14 listopada 2013

Sto dwanaście

Esme
Esme nie była pewna, co powinna czuć albo myśleć. W lekkim oszołomieniu popatrzyła na Carlisle'a i Renesmee, którzy jak gdyby nic weszli do salonu. Nie chciała o nic pytać, bo po ich minach poznała, że nie są chętni na jakiekolwiek rozmowy, ale ciężko było jej zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku. Oczywiste było, że coś jest na rzeczy – już pomijając fakt, że nie zorientowała się, kiedy Renesmee wychodziła, nagła nieobecność jej męża wydała jej się niepokojąca.
Usłyszała, że Edward gwałtownie nabiera powietrza, więc spojrzała na niego zdezorientowana. Jej przybrany syn zwykle bywał bezpośredni, dlatego nie zdziwiło ją, że już na wstępie zaczął lustrować myśli Carlisle'a – i że bynajmniej nie był z nich zadowolony.
– Przyszedł tutaj? – zapytał z niedowierzaniem, chyba nieświadomie zrywając się z miejsca. – Chyba żartujesz! Jak mogliście pozwolić mu uciec? – zapytał z rozdrażnieniem, wciąż wpatrując się przede wszystkim w przybranego ojca.
– O co chodzi? – Esme jednak zdecydowała się wtrącić. Zbyt wiele niepokojących rzeczy wydarzyło się w ostatnim czasie, żeby mogła być spokojna. – O kim wy mówicie.
– O Lawrence'ie – odpowiedział jej spokojnie Gabriel. Spojrzała na niego zaskoczona, bo nie spodziewała się, że to właśnie on będzie mógł cokolwiek wyjaśnić. – No nie patrzcie tak na mnie. Dobrze wiem, co dzieje się wokół mojego własnego domu – westchnął, po czym odłożył gitarę i w zachęcającym geście wyciągnął dłoń w stronę Renesmee.
Zamyślona do tej pory dziewczyna drgnęła i bez wahania ujęła dłoń swojego partnera. Chłopak przyciągnął ją do siebie, a ona wtuliła się w niego ufnie, momentalnie się rozluźniając.
– Wiedziałeś – wytknęła mu, ale nie wydawała się zła, tylko przede wszystkim zaskoczona. – Więc dlaczego…?
– Zareagowałbym, gdybym tylko wyczuł, że cokolwiek wam zagraża – przerwał jej, przesuwając palcami po jej ramieniu. Zadrżała mimowolnie. – Był taki moment, ale… Cóż, może po prostu dobrze cię znam. Chciałaś z nim porozmawiać.
– To i tak była strata czasu – westchnęła, po czym zamilkła, tym samym kończąc temat.
Gabriel nie odpowiedział, tylko dalej wodził dłonią po jej ramieniu, kreśląc bliżej nieokreślone wzory na nieosłoniętej przez sukienkę skórze. Esme dobrze widziała, jak dotyk chłopaka przyprawia dziewczynę o gęsią skórkę; uśmiechnęła się blado, instynktownie odwracając głowę, żeby nie peszyć tej dwójki.
Edward wciąż mruczał coś pod nosem, wyklinając na czym świat stoi, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Wampirzyca odszukała wzrokiem Carlisle'a; doktor uśmiechnął się, a po chwili podszedł do niej, kładąc obie dłonie na oparciu fotela. Zadarła głowę, żeby na niego spojrzeć i na moment dosłownie zamarła, porażona głębię jego złocistych tęczówek. Miała wrażenie, że każdego dnia zakochuje się w nim na nowo, nawet jeśli to wydawało się niemożliwe.
Rzadko okazywali sobie uczucia publicznie, dlatego tym bardziej zaskoczyło ją, kiedy Carlisle nachylił się i musnął wargami jej usta. Odwzajemniła pocałunek, wciąż wpatrując się w jego oczy i nie będąc w stanie zmusić się do odwrócenia wzroku. Widziała w jego oczach emocje, których nie potrafiła jednoznacznie określić, ale które sprawiały, że pragnęła zerwać się z miejsca i wziąć go w ramiona. Czuła, że jest przygnębiony, a spotkanie z ojciec wytrąciło go z równowagi, dlatego chciała zrobić cokolwiek żeby go pocieszyć. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest takie łatwe, a jej obecność niekoniecznie musiała przynieść ukojenie, ale pragnęła przynajmniej spróbować. W końcu był jej mężem; to, że od ślubie minęło zaledwie kilka godzin, niczego nie zmieniało, a wręcz tym bardziej zobowiązywało ją do tego, żeby poprawić mu humor.
Carlisle ułożył dłoń na jej policzki i uśmiechnął się łagodnie. Jakimś cudem potrafił tak zapanować nad emocjami, że gest ten wydał się najzupełniej naturalny. Nie dostrzegła niczego wymuszonego w jego uśmiechu – po prostu był szczery.
– Wydaje mi się, że jednak powinniśmy wrócić do domu – odezwał się, co prawda zwracając do wszystkich, ale cały czas patrzył na nią. – Z gośćmi jakoś sobie poradzimy, poza tym mam wrażenie, że Amun może mieć nam za złe to, że tak zniknęliśmy.
– Amun ma za złe wszystko i wszystkim, więc nie masz się czym przejmować. Za jakąś dekadę mu przejdzie – stwierdził Edward, obserwując ich bezwstydnie. Esme czasami żałowała, że nie miał partnerki, a miłość miał odnaleźć za niemal wiek; wtedy nie czułaby się tak niezręcznie, pozwalając sobie na odrobinę szczęścia.
– To na pewno – Carlisle uśmiechał się blado – ale i tak powinniśmy iść. Wydaje mi się, że Gabriel i Renesmee są już zmęczeni – dodał; partner Nessie podziękował mu bezgłośnie, jednocześnie bawiąc się miedzianymi lokami dziewczyny.
Edward mruknął coś pod nosem, wyraźnie niechętny gdziekolwiek się ruszać, ale przynajmniej podniósł się z miejsca, nie zamierzając się sprzeciwiać. Dotychczas milczącą Layla również zerwała się na równe nogi, tym samym przypominając o swojej obecności.
– W takim razie ja też będę się zbierać – stwierdziła, przeciągając się niczym kotka. Jasne włosy falowały przy każdym jej ruchu, zwłaszcza w blasku kominka przypominając płomienie. – Kto wie, może na coś się przydam…
– Taak… Laboratorium? – Gabriel rzucił siostrze wymowne spojrzenie. – Uważaj na niego.
– Pytasz mnie, czy stwierdzasz fakt, braciszku? – odparowała dziewczyna, uśmiechając się nieco gorzko.
– Po prostu jestem ostrożny – wyjaśnił jej chłopak. Jego ton odrobinę złagodniał, kiedy ponownie spojrzał na bliźniaczkę. – Nie chcę, żeby spotkało cię coś złego. Rufus może i traktuje cię wyjątkowo, ale mimo wszystko… Cholera, to taka praca. Kto spróbuje skrzywdzić którekolwiek z moich sióstr…
– Jej, to naprawdę głębokie, Gabrielu. – Layla rozpromieniła się, chociaż było w tym coś wymuszonego. Najwyraźniej wciąż była przygnębiona rozmową, którą przeprowadzili wcześniej. – Zobaczymy się rano – obiecała i – najzupełniej spontanicznie – doskoczyła do brata, żeby ucałować go w policzek. Parsknął śmiechem i w żartach pociągnął ją za włosy, szybko zwalniając uścisk i pozwalając dziewczynie ruszyć w stronę przedpokoju. – Postaram się nie wzniecić żadnego pożaru po drodze – zapewniła, chociaż wyraźnie nie miała nastroju na żarty.
Carlisle zdecydował się wyjść krótko po dziewczynie. Chłodne nocne powietrze miało w sobie coś kojącego, poza tym Esme podobało się, jak budziło jej włosy i musiało powietrze. Nie biegli, stawiając na spokojne, ludzkie tempo. Również to należało do przyjemnych doświadczeń, chociaż wampirzyca zdecydowanie preferowała pęd oraz prędkości, które mogła rozwinąć dzięki wampirzym zdolnościom. Tym bardziej fascynował ją Carlisle, który nawet w sytuacji, kiedy nie przebywał wśród ludzi i nie musiał grać, zachowywał się jak człowiek. To zresztą przychodziło mu tak naturalnie, że Esme nie potrafiła uwierzyć, że ktoś tak dobry mógł należeć do istot, które według najróżniejszych legend były potępione.
Edward wyprzedził ich, kiedy tylko przekroczyli bramę, wyznaczającą tereny domu Renesmee i Gabriela. Co prawda chłopak wykręcał się polowaniem, ale Esme wiedziała, że to jedynie pretekst, żeby zostawić ich samych. Nie potrafiła co prawda stwierdzić, czy bardziej chodziło o irytację płynącą z przebywania przy jakiejkolwiek zakochanej parze, czy przede wszystkim o dobrą wolę, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo i tak była miedzianowłosemu wdzięczna.
Spojrzała na Carlisle'a. Zostali sami i zwykle czuła się w takich momentach fantastycznie, ale tym razem było… inaczej. Wciąż była aż nadto świadoma tego, jakie emocje nim targają i poczuła się niezręcznie, nie mogąc niczego z tym zrobić. Pragnęła mu pomóc, zrobić cokolwiek, ale jednocześnie nie wyobrażała sobie, żeby tak wprost zacząć temat, który z pewnością nie był dla niego przyjemny. Nie żeby uważała, że miał się z tego powodu na nią zdenerwować – przynajmniej by tego nie okazał – ale nie chciała przypadkowo doprowadzić do sytuacji, w której poczułby się gorzej.
– Co cię dręczy, kochanie? – usłyszała i z wrażenia aż przystanęła, bo przecież to ona powinna zadać to pytanie jemu.
Jedynie pokręciła głową, zła na siebie. Chyba jedynie Carlisle mógł troszczyć się o nią, kiedy sam miał więcej powodów do zmartwień. To ona powinna się zatroszczyć, żeby dowiedzieć się, co dręczy jego, a nie doprowadzać do sytuacji, w której wampir miałby się przejmować również jej samopoczuciem.
– Ja… – Westchnęła zrezygnowana. – Po prostu martwię się o ciebie – wyznała, decydując się wykorzystać okazje do zaczęcia rozmowy.
– O mnie? – Wydawał się zaskoczony, przynajmniej w pierwszej chwili, zanim nie pojął, co takiego mogła mieć na myśli. – Esme… Nie masz powodów, żeby przejmować się tym, co jest ze mną i moim ojcem. Lawrence to przeszłość do której wolałbym nie wracać.
Spochmurniała, ale skinęła głową, chociaż nie była przekonana, czy jest z nią aby na pewno szczery. Nie miała wątpliwości co do tego, że Carlisle mówił jej dokładnie to, co myślał, ale nie zawsze można było trafnie zinterpretować emocje, nawet jeśli dotyczyły bezpośrednio nas – a może zwłaszcza wtedy. Łatwiej było odciąć się od pewnych uczuć i pragnień, chociaż wyparcie nie zawsze było najlepszym rozwiązaniem. Sama wiedziała o tym najlepiej, bo przez długie lata usiłowała wmówić sobie, że jest szczęśliwa u boku Charlesa i że naprawdę go kocha. Na własne życzenie nie dostrzegała jego okrucieństwa, może nawet zdrad, pozwalając żeby traktował ją tak, jak tylko sobie zażyczył. Teraz się tego wstydziła, chociaż większość ludzkich wspomnień została zatarta i teraz pamiętała je jak przez mgłę.
Poczuła, że chłodne palce muskają jej dłoń. Gdyby jej serce biło, teraz prawdopodobnie waliłoby jak szalone, bo dotyk Carlisle'a nie był jej obojętny. Instynktownie chwyciła go za rękę i przysunęła się bliżej, nagle nade wszystko pragnąc, żeby mogli się dotykać. Jej mąż – to wciąż brzmiało nieprawdopodobnie – dobrze zinterpretował jej intencje, bo najzupełniej naturalnym gestem otoczył ją ramieniem i przygarnął do siebie. Wtuliła się w niego ufnie, czując przyjemne ciepło w miejscach, gdzie ich ciała stykały się ze sobą. W tamtym momencie w pełni dotarło do niej, że naprawdę są małżeństwem i że należą do siebie nawzajem. To nie było tak, jak w przypadku jej i Charlesa; ich związek był niczym transakcja handlowa, bo jej rodzice dosłownie oddali ją najbardziej nieczułemu mężczyźnie, obojętni na to, czy cokolwiek do niego czuła. Dopiero po śmierci odnalazła prawdziwe szczęście, a teraz nareszcie miała u swojego boku kogoś, kto naprawdę ją kochał. Carlisle był jej przeznaczeniem – nie miała do tego najmniejszych wątpliwości. Nareszcie miała przy sobie kogoś, kogo mogła nazwać mężem i ta świadomość była cudowna.
Przez kilka następnym minut szli przed siebie, wtuleni w sobie. Nie spieszyli się z powrotem do domu, ciesząc się chwilą spokoju i sobą nawzajem. Esme nie tak wyobrażała sobie swoją noc poślubną, ale wcale nie czuła się rozczarowana. Pragnęła go, oczywiście, ale to nie znaczyło, że fizyczne pożądanie przysłaniało wszystko inne. Co prawda chyba nigdy nie pragnęła poczuć, że naprawdę do kogoś przynależy, ale jednocześnie najważniejsze dla niej było, żeby po prostu mogli być ze sobą.
Zamknęła oczy, mimowolnie myśląc o tamten pamiętnej nocy, kiedy rozmawiali ze sobą dzień przed walką. Wtedy omal nie nakłoniła go do tego, żeby się kochali. Pewnie gdyby nadal naciskała, Carlisle ostatecznie by jej uległ, ale nie żałowała, że wtedy nie postawiła na swoim. Nie chciała go do czegokolwiek zmuszać, tym bardziej, że chyba nigdy nie spotkała kogoś, kto tak bardzo wierzyłby w swoje ideały. To ją fascynowało, dlatego bez wahania zgodziła się poczekać, nie biorąc nawet pod uwagę tego, że w krótkim czasie wampir poprosi ją o rękę. Teraz, kiedy o tym myślała, miała wrażenie, że wszystko działo się zbyt szybko, ale czym tak naprawdę był czas, kiedy miało się za perspektywę wieczne życie. Nie musieli zwlekać, skoro już kilka lat wcześniej, kiedy spotkali się po raz pierwszy, oboje zdawali sobie sprawę z tego, że są sobie przeznaczeni. Każde z nich przez długi okres czasu odrzucało od siebie tę świadomość, a jednak los postawił na swoim i doprowadził do tego, że byli razem. Jaki sens miało w takim wypadku spieranie się z przeznaczeniem, skoro oboje byli ze sobą szczęśliwi.
Nie potrzebowała wzroku, żeby kierować się w odpowiednią stronę. Wszelakie przeszkody wymijała instynktownie, poza tym ufała Carlisle’owi i wiedziała, że chociaż żadne z nich nie odczuwało bólu, ukochany nie pozwoli, żeby spotkało ja cokolwiek złego. Drogę do domu Allegry i Isabeau – Naszego domu, poprawiła się w myślach. – znała już na pamięć, bo pokonywała ten dystans wielokrotnie, dlatego momentalnie wyczuła, kiedy znaleźli się w pobliżu.
Powstrzymała ciche westchnienie i zatrzepotała powiekami, niezbyt zadowolona z perspektywy spotkania z kimkolwiek, kiedy jednak spojrzała na Carlisle’a, z zaskoczeniem odkryła, że wampir się uśmiecha.
– Wsłuchaj się – szepnął jej do ucha, rozbawiony jej zdezorientowanym spojrzeniem. – Słyszysz cokolwiek? – dodał, chociaż to pytanie było absolutnie niepotrzebne.
Dom pogrążony był w ciszy i wydawał się opuszczony. Co prawda w powietrzu wciąż unosił się intensywny zapach nieśmiertelnych, którzy od kilku dni zajmowali z nimi to miejsce, ale nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, że żadnego z gości nie ma w pobliżu. Być może jeszcze nie wrócili z wesela, ale Esme wydało się to mało prawdopodobne; nie wierzyła również w to, żeby wszyscy tak nagle zdecydowali się wyjechać, nie wspominając przy tym ani słowa o swoich planach. Takiego zachowania spodziewałaby się co najwyżej o Amunie, a więc i po jego towarzyszach, ale nie sądziła, żeby ktokolwiek inny – zwłaszcza Denalki – postąpił w tak nieodpowiedzialny sposób.
Raz jeszcze spojrzała na Carlisle’a, po czym w pośpiechu odwróciła wzrok. Edward, przeszło jej przez myśl, bo taka niespodzianka wydawała się być jak najbardziej w stylu jej przybranego syna. Gdyby miała taką możliwość, najchętniej zarzuciłaby mu obie ręce na szyję i mocno go ucałowała, ale najwyraźniej podziękowania musiały poczekać na później. Kiedy to sobie uświadomiła, speszyła się jeszcze bardziej, w duchu dziękując, że wampiry nie mogą się rumienić, a jej martwe serce nie jest w stanie zdradzić, jak bardzo poczuła się podekscytowana i… zawstydzona. Może jednak mogli liczyć na prawdziwą noc poślubną, chociaż na samą myśl o takiej możliwości robiło jej się gorąco, nawet jeśli w przypadku kogoś takiego jak ona wydawało się to fizycznie niemożliwe. Tak czy inaczej, czuła się niesamowicie, nawet jeśli zdenerwowanie i dezorientacja odrobinę psuły ten moment.
Nie patrząc na Carlisle’a, nieznacznie przyśpieszyła, w zasadzie nie panując nad własnym ciałem. Nie puszczała przy tym dłoni ukochanego, dlatego nieśmiertelny nie miał innego wyboru, jak dostosować się do jej tempa. Chociaż nie widziała jego twarzy, coś podpowiadało jej, że wampir jakimś cudem wie, co takiego chodzi jej po głowie i że go to bawi. Cudownie, o tym właśnie marzyła – żeby zostać wyśmianą przez własnego męża. Momentalnie spochmurniała, chociaż w zasadzie nie miała po temu powodów, po czym wbiła wzrok w ziemię, koncentrując się na liczeniu kroków i w myślach szacując odległość, która dzieliła ich od drzwi.
Musieli już być blisko, kiedy nagle dłoń Carlisle’a zniknęła. Zaskoczona uniosła głowę, próbując zorientować się, co takiego się dzieje, ale nie zdążyła nawet Dorze się rozejrzeć, kiedy poczuła, że traci grunt pod stopami. Krzyknęła krótko, nie tyle przestraszona, co jeszcze bardziej zdezorientowana. Coś poderwało ją do góry, obojętne na to, że mogłaby zaprotestować. Dopiero po ułamku sekundy – dość długo, jak na wampirze zdolności – zorientowała się, że to Carlisle. Natychmiast objęła go za szyję, mając ochotę roześmiać się z własnej głupoty i jednocześnie nie mogąc uwierzyć, że nawet teraz był w stanie pamiętać o takich drobiazgach, jak chociażby zwyczaj przenoszenia panny młodej przez próg.
– Carlisle, ja już to przerabiałam – przyznała i znów się roześmiała, nie mogąc się powstrzymać. Przygnębienie, które odczuwała jakiś czas temu, zniknęło o teraz nareszcie poczuła euforię i spokój płynące z myśli, że to mimo wszystko ich noc.
– Nie ze mną. – Uśmiechnął się do niej czule, po czym przeniósł cały ciężar jej ciała na jedną rękę, żeby móc otworzyć drzwi. Ustąpiły natychmiast, bo nikt w tym miejscu nie miał zwyczaju zamykania domu na klucz, skoro wszyscy, których mogli się obawiać, dysponowali siłą dostateczną, żeby żadne przeszkody nie stanowiły dla nich problemu. Trzeba byłoby zresztą być szalonym, żeby próbować włamać się do domu, który zamieszkiwały wampiry. – Chcę, żeby wszystko było takie, jakie powinno – dodał cicho, wzmagając uścisk wokół niej.
Poczuła, że w odpowiedzi na jego słowa robi jej się cieplej, chociaż jako wampirzyca nie mogła odczuwać chłodu. Pewnie stanęła na nogach, kiedy Carlisle pozwolił jej samodzielnie stanąć w przedsionku, po czym odwróciła się w jego stronę, niemal wpadając mu w ramiona. Stali tak blisko siebie, że praktycznie stykali się za sobą, a jednak Esme wciąż miała wrażenie, że dzieli ich zdecydowanie zbyt wielka odległość; chciała znaleźć się jeszcze bliżej, nawet jeśli fizycznie było to niemożliwe i zamierzała zrobić wszystko, byleby to pragnienie spełnić.
Czy pamiętała swój pierwszy raz albo noc poślubną z Charlesem? Nie i błogosławiła jad za to, że odebrał jej część wspomnień, zacierając je w jej pamięci. Kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że równie dobrze mogłaby powiedzieć, że nigdy z nikim się nie kochała – bo czy miłością można było nazwać kogoś, kto nie wahał się jej uderzyć, a wykorzystując ją zwykle był pijany i brutalny? Jej pierwsze małżeństwo od samego początku było porażką, teraz zaś widziała, że miała wielkie szczęście, że ostatecznie nie skończyła tak jak Layla i zdołał komukolwiek zaufać. Po wszystkim, co przeszła, miała prawo do wątpliwości, a jednak całą sobą wierzyła, że może w pełni Carlisle’owi zawierzyć i że ten ją nie skrzywdzi. Teraz pragnęła oddać mu się całą sobą, żeby to udowodnić, chociaż wciąż miała pewne wątpliwości co do tego, czy nawet po ślubie wampir zdecyduje się jej dar przyjąć.
Uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili stoi i w milczeniu patrzy się na swojego anioła. Speszyła się odrobinę i w pośpiechu chciała odwrócić wzrok, ale nie dał jej po temu okazji. Zachowując się przy tym tak, jakby była czymś niezwykle cennym i kruchym, ujął ją pod brodę, po czym delikatnie nakłonił do tego, żeby spojrzała mu w oczy. Jego spojrzenie dosłownie ją poraziło, zwłaszcza, że chyba nikt nigdy dotąd nie patrzył na nią z takim uczuciem i czułością; to była czysta miłość i nie miała już najmniejszych wątpliwości, że postąpiła słusznie, kiedy tamtego dnia rzuciła się z klifu – gdyby nie to, teraz z pewnością nie byłoby jej w tym miejscu i przy tym mężczyźnie.
Ach, gdyby wcześniej wiedziała, że może liczyć na cokolwiek więcej niż tylko pasmo nieszczęść, cierpienia i bólu…
Wszelakie myśli momentalnie uleciały z jej głowy, kiedy Carlisle nachylił się i musnął wargami jej usta. Natychmiast odwzajemniła pocałunek, instynktownie zarzucając mu obie ręce na szyję i wyciągając się, żeby móc odwzajemnić pieszczotę. Poczuła, że ramiona jej męża owijają się wokół jej talii; Carlisle uniósł ją nieznacznie, żeby było jej wygodniej, a ona pozwoliła mu na to z przyjemnością.
Ta noc musiała należeć do nich – teraz już była tego pewna.

2 komentarze:

  1. Boże jakie to wszystko jest słodkie. Chodzi mi oczywiście, o Esme i Carlisle, bo to ich dotyczył rozdział. Szkoda mi Edwarda. Musi jeszcze długo poczekać na Bells, ale chyba będzie warto. Mmm, Esme i jej pragnienie mnie rozwala XD normalnie kocham tą postać, ale Bellę bardziej ;] jakoś tak wyszło :p
    Rozdział był genialny i proszę nie zaprzeczać :D
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde. Jak słodko. Aż się cały czas uśmiecham. Miło tak raz na jakiś czas, poczytać coś przyjemnego. Miłego i... po prostu dobrego. No bo nie wiem jak to inaczej powiedzieć. Taka prawda. Piszesz cudownie.
    Przepraszam, że nie pisałam tak długo. Jednak co ja mogę. No nic nie mogę. Mogę zaprosić cię do mnie,bo w końcu mam internet.

    Pozdrawiam i życzę weny,

    Aleks.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa