Isabeau
Dimitr dopadł do leżącej u jego
stóp dziewczyny i pomógł jej się podnieść. Kiedy Isabeau zobaczyła jej
twarz, w końcu rozpoznała Mayę, którą pytała o dziwne pustki na
ulicach, kiedy pierwszy raz pojawili się w Mieście Nocy. Teraz faktycznie
przypomniała sobie, że dziewczyna miała na skórze znak świadczący o tym,
że opiekę zawdzięcza kapłankom – tudzież najprawdopodobniej Tiah – ale prawie
nie zwróciła na to uwagi.
Tiah.
Zabita. Nie docierało to do niej, bo i zupełnie nie miało prawa się
wydarzyć! Tylko prawdziwy idiota albo niezwykle uzdolniony nieśmiertelny
pokusiłby się o zaatakowanie wampirzej kapłanki, na dodatek na terenie
miasta mocy, gdzie miało się to odbić echem. Zarówno wampiry, jak i wilkołaki,
nie miały tego odpuścić, dlatego ktokolwiek posuną się do morderstwa,
momentalnie miał stać się najbardziej poszukiwaną osobą w okolicy.
Wciąż miała
pustkę w głowie, a wypowiedziane słowa do niej nie docierały, ale nie
miała teraz czasu żeby się zamartwiać. Kiedy Dimitr nachylił się nad
dziewczyną, sama przykucnęła obok niego, chcąc jak najszybciej poznać wszystkie
szczegóły.
– Spokojnie,
już… – zaczął nieco nieporadnie wampir, próbując zwrócić na siebie uwagę
dziewczyny. Maya spojrzała na niego mało przytomnie, wciąż roztrzęsiona. – Co
się stało? Słyszysz? Powiedz, co się stało – zażądał stanowczym głosem.
Dosłownie
wyjął pytania z ust Isabeau, a i jego ton okazał się odpowiedzi.
Dziewczyna wzdrygnęła się, ale w końcu jakoś nad sobą zapanowała i kiedy
udało jej się odezwać, jej słowa zabrzmiały wyraźnie.
– Nie wiem.
Nie mam pojęcia. Poszłam tam zapytać, czy się na coś nie przydam, ale… Już w lesie
poczułam dym, był taki mdląco słodki i strasznie ciężki. A kiedy tam
pobiegłam, w końcu zobaczyłam ogień i… – Pokręciła głową, znów zaczynając
tracić nad sobą kontrolę. – Świątynia płonęła! Wszędzie był ogień, a ja
już po prostu wiedziałam, że ona nie żyje. Tam było tyle dymu, fioletowego
dymu… – załkała i zaczęła kaszleć na samo wspomnienie tego, co wypełniało
powietrze.
Dimitr
stanowczo zacisnął dłonie na jej ramionach i mocno nią potrząsnął. Znów
skupiła na nim wzrok, chociaż Isabeau miała wrażenie, że przyszło jej to z trudem.
– Ale co
jeszcze? Kogoś widziałaś? – dopytywał spiętym głosem. Zawsze całkiem wprawnie
ukrywał emocje, dlatego Isabeau miała pewność, że w tym momencie został
całkowicie wytrącony z równowagi. – To ważne. Czy ktoś był przy świątyni?
– nalegał.
Maya
zaczęła kręcić głową, kiedy jeszcze mówił. Była roztrzęsiona i zmęczona, dlatego
przesłuchanie najprawdopodobniej nie miało żadnego sensu, ale Dimitr nie dawał
za wygraną.
– Ja
naprawdę nie wiem! – jęknęła, podnosząc głos i chyba zaczynając wpadać w histerię.
– Zobaczyłam to i zaraz uciekłam. Biegłam całą drogę, bo wiedziałam, że
tutaj, panie, będziesz. Nie rozglądałam się, poza tym ten dym przysłaniał
wszystko i niczego nie widziałam… – zaszlochała i już więcej nie dało
się z niej wyciągnąć.
Dimitr
puścił jej ramiona i podniósł się z klęczka, zdenerwowany. Isabeau
podeszła do niego, kątem oka zauważając, że Carlisle skorzystał z okazji,
żeby podejść do wytrąconej z równowagi dziewczyny i teraz mówił coś
do niej łagodnym tonem.
Isabeau nie
skupiała się na słowach, wpatrzona w rozeźloną twarz Dimitra i na
własnych uczuciach.
– Dimitr –
powiedziała niemal ostro, bo wampir wyglądał, jakby był myślami daleko.
Zamrugał nieprzytomnie i skupił na niej wzrok; jego spojrzenie odrobinę
złagodniało. – Co teraz? Przecież nie możemy tego tak zostawić – przypomniała.
Zerknął na
nią w sposób, który skojarzył jej się z tym, jak na nią patrzył,
kiedy podczas pierwszej wizyty w Niebiańskiej Rezydencji próbowała nim
dyrygować – było to spojrzenie urażone, jakby przypadkowo zraniła jego dumę.
Wykrzywił
usta.
– Przecież
wiem – żachnął się, a Isabeau omal się złośliwie nie uśmiechnęła. Facet! –
Nie zostawimy. Czekaj… – Rozejrzał się dookoła, szukając kogoś wzrokiem. Część
tłumu już się rozeszła, rozczarowana i jednocześnie urzeczona wystąpieniem
Isabeau, kilku gapi jednak pozostało, kiedy pojawiła się rozhisteryzowana Maya.
– Yves! – zawołał, dostrzegając wilkołaka w tłumie. Ponaglił go
zamaszystym ruchem ręki, chcąc żeby jak najszybciej do niego podszedł.
Isabeau
powstrzymała grymas niezadowolenia, kiedy padło to właśnie imię. Wciąż miała
ochotę wilkołaka zabić albo przynajmniej porządnie mu przywalić za to, co
urządził podczas procesu, ale ostatecznie nie odezwała się ani słowem,
doskonale rozumiejąc jaką rolę odgrywa Yves w całym systemie Miasta Nocy.
Wilkołak
usłyszał wezwanie Dimitra doskonale, ale i tak zwlekał chwilę z podejściem,
żeby podkreślić swoją niezależność. Powolnym, ludzkim krokiem ruszył w ich
stronę, niemal wyzywająco spoglądając to na Isabeau, to na zniecierpliwionego
Dimitra.
– Tak,
wasza wysokość? – zapytał z przesadną dokładnością wymawiając dwa ostatnie
słowa.
Oczy
Dimitra ciskały błyskawice.
– Daruj
sobie tę błazenadę, Yves – warknął, szybko jednak wziął się w garść. – Nie
słyszałeś, co dopiero się stało? To chyba twoje zajęcie, czyż nie? – zauważył
chłodno, rzucając krótkie spojrzenie w stronę kulącej się gdzieś na bruku
Mayi.
Yves rzucił
niechętnie spojrzenie na dziewczynę, którą uspokoić próbowali już nie tylko
Carlisle, ale i Esme, po czym ponownie przeniósł wzrok na Dimitra.
– Trudno
żebym nie słyszał – stwierdził spokojnie, wzruszając ramionami. Tiah była
wampirem i teoretycznie nie była dla dzieci nocy ważna, ale przecież wciąż
pozostawała jedną z najważniejszych osób w mieście, dlatego
ignorancja wilkołaka była porażająca. – Już wysłałem na miejsce kogo trzeba. Co
jak co, ale ja wiem, jakie są moje obowiązki – powiedział z naciskiem,
zerkając z ukosa na Isabeau.
Dziewczyna
zacisnęła dłonie w pięści, zanim jednak zdążyła powiedzieć coś, czego
mogłaby później żałować, wtedy ponownie wtrącił się Dimitr:
– Świetnie.
Liczę na to, że szczegóły dotrą do mnie w najbliższym czasie – rzucił niby
to rozluźnionym głosem.
Yves
uśmiechnął się niepokojąco.
– Ależ
oczywiście. Jak żeby było inaczej? – zapytał, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył
w swoją stronę. – Ach, jeszcze jedno – dodał, oglądając się przez ramię. –
Chyba zdajesz sobie sprawę, że w takim wypadku mamy problem. Mamy kilka
kapłanek, ale żadna z nich nie ma takiego doświadczenia jak Tiah.
Zostaliśmy bez naszej najwyższej, a rytuał Nowiu jest coraz bliżej. Nie
wspominając o ceremonii przed, tego całego dnia równości, czy jak to tam
się nazywa – mruknął bez zainteresowania, wywracając oczami. – Ale oczywiście
jak zwykle dasz sobie ze wszystkim radę, co Dimitrze?
Oddalił się
pośpiesznie, wyraźnie z siebie zadowolony. Isabeau odprowadziła go
wzrokiem, żałując, że samym spojrzeniem nie może sprawić, żeby stanął w płomieniach.
Nie sądziła nawet, że kiedyś tak bardzo zapragnie posiąść dar Layli…
I może była
przewrażliwiona i uprzedzona, ale miała przeczucie, że Yves jest jakiś
dziwny.
– Co za… – syknęła,
po czym urwała, bo nie mogła się zdecydować, która obelga byłaby w tym
momencie najodpowiedniejsza. Na usta cisnęło jej się mnóstwo przekleństw, ale
żadne nie wydawało się dostatecznie mocne, żeby wyrazić całą jej frustrację. – A niech
go szlag! Naprawdę jest temu miastu tak bardzo potrzebny? – zdenerwowała się.
Dimitr
pokręcił głową, po czym spojrzał na nią ponuro; w jego spojrzeniu kryła
się rezygnacja.
– Cokolwiek
by o nim nie powiedzieć, ma rację – westchnął, nerwowo przeczesując włosy
palcami. – Nie mamy odpowiedniej kapłanki. Kiedy to się rozejdzie – a tutaj
zawsze rozchodzi się w błyskawicznym tempie – możesz być pewna, że
będziemy mieli problem. Kiedy twoja matka odeszła, był to dla nas wielki cios, a teraz
Tiah… Obchody Nowiu to tradycja, Noc Pojednania też – westchnął, prostując
wypowiedzianą z pogardą przez Yvesa nazwę. – Nie możemy tego odwołać, ale w takim
wypadku ja naprawdę nie wiem, co mam zrobić.
Spojrzała
na niego bezradnie, ale nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć albo zrobić,
żeby mu pomóc. Owszem, zdawała sobie sprawę, co dla całego miasta znaczą
obchody i jaki chaos wywoła wieść o zabiciu Tiah, ale była wobec tego
równie bezradna, co Dimitr.
Westchnęła.
– Więc
trzeba znaleźć inną kapłankę. Proszę, musi być ktoś, kto się nadaje –
powiedziała, próbując wzbudzić w nim chociaż cień nadziei, której
faktycznie sama nie odczuwała.
– Co ty nie
powiesz? – mruknął rozdrażniony. – Isabeau, mówiłem ci, że część odeszła.
Zwłaszcza te odpowiednie kapłanki. Zostały tylko Tiah i kilka służek,
które mogą pomóc, ale poza tym do niczego konkretnego się nie nadają!
– Dobra,
nie musisz się na mnie wściekać! – westchnęła zaskoczona, unosząc dłonie w obronnym
geście. – Chcesz się wyżyć, to idź skopać Yves’owi tyłek. Może jeszcze go
dogonisz – doradziła usłużnie, chociaż w tym momencie chyba wychodziła na
hipokrytkę, bo sama miała ostatni w zwyczaju wyżywać się na innych.
Wywrócił
oczami i spojrzał na nią tak, jakby czytał jej w myślach.
Przynajmniej odrobinę się uspokoił.
– Bardzo
kuszące, ale jedna śmierć tygodniowo nam wystarczy – stwierdził, próbując
rozładować atmosferę. – Nie wiem, coś wymyślę. Może znajdziemy rozwiązanie
wieczorem, kiedy… – Jego oczy rozszerzyły się, jakby nagle coś sobie
przypomniał. – Właśnie, dzisiaj urządzamy w rezydencji coś na kształt…
kolacji? Będzie kilka ważniejszych osób i tak pomyślałem sobie, że może
jednak zostaniecie, przynajmniej do wieczora. Byłbym zachwycony, gdybyś mi
towarzyszyła – wyznał i domyśliła się, że czekał z tą propozycją na
właściwy moment, ale sprawa z Tiah całkowicie pokrzyżowała mu plany.
Isabeau
powstrzymała westchnienie; niby brzmiało to niewinnie, ale doskonale zdawała
sobie sprawę, że to jedynie wstęp do tego, żeby przekonać ją do zmiany decyzji,
jeśli chodziło o zostanie w Mieście Nocy. Dimitr nie dawał za wygraną
i wszystko komplikowało.
– Dimitrze
– zaczęła, starając się, żeby jej głos brzmiał w miarę łagodnie – przecież
dobrze wiesz, że dzisiaj wracamy do domu. Nie jestem pewna, czy powinniśmy z tym
czekać.
Skinął
głową, ale wiedziała, że go rozczarowała i że i tak nie odpuści. Na
moment odwróciła wzrok, po czym spróbowała chociaż odrobinę załagodzić
sytuację:
– Mam
nadzieję, że coś wymyślić… Ba! Ja wiem, że coś wymyślisz. Gdybym tylko miała
pomysł, sama bym ci powiedziała – zapewniła i poczuła się nieco urażona,
kiedy uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa; bawiła go czy chodziło o coś
innego?
Dimitr
milczał, chociaż jej irytacja i pytanie musiały być doskonale widoczne w jej
błękitnych oczach. W zamian po prostu przypatrywał jej się z fascynacją,
zupełnie jakby widział ja po raz pierwszy w życiu.
Aż zadrżała
z frustracji.
– Ale w czym
jest problem? – usłyszała nagle i obejrzała się, żeby spojrzeć na Sunny.
Mała szła w ich stronę, ciągnąc za sobą niepewnego i wyraźnie
speszonego brata. – Przecież Isabeau może poprowadzić uroczystości. Prawda? –
zapytała.
Coś
zaskoczyło i Isabeau nagle zrozumiała to, co powiedziała Sunny i na
co Dimitr musiał wpaść chwilę wcześniej. Pokręciła głową, jej oczy zaś
rozszerzyły się w geście niedowierzania.
Zrobiła
krok do tyłu i potknęła się o krawędź sukni; byłaby upadła, gdyby w ostatniej
chwili nie uchwyciła równowagi.
– O, nie –
powiedziała, wciąż mając nadzieję, że zaraz ktoś zawoła, że to wszystko jedynie
żarty. – Nie ma mowy. Nie, nie, po stokroć nie! – zaprotestowała stanowczo.
– Ale
Isabeau…
Warknęła na
Dimitra.
– Nie, nie,
nie, nie! – zawołała. To chyba był jakiś marny i na dodatek zupełnie nie
śmieszny żart! – W tej chwili wybij to sobie z głowy, Dimitrze. Ty
też Sunny – dodała, bo dziewczynka już otwierała usta, żeby coś dopowiedzieć. –
Co wam znów do głów strzeliło? Powiedziałam już, że dzisiaj wracam do domu! – przypomniała.
Dimitr
ruszył w jej kierunku i znów zmuszona była do tego, żeby zacząć się
cofać. Przypominało to jakąś szaloną grę, polegającą na tym, żeby wciąż
zachowywać pomiędzy sobą jednakowy dystans. Kiedy on robił krok do przodu, ona
cofała się na oślep, coraz szybciej i szybciej, mając nadzieję, że wampir w końcu
da za wygraną.
Nie dał.
Zrobiła
kolejny krok do tyłu i uderzyła plecami o coś solidnego, czego nie
była w stanie obejść ani przeniknąć. Obejrzała się na moment i aż
jęknęła z frustraci, kiedy uświadomiła sobie, że to ceglana ściana jednego
ze znajdującego się tuż przy placów budynku.
Dimitr
uśmiechnął się ze satysfakcją, po czym spokojnie pokonał dzielącą ją odległość,
zmuszając ją do tego, że musiała ściśle przywrzeć do napotkanej przeszkody.
Jego tors był zaledwie kilka centymetrów od jej piersi, podobne wymiary zresztą
miała odległość, która dzieliła ich twarze – czuła na skórze jego słodki oddech
i to sprawiało, że puls gwałtownie jej przyśpieszył, w głowie zaś
zawirowało.
To jedynie
sprawiło, że wampir uśmiechnął się jeszcze szerzej; widział, co się z nią
dzieje i to mu odpowiadało.
– Dimitrze…
– wyszeptała, starając się, żeby zabrzmiało to gniewnie, wręcz jak ostrzeżenie,
ale wyszedł jej z tego jedynie zdradzający poczucie bezradności szept.
Jego dłonie
znalazły się na jej twarzy, kiedy delikatnie ją ujął, zupełnie jak do
pocałunku. Przysunął się jeszcze bliżej i teraz już stykali się piersiami,
a ona nie mogła nic na to poradzić.
– Isabeau,
proszę – wyszeptał, spoglądając jej prosto w oczy. Westchnął, kiedy
dostrzegł w nich znajomy upór i wyraźną odmowę. – Dlaczego? Nie
możesz tego zrobić dla mnie?
Pokręciła
głową, wyswobadzając twarz z jego uścisku i bezskutecznie spróbowała
odepchnąć go od siebie.
– Sam
najlepiej wiesz dlaczego – stwierdziła. – Odsuń się. Trochę mi się śpieszy –
ponagliła go.
Nie
zareagował na jej żądania.
– Isabeau… –
wymruczał, najwyraźniej zamierzając ją dręczyć tak długo, aż w końcu nie
ulegnie. A to mogło potrwać naprawdę długo, bo była zdesperowana i gotowa
zrobić wszystko, byleby postawić na swoim.
– Daj mi
jeden sensowny powód, dla którego to muszę być ja – zaproponowała, spoglądając
na niego wyzywająco.
Uśmiechnął
się i musnął palcami jej policzek. Odwróciła wzrok, żeby po jej oczach nie
poznał, jak jej ciało zareagowało na sam jego dotyk, ale pewnie i tak się
zorientował.
– Bo jesteś
córką Allegry – odparł po prostu.
Przygryzła
dolną wargę.
– Jakiś
inny – zażądała.
Przysunął
się jeszcze bliżej, chociaż zdawało się to niemożliwe. Teraz już dosłownie
przygniatał ją swoim ciałem, przyciskając do litej ściany i utrudniając
złapanie oddechu.
– Bo ja
ciebie o to proszę. I Sunny. I również dlatego, że wiesz, jak
bardzo ważne jest to, żeby obchody się odbyły – wymieniał spokojnie, wciąż
patrząc jej w oczy.
Westchnęła.
– To więcej
niż jeden powód – wymamrotała, czując się coraz bardziej osaczoną.
Dimitr
uśmiechnął się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak czuje się
Isabeau. Był to jeden z jego najbardziej charakterystycznych uśmiechów,
który widywała na jego twarzy zawsze, kiedy był czegoś absolutnie pewien – a teraz
był pewien, że Isabeau mu ulegnie.
Ten fakt
pozwolił jej nieco nad sobą zapanować i spróbować mu się przeciwstawić.
Wyprostowała się, po czym stanowczo odepchnęła go od siebie; tym razem
posłusznie się cofnął, zaledwie o jeden krok, ale to jej wystarczyło.
Wciąż
przypatrywał jej się, teraz dla odmiany z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Sama już nie wiedziała co było gorsze – ten pełen zadowolenia uśmiech, czy
całkowita niepewność.
Spojrzała
mu w oczy.
– Dobrze.
Niech ci będzie, że się nad tym zastanowię – uległa, starając się jednak
brzmieć tak, by zachować przynajmniej resztki godności. Dimitr powstrzymał
uśmiech. – Uznajmy, że odpowiedzią będzie to, czy pojawię się na kolacji –
oznajmiła.
A potem
wyminęła go i szybkim krokiem ruszyła w stronę rezydencji, nie
interesując się tym, czy ktoś się jej przygląda albo idzie za nią. W tym
momencie chciała w końcu pobyć w pojedynkę i móc odetchnąć, nie
mogła jednak nie zauważyć jednej rzeczy, która uparcie nie dawała jej spokoju.
Tego, że
kiedy odchodziła, Dymitr wciąż uśmiechał się tryumfalnie.
Gabriel
Gabriel po cichu wszedł do
pokoju, absolutnie wymęczony. Renesmee i Alessia spały, co przyjął z ulgą,
bo nie miał siły zmuszać się do tego, żeby zachować otwarte oczy. Pragnął
rzucić się na łóżko tuż obok dwóch najważniejszych kobiet – oczywiście
pomijając Laylę i Isabeau – w jego egzystencji i trochę
odpocząć, ale paradoksalnie był w tym momencie zbytnio pobudzony żeby
zasnąć.
Przez
ostatnie dni zdążył już przywyknąć do tego, że musi non stop kontrolować stan
dziewczyn. Nie dlatego, że tego wymagała sytuacja, ale po prostu z przewrażliwienia.
Już dawno zrezygnowali z podawania leków, które zostawił im doktor, te
bowiem nic nie dawały – objawy się utrzymywały, więc równie dobrze mogli pójść
za radą Isabeau i przestać je truć chemią.
Choroba
postępowała i Gabriel był na granicy załamania nerwowego albo tego, żeby
zacząć się modlić, żeby jego siostra cokolwiek zdziałała i w końcu
wróciła. Poniekąd pocieszał się myślą, że jak do tej pory nie pojawił się
Michael, bo gdyby wrócili zdecydowanie zbyt szybko i to z jego
pomocą, mogłoby to oznaczać, że wszystko poszło nie tak i chcą po prostu
zaoszczędzić trochę czasu, żeby spróbować nieco przedłużyć życie Alessi oraz
Renesmee.
Podobno
brak wiadomości to dobra wiadomość i być może powiedzenie to miało
odniesienie do tej sytuacji, ale z drugiej strony Gabriel wcale nie był
tego taki pewien. Isabeau nie wyglądała na przekonaną, kiedy wspominała, że
Michael ewentualnie pomoże i to Gabriela martwiło.
Z
westchnieniem ułożył się przy swojej uroczej narzeczonej i objął ją
ramieniem. Poruszyła się przez sen i machinalnie wtuliła w niego,
więc mocniej przygarnął ją do siebie, zanurzając twarz w jej gęstych
włosach. Już dawno powinien był się przyzwyczaić do wysokiej temperatury jej
ciała, a jednak za każdym razem czuł dławiący strach, kiedy jej dotykał –
coś, czego doświadczał bardzo rzadko.
Zamarł,
wsłuchując się w cisze. Najbardziej z tego wszystkiego martwiło go
to, że w którymś momencie organizmy dziewczyn po prostu się zbuntują i odmówią
współpracy. Mieli pod ręką cały ten sprzęt, który zgromadzili przed porodem i który
był w stanie w razie potrzeby utrzymać Renesmee i Ali przy
życiu, ale to wcale go nie uspokajało. Co z tego, że kiedyś studiował
medycynę, skoro gdyby przyszło co do czego, zawsze istniała możliwość, że
puszczą mu nerwy i nie będzie w stanie wykorzystać zgromadzonej wiedzy,
żeby cokolwiek zdziałać.
Na litość
bogini, przecież chodziło o jego przyszłą żonę i córkę, czyż nie?!
Jak miał tak po prostu sobie z tym poradzić?
Westchnął i zamknął
oczy. Edward był z Damienem na polowaniu – nie dlatego, że którekolwiek z nich
tego potrzebowało, ale po prostu żeby oderwać małego od napiętej sytuacji w domu.
Damien czuł, że coś się dzieje i chociaż rozumiał, że nie może zobaczyć
się ani z matką, ani ze swoją siostrą, to i tak sporo go kosztowało.
Dobrze, że przynajmniej Edward próbował mu chociaż trochę nerwów oszczędzić…
Wtuloną w niego
Renesmee nagle wstrząsnął spazm kaszlu. Momentalnie otworzył oczy i poderwał
się do pozycji siedzącej, żeby móc dziewczynie pomóc, wtedy jednak uświadomił
sobie, że Nessie nawet się nie obudziła. Kaszlała, ledwo chwytając oddech, ale
nie otworzyła oczu, kiedy zaś spróbował ją podnieść, dosłownie przelewała mu
się w rękach, niezdolna do utrzymania pionu.
Zerknął na
Alessię, ale ta spała jak zabita, więc przestał się nią interesować. Zwłaszcza,
że Renesmee przestała kaszleć równie nagle, co zaczęła; zapanowała cisza, która
powinna go uspokoić, ale coś w niej sprawiło, że był jeszcze bardziej
zdenerwowany niż początkowo.
Nieco
spięty, najdelikatniej jak potrafił, ułożył nieprzytomną Nessie na materacu, żeby
było jej wygodnie. Machinalnie nachylił, żeby ucałować jej rozpalone czoło, po
czym odsunął się z westchnieniem.
Wciąż miał
wrażenie, że coś jest nie tak…
Coś…
I wreszcie,
z opóźnieniem, uświadomił sobie, że dziewczyna właśnie przestała oddychać.
O boże chyba jej nie zabijesz !? ale bez niej nie bylo by opowiadania.
OdpowiedzUsuńa co w ciążą Isabeau bo nic o niej nie wiadomo. pozdrawiam Anja ;*
Przeczuwam ciekawy nastepny rozdział ~_~
OdpowiedzUsuń