Renesmee
– Gabriel?
Imię
ukochanego było pierwszym, co przyszło mi do głowy. Nie czułam obejmujących
mnie ramion ani ciepła ciała mojego męża, jakże blisko mojego, więc już samo to
powinno wystarczyć mi za odpowiedź, ale i tak usiadłam, żeby dla pewności
rozejrzeć się dookoła.
Westchnęłam
i musnęłam palcami puste miejsce u mojego boku. Pościel wciąż
przesycona była zapachem Gabriela, ale i tak miałam wrażenie, że minęło
trochę czasu od momentu, kiedy mój ukochany zdecydował się mnie zostawić.
Zamyśliłam się, próbując sobie przypomnieć cokolwiek na temat tego, że obiecał
się zostać ze mną całą noc, ale oczywiście nie znalazłam w pamięci żadnej
obietnicy. Gabriel miał czyste konto, a ja nie miałam o co mieć do
niego pretensji.
Rozczarowana,
przeciągnęłam się lekko, z satysfakcją stwierdzając, że czuję się lepiej
niż w nocy. Gorączka ustąpiła i już nie czułam się nawet zmęczona. Co
prawda rana na ręce lekko pulsowała, ale ból był przytłumiony dzięki lekom,
które podał mi Carlisle. Innymi słowy, czułam się całkiem nieźle, co zachęciło
mnie do tego, żeby spróbować wstać.
Usiadłam na
skraju wąskiego łóżka – jakże różnego od okazałego łoża, które zrobiło
sypialnię w moim domu – i spuściłam nogi na ziemię. Kątem oka
dostrzegłam szklankę z wodą i bez wahania po nią sięgnęłam,
spragniona po nocy. Słońce już wzeszło, ale na zewnątrz wciąż pogoda
prezentowała się nieciekawie; ciężkie chmury tworzyły niemal idealną, ciemną
masę, która przysłaniała błękit nieba, zapowiadając kolejne opady. Nie
przejęłam się zbytnio, bo i tak nie zamierzałam nigdzie wychodzić,
deszczowa pogoda zresztą kojarzyła mi się z Forks i zostawionym tam
życiem. To były dobre wspomnienia, które już nie sprawiały mi przykrości,
a wręcz wywoływały na mojej twarzy uśmiech.
Wciąż byłam
lekko zgrzana, a na sobie miałam bluzkę Layli. Marzyłam o prysznicu,
ale do tego potrzebowałam świeżych ubrań, dlatego z nadzieją podeszłam do
szafy, która wcześniej należała do mnie. Całkiem sporo rzeczy zostawiłam
w domu Isabeau, nie mając głowy do przenoszenia ich po przeprowadzce, więc
z tym większą ulgą przyjęłam to, że wciąż leżały na swoim miejscu. W pośpiechu
wygrzebałam jakieś luźne i bluzeczkę na ramiączkach, żeby więcej nie
naruszać obolałej ręki. Ręczniki i wszystko to, czego mogłam potrzebować,
znajdowało się w łazience, więc nie zawracałam sobie tym głowy.
Coś
załomotało w okno. Poderwałam się, zaskoczona, uderzając głową o nisko
położoną półkę. Syknęłam z bólu i pocierając obolałe miejsce,
błyskawicznie odwróciłam się, szukając źródła dźwięku. Spodziewałem się wielu
wyjaśnień, ale na pewno nie tego, że dostrzegę siedzącego na parapecie mojego
okna Rufusa i to odkrycie dosłownie mnie oszołomiło.
– Co tutaj
robisz? – zapytałam z opóźnieniem, w pośpiechu rzucając ubrania na
łóżko i doskakując do okna. – Oszalałeś? Wystraszyłeś mnie – poskarżyłam
się, nie kryjąc poirytowania.
Wampir
popatrzył na mnie obojętnie, jakoś niespecjalnie przejęty moimi uwagami, po
czym lekko uniósł brwi ku górze.
– Mogłabyś
otworzyć i wpuścić mnie do środka? – zaproponował uprzejmie. – Nie żebym
się skarżył, ale parapet nie należy do moich ulubionych miejsc.
Pokręciłam
głową, żeby odrzucić od siebie myśl o tym, że kilka razy w podobnej
sytuacji zastałam Gabriela. To oczywiście nie było to samo, ale skutecznie
przypomniało mi o tym, że chłopaka nie ma u mojego boku.
– To nie
jest mój dom – przypomniałam, ale otworzyłam okno, bo dziwnie rozmawiało mi się
z nim przez szybę.
– Bez
znaczenia. Wystarczy, że możesz w nim przebywać – stwierdził, przypadkiem
albo celowo interpretując moje słowa inaczej niż powinien.
Isabeau
mnie zabije, pomyślałam, ale nie skomentowałam tego ani słowem. Chyba nie
miałam większego wyboru, skoro nie potrafiłam mu odmówić.
– Wejdź,
Rufusie – zaprosiłam go, cofając się, żeby zrobić mu miejsce.
Skinął
z zadowoleniem głową, po czym wślizgnął się do środka, zatrzaskując za
sobą okno. Dopiero po tym, jak w pośpiechu zaciągnął zasłony, zwróciłem
uwagę na to, że jego skóra jest lekko zaróżowiona. Najwyraźniej światło
słoneczne nawet w taką pogodę mu ciążyło, chociaż nie chciał się do tego
przede mną przyznać.
–
Nareszcie. – Wampir rozejrzał się z zaciekawieniem dookoła, ostatecznie
zatrzymując wzrok na mnie. Przez jego twarz przeszedł cień, zwłaszcza kiedy
spojrzał na moją rękę. – Jak się czujesz?
– Chyba
dobrze – odparłam wymijająco, wzruszając ramionami. – Już nie musisz się
przejmować. Nic mi nie jest – zapewniłam, nie mogąc nie zauważyć, że w mojej
obecności znów zachowywał się w bardziej cywilizowany sposób.
Moje słowa
musiały go otrzeźwić, bo w pośpiechu skinął głową i uciekł wzrokiem
gdzieś na bok. Wydał mi się zdezorientowany, jakby sam nie był pewien, dlaczego
przyszedł.
– Wiem
o tym – zapewnił mnie. – Pytam przy okazji. Tak w zasadzie jestem
tutaj, bo miałem naiwną nadzieję na to, że znajdę Laylę. Myślałem, że może
tutaj przyjść, ale… – Westchnął i najwyraźniej nie zamierzał dokończyć.
– Layla
jest samotniczką. – Postanowiłam od razu na niego nie naskakiwać, chociaż
porządny wykład na pewno byłby wskazany. – Nie wróciła – dodałam,
spoglądając na niego znacząco.
Rufus
rzucił mi udręczone spojrzenie, jakbym co najmniej spróbowała go uderzyć.
Poczułam się niezręcznie i spuściłam wzrok, speszona tym, że kolejny raz
byliśmy sami. W końcu miałam okazję z nim porozmawiać, ale to wcale
nie było takie łatwe.
–
Skrzywdziłeś ją bardzo, wiesz? – Czułam się z tym okropnie, ale przecież
nie mogłam udawać, że nic się nie stało. – Layla na to nie zasłużyła… I ja
też nie zasłużyłam sobie na to, co robisz – dodałam tak cicho, że wcale nie
zdziwiłabym się, gdyby nawet z wyostrzonymi zmysłami moich słów nie
dosłyszał.
Z tym, że
Rufus zrozumiał mnie doskonale.
– Co robię?
– powtórzył, spoglądając na mnie pytająco. – A mogłabyś jaśniej?
– Rufus,
proszę cię – westchnęłam zniecierpliwiona. – Dobrze wiesz, co takiego mam na
myśli. Chodzi o Rosę. Nie tylko Laylę, ale i mnie dręczy to, kim ona…
była. Widzisz mnie, ale patrzysz na kogoś innego. To irytujące, bo nie mam
pojęcia, czy zwracasz się do mnie, czy kogoś kim nie jestem. Widzę te wszystkie
spojrzenia i wyraz twojej twarzy, i czasami zastanawiam się…
– Dobra
bogini – przerwał mi, spoglądając na mnie okrągłymi ze zdumienia oczami. – Och
nie, to nie tak… Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kim jesteś. Po
prostu… – Potarł skronie, jakby rozbolała go głowa. Zawahałam się, ledwo
powstrzymując przed tym, żeby machinalnie nie zapleść rąk na piersi. – Jesteś
bardzo podobna do kogoś… Do Rosy. Nie jesteś nią, ale na każdym kroku mi
o niej przypominasz. Nie ma w tym niczego niewłaściwego, a ja
nie patrzę na ciebie z jakiś nieodpowiedni sposób. Po prostu instynkt
nakazuje mi się tobą opiekować, a ja nie potrafię się przed tym bronić –
wyjaśnił w pośpiechu.
Nie miałam
pojęcia na ile mogę mu zaufać, ale w jakimś stopniu odczułam ulgę. Jego
zapewnienia jak na razie musiały mi wystarczyć, nawet jeśli spodziewałem się,
że powie mi trochę więcej.
–
Oczywiście nie mam co liczyć na odpowiedź, jeśli zapytam o to, kim była
Rosa? – zaryzykowałam, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że igram z ogniem.
– Nie. –
Rufus nawet specjalnie się nie zdenerwował. Najwyraźniej kłótnia z Lay
bardzo go przybiła, chociaż bym go o to nie podejrzewała, nawet poznawszy
jego łagodniejsze oblicze. – Nie powiedziałem tego nawet Layli, więc jak tobie
mógłbym?
– No tak… –
zreflektowałam się, średnio zadowolona. – Ale kochałeś ją.
– Kocham
Laylę – odparł niemal agresywnie, nieświadomie robiąc zdecydowany krok w moją
stronę. Jego oczy zabłysły czerwienią, a ja odskoczyłam do tyłu, nie tyle
zaalarmowana jego reakcją, co zaskoczona tym, że chyba pierwszy raz określił
przy mnie uczucia, którymi darzył moją szwagierkę. – Przepraszam. Jestem
zdenerwowany – zreflektował się natychmiast, szybko odzyskując panowanie nad
sobą.
Minęła
dłuższa chwila, zanim zdołałam mu odpowiedzieć.
– Muszę
wziąć prysznic – wymamrotałam, wypowiadając pierwszą myśl, która przyszła mi do
głowy. – Jak chcesz to zejdź na dół. Wszyscy pewnie już i tak cię usłyszeli
– dodałam, bo mieszkając z wampirami, po prostu nie dało się utrzymać
czegokolwiek w tajemnicy.
Pośpiesznie
wyszłam, w progu jeszcze oglądając się za siebie. Rufus stał tam, gdzie go
zostawiłam, najwyraźniej nie zamierzając ruszyć się z miejsca.
Chociaż raz
daj sobie pomóc, pomyślałam bezradnie.
Zaraz po
tym wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Odświeżona, bez pośpiechu
zeszłam na dół. Trochę ciężko było mi się myć, mając lewą rękę praktycznie
unieruchomioną, ale udało mi się doprowadzić do porządku, praktycznie nie
naruszając opatrunku. Ubieranie się było koszmarem, w końcu jednak byłam
w stanie opuścić łazienkę.
Jeszcze
zanim doszłam do schodów, doszły mnie łagodne dźwięki wygrywanej na pianinie
melodii. Nie znałam tego utworu i podejrzewałam, że tata musiał
skomponować go całkiem niedawno. Uśmiechnęłam się i przyśpieszyłam, żeby
jak najszybciej znaleźć się w salonie.
– Co to? –
zapytałam pogodnie, wsłuchując się w melodię i ledwo powstrzymując
się przed tym, żeby nie zacząć tańczyć. Od dawna nie miałam na to takiej
ochoty, a jak na ironię musiałam ograniczać ruchy, jeśli nie chciałam
kolejny raz mieć zakładanych szwów.
– Coś dla
Alessi. – Edward zlustrował mnie wzrokiem, a na jego twarzy pojawiła się
ulga, kiedy zauważył, że lepiej wyglądam. – Nasza mała królewna miała do mnie
żal o to, że jako jedyna kobieta w rodzinie nie miała melodii, którą
skomponowałbym specjalnie dla niej – wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem.
Zaśmiałam się cicho, ale szybko spoważniałam, dostrzegając jego minę. – Twój
gość jest w kuchni. Kiedy ostatni raz tam zaglądałem, czarował Esme.
– Tak,
Rufus potrafi być specyficzny… – zgodziłam się, lekko zaskoczona tym, że wampir
jednak zdecydował się zostać. – I to nie jest mój gość – dodałam,
wywracając oczami.
– Jasne… –
Rzucił mi troskliwe spojrzenie, po czym wrócił do gry. Jego zwinne palce
przebiegły po klawiszach pianina, zgrabnie przechodząc w „Kołysankę
Belli”, a później moją, którą skomponował stosunkowo niedawno. – Odpocznij
później – doradził i odniosłem wrażenie, że czuł ulgę, przynajmniej
tymczasowo mogąc mieć mnie przy sobie.
Rozczulona,
w pośpiechu podeszłam bliżej, żeby pocałować go w policzek. Ostrożnie
objął mnie, uważając na moje ramię i czule musnął wargami moje czoło.
Mocno się w niego wtuliłam, w pamięci mając naszą rozmowę ze
świątyni, kiedy pytałam go o to, jak znosił niepewność, kiedy nie miał
pojęcia gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Nagle oczywiste wydało mi
się, jak musiał się czuć, gdy nocą kolejny raz wpakowałam się w kłopoty.
Edward
delikatnie odsunął mnie od siebie, po czym odgarnął mi grzywkę z czoła.
Uśmiechnęłam się niepewnie, ale w końcu oswobodziłam się z jego
ramion i poszłam do kuchni. Czasami nie zdawałam sobie sprawy z tego,
jak bardzo tęsknię za możliwością przytulenia się do mamy albo taty. Może i Edward
cały czas był przy mnie, ale nie mogłam zaprzeczyć, że zdarzało mi się go
zaniedbywać na rzecz Gabriela i naszych dzieci. Potrzebowałam go zwłaszcza
teraz, kiedy czułam się tak bardzo zmęczona. Może i zwykle wzbraniałam się
przed nadmierną troską ze strony bliskich, ale rodzina wciąż była dla mnie
najważniejsza.
Rufus
siedział przy kuchennym stole, opierając się o blat i spoglądając
w przestrzeń. Kiedy weszłam, spojrzenia Carlisle'a i Esme powędrowały
w moją stronę, ale wampir zauważył mnie dopiero po dłuższej chwili.
– Chwilę ci
to zeszło – zauważył. Wyraźnie czuł się pewniej, kiedy przebywałam w pobliżu.
– Właśnie sobie rozmawiamy. O Layli, oczywiście – dodał z nieco
gorzkim, a już na pewno wymuszonym uśmiechem.
– Nie
chciałam, żebyś został po to, by cię dręczyć – zapewniłam, opierając się
o kuchenny blat. – Na dworze jest jasno – przypomniałam, spoglądając
wymownie na jego bladą skórę. Może wróciła już do swojej naturalnej barwy, ale
Rufus doskonale wiedział, co takiego miałam na myśli.
– Ach… Więc
wyglądam ci na zdesperowanego do tego stopnia, żeby próbować targnąć się na
swoje życie? – zapytał z niewinnym uśmiechem. Mimo wszystko było w nim
tym coś wymuszonego.
– Nie. –
Podeszłam bliżej i osunęłam się na krzesło naprzeciwko. – Ale wolałabym
nie mieć cię na sumieniu.
– Zbytek
łaski – prychnął, ale przynajmniej słowem nie wspomniał o tym, że zamierza
gdziekolwiek wychodzić. Znając jego nieprzewidywalność, zaczynałam naprawdę się
martwić.
Wyprostowałam
się na krześle. Zdążyłam już zorientować się, że Gabriela nie ma, ale starałam
się o tym nie myśleć, żeby niepotrzebnie się nie zadręczać. W zamian
skoncentrowałam się, po czym spojrzałam z zaciekawieniem na Carlisle'a
i Esme, nagle coś sobie uświadamiając.
– Isabeau
wróciła? Czuję Aldero i Cammy'ego – wyjaśniłam, instynktownie spoglądając
w stronę schodów.
– Całkiem
niedawno – potaknął Carlisle. – Zaraz po tym wyszła z Gabrielem poszukać
Layli.
Skrzywiłam
się. A więc jednak – Gabriela nie było w domu, a ja nie mogłam
mieć pewności, co takie mogło przyjść mu do głowy.
– Mhm…
Powodzenia. – Rufus jakoś specjalnie nie był przekonany co do powodzenia całego
przedsięwzięcia. – Jeśli Layla postanowiła się ukryć, nie ma najmniejszych
szans na to, że znajdą ją, jeśli nie będzie chciała się ujawnić.
– Kolejna
wampirza cecha? – zapytałam z powątpieniem, nachylając się nad blatem.
– O tak!
Albo raczej tak mi się wydaje. – Oczy wampira rozbłysły, jak zawsze kiedy
w grę wchodziła nauka. Na pewno wolał ten temat od dalszego drążenia tego,
co jest z Laylą nie tak. – Nie wiem jak ci to opisać, ale odnoszę
wrażenie, że ciemność na swój sposób jest nam uległa. Może to ma związek
z naszym pochodzeniem – z tym, że noc jest naszym dniem – ale już
podczas przemiany czuje się więź z mrokiem. Noc nas wzywa i jest nam
posłuszna, a to bardzo się przydaje, jeśli chce się pobyć samemu albo
zapolować…
– Albo się
ukryć – dopowiedziałam. Kolejna wzmianka o wzywającym mroku miała w sobie
coś niepokojącego. – I jak zgaduję, to też odkryłeś absolutnym
przypadkiem?
– Nie będę
z tobą rozmawiać o tym, co robię w laboratorium – oznajmił
uprzejmym tonem.
– Jak sobie
chcesz – obruszyłam się. Irytował mnie tymi swoimi zdawkowymi odpowiedziami,
ale chyba powinnam cieszyć się, że w ogóle cokolwiek mówił.
Zapadła
chwila nieco napiętej ciszy, dlatego z tym większą ulgą przyjęłam szybkie,
ale przy tym niezwykle lekkie kroczki na schodach. Chwilę później doszedł mnie
głos Edwarda, ale moje dzieci nie były zainteresowane tym, co zamierzał im
pokazać, tylko od razi pobiegły do kuchni. Damien pojawił się pierwszy i natychmiast
doskoczył do mnie, ale Ali przystanęła w progu i zawahała się. Ciemne
włosy opadały jej na twarz, przysłaniając jej drobną twarzyczkę. Niepewnie
spojrzała na Rufusa, wyraźnie zaciekawiona.
Esme
uśmiechnęła się, rozbawiona.
– Kto by
pomyślał, że to właśnie nasza mała księżniczka będzie zawstydzona – stwierdziła
ze śmiechem, jeszcze bardziej pesząc moją kruszynkę.
Alessia
przekrzywiła lekko głowę, dopiero po chwili decydując się podejść do mnie.
Wyciągnęła rączki, a ja wzięłam ją na ręce, sadzając sobie na kolanach.
Jej ciemne tęczówki rozszerzyły się, kiedy zobaczyła moją rękę, ale nie
odezwała się ani słowem, co było ciekawą odmianą, bo zwykle buzia jej się nie
zamykała, zwłaszcza, kiedy pojawiał się ktoś nowy. Przygarnęłam ją do siebie, a mała
schowała twarz w moich włosach, raz po raz zerkając z zaciekawieniem
i obawą jednocześnie na Rufusa.
Damien
popatrzył na siostrę, po czym wyciągnął rękę w moją stronę. Rude włosy
miał zmierzwione, ale chyba po ojcu odziedziczył to, że taki nieład jedynie
dodawał mu uroku. Czekoladowe oczy wpatrywały się we mnie i dostrzegłam
w nich coś, co zdecydowanie nie pojawiało się w przypadku tak małego
dziecka, przynajmniej jeśli było człowiekiem. Nie potrafiłam tego opisać, ale
znałam mojego synka już na tyle dobrze, żeby z niedowierzaniem patrzeć na
empatię, którą wprost emitował. Jego dar był zarazem przekleństwem, bo tak
wielka odpowiedzialność zdecydowanie była dla kogoś takiego jak Damien trudna.
– Mamo, co
się stało? – zapytał mnie cicho, wyraźnie nie mogąc się powstrzymać.
Już
kilkukrotnie miałam okazji doświadczyć tego, że potrafi wyczuć czyjś ból, ale
i tak zwyczajowo mnie tym zaskoczył.
– Nic –
odparłam machinalnie. Nie chciałam obarczać ich problemami, które w żaden
sposób nie miały wpływu na ich bezpieczeństwo. – Już jest w porządku. Nie
masz się czym martwić – zapewniłam, ale po Damienie widać było, że zdawkowe
odpowiedzi coraz mniej go zadawalają.
– A gdzie
jest tata? – wtrąciła się z zaciekawieniem Alessia, rozglądając się po
kuchni. Przywykła już do tego, że widywała mnie i Gabriela razem.
– Niedługo
wróci – obiecałam, muskając wargami ciemne włosy córeczki. – Hej, idźcie do
Edwarda. Dziadek ma ci coś do pokazania – oznajmiłam i chciałam postawić
Ali na ziemi, ale rozproszyło mnie intensywne spojrzenie Rufusa. – Co?
Wampir nie
odpowiedział, tylko podniósł się i powoli obszedł stół, uważnie obserwując
moje dzieci. Alessia spojrzała na niego niespokojnie, a i w oczach
wtulonego we mnie Damiena dostrzegłam błysk niepokoju.
– To jest
ciekawe – stwierdził niemal pogodnym tonem Rufus, obserwując zwłaszcza moją
córeczkę. – Zapytaj ją, dlaczego się mnie boi. No już – ponaglił, ale Alessia
sama postanowiła mu odpowiedzieć:
– Czasami
widzę go, kiedy zaglądam w sny cioci Layli – szepnęła mi do ucha. – Te sny
nie są dobre, chociaż nikomu nie dzieje się tam krzywda.
Spojrzałam
na Ali z niedowierzaniem, dopiero po chwili będąc w stanie
zinterpretować jej słowa we właściwy sposób. Czy to możliwe, że Layla nawet
w snach musiała walczyć ze swoimi uczuciami, zadręczając się nimi do tego
stopnia, że wspomnienia o Rufusie sprawiały jej ból? Nawet nie zdawałam
sobie sprawy z tego, jak wielu rzeczy nie wiedziałam o własnej
szwagierce, nie wspominając już o zdolnościach Alessi i Damiena.
Powoli
wypuściłam powietrze w płuc, jednocześnie gładząc Alessię po
kruczoczarnych włosach. Miałam nadzieję, że nie jest po mnie widać, jak bardzo
jestem podenerwowana, ale przy bliźniętach już niczego tak naprawdę nie mogłam
być pewna.
– Idźcie do
Edwarda – powtórzyłam bardziej stanowczo.
Ali
uściskała mnie krótko, zanim wraz z Damienem wyszła z kuchni.
Westchnęłam i wyprostowałam się na krześle, napotykając przenikliwe
spojrzenie brązowych oczu Rufusa. Wampir zamrugał i podszedł do mnie,
bynajmniej nie zamierzając się zatrzymywać. Instynktownie podniosłam się,
chociaż sama nie byłam pewna dlaczego; czułam się zdezorientowana, co mogło być
skutkiem leków, ale coś podpowiadało mi, że powód leży znacznie głębiej.
– Idę,
zanim faktycznie się przejaśni. Nie zamierzam utknąć tutaj na cały dzień, poza
tym spotkanie z twoim mężem też jakoś specjalnie nie napawa mnie
entuzjazmem – stwierdził z gorzkim uśmiechem. – Postaraj się nie wpaść
w żadne kłopoty, przynajmniej dzisiaj, dobra? – dodał, a ja
zamrugałam, urażona tym złośliwym komentarzem.
– Spróbuję
nie zginąć – rzuciłam z przekąsem, ale Rufusa bynajmniej mój żart nie
rozbawił.
– Mówię
poważnie – powiedział z naciskiem i bez ostrzeżenia chwycił mnie za
rękę, wciskając mi w dłoń coś podłużnego, o stosunkowo gładkiej
powierzchni. – Jeszcze mi za to podziękujesz – stwierdził i wyszedł, nawet
się na mnie nie oglądając.
Kiedy
spojrzałam na przedmiot, który mi podał i rozpoznałam w nim kołek,
miałam nadzieję, że się mylił – i że nigdy nie będę musiała mu dziękować.
Świetny rozdział jak zwykle, aż mi się żal zrobiło Rufusa chociaż bardziej Layli. Biedaczka najpierw byłam na nią zła, ale teraz zrobiło mi się jej szkoda.Powaliło mnie również wyznanie Rufusa ,,Kocham Laylę" <3 może się mylę, ale chyba pierwszy raz to przyznał. Rufus znajdź ją wyznaj jej swoje uczucia i powiedz prawdę!!!
OdpowiedzUsuńCzekam z utęsknieniem na rozdział z perspektywy Layli:)
Pozdrawiam
Renesmee:D