Layla
Layla ustawiła na półce
ostatnie książki, po czym cofnęła się o krok, lekko przekrzywiają głowę,
żeby lepiej ocenić efekt swoich starań. Czasami dostawała szału, kiedy po raz
wtóry powtarzała te same czynności, ale nie mogła się powstrzymać. Być może coś
w tym było i kobiety faktycznie miały jakiś wrodzony instynkt, który
nie pozwalał im tolerować bałaganu, a może po prostu sama już nie
wiedziała, co powinna zrobić z czasem i samą sobą.
Usłyszała
westchnienie. Już wcześniej wyczuła, że ktoś ją obserwuje, ale nie zdecydowała
się odwrócić, dobrze wiedząc, kogo tam zastanie. Teraz przekonała się, że miała
rację, bo Rufus faktycznie stał w progu przypominającej wydrążoną w skale
jaskinię bibliotece, spoglądając na nią z lekkim rozdrażnieniem.
– Musisz za
każdym razem to robić? – zapytał, raz jeszcze wzdychając. Założył obie ręce na
piersi, przez co jego poza wydawała się tym bardziej niedbała i na swój
sposób… pociągająca. – Przecież dobrze wiesz, że za chwilę będzie dokładnie tak
samo. Tracisz czas, Laylo – dodał, a fakt, że użył przy tym jej imienia,
był lepszy niż najcudowniejszy nawet komplement.
– Czy muszę
starać się nie zabić o którąś z twoich książek? – powtórzyła z nutką
sarkazmu. – Tak, wydaje mi się, że to dobry powód, żeby jednak posprzątać –
stwierdziła i ponownie odwróciła się w stronę regału, żeby raz
jeszcze przyjrzeć się książkom. – Hej, stoisz dalej. Nie jest krzywo? –
zapytała, udając, że nie słyszy jego teatralnego westchnienia.
– To
książki, a nie galeria sztuki – mruknął, nagle materializując się tuż za
jej plecami. – Doprawdy, cały czas mam wrażenie, że młodsze pokolenia
uwielbiają marnować czas na bzdury.
Nie
odpowiedziała, tylko powoli odwróciła się w jego stronę, uświadamiając
sobie, że Rufus stoi tak blisko, iż dzielą ich zaledwie centymetry.
Instynktownie cofnęła się o krok, ale tym tylko sprowokowała go, żeby obie
dłonie oparł na krawędzi półki, która znajdowała się na wysokości jej ramion,
tym samym zmuszając ją do wciśnięcia się w regał. Czuła ciepło bijące od
jego ciała, nawet mimo wiecznej gorączki, która nigdy jej nie opuszczała,
zdradzając ciągłą obecność ognia. Teraz zrobiło jej się jeszcze bardziej
gorąco, chociaż tym razem nie miało to żadnego związku z temperaturą jej
ciała czy powietrza; w podziemiach zwykle panował chłód.
Jej wzrok
napotkał spojrzenie czekoladowych tęczówek Rufusa. Nie potrafiła określić
w jaki sposób naukowiec na nią patrzy, ale wiedziała, że momentami czuła
się pod jego spojrzeniem nieswojo. Co więcej, czasami miała wrażenie, że wampir
nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak jego bliskość wpływa na nią…
Albo wręcz
przeciwnie – wiedział o tym i bezlitośnie to wykorzystywał, fascynują
się tym, jak reagowała, kiedy znalazł się zbyt blisko. Jej serce zwykle
przyśpieszało, wzrok zaś tracił na ostrości i stawał się niepewny,
rozbiegany. Na niczym nie mogła się skoncentrować, cały czas walcząc z dziwnym
uczuciem, które obezwładniało całe jej ciało. Wiedziała, że to pożądanie, ale
nawet to, że czuła cokolwiek do Rufusa, nie potrafiło umniejszyć paraliżującego
strachu, który obezwładniał jej ciało, kiedy pozwalali sobie na zbyt wiele.
Czasami zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie w stanie otrząsnąć się
po tym, co wieki wcześniej zrobił jej ojciec, ale wszystko wskazywało na to, że
przeszłość będzie się ciągnąć za nią aż po kres wieczności.
Rufus
musiał dostrzec coś w jej oczach, bo nagle zesztywniał i spróbował
się odsunąć. Pozwoliła mu na to, chociaż jednocześnie pragnęła chwycić go za
rękę albo w jakikolwiek inny sposób sprawić, żeby się nie przejmował.
Zachowywał się inaczej niż Dylan, który – chociaż się starał, robiąc wszystko,
byleby postępować z nią tak, jak należy – nie zawsze potrafił w porę
nad sobą zapanować, kiedy uczucia do niej stawały się zbyt silne.
Paradoksalnie, ale to właśnie zwykle nieprzewidywalny Rufus okazywał się
bardziej wyrozumiały i czuły, kiedy najbardziej tego potrzebowała.
Spojrzała na
niego zagubionym wzrokiem, pragnąc powiedzieć cokolwiek, co zabrzmi sensownie
i będzie właściwą formą przeprosin za to, że kiedy jest tak blisko, nie
potrafi mu zaufać, ale wampir już nie patrzył na nią, udając zainteresowanie
książkami. Westchnęła w duchu, chociaż jednocześnie była mu wdzięczna za
to, że uwolnił ją od odpowiedzialności podjęcia tematu fizycznego kontaktu
i jej przeszłości. W pamięci wciąż miała jego zapewnienie, że zawsze
może z nią porozmawiać, kiedy będzie tego potrzebowała, ale nie potrafiła
się na to zdobyć. Ciężko jej było mówić o tym, kiedy była z własnym
rodzeństwem, a co dopiero przemóc się przy nim, kiedy bała się, jak mógłby
ją ocenić. Prawdą było, że czasami łatwiej otworzyć się przed kimś obcym, ale
Rufusa to nie dotyczyło, skoro darzyła go jakimkolwiek silnym uczuciem. Już
wystarczająco trudne było powiedzenie mu prawdy i do tej pory wstydziła
się momentu, kiedy szlochała w jego ramionach, zachowując się jak słabe
dziecko, którym już od dawna nie była. Zwykle patrzyła przez palce na Isabeau,
która nawet w najgorszych momentach ukrywała swoje słabości, ale teraz
powoli zaczynała zachowanie siostry rozumieć.
– Tak czy
inaczej, byłoby łatwiej, gdybyś zaczął odkładać rzeczy na miejsce – odezwała
się, jak gdyby nigdy nic podejmując wcześniejszą rozmowę. Rzucił jej
rozdrażnione spojrzenie, ale przynajmniej ani słowem nie dał jej do
zrozumienia, że zauważył próbę ucieczki od istotniejszego tematu. – Mówię
poważnie! Kiedy tutaj przychodzę, mam wrażenie, że biorę udział w biegu
z przeszkodami!
– Jakbyś
nie zauważyła, wciąż próbuję doprowadzić to miejsce do porządku. Chyba
ważniejsze jest, żeby sufit po raz kolejny nie zwalił się nam na głowy, prawda?
– zauważył przytomnie.
Layla
jedynie wywróciła oczami, nie zamierzając przyznawać mu racji. Czasami go nie
rozumiała, jak na przykład teraz, kiedy przypominała sobie jego upór, kiedy
zdecydował się przenieść laboratorium tym, gdzie znajdowało się pierwotnie,
zanim zniszczył je, rzucając się na Renesmee. Wiedziała, że naukowiec z natury
jest samotnikiem, a obecność kogokolwiek znosi jedynie dlatego, że musi,
ale i tak nie sądziła, żeby podziemia były najlepszym miejscem. Czuła się
nieswojo, zwłaszcza odkąd wiedziała, że miejsce to połączone jest z tunelami,
których magnetycznego przyciągania tak bardzo się obawiała. Nawet jego
wyjaśnienia na temat wzmocnionych srebrem ścian, nie były w stanie jej
uspokoić; dla niej wciąż było to trudne do zignorowania wołanie, które za
każdym razem przyprawiało ją o gęsią skórkę.
Nie można
było jednak odmówić Rufusowi tego, że był uparty i na swój sposób
genialny. Już pięć dni po tym, jak zdecydował się spróbować doprowadzić swoją
wcześniejszą kryjówkę do porządku, mogła przekonać się, że to w istocie
możliwe. Nie pytała go o to, ile czasu poświęcił, żeby usunąć odłamki
zawalonego stropu i połamanych mebli oraz w jaki
sposób zabezpieczył resztki sufitu, ale najważniejsze było to, że laboratorium
wydawało się przynajmniej względnie bezpieczne i powoli wracał do swojego
wcześniejszego stanu. Pomagała mu trochę, dobrze wiedząc, że nie ma
cierpliwości do takich drobiazgów, jak szukanie rzeczy, które ocalały i segregowanie
ich w jakiś sensowny sposób, ale czasami miała wrażenie, że to walka
z wiatrakami, bo przy każdej wizycie tak czy inaczej wpadała na coś, co
jeszcze dobę wcześniej znajdowało się w zupełnie innym miejscu.
Biblioteka
była jednym z tych miejsce, które pozostały prawie nienaruszone. Jedynie
laboratorium ucierpiało, tym samym blokując dojście do wypełnionego książkami
pokoju oraz okrągłej sali, która prowadziła do czegoś, co kształtem
przypominało sypialnie. Wstrząsy sprawiły, że meble i niektóre przedmioty
wylądowały na podłodze, ale przynajmniej wystarczyło jedynie posprzątać,
zamiast zajmować się wszystkim od podstaw. Layla oddawała się temu niemal
z przyjemnością, mając wrażenie, że nawet bezsensowne sprzątanie jest
idealną okazją na ucieczką przed światem i myślami o przeszłości. Nie
znosiła momentów, kiedy miała dość obecności kogokolwiek i unikała również
swoich bliskich, ale w ostatnim czasie taki nastrój nawiedzał ją niemal
regularnie i jedynie przy Rufusie czuła się jakkolwiek swobodnie. Sądziła,
że brało się to stąd, iż wampir – zwykle pochłonięty własnymi zajęciami – nie
próbował wypytywać ją o samopoczucie i próbować dowiedzieć się, co
takiego ją dręczy. To było ważne, bo nie miała ochoty na rozmowy, w zamian
potrzebując jedynie trochę spokoju i okazji do tego, żeby przestać o czymkolwiek
myśleć, zwłaszcza o Dylanie.
Wspomnienie
chłopaka momentami doprowadzało ją do szału. Czuła się winna, chociaż nie była
pewna dlaczego. Przecież próbowała być z nim szczera i już dawno dała
mu do zrozumienia, że nie jest gotowa na związek; nie miała pojęcia, czy
kiedykolwiek będzie, ale to już była inna sprawa. Gorsze było to, w jaki
sposób zmienił się Dylan, kiedy czekanie na jakiekolwiek trwalsze uczucia
z jej strony okazało się bezowocne. Kochał ją i to uczucie
bezlitośnie go niszczyło, powoli zamieniając się w coś na kształt obsesji.
Zdawała sobie sprawę z tego, że zraniła go, kiedy zdecydowała się odrzucić
jego uczucia, ale przecież nie miała wpływu na własne uczucia. Nie wiedziała
nawet, czy potrafi naprawdę kochać i zaufać komukolwiek, prócz własnemu
rodzeństwu. Sytuacja z Rufusem to było zupełnie coś innego i na to
również nie miała wpływu; pewne rzeczy po prostu się działy, a ona nie
miała innego wyboru, prócz przyjmowania ich i oczekiwania efektów. Zdawała
sobie sprawę z tego, że nie może robić niczego, żeby wszystkich
uszczęśliwić, ale to i tak było trudne, bo Dylan również był jej bliski.
Na swój sposób kochała go, ale bardziej jak brata albo opiekuna, bo to on jako
pierwszy pomógł jej zrozumieć dziwne zmiany, które zaczęły zachodzić w jej
mentalności, kiedy utraciła dar, a objawy przemiany dały o sobie
znać. Był przy niej i wspierał ją, i to było fantastyczne, ale
najwyraźniej nie wystarczyło, żeby w pełni ocalić jej roztrzaskaną na
kawałki duszę. Dylan najwyraźniej tego nie rozumiał, a jej siostrzane
uczucie mu nie wystarczył.
A teraz go
nie było.
Sama nie
potrafiła stwierdzić, co takiego byłoby gorsze – dowiedzieć się, że dawka
roztworu srebra, którą obezwładnił go Rufus okazała się zabójcza, czy może
odkryć, że chłopak po prostu odszedł. W zasadzie obie te perspektywy
wydawały się bardziej znośne od ciągłej niepewności i związanymi z nią
wyrzutami sumienia. W jakimś stopniu poczuła ulgę, kiedy po powrocie do
podziemi odkryła, że Dylan znikł, ale wraz z upływem kolejnych dni i brakiem
jakichkolwiek wiadomości, wszelakie pozytywnie uczucia zniknęły, wyparte przez
strach i gniew, który odczuwała względem samej siebie. Nie mogła zwalczyć
myśli, że powinna była zostać przy chłopaku po tym, jak stracił przytomność.
Srebro bywało zabójcze, zwłaszcza, kiedy zbyt wielka dawka dostawała się do
krwiobiegu i chociaż Rufus zapewniał ją, że niczego mu nie będzie, i tak
powinni byli się upewnić, że się nie mylił. Wiedziała, że w sytuacji,
kiedy w Mieście Nocy toczyła się walka, nie mogli postąpić inaczej, bo
czas ich gonił, ale jednocześnie dręczyła ją świadomość, że to z jej winy
Dylan doprowadził się do takiego stanu. Może gdyby nie pozwoliła mu się do
siebie zbliżyć, zamiast dawać mu nadzieję i przez tak długi okres czasu
trwać w ich sztucznym związku, wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.
Może, może,
może…
Co takiego
było z nią nie tak?
Szkoda,
że cię tutaj nie ma, tato, pomyślała z przekąsem.
Czasami
żałowała, że nie może stanąć naprzeciwko ojca i zapytać go wprost, czy
jest zadowolony z tego, co jej zrobił. Bywały momenty, kiedy czuła się
dość silna i zdesperowana, żeby mieć pewność, że gdyby spotkała Marco, nie
zawahałaby się z nim zmierzyć. Kiedy o tym myślała, czuła przyjemne
ciepło, związane z krążącym po jej ciele ogniem; żywioł był jej bronią
i przyjacielem, a właśnie tego brakło jej, kiedy była dzieckiem
zdanym na łaskę i nastroje ojca. Próbowała go zrozumieć, zwłaszcza gdy
patrzyła na zakochanego w Renesmee Gabriela, który przypominał młodszą
wersję Marco Licavoli; nie była pewna, kim mógłby stać się jej brat, gdyby
z jakiegoś powodu stracił tą, która była całym jego życiem i chwilami
obawiała, że jej bliźniak mógłby okazać się potworem. Oczywiście starannie
ukrywała przed Gabrielem swoje obawy, ale nawet takie myślenie nie potrafiło
zmusić ją do tego, żeby w pełni wszystko pojęła i zdołała jakkolwiek
Marco wybaczyć albo zapomnieć. Przecież miał wybór, a utracona miłość nie
usprawiedliwiała tego, że odebrał jej szansę na to, żeby mogła być szczęśliwa.
Chwilami
jednak bywały takie momenty, kiedy czuła nieopisany strach. Nawet teraz
zdarzało jej zrywać się w nocy, gdy niespodziewanie wracały koszmary
z dzieciństwa, a ona przypominała sobie własny ból i upokorzenie.
Bywało, że miała wrażenie, iż wampir nagle ponownie się pojawi, żeby ją
skrzywdzić. Takie chwile zdarzały się częściej niż te pewności siebie, a Layla
miała wrażenie, że kiedyś postrada zmysły, uwięziona w ciągłej spirali
strachu, w którą wpadła jako dziecko. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że
kiedykolwiek jeszcze miałaby spotkać Marco Licavoli, chociaż jednocześnie jakaś
jej cząstka tego chciała. Pragnęła, żeby ją zobaczył i zrozumiał, że to
kim jest teraz, to po części jego za sługa. Zastanawiała się nad tym, czy
w ogóle o tym myślał i czy jeszcze żyje – czy też raczej
egzystuje, bo w przypadku tego wampira nie można było mówić o niczym
więcej.
Z drugiej
strony… Może gdyby wiedziała, byłoby jej łatwiej. Ze świadomością, że jej
ojciec już nigdy po nią nie wróci, może przynajmniej mogłaby spróbować zwalczyć
paraliżujący strach, który do tej pory nie dawał jej spokoju. Pragnęła tego
i jednocześnie czuwał niewysłowiony żal oraz pustkę, bo nie była w stanie
życzyć komukolwiek śmierci – nawet Marco.
– Laylo? –
Rufus pomachał jej ręką przed twarzą, próbując ją ocucić. Zamrugała
nieprzytomnie, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że już od dłuższej
chwili próbował zwrócić na siebie jej uwagę. – Laylo, czy ty w ogóle mnie
słuchasz? – zapytał ją odrobinę zagniewanym tonem, ale w jego oczach
dostrzegła błysk zaintrygowania, jakby zdawał sobie sprawę z tego, co
takiego ją dręczyło.
– Ja… –
W pośpiechu wyprostowała się i pokręciła głową. – Nic mi nie jest.
I jeśli mam być szczera, nie mam pojęcia, co takiego do mnie mówiłeś –
dodała, rzucając mu przepraszające spojrzenie.
– Jakby
mnie to dziwiło… – mruknął, ale przynajmniej powstrzymał się od dziesiątek
komentarzy na temat tego, jaka bywała nieodpowiedzialna. Chyba faktycznie
traktował ją inaczej niż innych, chociaż nie potrafiła stwierdzić, co powinna
w związku z tym czuć; Rufusa ciężko było zrozumieć. – Pytałem cię…
A zresztą nieważne. Czy twój brat dalej ma ochotę skręcić mi kark, jeśli
tylko wejdę mu w paradę? – zapytał ni stąd, ni z owąd, odwracając się
do niej plecami i spokojnym krokiem kierując w stronę laboratorium.
Layla
zmarszczyła brwi, ale ruszyła za nim. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby
w pełni otrząsnąć się z zamyślenia i być w stanie
odpowiedzieć.
– Nie przepada
za tobą, ale nie jest aż tak źle – wyjaśniła spokojnie. – A powinien
chcieć cię zabić? – dodała, pozornie lekkim tonem, ale do jej głosu wkradła się
nutka zwątpienia.
–
Teoretycznie nie wydaje mi się, żebym od ostatniego razu w jakikolwiek
sposób mu podpadł, ale zawsze mogę się mylić – stwierdził Rufus niemal pogodnym
tonem. – Nie wiem dlaczego wszyscy patrzycie na mnie w taki nieufny
sposób, doprawdy. Twoja szwagierka również po części ma mnie za potwora,
a przecież przeprosiłem ją za to, że bywam… trochę nieprzewidywalny –
dodał, a Layla parsknęła śmiechem.
–
Kłóciłabym się o to, czy tylko trochę – powiedziała przekąsem,
czując się odrobinę lepiej, że pozwolił jej skoncentrować się na czymkolwiek
innym. – A tak swoją drogą, czego chcesz od Renesmee? – zapytała dla
pewności, rzucając mu przenikliwe spojrzenie.
Rufus nie
odpowiedział, zachowując się tak, jakby nie usłyszał jej pytania. Zacisnęła
wargi w wąską linijkę, poirytowana, ale zdecydowała się w żaden
sposób nie komentować jego zachowania, dobrze wiedząc, że w ten sposób
niczego nie osiągnie. Irytowało ją to, podobnie jak i brak jakichkolwiek
wyjaśnień na temat jego przeszłości, ale nie zamierzała zaczynać tematu, póki
sam nie zdecyduje się tego zrobić. Chwilami irytowało ją to w wyjątkowy
sposób, zwłaszcza, kiedy przypominała sobie imię tajemniczej Rosy, ale uparcie
wmawiała sobie, że nieśmiertelny sam powinien podjąć decyzję o tym, że
chce jej o wszystkim powiedzieć. Jej dał szansę i cierpliwe czekał,
póki nie osiągnął sukcesu, dlatego Layla czuła, że powinna mu się odwzajemnić
w ten sam sposób, ale momentami było to niezwykle irytujące.
– Rufus… –
zaczęła niepewnie, wiedziona nagłym impulsem, który popchnął ją do podjęcia
decyzji. Wampir odwrócił się niechętnie, rzucając jej naglące spojrzenie. –
Pamiętasz, jak byliśmy w laboratorium i ostatni raz straciliśmy nad
sobą kontrolę? – zapytała wprost, patrząc na niego wyczekująco; przez jego
twarz przebiegł cień, ale wszystko wydarzyło się tak szybko, że równie dobrze
mogło być jedynie wyrażeniem.
– Ciężko,
żebym nie pamiętał, kiedy próbowałem cię skrzywdzić – odparł, nagle tracąc
dobry humor. To trochę ją zniechęciło, ale już nie zamierzała odpuścić. – No
dobrze, ale co w związku z tym? – dodał już łagodniejszym tonem,
spoglądając na nią wyczekująco.
– Tylko się
nie denerwuj, dobrze? Mówiłeś wtedy dziwne rzeczy, zupełnie jakbyś mnie nie
poznawał i…
– I…? –
podjął, coraz bardziej rozdrażniony. – Przejdź do rzeczy, Laylo. O co
chcesz mnie zapytać?
– Mówiłeś
wtedy o kimś o imieniu Rosa – wyznała, a on cały zesztywniał,
chociaż próbował udawać, że jej słowa nie robią na nim żadnego wrażenia. – Tak
samo nazwałeś Renesmee, kiedy zobaczyłeś ją po raz pierwszy. Nie chcę cię do
niczego zmuszać, ale… No cóż, powiesz mi kim by… Kim jest Rosa? – wyrzuciła
z siebie na wydechu, w ostatniej chwili powstrzymując się przed
użyciem słowa „była”.
Zapadła
cisza i to było gorsze niż gdyby zaczął na nią z jakieś powodu
krzyczeć. Natychmiast pożałowała swoich słów, ale nie zamierzała ich cofnąć, to
zresztą nie miało już żadnego znaczenia, skoro za wszelką cenę chciała poznać
prawdę. To wydało jej się istotne, nawet jeśli nie miała pojęcia, czego może
się spodziewać i ta niepewność na swój sposób ją przerażała.
Rufus
powoli odwrócił się w jej stronę, po czym zajrzał jej w oczy. Instynktownie
chciała odwrócić wzrok, ale powstrzymała się, kiedy z lekkim zaskoczeniem
odkryła, że w oczach naukowca nie dostrzega gniewu, a raczej żal
i coś jeszcze, czego nie potrafiła zidentyfikować, ale wiedziała, że tam
jest.
– Rosa… Nie
pamiętam wszystkiego, co mówiłem podczas tych ataków. Myślałem, że się
zorientowałaś – stwierdził, siląc się na obojętny, niemal niedbały ton. –
Wiesz, że liczę już sobie kilka wieków. Możliwe, ze wtedy przypomniałem sobie
coś, co nie jest dla mnie istotne. Tak czy inaczej, nie powinnaś się przejmować
tym, co mówię – dodał, jasno dając jej do zrozumienia, że to koniec tematu.
Kłamał
i oboje zdawali sobie z tego sprawę, ale Layla zdecydowała się tego
nie komentować. W zamyśleniu pokiwała głową, starając się ukryć żal, który
dosłownie poraził ją swoją intensywnością. Myślała, że po tym wszystkim
zasłużyła sobie na chociaż odrobinę zaufania, ale najwyraźniej pomyliła się.
– Ach, tak…
– Przełknęła z trudem, po czym wzruszyła ramionami, próbując przybrać
równie niedbałą pozę, co i on; przecież nie mogła płakać z tak
błahego powodu i to przez mężczyznę. – Rozumiem, ale… Przepraszam, ale
muszę odetchnąć – wymamrotała, po czym bez słowa wyjaśnień odwróciła się
i pobiegła w stronę schodów.
Rufus jej
nie zatrzymał.
Głupi Rufus :_: czemu nie może jej powiedzieć prawdy? Ech, ma swoje powody i tego na razie się trzymam. Poza tym dziwiło mnie to, że Layla porównuje swojego brata do Marco. Sądzę, że gdyby przypadkiem tak się stało to zadna z ciotek nie pozwoliłaby skrzywdzić bliźniaków. Layla potraktuje Gabriela ogien i zabierze ze sobą dzieciaki, a potem... Nie będzie nic, bo to chyba nie będzie... prawda? Mam rację? Dylan mnie wkurza :_: tak bardzo może ten człek wkurzać, że po prostu irytuje :'D Jeszcze nie wspominałam, ale rozdział był po prostu genialny.Musze znaleźć sobie więcej przymiotników, którymi będę mogła się posługiwać i opisywać jak rozdział mi się podobał. Życzę ci weny, która jak widzę nie ma zamiaru cię opuścić co mnie niezmiernie cieszy ^_^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę miłej nocki, chociaż jeszcze prawie dzień :_: ale tam XD
Gabi ;**