Gabriel
Gabriel wpatrywał się w Renesmee.
Dziewczyna spała, ufnie wtulona w jego tors, a jej płomienne loki
rozrzucone były na poduszce, tworząc dookoła głowy dziewczyny lśniącą aureolę.
Jak zwykle zachwycała go swoją urodą, delikatna i tak uroczo bezbronna,
zwłaszcza podczas snu. Na jej twarzy nie było już nawet śladu grymasu, który
świadczyłby o tym, że cokolwiek ją boli i to uspokajało go bardziej
niż jakiekolwiek zapewnienia przytomnej Nessie.
Zupełnie
machinalnie pogładził ukochaną po rannej ręce, wzrok jednak wciąż miał utkwiony
w jej idealnych, różowych ustach. Dwa bliźniacze łuki wyróżniały się na
tle alabastrowej skóry, teraz odrobinę rozchylone. Do tej pory niezdrowo
zarumienione policzki odzyskały naturalną barwę, a Gabriel doskonale czuł,
że męcząca dziewczynę gorączka ustąpiła, dokładnie tak, jak przewidywał
Carlisle. Teoretycznie było po wszystkim, ale nie potrafił w pełni się
rozluźnić, chociaż już nie miał większych powodów do zmartwień.
Z
westchnieniem zamknął oczy. Czuł się zmęczony, ale jednocześnie był zbyt
pobudzony, żeby próbować zasnąć. Już nie miał powodów, by czuwać nad Nessie, poza
tym dziewczyna cały czas pozostawała pod opieką lekarza – i to na dodatek
najlepszego z możliwych – ale teraz dla odmiany Gabriela dręczyła inna
myśl, niekoniecznie związana z jego żoną.
Wahając
się, spojrzał w okno, wprost w nieprzeniknioną ciemność nocy. Burza
przeszła i na zewnątrz panował nienaturalny wręcz spokój. Gabriel czuł
zapach ozonu i świeżości, jakże kojących po wszystkim, co wydarzyło się
w ciągu kilku minionych godzin. Spokój był czymś pożądanym, ale Gabriel
wciąż nie potrafił się nim cieszyć, dręczony wspomnieniem widoku bałaganu
w laboratorium, krwi oraz rannej Nessie. Teraz błogosławił, że Rufus zajął
się Renesmee i zaoszczędził mu widoku dziewczyny, kiedy ta znajdowała się
w gorszym stanie, chociaż jednocześnie wciąż coś przewracało mu się
w żołądku na samo wspomnienie naukowca. Nie przepadał za nim i wszystko
wskazywało na to, że ten stan rzeczy nie miał już się zmienić. Wdzięczny czy
nie, nie potrafił przekonać się do wampira, który w tak niepokojący sposób
patrzył na jego żonę i krzywdził siostrę.
Jego wzrok
mimochodem powędrował w stronę spokojnej twarzy Renesmee. Nie potrafił
nawet wyobrazić sobie tego, że mógłby ją stracić. Sama myśl o tym, że
Nessie grozi jakiekolwiek niebezpieczeństwo, napawała go lękiem. Rzadko
przyznawał się do słabości i zasadniczo niewiele rzeczy sprawiało, że czuł
strach, ale kiedy chodziło o jego siostry, Renesmee albo dzieci… Nie
potrafił o tym myśleć, ale wiedział jedno – wolał już umrzeć niż pozwolić
na to, żeby któremukolwiek z jego bliskich stała się krzywda.
– Ale ty
nie zawsze to rozumiesz, prawda mój aniele? – zapytał cicho, muskając palcami
gładki policzek swojej śpiącej żony.
Czasami
miał wrażenie, że to kruche stworzenie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak
wiele dla niego znaczy. Nie potrafiła spojrzeć na siebie we właściwy sposób,
wciąż nieświadoma swoich zalet oraz tego, że od dnia, w którym pierwszy
raz ją ujrzał, zaczęła warunkować całe jego istnienie. Póki jej serce było, on
istniał; system był prosty, chociaż pojawienie się bliźniąt trochę wszystko
komplikowało, bo Alessia i Damien jak nic okazałoby się dobrym powodem do
tego, żeby trwać, gdyby ich matkę spotkała krzywda. Wtedy może mógłby
egzystować, jeśli to w ogóle miałoby jakikolwiek sens. O życiu nie
byłoby mowy, bo to skończyłoby się w momencie, kiedy jej aura ostatecznie
by zgasła.
Tym
bardziej odczuwał gniew, kiedy myślał o tych wszystkich momentach, gdy
omal nie stracił wszystkich na których mu zależało. Czasami wydawało mu się, że
kiedy był sam, życie było łatwiejsze, ale nie potrafił zmusić się do żałowania
decyzji, które doprowadziły go do tego miejsca. Gdyby nie Renesmee i dzieci,
byłby nikim. Sama Isabeau przewidziała, że gdyby ta niezwykła, przyciągająca
kłopoty istota nie stanęła na jego drodze. Nie miał pojęcia, jak powinien rozumieć
słowa siostry, ale wyglądało to tak, jakby Renesmee uratowała jego duszę. Dała
mu jedyną okazję na to, żeby pokochał i nie pozwoliła na to, żeby ją
zmarnował. Zaskakiwała go swoją ufnością i tym, że trwała u jego boku
nawet wtedy, kiedy był dla niej niebezpieczny – i kiedy zrozumiała, że ta
miłość może być dla niego nie tylko ratunkiem, ale i czymś, co jest
w stanie go zniszczyć.
„Nie jesteś
taki jak Marco… „ O tym zapewniała go na każdym kroku, a on chłonął
każde jej słowo i pragnął w nie wierzyć, nawet jeśli gdzieś w głębi
serca wiedział swoje. Każdy powtarzał mu, że zdarł skórę z ojca;
świadomość tego podobieństwa doprowadzała go do szału i to nie tylko
dlatego, że ktokolwiek mógł mieć na myśli wygląd, ale że w tym porównaniu
chodziło również o charakter. Nie chciał być taki jak Marco i robił
wszystko, byleby się przed tym bronić, ale obawiał się, że wraz z Renesmee
są bardzo podobni do jego ojca i matki. Ta dwójka również kochała się
w sposób, który w obecnym świecie wydawało się niemożliwe – i to
uczucie zniszczyło ich oboje. Gabriel bał się, że w przypadku jego i Nessie
może być tak samo, ale oboje zabrnęli zbyt daleko, żeby móc zawrócić. Tak
naprawdę żadne z nich tego nie chciało, nawet mimo możliwych konsekwencji
i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Ty nie
pozwoliłabyś mi się poddać, prawda moja kochana?, pomyślał, ale tym razem
nie wypowiedział tych słów na głos, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem
dziewczynę obudzi. Co prawda jakąś godzinę wcześniej zajrzał do nich Carlisle
i podał wnuczce dożylnie morfinę, korzystając z tego, że wciąż spała,
ale Gabriel nie potrafił stwierdzić na jak długo lek utrzyma Renesmee w nieświadomości.
Chciał, żeby odpoczęła i spała przynajmniej do rana, ale nie wiedział, czy
kolejny raz coś jej nie obudzi.
Zazdrościł jej
snu, obojętnie jak ironiczne się to wydawało, bacząc na to, że senne marzenia
były jego światem. Chciał się uspokoić i zasnąć, zamiast zadręczać się
tymi wszystkimi myślami, ale nie potrafił się od nich uwolnić. Co więcej,
z każdą kolejną sekundą czuł coraz większy gniew, kiedy przypominał sobie
o Dylanie i o tym, że pół-wampir śmiał…
Zerwał się
gwałtownie z miejsca, praktycznie się nad tym nie zastanawiając. Renesmee
poruszyła się przez sen i mocno wtuliła się w poduszkę, podświadomie
wyczuwając, że nie ma go przy niej. Westchnął, ale nie mógł zmusić się do tego,
żeby dalej bezczynnie siedzieć, dlatego – przeciągając się lekko – wyszedł na
korytarz i zszedł na dół.
Dom Isabeau
i jej matki był spokojny, więc doskonale słyszał każdy nawet najcichszy
dźwięk. Ali i Damien wciąż spali, zajmując ten sam pokój, co przed
przeprowadzką. Mógł się założyć, że jak zwykle byli wtuleni w siebie, ale
chociaż mogło wydawać się to niewłaściwe, w przypadku dzieci nie potrafił
czuć niepokoju. Przecież tak samo zachowywali się z Laylą, zwłaszcza po
odejściu od ojca szukając poczucia bezpieczeństwa u siebie nawzajem.
Pamiętał liczne noce, które spędzali z Laylą, wtuleni w siebie
i milczący. Chyba nigdy wcześniej nie czuł mocniejszej więzi z siostrą.
Później pojawiła się Isabeau i już tak wiele czasu nie spędzali razem, ale
wciąż byli sobie bliscy i teraz wręcz nierealne wydawało mu się to, że
więź ta do tego stopnia się rozluźniła. Teraz to Renesmee zajęła miejsce Layli,
a poprzez wymianę krwi zatarli to, co do tej pory łączyło go z bliźniaczką.
To było dobre, bo taka była kolej rzeczy – szukanie swojej drugiej połówki było
czymś naturalnym, a on miał szczęście scalić swoją duszę po raz pierwszy –
ale chyba nigdy tak bardzo nie tęsknił za tym, żeby wiedzieć, co działo się
z jego siostrą.
Layla
cierpiała – nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Teraz już nie miał
wątpliwości, że Rufus nie był jej obojętny. Ta widza go dezorientowała, bo sam
nie miał pojęcia, co powinien sądzić o tym, co się działo. Nie potrafił
przekonać się do wampira, ale jednocześnie nie chciał skrzywdzić Layli i zawdzięczał
mu zbyt wiele, żeby pozwolić sobie na nienawiść albo jakiekolwiek czyste,
wyłącznie negatywne uczucie. Miał mętlik w głowie, a bezruch go
wykańczał, ale sam nie miał pojęcia, gdzie powinien szukać Layli ani czy
dziewczyna w ogóle chciałaby jego obecności. Kiedyś rozumieli się bez
słów, ale teraz każde z nich poszło swoją drogą, a zmiany, które
zachodziły w dziewczynie, jedynie jeszcze bardziej ich od siebie oddalały.
– Ja też
się o nią martwię – usłyszał i wzdrygnął się, wyrwany z zamyślenia.
Uświadomił sobie, że stoi u stóp schodów i wpatruje się w przestrzeń,
całkowicie pogrążony w swoich myślach. – Przepraszam. Wystraszyłam cię…? –
zaśmiała się cicho Esme.
– Co? Nie –
zaprzeczył machinalnie. Pokręcił głową, dopiero po chwili otrząsając się
z zamyślenia. – Renesmee nic nie jest – dodał, dostrzegając troskę w jej
złocistych tęczówkach.
– Wiem. –
Zaplotła obie ręce za plecami. Jej kasztanowe włosy raz po raz muskały blade
policzki. – To nie Nessie cię martwi – stwierdziła, a on aż zamrugał,
zaskoczony tym, że tak łatwo przyszło jej zrozumienie.
Pokręcił
głową i westchnął, po czym przeszedł za nią do salonu. Carlisle i Edward
rozmawiali o czymś cicho, ale przerwali, żeby na niego spojrzeć. Gabriel
zupełnie machinalnie przeczesał palcami ciemne włosy, robiąc sobie na głowie
jeszcze większy bałagan, zanim opadł z rezygnacją na fotel.
– Isabeau
jeszcze nie wróciła? – zapytał, wbijając wzrok w sufit; zadał pierwsze
pytanie, które przyszło mu do głowy, w nadziei na to, że dzięki temu
będzie w stanie zając czymś myśli.
– Beau nie
pojawiła się od czasu wesela. – Edward rzucił mu znaczące spojrzenie. – Twoja
siostra ma zdolność do pojawienia się i znikania w najmniej
oczekiwanych momentach – dodał z przekąsem, ale nikomu nie było specjalnie
do śmiechu.
–
Edwardzie… – upomniała go machinalnie Esme, rzucając mi ostrzegawcze
spojrzenie.
Wampir
westchnął i posłał jej przepraszające spojrzenie.
–
Przepraszam, mamo – zreflektował się, uśmiechając się; to wystarczyło, żeby
momentalnie ją udobruchać, tym bardziej, że dokładnie zaakcentował ostatnie
słowo, żeby sprawić kobiecie przyjemność.
Gabriel
słuchał ich bez zainteresowania. Wiedział jaka jest Isabeau, ale i tak się
o nią martwił, niemniej niż o Laylę. Nie miał okazji zobaczyć się
z nią po tym, jak uciekła, zamiast odpowiedzieć na oświadczyny Dimitra,
poza tym wierzył, że ta dwójka sama najlepiej sobie wszystko wyjaśni. Z drugiej
strony, kiedy myślał o tym teraz…
– To bardzo
słodkie, że się o mnie martwisz, braciszku. – Isabeau jak na zawołanie
pojawiła się w zasięgu jego wzroku, zarumieniona i wyraźnie
zadowolona z życia. Tuż za nią do środka wbiegli Aldero i Cammy, ten
drugi zaś natychmiast podbiegł do Esme. – Tak swoją drogą, to co cię sprowadza,
hm? – dodała, rzucając mu zaciekawione spojrzenie i udając, że Edward
wcale nie popatrzył na nią znacząco.
– Sama
wiesz najlepiej, Isabeau – odparował, wywracając oczami. – W końcu kolejny
raz siedzisz mi w głowie – dodał, starannie akcentując kolejne słowa.
Beau
zmarszczyła brwi.
– Wiem
tyle, ile mi pozwoliłeś… Albo raczej nieświadomie udostępniłeś – poprawiła. –
A teraz do rzeczy. Znam cię zbyt dobrze, żebyś mnie oszukał, braciszku. –
Jej wzrok złagodniał. – Powiecie mi, co się stało? – zażądała i jasne
stało się, że bynajmniej nie zamierza drążyć tematu swojej dotychczasowej
nieobecności.
Gabriel
jedynie machnął ręką, ale otworzył przed nią umysł, pozwalając, żeby
zlustrowała jego wspomnienia. Zawsze czuł się dziwnie, kiedy jakikolwiek obcy
umysł wnikał w jego własny, nawet jeśli był przy tym tak delikatny i ostrożny,
jak Isabeau. Dziewczyna zmarszczyła brwi, zaniepokojona, po czym pokręciła
z niedowierzaniem głową, siadając na podłokietniku fotela, który zajmował.
– Zawsze
wiedziałam, że wam, facetom, nie można jakoś specjalnie ufać – mruknęłam,
wznosząc oczy ku niebu.
–
Zabrzmiało tak, jakbyś mówiła o jakimś obcym gatunku – zarzucił jej, ale
w zasadzie komentarze Isabeau były mu obojętne. – A tak swoją drogą…
Masz mi coś do zarzucenia, siostrzyczko? – dodał z przesadną słodyczą.
– Od każdej
reguły są wyjątki – przyznała litościwie. – Ty jesteś tą ginącą rasą
dżentelmenów, więc się ciesz. No i Dimitr, ale to już inna sprawa.
– Ach, więc
to właśnie przez Dimitra przez tyle czasu zwlekałaś z powrotem do domu? –
zapytał i wyszczerz się, widząc jej spędzoną minę. – Co to za akcja
z zaręczynami? Radzisz sobie jakoś? – upewnił się, chociaż jakoś
specjalnie nie miał co do tego wątpliwości.
Isabeau
dumnie odrzuciła głowę i odchyliwszy ją do tyłu, pozwoliła mu obejrzeć swoją
szyję. Gabriel dopiero po chwili zauważył zdobiący ją, pozłacany łańcuszek
i ulokowany między jej piersiami sierp księżyca, wysadzany połyskującymi
łagodnie w świetle zapalonych w salonie lamp drogimi kamieniami. Nie
potrafił co prawda określić jak bardzo są cenne, ale coś mu podpowiadało, że to
szafiry i że Dimitr sporo się dla ukochanej wykosztował.
– Nie muszę
być zaręczona, żeby mieć ukochanego… No i nie narzekam na swoje życie
seksualne, skoro już tak wnikliwie mnie wypytujesz – dodała, a Gabriel zaczął
błogosławić w duchu, że zaoszczędziła mu szczegółów; może była jego
siostrą, ale nie chciał wiedzieć wszystkiego. – I jeśli już bardzo musisz
wiedzieć, to ledwo uciekłam Carmen spod miary, bo mama pragnie jeszcze w ten
weekend przekazać mi swoją funkcję. Wszystko zniosę, ale dawno nie widziałem
bardziej irytującego człowieka – pożaliła się z westchnieniem.
Gabriel
parsknął śmiechem. To wydawało się wręcz nierealne, że na wszystkie możliwe
problemu, Isabeau najbardziej irytowała się postępowaniem jakiejś kobiety,
która próbowała przygotować ją do ceremonii.
Milczący do
tej pory Aldero, z zaciekawieniem uniósł głowę i spojrzał z zaciekawieniem
na matkę.
– Mamuś… Co
to jest „życie seksualne”? – zapytał z niewinnym uśmiechem.
Isabeau
zamrugała pospiesznie, po czym spojrzała z niedowierzaniem na starszego ze
swoich synów, jakby w nadziei na to, że jednak się przesłyszała. Aldero
lekko przekrzywił głowę, wyraźnie zniecierpliwiony. Co więcej, siedzący do tej
pory spokojnie Cameron, również spojrzał na matkę i brata z zaciekawieniem,
wyraźnie zaintrygowany zmianą w atmosferze.
Mina
Isabeau i jej dzieci… Cóż, Gabriel nie potrafił tego zignorować. Dosłownie
zakrztusił się powietrzem i kaszlem spróbował zamaskować wybuch śmiechu,
ale wyszło mu to dość marnie. Beau wydęła usta i prawie natychmiast poczuł
ból, kiedy z całej siły uderzyła go otwartą dłonią ramię, ale nawet to nie
pozwoliło mu nad sobą zapanować.
– Wiesz co,
Aldero? – wykrztusił, spoglądając na siostrzeńca z błyskiem w oczach.
– To jest bardzo dobre pytanie i twoja utalentowana mama na pewno chętnie
ci na nie odpowie – stwierdził i omal nie przypłacił tego kolejnym
uderzeniem, tym razem skierowanym w głowę.
– Gabrielu
Licavoli, naprawdę zaczynasz przeginać – syknęła Isabeau, zrywając się na równe
nogi. Jej błękitne oczy błyszczały, ale i ona była wydawała się
rozbawiona. – Doprawdy, już od przynajmniej dekady niczego ci nie złamałam,
dlatego bardzo chętnie to nadrobię – zagroziła i chciała dodać coś
jeszcze, ale Gabriel nie dał jej po temu okazji, w zamian podcinając jej
nogi. Zachwiała się, w ostatniej chwili utrzymując dość równowagi, żeby
pokierować upadkiem i całym ciałem zwalić się na jego kolana. – Idiota! –
zarzuciła mu, celując pięścią w jego nos, ale zbyt dobrze znał jej
sztuczki, żeby pozwolić się zaskoczyć.
Właściwie
nie zorientował się, które z nich jako pierwsze zerwało się na równe nogi.
W jednej chwili Isabeau siłowałam się z nim, a już w następnej
przyciskał ją do fotela, skutecznie unieruchamiając jej ręce nad głową.
Dziewczyna syknęła ostrzegawczo, ale nie miała szansy na to, żeby się wyrwać,
dlatego ostatecznie musiała odpuścić.
– No
i co teraz, siostrzyczko? – zapytał z uśmiechem. Jedynie warknęła
w odpowiedzi, ale nie zrobiło to na nim jakiegoś specjalnego wrażenia. –
Puszczę cię, jeśli obejdzie się bez rękoczynów – obiecał, spoglądając na nią
wyczekująco.
– Taa…
I co jeszcze? – żachnęła się urażona. – Co najwyżej połamię ci żebra.
Sądzę, że byłabym do tego zdolna – zagroziła.
– Dziwne,
ale jakoś niespecjalnie się ciebie boję – przyznał, ale i tak dla pewności
odsunął się w pośpiechu, żeby nie ryzykować. Isabeau natychmiast zerwała
się na równe nogi, wyraźnie rozdrażniona, ale nie próbowała już rzucać się
w jego stronę.
Bliźniaki
i Cullenowie obserwowali ich z dość specyficznymi minami, ale Gabriel
nawet nie zwrócił na to uwagi. Jak gdyby nigdy nic podszedł do okna i wbił
wzrok w ciemność, kolejny raz dręczony istotną myślą, która od jakiegoś
czasu nie dawała mu spokoju. Być może nie miało to żadnego sensu i nie
powinien chcieć się mieszać, ale z drugiej strony…
– Niech cię
diabli. – Isabeau dosłownie zmaterializowała się za nim. – Ja też idę z dobą
jej poszukać – zastrzegła, już na wstępie dając mu do zrozumienia, że nie
odpuści.
Gabriel
pokiwał w zamyśleniu głową. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
taka będzie jej reakcja, dlatego też zresztą nie próbował bronić Isabeau
dostępu do swoich myśli, pozwalając, żeby sama przejęła inicjatywę. Kiedy
wprost zaproponowała mu swoją obecność, poczuł się pewniej.
–
Zamierzacie szukać Layli? – upewnił się Carlisle, jednocześnie korzystając
z rozproszenia Aldero i biorąc dziecko na ręce.
– Tak tylko
sobie gdybam – przyznał Gabriel, ale po minie Isabeau jasne stało się, że
decyzja właściwie już została podjęta. – Widziałeś ją wczoraj. Może powinienem
ją zostawić w spokoju, ale nie mogę znieść myśli, że…
– A czy
wy przypadkiem nie zamierzacie szukać Dylana? – wtrącił się Edward, rzucając
rodzeństwu przenikliwe spojrzenie. Może nie miał dostępu do ich myśli, ale to
nie znaczyło, że nie potrafił łączyć ze sobą faktów.
Isabeau
zacisnęła usta w wąską linijkę, co chyba znaczyło, że podobna myśl
przeszła jej przez głowę, ale Gabriel jedynie stanowczo pokręcił głową.
– Layla
jest ważniejsza – stwierdził z przekonaniem, instynktownie zaciskając
palce na ramieniu siostry. Beau skrzywiła się, ale musiała przyznać mu rację. –
Poza tym ja nie ręczę za siebie, jeśli spotkam tego chłopaka.
– Jak wyżej
– mruknęła dziewczyna przez zaciśnięte zęby. – Zajmiecie się Aldero i Cammym,
prawda? Wujek Edward bardzo chętnie omówi z wami temat seksu – dodała ze
złośliwym uśmiechem, który jedynie wampira zirytował.
– Tak. Za
jakieś pięć lat… Swoją drogą, mogłabyś okazać chociaż trochę dobrej woli, skoro
już masz zostać tą całą kapłanką – wytknął jej, ale Isabeau jedynie skwitowała
jego uwagę śmiechem.
– Tym
bardziej muszę być zołzą. To taka praca – wyjaśniła pogodnie. – Ach, no
właśnie. Carlisle?
Wampir
spojrzał na nią z zaciekawieniem. Nagłe zmiany nastroju i tematów
w przypadku Isabeau nigdy nie były niczym dobrym.
–
Potrzebujesz czegoś? – zapytał, chociaż odpowiedź raczej była oczywista; po
Beau widać było, że miała coś konkretnego na myśli.
– Tak
jakby. A w zasadzie potrzebuję jednej informacji… Czy Renesmee
dojdzie do siebie przed końcem tygodnia? – zapytała wprost, a jej oczy
zabłysły intensywnie.
– Sądzę, że
tak. – Uniósł brwi, spoglądając na Isabeau pytająco. – A dlaczego pytasz?
Wampirzyca
jedynie uśmiechnęła się tajemniczo i odrzuciwszy ciemne włosy na plecy,
z gracją ruszyła w stronę
holu. Gabriel jedynie wzruszył ramionami i w pośpiechu ją dogonił.
Może i byli rodzeństwem, więc powinien dobrze ją znać, ale prawda była
taka, że jeśli chodziło o Isabeau, nic w przypadku tej dziewczyny nie
było pewne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz