Isabeau
Isabeau nie była pewna, kiedy
Dimitr zerwał się z miejsca. Nagle po prostu zsunęła się z podłokietnika
i wylądowała w skórzanym fotelu, a on kucał przy nie, patrząc
jej w oczy z taką intensywnością, że aż się zarumieniła.
Ujął jej
dłonie w swoje.
– Twój brat
– wyszeptał, po czym uśmiechnął się niepewnie. – Znalazłaś ich, twoje
rodzeństwo… To dobrze – stwierdził i poznała po wyrazie jego twarzy, że
mówi szczerze.
– O, tak. –
Czuła się dziwnie pod jego spojrzeniem. – Chociaż Gabriel i Layla pewnie
dużo powiedzieliby ci na temat tego, czy to naprawdę tak dobrze – powiedziała,
próbując rozluźnić atmosferę żartem, ale wyszło jej to wyjątkowo marnie.
Dimitr
pokręcił głową.
– Jak nic
przesadzasz – stwierdził spokojnie. – Ale teraz powiedz mi, mi
bella, jak mogę ci pomóc – nalegał, mocniej ściskając jej dłonie.
Uświadomiła
sobie, że nie ma nic przeciwko temu, żeby jej dotykał. Wróciły wspomnienia
słodkich pocałunków i muśnięć jego lodowatej skóry na jej ciele; to było
przyjemne i zupełnie różne od tego, czego doświadczała kiedy dotykał ją
Drake. Przebywanie z Dimitrem zawsze było po prostu… przyjemne.
Drake
Devile to była zupełnie inna sprawa. Kiedy on jej dotykał, było to jak
spotkanie dwóch huraganów albo płomienia i jakiejś łatwopalnej substancji.
Sprzeczne emocje, namiętność i ból, miłość i nienawiść – pragnęli się
i jednocześnie nie mogli być razem po wszystkim, co wydarzyło się w przeszłości.
Już nie, bo Drake zniszczył wszystko, kiedy…
A teraz
nosiła pod sercem jego dziecko…
Dimitr
sobie na to nie zasłużył; już raz go zraniła i wydawało jej się, że łatwo
będzie teraz traktować go z rezerwą, a jednak teraz miała okazję do
tego, żeby przekonać się, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. On wciąż coś do
niej czuł, a ona nie była w stanie się temu oprzeć.
Wzdrygnęła
się i skupiła na nim wzrok. Musiała pamiętać, że nie są sami, chociaż
odkąd po raz pierwszy od dawna ujrzała jego krwiste tęczówki, zachowywali się
tak, jakby jednak tak było.
– Bardzo
dużo się zmieniło – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa.
Uśmiechnął
się jeszcze szerzej.
– W to
nie wątpię – stwierdził. – Czterysta lat. Przez ten czas wszystko się zmieniło –
zauważył przytomnie, chociaż w jego głosie wychwyciła nitkę fałszu.
Oczywiście,
że skłamał – nie wszystko się zmieniło. Mimo tak długiego okresu czasu, jego
uczucia nie zmieniły się wcale; co najwyżej jeszcze bardziej się wzmocniły,
chociaż to wydawało się niemożliwe.
A niech to
szlag…, pomyślała oszołomiona; nagle zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko,
gdzie będzie mogła poczuć się swobodnie.
Odchrząknęła
się i wyprostowała; podobnie jak przed bramą, Dimitr jakby nagle wrócił na
ziemię i speszony odsunął się nieznacznie.
– Mój brat w końcu
znalazł sobie żonę – oznajmiła bez ogródek, natychmiast przechodząc do rzeczy. –
No dobrze, jak na razie jeszcze narzeczoną, ale to kwestia czasu – poprawiła,
zerkając wymownie na Cullenów. – Swoją drogą, zostałam już ciocią. Bliźnięta,
naturalnie – dodała i ledwo powstrzymała się od machinalnego położenia
dłoni na swoim lekko wzdętym brzuchu.
– Dalej nie
widzę problemu – przyznał Dimitr, wyraźnie lekko zaskoczony. – Masz rodzinę – zauważył
z nutką goryczy w głosie. Wiedziała, że chciał być jej częścią, nawet
jeśli nie powiedział tego na głos.
Zacisnęła
usta w wąską linijkę.
– Jeszcze –
sprostowała.
Nie była w stanie
skupić się na rozmowie z nim. Jej myśli non stop uciekały – do
przeszłości, do jego ust, do wspomnienia dotyku…
– Problem
jest w tym, że moja wnuczka jest chora. – Carlisle zdecydował się ją
poratować. Spojrzał krótko na nią, najwyraźniej nie mając pojęcia, co o dziwnym
zachowaniu jej i Dimitra myśleć. – Jej córeczka też. Jestem lekarzem, ale z czymś
takim nigdy się nie spotkałem – przyznał i Isabeau uświadomiła sobie, że
to dręczy go bardziej niż mogłaby przypuszczać.
Dimitr nie
wyglądał na zdziwionego tym, że wampir mógłby interesować się medycyną – po
tych wszystkich latach i to na dodatek spędzonych w tym mieście nic
już zbytnio nie dziwiło.
Powoli
podniósł się, zamyślony i cały czas wpatrzony w Isabeau.
– Dhampir i choroba
w jednym zdaniu? – upewnił się, a Beau kiwnęła głową, żeby wyzbył się
wątpliwości co do rasy Renesmee i Alessi. – Kolejne? To się robi doprawdy
szalone – stwierdził i zaplótłszy ręce za plecami, zaczął krążyć po
pokoju.
Zapadła
długa cisza, którą dopiero po chwili był w stanie przerwać Carlisle.
– Kolejna? –
powtórzył. – To znaczy, że takich przypadków było więcej? – zapytał
jednocześnie zaniepokojony i podekscytowany, bo to mogło znaczyć, że
wiadome było coś więcej na ten temat.
– O,
najdelikatniej mówiąc – skrzywił się. – Ludziom strach wyjść na ulice w niektórych
miejscach. Pół-wampiry jakby poszalały, przynajmniej niektóre. Ta agresja… – zaczął.
Isabeau
poderwała się, unosząc obie ręce.
– O czyn
tym mówisz? – przerwała mu. – Co się dzieje w mieście? Jaka agresja? – zapytała
poirytowana, zaciskając dłoń na jego ramieniu i zmuszając go, żeby się
zatrzymał.
Mógłby bez
trudu wyszarpnąć ramię z jej uścisku, a jednak tego nie zrobił.
– A wy
o czym mówicie? – zdziwił się. – Isabeau, nie zauważyłaś tej pustki na
ulicach? Przygotowania do nowiu to jedno, ale mam na myśli ludzi – uściślił, bo
otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. Odczekała chwilę, po czym mówił dalej: – Ludzie
się boją. Coś się dzieje i to nie przypomina tego, co czasami atakuje
dhampiry. To coś gwałtowniejszego – nagle po prostu wybuchają złością i zaczynają
zabijać, zupełnie jakby postradały zmysły. I jakby tego było mało, sprawia
im to przyjemność – westchnął.
Isabeau
zesztywniała, nie jako jedyna zresztą. Mogła się założyć, że zarówno ona, jak i Carlisle
z Esme myślą o tym samym – o Layli i jej grupie. O wszystkich
podopiecznych Lawrence'a. A i sama Isabeau nie mogła zignorować tego,
że od jakiegoś czasu trudno jej nad sobą zapanować…
Dimitr
zlustrował wzrokiem jej twarz.
– Wiesz o co
mi chodzi, ale to nie o to wam chodziło – domyślił się.
– Nie – przyznała.
– Moją bratanicę i jej matkę zaatakowało coś innego. Prawdziwa choroba,
przypominająca grypę, ale zupełnie oporna na leczenie – wyjaśniła.
– Grypa? – Zmrużył
oczy. – Nie, tego tutaj nie było. Doprawdy, jesteście aż tak bezradni? – zdziwił
się, jak każdy na początku wszystko bagatelizując.
– Inaczej
bym tutaj nie przyszła – powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Jego oczy pociemniały z ledwo skrywanego bólu. – Potrzebuję Rufusa,
Dimitrze – powiedziała łagodnym tonem, patrząc na niego niemal błagalnie.
Ból w tęczówkach
Dimitra stał się bardziej wyraźny, ale nie dlatego, że znów zabolały go jej
słowa – to były rezygnacja i poczucie winy.
– Nawet
gdybym wiedział, gdzie on się podziewa… A nie wiem – podkreślił. – Tak czy
inaczej, nawet gdybym wiedział, to i tak bym ci nie pozwolił do niego
pójść – zapowiedział stanowczo i oczywiste stało się, że nie żartuje. –
Rufus jest szalony, Isabeau.
Dziewczyna
prychnęła.
– Też mi
nowina! – żachnęła się, poirytowana tym, że ktokolwiek próbował podejmować za
nią decyzje. – Rufus był, jest i prawdopodobnie zawsze będzie szalonym.
Ale to nie zmienia faktu, że to geniusz, a ja potrafię o siebie
zadbać – przypomniała mu. – Gdzie on jest? – zapytała, wręcz żądając
odpowiedzi.
Przez twarz
Dimitra przemknął cień, ale tym razem nie związany z tym, że próbowała mu
rozkazywać. To było coś innego.
– Mówiąc,
że jest szalony, miałem na myśli to, że jest gorzej niż do tej pory – wyjaśnił,
ostrożnie dobierając słowa. – Najkrócej mówiąc, prędzej was wszystkich pozabija
niż się zastanowi, kto i po co przyszedł. Nie rozpozna ani ciebie, ani
mnie, ani nikogo innego. Mówiłem, że w mieście dzieje się coś niedobrego. I obawiam
się, że kilka miesięcy temu na stałe straciliśmy Rufusa – dokończył, starając
się żeby jego głos zabrzmiał łagodnie, ale mu nie wyszło.
Isabeau
poczuła się tak, jakby właśnie z całej siły kopnął ją w brzuch.
Cofnęła się o krok i potknąwszy o fotel, bezradnie na nim
usiadła. W głowie jej wirowało i to raczej nie miało tym razem
żadnego związku z ciążą. Tym razem było to czyste przerażenie, połączone z poczuciem
absolutnej beznadziejności.
Nie było
Rufusa.
Nie było
nadziei.
Wszystko,
co do tej pory zrobili, nie miało żadnego sensu.
Dimitr przekonał ich
wszystkich, żeby zostali w rezydencji na noc. Bez sensu wydawało się
wracać do pustego domu matki Isabeau, skoro następnego dnia i tak
planowali wracać do domu. Kiedy tylko okazało się, że najzwyczajniej w świecie
zmarnowali czas, próbując dostać się do Miasta Nocy, Carlisle natychmiast
zasugerował powrót i nikt nie zamierzał się z nim spierać. I tak
nie mieli nic zdziałać, a może pod jego opieką dziewczyny miały pożyć
chociaż troszeczkę dłużej.
To
zabawne, jak łatwo czasami pogodzić się z niektórymi faktami,
pomyślała nieco otępiała, leżąc na łóżku w sypialni, którą na życzenie
Dimitra pokazali jej Pavarotti. Nawet ich przekomarzania i komentarze tym
razem nie poprawiły jej nastroju. Najprawdopodobniej umrą, skoro nie mamy
lekarstwa. Ja być może też. Znów zawiodłam Gabriela.
To było
proste. Niebo jest niebieskie. Nocą jest zimno. Isabeau zawiodła.
Najzwyczajniejsze w świecie stwierdzenia oczywistych faktów, którym nie
dało się tak po prostu zaprzeczyć. Trzeba było się z nimi pogodzić,
obojętnie jak trudne to się wydawało.
Skoro już o tym
myślała, mogła posunąć się nawet trochę dalej. Chociażby przyznać przed samą
sobą, że w równym stopniu nienawidzi i kocha Drake’a Devile. Dlaczego
niby nie, skoro taka była prawda? Kochała go, zanim stał się tym, kim był teraz
– kochała nawet po tym, jak to się
stało się stało, a cały jej świat się rozpadł – i za nic w świecie
nie była w stanie wyzbyć się tego uczucia; może nawet nie chciała, chociaż
tego akurat nie mogła być pewna. Wiedziała jedynie, że jedna chwila nieuwagi i jego
dotyk wystarczyły, żeby wszystkie złe rzeczy poszły w zapomnienie, a ona
poczuła się tak, jak czterysta lat temu.
Przeszłość
tak nagle upomniała się o nią, chociaż przez czterysta lat udawało jej się
przed nią uciekać. Najpierw wróciły jej uczucia do Drake’a i zaszła w ciążę,
a teraz była tutaj – w Mieście Nocy, w Niebiańskiej Rezydencji
czy też Pałacu Iluzji, zależnie od nazwy, którą się preferowało. I znów
miała przy sobie Dimitra, który zachowywał się tak, jakby lata rozłąki zupełnie
nie miały miejsca – jego uczucia nie zmieniły się ani odrobinę.
Stary
dylemat powrócił, a ona znów miała mętlik w głowie. Nigdy nie chciała
żadnego z tych uczuć, bo miłość wydawała się nie być jej pisana, a jednak
za każdym razem znów znajdowała się pomiędzy dwoma nieśmiertelnymi, których
pragnęła na różny sposób. Uczucie do Drake’a było zawsze szalone, teraz już
zdecydowanie, jeśli zaś chodziło o Dimitra, zdecydowanie zasłużył na kogoś
lepszego od chłodnej, sarkastycznej manipulantki, którą była.
Pomyślała z ulgą,
że na całe szczęście jutro znów się od tego wszystkiego odetnie. Wrócą do domu,
do Forks, dzięki czemu znów będzie mogła oderwać się od Dimitra i może w końcu
na dobre zerwać z nim jakiekolwiek kontakty – oczywiście dla jego dobra.
Może jeśli zobaczy, że bez żalu odchodzi i nie zamierza więcej wracać,
wtedy ostatecznie pojmie, że pamiętanie o niej przez kolejne wieki nie ma
żadnego sensu.
Postanowiła
sobie również, że już nigdy więcej nie wróci do Miasta Nocy. Do tej pory była w stanie
regularnie je odwiedzać, ale przecież tak naprawdę nie było w tym żadnego
sensu. Jej matki tutaj nie było, poza tym dlaczego miała się przejmować tym, co
mogła być ewentualnie temu miejscu winna, skoro tak naprawdę nikt jej z tego
nie rozliczał? Robiła to jedynie po to, żeby uspokoić swoje sumienie, ale na
dłuższą metę mogła się obejść i bez tego.
Koniec.
Jutro to wszystko naprawdę się skończy, a jedynym jej problemem na powrót
stanie się choroba, jej brat, ciąża i wizja śmierci, która wciąż nad nią
ciążyła. W końcu będzie tak, jak być powinno.
Podniosła
się z gracją i podeszła do rozsuwanych oszklonych drzwi, które
prowadziły na balkon. Przez moment wahała się nad tym, czy ich nie rozsunąć i nie
wyjść na zewnątrz, ale ostatecznie się rozmyśliła. Wycofała się w głąb
swojego tymczasowego pokoju, po czym z westchnieniem raz jeszcze
rozejrzała się dookoła.
To
przerażające, jak dobrze Dimitr ją znał. Sypialnia wydawała się być urządzona z myślą
o niej i byłaby idealna, gdyby Isabeau zechciała w tym miejscu
zostać i zamieszkać w Niebiańskiej Rezydencji. Była jednocześnie
ciepła i zimna, co stanowiło swoisty paradoks, ale jej odpowiadało. Bo
czyż nie taka właśnie była Isabeau Licavoli?
Ściany
miały barwę indygo, miejscami jednak rozjaśniały je złociste kwiatowe motywy.
Pościel, zasłony i puszysty dywan, który czuła pod bosymi stopami,
utrzymane były w podobnej kolorystyce. Do tego dochodziły skromne, ale
idealnie dopasowane do całości meble z drewna, którego nie rozpoznała, ale
które bardzo przypadło jej do gustu. O tak, zdecydowanie jej się w tym
miejscu podobało.
Znów
wyrwało jej się ciche westchnienie. Teraz, kiedy była sama i miała
pewność, że nikt jej nie zobaczy ani nie usłyszy, mogła trochę po użalać się
nad sobą. Skierowała się prosto do łazienki, gdzie zdecydowała się na długi,
gorąco prysznic, który podobnie jak rano pomógł jej się trochę rozluźnić. Tym
razem pozwoliła, żeby emocje dodatkowo z niej uleciały, kiedy rozpłakała
się z bezsilności i strachu, który odczuwała od jakiegoś czasu;
zawsze płakała jedynie pod prysznicem, kiedy nawet samą siebie mogła oszukać,
że to nie prawda, a spływające po policzkach łzy to w rzeczywistości
krople wody.
Poczuła się
odrobinę lepiej, kiedy owinięta ręcznikiem w końcu wróciła do pokoju.
Wytarła się z przesadną starannością, skupiając się na każdym swoim
kolejnym ruchu, żeby zająć czymś ręce. Tym razem zrezygnowała z czarnej
sukni, którą ubrała na spotkanie z Dimitrem, w zamiar decydując się
na coś, co znalazła w szafie swojej tymczasowej sypialni – wygodnego czarnego
stroju, który trochę przypominał mundur. To dziwne, ale zarówno przylegające do
ciała spodnie, jaki i skórzana kurtka z posrebrzanymi klamrami leżały
na niej zaskakująco dobrze.
Wysuszone
włosy upięła wysoko na czubku głowy, po czym z braku lepszych pomysłów,
opuściła komnatę. Na nogach miała ciężkie, ale wygodne buty, które również
znalazła w szafie i które idealnie uzupełniały jej strój. W pierwszej
chwili narobiły naprawdę sporo hałasu, uderzając o posadzkę korytarza,
Isabeau jednak szybko przypomniała sobie podstawy tego, co kiedyś uczył ją
Marco i zaczęła poruszać się absolutnie bezszelestnie.
Odmówiła
Lucasowi i Matthew, kiedy chcieli oprowadzić ją po rezydencji, dlatego
teraz zamierzała rozejrzeć się w pojedynkę. Tak było nawet lepiej, bo nigdy
nie przepadła za towarzystwem, a samotny spacer wydawał się być czymś,
czego w tym momencie potrzebowała. Dimitr jasno dał jej i Cullenom do
zrozumienia, że mogą czuć się w tym miejscu naprawdę swobodnie, dlatego
wcale nie czuła się winna i nie obawiała się, że wpadnie w kłopoty,
jeśli ktoś gdzieś ją przyłapie.
Być może
powinna była sprawdzić, jak sobie radzą Carlisle i Esme albo Sunny, ale
doszła do wniosku, że nie ma takiej potrzeby, poza tym zależało jej na
samotności. Podejrzewała zresztą, że doktor i jego przyszła żona są pewnie
gdzieś razem, rozmawiając albo raczej umartwiając się nad tym, co trzeba zrobić
dalej, skoro wciąż nie mieli lekarstwa. Jeśli zaś chodziło o Sunny, to
urocze dziecko od razu podbiło serca Pavarottich i Dimitra, więc pewnie dobrze
się bawiła w towarzystwie ekscentrycznych braci.
Isabeau
jakimś cudem udało się uśmiechnąć. Jedno było dobre w tym, że jednak
zdecydowała się wrócić do Miasta Nocy – mogła mianowicie polepszyć życie Sunny,
którą przez ostatnie pięć lat zaniedbywała. Kiedy brała ją i Heatha pod
swoją opiekę, zupełnie nie przyszło jej do głowy, że przecież dzieciaki
potrzebują opieki, skoro straciły matkę. To i tak był cud, że do tej pory
jakoś sobie radziły i poniekąd czuła się winna tego, co musiały przejść.
Dodała sobie
zapewnienie obojgu bezpieczeństwa do listy rzeczy, które musiała zrobić przed
odejściem. Oczywiście wpierw musiała dowiedzieć się od Sunny, gdzie podziewa
się jej brat, ale tym mogła zająć się później.
Jeśli
chodziło o samą listę, była ona naprawdę krótka i tak po prawdzie,
ograniczała się jedynie do Sunny i jej brata. No, ewentualnie do
pożegnania się z Dimitrem, chociaż to pewnie i tak miało pójść
inaczej niż planowała; jak nic miała stchórzyć i ostatecznie nie
powiedzieć mu niczego z tego, co chodziło jej po głowie. Miała zostawić go
dokładnie tak, jak czterysta lat temu, chociaż teraz i tak zachowałaby się
o niebo lepiej, bo nie zamierzała odejść bez słowa.
Ostatnią
rzeczą, która chodziła jej po głowie, była wizyta na cmentarzu, ale na tą z pewnością
nigdy nie miała się zdobyć. Nie była na grobie Aldero od czasu jego pogrzebu i nie
była w stanie wyobrazić sobie, że jednak mogłaby się tam znaleźć. To było
zbyt trudne, zbyt bolesne – i nigdy nie miało stać się czymś, co byłaby w stanie
spokojnie znieść.
Pokręciła
głową, nie chcąc o tym myśleć i przyśpieszyła, chociaż przecież nie
było możliwości ucieczki od wspomnień. A jednak w ruchu czuła się
pewniej – miała przynajmniej wrażenie tego, że posuwa się do przodu, chociaż
faktycznie najprawdopodobniej stała miejscu, wciąż uczepiona niechcianych
wspomnień oraz emocji. Od tego nie dało się tak po prostu odciąć, a ona
nie wiedziała nawet jak spróbować tego dokonać.
Zbiegła po
schodach; znalazła się na samym środku przedsionka do którego wprowadził ich
Dimitr, kiedy weszli do rezydencji. Iluzja prawdziwego nieba wciąż rozciągała
się nad jej głową, chociaż tym razem niebo było zachmurzone. Gdyby nie to, że
za jego stan najprawdopodobniej odpowiadali Pavarotti, Isabeau pomyślałaby, że
niebo oddaje nastrój Dimitra.
Mimo
wszystko chmury i szary kolor pasowałyby do tego, jak teraz musiał czuć
się wampir. Jednocześnie z pewnością cieszył się z jej powrotu, ale
też był świadom, że wkrótce odejdzie – że tym razem zniknie na zawsze. Znał ją
doskonale, dlatego była absolutnie pewna, że zorientował się już, że ona
podjęła decyzję.
Nie mogła
też nie zauważyć, że chyba nikt z taką empatią nie podchodził do tego, co
czuła. Nie tylko ją znał, ale cierpiał wraz z nią, kiedy uświadomił sobie,
że nie jest w stanie udzielić jej pomocy przy problemie z którym do
niego przyszła…
Zdwoiła
czujność, kiedy nagle doszły ją głosy. Wahała się nad ucieczką i sprawdzeniem
ich źródła, ostatecznie decydując się na to drugie. Rozejrzawszy się dookoła,
uchyliła masywne drzwi, które prowadziły do wypełnionymi książkami salonu, po
czym wślizgnęła się do środka.
W pokoju
nikogo nie było, ale to jej nie zwiodło. Poruszając się ciszej niż szept,
dopadła do niepozornych drzwi, które widziała już wcześniej i zamarła,
nasłuchując. Teraz nie miała już wątpliwości, że ktoś był w pobliżu.
– Co? Wy
nie wiecie? Wy naprawdę nic o niej nie wiecie… – wyszeptał poruszony
Dimitr. – Och, na litość bogini, to była dla niej straszna tragedia. Aldero to
przecież jej brat…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz