Esme
Esme nie była pewna, co
powinna czuć albo myśleć. W lekkim oszołomieniu popatrzyła na Carlisle'a
i Renesmee, którzy jak gdyby nic weszli do salonu. Nie chciała o nic
pytać, bo po ich minach poznała, że nie są chętni na jakiekolwiek rozmowy, ale
ciężko było jej zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku.
Oczywiste było, że coś jest na rzeczy – już pomijając fakt, że nie zorientowała
się, kiedy Renesmee wychodziła, nagła nieobecność jej męża wydała jej się
niepokojąca.
Usłyszała,
że Edward gwałtownie nabiera powietrza, więc spojrzała na niego
zdezorientowana. Jej przybrany syn zwykle bywał bezpośredni, dlatego nie
zdziwiło ją, że już na wstępie zaczął lustrować myśli Carlisle'a – i że
bynajmniej nie był z nich zadowolony.
– Przyszedł
tutaj? – zapytał z niedowierzaniem, chyba nieświadomie zrywając się
z miejsca. – Chyba żartujesz! Jak mogliście pozwolić mu uciec? – zapytał
z rozdrażnieniem, wciąż wpatrując się przede wszystkim w przybranego
ojca.
– O co
chodzi? – Esme jednak zdecydowała się wtrącić. Zbyt wiele niepokojących rzeczy
wydarzyło się w ostatnim czasie, żeby mogła być spokojna. – O kim wy
mówicie.
– O Lawrence'ie
– odpowiedział jej spokojnie Gabriel. Spojrzała na niego zaskoczona, bo nie
spodziewała się, że to właśnie on będzie mógł cokolwiek wyjaśnić. – No nie
patrzcie tak na mnie. Dobrze wiem, co dzieje się wokół mojego własnego domu –
westchnął, po czym odłożył gitarę i w zachęcającym geście wyciągnął
dłoń w stronę Renesmee.
Zamyślona
do tej pory dziewczyna drgnęła i bez wahania ujęła dłoń swojego partnera.
Chłopak przyciągnął ją do siebie, a ona wtuliła się w niego ufnie,
momentalnie się rozluźniając.
–
Wiedziałeś – wytknęła mu, ale nie wydawała się zła, tylko przede wszystkim
zaskoczona. – Więc dlaczego…?
–
Zareagowałbym, gdybym tylko wyczuł, że cokolwiek wam zagraża – przerwał jej,
przesuwając palcami po jej ramieniu. Zadrżała mimowolnie. – Był taki moment,
ale… Cóż, może po prostu dobrze cię znam. Chciałaś z nim porozmawiać.
– To
i tak była strata czasu – westchnęła, po czym zamilkła, tym samym kończąc
temat.
Gabriel nie
odpowiedział, tylko dalej wodził dłonią po jej ramieniu, kreśląc bliżej
nieokreślone wzory na nieosłoniętej przez sukienkę skórze. Esme dobrze
widziała, jak dotyk chłopaka przyprawia dziewczynę o gęsią skórkę;
uśmiechnęła się blado, instynktownie odwracając głowę, żeby nie peszyć tej
dwójki.
Edward
wciąż mruczał coś pod nosem, wyklinając na czym świat stoi, ale nikt nie
zwracał na niego uwagi. Wampirzyca odszukała wzrokiem Carlisle'a; doktor
uśmiechnął się, a po chwili podszedł do niej, kładąc obie dłonie na
oparciu fotela. Zadarła głowę, żeby na niego spojrzeć i na moment
dosłownie zamarła, porażona głębię jego złocistych tęczówek. Miała wrażenie, że
każdego dnia zakochuje się w nim na nowo, nawet jeśli to wydawało się
niemożliwe.
Rzadko
okazywali sobie uczucia publicznie, dlatego tym bardziej zaskoczyło ją, kiedy
Carlisle nachylił się i musnął wargami jej usta. Odwzajemniła pocałunek,
wciąż wpatrując się w jego oczy i nie będąc w stanie zmusić się
do odwrócenia wzroku. Widziała w jego oczach emocje, których nie potrafiła
jednoznacznie określić, ale które sprawiały, że pragnęła zerwać się z miejsca
i wziąć go w ramiona. Czuła, że jest przygnębiony, a spotkanie
z ojciec wytrąciło go z równowagi, dlatego chciała zrobić cokolwiek
żeby go pocieszyć. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest
takie łatwe, a jej obecność niekoniecznie musiała przynieść ukojenie, ale
pragnęła przynajmniej spróbować. W końcu był jej mężem; to, że od ślubie
minęło zaledwie kilka godzin, niczego nie zmieniało, a wręcz tym bardziej
zobowiązywało ją do tego, żeby poprawić mu humor.
Carlisle
ułożył dłoń na jej policzki i uśmiechnął się łagodnie. Jakimś cudem potrafił
tak zapanować nad emocjami, że gest ten wydał się najzupełniej naturalny. Nie
dostrzegła niczego wymuszonego w jego uśmiechu – po prostu był szczery.
– Wydaje mi
się, że jednak powinniśmy wrócić do domu – odezwał się, co prawda zwracając do
wszystkich, ale cały czas patrzył na nią. – Z gośćmi jakoś sobie
poradzimy, poza tym mam wrażenie, że Amun może mieć nam za złe to, że tak
zniknęliśmy.
– Amun ma
za złe wszystko i wszystkim, więc nie masz się czym przejmować. Za jakąś
dekadę mu przejdzie – stwierdził Edward, obserwując ich bezwstydnie. Esme
czasami żałowała, że nie miał partnerki, a miłość miał odnaleźć za niemal
wiek; wtedy nie czułaby się tak niezręcznie, pozwalając sobie na odrobinę
szczęścia.
– To na
pewno – Carlisle uśmiechał się blado – ale i tak powinniśmy iść. Wydaje mi
się, że Gabriel i Renesmee są już zmęczeni – dodał; partner Nessie
podziękował mu bezgłośnie, jednocześnie bawiąc się miedzianymi lokami
dziewczyny.
Edward
mruknął coś pod nosem, wyraźnie niechętny gdziekolwiek się ruszać, ale
przynajmniej podniósł się z miejsca, nie zamierzając się sprzeciwiać.
Dotychczas milczącą Layla również zerwała się na równe nogi, tym samym
przypominając o swojej obecności.
– W takim
razie ja też będę się zbierać – stwierdziła, przeciągając się niczym kotka.
Jasne włosy falowały przy każdym jej ruchu, zwłaszcza w blasku kominka
przypominając płomienie. – Kto wie, może na coś się przydam…
– Taak…
Laboratorium? – Gabriel rzucił siostrze wymowne spojrzenie. – Uważaj na niego.
– Pytasz
mnie, czy stwierdzasz fakt, braciszku? – odparowała dziewczyna, uśmiechając się
nieco gorzko.
– Po prostu
jestem ostrożny – wyjaśnił jej chłopak. Jego ton odrobinę złagodniał, kiedy
ponownie spojrzał na bliźniaczkę. – Nie chcę, żeby spotkało cię coś złego.
Rufus może i traktuje cię wyjątkowo, ale mimo wszystko… Cholera, to taka
praca. Kto spróbuje skrzywdzić którekolwiek z moich sióstr…
– Jej, to
naprawdę głębokie, Gabrielu. – Layla rozpromieniła się, chociaż było w tym
coś wymuszonego. Najwyraźniej wciąż była przygnębiona rozmową, którą
przeprowadzili wcześniej. – Zobaczymy się rano – obiecała i – najzupełniej
spontanicznie – doskoczyła do brata, żeby ucałować go w policzek. Parsknął
śmiechem i w żartach pociągnął ją za włosy, szybko zwalniając uścisk
i pozwalając dziewczynie ruszyć w stronę przedpokoju. – Postaram się
nie wzniecić żadnego pożaru po drodze – zapewniła, chociaż wyraźnie nie miała
nastroju na żarty.
Carlisle
zdecydował się wyjść krótko po dziewczynie. Chłodne nocne powietrze miało
w sobie coś kojącego, poza tym Esme podobało się, jak budziło jej włosy
i musiało powietrze. Nie biegli, stawiając na spokojne, ludzkie tempo.
Również to należało do przyjemnych doświadczeń, chociaż wampirzyca zdecydowanie
preferowała pęd oraz prędkości, które mogła rozwinąć dzięki wampirzym
zdolnościom. Tym bardziej fascynował ją Carlisle, który nawet w sytuacji,
kiedy nie przebywał wśród ludzi i nie musiał grać, zachowywał się jak
człowiek. To zresztą przychodziło mu tak naturalnie, że Esme nie potrafiła
uwierzyć, że ktoś tak dobry mógł należeć do istot, które według najróżniejszych
legend były potępione.
Edward
wyprzedził ich, kiedy tylko przekroczyli bramę, wyznaczającą tereny domu
Renesmee i Gabriela. Co prawda chłopak wykręcał się polowaniem, ale Esme
wiedziała, że to jedynie pretekst, żeby zostawić ich samych. Nie potrafiła co
prawda stwierdzić, czy bardziej chodziło o irytację płynącą z przebywania
przy jakiejkolwiek zakochanej parze, czy przede wszystkim o dobrą wolę,
ale to nie miało żadnego znaczenia, bo i tak była miedzianowłosemu
wdzięczna.
Spojrzała
na Carlisle'a. Zostali sami i zwykle czuła się w takich momentach
fantastycznie, ale tym razem było… inaczej. Wciąż była aż nadto świadoma tego,
jakie emocje nim targają i poczuła się niezręcznie, nie mogąc niczego
z tym zrobić. Pragnęła mu pomóc, zrobić cokolwiek, ale jednocześnie nie
wyobrażała sobie, żeby tak wprost zacząć temat, który z pewnością nie był
dla niego przyjemny. Nie żeby uważała, że miał się z tego powodu na nią
zdenerwować – przynajmniej by tego nie okazał – ale nie chciała przypadkowo
doprowadzić do sytuacji, w której poczułby się gorzej.
– Co cię
dręczy, kochanie? – usłyszała i z wrażenia aż przystanęła, bo
przecież to ona powinna zadać to pytanie jemu.
Jedynie
pokręciła głową, zła na siebie. Chyba jedynie Carlisle mógł troszczyć się
o nią, kiedy sam miał więcej powodów do zmartwień. To ona powinna się
zatroszczyć, żeby dowiedzieć się, co dręczy jego, a nie doprowadzać do
sytuacji, w której wampir miałby się przejmować również jej samopoczuciem.
– Ja… –
Westchnęła zrezygnowana. – Po prostu martwię się o ciebie – wyznała,
decydując się wykorzystać okazje do zaczęcia rozmowy.
– O mnie?
– Wydawał się zaskoczony, przynajmniej w pierwszej chwili, zanim nie
pojął, co takiego mogła mieć na myśli. – Esme… Nie masz powodów, żeby
przejmować się tym, co jest ze mną i moim ojcem. Lawrence to przeszłość do
której wolałbym nie wracać.
Spochmurniała,
ale skinęła głową, chociaż nie była przekonana, czy jest z nią aby na
pewno szczery. Nie miała wątpliwości co do tego, że Carlisle mówił jej
dokładnie to, co myślał, ale nie zawsze można było trafnie zinterpretować
emocje, nawet jeśli dotyczyły bezpośrednio nas – a może zwłaszcza wtedy.
Łatwiej było odciąć się od pewnych uczuć i pragnień, chociaż wyparcie nie
zawsze było najlepszym rozwiązaniem. Sama wiedziała o tym najlepiej, bo
przez długie lata usiłowała wmówić sobie, że jest szczęśliwa u boku
Charlesa i że naprawdę go kocha. Na własne życzenie nie dostrzegała jego
okrucieństwa, może nawet zdrad, pozwalając żeby traktował ją tak, jak tylko
sobie zażyczył. Teraz się tego wstydziła, chociaż większość ludzkich wspomnień
została zatarta i teraz pamiętała je jak przez mgłę.
Poczuła, że
chłodne palce muskają jej dłoń. Gdyby jej serce biło, teraz prawdopodobnie
waliłoby jak szalone, bo dotyk Carlisle'a nie był jej obojętny. Instynktownie
chwyciła go za rękę i przysunęła się bliżej, nagle nade wszystko pragnąc,
żeby mogli się dotykać. Jej mąż – to wciąż brzmiało nieprawdopodobnie – dobrze
zinterpretował jej intencje, bo najzupełniej naturalnym gestem otoczył ją
ramieniem i przygarnął do siebie. Wtuliła się w niego ufnie, czując
przyjemne ciepło w miejscach, gdzie ich ciała stykały się ze sobą. W tamtym
momencie w pełni dotarło do niej, że naprawdę są małżeństwem i że
należą do siebie nawzajem. To nie było tak, jak w przypadku jej i Charlesa;
ich związek był niczym transakcja handlowa, bo jej rodzice dosłownie oddali ją
najbardziej nieczułemu mężczyźnie, obojętni na to, czy cokolwiek do niego
czuła. Dopiero po śmierci odnalazła prawdziwe szczęście, a teraz nareszcie
miała u swojego boku kogoś, kto naprawdę ją kochał. Carlisle był jej
przeznaczeniem – nie miała do tego najmniejszych wątpliwości. Nareszcie miała
przy sobie kogoś, kogo mogła nazwać mężem i ta świadomość była cudowna.
Przez kilka
następnym minut szli przed siebie, wtuleni w sobie. Nie spieszyli się
z powrotem do domu, ciesząc się chwilą spokoju i sobą nawzajem. Esme
nie tak wyobrażała sobie swoją noc poślubną, ale wcale nie czuła się
rozczarowana. Pragnęła go, oczywiście, ale to nie znaczyło, że fizyczne
pożądanie przysłaniało wszystko inne. Co prawda chyba nigdy nie pragnęła
poczuć, że naprawdę do kogoś przynależy, ale jednocześnie najważniejsze dla
niej było, żeby po prostu mogli być ze sobą.
Zamknęła
oczy, mimowolnie myśląc o tamten pamiętnej nocy, kiedy rozmawiali ze sobą
dzień przed walką. Wtedy omal nie nakłoniła go do tego, żeby się kochali.
Pewnie gdyby nadal naciskała, Carlisle ostatecznie by jej uległ, ale nie
żałowała, że wtedy nie postawiła na swoim. Nie chciała go do czegokolwiek
zmuszać, tym bardziej, że chyba nigdy nie spotkała kogoś, kto tak bardzo
wierzyłby w swoje ideały. To ją fascynowało, dlatego bez wahania zgodziła
się poczekać, nie biorąc nawet pod uwagę tego, że w krótkim czasie wampir
poprosi ją o rękę. Teraz, kiedy o tym myślała, miała wrażenie, że
wszystko działo się zbyt szybko, ale czym tak naprawdę był czas, kiedy miało
się za perspektywę wieczne życie. Nie musieli zwlekać, skoro już kilka lat
wcześniej, kiedy spotkali się po raz pierwszy, oboje zdawali sobie sprawę
z tego, że są sobie przeznaczeni. Każde z nich przez długi okres
czasu odrzucało od siebie tę świadomość, a jednak los postawił na swoim
i doprowadził do tego, że byli razem. Jaki sens miało w takim wypadku
spieranie się z przeznaczeniem, skoro oboje byli ze sobą szczęśliwi.
Nie
potrzebowała wzroku, żeby kierować się w odpowiednią stronę. Wszelakie
przeszkody wymijała instynktownie, poza tym ufała Carlisle’owi i wiedziała,
że chociaż żadne z nich nie odczuwało bólu, ukochany nie pozwoli, żeby
spotkało ja cokolwiek złego. Drogę do domu Allegry i Isabeau – Naszego
domu, poprawiła się w myślach. – znała już na pamięć, bo pokonywała
ten dystans wielokrotnie, dlatego momentalnie wyczuła, kiedy znaleźli się
w pobliżu.
Powstrzymała
ciche westchnienie i zatrzepotała powiekami, niezbyt zadowolona z perspektywy
spotkania z kimkolwiek, kiedy jednak spojrzała na Carlisle’a, z zaskoczeniem
odkryła, że wampir się uśmiecha.
– Wsłuchaj
się – szepnął jej do ucha, rozbawiony jej zdezorientowanym spojrzeniem. –
Słyszysz cokolwiek? – dodał, chociaż to pytanie było absolutnie niepotrzebne.
Dom
pogrążony był w ciszy i wydawał się opuszczony. Co prawda w powietrzu
wciąż unosił się intensywny zapach nieśmiertelnych, którzy od kilku dni
zajmowali z nimi to miejsce, ale nie było najmniejszych wątpliwości co do
tego, że żadnego z gości nie ma w pobliżu. Być może jeszcze nie
wrócili z wesela, ale Esme wydało się to mało prawdopodobne; nie wierzyła
również w to, żeby wszyscy tak nagle zdecydowali się wyjechać, nie
wspominając przy tym ani słowa o swoich planach. Takiego zachowania
spodziewałaby się co najwyżej o Amunie, a więc i po jego
towarzyszach, ale nie sądziła, żeby ktokolwiek inny – zwłaszcza Denalki –
postąpił w tak nieodpowiedzialny sposób.
Raz jeszcze
spojrzała na Carlisle’a, po czym w pośpiechu odwróciła wzrok. Edward,
przeszło jej przez myśl, bo taka niespodzianka wydawała się być jak najbardziej
w stylu jej przybranego syna. Gdyby miała taką możliwość, najchętniej
zarzuciłaby mu obie ręce na szyję i mocno go ucałowała, ale najwyraźniej
podziękowania musiały poczekać na później. Kiedy to sobie uświadomiła, speszyła
się jeszcze bardziej, w duchu dziękując, że wampiry nie mogą się rumienić,
a jej martwe serce nie jest w stanie zdradzić, jak bardzo poczuła się
podekscytowana i… zawstydzona. Może jednak mogli liczyć na prawdziwą noc
poślubną, chociaż na samą myśl o takiej możliwości robiło jej się gorąco,
nawet jeśli w przypadku kogoś takiego jak ona wydawało się to fizycznie
niemożliwe. Tak czy inaczej, czuła się niesamowicie, nawet jeśli zdenerwowanie
i dezorientacja odrobinę psuły ten moment.
Nie patrząc
na Carlisle’a, nieznacznie przyśpieszyła, w zasadzie nie panując nad
własnym ciałem. Nie puszczała przy tym dłoni ukochanego, dlatego nieśmiertelny
nie miał innego wyboru, jak dostosować się do jej tempa. Chociaż nie widziała
jego twarzy, coś podpowiadało jej, że wampir jakimś cudem wie, co takiego
chodzi jej po głowie i że go to bawi. Cudownie, o tym właśnie marzyła
– żeby zostać wyśmianą przez własnego męża. Momentalnie spochmurniała, chociaż
w zasadzie nie miała po temu powodów, po czym wbiła wzrok w ziemię,
koncentrując się na liczeniu kroków i w myślach szacując odległość,
która dzieliła ich od drzwi.
Musieli już
być blisko, kiedy nagle dłoń Carlisle’a zniknęła. Zaskoczona uniosła głowę,
próbując zorientować się, co takiego się dzieje, ale nie zdążyła nawet Dorze
się rozejrzeć, kiedy poczuła, że traci grunt pod stopami. Krzyknęła krótko, nie
tyle przestraszona, co jeszcze bardziej zdezorientowana. Coś poderwało ją do
góry, obojętne na to, że mogłaby zaprotestować. Dopiero po ułamku sekundy –
dość długo, jak na wampirze zdolności – zorientowała się, że to Carlisle.
Natychmiast objęła go za szyję, mając ochotę roześmiać się z własnej
głupoty i jednocześnie nie mogąc uwierzyć, że nawet teraz był w stanie
pamiętać o takich drobiazgach, jak chociażby zwyczaj przenoszenia panny
młodej przez próg.
– Carlisle,
ja już to przerabiałam – przyznała i znów się roześmiała, nie mogąc się
powstrzymać. Przygnębienie, które odczuwała jakiś czas temu, zniknęło o teraz
nareszcie poczuła euforię i spokój płynące z myśli, że to mimo
wszystko ich noc.
– Nie ze
mną. – Uśmiechnął się do niej czule, po czym przeniósł cały ciężar jej ciała na
jedną rękę, żeby móc otworzyć drzwi. Ustąpiły natychmiast, bo nikt w tym
miejscu nie miał zwyczaju zamykania domu na klucz, skoro wszyscy, których mogli
się obawiać, dysponowali siłą dostateczną, żeby żadne przeszkody nie stanowiły
dla nich problemu. Trzeba byłoby zresztą być szalonym, żeby próbować włamać się
do domu, który zamieszkiwały wampiry. – Chcę, żeby wszystko było takie, jakie
powinno – dodał cicho, wzmagając uścisk wokół niej.
Poczuła, że
w odpowiedzi na jego słowa robi jej się cieplej, chociaż jako wampirzyca
nie mogła odczuwać chłodu. Pewnie stanęła na nogach, kiedy Carlisle pozwolił
jej samodzielnie stanąć w przedsionku, po czym odwróciła się w jego
stronę, niemal wpadając mu w ramiona. Stali tak blisko siebie, że
praktycznie stykali się za sobą, a jednak Esme wciąż miała wrażenie, że
dzieli ich zdecydowanie zbyt wielka odległość; chciała znaleźć się jeszcze
bliżej, nawet jeśli fizycznie było to niemożliwe i zamierzała zrobić
wszystko, byleby to pragnienie spełnić.
Czy
pamiętała swój pierwszy raz albo noc poślubną z Charlesem? Nie i błogosławiła
jad za to, że odebrał jej część wspomnień, zacierając je w jej pamięci.
Kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że równie dobrze
mogłaby powiedzieć, że nigdy z nikim się nie kochała – bo czy miłością
można było nazwać kogoś, kto nie wahał się jej uderzyć, a wykorzystując ją
zwykle był pijany i brutalny? Jej pierwsze małżeństwo od samego początku
było porażką, teraz zaś widziała, że miała wielkie szczęście, że ostatecznie
nie skończyła tak jak Layla i zdołał komukolwiek zaufać. Po wszystkim, co
przeszła, miała prawo do wątpliwości, a jednak całą sobą wierzyła, że może
w pełni Carlisle’owi zawierzyć i że ten ją nie skrzywdzi. Teraz
pragnęła oddać mu się całą sobą, żeby to udowodnić, chociaż wciąż miała pewne
wątpliwości co do tego, czy nawet po ślubie wampir zdecyduje się jej dar
przyjąć.
Uświadomiła
sobie, że od dłuższej chwili stoi i w milczeniu patrzy się na swojego
anioła. Speszyła się odrobinę i w pośpiechu chciała odwrócić wzrok,
ale nie dał jej po temu okazji. Zachowując się przy tym tak, jakby była czymś
niezwykle cennym i kruchym, ujął ją pod brodę, po czym delikatnie nakłonił
do tego, żeby spojrzała mu w oczy. Jego spojrzenie dosłownie ją poraziło,
zwłaszcza, że chyba nikt nigdy dotąd nie patrzył na nią z takim uczuciem
i czułością; to była czysta miłość i nie miała już najmniejszych
wątpliwości, że postąpiła słusznie, kiedy tamtego dnia rzuciła się z klifu
– gdyby nie to, teraz z pewnością nie byłoby jej w tym miejscu
i przy tym mężczyźnie.
Ach, gdyby
wcześniej wiedziała, że może liczyć na cokolwiek więcej niż tylko pasmo
nieszczęść, cierpienia i bólu…
Wszelakie
myśli momentalnie uleciały z jej głowy, kiedy Carlisle nachylił się
i musnął wargami jej usta. Natychmiast odwzajemniła pocałunek,
instynktownie zarzucając mu obie ręce na szyję i wyciągając się, żeby móc
odwzajemnić pieszczotę. Poczuła, że ramiona jej męża owijają się wokół jej
talii; Carlisle uniósł ją nieznacznie, żeby było jej wygodniej, a ona
pozwoliła mu na to z przyjemnością.
Ta noc
musiała należeć do nich – teraz już była tego pewna.
Boże jakie to wszystko jest słodkie. Chodzi mi oczywiście, o Esme i Carlisle, bo to ich dotyczył rozdział. Szkoda mi Edwarda. Musi jeszcze długo poczekać na Bells, ale chyba będzie warto. Mmm, Esme i jej pragnienie mnie rozwala XD normalnie kocham tą postać, ale Bellę bardziej ;] jakoś tak wyszło :p
OdpowiedzUsuńRozdział był genialny i proszę nie zaprzeczać :D
Gabi
Kurde. Jak słodko. Aż się cały czas uśmiecham. Miło tak raz na jakiś czas, poczytać coś przyjemnego. Miłego i... po prostu dobrego. No bo nie wiem jak to inaczej powiedzieć. Taka prawda. Piszesz cudownie.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nie pisałam tak długo. Jednak co ja mogę. No nic nie mogę. Mogę zaprosić cię do mnie,bo w końcu mam internet.
Pozdrawiam i życzę weny,
Aleks.