Isabeau
Gabriel spojrzał
w zachmurzone niebo i lekko się skrzywił. Jego wzrok machinalnie
powędrował w stronę skrytej w cieniu rozłożystego dębu siostry, która
niedbale opierała się i pień drzewa.
–
Powinniśmy wracać.
Beau
prychnęła i potrząsnęła głową.
– Zaraz.
Przecież chciałeś poszukać Layli – przypomniała, rzucając mu chłodne
spojrzenie. – Martwię się o nią.
– Ja też,
ale zaczyna świtać – zaoponował. Jego ciemne tęczówki dosłownie przeszywały ją
wzrokiem, żeby nie miała najmniejszych wątpliwości, co – czy też raczej kto –
zmusiło go do podjęcia takiej decyzji.
– Już
wychodziłam w dzień – zaoponowała, ale niespecjalnie miała ochotę na to,
żeby się z nim kłócić. – Poza tym… Nie, do diabła. Poszukajmy jeszcze
chwilę. Jeszcze tylko jedna rundka, okej? – zaproponowała nieznoszącym
sprzeciwu tonem.
Gabriel
westchnął, po czym niechętnie skinął głową. Rozdzielili się, kierując się
w przeciwnych kierunkach i po raz wtóry w ciągu ostatnich kilku
godzin, pokonując wyznaczone wcześniej trasy. Jej akurat biegła przez kilka
dobrych kilometrów ciągnącego się lasu, okolice klifu i świątyni;
częściowo zahaczała o bliskie sąsiedztwo domu, który Gabriel zajmował
z Renesmee, ale to już był teren należący do jej brata, więc nie
pozostawało jej nic innego, a jedynie zawrócić. Nie śpieszyła,
skoncentrowana na dźwiękach i zapachach, które atakowany ją ze wszystkich
stron, ale nie wyczuwała niczego, prócz własnego tropu. Layli nigdzie nie było
i powoli zaczynała wątpić w to, czy w ogóle zdoła siostrę
odnaleźć.
Gdzieś
z oddali doszedł ją podmuch mocy, którą rozsyłał na wszystkie strony
Gabriel. Już dawno przekonali się, że telepatyczne nawołania nie mają
najmniejszego sensu, bo Layla i tak nie odpowie, ale nawet wiedząc to,
zdecydowała się do brata dołączyć. Ich mentalne głosy mieszały się ze sobą,
kiedy z pomocą telepatii przeczesywali las, ale ta, której szukali,
uparcie nie odpowiadała.
Tracimy
czas, Beau, stwierdził z westchnieniem Gabriel. Już wieki temu
opracowali specjalną częstotliwość na której się między sobą komunikowali.
Może.
Ale przecież gdzieś musi być, odparłam z uporem, którym szynkę
irytowała wszystkich w koło.
Obyś
miała rację, westchnął chłopak i kolejny raz została sama ze swoimi
myślami.
Od czasu
przemiany, polowanie i tropienie przychodziły jej z łatwością. Co prawda
pora dnia ją drażniła, poza tym czuła się zmęczona, ale nawet to nie było
w stanie wpłynąć na jej czujność. Była w pełni skoncentrowana,
a nienaturalnie wyostrzone zmysły pomagały jej w biegu. Nie miała
problemu z rozróżnieniem poszczególnych zwierząt zaledwie po samym
zapachu, głosie czy kształcie śladów. Nieśmiertelni zawsze mieli niezwykle
wyostrzone zmysły, ale w jej przypadku instynkt wydawał się w pełni
nad nią panować – i to do tego stopnia, że wielokrotnie miała problem
z tym, żeby jakoś nad tym zapanować. Praktycznie bezwiednie zwracała uwagę
na szczegóły, które do tej pory nie miały dla niej żadnego znaczenia. Czasami
ją to dezorientowało, ale w znamienitej większości przypadków czuła się
przede wszystkim przytłoczona nadmiarem informacji i emocji. Nie potrafiła
ich ignorować – nie potrafiła tak po prostu się „wyłączyć”, bała się zresztą,
że jeśli pozwoli sobie na obojętność, utraci coś, co już od jakiegoś czasu
umykało jej między palcami. To właśnie człowieczeństwo pozwalało jej powrócić
do rodziny i zacząć normalnie funkcjonować, chociaż gdzieś w głębi
niej była ta nowa i dzika Isabeau, która nade wszystko pragnęła życia
w mroku. Czasami wciąż miała wrażenie, że las ją woła, zwłaszcza
w momentach, kiedy otaczały ją drzewa, a na myśl nazywały się
wspomnienia trzech miesięcy, które spędziła z daleka od cywilizacji.
Isabeau
pokręciła głową i skoncentrowała się na biegu. Dostrzegła wolną przestrzeń
między drzewami i zorientowała się, że znajduje się blisko świątyni
i klifu. Instynktownie zwolniła, ostatnie metry pokonując ludzkim,
spacerowym tempem. Zatrzymała się na samym skraju, obserwując urwisko
i wznoszący się kilka metrów dalej budynek, ale nie odważyła się opuścić
bezpiecznego cienia, który dawały jej znaki. W powietrzu czuła ozon, jakże
przyjemny po burzy; świeże powietrze mieszało się ze słodyczą kwiatów
i kadzidełek, które zawsze paliły się w świątyni. Od swojego powrotu
dbała o to Allegra, ale wkrótce ten obowiązek miał przejść na Isabeau. Ta
myśl sprawiała, że przychodziły ją przyjemne dreszcze, chociaż jednocześnie
czuła rosnący niepokój, kiedy myślała o zbliżającej się ceremonii.
Oczywiście, od dziecka czekała na to, żeby stać się taka jak Allegra, od
tamtego momentu jednak minęło bardzo wiele czasu i już nie była tą samą
dziewczyną, co kiedyś. Zmieniła się i to w sposób, którego już nie
dało się odwrócić.
Nieświadomie
zrobiła kilka kroków w stronę świątyni. Że w ogóle ruszyła się
z miejsca, uświadomiło jej uczucie dyskomfortu, kiedy przytłumione
promienie słoneczne padły na jej odsłoniętą skórę. Nie poczuła bólu, ale
wrażenie było takie, jakby zanurzyła się w mocno ciepłej wodzie.
Alabastrowa cera natychmiast pokryła się rumieńcami, a Isabeau
instynktownie zapragnęła cofnąć się o krok, żeby ponownie skryć się
w lesie.
Lekko
oszołomiona, znów poderwała się do biegu i ruszyła w dalszą drogę,
nie zamierzając zgadzać z wytyczonej ścieżki, ale myślami wciąż była przy
świątyni i uroczystości. Nie była pewna, czy oby na pewno chce znaleźć się
w centrum zainteresowania i to po tym, jak przed wszystkimi
ośmieszyła Dimitra, odrzucając jego oświadczyny, ale już nic nie była
w stanie zrobić, żeby się wycofać. Wiedziała, że wampir nie miał jej tego
za złe, ale i tak nie wyobrażała sobie, żeby mogła przestać myśleć
o tym, że zachowała się w taki sposób. Oczywiście nie zamierzała
zrezygnować z ceremonii, ale zdecydowanie musiała przygotować się na to,
że nie wszystkie spojrzenia mogą okazać się przychylne.
Przestała
o tym myśleć, kiedy nagle zawirowało jej w głowie. Przystanęła
instynktownie, po czym przeszła jeszcze kilka kroków, żeby ostatecznie oprzeć
się o pień najbliższego drzewa. Czuła falę ciepła, która przeszła całe jej
ciało, ale to nie fizyczne objawy wywołały u niej niepokój. Isabeau
doskonale wiedziała, co się dzieje, ale i tak nie przepadała za momentami,
kiedy wyczuwała nadchodzącą wizję. Mocniej przytrzymując się pnia, lekko się
pochyliła, gotowa na mdłości albo równie gwałtowne reakcje ze strony organizmu.
Rzadko zdarzało się, żeby tak mocno przeżywała swoje widzenia, ale kilka razy
doświadczyła podobnych wizji i wiedziała, że będzie musiała to przeczekać.
Bardziej przerażało ją to, co w każdej chwili mogła zobaczyć, bo nigdy nie
przewidywała przyszłości, która układała się dobrze. Nie była jasnowidzem, ale
wieszczką, a jej przepowiednie zawsze związane były z przyszłymi
katastrofami, które bezpośrednio wpływały na życie jej albo historię całego
świata. To zabawne, ale te pierwsze wizje przerażały ją bardziej niż nawet
krwawe wydarzenia, które dotyczyły ludzi, ale oszczędzały tych, którzy byli jej
bliscy. Zawsze bała się, że nagle zobaczy coś przerażającego, jak chociażby
śmierć kogoś dla niej ważnego albo swoją własną, a w tej sytuacji
zdołała uczepić się tylko jednej myśli.
Błagam,
niech to nie będzie Layla…
Zdążyła
jeszcze cicho jęknąć, a już w następnej sekundzie znany jej świat
zniknął, a przed oczami stanęły jej obrazy, które dopiero miały stać się
rzeczywistością. Isabeau przygotowała się na wyraziste kontury, głośne dźwięki
i jaskrawe kolory, które zawsze towarzyszyły jej widzeniom, ale tym razem
było inaczej. Nadmiar doznań, emocji i obrazów uderzył w nią
z całą mocą, całkowicie wytrącając ją z równowagi. Obrazy zaczęły
zmieniać się w zawrotnym tempie, przez co ledwo była wstanie
się na nich skupić. Pojawiały się i znikały, nie dając jej szans na to,
żeby uporządkowała je w jakąkolwiek składną całość, a tym bardziej
żeby spróbowała je zrozumieć.
Widziała
jakiś kształt, może stół. Okrągły, wykuty z kamienia. Coś na nim było, ale
zanim zdążyła się zorientować, obraz rozmył się, a z ciemności
wyłoniło się coś innego.
Czerwony
kształt. Cienka linia czerwieni. Przesuwała się i była coraz dłuższa,
tworząc kształt, który doskonale znała, a przynajmniej tak jej się
wydawało. To chyba był pentagram, a przynajmniej miał nim być, bo zanim
kształt ostatecznie się zamknął, wizja zniknęła.
Teraz
otaczała ją ciemność; nie było żadnych obrazów, żadnych kształtów – po prostu
pustka, której w żaden sensowny sposób nie potrafiła opisać.
A w tej ciemności były głód, strach i świadomość nadchodzącej
śmierci. Chciała się uwolnić, ale nie potrafiła i to było najbardziej
przerażające. Mogła co najwyżej czekać, ale wybawienie nie nadchodziło –
a ona istniała nadal.
Było dużo
krwi. Widziała dużo krwi – lepiej, ciemnej i gęstej. Kałuża czerwieni
rosła, pokrywając posadzkę – znajomą jej posadzkę, którą już gdzieś widziała…
Ktoś
krzyczy. Dźwięk mrozi krew w żyłach, wysoki i upiorny. Próbuje jakoś
od niego uciec, ale nie potrafi, bo ten dźwięk jest w niej –
i wzrasta, wciąż wzrasta, nie zamierzając ustąpić. Wypala się w jej
umyśle, tak, żeby już nigdy nie była w stanie go zapomnieć…
A potem
zamiera, przeistaczając się w śmiech.
Przerażająco
zimny, ale przy tym piękny śmiech, który…
Isabeau
krzyknęła i chwyciła się za głowę. W pośpiechu zgięła się wpół,
masując skronie, ale śmiech wciąż wypełniał jej umysł, boleśnie odbijając się
od wnętrza czaski. Czuła, że jest na pograniczu świadomości i snu, ale nie
potrafiła się wybudzić, przed oczami wciąż mając szybko zmieniające się obrazy.
Widziała jakieś postaci w mroku, widziała czerwone oczy – i widziała
kobietę o twarzy anioła, ale spojrzeniu i sercu zimnym niczym lód. To
ona się śmiała, a Isabeau nie potrafiła zrobić niczego, żeby przestała;
ten dźwięk ją paraliżował, sprawiając ból.
Ta kobieta…
Och, kim
była ta kobieta?
Jasne włosy.
Idealne rysy. Widziała ją, ale jednocześnie nie widziała, bo szczegóły jej
wyglądu umykały jej, kiedy próbowała się skoncentrować i cokolwiek
zapamiętać. Czuła się tak, jakby znajdowała się pod wodą, a ciśnienie
rozsadzało jej czaszkę, sprawiając ból, którego do tej pory nie zdarzyło jej
się dostarczyć. Pragnęła zacząć krzyczeć, a może i już to robiła, ale
jeśli tak, to krzyk nie przynosił ukojenia, którego mogłaby się spodziewać.
Spokój i cisza nie nadchodziły, chociaż śmiech zaczął się zmieniać
i teraz dochodził jakby z daleka.
Ona
nadchodzi…
Ta myśl
pojawiła się nagle i równie dobrze ktoś mógł ja wyśpiewać. Rytmiczne
słowa, które prześlizgnęły się przez jej umysł, przyprawiając ją
o dreszcze.
Powinna
była wiedzieć.
Och,
powinna była wiedzieć, ale…
Północ nadchodzi. A wraz z nią Matka Wampirów, jedyna pierwotna. Niech zapanuje noc, kiedy krew zostanie przelana, a odwieczne pieczęcie przełamanie. Krew czysta, krew pełna mocy – wypełniona jasnością, której od dawna nie doświadczono. Powróci silna, żeby znowu jednoczyć i rozdzielać, niszczyć i budować; a wraz z nią znów zapanuje porządek i ład sprzed Upadku, kiedy Śmiertelny Kwartet ponownie zajmie miejsce u jej boku. Hipnotyzujący śpiew Syreny znów zabrzmi wkoło, gromadząc tych, którzy do Matki należą i niszcząc jej największych wrogów. Kiedy Syrena śpiewa, Isobel rośnie w siłę.
Miasto wiecznego mroku. Kamienny stół. Krew. I noc. Noc zwana początkiem końca, kiedy śmierć wymiesza się z życiem, a na świat zstąpi nieprzenikniona ciemność. Czas zmian, czas w którym nic już nie będzie takie samo. Kiedy możliwe jest to, co do tej pory zdawało się poza zasięgiem. Poprzedzona odrodzeniem; nadejściem jednego z Ostatnich, który swą krwią sprawi, że Dzieci Nocy odrodzą się na nowo.
A później już tylko jej potęga, kiedy porządek rzeczy zostanie przywrócony – tak długo, aż znów nie pojawi się Światłość…
Te słowa…
Musiała już gdzieś je słyszeć, była tego pewna, ale wszystko dochodziło jakby
z oddali, a ona była tak bardzo zmęczona… Mięśnie i umysł
odmawiały jej posłuszeństwa, ale uparcie trzymała się obrazów z wizji, nie
chcąc pozwolić na to, żeby wyrwać się z transu. Czuła, że musi coś zrobić
– że musi zapamiętać, bo więcej nie będzie miała po temu okazji – ale to było
trudne, a wizja bezlitośnie jej się wymykała, powoli zanikając. Pozostał
jedynie ból, który z każdą kolejną sekundą wydawał się przybierać na sile,
chociaż to nie powinno mieć miejsca.
W następnej
sekundzie Isabeau osunęła się na kolana, całkiem wyczerpana. Gdzieś na krawędzi
świadomości, słyszała zaniepokojone, mentalne okrzyki Gabriela, który raz za
razem powtarzał jej imię, wyczuwając, że coś jest nie tak.
Ale było
też coś jeszcze, co nie miało związku z Gabrielem.
Jedno
jedyne imię, które echem odbijało się w jej umyśle.
Elena…!
Renesmee
Isabeau jęknęła i poruszyła
się niespokojnie. Natychmiast znaleźliśmy się przy niej, z niejaką ulgą
przyjmując to, że dziewczyna powoli zaczynała dochodzić do siebie. Zwłaszcza
Aldero i Cameron zaczęli wyrywać się do swojej ułożonej na kanapie
w salonie mamy, ale Esme stanowczo ich powstrzymała, zwłaszcza, że
Carlisle gestem kazał nam się trochę odsunąć, żeby dać Isabeau odetchnąć. Chyba
sama czułabym się nieswojo, gdybym po przebudzeniu ujrzała nad sobą tak wiele
osób, dlatego posłusznie cofnęłam się o krok.
– No,
siostrzyczki… Ty to potrafisz nawet mdleć w wielkim stylu – stwierdził
cicho Gabriel, ale mimo nutki sarkazmu w głosie, doskonale słyszalna była
obawa.
– Marzyła
o tym, żeby na wstępie usłyszeń twój anielski głos, Gabrielu – wymamrotała
Isabeau, po czym z jękiem położyła sobie dłoń na oczach. – O bogini,
moja głowa i… Co się stało? – zapytała natychmiast i poderwała się do
pozycji pionowej.
Gabriel
zamierzał jej odpowiedzieć, ale wtedy Beau zatrzepotała powiekami. Mój mąż
zesztywniał, a ja cofnęłam się w popłochu, omal nie potykając
o własne nogi, kiedy zobaczyłam stan tęczówek Isabeau. Zwykle srebrne po
wizji, teraz były niemal białe; wręcz zlewały się z białkiem oka, przez co
dziewczyna wyglądała tak, jakby była niewidoma.
Siostra
Gabriela jęknęła i zacisnęła oczy, mocno przyciskając obie dłonie do
powiek. Usłyszałam cichy jęk Esme i przekleństwo Layli, która zjawiła się
krótko po tym, jak wyczuła, że z jej siostrą dało się coś złego. Teraz
krążyła nerwowo, raz po raz spoglądając na Isabeau, i zatrzymała się
dopiero wtedy, gdy Beau wydała z siebie cichy jęk.
– No co? –
Dziewczyna była zdenerwowana i wcale mnie to nie dziwiło. Wciąż
oszołomiona, przykucnęłam, żeby móc objąć Alessię i Damiena, którzy
z zaciekawieniem i obawą obserwowali sytuację. – O co wam
chodzi?
– Twoje oczy…
– Carlisle zawahał się, dobrze zdając sobie sprawę z tego, jak Isabeau
podchodziła do kwestii przyjmowania jakiejkolwiek pomocy. – Isabeau… Ech,
dobrze się czujesz? – zaryzykował, siląc się na profesjonalny ton.
Isabeau
skrzywiła się i pokręciła głową.
– Poza tym,
że głowa mi pęka, a oczy pieką jak… No cóż, zresztą nieważne –
zreflektowała się, uświadamiając sobie obecność dzieci. – Nic nie widzę. To
znaczy, jakieś kształty i… Na litość Selene… – jęknęła, a w jej
głosie autentycznie wyczułam strach. – Jak bardzo jest źle? – zapytała cicho,
układając głowę na oparciu kanapy; oczy wciąż miała zamknięte.
–
W zasadzie… – zaczął Edward, ale ostatecznie rozmyślił się, nie będąc
w stanie dokończyć sensownego zdania. Jedynie popatrzył na swojego
przybranego ojca, szukając jakiegoś potwierdzenia albo wskazówki, ale Carlisle
jedynie pokręcił głową. – No cóż…
– Jak
bardzo mamy być z tobą szczerzy, Beau? – odezwał się ponownie Gabriel
z nieco skonsternowaną miną.
Odpowiedziało
mu poirytowane mruknięcie. Sama nie byłam już pewna, czy dziewczyna była
bardziej przerażona, czy poirytowana, ale zakładałam, że w tym przypadku
można mówić o obu tych uczuciach jednocześnie.
– Wal
śmiało, Gabrielu. Już i tak nic nie sprawi, żebym poczuła się gorzej –
westchnęła zmęczonym głosem, kiedy cisza zaczęła się przeciągać.
– No
dobrze. Jeśli mam być szczery… – zaczął i jęknął, bo dla pewności wbiłam
mu łokieć między żebra; skrzywił się, ale przynajmniej zrozumiał aluzję. –
Jest… No cóż, twoje oczy wcale nie wyglądają tak źle – zapewnił
z przesadnym entuzjazmem.
Isabeau
jęknęła, szybko domyślając się, że nie jesteśmy z nią szczerzy. Czułam się
bezradnie, podobnie zresztą jak pozostali, tym bardziej, że nie byłam
w stanie zrobić niczego, żeby jakoś dziewczynie pomóc. Carlisle również
popatrzył na nią i westchnął, nie chcąc dodatkowo irytować Beau swoimi
uwagami, gdyby chciał jakkolwiek jej pomóc. Beau wciąż bywała skomplikowana,
jeśli chodziło o kwestie rodzinne i powoli zaczynaliśmy do tego
przywykać.
Layla
westchnęła i usiadła u boku siostry, biorąc ją za rękę. Isabeau
zesztywniała, ale nie skomentowała obecności dziewczyny nawet słowem.
– Wiesz,
moim zdaniem już jest lepiej – stwierdziła Layla, ostrożnie dobierając słowa. –
Jakbyś spróbowała zamrugać… O, tak. Już są bardziej srebrne niż białe –
ucieszyła się, a my faktycznie musieliśmy przyznać jej rację.
– Może, ale
ból pozostaje bólem – skrzywiła się sama zainteresowana. – Ale już trochę cię
widzę, a to chyba dobrze.
Znów
opuściła powieki, wracając do poprzedniej pozycji, ale wydawała się
spokojniejsza. Odetchnęłam w duchu, bo przez kilka
nieznośnych minut byłam gotowa stwierdzić, że Isabeau jakimś cudem na stałe
straciła wzrok. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić i ta myśl miała
w sobie coś przerażającego, dlatego z tym większą ulgą odrzuciłam ją
od siebie.
Usłyszałam
ciche kroki, a potem z kuchni wyszła Allegra. Matka Isabeau pojawiła
się na krótko przed tym, jak Gabriel przyniósł nieprzytomną Beau, a na
widok córki, natychmiast wypadła z pokoju. W pierwszej chwili nie
zrozumiałam dlaczego, ale kiedy dostrzegłam w rękach pół-wampirzycy miskę
z jakimś parującym płynem, pojęłam jej intencje.
Allegra bez
wahania podeszła do kanapy i wyciągnęła w stronę dziewczyny nawilżony
w zawartości naczynia ręcznik.
– Połóż
sobie na oczy, mi amore –
doradziła spokojnie; czasami przerażające wydawało mi się to, jak niektórzy
nieśmiertelni potrafili obywać się bez emocji.
Beau
drgnęła, lekko zaskoczona obecnością matki, ale nawet się nie zawahała. Aż
jęknęła, kiedy przysłoniła sobie oczy ręcznikiem, a ja dopiero po chwili
uświadomiłam sobie, że to była ulga.
Carlisle
popatrzył z zaciekawieniem najpierw na Isabeau, a potem na stojącą
obok kanapy Allegrę. W jego oczach pojawił się błysk zainteresowania, jak
zawsze zresztą, kiedy mógł dowiedzieć się czegoś więcej na temat świata
w którym żyliśmy.
– Będziesz
musiała mnie tego nauczyć – stwierdził z uśmiechem.
Allegra
zaśmiała się perliście, za to Isabeau prychnęła urażona; najwyraźniej wracała
do siebie.
–
I pomyśleć, że to właśnie wy kwestionowaliście wszystkie moje sposoby na
gorączkę – stwierdziła urażona.
– Bądźmy
szczerzy, Isabeau – nigdy nie byłaś mistrzynią przekonywania – przypomniał jej
Gabriel, przez co zasłużył sobie na to, że siostra warknęła na niego
ostrzegawczo.
Uśmiechnęłam
się, bo skoro ta dwójka już zaczynała się przekomarzać, musiało być dobrze.
Machinalnie spróbowałam założyć obie ręce na piersi, ale ból w ramieniu
przypomniał mi, że to nie jest najlepszy pomysł. Skrzywiłam się
i odpuściłam, czym ściągnęłam na siebie uwagę do tej pory skoncentrowanej
na Isabeau Allegry.
– Poczekaj
aż ostygnie, a potem spróbuj przemyć tym ramię. Te okłady pomagają,
a jeśli się nie mylę, nie powinna zostać nawet
lekka blizna – doradziła mi, odstawiając miskę na stoliku. – Szkoda byłoby,
gdybym musiała to wylać.
– Ach...
Dzięki – mruknęłam nieco speszona. – A tak właściwie… Co to jest?
Kapłanka
uśmiechnęła się do mnie tajemniczo.
– No cóż,
to przynajmniej na razie zostanie moim sekretem – zapowiedziała, więc nie
próbowałam na nią naciskać.
Przeniosłam
wzrok na Isabeau, która zdążyła już wygodniej usiąść na kanapie. Dziewczyna
wahała się przez dłuższą chwilę, zanim zdecydowała się odsunąć ręcznik.
Mrugając pośpiesznie, skoncentrowała wzrok na jakimś punkcie przed sobą
i odetchnęła. Ja również rozluźniłam się, widząc, że oczy dziewczyny
przybrały srebrną barwę; wciąż wyglądały przerażająco, ale już przynajmniej
tęczówki wyraźnie odcinały się na tle białka.
Isabeau
zamrugała jeszcze kilkakrotnie, po czym w zamyśleniu skinęła głową.
Wyglądała na zmęczoną, co przez wzgląd na porę dnia nie było niczym dziwnym,
ale coś podpowiadało mi, że byłą zbyt pobudzona, by zasnąć. Na myśl natychmiast
nasunęło mi się istotne pytanie, które wisiało w powietrzu od momentu,
w którym Gabriel przyniósł Isabeau, ale ja nie zdecydowałam się go zadać.
Carlisle za
to tak.
– Isabeau?
– Doktor zawahał się, ale ostatecznie usiadł u boku dziewczyny, próbując
zwrócić na siebie jej uwagę. – Isabeau… Co takiego widziałaś?
Pół-wampirzyca
zawahała się. Raz jeszcze zamrugała nieprzytomnie, ostatecznie opuszczając
powieki. Ze świstem wypuściła, a jej oczy rozszerzyły się lekko, kiedy coś
sobie uświadomiła.
– Bardzo
chętnie bym wam powiedziała, ale… – Westchnęła i z jękiem ukryła
twarz w dłoniach. – Nie pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz