Isabeau
Dimitr wpatrywał się w nią
spokojnie; w jego spojrzeniu nie było nawet śladu złości czy jakichkolwiek
innych emocji. To wystarczyło, żeby przekonała się, że jej obawy były
bezpodstawne, chociaż wcale nie poczuła się spokojniejsza.
Bo w jego
spojrzeniu było to, co jasno dało jej do zrozumienia, że ich relacje nie są
neutralne, jak mogłaby oczekiwać. Uczucie, którym ją darzył było jednoznaczne i nie
była w stanie mu zaprzeczyć.
Przyśpieszył
i wyminął dwa towarzyszące mu wampiry, jednym spojrzeniem powstrzymując je
od jakichkolwiek protestów. Nagle po prostu znalazł się przy oddzielającej ich
bramie, zaciskając obie dłonie na prętach i patrząc na nią w taki
sposób, że w zrażenia omal się nie cofnęła. Prawdopodobnie gdyby mógł,
jakimś cudem przeniknąłby przez przeszkodę, nawet ją przy tym nie naruszając.
– Isabeau… –
Jego głos miał w sobie coś zwierzęcego. Jej imię wręcz wychrypiał. – Na
litość bogini, chociaż raz byli szczerzy. Ty naprawdę tutaj jesteś – stwierdził
w zamyśleniu, lustrując ją wzrokiem, jakby w obawie, że nagle
rozpłynie się w powietrzu.
Wątpił, że
kiedykolwiek wróci? Nie dziwiło jej to, bo nawet kiedy bywała sporadycznie w tym
miejscu, nigdy nie afiszowała się z tym dookoła. Wręcz przeciwnie –
starała się to zrobić tak, żeby nikt się nie zorientował, zwłaszcza Dimitr.
Pojawiała się dosłownie na chwilę, a później odchodziła i było tak,
jakby nigdy nie zawitała do tego miejsca. To był dobry system z którego
była zadowolona i który jej odpowiadał.
Ale tym
razem było inaczej. Po pierwsze, musiała wykorzystać moc, żeby obronić siebie
oraz Cullenów przed wilkołakami, co dodatkowo wytrąciło ją z równowagi do
tego stopnia, że wręcz wykrzyczała na głos i mentalnie, co o tym
wszystkim myśli, jednocześnie sprawiając, że chyba wszyscy wiedzieli o jej
powrocie. A po drugie, musiała prosić Dimitra o przysługę, chociaż po
tym jak go zostawiła, być może nie miała do tego prawa.
Tym gorzej
czuła się, kiedy patrzył na nią tymi swoimi bystrymi oczyma, których spojrzenie
dawało jej znak, że jest przez niego mile widziana. A nawet więcej: że on
naprawdę cieszył się, że mógł ją zobaczyć.
– Witaj –
powiedziała cichym, ale opanowanym głosem. Starała się nie okazywać emocji, co
szło jej o tyle dobrze, że zdołała opanować tę sztukę przez minione lata.
Patrzyła na niego w zdecydowany sposób, dumna i absolutnie spokojna.
– Jestem. Dobrze, że przynajmniej jeśli chodzi o przenoszenie informacji,
psy sprawdzają się dobrze. Ale byłabym wdzięczna, gdybyś nigdy więcej nie
przysyłał do mnie Yves’a – powiedziała.
Coś w jej
tonie sprawiło, że atmosfera nagle się zmieniła. Kiedy pojawił się Dimitr,
świat na moment jakby zamarł i zapanowała niezręczna wręcz cisza, teraz
jednak wszystko wróciło do normy – tak po prostu czas znów zaczął płynąć, a wampir
się otrząsnął. Wyprostował się, w końcu otrząsając z zamyślenia i skupiając
na sprawach bardziej przyziemnych, niż wpatrywanie się w Isabeau i wspominanie
przeszłości.
– Och, tak.
Tak, oczywiście. – Nie była pewna, czy odpowiada na jej pytanie, czy może
raczej jego słowa tyczą się czegoś innego, ale nie zamierzała go o to
pytać. – Wejdźcie. No już, otworzyć mi tę bramę – zirytował się, wycofując i patrząc
nagląco na towarzyszące mu wampiry. – Czy może mam zrobić to sam?
Jego
towarzysze – strażnicy, jak można było się domyślić – spojrzeli po sobie zdezorientowani,
najwyraźniej nie nadążając za zmianami nastroju swojego pana, ale bez słowa
sprzeciwu podporządkowali się poleceniu. Isabeau zauważyła mimochodem, że obaj
są bardzo do siebie podobni (być może byli braćmi), zarówno z zachowania,
jak i wyglądu. Z kruczoczarnymi włosami i ciut ciemniejszą
karnacją, zwykle niespotykaną u wampirów, wyglądali na typowych Włochów
albo Hiszpanów, chociaż Isabeau nie miała pewności.
Dimitr
jednak przyćmiewał ich wszystkich. Nawet wzburzony, wyglądał doskonale i groźnie
jednocześnie. Ciemne włosy miał lekko zmierzwione, co w połączeniu z białą
koszulą i poluzowanym krawatem, dawało ciekawy efekt. Oczywiście miał na
sobie nieskazitelnie czarną marynarkę, której poły łopotały, kiedy się
poruszał. Krwiste tęczówki bystrze omiatały okolicę, łowiąc nawet
najdrobniejszy szczegół, chociaż przede wszystkim skupiały się na twarzy
Isabeau.
Ledwo
powstrzymała się od tego, żeby cicho nie westchnąć z rozczarowania. Gdyby
wszystko potoczyło się inaczej…
Brama
skrzypnęła przeraźliwie, ale w końcu otwarła się i mogli wejść do
środka. Sunny nagle znalazła się za Isabeau, obejmując ją w pasie i chyba
czując się przy niej bezpieczniej. Najwyraźniej doszła do wniosku, że powinna
się trzymać swojej opiekunki, tym bardziej, że nie miała na skórze żadnego
znaku, który świadczyłby o tym, że do kogokolwiek należy i jest
nietykalna. Isabeau nie zgodziła się na to, żeby dziecku zrobić tatuaż albo tym
bardziej cokolwiek wypalić Sunny na skórze, nawet jeśli miało zapewnić jej to
bezpieczeństwo.
Spojrzała
krótko na małą, po czym zdjęła z szyi naszyjnik w kształcie
półksiężyca i założyła go Sunny. Oczy dziewczynki rozszerzyły się na widok
błyskotki, Isabeau jednak zostawiła ten gest bez komentarza i wciąż
zachowując neutralny wyraz twarzy, szybkim krokiem ruszyła przed siebie; Sunny
musiała niemal biec, żeby dotrzymać jej kroku.
Dimitr był
już w połowie biegnącej przez ogród drogi, która prowadziła do rezydencji.
Coś w ich spotkaniu rozstroiło ich oboje, sprawiając, że zaczęli
zachowywać się zupełnie irracjonalnie. Isabeau nagle przestała myśleć o tym,
że przyszła tu z Cullenami, podobnie jak on zapomniał o towarzyszących
mu strażnikach – było tak, jakby świat skurczył się i nagle znaleźli się w nim
jedynie we dwoje.
Musiałaby
pobiec, jeśli chciała go dogonić, ale powstrzymała ją świadomość obecności
Sunny, która z pewnością wtedy by za nią nie nadążyła. Isabeau zwolniła,
przerzucając się na ludzkie tempo i jedynie wpatrując w plecy
oddalającego się Dimitra.
W tej
chwili się zatrzymaj!, pomyślała, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co
robi.
Momentalnie
zesztywniał, całkowicie zdezorientowany myślą, którą mu wysłała. Ale
przynajmniej się zatrzymał, chociaż kiedy odwrócił się w jej stronę z pałającymi
oczami, wcale nie była pewna, czy to dobrze.
– Czy to
śmiesz mi rozkazywać? – zapytał szeptem i to było gorsze, niż gdyby
spróbował na nią nakrzyczeć albo odszedł bez słowa. – Ty mnie, Licavoli? –
Najwyraźniej był zły i oszołomiony jednocześnie.
Taktem
było, żeby teraz spokorniała i go przeprosiła – tak przynajmniej powinien
zrobić każdy inny nieśmiertelny, bacząc na pozycję, którą zajmował Dimitr. Ale
ona nie była każdym i to zmieniało wszystko.
Zamaszystym
ruchem odrzuciła włosy, po czym dumnie uniosła podbródek i bez cienia
strachu, wręcz w bezczelny sposób, spojrzała mu prosto w oczy.
– Tak –
wypaliła. Jego oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania. – To jest
zachowanie gospodarza wobec gości? Zaprosiłeś nas, Dimitrze, więc oczekuję
należnego szacunku, skoro takowego oczekujesz i ode mnie – powiedziała z zuchwałością
za którą mógłby bez wyrzutów sumienia kazać ją zabić.
Zorientowała
się, że wszyscy zamarli. Nie tylko straż nimi Dimitra, którzy teraz przyglądali
jej się z fascynacją (to faktycznie musiało być ciekawe, obserwować kogoś,
kto wręcz się prosił o śmierć, tak zachowując się wobec władcy, nawet
jeśli ten oficjalnie nie był królem), ale również Esme i Carlisle, którzy
najwyraźniej zorientowali się, że Isabeau wręcz prosi się o kłopoty.
Wiedziała, że patrzą na nią ostrzegawczo i nie odzywają się jedynie
dlatego, że nie chcą pogorszyć sytuacji, ale z premedytacją ich
zignorowała.
Cały czas
wpatrywała się w Dimitra.
A on
wpatrywał się w nią i to tak intensywnie, że chyba nikogo by nie
zdziwiło, gdyby nagle stanęła w płomieniach. Obserwowali siebie nawzajem,
tocząc pojedynek bez słów i gestów, ale na wspomnienia. Pojedynek w którym
oboje mieli olbrzymie szanse i którego żadne z nich nie zamierzało
przegrać.
I kiedy już
myślała, że zaraz oszaleje i jednak się podda, Dimitr zrobił ostatnią
rzecz o którą go podejrzewała – odrzucił głowę do tyłu i roześmiał
się tak serdecznie, że na moment całkowicie zgłupiała. Spojrzała na niego
zdezorientowanym wzrokiem, próbując zorientować się, czy czasem nie postradał
zmysłów i jednocześnie trzęsąc się ze złości, bo nie potrafiła ścierpieć
tego, że ktokolwiek mógłby ją wyśmiać.
– A niech
to, przecież ty jak zwykle masz rację. Bezczelna istoto, igrasz z losem,
ale masz rację – powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ruszył się z miejsca
dosłownie zmaterializował się tuż przed nią; omal nie cofnęła się o krok.
– Więc zacznijmy jeszcze raz. – Bez pytania ujął jej rękę, po czym w sposób,
który w jego wykonaniu wcale nie wyglądał idiotycznie, ukłonił się nisko i ucałował
wierzch jej dłoni. – Mia bella, witaj w Niebiańskiej Rezydencji – wyszeptał, po czym ujął ją
pod ramię i nie zważając na obecność kogokolwiek innego, poprowadził w stronę
budynku.
Niebiańska Rezydencja nie bez
powodu nazywana była „niebiańską”. Po pierwsze, była jednym z najwyżej
położonych punktów w całej okolicy, a po drugie, nazwa miała ta
jeszcze inne znaczenie. Przekonali się o tym, kiedy tylko przekroczyli
próg, wchodząc do największego przedsionka, jaki kiedykolwiek było dane Isabeau
zobaczyć.
Miejsce to
przypominało prawdziwy pałac. Posadzka wykonana została z białego marmuru,
który odbijał echem każdy najdelikatniejszy nawet krok Isabeau w jej
czarnych szpilkach. Pomieszczenie było nie tylko duże, ale i bardzo
wysokie, poza tym w powietrzu wyczuwalna była moc; w inny sposób nie
dałoby się wytworzyć tak porażającego efektu jak ten, który widziało się, kiedy
tylko uniosło się głowę.
Po obu
stronach ustawione były kolumny – również z marmuru, ale dodatkowo
zdobione złocistymi wzorami. W całej rezydencji wydawały się dominować
właśnie te dwa kolory: biel i złoto. Efekt był oszałamiający, jasne barwy
zaś sprawiały, że rezydencja wydawała się być jeszcze bardziej przestronna niż w rzeczywistości.
I było coś
jeszcze: błękit.
Rozglądająca
się dookoła Sunny pierwsza dostrzegła to, co najbardziej zachwycało. Jej jęk
skłonił Isabeau do tego, żeby spojrzała w miejsce, w które wpatrywała
się dziewczynka – w sufit. Z tym, że kiedy uniosła głowę…
– Och! –
wyrwało jej się i omal się nie potknęła; upadłaby, gdyby podtrzymujący ją
Dimitr nie pomógł na powrót uchwycić jej równowagi.
Nie miała
czasu nawet na to, żeby się zirytować, że był światkiem tego, jak straciła
koncentrację. Całą jej uwagę pochłonęło to, co zobaczyła – albo raczej czego
nie zobaczyła, bo wyglądało to tak, jakby w rezydencji wcale nie było
sufitu.
Wysokie
kolumny niknęły wśród chmur, które zasnuwały rozciągnięte nad głowami niebo. Z pewnością
nie był to ponury nieboskłon, który można było podziwiać w Mieście Nocy.
To niebo było idealnie niebieskie, zupełnie jak w pełni lata i nic
nie wskazywało na to, żeby z białych obłoków miał się zaraz posypać śnieg.
To było…
– Niesamowite
– szepnęła, co wywołało pełen zadowolenia uśmiech na ustach Dimitra. Zerknął na
nią z ukosa.
– To iluzja
– wyjaśnił spokojnie. – Niebiańska Rezydencja… Chociaż równie trafnym określeniem
byłby Pałac Iluzji – stwierdził rozbawiony, po czym zatrzymał się i obrócił.
Przez moment wyglądał się być nieco speszony tym, że nie są z Isabeau
sami; najwyraźniej zupełnie zapomniał o swoich strażnikach i Cullenach,
co było do niego niepodobne. – Poznałaś już zresztą naszych mistrzów iluzji –
dodał, spoglądając na dwa wampiry, które nie odstępowały go na krok.
Isabeau
uśmiechnęła się figlarnie.
– Jakbyś
nie zauważył, panie –
powiedziała z przesadnym naciskiem, który sugerował się, że się z nim
drażni – właściwie nie przywitałeś się z nikim prócz mnie, ani nie byłeś
zainteresowany poznaniem moich gości.
Dimitr
pokręcił z niedowierzaniem głową, ale nie zaprzeczył. Pomyślała, że to
zabawne, że w jej towarzystwie zachowuje się tak, jak pogrążony we śnie.
Sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, ale przynajmniej ich
relacja była względne poprawna; na razie nie zamierzała oczekiwać niczego
więcej, poza tym była świadoma, że prędzej czy później Dimitr uporządkuje myśli
i będzie czekała ich poważna rozmowa.
– Och, no
tak. Gdzie ja mam głowę? – zreflektował się. Spojrzenie, które rzucił Isabeau,
było niemal oskarżycielskie, chociaż przecież nic nie zrobiła. To jego wina, że
w jej towarzystwie zaczął zachowywać się wręcz irracjonalnie.
Z
roztargnieniem, które towarzyszyło mu odkąd w ogóle ujrzał Isabeau,
podszedł do zaskoczonej Esme, żeby przywitać ją niemal z równie przesadnym
szacunkiem, co wcześniej najmłodszą z rodzeństwa Licavoli. Carlisle
przyglądał się temu, najwyraźniej nie do końca zadowolona, ale poza tym nie
okazywał zazdrości jakoś otwarcie. Mimo to Isabeau i tak jego spojrzenie
rozbawiło, podobnie zresztą jak nagła nieporadność Dimitra.
– Dziewczyna
z ognistym temperamentem – odezwał się nagle ktoś. Isabeau spojrzała na
strażników Dimitra, którzy obserwowali ją z błyskiem w oczach i zdecydowanie
zbyt głośno szeptali między sobą. – Jedno jej słowo i Dimitr całkowicie
nam odleciał – stwierdził ten, który wyglądał na trochę starszego.
Drugi
zachichotał, po czym machnięciem ręki przywołał ją do siebie.
– Podejdź
no, bella –
poprosił, chociaż bardziej zabrzmiało to jak rozkaz. – Matthew Pavarotti, ten
bardziej uzdolniony iluzjonista – przedstawił się z filmowym uśmiechem,
chwytając jej dłoń, kiedy tylko znalazła się odpowiednio blisko.
– Lepszy
tuż po mnie – poprawił go brat. – Lucas – dodał i skłonił się w nieco
teatralny sposób, który wywołał uśmiech na twarzy Isabeau.
– Jestem… –
zaczęła, ale oboje przerwali jej, nagle wybuchając śmiechem. Sama już nie była
pewna, jaki powinna mieć stosunek do tak nietypowych charakterów.
– Jakbyśmy
nie wiedzieli, bella –
obruszył się Matthew.
Jego brat
pokiwał z entuzjazmem głową.
– O nikim
innym się tutaj od wczoraj nie słyszy. – Lucas nie przestawał się uśmiechać. –
Panienka Licavoli, córka Allegry.
– O, tak.
Tak właściwie, chyba powinniśmy mieć do pani uraz – stwierdził Matthew. – Po
pierwsze, Dimitr zachowuje się jak szaleniec, co chyba widać – dodał scenicznym
szeptem, po czym skinął głową w stronę wciąż nieco skołowanego wampira,
która próbował skupić się na rozmowie z Cullenami, a którego wzrok
cały czas uciekał w stronę Isabeau.
– A po
drugie – dokończył Lucas, który najwyraźniej miał w zwyczaju uzupełniać
wypowiedzi brata – żeby pani tylko słyszała, co tutaj się od wczoraj działo.
Istne pandemonium, zaręcza – powiedział i westchnął, jakby był zmęczony.
Matthew
nagle otoczył ją ramieniem, jakby byli dobrymi przyjaciółmi i znali się od
lat, po czym wyszeptał jej do ucha:
– „No już,
do roboty! Przecież trzeba się przygotować” – sparodiował Dimitra, całkiem
nieźle naśladując jego głos.
– „Lucas,
co tak stoisz? Sprawdziłeś, czy komnata jest gotowa?” – dorzucił drugi brat,
nie powstrzymując się od chichotu. On również nadawałby się na aktora. – „Już
trzy raz? No to idź jeszcze raz”.
Zaczęli się
śmiać i było w tym coś tak zaraźliwego, że Isabeau również zaczęła
chichotać. Specyficzni i irytujący, czy też nie, bracia Pavarotti mieli w sobie
coś, co spowodowało, że Isabeau momentalnie ich polubiła. Nawet jeśli wołali na
nią „piękna” i zachowywali się wobec niej tak, że chwilami miała ochotę
któregoś z nich uderzyć.
Urwali
gwałtownie, kiedy doszło ich znaczące chrząknięcie.
Dimitr stał
obok z założonymi na piersi ramionami, dosłownie sztyletując oba wampiry
wzrokiem.
– Czy ja
wam przypadkiem w czymś nie przeszkadzam? – zapytał uprzejmie, uśmiechając
się w dość niepokojący sposób. – Pandemonium to ja mogę dopiero wam
zagwarantować – zapewnił spokojnie.
Zarówno
Lucas, jak i Matthew wzdrygnęli się jednocześnie, ale było w tym coś
wymuszonego i zbyt dobrze zsynchronizowanego. Zgrywali się.
Dimitr
wywrócił oczami.
– Dobra,
idźcie sprawdzić mi te komnaty po raz piąty – powiedział w końcu,
spoglądając na braci ponaglająco.
Lucas
uniósł brwi.
– Obaj? –
zapytał zdziwiony.
Isabeau
szturchnęła go w ramię.
– Wynocha –
przetłumaczyła na co oba wampiry znów wybuchła śmiechem, po czym posłusznie się
oddaliły, wkrótce znikając im z oczu.
Dimitr
przez kilka chwil wpatrywał się w miejsce, w którym zniknęli, po czym
spojrzał przepraszająco nie tylko na Isabeau, ale również na Cullenów i Sunny.
Isabeau nie przysłuchiwała się ich rozmowie, skupiona na Pavarottich i chyba
coś ją ominęło, mała bez strachu podeszła do Dimitra, który po prostu wziął ją
za rękę.
– Przepraszam
bardzo za tych dwóch – powiedział spokojnie. Zerknął na trzymającą go dziewczynkę,
po czym porwał ją na ręce. – To moi najlepsi przyjaciele i jednocześnie
najbardziej irytujące istoty, jakie znam – wyjaśnił z uśmiechem.
– Coś już
wiemy o irytujących istotach – zapewnił go spokojnie Carlisle, zerkając
wymownie na Isabeau. Ta jedynie uśmiechnęła się, słysząc jego słowa.
– Jakoś nie
wątpię – zapewnił Dimitr, po czym z Sunny na rękach w końcu ruszył
się z miejsca. – Jak już mówiłem, bardzo przepraszam za to nietypowe
przyjęcie. Wszystko poszło nie tak, jak planowałem, ale już mniejsza o to.
Witajcie w Niebiańskiej Rezydencji – powiedział już bardziej oficjalnie.
Przytrzymał
Sunny jedną ręką, po czym pchnął ciężkie dwuskrzydłowe drzwi i wprowadził
ich do kolejnego pomieszczenia, tym bardziej salonu. Był to zdecydowanie
bardziej przytulny pokój, który wyglądał jak połączenie biblioteki i miejsca,
gdzie wygodnie można odpocząć.
Pod
ścianami ciągnęły się sięgające sufitu (tym razem najzwyczajniejszego w świecie)
regały z książkami. Były ich setki, może nawet tysiące i chociaż
człowiekowi mogłoby wydawać się to niemożliwe, Isabeau była pewna, że Dimitr
wszystkie z nich przeczytał – kochał literaturę, najdelikatniej rzecz
ujmując. Pokój pachniał papierem i atramentem, co tworzyło dość
interesujące połączenie.
Jedynie
jedna ściana była pusta. Znajdował się tam niewielki kominek, gdzie teraz
wesoło trzaskał ogień oraz kilka foteli i kanap. Isabeau zauważyła również
kolejne drzwi, ale te były zamknięte i nie miała pewności, co się za nimi
znajduje – być może więcej książek; gdyby tak było, wcale nie poczułaby się
zdziwiona.
Dimitr
postawił Sunny, która w radosnych pląsach zaraz podbiegła do kominka, żeby
się ogrzać; przyklękła na dywanie i spojrzała wprost w płomienie,
zachwycona. Kamienie w naszyjniku, który dała jej Isabeau, rzucały na jej
policzki świetlne refleksy.
– To cudne
dziecko – westchnął. – Pamiętam, jak przyjęłaś ją i jej brata pod opiekę,
kiedy byłaś tu pięć lat temu. Nie zdążyłem się z tobą spotkać, chociaż
liczyłem, że… – urwał, po czym westchnął i nie patrząc na nią, rozsiadł
się w obitym w czarną skórę fotelu.
Isabeau nie
podjęła tematu. Nie usiadła też jak pozostali, mimo wyraźnego zaproszenia, w zamian
stając w bardziej zacienionym miejscu i beznamiętnym wzrokiem
obserwując Sunny.
Dobry
nastrój znikł równie nagle, jak się pojawił.
– Rozmawiałem
z twoimi przyjaciółmi – zaryzykował podjęcie tematu Dimitr, cały czas nie
odrywając od niej wzroku. – Wiem, że potrzebujecie pomocy i chciałbym w miarę
możliwości jej udzielić – oznajmił zdecydowanym głosem.
Nie musiała
patrzeć na Esme czy Carlisle’a, żeby wiedzieć, że oboje na moment zamarli.
Teraz cała uwaga była skupiona na niej; sama musiała wszystko wyjaśnić,
doskonale to wiedziała, chociaż jednocześnie zupełnie nie była na to gotowa.
Jak mogła
po tym wszystkim tak po prostu poprosić o cokolwiek Dimitra?
Nie miała
prawa w ogóle się tutaj zjawiać i swoim pojawieniem mieszać mu w głowie,
ale przecież już dawno doszła do wniosku, że nie ma wyboru – w końcu od
tego zależało życie dwóch najważniejszych istot w egzystencji jej brata.
– Isabeau? –
zapytał niepewnie, ale w jego głosie nie było ponaglenia. Czekał, dając
jej okazję do tego, żeby zebrała myśli i zdecydowała, co chce powiedzieć.
Zawahała
się na moment, po czym podjęła decyzję; szybkim krokiem podeszła do fotela na
którym siedział Dimitr, po czym przysiadła na jednym z podłokietników i spojrzała
mu w oczy.
Kiedy się
odezwała, głos miała spokojny, niemal hipnotyzujący.
– Jest coś,
co możesz dla nas zrobić – przyznała cicho. – Nie tyle nawet dla mnie, co dla
mojego brata.
Sposób w jaki
na nią spojrzał sprawił, że przez moment pozwoliła sobie na odrobinę nadziei.
Również uważam, że Isabeu jest zdecydowanie ciekawszą postacią, niż Nessie. Może dlatego, że sama ją stworzyłaś i masz jej los, charakter etc. w swoich rękach.
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział, kolejny świetny rozdział.
Pozdrawiam.
Świetny rozdział.Isabeau jest moją ulubioną postacią,dlatego ogromnie się cieszę,jeżeli mogę przeczytać rozdział napisany o niej.Oby znalazła lekarstwo.Mam nadzieję że Alessia i Renesmee wyzdrowieją.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
Pozdrawiam.Ola
Super ciekawe co będzie dalej ?
OdpowiedzUsuńA zastanawia mnie jeszcze jedno...
dlaczego nie ma obrazka u góry ? czekam z niecierpliwością na nn ;*
Pozdrawiam Anja
Dziękuję ślicznie za wszystkie komentarze - nawet nie wiecie, jak wiele to dla mnie znaczy, że wiem, że moim pisaniem sprawiam komuś frajdę. Co do pytania Anji - nie ma, bo ledwo wymusiłam na moim internecie dodanie sobotniej notki w niedziele. Nie wiem skąd te usterki, ale być może będę musiała mocno się nagimnadtykować, żeby wciąż pisać regularnie; obrazki pododaję jak tylko będę miała po temu sposobność, obiecuję.
OdpowiedzUsuńNadzieja nadzieją, ale możecie mieć pewność, że jeszcze sporo namieszam i to jeszcze w dzisiejszym rozdziale (jakoś muszę dodać, innej opcji nie ma). Isabeau również uwielbiam, ale i Nessie wkrótce się zmieni…
Pozdrawiam,
Wasza Nessa.