Renesmee
Od zapachu własnej krwi,
kręciło mi się w głowie. Nie czułam bólu, ale gdzieś w głębi duszy
wiedziałam, że to jedynie kwestia czasu i wpływ adrenaliny. Przed oczami
tańczyły mi czarne plamy i przez kilka sekund nie widziałam niczego, aż do
momentu, w którym nade mną pojawiła się ciemna postać. Cała zesztywniałam
i spróbowałam się zasłonić, ale mięśnie miałam jak z ołowiu, dlatego
jakikolwiek ruch przyszedł mi z trudem.
– O bogini…
– Głos wydał mi się znajomy, ale kojarzenie faktów przychodziło mi z trudem.
– Poczekaj. Ja zaraz… Poczekaj – powtórzyła postać, a potem poczułam, że
czyjeś ramiona owijają się wokół mojej talii, lekko unosząc mnie do góry.
– Rufus? –
zapytałam cicho. Próbowałam się skoncentrować, chociaż to okazało się trudniejsze
niż mogłabym przypuszczać. – Dylan… Gdzie jest Dylan? – jęknęłam i cała
zesztywniałam, w pośpiechu rozglądając się dookoła.
Usłyszałam
westchnienie, a potem obraz w końcu się wyostrzył, a ja
dostrzegłam twarz wampira zaledwie kilka centymetrów od mojej własnej. Miał
słodki oddech, który okazał się całkiem przyjemny, chociaż równie dobrze mogło
okazać się, że doszłam do takich wniosków pod wpływem oszołomienia.
Prawdopodobnie powinnam była być speszona taką bliskością, ale wcale nie czułam
się źle i nawet nie próbowałam protestować.
– Uciekł –
odezwał się w końcu Rufus, ale dla pewności i tak obejrzał się za
siebie. – Przepraszam cię. Tak mi przykro… Nie chciałem zrobić ci krzywdy,
tylko odsunąć cię na bezpieczną odległość – wytłumaczył w pośpiechu,
a ja zauważyłam, że jest naprawdę przerażony.
– Nic mi
nie jest – stwierdziłam, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna. Wciąż czułam
krew i to chyba powinno mnie niepokoić, ale jakoś nie potrafiłam się
przejąć. Niebezpieczeństwo minęło, więc czułam się przede wszystkim zmęczona. –
Ja tylko…
– Ha! Dobre
mi nic – żachnął się, ale najwyraźniej nie zamierzał nic więcej mi tłumaczyć.
Wciąż mocno mnie obejmując, w ułamku sekundy dopadł do najbliższego
nienaruszonego blatu, po czym bezceremonialnie zrzucił całą jego zawartość na
podłogę, żeby móc mnie na nim posadzić. – Pokaż… Na litość pięknej Selene, chcę
tylko zobaczyć – powtórzył spiętym tonem, kiedy instynktownie odepchnęłam jego
ręce, gdy spróbował podwinąć mi bluzkę.
Nie byłam
na tyle oszołomiona, żeby nie zareagować na to, że mnie dotykał. Rzuciłam mu
nieufne spojrzenie, ale błysk niepokoju w jego oczach przekonał mnie do
tego, żebym przestała z nim walczyć, skoro nie miał złych zamiarów. Kiedy
zresztą na siebie spojrzałam, aż jęknęłam, widząc liczne zadrapania na
ramionach, których dorobiłam się, kiedy posypały się na mnie odłamki szkła.
Natychmiast uniosłam ręce, przeczesując palcami włosy, żeby wytrząsnąć resztki
szkła, ale Rufus powstrzymał mnie, zaciskając obie dłonie na moich
nadgarstkach.
Zmarszczyłam
brwi, po czym spojrzałam na niego z rozdrażnieniem. Nawet na mnie nie
popatrzył, tylko bezceremonialnie raz jeszcze spróbował dostać się do mojej
bluzki, co jeszcze bardziej mnie rozdrażniło. Czy znowu zapominał kim jestem,
widząc we mnie tę całą Rosę albo kogoś innego?
– Rufus…
Pokręcił
głową i stanowczo zmusił mnie, żebym dokładniej się dobie przyjrzała. Aż
wzdrygnęłam się, kiedy zobaczyłam się szybo powiększającą się plamę czerwieni
na moim brzuchu. Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że wszystko mnie
boli, chociaż nic nie było porównywalne z paleniem w lewym ramieniu.
Rufus
skorzystał z chwili mojej dezorientacji, żeby jednak podciągnąć mi bluzkę,
odsłaniając brzuch. Jęknęłam na widok jeszcze większej ilości szklanych
odłamków i świeżej krwi, która porywała moją skórę. Słyszałam, że wampir
mamroce coś nerwowo pod nosem, chociaż nie potrafiłam w pełni określić czy
to coś sensownego, czy może liczne przekleństwa.
– Och nie,
nie, nie… – wyszeptał cicho, po czym uniósł głowę, żeby na mnie spojrzeć. –
Poczekaj. Musisz to ściągnąć – zwrócił się do mnie stanowczo, próbując nakłonić
mnie do tego, żebym pozwoliła zdjąć pokrwawioną i przemoczoną koszulkę.
Szukałam
w głowie jakieś powodu, dla którego mogłabym odmówić, ale myślenie
sprawiało mi problem, dlatego Rufus ostatecznie i tak postawił na swoim.
Nie mając cierpliwości, rozerwał mi bluzkę i praktycznie zrywając ze mnie
materiał, zawinął go i zaczął ocierać krew na moim brzuchu, żeby lepiej
przyjrzeć się ranie. Dostrzegłam, że jego rysy odrobinę złagodniały, co chyba
znaczyło, że nie było tak źle, ale wtedy zerknął na moje ramię – to, które tak
bardzo mi dokuczało – i aż syknął, zupełnie jakby to on miał powody do
cierpienia.
– Szlag –
zaklął i mocno przycisnął resztki mojej koszulki do rozcięcia, chociaż to
jedynie wzmogło ból. Ujął mnie za rękę i położywszy ją na prowizorycznym
ucisku, dał mi do zrozumienia, że mam przytrzymać materiał, żeby mógł
oswobodzić ręce. – Zostań tutaj. Za chwilę wrócę – zapewnił i jeszcze
zanim skończył mówić, jego kontury rozmyły się, bo rzucił się do biegu.
Zostałam
sama na tamtym blacie, w samym zaledwie staniku. Wyjątkowo cieszyłam się,
że biorąc pod uwagę walkę i spotkanie w laboratorium, nie ubrałam
zestawu odważniejszej, koronkowej bielizny, którą czasami wkładałam dla Gabriela.
Mimo wszystko i tak czułam się skrępowana, chociaż i tak nie tak
bardzo, jak byłabym, gdy sytuacja była normalna, a ja mogłabym swobodnie
panować nad myślami i jakoś się skoncentrować.
Było mi
zimno, tym bardziej, że byłam przemoczona, a w podziemiach było
chłodno. Starając się to ignorować, spróbowałam nadążyć za szybko
przemieszczającym się Rufusem, ale i tak udało mi się to dopiero wtedy,
kiedy wrócił do mnie i na blacie, który zajmowałam, szybko położył to, co
przygotował. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy rozpoznałam nie tylko liczne
opatrunki, ale również jakieś środki i zapakowaną strzykawkę.
– Co ty
robisz? – zapytałam nerwowo, czując, że jestem bliska paniki. Powoli zaczynało
docierać do mnie to, co się wydarzyło; drżałam coraz bardziej i to nie
tyle z powodu chłodu, ale nadmiaru emocji, które nie mogły znaleźć ujścia.
– Muszę cię
opatrzyć, zanim mi się tutaj wykrwawisz – odparł pozornie cierpliwym tonem,
nawet na mnie nie patrząc. W pośpiechu zlustrował wzrokiem wszystko to, co
przygotował, szukając tego, co miało być mu potrzebne. – Nie wiem, czy już ci
to mówiłem, ale medycynę też skończyłem. Co prawda nie zakładałem szwów już
przynajmniej od wieku, ale czasami chyba warto sobie pewne rzeczy przypomnieć…
– stwierdził w zamyśleniu; jeśli chciał mnie tym rozbawić, bynajmniej mu
nie wyszło.
– Szwów?! –
powtórzyłam i spojrzałam na niego oczami wielkimi jak spodki. Natychmiast
wyprostowałam się i spróbowałam zsunąć się z blatu, ale mi nie
pozwolił. – Nie… Ja nie chcę – zaprotestowałam niemal płaczliwym tonem.
Szarpnęłam się, próbując jakoś się oswobodzić, ale w tej sytuacji równie
dobrze mogłabym próbować siłować się z najbliższą ścianą. – Puść mnie!
W tej chwili masz mnie puścić, bo…
Rufus
skrzywił się, po czym jeszcze bardziej stanowczo mnie przytrzymał, chyba
próbując coś powiedzieć, ale go nie słuchałam. Gwałtowniej szarpnęłam się, ale
osiągnęłam jedynie tyle, że blondyn raz jeszcze usadził mnie na blacie i przyciskając
mnie do niego własnym ciałem, ujął moją twarz w dłonie. Pokręciłam głową,
próbując jakoś się oswobodzić, ale Rufus i tak nie dał za wygraną,
próbując nakłonić mnie, żebym na niego popatrzyła.
– Chcę
wrócić do domu – powiedziałam i w ramach protestu, mocno zacisnęłam
powieki i w miarę możliwości odwróciłam głowę, żeby zrobić mu na
złość. – Jestem zmęczona. Gabriel pewnie i tak poinformuje Carlisle’a,
i wtedy dziadek mnie obejrzy, ale do tego czasu mogę odpocząć – mówiłam
coraz szybciej, próbując jakoś przemówić go do rozsądku.
– Nie
możesz wrócić do domu, bo… – zaczął, starając się zachować cierpliwość, ale był
coraz bliższy wybuchu. Dalej tylko kręciłam głową, nie zamierzając na niego
popatrzeć. – Renesmee, spójrz na mnie! – „huknął”, a ja aż podskoczyłam ze
strachu i machinalnie wykonałam polecenie, unosząc powieki i spoglądając
mu w twarz. Lekko uniósł moją głowę i zajrzał mi w oczy,
wzdychając przy tym lekko. – Masz rozszerzone źrenice i jesteś pobudzona,
co jest objawem szoku. Co więcej krwawisz, a w kilki miejscach wciąż
jest szkło, które trzeba wyciągnąć, zanim dostanie się jeszcze głębiej. W takim
wypadu tym bardziej powinienem cię zatrzymać i byłbym bardzo wdzięczny,
gdybyś nie zachowywała się tak, jakbym próbował zrobić ci krzywdę – wyjaśnił,
starannie wypowiadając każde kolejne słowo, jakby miał wątpliwość co do tego,
czy będę wstanie je zrozumie.
– Ale…
Rufus
uciszył mnie spojrzeniem.
– Żadnych
„ale” – uciął nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Jeśli chcesz się wykrwawić, to
możesz poczekać na pojawienie się Carlisle’a, ale ja nie zamierzam ci na to
pozwolić. Możesz albo mi zaufać i pozwolić sobie pomóc, albo dalej się
opierać i zmusić mnie do tego, żeby bolało bardziej, jeśli będę musiał
założyć opatrunek siłą – zagroził, a moje oczy rozszerzyły się jeszcze
bardziej. – Renesmee, proszę. Nie podoba mi się to, jak dużo krwi straciłaś.
Jeśli poczekamy jeszcze trochę, wcale nie zdziwię się, jeśli będziesz
potrzebowała transfuzji, a ja nie mam warunków, żeby ją tutaj
przeprowadzić – westchnął zmęczonym głosem. – Teraz cię puszczę, dobrze? Tylko
nie uciekaj, bo i tak cię dogonię – zastrzegł i powoli odsunął się,
uważnie mnie obserwując; jakoś nie miałam złudzeń co do tego, czy w tamtym
momencie żartował.
Popatrzyłam
na niego skrzywdzonym wzrokiem, ale nie ruszyłam się nawet o milimetr, po
prostu się w niego wpatrując i to tak intensywnie, że obrazy zaczął
rozmazywać mi się przed oczami. Może faktycznie Rufus miał rację, a ja
byłam w szoku, ale nie byłam tego pewna. Wiedziałam jedynie, że jest mi
słabo, wszystko mnie boli i jestem osłabiona. Na domiar złego nie
podchodziłam entuzjastycznie do pomocy, której zamierzał udzielić mi Rufus,
chociaż jednocześnie jakiś cichy głosik podpowiadał mi, że mogę mu zaufać.
Zdecydowanie bardziej wolałam, żeby na jego miejscu znalazł się Carlisle, bo
przy nim jak nic poczułabym się pewniej, ale najwyraźniej nie miałam wyboru,
zwłaszcza, że zważywszy na ilość krwi, czas faktycznie był istotny.
Wzdrygnęłam
się, kiedy palce Rufusa musnęły moją odsłoniętą skórę. Wampir rzucił mi
krótkie, nieodgadnione spojrzenie, zaraz jednak przeniósł wzrok na moje ramię,
kiedy delikatnie odsunął moją przesiąkniętą krwią bluzkę. Materiał wręcz
ociekał od osoki, a ja poczułam, że od słodkiego zapachu robi mi się
niedobrze, co było dość ironiczne, jeśli wziąć pod uwagę to, że w połowie
byłam wampirzycą. Cóż, może i na co dzień piłam krew, ale ciężko było,
żebym reagowała inaczej na zawartość własnych żył.
Rufus
przycisnął świeżą gazę do mojego ramienia, po czym zostawił mnie na moment,
żeby zapalić światło. Zamrugałam pośpiesznie, bo chociaż światło było łagodne
i anemiczne, zdążyłam już odzwyczaić się od jasnego blasku. Rufusowi
najwyraźniej ta zmiana nie ciążyła, bo natychmiast przeszedł do rzeczy i odszukał
środek odkażający. Ulżyło mi, że przynajmniej zwilżył nim kolejną gazę, zamiast
nalać go bezpośrednio na ranę, ale i tak nie powstrzymałam się od jęku,
kiedy w kontakcie z płynem, ból stał się jeszcze bardziej nieznośny
niż wcześniej. Wampir znów musiał mnie przytrzymać i przez to omal nie
wpadłam mu w ramiona; to odkrycie rozproszyło mnie do tego stopnia, że na
kilka sekund zamarłam, całkowicie oszołomiona.
Mimo
wszystko zaskoczyło mnie to, jak wampir potrafił być delikatnym, kiedy była
taka potrzeba. Przez moment miałam nawet ochotę go trochę wypytać, ale nie
zdołałam się odezwać, zbyt otępiała, żeby sobie na to pozwolić. W zamian
po prostu obserwowałam poczynania Rufusa, chociaż rozpraszały mnie świetlne
refleksy, które tańczyły w jego jasnych włosach. Widziałam krew na jego
ubraniu, ale ciężko było mi określić czy należała do mnie, czy do niego, skoro
tak szybko się regenerował.
Właśnie…
– Co
z tobą? – zapytałam, przypominając sobie o tym, co wspominał mi
wcześniej. Rzucił mi pytające spojrzenie, lekko unosząc brwi ku górze. – No
wiesz, Dylan dał ci w twarz. A później… No wiesz – powtórzyłam,
plątając się lekko. Jakoś nie mogłam zmusić się do tego, żeby w ogóle
wspominać o złamanym kręgosłupie.
– Ach… –
W jego oczach pojawiło się zrozumienie. – Żyję. Oczywiście jedynie
teoretycznie, ale wiesz, co takiego mam na myśli – dodał, uciekając wzrokiem
gdzieś w bok i spoglądając na blat na którym siedziałam. – To było
idiotyczne, wiesz?
– Chciałam
z tobą porozmawiać – usprawiedliwiłam się cicho. Na całe szczęście nie
podjął tematu, bo teraz zupełnie nie miałam ochoty na jakąkolwiek rozmowę. –
Poza tym, gdyby nie ja, kto wie, co by się stało – zauważyłam lekko urażonym
tonem; nie mógł przecież powiedzieć, że wcale się do niczego nie przydałam.
– Nie da
się ukryć – mruknął niechętnie.
Innymi
słowy, na inną formę podziękowań nie miałam co liczyć.
Zapadła
chwila ciszy, której żadne z nas nie zamierzało przerywać. Przez kilka
sekund słyszałam jedynie swój przyspieszony oddech oraz bicie serca. Z zewnątrz
wciąż dochodził mnie szum padającego deszczu, ale dziwnie stłumiony, zresztą
szczerze wątpiłam, żeby miało przestać padać w najbliższym czasie. Na samą
myśl o deszczu robiło mi się coraz zimnej i tym bardziej żałowałam,
że nie mam niczego, co mogłabym na siebie włożyć.
– Jesteś
bardzo wrażliwa – odezwał się ni stąd, ni zowąd Rufus, nawet na mnie nie
patrząc. Ujął strzykawkę i rozpakowawszy ją w pośpiechu, wprawnie
nałożył igłę i sięgnął po niewielką fiolkę z jakimś przeźroczystym
płynem. Niespokojnie obserwowałam jak wkłuł się w gumową zatyczkę, żeby
nabrać odrobinę leku, zanim w końcu zwrócił wzrok na mnie. – To morfina.
Chyba nie sądziłaś, że cię nie znieczulę, zanim założę szwy – mruknął, lekko
stukając w strzykawkę, żeby usunąć resztki powietrza. Mimowolnie
wzdrygnęłam się, kiedy igła wypuściła odrobinę leku, kiedy wampir skoncentrował
się na tym, żeby lepiej odmierzyć dawkę. Prawda była taka, że do ostatniej
chwili miałam jednak nadzieję na to, że dojdzie do wniosku, że szycie jest
zbędne, ale najwyraźniej nie miałam na co liczyć. – Najlepiej odwróć głowę.
Skoncentrują się na czymkolwiek, może nawet zacznij sobie coś nucić albo pleść
do mnie trzy po trzy… Cokolwiek, bylebym nie musiał zrobić czegoś, co będzie
dla ciebie przykre – zasugerował mi, spoglądając na mnie wyczekująco.
Prawda była
taka, że w tamtym momencie najchętniej bym zwymiotowała, ale jakoś
zdołałam się powstrzymać. Natychmiast usłuchałam, odwracając głowę i mocno
zaciskając powieki, chociaż brak wzroku niewiele pomagał, skoro wciąż doskonale
czułam to, co się działo. Skrzywiłam się, kiedy igła wsunęła się pod skórę, ale
nie odważyłam się nawet jęknąć, nie wspominając o jakimkolwiek ruchu. Nie
mogłam zresztą zaprzeczyć, że lodowaty płyn przyniósł przynajmniej chwilowe
ukojenie, chociaż następujące zaraz po nim odrętwienie bynajmniej nie miało
w sobie niczego przyjemnego; nigdy nie lubiłam tych momentów, kiedy
z jakiegokolwiek powodu czułam się jak sparaliżowana, więc i tym
razem było podobne.
Wkrótce
prawie całkiem straciłam czucie w ręce. Ból zniknął i to był dobre,
więc teoretycznie nie powinnam mieć obaw do niepokoju, ale i tak bałam się
unieść powieki. Nie miałam pojęcia, co robił Rufus i jakoś niespecjalnie
mnie to obchodziło, bo nie czułam się fizycznie gotowa na to, żeby obserwować,
jak naukowiec zakłada mi szwy. Prawda była taka, że w tamtym momencie
pragnęłam znaleźć się gdzieś daleko, najlepiej w ramionach Gabriela, ale na
to musiałam jeszcze poczekać.
Czas
wydawał się nieznośnie ciągnąć, tym bardziej, że byłam zmęczona – zarówno
utrata krwi, jak i nadmiarem emocji, które powoli zaczynały ze mnie
uchodzić. Adrenalina również zniknęła i teraz czułam się przede wszystkim
senna. W głowie mi wirowało i chyba jedynie cudem udało mi się
zachować przytomność, chociaż było to wyjątkowo trudne. Czułam się tak, jakbym
była na pograniczy jawy i snu, zaś konieczność trwania przy tym pierwszym,
powoli doprowadzała mnie do szaleństwa, wydając się czymś niemożliwym.
Ciepłe
palce musnęły mój policzek. Zadrżałam i zamrugałam, bardzo niechętnie
unosząc powieki i spoglądając wprost w zaniepokojoną twarz Rufusa.
– Hej,
dajesz radę? – zapytał mnie cicho, zaskakująco łagodnym tonem. Wciąż mnie zaskakiwał,
już nie tylko tym, że potrafił być troskliwy. W tamtej chwili zupełnie nie
wydawał mi się szalony, ale najzupełniej normalny, chociaż nie potrafiłam
określić, czy to jego prawdziwa twarz, czy może kolejne wcielenie. W końcu
był nieprzewidywalny. – Już możesz patrzeć.
Miałam
wątpliwości, ale przymusiłam się do tego, żeby odważyć się spojrzeć na rękę.
Powyżej łokcia do mojej skóry przylegał ciasny opatrunek, dzięki czemu nie
musiałam widzieć szwów; byłam za to losowi wdzięczna, bo sama nie potrafiłam
stwierdzić, jak zareagowałabym. Sama już nie ufałam swojemu żołądkowi i nerwom,
więc lepiej było nie ryzykować.
Rufus oparł
się o blat na którym siedziałam, lekko nachylając się w moją stronę.
Przyglądał mi się przez kilka sekund, a ja zwróciłam uwagę na to, jak
bardzo wydawał się zmęczony. Może i nie dało się go tak łatwo zranić, ale
mimo wszystko wciąż pozostawał na swój sposób ludzki, a już na pewno
potrzebował snu. W zasadzie oboje tego potrzebowaliśmy, chociaż wątpiłam,
żeby się do tego przyznał, gdybym zasugerowała mu odpoczynek.
– Już
w porządku? – upewnił się, przerywając panującą ciszę.
Zastanowiłam
się, po czym powoli skinęłam głową.
– Chyba tak
– zapewniłam, skoncentrowana przede wszystkim na tym, że już nic mnie nie
bolało. – Dziękuję ci.
– Mhm…
Wzruszył
ramionami. Unikał mojego wzroku, prawdopodobnie po to, żebym nie zobaczyła
wyrazu jego oczu, ale i tak wiedziałam, co takiego bym w nich
zobaczyła. Poczucie winy dosłownie z niego emitowało, a ja potrafiłam
je rozpoznać, nawet mimo oszołomienia. Nie rozumiałam zresztą, dlaczego był na
siebie zły – przecież żyłam, poza tym to była moja wina, że przez przypadek
doprowadził mnie do takiego stanu. Przecież gdyby nie on, byłabym już martwa,
więc miałam powody, żeby czuć wdzięczność.
Rufus cicho
westchnął, po czym uniósł głowę, spoglądając mi w oczy. Zdążył już
zapanować nad emocjami, dzięki czemu w jego oczach nie dostrzegłam
niczego, a jedynie pustkę. Przerażał mnie w tych momentach, ale tym
razem nie myślałam o tym, zastanawiając się, jak powinnam go pocieszyć,
żeby mi uwierzył. Prawdopodobnie żaden sposób nie był dostatecznie dobry,
a ja jedynie traciłam czas, ale i tak nie mogłam się powstrzymać.
– Strasznie
wyglądasz – stwierdził, wyrywając mnie z zamyślenia. – Zabiorę cię do
domu, dobrze? Ale najpierw daj mi chwilę. Layla nie ma tutaj zbyt wielu swoich
rzeczy, ale może znajdę dla ciebie jakąś bluzkę – mruknął, odsuwając się.
Pokiwałam
głową, praktycznie nie mając pojęcia, co do mnie mówił. Faktycznie, było mi
chłodno, ale bałam się poruszyć ręką, żeby bardziej nie naruszyć rany. Jeśli
chodziło o powrót do domu, podchodziłam do tego dość entuzjastycznie,
chociaż jednocześnie płakać mi się chciało na samą myśl, że w deszczu
miałabym gdziekolwiek się ruszać. Byłam zmęczona – już samo to okazało się uciążliwe,
a przecież nie miałam być w stanie biec po tym, jak Rufus dodatkowo
podał mi dość morfiny, żebym czuła się jeszcze bardziej senna.
Wampir nie
zdążył zniknąć mi z oczu, kiedy od strony schodów doszedł nas jakiś hałas.
Oboje zesztywnieliśmy i spojrzeliśmy w tamtą stronę, a ja przez
kilka okropnych sekund miałam wrażenie, że a moment znowu pojawi się
Dylan. Momentalnie zapragnęłam rzucić się do ucieczki, jednocześnie wiedząc, że
nie zdobędę się na to, żeby zostawić Rufusa samego. Co z tego, że nie mogłam
się do niczego przydać, skoro…?
W zasięgu
mojego wzroku pojawiła się szczupła postać, ja zaś poczułam, jak spływa ze mnie
całe napięcie.
– Gabrielu…
– wyszeptałam z ulgą, a potem coś we mnie pękło i po prostu się
rozpłakałam.
O Boże przecież Gabriel to go chyba zabije, chociaż w sumie trochę jej nie było,a on znajduje ją rozebraną u Rufusa, ale nie Gabriel nie jest taki zrozumie...prawda?
OdpowiedzUsuńJa wiem długo się nie odzywałam o moim blogu to już nie wspomnę zawaliłam na całej linii i nic mnie nie usprawiedliwi, ale nie myśl, że nie zaglądałam bo zaglądam tu codziennie i czekam z niecierpliwością na następne rozdziały.Nie wiem czemu nie komentowałam do tej pory za co bardzo cię przepraszam, ale uznałam, że w końcu trzeba bo ty zawsze znalazłaś czas żeby skomentować mój blog:)
Pozdrawiam i mam nadziej, że nie jesteś na mnie aż tak zła chociaż wiem, że mi się należy.
Teraz mi się przypomniało to ja pytałam się o twoje inne blogi tylko zapomniałam się podpisać, ale każdy z nich czytam i są równie niezwykłe co ten, a najbardziej to przypadł mi do gustu Demetri :)
Renesmee:) (Mam nadzieje, że jeszcze mnie pamiętasz)
Wyobrażam sobie minę Gabriela, kiedy znajduje ją taką pół nagą u Rufusa na blacie w jego laboratorium. Sytuacja dwuznaczna, ale jak mi mówiłaś nie o TO tutaj chodzi^_^ czemu mam cholerne wrażenie, że Gabryś strzeli focha? :D Albo chociaż będzie się trochę wydzierał. Na Rufusa oczywiście... Kurde, urwałaś w takim momencie, że mam ochotę znowu ci grozić, ale się powstrzymam. Tylko mnie nie męcz i nie każ czekać niewiadomo ile na nowy rozdział :D Ach, zrobiłabyś mi niespodziankę, gdyby nagle następny rozdział był z perspektywy kogoś innego. No, na przykład Beau, Layla lub ktoś inny :D ale nie, ja chcę Renesmee i Gabriela^_^ hah, będzie ciekawie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, i czekam na więcej
Gabrysia =)