15 marca 2013

Czterdzieści

Isabeau
Do Isabeau doszło nieco zniecierpliwione pukanie do drzwi. Westchnęła, po czym podeszła i otworzyła je tak gwałtownie, że gdyby Esme i Carlisle nie byli wampirami, prawdopodobnie z impetem wpadliby do środka.
Spojrzała na nich, unosząc brwi, po czym oparła się o framugę, zakładając ręce na piersi. Czekała.
– Jak bardzo muszę być upierdliwa, żeby do wszystkich dotarło, że chcę pobyć w pojedynkę chociaż pięć minut? – zapytała, oglądając się na jakże spokojną do tej pory komnatę.
Esme wyglądała, jakby wahała się nad tym, czy jednak się nie wycofać, Carlisle jednak wyglądał na wyjątkowo zdeterminowanego, co było u niego rzadkością.
– Wydaje mi się, że musimy porozmawiać – powiedział, a Isabeau skrzywiła się; spodziewała się tego, ale liczyła, że wcześniej dadzą jej chociaż trochę spokoju.
– W zasadzie to muszę jedynie to, co sama sobie wyznaczę – sprostowała, ale wycofała się w głąb komnaty, pozwalając im wejść do środka. Potrzebowała sekundy, żeby z pomocą mocy sprawić, że drzwi zatrzasnęły się, kiedy tylko znaleźli się w pokoju. – Dobra, o co chodzi. W tym momencie nie jestem zbytnio towarzyska.
Usiadła na łóżku, krzyżując łydki i spoglądając na Cullenów wyczekująco. Czuła się wymęczona, a w głowie miała istny mętlik, co chyba nie było czymś wybitnie dziwnym po tym, co wydarzyło się w przeciągu niecałej doby. Miała nadzieję, że to uszanują, ale najwyraźniej się pomyliła i to coraz bardziej ją irytowało.
– Przecież dobrze wiesz, Isabeau. – Carlisle spojrzał na nią, jakby chcąc prosić, żeby się nie wygłupiała, ale przecież była absolutnie poważna. – Mieliśmy wracać do domu. Martwię się o Alessię i Nessie, a powrót już i tak się przedłuża – wyjaśnił w końcu, tym samym potwierdzając jej przypuszczenia, jeśli chodziło o kierunek, jaki miała przybrać dyskusja.
Kątek oka zauważyła, że Esme dostrzegła porozrzucane po pokoju wieczorowe ubrania, które wypełniały całą szafę w komnacie Isabeau. Musiała podejrzewać, że dziewczyna bynajmniej nie szykuje się do natychmiastowego powrotu, jak na razie jednak w żaden sposób tego nie skomentowała.
Isabeau zruszyła ramionami.
– Jeden dzień ich nie zbawi – zauważyła. – A Noc Pojednania wypada za dwa dni. To też nic wielkiego, zwłaszcza, że mamy Michaela, a ja chcę im pomóc – wyjaśniła spokojnie.
Wymienili krótkie znaczące spojrzenia, które wcale jej się nie spodobały; nie lubiła, kiedy ktoś zachowywał się w ten sposób, kiedy była obecna.
– Isabeau, dlaczego nam nie powiedziałaś, że pokłóciłaś się z Michaelem? – zapytał wprost Carlisle, ostrożnie dobierając słowa.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Skąd…? – zaczęła.
Westchnął i przykucnął przed nią, żeby móc spojrzeć jej w oczy.
– Michael się tutaj pojawił i z nim rozmawialiśmy. Mówił dużo dziwnych i niepokojących rzeczy – przyznał.
Isabeau zacisnęła usta w cienką linijkę. Cholerny Michael i te jego zagadki! Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że chce zachować pewne rzeczy dla siebie, a jednak robił jej na złość i najwyraźniej paplał o tym na prawo i lewo! Gdyby go dorwała, prawdopodobnie skręciłaby mu kark, nawet jeśli w przypadku nieśmiertelnego to jedynie strata czasu, jak na razie jednak musiała się tłumaczyć – kolejna rzecz, której szczerze nie znosiła.
Spojrzała na Carlisle’a niemal wyzywająco.
– Michael śmiertelnie obraża się na mnie średnio raz na kilka tygodni, więc zdecydowanie dramatyzujesz – powiedziała, całkiem dobrze ukrywając emocje; jej głos brzmiał absolutnie pewnie i nie zdradzał ani odrobiny zdenerwowania. – Mam swoje sposoby, więc w razie potrzeby go obłaskawię. A jeśli nie, zawsze mogę spróbować skontaktować się z Lilianne, zupełnie jak wtedy, gdy przeniosła nas tutaj. Oczywiście z Michaelem sprawa byłaby o tyle bardziej komfortowa, że może się pojawić w dowolnym miejscu i czasie, a chroniące miasto dary go nie obejmują, ale to w gruncie rzeczy nie ma znaczenia – stwierdziła.
Podniosła się i zaczęła krążyć, jak zawsze kiedy była pod wpływem silnych emocji – jedynie w taki sposób je w tym momencie zdradzała. Bo chociaż to, co mówiła Carlisle’owi brzmiało całkiem prawdziwie, w gruncie rzeczy wcale nie była swoich słów taka pewna. Owszem, często irytowała Michaela, ale nigdy nie do tego stopnia – i nigdy nie był tak zawzięty, jeśli chodziło o to, że nie powinien ingerować w przyszłość. Wyświadczył jej ogromną przysługę, kiedy przeniósł Renesmee w czasie i teraz coraz bardziej niechętnie użyczał jej swojego daru.
Jeśli zaś chodziło o Lilianne, postanowiła zachować dla siebie, że już próbowała się z nią skontaktować i jak na razie jej się to nie udało… Dziewczyna dosłownie jakby wyparowała – Isabeau nie była jej w żaden sposób odnaleźć, obojętnie jak bardzo się starała i to zaczynało ją niepokoić. Nie przepadała za bliźniaczkami Glass – najdelikatniej mówiąc – a jednak w ostatnim czasie Lilly naprawdę była pomocna, poza tym po śmierci Taylor chyba najlepiej ze wszystkich rozumiała, co czuje Isabeau.
– Dwa dni to mimo wszystko dużo – upierał się Carlisle. – Rozumiem, że to dla ciebie ważne, żeby pomóc, zwłaszcza Dimitrowi… – zaczął.
Wręcz zachłystnęła się powietrzem.
– Czy ty mi coś właśnie zasugerowałeś, doktorku? – zapytała gniewnie. – Dimitr i ja to taka bajka, której żadne z was nie zrozumie. Dlatego z łaski swojej, przestańcie plotkować na nasz temat, bo idzie wam to marnie – warknęła.
– Nie to miałem na myśli – uspokoił ją Carlisle, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. Wypuściła ze świstem powietrze, próbując się uspokoić. – Czym jest właściwie to święto o którym tyle mówicie? – zapytał, ostatecznie decydując się na zmianę tematu.
Spojrzała na niego z powątpieniem, wciąż rozeźlona, ale ostatecznie postanowiła darować sobie kłótnie i skupić się na jego pytaniu. To był bezpieczny temat.
– Noc Równości to raczej święto wampirów, bo jakby nie patrzeć, stanowimy jedność. Nów obchodzimy co miesiąc, ale ten w lutym jest najistotniejszy, bo to najkrótszy z miesięcy i na dodatek zmienny, jeśli chodzi o liczbę dni. – Uśmiechnęła się nieco gorzko; nigdy nie była w stanie pojąć tej filozofii. – To radosna noc, bo wtedy na moment podziały między nami – dziećmi nocy – i ludźmi się zacierają. Zawsze wtedy jest dużo tańca, śpiewu, a w najważniejszym momencie zawsze zostaje wybrany jeden śmiertelnik, któremu Dimitr podaruje nieśmiertelność. Większość z tych biedaków jedynie na to czeka, bo przemiana jest jedynym sposobem, żeby polepszyć życie – wyjaśniła z westchnieniem.
Wiedziała, jak to będzie wyglądać – nie raz widywała swoją matkę w tej roli i zawsze była zachwycona. Allegra wyglądała wtedy jeszcze piękniej i bardziej eterycznie, zupełnie jakby wstąpiła w nią bogini, którą przecież reprezentowała. Jakoś nie wyobrażała sobie, żeby była w stanie prezentować się chociaż w połowie tak dobrze.
Przestała o tym myśleć i pośpiesznie wróciła do rzeczywistości. Spojrzała na Carlisle’a i Esme, zdradzając coraz większe zniecierpliwienie i – co za tym szło – rozdrażnienie.
– Tylko dwa dni. Później będą radzić sobie sami, bo to już nie będzie mój problem – powiedziała stanowczo, chcąc ustalić tą jedną rzeczy i zakończyć dyskusję. – A teraz proszę, zostawcie mnie w końcu samą. Musze się przygotować – dodała, sama zaskoczona tym, że była w stanie wykrztusić z siebie słowo „proszę”.
Z drugiej jednak strony, oni naprawdę coś dla niej znaczyli. Szkoda tylko, że za każdym razem musieli sprawiać, że czuła się cholernie winna każdej decyzji, którą podejmowała.
Tym razem przynajmniej nie próbowali się z nią kłócić, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że to faktycznie bez sensu. Carlisle ujął rękę Esme tak naturalnym gestem, jakby robił to na co dzień i rzuciwszy Isabeau nieodgadnione spojrzenie, poprowadził stworzoną przed siebie wampirzycę w stronę drzwi.
Kiedy mieli już wychodzić, Esme raptownie się zatrzymała i obejrzała na zastygłą w miejscu Isabeau.
– Mam wrażenie, że ty tak naprawdę wcale nie chcesz stąd odchodzić – przyznała, spoglądając na dziewczynę z wahaniem.
Prawdopodobnie spodziewała się, że Isabeau się zdenerwuje, ta jednak zachowała całkowitą obojętność.
– Tak po prawdzie, Dimitr próbuje mnie do tego przekonać – wyznała w przypływie nagłej szczerości. – Chce, żebym objęła dowództwo nad strażą, a teraz pewnie i stanowisko kapłanki. A ja już właściwie sama nie wiem, czego tak naprawdę chcę – przyznała.
Patrzyli na nią zaskoczeni, ale przy tym i zaniepokojeni. Widząc ich miny, wysiliła się na blady uśmiech.
– Bez obaw. Nawet jeśli jednak zostanę, wcale nie zamierzam was wstrzymywać. W gruncie rzeczy jeśli chcecie, możecie nawet teraz zacząć zbierać się do domu. Przecież i tak nie wiemy nic nowego, więc nie jestem wcale do niczego potrzebna – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Jak na razie wiem, że będę tutaj przez dwa dni. Jeśli nie jesteście w stanie tyle zaczekać, po prostu idźcie – zaproponowała, spoglądając na nią wyczekująco; sama nie była pewna, czego może się spodziewać.
Wyszli, ale jedynie dlatego, że wiedzieli, że Isabeau chce pobyć sama. Wiedziała jednak, że niezależnie od wszystkiego jeszcze zaczekają i ta świadomość ją dezorientowała. Zdążyła się już odzwyczaić od tego, że ktokolwiek się o nią troszczy, a jednak Carlisle i Esme…
I jakby tego było mało fakt, że komuś na niej zależy, sprawiał, że czuła się naprawdę… dobrze.
Gabriel
Gabriel potrzebował chwili, żeby wyrwać się z szoku. Gdyby obserwował go zwyczajny człowiek, prawdopodobnie nie zorientowałby się, że się zawahał, ale dla nieśmiertelnego było to doskonale widoczne – zamarł i ta zwłoka mogła kosztować go życie ukochanej osoby, a przynajmniej tak mu się wydawało.
W głowie miał pustkę i zupełnie automatycznie wykonywał kolejne czynności. Umysł praktycznie nie miał w tym żadnego udziału – zupełnie nie panował nad ciałem, działając jak automat i wiedząc jedynie tyle, że jeżeli straci Nessie, równie dobrze może iść od razu się zabić. Bo skoro jej nie udałoby się przeżyć, moment w którym straciłby Alessię był jedynie kwestią czasu i nie zamierzał tego oglądać.
Potrząsnął ją, raz po raz na głos wypowiadając imię ukochanej, ale to nic nie dało. W tamtym momencie mógł zrobić tylko jedno i doskonale znał całą procedurę, teraz jednak nagle nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Wyklinając w myślach na tą nagłą bezradność, nachylił się nad Renesmee, po czym przycisnął usta do jej warg, zupełnie jakby chciał ją pocałować na pożegnanie, ale zdecydowanie nie taki był jego cel.
Dwa oddechy…
Słowa prześlizgiwały się przez jego myśli, zupełnie jakby były gdzieś wydrukowane i jedynie je odczytywał. Posłusznie się do tego dostosował, mając świadomość, że starając się wdmuchać odpowiednią ilość powietrza do płuc Renesmee, równocześnie jakby żyje za nią. Byli w domu sami i od niego wszystko zależało; kiedy praktykował w szpitalu świadomość ta nie była straszna, ale teraz…
W jednej chwili wziął się w garść, odsuwając emocje na dalszy plan. Kiedy stał się aż tak bardzo uczuciowy? Ta dziewczyna – płomiennoruda istota, która skradła jego serce w momencie, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy – całkowicie go odmieniła, ale w tym momencie musiał być sobą. Tym beznamiętnym, silnym Gabrielem, którego potrzebowała i od którego wymagała, żeby traktował ją jak kogoś równego sobie.
Oderwał się od jej ust i pośpiesznie ułożył obie dłonie na jej mostku, po czym zaczął go rytmicznie uciskać. To przyszło mu zdecydowanie łatwiej od oddechów; szok zaczął powoli ustępować, Gabriel zaś był w stanie skupić się na konkretnym celu, który musiał osiągnąć.
Ale nic się nie działo. Sekundy mijały – pewnie mniej niż sądził, bo czas wydawał się zatrzymać i ciągnąć w nieskończoność – a jednak wciąż nic się nie działo.
Nic…
– A niech to wszyscy diabli, w tym momencie wracaj do mnie, dziewczyno! – zażądał. Nerwy nagle mu puściły, frustracja i strach zaś znalazły ujście w kolejnych słowach. – Jak możesz mi to robić? Kochanie moje…
Wciąż ją reanimował, coraz bardziej wprawnie i z większą determinacją. Jednocześnie spróbował sięgnąć do jej umysłu, znaleźć chociaż iskierkę życia w jej wymęczonym ciele i zmusić – po prostu zmusić ją – żeby się ocknęła i spróbowała jeszcze zawalczyć.
Słyszysz mnie? Ty się nigdzie nie wybierasz! Wymagasz ode mnie, żebym cały czas był przy tobie, a sama mnie zostawiasz?, myślał, dosłownie bombardując wszystko wkoło swoimi telepatycznymi nawoływaniami. Renesmee, kocham cię i wręcz żądam, żebyś została ze mną i naszymi dziećmi. Wiem, że mnie słyszysz, dlatego w końcu mi pomóż i otwórz oczy, błagam. Oddychaj, skarbie, bo masz dla kogo. Alessia i Damien cię potrzebują, nalegał, coraz bardziej przerażony myślą o tym, że jednak jest za późno. Ja cię potrzebuję…, dodał i było to jakby przyznanie się przed samym sobą do słabości, którą zwykle starał się ukrywać.
W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Pogrążona do tej pory w głębokim śnie Alessia obudziła się z płaczem, wystraszona zamieszaniem, którego narobił i jednocześnie całkowicie wykończona. Nie miał teraz czasu, żeby się nią zajmować albo chociaż ją uspokoić, teraz bowiem absorbowało go zupełnie coś innego.
Renesmee bowiem nagle nabrała powietrza do płuc i zachłystnąwszy się nim, zaczęła kaszleć. W jednej chwili poderwała się i wyprostowała niczym struna, próbując złapać oddech i z paniką rozglądając się po pokoju. Nie wiedziała, co się stało i wyglądała na przerażoną niemniej niż Gabriel czy zapłakana Alessia.
Ulga, która na niego spłynęła, omal nie zwaliła go z nóg. Bez zastanowienia wręcz rzucił się na swoją przyszłą żonę i wciąż zapłakaną córeczkę, po czym obie mocno przygarnął do siebie, przytulając je i próbując uspokoić. Czuł, że drżały, zwłaszcza Renesmee; Alessia była wystraszona, chociaż nie miała pojęcia dlaczego – po prostu wyrwała się ze snu i nie rozumiała, co dzieje się wokół niej.
– G-Gabriel? – wykrztusiła z siebie Nessie, wciąż wtulając twarz w jego tors i mocząc mu koszulę łzami. – Co się…? Czy ja…? – Nie była wstanie się wysłowić, ale chyba zaczynało do niej powoli docierać, co się wydarzyło. – O mój Boże… – jęknęła.
Przygarnął ją mocniej.
– Cii… – wyszeptał, chociaż wcale nie dziwiło go, że nie była w stanie się uspokoić. Gdyby sam otarł się o śmierć, najprawdopodobniej również byłby przerażony, kiedy emocje by opadły. – Już wszystko jest w porządku. Wszystko w porządku… – powtarzał niczym w transie, starając się samemu we własne słowa uwierzyć.
Prawda była jednak taka, że nic nie było w porządku, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Było coraz gorzej i nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, że mają do czynienia z czymś zdecydowanie poważniejszym niż grypa – nawet zmutowana tak, żeby zaatakować organizm kogoś, kto w połowie był wampiry.
Czasu było coraz mniej i był tego boleśnie świadom. Tym razem Renesmee omal nie umarła, a wkrótce to samo mogło przydarzyć się Alessi. I to w każdej chwili.
W najgorszym wypadku zaś, nagle mogło zabraknąć tego „omal”, a wtedy nigdy by sobie nie wybaczył.
Zamknął oczy, po czym mocniej przygarnął do siebie dziewczyny i pomyślał jedynie trzy słowa, które były niczym rzucona w przestrzeń modlitwa.
Wracaj szybko, Isabeau.
Layla
Layla zesztywniała, ale nie odepchnęła od siebie Dylana, kiedy zaczął ją całować. Siedzieli razem w jednej z większych sypialni opuszczonego domu, który tymczasowo sobie przywłaszczyli, a Dylana najwyraźniej wzięło na okazywanie uczuć.
Czasami się całowali i to było przyjemne, Layla jednak podejrzewała, że dla chłopaka znaczy to zdecydowanie więcej niż dla niej. Nie wnikała w jego umysł, żeby nie naruszać jego prywatności, poza tym sama nie była pewna, czy chce wiedzieć wszystko na temat uczucia, którym ją darzył, ale przecież nie była ślepa. Kiedy zaczynał ją całować i dawał się porwać emocjom, po prostu widziała wyraźnie, że pozwala sobie na coraz więcej i najzwyczajniej w świecie jej pragnie.
Odwzajemniała pieszczoty i to jej się podobało, póki miała świadomość, że panuje nad sytuacją. Kiedy jej ojciec ją krzywdził, w grę nigdy nie wchodziły pocałunki, dlatego nie miała awersji do tej formy okazywania uczuć i z chęcią je poznawała, nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż bała się zaangażować w poważny związek.
Dylan był uroczy – wspierał ją, rozumiał i pragnął się nią opiekować, chociaż doskonale radziła sobie sama, Layla jednak nie darzyła go uczuciem wykraczającym poza to, co mogłaby czuć do swojego brata czy siostry.
Dylan był dla niej co najwyżej bratem, chociaż nie zdawał sobie z tego uwagi.
A ona bała mu się powiedzieć.
Chciała wierzyć w to, że gdyby wprost powiedziała mu, co czuje, po prostu by zrozumiał, ale jednocześnie czuła, że to nie będzie takie łatwe. Nieśmiertelni kochają szczerze, poza tym w Dylanie – podobnie zresztą jak w niej – było coś, co za wszelką cenę próbowało zatracić ich człowieczeństwo. Jej ogień dawał siłę do opieraniu się nienawiści i gniewowi, które próbowały ją pochłonąć, miała jednak wrażenie, że w przypadku Dylana to właśnie ta miłość sprawia, że wciąż jest sobą. Jak w takim razie mogła go jej pozbawić.
Nie oszukiwała, a przynajmniej chciała w to wierzyć – w końcu to nie było tak, że go nie kochała wcale. Poza tym chyba bratersko-siostrzana miłość była nawet lepsze, czyż nie? Możliwe, ale Dylanowi prawdopodobnie miało to nie wystarczyć, prawda zaś mogła co najwyżej go zniszczyć. Layla nie mogła na to pozwolić, ale jednocześnie oszukiwanie siebie i jego również sprawiało, że czuła się źle.
– Dylan… – wyszeptała nieco niewyraźnie, bo wciąż przyciskał swoje wargi do jej. Spróbowała go odepchnąć, bo nagle już nie tylko ją całował, ale również wsunął swoją ciepłą dłoń pod jej koszulkę, muskając wrażliwą skórę brzucha. – Dylanie, proszę – powtórzyła bardziej stanowczo i odepchnęła go od siebie, kiedy pierwszy raz nie zareagował.
Spojrzał na nią nieco nieprzytomnie; w jego szmaragdowych oczach dostrzegła błysk pożądania, który zaraz wyparło poczucie winy, kiedy zobaczył, jak kuli się pod ścianą na łóżku, które zajmowali. Wiedział, że musi się z nią obchodzić bardzo delikatnie – że Layla boi się dotyku, bo ten pobudza najgorsze wspomnienia – a jednak czasami zdarzało mu się zapomnieć.
– Przepraszam – zreflektował się, po czym nieco zwiększył dystans pomiędzy nimi. – Tak jest dobrze? – upewnił się, spoglądając na nią niemal troskliwie.
Wysiliła się na uśmiech. Jak wielu mężczyzn byłoby w stanie okazać jej tak wiele serca i cierpliwości; być w stanie czekać i pomagać jej w oswojeniu się z tym, czego się tak bardzo bała?
Tym bardziej żałowała, że nie była w stanie obdarzyć go uczuciem na które zasługiwał. Ale może po prostu po tym wszystkim, co zrobił jej Marco, nigdy nie miała być w stanie prawdziwie kochać – Dylan musiał się z tym w końcu pogodzić.
– Tak… Tak jest dobrze – zapewniła, wysilając się na jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Podciągnęła kolana pod brodę i objęła łydki ramionami. Siedzieli po obu stronach łóżka, spoglądając na siebie w milczeniu, ale to była dobra cisza. Layla powoli zaczęła się uspokajać, chociaż wciąż dręczyła ją myśl o tym, że powinna w końcu zrobić coś z sytuacją, zanim oboje zaplączą się w swoich uczuciach tak, że podjęcie jakiejkolwiek decyzji będzie niemożliwie i pociągnie za sobą wyłącznie cierpienie.
Musiała mu powiedzieć. Obojętnie od tego, jak bardzo go tym zrani, musiała mu w końcu powiedzieć, żeby oboje mogli jakoś ułożyć sobie życie. I musiała to zrobić teraz, póki jeszcze przynajmniej wydawało jej się, że jest w stanie tego dokonać i nie stchórzy.
Spojrzała mu w oczy.
– Dylan… – zaczęła tak cicho, że przez moment miała wrażenie, że nawet z wampirzym zmysłami jej nie usłyszy; gdyby tak było, prawdopodobnie nie miałaby odwagi spróbować raz jeszcze.
Ale usłyszał i teraz patrzył na nią zachęcająco, absolutnie nieświadomy sytuacji.
– Ja… – zaczęła, ale nie była w stanie skończyć.
Drzwi do pokoju nagle otworzyły się bez pukania i to z takim impetem, że uderzyły w ścianę; trochę tynku posypało się na podłogę.
– Hej, aniołeczki! – Wyraźnie zadowolona z siebie Diana wpadła do środka. – Nie uwierzycie, czego się dowiedziałam! – zawołała, a Layli nie pozostało nic innego, jak skupić na niej uwagę.
Z Dylanem mogła porozmawiać później – albo wcale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa