4 listopada 2013

Sto dwa

Renesmee
Czas wydawał się rwać do przodu.  Sama nie byłam pewna, kiedy minęły dwa tygodnie – całych czternaście dni od dnia, kiedy wszyscy omal nie zginęliśmy. Miasto powoli wracało do życia i to w zawrotnym wręcz tempie, zdecydowanie szybciej niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Życie wracało do normalnego rytmu i nawet odkrycia, które poczynił Rufus niewiele zmieniały w naszej codzienności.
Wkrótce walka przeszła do przeszłości, podobnie jak i noc sprzed ponad trzech miesięcy, i jedynie niektórzy – tak zranieni jak Lorena – wciąż jeszcze cierpieli z powodu konsekwencji, które pociągnęła za sobą walka. Martwiłam się o nią, podobnie jak Layla, ale żadna z nas nawet słowem nie skomentowała tego, co się wydarzyło. Widać było, że dziewczyna stara się zapomnieć i wrócić do przynajmniej względnego życia, czego dowodem był chociażby fakt, że już dwa dni po walce, dziewczyna jak gdyby nigdy nic pojawiła się na ponownym otwarciu kawiarni Michaela. Sam wampir był zaskoczony, co odebrało Vi powody do tego, żeby się na niego zdenerwowana, bo oczywiste było, że nieśmiertelny nie ma z powrotem Lo nic wspólnego. To była jej decyzja, a kiedy ją obserwowałam, widziałam, że była słuszna; dziewczyna była przygaszona, ale jakiekolwiek zajęcie pomagało jej zapanować nad wspomnieniami, które dręczyły ją na co dzień. Na palcu serdecznym wciąż nosiła podarowany jej przez Angela pierścionek i czasami zamyślała się, pocierając przy tym krążek prawie bezwiednie. Nigdy nie płakała przy nas, ale instynktownie czułam, że pozwalała sobie na słabość, kiedy zostawała sama w mieszkaniu, które wcześniej zajmowała z wampirem. Proponowałem jej nawet, żeby przynajmniej tymczasowo zamieszkała ze mną i Gabrielem, ale odmawiała, podobnie jak i dostawała szału na samą wzmiankę o tym, że miałaby uporządkować rzeczy Angela. Nie pozwalała ich ruszać i wkrótce razem z Laylą przestałyśmy nalegać, świadome tego, że to nic nie da.
Sama Layla wydawała się bardziej otwarta niż wcześniej, ale jednocześnie skomplikowana. Dużo czasu spędzała w laboratorium Rufusa, zwłaszcza odkąd ten postarał się o to, żeby odzyskać wcześniejszą lokalizację, bardziej mu przychylną ze względu na brak światła słonecznego, które teraz stało się dla niego równie zabójcze, co dla Isabeau czy jej dzieci. Od dnia, kiedy się na mnie rzucił, praktycznie go nie widziałam i bynajmniej nie dążyłam do spotkania, poniekąd przez wzgląd na Gabriela, ale i samą siebie. Agresywny czy nie, Rufus wciąż pozostawał nieprzewidywalny i po prostu bałam się go. Chyba jedynie Layla potrafiła z nim rozmawiać, chociaż i ona niejednokrotnie wyklinała na czym świat stoi, kiedy kolejny raz się kłócili. Oczywiście za każdym razem ponownie wracała do laboratorium, ku nie zadowoleniu Gabriela, ale mój ukochany przynajmniej nie próbował siostry przez podejmowaniem własnych decyzji powstrzymywać.
Najbardziej rozdrażniona zmianami, które zaszły w jej życiu, wydawała się Isabeau. Nie chodziło już nawet o to, że wiedziała kim jest i kim są jej dzieci, bo to od samego początku nie stanowiło obiektu jej zainteresowania. W zasadzie pewnie dalej byłaby w stanie funkcjonować tak, jak do tej pory, gdyby nie ciągła obecność pół-wampirów, które przypadkiem odmieniła. Cała grupa była jej do tego stopnia wdzięczna, że praktycznie traktowali ją jak boginię, którą nie była i którą nie chciała być. Denerwowała się za każdym razem, kiedy którekolwiek z nich przychodziło, żeby prosić ją o radę nawet w kwestii błahych rzeczy, ale jednocześnie widać było, że jej pobratymcy stali się dla niej równie ważni, co William i Kristin dla Layli. Czuła się za nich odpowiedzialna, a i oni byli jej posłuszni, nawet jeśli Beau nie była zbytnio zadowolona z roli ich opiekunki. Wciąż przygotowywała się do przejęcia pozycji po matce, więc dodatkowe obowiązki jedynie jej ciążyły, ale jednocześnie nie potrafiła swoim podopiecznym odmówić, co stawiali ją w dość ciężkim położeniu.
Teoria Rufusa o nowych wampirach szybko rozeszła się po mieście, poniekąd za sprawą Pavarottich, ale i samych zainteresowanych. W krótkim czasie więcej hybryd wyszło z ukrycia i prócz Kristin, Williama i Dylana, zebrała się jeszcze piątka pertransów, jak określał ich naukowiec. Drugie tyle popełniło samobójstwa, będąc na tyle zdesperowanymi, żeby – podobnie jak Rufus – zechcieć dopełnić przemiany. Niestety, zdarzył się i jeden tragiczny wypadek, kiedy nieśmiertelny po prostu nadział się na srebrne ostrze i więcej się nie obudził. Pozostała czwórka wróciła do społeczeństwa, chociaż z wiadomych przyczyn pojawiała się jedynie nocą i była równie wyobcowana, co na samym początku Isabeau. Dimitr starał się jakoś zapanować nad nową sytuacją, chociaż było to o tyle trudne, że wciąż niewiele widzieliśmy o nowych wampirach i mogliśmy tylko zgadywać, czy w lasach nie czai się ich jeszcze więcej. Pozostawało jedynie czekać i mieć nadzieję, że sami zdecydują się ujawnić i będzie można im pomoc, zanim ktoś ucierpi. Jak na razie pozostawało kontrolować zasoby Centrum Krwiodawstwa i modlić się o to, żeby te dziwne komórki, które odpowiadały za zmianę, przypadkiem nie zaraziły jeszcze większej liczby pół-wampirów.
Najlepszym przypadkiem na to, że rasa jest obojętna, wydawała się być właśnie Kristin, która uparcie ignorowała to, że wisi nad nią śmierć. Wciąż miała problem z wybuchowym temperamentem, poza tym otoczenie podchodziło do niej dość sceptycznie, nie do końca ufając jej samokontroli. Dimitr nie miał wyboru i przestał izolować tych, którzy przejawiali jakiekolwiek objawy SA, więc dziewczyna i jej podobni musieli sobie radzić sami, znosząc publiczne odrzucenie, ale Kristin wydawało się być to obojętne. Wciąż miała cięty język i zwykle w przypływie złości przeklinała we wszystkich sobie znanych językach, dając otoczeniu do zrozumienia, gdzie ma ich opinię. Jedynie Theo wydawał się mieć na nią jakiś wpływ, a kiedy Lucasowi udało się tę dwójkę zastać w dość jednoznacznej sytuacji, oboje w końcu przyznali się do tego, że są parą. Co więcej, Kristin wydawała się z tego powodu promienieć, a związek z wampirem zdecydowanie ułatwiał jej życie, tym bardziej, że przez wzgląd na zajmowaną pozycję, Theo cieszył się dużym szacunkiem.
To przykre, ale chyba pomijając tę dwójkę, ciężko było mówić o szczęśliwych zakończeniach. Fakt, że Cassie bezpiecznie wróciła do Diego, był marnym pocieszeniem, jeśli spojrzeć na to, jaka tragedia spotkała tę rodzinę. Śmierć Caroline i Jack'a ciągnęła się za nimi niczym cień i to do tego stopnia, że pół-wampir ostatecznie zabrał córkę i opuścił miasta, jeszcze tej samej nocy, kiedy wszyscy liczyliśmy straty po walce. Być może tak było lepiej, ale kiedy się o tym dowiedziałam, całą sobą znienawidziłam Jaquesa, a przy tym również Lawrence’a, bo to pośrednio z winy jego daru doszło do tragedii – a powodem zabicia Caroline byłam ja. Nie chciałam tej odpowiedzialności, nawet jeśli oczywiste było, że nie mam powodów, żeby się obwiniać. Niestety, to nie było łatwe, skoro obaj nieśmiertelni – Delacrua i ojciec Carlisle'a – zniknęli niczym kamfora, ale starałam się wierzyć w to, że opuściło miasto na dobre i więcej o nich nie usłyszymy. Co prawda taka wiara wydawała się naiwna, ale chyba jedynie to pozwalało mi jakość normalnie funkcjonować.
No cóż, na pewno radziłam sobie lepiej od zmartwionej zniknięciem Dylana Layli. Dziewczyna nie chciała o tym rozmawiać, jedynie lakonicznie wspominając o tym, że nie widziała chłopaka od dnia walki. Musiało stać za tym coś więcej, ale Layla unikała tematu a wraz z upływem czasu, całkiem przestaliśmy go poruszać. Siostra Gabriela zresztą przez większość czasu wydawała się radosna, poza tym po raz kolejny znalazła sobie misję, której oddawała się całą sobą.
Nadchodząca noc, którą mieszkańcy zamierzali poświęcić bogini, a która miała być formą podziękowania za ocalenie miasta.
Oraz ślub Carlisle'a i Esme.
To było co najmniej dziwne połączenie, ale dziewczyna zaczęła na nie nalegać od momentu, kiedy dowiedzieliśmy się o zaręczynach. Byłam w szoku, kiedy – niewielkim podstępem – Esme wykorzystała okazję podczas rozmowy na klifie, żeby wymóc ode mnie obietnicę tego, że zostanę jej druhną. Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego, że właśnie to postawi mi jako warunek i nie miałam większego wyboru, jak po prostu się zgodzić. Kiedy później o tym myślałam, doszłam do wniosku, że to w istocie miało sens, bo w innym wypadku w życiu bym się nie zgodziła – przecież nie zasłużyłam po tym, jak ją potraktowałam – ale teraz wyrzuty sumienia już dawno przestały mnie dręczyć. Byłam przede wszystkim podekscytowana, chociaż nie tak bardzo jak przed swoim własnym ślubem.
Nie byłam zdziwiona, kiedy Esme z wahaniem zasugerowała, żeby uroczystość była tradycyjna. Co prawda zarówno ona, jak i Carlisle byli zachwyceni tym, jak wyglądało to w przypadku moim i Gabriela, ale ostatecznie wychowanie wzięło górę. Nikt z nas nie zamierzał tego negować, a i na byłam ciekawa, bo uroczystości miałam okazje oglądać tylko w telewizji, a teraz mogłam wziąć w nich udział. Same przygotowania okazały się niezbyt skomplikowane, chociaż pojawił się pewien problem w postaci gości. Carlisle miał wielu przyjaciół, co zdążyłam już zaobserwować jako dziecko, a Esme – chociaż przerażona perspektywą poznania obcych jej wampirów – zaczęła nalegać na to, żeby się pojawiło. Teoretycznie nie było z tym żadnego problemu, bo Miasto Nocy nie było tajemnicą dla nieśmiertelnych, ale sprawa skomplikowała się, kiedy zaczęliśmy się zastanawiać, co w tej sytuacji zrobić ze mną. Chcąc uniknąć zbędnych tłumaczeń, ostatecznie stanęło na tym, że wróciła wersja jeszcze z okresu, kiedy mieszkaliśmy w Forks, kiedy doktor przedstawiał mnie jako swoją przybraną córkę, z tą tylko różnica, że teraz zbędna była bajka na temat rzekomej śmierci mojej matki, która była znajomą Carlisle'a. Poniekąd mówiliśmy prawdę: po prostu znalazł mnie nieprzytomną w lesie i tak już zostałam. Niczego ponadto nie musieliśmy dodawać – jedynie Denalki były wtajemniczone, ale w tym wypadku liczyliśmy na ich solidarność.
Czułam się trochę dziwnie, kiedy w mieście zaczęli pojawiać się nieśmiertelni, którzy teoretycznie byli mi znajomi, ale którym ja byłam obca. Dawno nie musiała się ukrywać, więc sytuacja była tym bardziej niekomfortowa i doceniłam to, że wraz z Gabrielem mieliśmy swój dom, gdzie mogliśmy odetchnąć. Ulżyło mi też, kiedy stanowczo odsunięto pomysł zaproszenia Volturi – ich wizyta w Mieście Nocy byłaby tragedią, więc lepiej było pozostawić miejsce to w tajemnicy. Nie byłam co prawda pewna, czego powinniśmy oczekiwać od gości, ale Allegra zapewniła mnie, że jeśli coś powinno pozostać tajemnic, zostanie nią. Kiedy mówiła, jej oczy błyszczały intensywnie i zrozumiałam, że sprawa została przemyślana dokładnie, a miejsce to nie bez powodu przez tak długi okres pozostawało w ukryciu. Zdolności nieśmiertelnych były niezwykłe i chyba nie było niczego dziwnego w tym, że potrafili zadbać o bezpieczeństwo miejsca, które było im drogie.
Wraz z przybyciem pierwszych gości, łatwiej udało się znaleźć kogoś, kto był w stanie poprowadzić ceremonię. Reszta była już formalnością, bo – pomijając wybór sukni – wszystkim innym zajęła się Layla. Dziewczyna bez trudu wpasowała się w gust Esme, a babcia dała jej wolną rękę, zadowolona efektami, które miała już okazje zaobserwować na ślubie moim i Gabriela. Tym razem miało być inaczej, ale jasne było, że Layla i tym razem da sobie radę.
Tym razem uroczystość miała się odbyć na klifie, chociaż nie byłam pewna dlaczego. To był pomysł Isabeau i chyba miał mieć związek z uroczystością, którą planowano tuż po zaślubinach. Nie miałam pewności, jak siostry Gabriela i Allegra planowały połączyć dwie okazje i to w zupełnie różnych stylach, ale najwyraźniej wszyscy mieliśmy się przekonać dopiero na miejscu. Nie lubiłam niespodzianek, ale ta specjalnie mi nie przeszkadzała, wyjątkowo napawając mnie entuzjazmem.
Jakoś przeszliśmy przez piekło, które zgotowali nam Aqua i jej armia. Kilka dni wątpliwości było w porównaniu z tym niczym.

– Wyglądasz… uroczo. – Głos Gabriela wyrwał mnie z zamyślenia, przyprawiając o dreszcz. Momentalnie odwróciłam się na pięcie, omal nie wyłamując przy tym wysokiego obcasa szpilek, którymi miałam katować się cały wieczór. – Powiedziałbym nawet, że bardzo uroczo – dodał spokojnie Gabriel, uśmiechając się drapieżnie.
Mój mąż jak zwykle wyglądał olśniewająco. Czarny zdecydowanie był kolorem stworzonym dla Gabriela Licavoli, a widok idealnie skrojonego garnituru sprawił, że dosłownie zabrakło mi tchu. Ciemne włosy niedbale opadały na czoło, mocno kontrastując z idealnie bladą skórą, zaś czarne niczym bezgwiezdne niebo oczy, starannie śledziły każdy mój ruch. Gabriel chyba nie zdawał sobie sprawy ze swojej seksowności, zwłaszcza kiedy patrzył na mnie w ten znaczący sposób, opierając się przy tym o framugę prowadzących do łazienki drzwi. Nie miałam wątpliwości, że tej nocy to Esme będzie najbardziej przykuwającą wzrok kobietą, ale Carlisle miał mieć sporą konkurencję, przynajmniej z mojej perspektywy.
– Gabrielu, to jest łazienka – przypomniałam mu i zaczęłam w duchu dziękować, że zdążyłam już wziąć prysznic i wciągnąć na siebie sukienkę.
– Owszem – zgodził się spokojnie Gabriel. – Nasza łazienka – dodał, nie przestając mierzyć mnie wzrokiem.
Speszyłam się i prawie bezwiednie wygładziłam tren sukienki. Na całe szczęście praca w barze Michaela uodporniła mnie, jeśli chodzi o różowe dodatki, dlatego kolor kreacji mnie nie zraził. Co więcej, kiedy uważniej przyjrzałam się sukience druhny, którą wybrała Esme, przekonałam się, że leży na mnie idealnie i jest całkiem ładna. Na pewno była lekka, w większości koronkowa, przez co miałam wrażenie, jakbym nosiła na sobie powietrze. Materiał przylegał do ciała, rozszerzając się w pasie, skąd wychodziły liczne falbanki. Sukienka sięgała za kolana, odkrywała ramiona i plecy, a przy tym była naprawdę ładna.
No i – jak powiedział Gabriel – faktycznie wyglądałam w niej uroczo.
Mój ukochany rzucił mi jeszcze jeden uśmiech, po czym spokojnym krokiem podszedł do mnie. Jego dłonie wylądowały na moich biodrach, kiedy delikatnie przyciągnął mnie do siebie. Pozwoliłam mu na to, wciąż speszona intensywnością jego spojrzenia. Mimowolnie zadrżałam, kiedy przypadkiem musnął palcami mój policzek, sięgając po jeden z niesfornych kosmyków moich włosów. Dopiero kiedy zaginął mi go za uchu, nachylił się, żeby czule musnąć moje wargi swoimi.
– Właśnie dlatego nie zazdroszczę twoim dziadkom tego, że trzymają się tradycji – mruknął mi do ucha Gabriel. – Nie móc zobaczyć ukochanej przed ślubem, to czysta katorga.
– Hm, o ile mi wiadomo, Amun ujął sprawę nieco inaczej – odpowiedziałam w roztargnieniu. Oboje parsknęliśmy śmiechem na wspomnienie przybycia Egipcjan, kiedy to stwórca i przywódca klanu, zaczął ostrzegać Carlisle'a przed „popełnienia życiowego błędu”. – Zresztą ty też nie widziałeś mnie przed ślubem – dodałam, zmieniając temat.
– Tak. Dlatego wiem, że to okropne. – Gabriel wyszczerzył się w uśmiechu. – No i my przynajmniej spędziliśmy razem cały wieczór przed, a to raczej było niemożliwe przy takiej liczbie gości.
Cóż, nie mogłam zaprzeczyć. Co prawda nikt nie pokusił się o organizację wieczoru kawalerskiego czy panieńskiego, ale fakt, że dom był pełen obcych, właściwie się do tego sprowadzał. Jedno było pewne: na prywatność nie można było liczyć, nie wspominając już o braku możliwości ucieczki. W tej kwestii chyba faktycznie ja i Gabriel mogliśmy cieszyć się większą swobodą, nawet jeśli ostatni wieczór swobody skończył się wybuchem Kristin i zamordowaniem przez nią jednej z mieszkanek Miasta Nocy.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie zebrać myśli, zbyt rozproszona dotykiem Gabriela. Zupełnie bezwiednie wsunęłam mu obie dłonie pod poły marynarki, przesuwając palcami po idealnie umięśnionej klatce piersiowej. Przygryzłam dolną wargę, w myślach besztając się za to, że nawet teraz mogłam nie mieć ukochanego dość i starając się zrobić wszystko, byleby nie ulec pokusie. Wkrótce mieliśmy wychodzić, poza tym na dole czekały na nas dzieci, więc i tak musieliśmy się pospieszyć. Na inne sprawy miało być jeszcze sporo czasu, kiedy nie będziemy musieli się śpieszyć, żeby zdążyć na uroczystość.
Z drugiej jednak strony…
Ktoś chrząknął znacząco. Momentalnie oswobodziłam się z objęć Gabriela, speszona, ukochany jednak nie wyglądał na zawstydzonego. Był raczej rozdrażniony, kiedy niechętnie zwrócił się w stronę drzwi, żeby sprawdzić, kto śmiał nam przerwać. Mój wzrok również powędrował w stronę Layli, która stała w progu, mierząc nas wzrokiem i uśmiechając się figlarnie pod nosem. Najwyraźniej świetnie bawiła się naszym kosztem, chociaż bynajmniej nie byłam tym stanem rzeczy zadowolona.
– Nie żebym chciała wam przeszkadzać – zapewniła, a Gabriel prychnął z niedowierzaniem – ale chyba wypadałoby się pośpieszyć.
– Dziękuję, siostrzyczko. Co byśmy bez ciebie zrobili? – sarknął mój ukochany, wywracając oczami i odsuwając się ode mnie z westchnieniem.
– Prawdopodobnie wylądowalibyście w łóżku – stwierdziła Layla, szczerząc się w uśmiechu. – Ostatnio robisz się coraz odważniejszy, braciszku – dodała zaczepnym tonem i zaraz odskoczyła, bo Gabriel zamachnął się, żeby szturchnąć ją w ramię.
– Czy moglibyśmy odłożyć nasze sprawy łóżkowe na bok? Niekoniecznie chciałbym ci się z tego zwierzać – przyznał, wywracając oczami. Cała spąsowiałam, jak zwykle czując się niezręcznie, kiedy temat schodził na związek mój i Gabriela.
Layla pokazała mu język, ale przynajmniej nie odpowiedziała, dzięki czemu ostatecznie nie doszło do kłótni. Odetchnęłam w duchu i mimowolnie mierzyłam szwagierkę wzrokiem, dopiero teraz zauważając niecodzienną kreację dziewczyny. Na sobie miała czarną, obcisłą sukienkę, która idealnie przylegała do jej smukłej sylwetki. Śliski materiał wychwytywał nawet najdrobniejsze załamanie światła, sprawiając, że byłam w stanie dostrzec kolorowe wstawki w barwach ciemnej czerwieni i pomarańczy. Poruszając się, Layla wyglądała niczym żywy płomień, co zdecydowanie nie mogło być przypadkiem, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej dar. Jej włosy podskakiwały, jeszcze bardziej poskręcane niż zwykle; złocisty welon opadał na plecy, zakrywając nagie ramiona i sprawiając, że siostra Gabriela wyglądała niczym prawdziwa bogini. Co ciekawe, nigdy nie widziałam, żeby Layla się malowała, dlatego tym bardziej zaskoczyły mnie czarne cienie, którymi podkreśliła powieki; okolice jej dużych, niebieskich oczu połyskiwały łagodnie, dzięki czemu dostrzegłam mieniące się drobinki brokatu.
– Nie wyglądasz, jakbyś wybierała się po prostu na ślub – zauważyłam, unosząc brwi. Myślałam, że Esme poprosi również siostry Gabriela, żeby były jej druhnami.
– Och, wkrótce sama się przekonasz, że masz rację. -  Layla uśmiechnęła się tajemniczo. – Allegra poprosiła mnie o czynny udział w ceremonii po ślubie. Sądzę, że to wam się spodoba… – Uniosła brwi zaskoczona. – Hej, chyba nie sądziliście, że cały wolny czas poświęcam tylko na siedzenie w laboratorium, prawda?
– W zasadzie… Tak, tego się obawiałem – wtrącił Gabriel. – Wyjątkowo miło mnie rozczarowałaś, chociaż i tak wolałbym, żebyś przestała tam chodzić. Oczywiście nic nie mówię! – dodał, kiedy dziewczyna otworzyła usta, żeby zaprotestować. – A tak z ciekawości, to czy pan szalony naukowiec również wybiera się na uroczystości.
Layla wydęła usta, nie kryjąc zadowolenia.
– Owszem, wybiera się – powiedziała z wyrzutem. – I radzę ci, Gabrielu, żebyś był dla niego miły – dodała, po czym bezceremonialne odwróciła się na pięcie i to tak gwałtownie, że jej długie loki zawirowały, uderzając przy tym Gabriela w twarz. Zaraz po tym Layla po prostu wyszła, zostawiając nas samych.
Gabriel spojrzał na mnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jedynie wzruszyłam ramionami, bo sama nie byłam pewna, co powinnam mu powiedzieć. Zachowanie Layli było dla mnie oczywiste, ale nie sądziłam, żeby moje wyjaśnienia jakkolwiek usatysfakcjonowały nastawionego sceptycznie do Rufusa Gabriela.
Layla była zakochana – byłam tego coraz bardziej pewna, chociaż wciąż nie wiedziałam, czy powinnam się z tego powodu cieszyć.

2 komentarze:

  1. Ojejciu, jaki ten rozdział był spokojny. I wszystko prawie działo sie w łazience xD Renesmee musiała wyglądać urocze. Odruchowo wyobrazilam sobie Belle w ten rozowej sukience *,* no bajecznie. Nie spodziewałam sie ślubu w tym rozdziale, znaczy przygotowań. Myślałam, ze Esme poprosi Nessie o coś... Zupełnie innego, Ale to było bardzo miło rozczarowanie. Jak to określił moj ulubiony bohater^^ widok Layli musiał byc przepiękny, i tym samym zazdroszczę jej długich blond włosów i niebieskich oczu<3 jak fajnie, ze Renesmee odpadła, ze Layla jest zakochana :) nareszcie, tylko... Co to w ogóle za końcówka? Nie wiem co miałaś na myśli, ale jestem zachwycona =*
    Pozdrawiam, Twoja Gabi

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Gabi, czekam na więcej rozdziałów o miłości (tego tu nie brakuje, ale zawsze wolę,jak jest spokojnie)... Tak spokojnie się czytało, bardzo przyjemnie. Pisz, kochana, pisz.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa