14 marca 2013

Trzydzieści dziewięć

Isabeau
Dimitr dopadł do leżącej u jego stóp dziewczyny i pomógł jej się podnieść. Kiedy Isabeau zobaczyła jej twarz, w końcu rozpoznała Mayę, którą pytała o dziwne pustki na ulicach, kiedy pierwszy raz pojawili się w Mieście Nocy. Teraz faktycznie przypomniała sobie, że dziewczyna miała na skórze znak świadczący o tym, że opiekę zawdzięcza kapłankom – tudzież najprawdopodobniej Tiah – ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
Tiah. Zabita. Nie docierało to do niej, bo i zupełnie nie miało prawa się wydarzyć! Tylko prawdziwy idiota albo niezwykle uzdolniony nieśmiertelny pokusiłby się o zaatakowanie wampirzej kapłanki, na dodatek na terenie miasta mocy, gdzie miało się to odbić echem. Zarówno wampiry, jak i wilkołaki, nie miały tego odpuścić, dlatego ktokolwiek posuną się do morderstwa, momentalnie miał stać się najbardziej poszukiwaną osobą w okolicy.
Wciąż miała pustkę w głowie, a wypowiedziane słowa do niej nie docierały, ale nie miała teraz czasu żeby się zamartwiać. Kiedy Dimitr nachylił się nad dziewczyną, sama przykucnęła obok niego, chcąc jak najszybciej poznać wszystkie szczegóły.
– Spokojnie, już… – zaczął nieco nieporadnie wampir, próbując zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Maya spojrzała na niego mało przytomnie, wciąż roztrzęsiona. – Co się stało? Słyszysz? Powiedz, co się stało – zażądał stanowczym głosem.
Dosłownie wyjął pytania z ust Isabeau, a i jego ton okazał się odpowiedzi. Dziewczyna wzdrygnęła się, ale w końcu jakoś nad sobą zapanowała i kiedy udało jej się odezwać, jej słowa zabrzmiały wyraźnie.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia. Poszłam tam zapytać, czy się na coś nie przydam, ale… Już w lesie poczułam dym, był taki mdląco słodki i strasznie ciężki. A kiedy tam pobiegłam, w końcu zobaczyłam ogień i… – Pokręciła głową, znów zaczynając tracić nad sobą kontrolę. – Świątynia płonęła! Wszędzie był ogień, a ja już po prostu wiedziałam, że ona nie żyje. Tam było tyle dymu, fioletowego dymu… – załkała i zaczęła kaszleć na samo wspomnienie tego, co wypełniało powietrze.
Dimitr stanowczo zacisnął dłonie na jej ramionach i mocno nią potrząsnął. Znów skupiła na nim wzrok, chociaż Isabeau miała wrażenie, że przyszło jej to z trudem.
– Ale co jeszcze? Kogoś widziałaś? – dopytywał spiętym głosem. Zawsze całkiem wprawnie ukrywał emocje, dlatego Isabeau miała pewność, że w tym momencie został całkowicie wytrącony z równowagi. – To ważne. Czy ktoś był przy świątyni? – nalegał.
Maya zaczęła kręcić głową, kiedy jeszcze mówił. Była roztrzęsiona i zmęczona, dlatego przesłuchanie najprawdopodobniej nie miało żadnego sensu, ale Dimitr nie dawał za wygraną.
– Ja naprawdę nie wiem! – jęknęła, podnosząc głos i chyba zaczynając wpadać w histerię. – Zobaczyłam to i zaraz uciekłam. Biegłam całą drogę, bo wiedziałam, że tutaj, panie, będziesz. Nie rozglądałam się, poza tym ten dym przysłaniał wszystko i niczego nie widziałam… – zaszlochała i już więcej nie dało się z niej wyciągnąć.
Dimitr puścił jej ramiona i podniósł się z klęczka, zdenerwowany. Isabeau podeszła do niego, kątem oka zauważając, że Carlisle skorzystał z okazji, żeby podejść do wytrąconej z równowagi dziewczyny i teraz mówił coś do niej łagodnym tonem.
Isabeau nie skupiała się na słowach, wpatrzona w rozeźloną twarz Dimitra i na własnych uczuciach.
– Dimitr – powiedziała niemal ostro, bo wampir wyglądał, jakby był myślami daleko. Zamrugał nieprzytomnie i skupił na niej wzrok; jego spojrzenie odrobinę złagodniało. – Co teraz? Przecież nie możemy tego tak zostawić – przypomniała.
Zerknął na nią w sposób, który skojarzył jej się z tym, jak na nią patrzył, kiedy podczas pierwszej wizyty w Niebiańskiej Rezydencji próbowała nim dyrygować – było to spojrzenie urażone, jakby przypadkowo zraniła jego dumę.
Wykrzywił usta.
– Przecież wiem – żachnął się, a Isabeau omal się złośliwie nie uśmiechnęła. Facet! – Nie zostawimy. Czekaj… – Rozejrzał się dookoła, szukając kogoś wzrokiem. Część tłumu już się rozeszła, rozczarowana i jednocześnie urzeczona wystąpieniem Isabeau, kilku gapi jednak pozostało, kiedy pojawiła się rozhisteryzowana Maya. – Yves! – zawołał, dostrzegając wilkołaka w tłumie. Ponaglił go zamaszystym ruchem ręki, chcąc żeby jak najszybciej do niego podszedł.
Isabeau powstrzymała grymas niezadowolenia, kiedy padło to właśnie imię. Wciąż miała ochotę wilkołaka zabić albo przynajmniej porządnie mu przywalić za to, co urządził podczas procesu, ale ostatecznie nie odezwała się ani słowem, doskonale rozumiejąc jaką rolę odgrywa Yves w całym systemie Miasta Nocy.
Wilkołak usłyszał wezwanie Dimitra doskonale, ale i tak zwlekał chwilę z podejściem, żeby podkreślić swoją niezależność. Powolnym, ludzkim krokiem ruszył w ich stronę, niemal wyzywająco spoglądając to na Isabeau, to na zniecierpliwionego Dimitra.
– Tak, wasza wysokość? – zapytał z przesadną dokładnością wymawiając dwa ostatnie słowa.
Oczy Dimitra ciskały błyskawice.
– Daruj sobie tę błazenadę, Yves – warknął, szybko jednak wziął się w garść. – Nie słyszałeś, co dopiero się stało? To chyba twoje zajęcie, czyż nie? – zauważył chłodno, rzucając krótkie spojrzenie w stronę kulącej się gdzieś na bruku Mayi.
Yves rzucił niechętnie spojrzenie na dziewczynę, którą uspokoić próbowali już nie tylko Carlisle, ale i Esme, po czym ponownie przeniósł wzrok na Dimitra.
– Trudno żebym nie słyszał – stwierdził spokojnie, wzruszając ramionami. Tiah była wampirem i teoretycznie nie była dla dzieci nocy ważna, ale przecież wciąż pozostawała jedną z najważniejszych osób w mieście, dlatego ignorancja wilkołaka była porażająca. – Już wysłałem na miejsce kogo trzeba. Co jak co, ale ja wiem, jakie są moje obowiązki – powiedział z naciskiem, zerkając z ukosa na Isabeau.
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści, zanim jednak zdążyła powiedzieć coś, czego mogłaby później żałować, wtedy ponownie wtrącił się Dimitr:
– Świetnie. Liczę na to, że szczegóły dotrą do mnie w najbliższym czasie – rzucił niby to rozluźnionym głosem.
Yves uśmiechnął się niepokojąco.
– Ależ oczywiście. Jak żeby było inaczej? – zapytał, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w swoją stronę. – Ach, jeszcze jedno – dodał, oglądając się przez ramię. – Chyba zdajesz sobie sprawę, że w takim wypadku mamy problem. Mamy kilka kapłanek, ale żadna z nich nie ma takiego doświadczenia jak Tiah. Zostaliśmy bez naszej najwyższej, a rytuał Nowiu jest coraz bliżej. Nie wspominając o ceremonii przed, tego całego dnia równości, czy jak to tam się nazywa – mruknął bez zainteresowania, wywracając oczami. – Ale oczywiście jak zwykle dasz sobie ze wszystkim radę, co Dimitrze?
Oddalił się pośpiesznie, wyraźnie z siebie zadowolony. Isabeau odprowadziła go wzrokiem, żałując, że samym spojrzeniem nie może sprawić, żeby stanął w płomieniach. Nie sądziła nawet, że kiedyś tak bardzo zapragnie posiąść dar Layli…
I może była przewrażliwiona i uprzedzona, ale miała przeczucie, że Yves jest jakiś dziwny.
– Co za… – syknęła, po czym urwała, bo nie mogła się zdecydować, która obelga byłaby w tym momencie najodpowiedniejsza. Na usta cisnęło jej się mnóstwo przekleństw, ale żadne nie wydawało się dostatecznie mocne, żeby wyrazić całą jej frustrację. – A niech go szlag! Naprawdę jest temu miastu tak bardzo potrzebny? – zdenerwowała się.
Dimitr pokręcił głową, po czym spojrzał na nią ponuro; w jego spojrzeniu kryła się rezygnacja.
– Cokolwiek by o nim nie powiedzieć, ma rację – westchnął, nerwowo przeczesując włosy palcami. – Nie mamy odpowiedniej kapłanki. Kiedy to się rozejdzie – a tutaj zawsze rozchodzi się w błyskawicznym tempie – możesz być pewna, że będziemy mieli problem. Kiedy twoja matka odeszła, był to dla nas wielki cios, a teraz Tiah… Obchody Nowiu to tradycja, Noc Pojednania też – westchnął, prostując wypowiedzianą z pogardą przez Yvesa nazwę. – Nie możemy tego odwołać, ale w takim wypadku ja naprawdę nie wiem, co mam zrobić.
Spojrzała na niego bezradnie, ale nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć albo zrobić, żeby mu pomóc. Owszem, zdawała sobie sprawę, co dla całego miasta znaczą obchody i jaki chaos wywoła wieść o zabiciu Tiah, ale była wobec tego równie bezradna, co Dimitr.
Westchnęła.
– Więc trzeba znaleźć inną kapłankę. Proszę, musi być ktoś, kto się nadaje – powiedziała, próbując wzbudzić w nim chociaż cień nadziei, której faktycznie sama nie odczuwała.
– Co ty nie powiesz? – mruknął rozdrażniony. – Isabeau, mówiłem ci, że część odeszła. Zwłaszcza te odpowiednie kapłanki. Zostały tylko Tiah i kilka służek, które mogą pomóc, ale poza tym do niczego konkretnego się nie nadają!
– Dobra, nie musisz się na mnie wściekać! – westchnęła zaskoczona, unosząc dłonie w obronnym geście. – Chcesz się wyżyć, to idź skopać Yves’owi tyłek. Może jeszcze go dogonisz – doradziła usłużnie, chociaż w tym momencie chyba wychodziła na hipokrytkę, bo sama miała ostatni w zwyczaju wyżywać się na innych.
Wywrócił oczami i spojrzał na nią tak, jakby czytał jej w myślach. Przynajmniej odrobinę się uspokoił.
– Bardzo kuszące, ale jedna śmierć tygodniowo nam wystarczy – stwierdził, próbując rozładować atmosferę. – Nie wiem, coś wymyślę. Może znajdziemy rozwiązanie wieczorem, kiedy… – Jego oczy rozszerzyły się, jakby nagle coś sobie przypomniał. – Właśnie, dzisiaj urządzamy w rezydencji coś na kształt… kolacji? Będzie kilka ważniejszych osób i tak pomyślałem sobie, że może jednak zostaniecie, przynajmniej do wieczora. Byłbym zachwycony, gdybyś mi towarzyszyła – wyznał i domyśliła się, że czekał z tą propozycją na właściwy moment, ale sprawa z Tiah całkowicie pokrzyżowała mu plany.
Isabeau powstrzymała westchnienie; niby brzmiało to niewinnie, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że to jedynie wstęp do tego, żeby przekonać ją do zmiany decyzji, jeśli chodziło o zostanie w Mieście Nocy. Dimitr nie dawał za wygraną i wszystko komplikowało.
– Dimitrze – zaczęła, starając się, żeby jej głos brzmiał w miarę łagodnie – przecież dobrze wiesz, że dzisiaj wracamy do domu. Nie jestem pewna, czy powinniśmy z tym czekać.
Skinął głową, ale wiedziała, że go rozczarowała i że i tak nie odpuści. Na moment odwróciła wzrok, po czym spróbowała chociaż odrobinę załagodzić sytuację:
– Mam nadzieję, że coś wymyślić… Ba! Ja wiem, że coś wymyślisz. Gdybym tylko miała pomysł, sama bym ci powiedziała – zapewniła i poczuła się nieco urażona, kiedy uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa; bawiła go czy chodziło o coś innego?
Dimitr milczał, chociaż jej irytacja i pytanie musiały być doskonale widoczne w jej błękitnych oczach. W zamian po prostu przypatrywał jej się z fascynacją, zupełnie jakby widział ja po raz pierwszy w życiu.
Aż zadrżała z frustracji.
– Ale w czym jest problem? – usłyszała nagle i obejrzała się, żeby spojrzeć na Sunny. Mała szła w ich stronę, ciągnąc za sobą niepewnego i wyraźnie speszonego brata. – Przecież Isabeau może poprowadzić uroczystości. Prawda? – zapytała.
Coś zaskoczyło i Isabeau nagle zrozumiała to, co powiedziała Sunny i na co Dimitr musiał wpaść chwilę wcześniej. Pokręciła głową, jej oczy zaś rozszerzyły się w geście niedowierzania.
Zrobiła krok do tyłu i potknęła się o krawędź sukni; byłaby upadła, gdyby w ostatniej chwili nie uchwyciła równowagi.
– O, nie – powiedziała, wciąż mając nadzieję, że zaraz ktoś zawoła, że to wszystko jedynie żarty. – Nie ma mowy. Nie, nie, po stokroć nie! – zaprotestowała stanowczo.
– Ale Isabeau…
Warknęła na Dimitra.
– Nie, nie, nie, nie! – zawołała. To chyba był jakiś marny i na dodatek zupełnie nie śmieszny żart! – W tej chwili wybij to sobie z głowy, Dimitrze. Ty też Sunny – dodała, bo dziewczynka już otwierała usta, żeby coś dopowiedzieć. – Co wam znów do głów strzeliło? Powiedziałam już, że dzisiaj wracam do domu! – przypomniała.
Dimitr ruszył w jej kierunku i znów zmuszona była do tego, żeby zacząć się cofać. Przypominało to jakąś szaloną grę, polegającą na tym, żeby wciąż zachowywać pomiędzy sobą jednakowy dystans. Kiedy on robił krok do przodu, ona cofała się na oślep, coraz szybciej i szybciej, mając nadzieję, że wampir w końcu da za wygraną.
Nie dał.
Zrobiła kolejny krok do tyłu i uderzyła plecami o coś solidnego, czego nie była w stanie obejść ani przeniknąć. Obejrzała się na moment i aż jęknęła z frustraci, kiedy uświadomiła sobie, że to ceglana ściana jednego ze znajdującego się tuż przy placów budynku.
Dimitr uśmiechnął się ze satysfakcją, po czym spokojnie pokonał dzielącą ją odległość, zmuszając ją do tego, że musiała ściśle przywrzeć do napotkanej przeszkody. Jego tors był zaledwie kilka centymetrów od jej piersi, podobne wymiary zresztą miała odległość, która dzieliła ich twarze – czuła na skórze jego słodki oddech i to sprawiało, że puls gwałtownie jej przyśpieszył, w głowie zaś zawirowało.
To jedynie sprawiło, że wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej; widział, co się z nią dzieje i to mu odpowiadało.
– Dimitrze… – wyszeptała, starając się, żeby zabrzmiało to gniewnie, wręcz jak ostrzeżenie, ale wyszedł jej z tego jedynie zdradzający poczucie bezradności szept.
Jego dłonie znalazły się na jej twarzy, kiedy delikatnie ją ujął, zupełnie jak do pocałunku. Przysunął się jeszcze bliżej i teraz już stykali się piersiami, a ona nie mogła nic na to poradzić.
– Isabeau, proszę – wyszeptał, spoglądając jej prosto w oczy. Westchnął, kiedy dostrzegł w nich znajomy upór i wyraźną odmowę. – Dlaczego? Nie możesz tego zrobić dla mnie?
Pokręciła głową, wyswobadzając twarz z jego uścisku i bezskutecznie spróbowała odepchnąć go od siebie.
– Sam najlepiej wiesz dlaczego – stwierdziła. – Odsuń się. Trochę mi się śpieszy – ponagliła go.
Nie zareagował na jej żądania.
– Isabeau… – wymruczał, najwyraźniej zamierzając ją dręczyć tak długo, aż w końcu nie ulegnie. A to mogło potrwać naprawdę długo, bo była zdesperowana i gotowa zrobić wszystko, byleby postawić na swoim.
– Daj mi jeden sensowny powód, dla którego to muszę być ja – zaproponowała, spoglądając na niego wyzywająco.
Uśmiechnął się i musnął palcami jej policzek. Odwróciła wzrok, żeby po jej oczach nie poznał, jak jej ciało zareagowało na sam jego dotyk, ale pewnie i tak się zorientował.
– Bo jesteś córką Allegry – odparł po prostu.
Przygryzła dolną wargę.
– Jakiś inny – zażądała.
Przysunął się jeszcze bliżej, chociaż zdawało się to niemożliwe. Teraz już dosłownie przygniatał ją swoim ciałem, przyciskając do litej ściany i utrudniając złapanie oddechu.
– Bo ja ciebie o to proszę. I Sunny. I również dlatego, że wiesz, jak bardzo ważne jest to, żeby obchody się odbyły – wymieniał spokojnie, wciąż patrząc jej w oczy.
Westchnęła.
– To więcej niż jeden powód – wymamrotała, czując się coraz bardziej osaczoną.
Dimitr uśmiechnął się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak czuje się Isabeau. Był to jeden z jego najbardziej charakterystycznych uśmiechów, który widywała na jego twarzy zawsze, kiedy był czegoś absolutnie pewien – a teraz był pewien, że Isabeau mu ulegnie.
Ten fakt pozwolił jej nieco nad sobą zapanować i spróbować mu się przeciwstawić. Wyprostowała się, po czym stanowczo odepchnęła go od siebie; tym razem posłusznie się cofnął, zaledwie o jeden krok, ale to jej wystarczyło.
Wciąż przypatrywał jej się, teraz dla odmiany z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Sama już nie wiedziała co było gorsze – ten pełen zadowolenia uśmiech, czy całkowita niepewność.
Spojrzała mu w oczy.
– Dobrze. Niech ci będzie, że się nad tym zastanowię – uległa, starając się jednak brzmieć tak, by zachować przynajmniej resztki godności. Dimitr powstrzymał uśmiech. – Uznajmy, że odpowiedzią będzie to, czy pojawię się na kolacji – oznajmiła.
A potem wyminęła go i szybkim krokiem ruszyła w stronę rezydencji, nie interesując się tym, czy ktoś się jej przygląda albo idzie za nią. W tym momencie chciała w końcu pobyć w pojedynkę i móc odetchnąć, nie mogła jednak nie zauważyć jednej rzeczy, która uparcie nie dawała jej spokoju.
Tego, że kiedy odchodziła, Dymitr wciąż uśmiechał się tryumfalnie.
Gabriel
Gabriel po cichu wszedł do pokoju, absolutnie wymęczony. Renesmee i Alessia spały, co przyjął z ulgą, bo nie miał siły zmuszać się do tego, żeby zachować otwarte oczy. Pragnął rzucić się na łóżko tuż obok dwóch najważniejszych kobiet – oczywiście pomijając Laylę i Isabeau – w jego egzystencji i trochę odpocząć, ale paradoksalnie był w tym momencie zbytnio pobudzony żeby zasnąć.
Przez ostatnie dni zdążył już przywyknąć do tego, że musi non stop kontrolować stan dziewczyn. Nie dlatego, że tego wymagała sytuacja, ale po prostu z przewrażliwienia. Już dawno zrezygnowali z podawania leków, które zostawił im doktor, te bowiem nic nie dawały – objawy się utrzymywały, więc równie dobrze mogli pójść za radą Isabeau i przestać je truć chemią.
Choroba postępowała i Gabriel był na granicy załamania nerwowego albo tego, żeby zacząć się modlić, żeby jego siostra cokolwiek zdziałała i w końcu wróciła. Poniekąd pocieszał się myślą, że jak do tej pory nie pojawił się Michael, bo gdyby wrócili zdecydowanie zbyt szybko i to z jego pomocą, mogłoby to oznaczać, że wszystko poszło nie tak i chcą po prostu zaoszczędzić trochę czasu, żeby spróbować nieco przedłużyć życie Alessi oraz Renesmee.
Podobno brak wiadomości to dobra wiadomość i być może powiedzenie to miało odniesienie do tej sytuacji, ale z drugiej strony Gabriel wcale nie był tego taki pewien. Isabeau nie wyglądała na przekonaną, kiedy wspominała, że Michael ewentualnie pomoże i to Gabriela martwiło.
Z westchnieniem ułożył się przy swojej uroczej narzeczonej i objął ją ramieniem. Poruszyła się przez sen i machinalnie wtuliła w niego, więc mocniej przygarnął ją do siebie, zanurzając twarz w jej gęstych włosach. Już dawno powinien był się przyzwyczaić do wysokiej temperatury jej ciała, a jednak za każdym razem czuł dławiący strach, kiedy jej dotykał – coś, czego doświadczał bardzo rzadko.
Zamarł, wsłuchując się w cisze. Najbardziej z tego wszystkiego martwiło go to, że w którymś momencie organizmy dziewczyn po prostu się zbuntują i odmówią współpracy. Mieli pod ręką cały ten sprzęt, który zgromadzili przed porodem i który był w stanie w razie potrzeby utrzymać Renesmee i Ali przy życiu, ale to wcale go nie uspokajało. Co z tego, że kiedyś studiował medycynę, skoro gdyby przyszło co do czego, zawsze istniała możliwość, że puszczą mu nerwy i nie będzie w stanie wykorzystać zgromadzonej wiedzy, żeby cokolwiek zdziałać.
Na litość bogini, przecież chodziło o jego przyszłą żonę i córkę, czyż nie?! Jak miał tak po prostu sobie z tym poradzić?
Westchnął i zamknął oczy. Edward był z Damienem na polowaniu – nie dlatego, że którekolwiek z nich tego potrzebowało, ale po prostu żeby oderwać małego od napiętej sytuacji w domu. Damien czuł, że coś się dzieje i chociaż rozumiał, że nie może zobaczyć się ani z matką, ani ze swoją siostrą, to i tak sporo go kosztowało. Dobrze, że przynajmniej Edward próbował mu chociaż trochę nerwów oszczędzić…
Wtuloną w niego Renesmee nagle wstrząsnął spazm kaszlu. Momentalnie otworzył oczy i poderwał się do pozycji siedzącej, żeby móc dziewczynie pomóc, wtedy jednak uświadomił sobie, że Nessie nawet się nie obudziła. Kaszlała, ledwo chwytając oddech, ale nie otworzyła oczu, kiedy zaś spróbował ją podnieść, dosłownie przelewała mu się w rękach, niezdolna do utrzymania pionu.
Zerknął na Alessię, ale ta spała jak zabita, więc przestał się nią interesować. Zwłaszcza, że Renesmee przestała kaszleć równie nagle, co zaczęła; zapanowała cisza, która powinna go uspokoić, ale coś w niej sprawiło, że był jeszcze bardziej zdenerwowany niż początkowo.
Nieco spięty, najdelikatniej jak potrafił, ułożył nieprzytomną Nessie na materacu, żeby było jej wygodnie. Machinalnie nachylił, żeby ucałować jej rozpalone czoło, po czym odsunął się z westchnieniem.
Wciąż miał wrażenie, że coś jest nie tak…
Coś…
I wreszcie, z opóźnieniem, uświadomił sobie, że dziewczyna właśnie przestała oddychać.

2 komentarze:

  1. O boże chyba jej nie zabijesz !? ale bez niej nie bylo by opowiadania.
    a co w ciążą Isabeau bo nic o niej nie wiadomo. pozdrawiam Anja ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczuwam ciekawy nastepny rozdział ~_~

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa