Renesmee
Coś jest nie tak…
Zmarszczyłam
brwi. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak pomyślałam, ale przekonanie, że mam
rację, pojawiło się nagle i nie potrafiłam zrobić niczego, żeby jakoś się
od niego uwolnić. Zaniepokojona, rozejrzałam się po pustej ulicy, ale nie
widziałam niczego, prócz zniszczonych, niezamieszkałych kamieniczek i śmieci,
które dodatkowo oszpecały już i tak nieciekawą okolicę.
Wzdrygnęłam
się, ale ruszyłam dalej. Moje kroki wydawały się nienaturalne głośne w panującej
ciszy, ale usiłowałam o tym nie myśleć, koncentrując się na drodze.
W towarzystwie Gabriela czy Layli łatwiej było mi się przemieszczać, jeśli
chodziło o okolicę w której mieściło się laboratorium Rufusa, ale
teraz byłam sama i czułam się chyba bardziej nieswojo niż przebywając
blisko naukowca. Deszczowa aura jedynie potęgowała uczucie niepokoju i przygnębienia,
przez co momentalnie poczułam się jak w jednym z tych beznadziejnych
filmów grozy, które niejednokrotnie miałam okazję oglądać z Jasperem
i Emmett’em.
A Rufus to
„Koszmar z ulicy Wiązów”?, pomyślałam z przekąsem, wywracając oczami.
Ironiczne podejście pomagało, chociaż bynajmniej nie poczułam się dzięki temu
rozluźniona.
Wciąż
spięta, zatrzymałam się przed kamieniczką, która stanowiła sekretne wejście do
zaułka, gdzie mieściło się laboratorium. Sypiący się tynk i wybite okna
nie wyglądały zbyt zachęcająco, ale nie miałam innego wyjścia. Zwłaszcza kiedy
usłyszałam kolejny grzmot, tym razem niepokojąco blisko, co dobitnie świadczyło
o tym, że burza już dotarła do Miasta Nocy, szybko weszłam do środka, nie
zamierzając moknąć na deszczu.
Już kiedy
ponownie znalazłam się na zewnątrz na skórze poczułam pierwsze krople, a potem
niebo otworzyło się i rozpadało się na dobre. Zaklęłam w duchu
i – chociaż nie miało to żadnego sensu – zakryłam głowę ramionami, na
oślep pędząc przed siebie.
Coś
poruszyło się tuż przede mną, ale nie miałam okazji do tego, żeby zareagować
odpowiednio szybko. Z impetem zderzyłam się z czymś – albo raczej
kimś – co pojawiło się tuż na mojej drodze. Zaskoczona, zatoczyłam się do tyłu,
balansując na piętach, żeby utrzymać równowagę, po czym poderwałam głowę
i mimo padającego deszczu spojrzałam na stojącą przede mną postać.
Zdębiałam.
– Dylan? –
wykrztusiłam z niedowierzaniem. Przecież znikł, a to miejsce było
ostatnim, w którym bym się go spodziewała. – Co ty tutaj…? – zaczęłam
i nie dokończyłam, bo wtedy dostrzegłam niepokojący błysk w zwykle
szmaragdowych oczach pół-wampira i w popłochu cofnęłam się o krok.
Dylan popatrzył
na mnie ponuro, ale równie dobrze mogło okazać się, że mnie nie widzi. Padało
coraz mocniej, więc płomienne, wilgotne włosy kleiły mu się do twarzy i czoła.
Blada skóra wyróżniała się na tle panujących ciemności, nie wspominając o parze
skrzących się czerwienią oczu. Widziałam, jak jego mięśnie nerwowo drgają,
zdradzając gotowość do ataku i to, że nieśmiertelny niekoniecznie jest
zainteresowany tym na kim wyładuje swoją frustrację.
– Uważaj!
Głos Rufusa
mnie zaskoczył, ale instynktownie usłuchałam i odskoczyłam na bok,
dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak wampir skoczył na Dylana. Obaj
wylądowali na ziemi i potoczyli się po bruku. W jednej chwili
wszystko potoczyło się błyskawicznie, a ja poczułam się dokładnie tak, jak
podczas oglądania walki Gabriela i Rufusa – z tym, że teraz byłam
absolutnie pewna, że walczący pragną skrzywdzić siebie nawzajem. Widziałam
dokładnie przemieszczające się sylwetki, za nic jednak nie potrafiłam
stwierdzić, kto ma większe szanse na wygraną.
Usłyszałam
jęk i ciche przekleństwo Rufusa. W następnej chwili Dylan – warcząc
przy tym gniewnie – całym ciałem przycisnął wampira do ściany jednej z kamieniczek.
Szczupła palce spróbował zacisnąć na gardle Rufusa, ale nieśmiertelny nie
zamierzał tak łatwo się poddać i na wszystkie możliwe sposoby usiłował
trzymać Dylana w odpowiedniej odległości od siebie.
Wzmacniając
uścisk na ramionach wyrywającego się w jego stronę telepaty, ponad jego
ramieniem Rufus spojrzał wprost na mnie. Do tej pory skoncentrowany na walce,
dopiero teraz uświadomił sobie moją obecność w pełni. Jego czekoladowe
tęczówki rozszerzyły się w geście niedowierzania, co na moment go
zdekoncentrowało, jednak zdołał jakoś zachować kontrolę.
– Co ty
tutaj robisz?! – zawołał, wyraźnie rozeźlony. – Przecież mówiłem wam, że macie
stąd spadać! – przypomniał i wymruczał coś jeszcze, ale puściłam jego
przepełnione odrobiną złośliwości komentarze mimo uszu.
– Przyszłam
z tobą porozmawiać – powiedziałam zgodnie z prawdą, podchodząc
bliżej. Cały czas uważnie obserwowałam Dylana, próbując ocenić, czy będę
w stanie się na coś przydać.
– No po
prostu cudownie! – Rufus skrzywił się i mocniej naparł na Dylana, ale nie
był w stanie odrzucić go od siebie. – Jakbyś jeszcze się nie zorientowała,
to nie jest najlepszy moment, poza tym…
Nie miał
okazji, żeby dokończyć, bo wtedy Dylan z całym impetem uderzył go łokciem
w twarz. Krew natychmiast trysnęła z rozciętej wargi, w tym
oświetleniu czarna i gęsta niczym atrament. Słodki zapach oszałamiał
i na moment obaj nieśmiertelni zamarli; zwłaszcza Dylan zastygł w bezruchu,
zaskoczony i minęła dłuższa chwila, zanim zdołał na powrót nad sobą
zapanować.
Rufus nie
wahał się długo. Natychmiast wykorzystał chwilę dezorientacji przeciwnika, żeby
wymknąć się z zasięgu rąk przeciwnika. Przebiegłszy tuż obok Dylana,
odskoczył kilka metrów w głąb zaułka, gniewnymi ruchami ocierając
mieszającą się z deszczem krew. Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że
rana w kilka sekund zasklepiła się sama z siebie, co momentalnie
skojarzyło mi się ze zdolnościami Damiana albo zmiennokształtnymi. Najwyraźniej
wampirom takim jak Rufus regenerację również przychodziła ot tak.
– Uciekaj
stąd – rzucił do mnie Rufus, rzucając mi naglące spojrzenie. Cofnęłam się
o krok, powoli wycofując w stronę ukrytego przejścia, które z powrotem
zaprowadziłoby mnie na ulice Miasta Nocy, ale nie mogłam zdobyć się do tego,
żeby odejść. – No już! – warknął Rufus, coraz bardziej poirytowany brakiem
sensownej reakcji z mojej strony.
Jasne włosy
lepiły mu się do czoła, podobnie jak i przemoczone ubranie. Deszcz padał
coraz intensywniej, teraz porównywalny do nawałnicy albo ulewy. Sama nie byłam
pewna, kiedy zrobiło się całkiem ciemno, chociaż wciąż było stosunkowo
wcześnie, a do zachodu słońca powinno zostać jeszcze trochę czasu. Kiedy
spoglądałam w niebo, widziałam ciężkie, czarne chmury, które przysłaniały
niebo, sprawiając, że było ciemno jak w nocy. Strumienie deszczu
utrudniały widoczność, ale i tak doskonale widziałam minę Rufusa,
zwłaszcza w momencie, kiedy patrzył na mnie. W jego oczach było coś,
czego nie potrafiłam zidentyfikować, chociaż kojarzyło mi się tylko z jednym
– z troską. To odkrycie mnie zaskoczyło, chociaż może nie powinnam być
zdziwiona, skoro już wcześniej zauważyłam, że traktuje mnie w wyjątkowy
sposób, nie potrafiąc zdobyć się na obojętność, nawet jeśli praktycznie mnie
nie znał, a ja byłam do niego nastawiona dość sceptycznie. Jakby nie
patrzeć, to właśnie z tego powodu w ogóle przyszłam, żeby z nim
porozmawiać, chociaż w obecnej sytuacji raczej nie mogłam liczyć na to, że
mi się to uda.
Błyskawica
przecięła niebo i na kilka sekund zrobiło się tak jasno, jak w dzień.
Wzdrygnęłam się i zmrużywszy oczy, byłam bliska tego, żeby spanikować
i uciec, dokładnie tak, jak kazał mi Rufus. Pewnie nawet bym się na to
zdecydowała, gdyby nie kolejny atak Dylana, który bezszelestnie przemieścił
się, kiedy dookoła znów zrobiło się ciemno. Wraz z kolejną błyskawicą,
w ostrym błysku białego światła, zobaczyła jego smukłą sylwetkę, kiedy ze
zwinnością i szybkością atakującej kobry, rzucił się wprost na niczego
niespodziewającego się wampira. Rufus syknął i stracił równowagę, po czym
– ciągnąc za sobą Dylana – z impetem uderzył plecami w metalową
klapę, która zasłaniała wejście do laboratorium. Zardzewiałe nawiasy nie
wytrzymały i ustąpiły, a obaj nieśmiertelni zniknęli w ciemnościach,
kiedy ześlizgnęli się ze stromych, prowadzących w dół schodów.
O Boże…, pomyślałam,
ale nie wypowiedziałam tych słów na głos, zbyt oszołomiona. W głowie mi
wirowało i przez kilka sekund po prostu trwałam w bezruchu, niezdolna
do podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji. Mięśnie odmawiały mi
posłuszeństwa, podobnie jak i umysł, bo myśli plątały mi się ze sobą,
niezdolne do ułożenia się w spójną całość. Cała drżałam, chociaż to
uświadomiłam sobie dopiero po dłuższej chwili, kiedy zaczęłam zastanawiać się
nad tym, dlaczego obraz nie tylko rozmazuje mi się przed oczami, ale i dziwnie
kiwa się we wszystkie możliwe strony.
Nie byłam
pewna, jakim cudem zmusiłam się do tego, żeby ruszyć się z miejsca.
Praktycznie o tym nie myśląc, instynktownie rzuciłam się do przodu, raz po
raz potykając się o własne nogi. Ze schodów dosłownie sfrunęłam,
szczęśliwie będąc w stanie trafić na wszystkie stopnie, przynajmniej do
momentu, kiedy nie zrobiłam kolejnego kroku, a moja noga nie trafiła na
pustkę. Jak długa poleciałam przed siebie, lądując na kolanach i po raz
wtóry zdzierając sobie skórę z dłoni. Syknęłam z bólu i spróbowałam
się podnieść, coraz bardziej zdezorientowałam. Cóż, teraz już przynajmniej
wiedziałam, dlaczego podczas ostatniej wizyty, Rufus uczulał mnie i Gabriela
na jeden z końcowych stopni – najwyraźniej go nie było albo był mniejszy
od pozostałych, przez co pośpiech mógł okazać się bolesny.
Usłyszałam
jakiś hałas i to zmobilizowało mnie do tego, żeby momentalnie zerwać się
na równe nogi. W pośpiechu rozejrzałam się dookoła, strącając kilka kropel
wody na posadzkę. Byłam przemoczona, a chłód podziemnego laboratorium
dawał mi się we znaki, ale praktycznie nie zwracałam uwagi na fizyczne
doznania, zbyt oszołomiona. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradzając rosnące
zdenerwowanie i chyba jedynie krążąca w moich żyłach adrenalina
pozwalała mi ustać na nogach. Wiedziałam, że powinnam się wycofać i sprowadzić
pomoc, ale nie potrafiłam się na to zdobyć, wiedziona niepokojącym przeczuciem,
że w każdej wtedy mogłoby być za późno.
–
Dziewczyno, dlaczego jesteś taka uparta? – usłyszałam tuż za sobą i aż
podskoczyłam ze strachu, w pośpiechu okręcając się na pięcie. Zachwiałam
się i omal znów nie wylądowałam na ziemi, ale tym razem w porę udało
mi się uchwycić pion. – Powiedziałem ci, żebyś stąd uciekała – przypomniał mi
spiętym głosem Rufus, niezdolny do tego, żeby dostatecznie dobrze ukrywać
emocje.
W końcu go
dostrzegłam, opartego o ścianę niedaleko drzwi i machinalnie
podeszłam bliżej, chcąc mu pomóc. Popatrzył na mnie i westchnął, ale jego
niechęć nie zrobiła dla mnie żadnego wrażenia, bo wiedziałam, że mnie
potrzebował.
– Gdzie
jest Dylan? – zapytałam, ignorując jego wcześniejsze uwagi. Spięta do granic
możliwości, nerwowo rozglądałam się dookoła, szukając ewentualnego zagrożenia.
– I co z tobą? – dodałam, mierząc go wzrokiem.
Kolejne
westchnięcie, ale przynajmniej postanowił dać za wygraną.
– Nie wiem.
Gdzieś tam – stwierdził, kiwając głową w głąb laboratorium. Obejrzałam
się, wbijając wzrok w ciemność, ale niczego tam nie zobaczyłam. – Daj mi
chwilę. Zaraz dojdę do siebie i stąd spadamy... Ech, drań chyba złamał mi
kręgosłup – stwierdził takim tonem, jakbyśmy właśnie rozmawiali o pogodzie.
– Zrobił…
Co?! – zapytałam z niedowierzaniem, chociaż aż nazbyt dobrze usłyszałam
jego słowa. Spojrzałam na niego okrągłymi ze zdumienia oczami, zastanawiając
się, czy to jeden z tych idiotycznych momentów, kiedy sobie ze mnie
żartował.
Rufus znów
westchnął, tym razem bardziej poirytowany niż zrezygnowany.
–
Powiedziałem, żebyś dała mi chwilę – przypomniał, zaciskając zęby. Starał się
ukrywać przede mną emocje, zwłaszcza związane z okazywaniem słabości, ale
wychodziło mu to dość marnie. – Przypominam, że nie tak łatwo jest mnie zabić.
Upadek ze schodów to trochę za mało – dodał niemal wzgardliwym tonem.
Przygryzłam
wewnętrzną stronę policzka, niespecjalnie przekonana, ale nie miałam innego
wyboru, a jedynie spróbować mu zaufać. Nerwowo oglądając się za siebie,
przykucnęłam przy nim, gotowa ewentualnie mu pomóc, chociaż sama nie byłam
pewna, co takiego mogłam w tej sytuacji zrobić. Zabawne, ale mimo tego, że
przez całe życie przebywałam w towarzystwie kogoś, kto był lekarzem, moja
wiedza medyczna była tak nikła, że pewnie nawet bałabym się zbliżyć do
któregokolwiek z moich dzieci, gdyby zdarzyło im się skaleczyć.
Wiedziałam, że w obecnej sytuacji, taka błahostka jest czymś
nieporównywalnym, ale to nie zmieniało faktu, że czułam się absolutnie
bezradna. Odwykłam już od obecności zmiennokształtnym, Jacob zresztą nigdy nie
ucierpiał do tego stopnia, żebym musiała z jego powodu odchodzić od
zmysłów.
Rufus przez
kilka sekund patrzył na mnie w milczeniu, póki nie zorientował się, co
takiego robi i w popłochu nie odwrócił głowy. Jego czekoladowe oczy
rozszerzyły się, a ja obejrzałam się za siebie, jednocześnie w pośpiechu
zrywając na równe nogi. Dylan stał tuż przed nami, teoretycznie w bezpiecznej
odległości, ale w przypadku kogoś takiego jak on, pokonanie tak krótkiego
odcinka było kwestią kilku zaledwie sekund. Napędzany gniewem i strachem,
wciąż pozostawał niebezpieczny i nie mogłam o tym zapomnieć, nawet
gdybym faktycznie chciała.
– Dylan… –
Niczym w transie podniosłam się i zrobiłam krok do przodu, stając
przed Rufusem. To był instynkt, chociaż wydawało się mało prawdopodobne, żebym
była w stanie kogokolwiek obronić, skoro nie potrafiłam sobie poradzić,
gdy walczyłam o własne bezpieczeństwo. – Dylanie, proszę cię –
powiedziałam bardziej stanowczo, mając nadzieję, że w jakiś sposób
przemówię mu do rozsądku.
Nie chciałam
okazywać strachu, żeby nie prowokować Dylana, ale faktycznie byłam przerażona.
Co prawda nie powiedziałam tego na głos, ale jeśli zrastanie się kręgosłupa
faktycznie było w przypadku takich jak Rufus kwestią chwili, lepiej dla
nas oboje było, żeby się pośpieszył.
– To ja
ciebie proszę, Renesmee – odezwał się cicho Dylan. Błysk czerwieni w jego
oczach przygasł, co dało mi nadzieję na to, że jednak zdawał sobie sprawę
z tego kim jestem i co się dzieje. – Lubię cię, Nessie. I bardzo
nie chciałbym cię skrzywdzić, ale jeśli mnie do tego zmusisz…
– A więc
proszę bardzo – przerwałam mu. Patrząc mu w oczy, zrobiłam stanowczy krok
do przodu, rozkładając ramiona na całą długość. Mięśnie mi drżały, a instynkt
stanowczo protestował, nakazując mi rzucić się do ucieczki, ale uparcie go
ignorowałam. – Skoro chcesz kogoś przy mnie zabić, najpierw musisz zająć się
mną. Nie wspominając o tym, że wtedy Gabriel skręci ci kark, nie sądzę,
żeby Layla kiedykolwiek ci to wybaczyła – oznajmiłam głosem śmielszym niż
w rzeczywistości się czułam.
Dużo
ryzykowałam, ale wtedy trafiłam w sedno, bo Dylan zesztywniał i spojrzał
na mnie w taki sposób, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
Wytrzymałam jego spojrzenie, w duchu próbując przekonać samą siebie, że
teraz nie mogę pozwolić sobie na nawet chwilę zawahania. Nie byłam pewna, co
takiego chcę osiągnąć, ale to już było najmniej istotne, bo liczyło się przede
wszystkim to, żeby jakoś przemówić byłemu partnerowi Layli do rozsądku. W przypadku
Rufusa takie podejście działało i miałam nadzieję, że tym razem będzie
podobnie, chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że mogę się
mylić.
– Posłuchaj
go i się odsuń – odezwał się cicho Rufus, wciąż unieruchomiony gdzieś za
moimi plecami. Wyczułam, że się poruszył i chyba nawet udało mu się wstać,
ale zaraz z jękiem musiał oprzeć się o ścianę, żeby utrzymać
równowagę. – W ogóle nie powinno cię tutaj być, a ja niechęcę
dodatkowo odpowiadać za twoje bezpieczeństwo – przypomniał mi, ale ja nawet
o milimetr nie ruszyłam się z miejsca.
Jeśli miałam
jakiekolwiek szanse na to, żeby wpłynąć na Dylana, wszelakie momentalnie
zniknęły, kiedy jego spojrzenie ponownie skoncentrowało się na Rufusie.
Rubinowe błyski wróciły, zaś przystoją twarz chłopaka wykrzywił grymas, który
mnie przyprawił o dreszcze. Łatwo było myśleć o tym, żeby zachowywać
się jak najostrożniej, ale kiedy przychodziło co do czego, sprawa okazywała się
zdecydowanie bardziej skomplikowana, a mnie nie pozostawało nic innego,
a jedynie mieć nadzieję na to, że Dylan okaże się chociaż odrobinę
stabilny i zdolny do tego, żeby zachować zdrowy rozsądek.
Nadzieja
matką głupich, jak szybko się przekonałam. Nieśmiertelny przez jeszcze kilka
chwil walczył sam z sobą, a potem coś w jego oczach się
zmieniło. Szmaragdowa zieleń ostatecznie zniknęła, wyparta przez czerwień,
a pół-wampir z warknięciem rzucił się do przodu. Wściekłość wróciła
i już nie obchodziło go, co będzie musiał zrobić, byleby dotrzeć do
obiektu swojej nienawiści. Może gdyby na moim miejscu stała Layla, istniałaby
szansa, że wszystko jednak potoczy się inaczej, ale w obecnej sytuacji nie
miałam co na to liczyć.
Skoczyłam
w stronę Dylana, praktycznie się nad tym nie zastanawiając. Zderzenie
sprawiło, że pociemniało mi przed oczami, ale przynajmniej zdołałam chłopaka
zaskoczyć i odepchnąć na bok. Jego oczy ponownie skierowały się w moją
stronę, ale już mnie nie rozpoznał, skoncentrowany na rozsadzających go od
środka emocjach. Bez zastanowienia zaatakował, już nie myśląc o Rufusie,
a jedynie tym, żeby się na kimś wyładować, mnie
zaś nie pozostało nic innego, a jedynie spróbować ratować się paniczną
ucieczką przez laboratorium. Rzuciłam się do przodu, starając się zrobić
wszystko, byleby nie pozwolić się dogonić, obawiałam się jednak, że w tym
przypadku będzie to zbyt mało i nawet odziedziczone po Edwardzie zdolności
okażą się niewystarczające.
Poczułam,
że palce Dylana z siłą imadła zaciskają się na moim ramieniu. Szarpnęłam
się i udało mi się oswobodzić, ale jednocześnie straciłam równowagę
i z impetem poleciałam do przodu, instynktownie wyciągając obie ręce
przed siebie. Wpadłam na stół i uchwyciwszy się brzegu laboratoryjnego
blatu, wywróciłam mebel, ściągając na siebie całą jego zawartość. Dopiero
czując pod palcami gładką, drewnianą powierzchnie i niecodzienny kształt,
uświadomiłam sobie z czym mam do czynienia. Moje palce zacisnęły się wokół
kołka i chociaż cała drżałam na samą myśl o tym, że miałabym go użyć,
bez wahania uniosłam broń, gotowa do obrony.
Wraz
z kolejnym atakiem Dylana na mnie, wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zamachnęłam
się na oślep, jedynie dzięki szczęściu trafiając chłopaka w ramię.
Drzewiec głęboko utkwił w jego ciele, a nieśmiertelny syknął wściekle
i natychmiast odskoczył, przyciskając do siebie ranną kończynę. Spróbował
uchwycić koniec, który wystawał z jego ramienia, ale był zbyt
zdenerwowany, instynkt łowcy zaś okazał się zbyt silny i Dylan nie był
w stanie nad nim zapanować. Wciąż z kołkiem wystającym z ramienia,
chłopak ponownie zwrócił się w moją stronę, jeszcze bardziej podjudzony
i wytrącony z równowagi. Już nie było mowy o tym, żeby mógł
jeszcze stracić mną zainteresowanie – zaatakowałam go, a więc stanowiłam
poważne zagrożenie, które natychmiast należało wyeliminować.
Rufus
dosłownie zmaterializował się pomiędzy mną a Dylanem, dosłownie na sekundę
przed tym, jak chłopak skoczył w moją stronę. Krzyknęłam w proteście,
właściwie tego nieświadoma, ale mój głos został zagłuszony przez dzikie
warknięcie, które wyrwało się z gardła pół-wampira. Niemożliwie wręcz
wyraźnie – mając dziwne wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym
tempie – zobaczyłam gniew w oczach zbliżającego się Dylana oraz napięte do
granic możliwości mięśnie Rufusa. Ten drugi wciąż wydawał się oszołomiony
i lekko chwiał się na nogach, jedynie siłą woli zmuszając się do tego,
żeby stanąć w mojej obronie, ale to już nie miało żadnego znaczenia.
Świat
gwałtownie przyśpieszył w momencie, w którym Rufus zdecydował się na
jedyne sensowne wyjście. Bez zastanowienia zamachnął się i silnym
uderzeniem odrzucił mnie na kilka dobrych metrów, tym samym skutecznie
spychając z drogi Dylana. Całym ciałem uderzyłam w szklaną gablotę,
która stała w kącie laboratorium, a na głowę natychmiast posypał mi
się deszcz szklanych odłamków.
Rufus
i Dylan zniknęli mi z oczu, a w następnej sekundzie byłam
już tylko ja, szkło i krew.
Porównanie Rufusa do Freddy'ego mnie rozbawiło XD kretyńskie filmy mogą oglądać tylko Emmett i Jasper :D kurde, znowu mam nadzieję, że uda im się zabić Dylana, albo chociaż że Layla wparuje w ostatniej chwili i to ona powstrzyma go przed zadaniem 'ostatecznego' ciosu. Znielubiłam go =/ mówiłam to już wcześniej. Podoba mi się postawa Renesmee, kiedy zaczęła sięz nim tak jakby kłócić. coś myślę, że Gabriel będzie Rufusowi wdzięczny za to, że uratował Renesmee przed Dylanem. Mogę się tego dowiedzieć tylko w jeden sposób; czekać na następny genialny rozdział :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, xoxo