Rufus
Rufus zacisnął obie dłonie na
krawędzi laboratoryjnego blatu. Oddychał ciężko, wbijając wzrok w gładką
powierzchnię stołu, ale równie dobrze mógł wpatrywać się w ścianę albo
jakiekolwiek inne miejsce – i tak go nie widział, myślami będąc gdzieś
daleko, więc różnica byłaby niewielka. Czuł się tak, jakby ktoś zdzielił go czymś
ciężkim po głowie; jego myśli plątały się i krążyły, niezdolna utworzyć
jednej, sensownej całości. To uczucie było znajome i jednocześnie obce,
chociaż logicznie wydawało się to niemożliwe.
Logika?
Czym tak naprawdę była logika, kiedy w grę wchodziły uczucia i myśli,
które powinny być mu obce? Próbował się skoncentrować, ale nie był w stanie
i ta świadomość doprowadzają go do szaleństwa. Nienawidził tych momentów,
kiedy zatracał siebie, niezdolny do podejmowania sensownych decyzji i panowania
nad emocjami. Wtedy czuł się tak, jakby ktoś oderwał go od rzeczywistości
i w żaden sposób nie potrafił się przed tym uczuciem bronić.
Dręczyło go
to, co wydarzyło się przed chwilą. W zasadzie sam nie potrafił zrozumieć,
co takie się stało. Wiedział jedynie, że to nie powinno mieć miejsca, skoro
utraty kontroli już go nie dotyczyły – albo raczej nie powinny dotyczyć.
Przemiana miała go uwolnić, pozwalając być sobą na ten nowy, niezwykle
fascynujący sposób, jakim była możliwość stania się wampirem. Miał za sobą fazę
pośrednią, odważył się otrzeć o śmierć i obudził się na nowo, jako
istota w pełni należąca do mroku. Dlaczego w takim razie znów miał
wrażenie, że jest niestabilny?
Zacisnął
powieki, po czym wypuścił powietrze ze światem. Mięśnie
wciąż mu drżały, a gniew rozchodził się gorącą falą, która miała swoje
źródło gdzieś u nasady kręgosłupa. Jęknął i skrzywił się, jeszcze
mocniej zaciskając palce na blacie, próbując jakoś nad sobą zapanować. Przez
minione dwa tygodnie zdążył już wyzbyć się ostrożności, przez co okiełzanie
emocji okazało się trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy
wszystko było winą Renesmee? Nie rozumiał dlaczego, ale dziewczyna sprawiała,
że czuł się inaczej. Nie żeby był nią zainteresowany – tej jednej rzeczy był
pewny, bo jego serce już dużo wcześniej podbiła Layla, chociaż sam przed sobą
nie zawsze się do tego przyznawał – ale mimo wszystko widok pół-wampirzycy
okazał się niemożliwą do pokonania próbą. Nie wiedział skąd się to brało,
a tym bardziej nie przypuszczał, że nawet teraz nie będzie w stanie
zapanować nad wspomnieniami, które nieświadomie przywoływała dziewczyna. Kiedy
na nią patrzył i pozwalał sobie na dekoncentracje, rysy Renesmee
zamazywały się, a przed sobą widział inną istotę, jakże łudząco do niej
podobną, równie urodziwą i delikatną…
Och, Rosa.
Rosa była taka sama i właśnie ta świadomość powoli go wyniszczała.
Pamiętał jej alabastrową skórę i włosy niczym płomienie, miękkie i delikatne
w dotyku. Pamiętał błysk, który zawsze dostrzegał w jej
jasnobrązowych oczach. Czasami, kiedy była wyjątkowo podekscytowana, mógł
wychwycić jaśniejsze cętki, które otaczały jej źrenice. Zachwycała wtedy
każdego, również jego samego, a zwykle trudnym zadaniem było poruszyć jego
serce.
I ten
śmiech… Śmiech Rosy był najczystszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszał.
Również i ona była najbardziej delikatnym stworzeniem, jakie spotkał
w całej swojej egzystencji. Czasami nie mógł uwierzyć, że już nie jest
dzieckiem, nie wspominając o tym, że była w połowie nieśmiertelna.
Jeśli miałby zaryzykować ocenienie je, uznałby ją raczej za podobne do anioła
dziecko, którym pragnął się zaopiekować.
Renesmee
była bardzo podobna, przynajmniej z wyglądu. Równie delikatna i drobna,
miała w sobie coś, co sprawiało, że instynktownie pragnęło się ją otoczyć
opieką. Nie miała doświadczenia i na swój sposób wciąż była dzieckiem,
jeśli wierzyć temu, czego dowiedział się od Layli. Wrzucona do obcej sobie
rzeczywistości i niegotowa na dorosłe problemy, była – podobnie jak Rosa –
zagubiona w świecie, który stał się jej rzeczywistością. Rosa również nie
pasowała do świata w którym przyszło jej żyć, przepełnionego przemocą
i śmiercią, którą przez swoje pochodzenie sama musiała nieść. Ta
bezradność i łagodność ostatecznie ją zniszczyła, chociaż to wydawało się
co najmniej niesprawiedliwe.
On ją
zniszczył…
A teraz nie
mógł powstrzymać się przed próbą zadośćuczynienia, zamiast Rosy, zbliżając się
do Renesmee. Sam nie był pewien na co liczył. Na ukojenie? Jakby to było
w ogóle możliwe. Już dawno oswoił się z poczuciem winy i nauczył
tłumić emocje, koncentrując na tym, co było ważne i działo się teraz,
a nie w przeszłości, ale kiedy w grę wchodziła Layla albo jej
bratowa, wszystko wymykało mu się spod kontroli. Łaknął bliskości najstarszej
z rodzeństwa Licavoli i zarazem robił wszystko, byleby stać się
oparciem dla Renesmee – istoty tak łudząco podobnej do Rosy. To powoli
doprowadzało go do szaleństwa, tym samym uświadamiając mu, że nie da się uciec
przed przeszłością. Mógł ją tłumić, mógł próbować, ale ta i tak prędzej
czy później miała wyciągnąć ramiona w jego stronę – zwłaszcza ta okrutna,
równie ciemna co otaczający go mentalny mrok.
Layla
kiedyś wyznała mu, że czuje się tak, jakby ciemność go wolała. Wtedy zbył ją
stwierdzeniem, że to dodatki srebra w ścianach podziemi, ale teraz zaczął
zastanawiać się, czy nie było w tym czegoś więcej.
A najgorsze
w tym wszystkim było to, że dziś raz jeszcze stracił nad sobą kontrolę –
i to na dodatek przez palącą zazdrość o męża Renesmee. Chciał zabić
Gabriela, bo to było tak, jakby na jego oczach dotykał i całował Rosę. Ta
myśl była nie do zniesienia, przejęła nad nim kontrolę i…
A to
niezwykłe stworzenie go powstrzymało.
Nie mógł
jej odmówić, podobnie jak i z jakiegoś powodu za nic w świecie
nie mógł jej skrzywdzić. Nie była Rosą, ale chociaż to rozumiał, instynkt
okazywał się silniejszy i w żaden sposób nie mógł zmienić tego, co
czuł i robił. Fakt, że dziewczyna już się na niego nie denerwowała,
a wręcz wydawała się o niego martwić, jedynie wszystko utrudniał,
uniemożliwiając mu zapanowanie nad sobą. Była zbyt delikatna i niezdolna
do okrucieństwa; wyczuwał to w niej i to do tego stopnia kojarzyło mu
się z Rosą, że tęsknota za dziewczyna, która odeszła, stawała się niemal
nie do zniesienia. Przy Layli przynajmniej nie dręczyła go przeszłość, ale
nawet wtedy nie mógł się zmusić do tego, żeby normalnie funkcjonować,
zwłaszcza, że nieśmiertelna coraz częściej wypytywała go o szczegóły
przeszłości do których nade wszystko nie chciał wracać. Teraz nieobecność
dziewczyny zaczynała być przygnębiająca, bo może przy Lay zdołałby się
rozluźnić, ale prawda była taka, że sam był sobie winny tego, że teraz był sam.
Odepchnął ją, zachowując się nieuczciwie i odmawiając jej prawdy, chociaż
sama otworzyła się przed nim; zdawał sobie z tego sprawę, ale nawet mimo
tego nie potrafił zmusić się do tego, żeby podjąć temat i samemu z siebie
poruszyć temat Rosy.
Tchórz,
przeszło mu przez myśl.
Rozgoryczony,
ledwo powstrzymał się od tego, żeby z całej siły nie uderzyć pięścią
w blat. Nie mógł pozwolić sobie na to zwłaszcza teraz, kiedy utrata
kontroli wciąż była zbyt realną możliwością. Layla natychmiast zauważyłaby
zniszczenia w laboratorium, a nie zamierzał na domiar złego kłamać na
temat tego, jak się czuł. Wolał zaoszczędzić jej zmartwień, bo już i tak
zbyt wiele razy ją zranił. Jakby nie patrzeć bliźniak dziewczyny miał rację,
martwiąc się o nią i jej bezpieczeństwo. Co prawda Rufus nie
wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek świadomie podniósł rękę na dziewczynę, ale
przecież czasami to nie czyny, ale słowa potrafiły być gorsze od fizycznej
przemocy. Chciał zaoszczędzić Layli również tego, ale obawiał się, że
niekoniecznie może być do tego zdolny.
Myślenie
o Layli pomagało, bo przynajmniej odsunął swoje myśli od Renesmee –
a wiec i Rosy. Rozluźnił się, przynajmniej częściowo, chociaż nie był
na tyle naiwny, żeby uwierzyć w to, że jest w stanie w pełni nad
sobą zapanować. Nawet sam sobie już nie ufał, dobrze wiedząc, że naiwnym byłoby
wierzyć w to, że jest zdolny do tego, żeby zachowywać się racjonalnie.
Niestety, znał siebie i zawiódł się na własnych zdolnościach już tyle
razy, żeby raz na zawsze oduczyć się robienia sobie płonnych nadziei. Dawno
zresztą przestał mieć do siebie pretensje o to, że zachowuje się tak, jak
zdarzało mu się w najmniej odpowiednich chwilach. Nauczył się z tym
żyć, w razie potrzeby wytłumiając emocje, chociaż takie postępowanie mogło
wydawać się komuś postronnemu okrutna.
Spokojnym
krokiem przeszedł wzdłuż ściany, obserwując meble, które wraz z Gabrielem
przesunęli, żeby zrobi trochę miejsca na środku. Skrzywił się na samo
wspomnienie, tym bardziej, że myśl o partnerze Renesmee praktycznie bez
powodu wywoływała w nim gniew. Łatwo było przywołać wspomnienia czułości
między Licavolim i jego partnerką, zamiast Renesmee wyobrażając sobie Rosę
– jego kochaną, drobną Rosę w objęciach kogokolwiek innego. Już chyba
nawet nie sama perspektywa tego, że dziewczyna mogłaby być z kimkolwiek
innym go przerażała, ale przede wszystkim świadomość, że Gabriel był
zdecydowanie lepszym, jeśli chodziło o okazywanie uczuć. Potrafił kochać,
był delikatny i czuł – kobieta musiałaby być głupia, żeby nie potrafić
tego ideału docenić.
Poza tym –
czego był absolutnie pewnym – Gabriel na pewno nie musiał zadręczać się myślą
o tym, że nagle ocknie się i odkryje, że ktoś na kim mu zależało, spoczywa
martwy w jego ramionach.
Rufus
rzadko pozwalał sobie na skrajne emocje, zwłaszcza strach, ale w tamtym
momencie wyjątkowo sobie na to pozwolił. Wspomnienia krążyły gdzieś na krawędzi
jego świadomości, obecne i bliskie tego, żeby ostatecznie przejąć nad nim
kontrolę. Znów musiał przystanąć i tym razem instynktownie chwycił za
fiolkę z rubinowym płynem, która leżała na jednym z laboratoryjnych
blatów. Mocno zaciskając palce wokół szklanego naczynia, popatrzył na jego
zawartość, jednocześnie starając się kontrolować siłę, żeby przypadkiem
kruchego materiału nie zmiażdżyć. Mieszanka, którą stworzył wiele tygodni
wcześniej i która zawierała komórki, które wyizolował z niezwykłej
krwi Layli, jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak kusząca, chociaż jednocześnie
zdawał sobie sprawę z tego, że a forma leku nie zawsze działała. Już
ponad dwa tygodnie wcześniej doszedł do wniosku, że Syndrom Agresji, jak
określał problemy z panowaniem nad emocjami, jest zdecydowanie bardziej
złożony i że w tym przypadku ciężko jest opierać się na działaniach
medykamentów.
Z drugiej
strony, co właściwie mógł stracić? Był na krawędzi, a może po tak długiej
przerwie, płyn miał zadziałać lepiej, skoro zdążył się od niego odzwyczaić.
Oczywiście zawsze istniała możliwość, że coś pójdzie nie tak i w najgorszym
wypadku gorzko pożałuje swoich decyzji, ale to już było sprawą drugorzędna.
Wiedział przecież doskonale, że nie tak łatwo można go teraz zabić, więc równie
dobrze mógł sobie pozwolić na odrobinę ryzyka. Layla już i tak była na
niego zła, więc równie dobrze…
Zesztywniał
cały, słysząc jakiś hałas gdzieś od strony schodów. Obejrzał się za siebie,
jednocześnie wsuwając dłoń do kieszeni spodni i chowając fiolkę. Nie
zobaczył niczego, laboratorium zaś wyglądało absolutnie spokojne, ale już nie
mógł pozbyć się dręczącej go myśli, że coś jest mimo wszystko nie tak. Instynkt
nakazywał mu zdwoić czujność i już po prostu nie mógł pozbyć się wrażenia,
że powinien uważać. Co więcej, był niemal absolutnie pewien, że nie jest
w laboratorium sam, chociaż jednocześnie nie wyobrażał sobie, żeby
ktokolwiek obcy był w stanie się do tego miejsca dostać. Sam zadbał
o lokalizację, która zniechęcałaby innych, znał zresztą tylko jedną osobę,
która bez zastanowienia weszłaby do jego kryjówki.
– Layla? –
rzucił w przestrzeń, czując się trochę dziwnie z tym, że równie
dobrze mógłby mówić do siebie. Dlaczego niby dziewczyna miałaby się chować?
Zwykle kiedy była na niego zła, po prostu nie pokazywała się przez kilka dni
albo demonstracyjnie dawała mu na każdym kroku znać, że powinien mieć do siebie
z jej powodu pretensje. – Laylo, czy to ty? – powtórzył, ludzkim tempem
przemieszczając się w stronę prowadzących na zewnątrz schodów.
Klapa na
górze wydawała się być zamknięta, a przynajmniej tak mu się wydawało,
kiedy stanął u stóp pnących się coraz wyżej stopni, w ciemnościach
wypatrując wejścia. Przemiana jedynie wyostrzyła jego już i tak doskonałe
zmysły, przez co nawet mrok nie stanowił specjalnej przeszkody, kiedy zapragnął
dostrzec cokolwiek. Nie wyglądało na to, żeby od wyjścia Renesmee i Gabriela
cokolwiek się zmieniło, ale mimo wszystko…
Tym razem
wyraźnie usłyszał kroki, dlatego w pośpiechu odwrócił się do tyłu,
napinając mięśnie i szykując się do ataku i obrony. Zupełnie
machinalnie przybrał pozycję obronną na lekko ugiętych nogach, gotów skoczyć
przed siebie, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba. Wzrok wbił w punkt
przed siebie – po czym zamarł, kiedy w końcu przekonał się, że faktycznie
nie jest w laboratorium sam.
Dylan stał
pod przeciwległą ścianą, uważnie go obserwując. Jego zielone oczy błyszczały
intensywnie, niemal jarząc się w ciemności. W palcach pół-wampir
obracał coś, w czym Rufus z niedowierzaniem rozpoznał jeden ze swoich
własnych kołków. Przez poczynania nieśmiertelnego i odległość ciężko mu
było stwierdzić, czy to ten posrebrzany i śmiercionośni, ale chyba wolał
się nie dowiedzieć, tym bardziej znając opinię rudowłosego pół-wampira na jego
temat. Co więcej, zagniewane spojrzenie Dylana nie pozostawiało najmniejszych
wątpliwości co do tego, że ich relacje bynajmniej się nie zmieniły od
ostatniego spotkania, a może nawet jedynie się pogorszyły, o ile to
w ogóle było jeszcze możliwe.
– Co tutaj
robisz? – zapytał natychmiast Rufus, decydując się przerwać panującą ciszę. –
Nie wspominając już o tym, że nie mam pojęcia, jakim cudem się tutaj
dostałeś – dodał, dla pewności przesuwając się trochę do tyłu, żeby zachować
znaczny odstęp pomiędzy sobą, a stojącym naprzeciwko niego nieśmiertelnym.
Dylan nie
odpowiedział od razu, kiedy zaś w końcu zdecydował się odezwać, zachowywał
się tak, jakby wcale nie usłyszał jego słów.
– Widziałem
ją w lesie. I wiesz co? Chyba płakała – odezwał się cicho, przestając
kręcić kołkiem. Teraz trzymał narzędzie tak, że ostrze mierzyło w górę,
nawet z odległości wyglądając groźnie. Dylan przypatrywał mu się
bezmyślnie, raz po raz muskając opuszkami palców czubek i chyba nie
zwracając uwagi na to, czy przypadkiem się nie skaleczy. – Znowu przez ciebie
płakała – powtórzył, a w Rufusie coś aż się zagotowało.
Czy to
możliwe, żeby Dylan mówił prawdę? Nie chciał w to wierzyć, ale gdzieś
w głębi czuł, że inaczej nieśmiertelny nie pojawiłby się w jego
laboratorium, ujawniając się pierwszy raz po tylu tygodniach. Rufus wiedział,
że Layla była przygnębiona jego zniknięciem, chociaż uparcie starała się
ukrywać emocje, żeby nie niepokoić wszystkich w koło. Martwiła się o chłopaka,
a ten najwyraźniej przez cały czas miał się dobrze i świetnie bawił
się ich kosztem.
Dylan
rzucił mu zagniewane spojrzenie, jakby jakimś cudem mógł stwierdzić, co takiego
Rufus sobie myślał. Z opóźnieniem do świadomości naukowca dotarło, że
w przypadku telepaty to jak najbardziej możliwe i to odkrycie omal
nie ścięło go z nóg. Rozstrojony i rozdrażniony, nie miał nastroju do
tego, żeby ktokolwiek lustrował jego myśli, nie wspominając już o nieudolnych
próbach zapanowania nad własnym umysłem i próbach opierania się
telepatycznym zdolnościom kogoś, kto samą swoją obecnością doprowadzał go do
szału. Dobrze pamiętał pierwszą i jedyną rozmowę z podopiecznym Layli
oraz raniące słowa, które tamten wtedy skierował do dziewczyny, i to
wspomnienie doprowadzało go do szaleństwa.
– O ile
mi wiadomo, nie tylko przeze mnie wypłakiwała sobie oczy – odezwał się chłodno,
siląc się na spokój i obojętność. Dylan drgnął, ale nie podjął tematu,
chociaż musiało go to kosztować mnóstwo wysiłku. – Skoro płakała, dlaczego
przyszedłeś tutaj? Skąd zresztą pewność, że to moja wina? – dodał prowokującym
tonem, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że w tym momencie
oszukuje sam siebie.
A więc
znowu nieświadomie ją zranił. Oczywiście mógł się mylić, a Layla nie
płakała z jego powodu albo Dylan kłamał, ale instynkt podpowiadał mu, że
to mało prawdopodobne. Dziewczyna w rzeczywistości była krucha i delikatna,
i jedynie udawała przed nim silną. W rzeczywistości przeżywała
wszystko, co działo się wokół niej, podobnie jak i on sam wstydząc się
własnych słabości. Nie pozwalała sobie na łzy, zwłaszcza w obecności
kogoś; miał okazję się o tym przekonać, kiedy obserwował jej zażenowanie
tym, jak rozkleiła się, opowiadając mu o swojej przeszłości, a zwłaszcza
o okrutnym zachowaniu ojca. Nie sądził, żeby miała wtedy jakiekolwiek
powody do tego, żeby czuć się źle, ale do Layli najwyraźniej nie docierało to,
że on potrafi ją zrozumieć.
Teraz zaś
płakała przez niego – i przez tajemnice, które przez własną głupotę przed
nią miał. Nienawidził się za to, podobnie jak i za te wszystkie momenty,
kiedy nawet nieświadomie zdarzało mu się ją skrzywdzić, ale jednocześnie nie
był w stanie zrobić niczego, żeby cokolwiek w swoim zachowaniu
zmienić. Być może było to egoistyczne, ale Rufus już dawno oswoił się z myślą
o tym, że jest inny niż pozostali i nauczył się z tym żyć. Tak
było łatwiej, chociaż proste rozwiązanie nie zawsze były tymi, które należało
uznać za najlepsze.
Dylan wciąż
milczał, obserwując go tak intensywnie, że pod jego spojrzeniem można było
poczuć się co najmniej nieswojo. Rufus zdawał sobie sprawę z tego, że
gdyby wzrok zabijał, rudowłosy nieśmiertelny już dawno doprowadziłby do tego,
że jego przeciwnik padłby bez życia na posadzkę. Wampir miał niejasne
przeczucie, że taki widok na domiar złego bardzo by Dylana usatysfakcjonował.
– Pamiętasz
może, ja zaatakowałeś mnie wtedy w tych tunelach? – zagadnął ni stąd, ni
zowąd nieśmiertelny, przerywając panującą ciszę. – Bądźmy szczerzy: czy
kiedykolwiek czułeś, jak po twoich żyłach rozchodzi się srebro? – zapytał,
a w jego głosie słychać było coraz więcej skrajnych emocji, chociaż
starał się nad nimi panować.
Kołek znowu
zaczął krążyć, tym razem szybciej i bardziej niedbale. W jednej
chwili zamienił się w ciemną, rozmazana smugę, która ze świstem przecinała
powietrze, napędzana gniewem i żalem Dylana. Tym razem to Rufus zdecydował
się nie odpowiadać, mimowolnie myśląc o tych wszystkich momentach, kiedy
ja najbardziej miał do czynienia z działaniem srebra. Co prawda nie
w takich ilościach, żeby musiał obawiać się o życie, wtedy zresztą
był zwyczajnym pół-wampirem, ale nie dało się ukryć, że doświadczenia nie
należały do przyjemnych.
Rudowłosy
zmrużył powieki. W jego szmaragdowych oczach już wcześniej pojawiły się
drobinki czerwieni, tym razem jednak można było wyraźnie dostrzec czerwone
błyski, które w jednoznaczny sposób świadczyły o tym w jakim był
nastroju. Jego cierpliwość powoli dobiegała końca, a to mogło zakończyć się
różnie. Jedno było pewne: Dylan nie przyszedł bez powodu i bynajmniej nie
zamierzał się wycofać.
–
Powiedziałem Kristin, że nie zrobię niczego głupiego… – mruknął w zamyśleniu,
nie odrywając wzroku od Rufusa. Powoli zrobił krok w jego stronę; wraz
z kilkoma następnymi drastycznie zmniejszył dzielącą ich odległość, ale
naukowiec nie ruszył się nawet o milimetr. – Sądzę, że w chronieniu
kogoś, kogo się kocha nie ma nic głupiego. Swoją drogą, coraz bardziej mnie
irytujesz – dodał, a Rufus ledwo powstrzymał się od prychnięcia; kto tak
naprawdę zaczynał być irytujący?
Miał na
końcu języka złośliwą odpowiedź, ale Dylan nie zamierzał czekać na moment, żeby
ją usłyszeć. Błysk w jego oczach stał się jeszcze intensywniejszy, a już
w następnej sekundzie nieśmiertelny z dzikim warknięciem rzucił się
do ataku.
I po cholerę tam przylazł Dylan? -.- jakby nie patrzeć to tylko on rano Laylę, więc nich nie zwala winy na Rufusa. Ech, a kiedyś był fajny. Mam nadzieje, ze Rufusowi uda sie go zabić, a potem ten spali sie na słońcu. Ewentualnie niech zabije go srebrem, to wtedy sie nie obudzi xD hm, ciekawa wizja nie powiem^__^ Ciekawi mnie czy przypadkiem Rosa to nie jest jego dziecko czy coś w ten deseń O.o nie, no złe serio mam takie wrażenie. A jezeli nie dziecko to narzeczona/ dziewczyna / żona, albo siostra :-: nie mam pojęcia, ale pewnie coś z tych. A może przyjaciółka... Ech, lepiej zostanie to na razie jako zagadkę^^ w pierwszej chwili myślałam, ze to Renesmee, ale jak sie okazało to nie ona. No i jeszcze podejrzewalam Laylę, chociaż ona tak by sie nie składała, tylko weszła do laboratorium jak gdyby nigdy nic i jeszcze za coś go opieprzyła xD
OdpowiedzUsuńTak, więc nie wiem nadal kim jest Rosa i liczę, ze wkrótce się tego dowiem,
Pozdrawiam, Gabi :*