareagowałam
dopiero wtedy, kiedy to ja wylądowałam na plecach, a Gabriel znalazł się
między moimi rozchylonymi udami, błądząc dłońmi po krzywiźnie moich bioder i raz
za razem – niby to przypadkowo – zahaczając palcami o krawędź moich
spodni.
Uśmiechnęłam
się figlarnie i w pośpiechu przeturlałam się na bok, zmuszając chłopaka do
tego, żeby się cofnął. Na jego wargach pojawił się grymas niezadowolenia, ale
zignorowałam go i usiadłam, tym razem nie zamierzając pozwolić na to, żeby
zatrzymał mnie w łóżku.
– No,
Gabrielu – zaśmiałam się, zrywając się na równe nogi i dopadając do szafy.
– Następnym razem nie zapraszaj gości, kiedy zamierzasz się ze mną kochać –
doradziłam mu, szczerząc się w uśmiechu na widok jego niezadowolonej miny.
Gabriel
mruknął coś w odpowiedzi, po czym nieco teatralnym gestem padł na łóżko i wbił
wzrok w sufit, dość nieporadnie udając obrażonego. Znów jedynie parsknęłam
śmiechem, po czym w pośpiechu przejrzała łam zawartość szafy, chwytając
pierwszy lepszy komplet ubrań, który wpadł mi w ręce.
Zaraz po
tym wypadłam z pokoju, woląc nie kusić losu – i siebie samej.
Ciepła woda miała w sobie
coś kojącego i pomogła mi się rozluźnić. Nawet mimo szumu prysznica,
słyszałam, że Gabriel w końcu wychodzi z naszej sypialni, kierując
się w stronę pokoików naszej dzieci. Mijając łazienkę, celowo zastukał w drzwi,
a ja roześmiałam się, nie mogąc się powstrzymać. Czułam się dziwnie lekka,
co było dość miłą odmianą po tym, jak w ostatnim czasie miałam wrażenie,
że za chwilę nie wytrzymam psychicznie. Być może miało to jakiś związek z ziołami,
które Gabrielowi podsunęła dla mnie Isabeau, ale ja bardziej wierzyłam w to,
że jestem po prostu szczęśliwa i czuję ulgę w związku z tym, że
dzieci nareszcie były w domu.
To Alessia
obudziła się pierwsza, jeszcze zanim niechętnie wyszłam spod prysznica. Miałam
ochotę zejść na dół, owinięta samym ręcznikiem, ale przypomniałam sobie o tym,
jak patrzył na mnie Gabriel i ostatecznie narzuciłam na siebie letnią
sukienkę, którą zabrałam z szafy. Dopiero wtedy zeszłam na dół, susząc
wciąż lekko wilgotne włosy i kierując się w stronę kuchni, skąd
wyczuwałam Gabriela i moją córeczkę.
Ali
wyglądała zdecydowanie lepiej niż kiedy widziałam po raz ostatni, chociaż wciąż
wydawała mi się odrobinę blada. Na mój widok natychmiast zsunęła się z krzesła
i wpadła mi w ramiona. Przygarnęłam ją do siebie, zanurzając palce w jej
ciemnych włosach. Gdybym mogła, już nigdy nie wypuszczałabym ją ze swoich
objęć, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Nie miałam wątpliwości, że po tym, jak
omal nie straciłam jej i Damiena, tak łatwo nie zapomnę o strachu,
który przez ostatnie dni odczuwałam, ale wierzyłam, że z czasem jakoś
sobie z tym poradzę.
Gabriel w pośpiechu
przygotował śniadanie, gotów spełnić każde życzenie swojej małej księżniczki.
Usiadłam przy stole, sadzając Alessię tuż obok i chociaż była na to za
duża, nie mogłam powstrzymać się przed tym, żeby nie zacząć karmić jej
naleśnikami. Mała rzuciła mi trochę urażone spojrzenie i wkrótce zaczęła
walczyć ze mną o widelec, przypominając mi o tym, że sama potrafi
poradzić sobie ze sztućcami, ale i tak minęło kilka minut, zanim ze
śmiechem uległam i to tylko dlatego, że Ali dosłownie się na mnie rzuciła.
Zamieszanie
w kuchni ostatecznie ściągnęło na dół wciąż zaspanego Damiena. Mały przystanął
w progu, obserwując swoją siostrę i mnie takim wzrokiem, jakby
podejrzewał, że coś jest z nami nie tak. Na widok jego zdezorientowanej
miny, znów zaczęłam się śmiać, chociaż sama nie byłam pewna dlaczego. Mimo
wszystko podobało mi się to, podobnie jak i Gabrielowi, który obserwował
mnie i dzieci w taki sposób, jakbyśmy byli najcudowniejszym obrazkiem
na świecie. Widziałam w jego oczach miłość i coś, czego nie
potrafiłam opisać, a co wydawało mi się swego rodzaju… obawą. Gabriel
przeżywał ostatnie dni bardziej niż śmiał mi się przyznać i to odkrycie
dosłownie mnie poraziło, ale zdecydowałam się nie poruszać tematu, żeby
dodatkowo go nie zawstydzić. Teraz wszyscy potrzebowaliśmy czasu, żeby dojść do
siebie, a ja zamierzałam zrobić wszystko, byleby jakoś nam to ułatwić.
Gabriel
wyszedł krótko po śniadaniu, zabierając ze sobą Damiena i mówiąc, że
zamierza spotkać się z Isabeau. Po jego niezadowolonej minie poznałam, że
chętniej sprawdziłby również, co dzieje się z Laylą, co nawet mnie nie
zdziwiło. Nie był zadowolony z tego, jak dużo czasu jego siostra spędzała w towarzystwie
Rufusa. Zwłaszcza po wczorajszym dniu, zdecydowanie za naukowcem nie przepadał,
ale chociaż jego obawy były zrozumiałem, miałam nadzieję, że mimo wszystko nie
posunie się do zrobienia czegoś głupiego. Layla była dorosła i raczej
wiedziała, co powinna robić, ja zresztą nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że
Rufus traktuje ją w sposób o którym inni mogliby tylko pomarzyć.
Między tą dwójką coś było, chociaż wciąż nie potrafiłam w pełni tego
opisać.
Ali leżała
na podłodze w salonie, otoczona gazetami i kawałkami papieru.
Próbowałam przynajmniej w ten sposób ochronić podłogę przed smugami z farby,
którą dałam córeczce, chcąc znaleźć nam jakieś zajęcie i ostatecznie
stawiając na malowanie. Uznałam to za dobry pomysł, bo sama do tej pory nie
trzymałam pędzla w ręce i musiałam przyznać, że malowanie przypadło
mi do gustu równie mocno, co zabawa pastelami. Alessia też wydawała się
zadowolona, chociaż raz za razem spoglądała zazdrośnie na przedmioty i postacie,
które ja dla niej kreśliłam. Kiedy znowu skrzywiła się po tym, jak przypadkiem
poprowadziła linię nie w taki sposób, w jaki mogłaby tego oczekiwać, w pośpiechu
wstałam i przykucnęłam tuż obok niej, chwytając ją za rączkę i pomagając
jej poprawić rysunek. Dopiero wtedy się uśmiechnęła, zwłaszcza, kiedy
stwierdziłam – używając przy tym ukochanego przez nią słówka – że jej rysunek
jest zdecydowanie „lepsiejszy” od mojego.
Było już
sporo po południu, kiedy pojawił się u nas Carlisle. Alessia momentalnie
straciła zainteresowanie farbami i pobiegła rzucić mu się w ramiona,
bo jeszcze nie miała okazji do tego, żeby się z nim zobaczyć. Uśmiechnęłam
się na ten widok, po czym zaczęłam w pośpiechu zakręcać kolejne słoiczki z farbą,
chcąc przynajmniej względnie doprowadzić salon do porządku. Słyszałam
zadowolony głosik Alessi, której jak zwykle buzia się nie zamykała, jak zwykle,
kiedy mogła się czymś pochwalić przed którymkolwiek z członków rodziny.
Carlisle już doskonale wiedział, czego moja córeczka może oczekiwać w odpowiedzi
i w odpowiednich momentach wtrącał pochwały, które mała przyjmowała z entuzjazmem.
Uspokojona, zdecydowałam się zostawić ich samych, nie tyle dlatego, że byłam aż
tak bardzo skoncentrowana na sprzątaniu, ale chcąc zyskać na czasie i psychicznie
przygotować się do rozmowy, podczas gdy doktor będzie zajmował się Ali.
Zebrałam
farby, papier i gazety, po czym wykorzystałam okazję, żeby zanieść
wszystko na górę. Prócz mnie i Gabriela nikt nie wiedział o sekretnym
pokoju na poddaszu, dlatego nie śpieszyłam się zbytnio z przesadnie
starannym wręcz układaniem wszystkich rzeczy na odpowiednich miejscach.
Wiedziałam, że być może trochę dziecinnym było przeciąganie rozmowy w czasie
i sama nie byłam pewna, dlaczego tak się obawiałam, skoro Carlisle już
dawno nie był na mnie zły, ale mimo wszystko minęło kilka dobrych minut, zanim
zdecydowałam się ponownie zejść na dół.
Kiedy
wróciłam do salonu, Carlisle już chował przyrządy do swojej lekarskiej torby.
Ulżyło mi, bo gdyby coś było nie tak, badanie na pewno trwałoby dłużej, poza
tym dziadek nie uśmiechnąłby się uspokajająco na mój widok.
– Nic jej
nie jest – zapewnił, odpowiadając na niezadane przeze mnie pytanie. Wziął Ali
na ręce i lekko ją podrzucił; mała pisnęła w odpowiedzi i roześmiała
się, wyraźnie zadowolona z życia. – Jest troszkę zmęczona, ale to powinno
niedługo minąć. Powiedziałbym wręcz, że Alessia jest okazem zdrowia – dodał,
uśmiechając się do prawnuczki. – Co prawda byłoby dobrze, gdyby dostała jeszcze
trochę krwi, ale to żaden problem.
– Tak.
Gabriel już powiedział mi, że weźmie ją na polowanie – zapewniłam i zawahałam
się. Carlisle zmierzył mnie wzrokiem, jednocześnie nachylając się, żeby
postawić zniecierpliwioną Alessie na podłodze.
– Z tobą
wszystko w porządku? – upewnił się. – Przestraszyłaś nas – przyznał, a ja
speszyłam się jeszcze bardziej, czując się trochę niezręcznie.
– Czuję się
dobrze – zapewniłam, chociaż to była prawda jedynie w sensie fizycznym.
Mój dobry nastrój z rana wydawał się zniknąć bezpowrotnie i teraz
czułam się przede wszystkim zdezorientowana. – Dziadku… – zaczęłam niepewnie i urwałam,
bo sama nie byłam pewna, co chciałam powiedzieć.
Carlisle
nie dał mi okazji, żebym dokończyła i po prostu wstał, podchodząc do mnie.
Nie zaprotestowałam, kiedy mnie objął, zaraz też wtuliłam się w niego, nie
mogąc się powstrzymać. Poczułam się lepiej, kiedy mnie przytulił, chociaż
jednocześnie miałam wrażenie, że nie powinien tak po prostu mi wybaczyć.
Przecież zaatakowałam Esme – sytuacja i powody nie były w tym
momencie żadnym usprawiedliwieniem, tym bardziej, że teraz sama miałam o to
do siebie żal.
Chciałam
coś powiedzieć, ale w głowie miałam pustkę. Ostatecznie jedynie jęknęłam
zrezygnowana, dając za wygraną, chociaż jednocześnie czułam się z tym
okropnie.
– Tylko nie
zaczynaj mnie przepraszać, bo nic się nie stało – zapewnił mnie natychmiast
doktor, żebym więcej nie próbowała się odzywać. Pogłaskał mnie po głowie,
jakbym była małym dzieckiem, a ja przez moment faktycznie tak się
poczułam. – Jeżeli chcesz z kimś porozmawiać, to powinnaś poszukać Esme.
To chyba jej należą się przeprosiny – zauważył przytomnie, odsuwając mnie lekko
i ujmując mnie pod brodę; chcąc nie chcąc spojrzałam mu w oczy,
chociaż coś sprawiało, że chciałam odwrócić wzrok.
Miał rację i zdawałam
sobie z tego sprawę, ale to wcale nie było takie łatwe. Po wszystkim, co
powiedziałam, Esme już niemal instynktownie mnie unikała i dopiero teraz
zaczynałam sobie to uprzytomniać.
– Ale
Alessia… – zaczęłam, chociaż to brzmiało jak marna wymówka, której powinnam
była się powstydzić.
– Mogę z nią
zostać, jeśli chcesz – zapewnił mnie spokojnie. Nie miałam powodu do tego, żeby
się nie zgodzić i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. – O ile
się nie mylę, Esme jest na klifie. Chciała trochę pobyć sama – dodał i spojrzał
na mnie znacząco, ignorując moją lekko zdezorientowaną minę.
Westchnęłam
i pokiwałam głowa, decydując się przestać uciekać przed tym, co musiałam
zrobić. Co więcej, wiedziałam, że denerwuję się bardziej niż powinnam, tym
bardziej, że Esme potrzebowałam. Wampirzyca zastępowała mi mamę i to w sytuacjach,
kiedy najbardziej jej potrzebowałam, dlatego tym bardziej chciałam ją
przeprosić.
Nie
pozwalając sobie na więcej wątpliwości, wyszłam z domu i puściłam się
biegiem, kierując się w stronę świątyni i klifu. Przez wydarzenia
sprzed trzech miesięcy nie było to moim ulubionym miejscem, ale biegnąc przez
las prawie o tym nie myślałam. Popołudniowe słońce przyjemnie grzało moje
odsłonięte ramiona, wprawiając skórę w subtelne lśnienie, którego człowiek
nie byłby w stanie wychwycić. Uwielbiałam lato, a panujący na
zewnątrz zaduch sprawiał, że byłam w stanie się rozluźnić i na klif
dotarłam niemal całkowicie spokojna.
Machinalnie
zatrzymałam się, z lasu wychodząc spokojnym ludzkim krokiem. Nie byłam
pewna dlaczego, ale w okolicy świątyni zwykle panowała specyficzna
atmosfera, która sprawiała, że pośpiech albo jakiekolwiek negatywne emocje
wydawały się nie na miejscu. Dookoła panowała cisza, przerywana jedynie szumem
poruszanych wiatrem liści oraz chlupotem uderzającej o ściany klifu wody.
Słyszałam również swój nieco przyśpieszony oddech i bicie serca, które w jaki
dziwny sposób wpasowywały się w panującą dookoła ciszę.
Uspokojona,
powoli ruszyłam przed siebie, kierując się wydeptaną ścieżką. Mój wzrok
momentalnie powędrował w stronę świątyni, żeby ostatecznie zatrzymać się
na dobrze mi znanym posągu bogini Selene. Nie byłam pewna, ale chyba otaczała
go jeszcze większa ilość kwiatów niż zwykle, co chyba miało być formą
podziękować za wynik walki. Chociaż jeszcze kilka godzin wcześniej walczyłam o życie,
wspomnienia tego, co wydarzyło się w mieście, nagle wydały mi się bardzo
odległe i zamazane. Bardziej realna wydawała się nawet moja modlitwa,
którą skierowałam do wampirzej bogini księżyca i którą nagle sobie
przypomniałam, zupełnie jakbym jakiś cudem cofnęła się do dnia, kiedy ostatni
raz przemierzałam tę ścieżkę. Mimowolnie uśmiechnąłem się, po czym spuściłam
głowę, przed oczami wciąż mając obraz zapatrzonej w stronę klifu bogini.
– Dziękuję
– wyszeptałam i chociaż czułam się dziwnie mówiąc do siebie, jednocześnie
poczułam, że spływa na mnie wszechogarniająca ulga.
Wciąż pod
wrażeniem tego jak się czułam, instynktownie skierowałam się stronę
krawędzi klifu. Nie od razu odważyłam się spojrzeć przed siebie, potrzebowałam
zresztą dłuższej chwili, zanim dostrzegłam Esme. Wampirzyca siedziała plecami
do mnie, a jej skóra lśniła niczym diament w promieniach słońca. Obie
nogi spuściła w dół urwiska, zaś wzrok utkwiła w wyjątkowo spokojnej
wodzie, która niemal w łagodny sposób muskała znajdujące się poniżej
skały. Gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku znajdowała się plaża, a przynajmniej
tak mi się wydawało, bo nigdy nie odważyłam się tam zejść, zwłaszcza po
niedoszłej śmierci Isabeau.
Esme
musiała mnie wyczuć, ale nawet nie spojrzała w moją stronę. Wydawała się
spokojna, kiedy zaś niepewnie przycupnęłam przy niej, siadając tuż obok,
przekonałam się, że niepewnie się uśmiecha.
– To ładne
miejsce, prawda? – zauważyła cicho. – Zabawne, ale nawet po tym wszystkim,
czuję się tutaj dobrze – dodała, a ja dopiero po chwili uprzytomniłam
sobie, że mówiła do mnie.
–
Faktycznie… – Być może powinnam była powiedzieć coś więcej, ale nie potrafiłam
znaleźć odpowiednich słów. Odniosłam zresztą wrażenie, że Esme wcale tego nie
oczekiwała.
Przez kilka
sekund siedziałyśmy w milczeniu, patrząc przed siebie i nawet na
siebie nie spoglądając. Co ciekawe, mimo panującego ciszy, atmosfera nie
wydawała się napięta. To odkrycie lekko mnie oszołomiło i jednak
zdecydowałam się odezwać.
– Babciu…?
– zaczęłam cicho. Nie spojrzała w moją stronę, ale wiedziałam, że mnie
słucha. – Ja… Przepraszam – powiedziałam wprost, wciąż nie mogąc zmusić się do
tego, żeby na nią spojrzeć i przekonać się, jaki ma wyraz twarzy. – Nie
chciałam tego wszystkiego powiedzieć. Ja po prostu… Sama nie wiem, dlaczego
wtedy się tak zachowałam, ale… – Urwałam, bo miałam wrażenie, że się pogrążam.
Esme nie
odpowiedziała, a ja poczułam się okropnie. Nagle zrobiło mi się zimno,
chociaż to raczej nie miało żadnego związku z pogodą czy temperaturą.
Serce natychmiast zabiło mi szybciej, zdradzając niepokoju, nagle też nie
myślałam już o niczym innym, a jedynie o tym, żeby jak
najszybciej zniknąć jej z oczu.
Mimowolnie
drgnęłam i zrobiłam taki ruch, jakbym chciała się podnieść. Dopiero to
otrzeźwiło Esme, której dłoń mimowolnie wylądowała na mojej ręce, zmuszając
mnie do tego, żebym pozostała w bezruchu. Spojrzałam na nią wystraszonym
wzrokiem, nie kryjąc bólu i cala aż zesztywniałam, kiedy nieśmiertelna
delikatnie przyciągnęła mnie do siebie. Wtuliłam się w nią, chociaż nie
poczułam się tak pewnie jak wtedy, kiedy to Carlisle mnie przytulał. Czułam się
nieswojo, poza tym coraz bardziej ciążyła mi panująca między nami cisza.
– Babciu? –
zaczęłam niepewnie. – Babciu, proszę, powiedz coś – jęknęłam, nie mogąc dłużej
tego znieść.
– Co na
przykład? – odszepnęła spokojnie Esme, wzmacniając uścisk wokół mnie;
odetchnęłam, kiedy usłyszałam jej głos, ale to wciąż było za mało.
– Nie
jestem pewna… – przyznałam. – Nie wiem. Może na przykład to, że nie jesteś już
na mnie zła? – zaryzykowałam.
Usłyszałam
jej melodyjny śmiech i poczułam, że kamień spadł mi z serca.
– Nie
jestem – zapewniła, a potem raptownie spoważniała. – A właściwie nie
będę, jeśli coś dla mnie zrobisz…
W tamtym
momencie byłam gotowa zgodzić się dosłownie na wszystko.
Marie
Marie oddychała chrapliwie.
Echo bólu wciąż zdawało się porażać całe jej ciało, przez co każdy kolejny ruch
wydawał się być katorgą. Ledwo łapała oddech, co wydawało się dziwne, bo nie
powinna go potrzebować. Jako wampir zresztą nie powinna odczuwać bólu, nie
wspominając już o zmęczeniu czy potrzebie oddychania, dlatego te liczne
ludzkie słabości całkowicie ją oszołomiły.
A co
więcej, Marie nie mogła pozbyć się wrażenia, że podczas walki jakimś cudem
nagle straciła przytomność.
Kobieta zawahała
się i zatrzepotała powiekami. Dookoła panował półmrok, co w normalnym
wypadku powinno nie stanowić dla niej żadnego problemu, a jednak teraz
zdawało się jej ciążyć. Jęknęła i potarła oczy, ale nawet to nie sprawiło,
że zaczęła widzieć lepiej. Wzrok odmawiał jej posłuszeństwa, dziwnie słaby i bezużyteczny,
kiedy zaś nabrała powietrza do płuc, przekonała się, że również węch ma słaby.
Było jej zimno, kiedy zaś w pośpiechu usiadła, momentalnie zawirowało jej w głowie
i musiała wesprzeć się obiema rękami o podłoże, żeby ponownie nie
upaść. Panika chwyciła ją za gardło, kiedy odkryła, że znajduje się w samym
środku lasu, pół naga i zdezorientowana, pozbawiona wampirzych zmysłów i siły.
Jak przez
mgłę pamiętała walkę i tę wampirzycę – oraz to, jak kobiecie przyszedł na
pomoc inny nieśmiertelny. Jej dłoń momentalnie powędrowała do gardła, gdzie z ulgą
odkryła, że jej skóra jest gładka i nienaruszona, chociaż jeden z wampirów
wygryzł jej dość sporą dziurę w gardle. Pamiętała, że próbowała uciekać i że
tamta ciemnowłosa wampirzyca rzuciła się za nią, zamierzając ją zabić. Marie
długo starała się bronić, a potem poczuła kolejne ugryzienie – tym razem
wampirzycy. To było ostatnie składne wspomnienie, resztę bowiem przysłonić
wszechogarniający ból, którego doświadczyła tylko raz i którego już nigdy
więcej miała nadzieję nie odczuwać.
A potem
obudziła się tutaj, słaba i skonfundowana, równie krucha co… człowiek.
Dlaczego
czuła się jak człowiek?
– Ludzie
zmysły są beznadziejne, nie uważasz? – usłyszała cichy szept tuż za plecami i cała
zesztywniała, instynktownie pragnąc zerwać się do ucieczki.
Spróbowała
wstać, ale mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa i prawie natychmiast znów
wylądowała na ziemi. Przerażona, wsparła się na łokciach i uniosła głowę,
po czym omal nie krzyknęła, widząc dwie pary krwistych tęczówek, które
obserwowały ją z zainteresowaniem. Momentalnie rozpoznała mężczyznę i kobietę,
którzy omal nie pozbawili jej życia, a teraz stali tuż nad nią, silni i niebezpieczni,
podczas gdy ona sama pozostawała bezbronna; mogli ją zabić i Marie
pomyślała, że na pewno to zrobią; ta myśl nawet nie była przerażająca, co
wydawało się dziwne, bo powinna chcieć walczyć o swoje życie.
– Co ja
zrobiłam, Michael? – zapytała kobita, przeczesując swoje długie ciemne włosy
palcami. Patrzyła na Marie, a w jej oczach czaiło się przerażenie. –
Powiedz mi, co ja takiego zrobiłam…
– Cicho! –
Michael rzucił kobiecie krótkie spojrzenie, po czym ponownie spojrzał na
skuloną na ziemi Marie. – To fascynujące, ale… No cóż, zresztą nieistotne. –
Zacisnął usta; jego oczy zabłysły, przyprawiając Marie o dreszcze. – To
będzie nasz sekret, Anno. I już nigdy więcej się nie powtórzy – wyszeptał,
a potem coś w wyrazie jego twarzy się zmieniło, kiedy wszelakie
emocje zniknęły, ustępując miejscu głodowi.
Marie nie
zdążyła nawet krzyknąć, a potem po raz kolejny otoczyła ją jakże łaskawa
ciemność.
Nowy wygląd bloga *.* cudo. Nareszcie spokój, o którym tak ciagle gadalam xD biedny Gabriel, nie nacieszył sie długo Renesmee. No, ale dziewczyna ma racje. Jak ktoś chce gości to tak jest. Ciekawi mnie dlaczego Gabriel zabrał ze sobą Damiena, ale to raczej nie jest istotne. Farby *.* jak dawno nimi nie malowalam. Ale żeby malować trzeba je mieć, a ja nie mam. Fajna relacja matka z córka. Taka inna niż wszystkie :) hm, o co Esme mogła poprosić Renesmee? Spiskują przeciwko facetom xD
OdpowiedzUsuńCzyżby Anna posiadała dar zmieniania wampirów w ludzi czy usuwa wszystkie wampirze cechy? Myślę, że coś pomiędzy tym. Albo jeszcze coś nowego :)
Rozdział był cudny, no i wreszcie spokój ^^ ileż można czekać xD
Twoja Gabi :**
Ja Ci coś powiem! Czekam aż wydasz książkę!!!! Mam nadzieję, że już niedługo to nastąpi ;* Dużo tu E&C, wiesz jak bardzo ich kocham. Kocham wszystkie Twoje opowiadania, a jeszcze bardziej buźka mi się uśmiecha, kiedy czytam o nich ( nie obrażając rozdzaiłów, kiedy nie ma tam E&C). Śliczna była ta scena, kiedy Nessie pytała Gabriela, dlaczego się ewakuuje <3 No taka boska ~ To ja czekam na nn.
OdpowiedzUsuńPS. Razem z kumpelami czytałyśmy ten rozdział w szkole, bo one też Cię kochają.