Isabeau
Do Isabeau doszło nieco
zniecierpliwione pukanie do drzwi. Westchnęła, po czym podeszła i otworzyła
je tak gwałtownie, że gdyby Esme i Carlisle nie byli wampirami,
prawdopodobnie z impetem wpadliby do środka.
Spojrzała
na nich, unosząc brwi, po czym oparła się o framugę, zakładając ręce na
piersi. Czekała.
– Jak
bardzo muszę być upierdliwa, żeby do wszystkich dotarło, że chcę pobyć w pojedynkę
chociaż pięć minut? – zapytała, oglądając się na jakże spokojną do tej pory
komnatę.
Esme
wyglądała, jakby wahała się nad tym, czy jednak się nie wycofać, Carlisle
jednak wyglądał na wyjątkowo zdeterminowanego, co było u niego rzadkością.
– Wydaje mi
się, że musimy porozmawiać – powiedział, a Isabeau skrzywiła się;
spodziewała się tego, ale liczyła, że wcześniej dadzą jej chociaż trochę
spokoju.
– W zasadzie
to muszę jedynie to, co sama sobie wyznaczę – sprostowała, ale wycofała się w głąb
komnaty, pozwalając im wejść do środka. Potrzebowała sekundy, żeby z pomocą
mocy sprawić, że drzwi zatrzasnęły się, kiedy tylko znaleźli się w pokoju.
– Dobra, o co chodzi. W tym momencie nie jestem zbytnio towarzyska.
Usiadła na
łóżku, krzyżując łydki i spoglądając na Cullenów wyczekująco. Czuła się
wymęczona, a w głowie miała istny mętlik, co chyba nie było czymś
wybitnie dziwnym po tym, co wydarzyło się w przeciągu niecałej doby. Miała
nadzieję, że to uszanują, ale najwyraźniej się pomyliła i to coraz
bardziej ją irytowało.
– Przecież
dobrze wiesz, Isabeau. – Carlisle spojrzał na nią, jakby chcąc prosić, żeby się
nie wygłupiała, ale przecież była absolutnie poważna. – Mieliśmy wracać do
domu. Martwię się o Alessię i Nessie, a powrót już i tak
się przedłuża – wyjaśnił w końcu, tym samym potwierdzając jej
przypuszczenia, jeśli chodziło o kierunek, jaki miała przybrać dyskusja.
Kątek oka
zauważyła, że Esme dostrzegła porozrzucane po pokoju wieczorowe ubrania, które
wypełniały całą szafę w komnacie Isabeau. Musiała podejrzewać, że
dziewczyna bynajmniej nie szykuje się do natychmiastowego powrotu, jak na razie
jednak w żaden sposób tego nie skomentowała.
Isabeau
zruszyła ramionami.
– Jeden
dzień ich nie zbawi – zauważyła. – A Noc Pojednania wypada za dwa dni. To
też nic wielkiego, zwłaszcza, że mamy Michaela, a ja chcę im pomóc –
wyjaśniła spokojnie.
Wymienili
krótkie znaczące spojrzenia, które wcale jej się nie spodobały; nie lubiła,
kiedy ktoś zachowywał się w ten sposób, kiedy była obecna.
– Isabeau,
dlaczego nam nie powiedziałaś, że pokłóciłaś się z Michaelem? – zapytał
wprost Carlisle, ostrożnie dobierając słowa.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem.
– Skąd…? –
zaczęła.
Westchnął i przykucnął
przed nią, żeby móc spojrzeć jej w oczy.
– Michael
się tutaj pojawił i z nim rozmawialiśmy. Mówił dużo dziwnych i niepokojących
rzeczy – przyznał.
Isabeau
zacisnęła usta w cienką linijkę. Cholerny Michael i te jego zagadki!
Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że chce zachować pewne rzeczy dla
siebie, a jednak robił jej na złość i najwyraźniej paplał o tym
na prawo i lewo! Gdyby go dorwała, prawdopodobnie skręciłaby mu kark,
nawet jeśli w przypadku nieśmiertelnego to jedynie strata czasu, jak na
razie jednak musiała się tłumaczyć – kolejna rzecz, której szczerze nie
znosiła.
Spojrzała
na Carlisle’a niemal wyzywająco.
– Michael
śmiertelnie obraża się na mnie średnio raz na kilka tygodni, więc zdecydowanie
dramatyzujesz – powiedziała, całkiem dobrze ukrywając emocje; jej głos brzmiał
absolutnie pewnie i nie zdradzał ani odrobiny zdenerwowania. – Mam swoje
sposoby, więc w razie potrzeby go obłaskawię. A jeśli nie, zawsze
mogę spróbować skontaktować się z Lilianne, zupełnie jak wtedy, gdy
przeniosła nas tutaj. Oczywiście z Michaelem sprawa byłaby o tyle
bardziej komfortowa, że może się pojawić w dowolnym miejscu i czasie,
a chroniące miasto dary go nie obejmują, ale to w gruncie rzeczy nie
ma znaczenia – stwierdziła.
Podniosła
się i zaczęła krążyć, jak zawsze kiedy była pod wpływem silnych emocji –
jedynie w taki sposób je w tym momencie zdradzała. Bo chociaż to, co
mówiła Carlisle’owi brzmiało całkiem prawdziwie, w gruncie rzeczy wcale
nie była swoich słów taka pewna. Owszem, często irytowała Michaela, ale nigdy
nie do tego stopnia – i nigdy nie był tak zawzięty, jeśli chodziło o to,
że nie powinien ingerować w przyszłość. Wyświadczył jej ogromną przysługę,
kiedy przeniósł Renesmee w czasie i teraz coraz bardziej niechętnie
użyczał jej swojego daru.
Jeśli zaś
chodziło o Lilianne, postanowiła zachować dla siebie, że już próbowała się
z nią skontaktować i jak na razie jej się to nie udało… Dziewczyna
dosłownie jakby wyparowała – Isabeau nie była jej w żaden sposób odnaleźć,
obojętnie jak bardzo się starała i to zaczynało ją niepokoić. Nie
przepadała za bliźniaczkami Glass – najdelikatniej mówiąc – a jednak w ostatnim
czasie Lilly naprawdę była pomocna, poza tym po śmierci Taylor chyba najlepiej
ze wszystkich rozumiała, co czuje Isabeau.
– Dwa dni
to mimo wszystko dużo – upierał się Carlisle. – Rozumiem, że to dla ciebie
ważne, żeby pomóc, zwłaszcza Dimitrowi… – zaczął.
Wręcz
zachłystnęła się powietrzem.
– Czy ty mi
coś właśnie zasugerowałeś, doktorku? – zapytała gniewnie. – Dimitr i ja to
taka bajka, której żadne z was nie zrozumie. Dlatego z łaski swojej,
przestańcie plotkować na nasz temat, bo idzie wam to marnie – warknęła.
– Nie to
miałem na myśli – uspokoił ją Carlisle, wyraźnie zaskoczony jej reakcją.
Wypuściła ze świstem powietrze, próbując się uspokoić. – Czym jest właściwie to
święto o którym tyle mówicie? – zapytał, ostatecznie decydując się na
zmianę tematu.
Spojrzała
na niego z powątpieniem, wciąż rozeźlona, ale ostatecznie postanowiła darować
sobie kłótnie i skupić się na jego pytaniu. To był bezpieczny temat.
– Noc
Równości to raczej święto wampirów, bo jakby nie patrzeć, stanowimy jedność.
Nów obchodzimy co miesiąc, ale ten w lutym jest najistotniejszy, bo to
najkrótszy z miesięcy i na dodatek zmienny, jeśli chodzi o liczbę
dni. – Uśmiechnęła się nieco gorzko; nigdy nie była w stanie pojąć tej
filozofii. – To radosna noc, bo wtedy na moment podziały między nami – dziećmi
nocy – i ludźmi się zacierają. Zawsze wtedy jest dużo tańca, śpiewu, a w najważniejszym
momencie zawsze zostaje wybrany jeden śmiertelnik, któremu Dimitr podaruje
nieśmiertelność. Większość z tych biedaków jedynie na to czeka, bo
przemiana jest jedynym sposobem, żeby polepszyć życie – wyjaśniła z westchnieniem.
Wiedziała, jak
to będzie wyglądać – nie raz widywała swoją matkę w tej roli i zawsze
była zachwycona. Allegra wyglądała wtedy jeszcze piękniej i bardziej
eterycznie, zupełnie jakby wstąpiła w nią bogini, którą przecież
reprezentowała. Jakoś nie wyobrażała sobie, żeby była w stanie prezentować
się chociaż w połowie tak dobrze.
Przestała o tym
myśleć i pośpiesznie wróciła do rzeczywistości. Spojrzała na Carlisle’a i Esme,
zdradzając coraz większe zniecierpliwienie i – co za tym szło –
rozdrażnienie.
– Tylko dwa
dni. Później będą radzić sobie sami, bo to już nie będzie mój problem –
powiedziała stanowczo, chcąc ustalić tą jedną rzeczy i zakończyć dyskusję.
– A teraz proszę, zostawcie mnie w końcu samą. Musze się przygotować
– dodała, sama zaskoczona tym, że była w stanie wykrztusić z siebie
słowo „proszę”.
Z drugiej
jednak strony, oni naprawdę coś dla niej znaczyli. Szkoda tylko, że za każdym
razem musieli sprawiać, że czuła się cholernie winna każdej decyzji, którą
podejmowała.
Tym razem
przynajmniej nie próbowali się z nią kłócić, najwyraźniej dochodząc do
wniosku, że to faktycznie bez sensu. Carlisle ujął rękę Esme tak naturalnym
gestem, jakby robił to na co dzień i rzuciwszy Isabeau nieodgadnione
spojrzenie, poprowadził stworzoną przed siebie wampirzycę w stronę drzwi.
Kiedy mieli
już wychodzić, Esme raptownie się zatrzymała i obejrzała na zastygłą w miejscu
Isabeau.
– Mam
wrażenie, że ty tak naprawdę wcale nie chcesz stąd odchodzić – przyznała,
spoglądając na dziewczynę z wahaniem.
Prawdopodobnie
spodziewała się, że Isabeau się zdenerwuje, ta jednak zachowała całkowitą
obojętność.
– Tak po
prawdzie, Dimitr próbuje mnie do tego przekonać – wyznała w przypływie
nagłej szczerości. – Chce, żebym objęła dowództwo nad strażą, a teraz
pewnie i stanowisko kapłanki. A ja już właściwie sama nie wiem, czego
tak naprawdę chcę – przyznała.
Patrzyli na
nią zaskoczeni, ale przy tym i zaniepokojeni. Widząc ich miny, wysiliła
się na blady uśmiech.
– Bez obaw.
Nawet jeśli jednak zostanę, wcale nie zamierzam was wstrzymywać. W gruncie
rzeczy jeśli chcecie, możecie nawet teraz zacząć zbierać się do domu. Przecież i tak
nie wiemy nic nowego, więc nie jestem wcale do niczego potrzebna – stwierdziła,
wzruszając ramionami. – Jak na razie wiem, że będę tutaj przez dwa dni. Jeśli
nie jesteście w stanie tyle zaczekać, po prostu idźcie – zaproponowała,
spoglądając na nią wyczekująco; sama nie była pewna, czego może się spodziewać.
Wyszli, ale
jedynie dlatego, że wiedzieli, że Isabeau chce pobyć sama. Wiedziała jednak, że
niezależnie od wszystkiego jeszcze zaczekają i ta świadomość ją
dezorientowała. Zdążyła się już odzwyczaić od tego, że ktokolwiek się o nią
troszczy, a jednak Carlisle i Esme…
I jakby
tego było mało fakt, że komuś na niej zależy, sprawiał, że czuła się naprawdę…
dobrze.
Gabriel
Gabriel potrzebował chwili,
żeby wyrwać się z szoku. Gdyby obserwował go zwyczajny człowiek,
prawdopodobnie nie zorientowałby się, że się zawahał, ale dla nieśmiertelnego
było to doskonale widoczne – zamarł i ta zwłoka mogła kosztować go życie
ukochanej osoby, a przynajmniej tak mu się wydawało.
W głowie
miał pustkę i zupełnie automatycznie wykonywał kolejne czynności. Umysł
praktycznie nie miał w tym żadnego udziału – zupełnie nie panował nad
ciałem, działając jak automat i wiedząc jedynie tyle, że jeżeli straci
Nessie, równie dobrze może iść od razu się zabić. Bo skoro jej nie udałoby się
przeżyć, moment w którym straciłby Alessię był jedynie kwestią czasu i nie
zamierzał tego oglądać.
Potrząsnął
ją, raz po raz na głos wypowiadając imię ukochanej, ale to nic nie dało. W tamtym
momencie mógł zrobić tylko jedno i doskonale znał całą procedurę, teraz
jednak nagle nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Wyklinając w myślach
na tą nagłą bezradność, nachylił się nad Renesmee, po czym przycisnął usta do
jej warg, zupełnie jakby chciał ją pocałować na pożegnanie, ale zdecydowanie
nie taki był jego cel.
Dwa
oddechy…
Słowa
prześlizgiwały się przez jego myśli, zupełnie jakby były gdzieś wydrukowane i jedynie
je odczytywał. Posłusznie się do tego dostosował, mając świadomość, że starając
się wdmuchać odpowiednią ilość powietrza do płuc Renesmee, równocześnie jakby
żyje za nią. Byli w domu sami i od niego wszystko zależało; kiedy
praktykował w szpitalu świadomość ta nie była straszna, ale teraz…
W jednej
chwili wziął się w garść, odsuwając emocje na dalszy plan. Kiedy stał się
aż tak bardzo uczuciowy? Ta dziewczyna – płomiennoruda istota, która skradła
jego serce w momencie, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy – całkowicie go
odmieniła, ale w tym momencie musiał być sobą. Tym beznamiętnym, silnym
Gabrielem, którego potrzebowała i od którego wymagała, żeby traktował ją
jak kogoś równego sobie.
Oderwał się
od jej ust i pośpiesznie ułożył obie dłonie na jej mostku, po czym zaczął
go rytmicznie uciskać. To przyszło mu zdecydowanie łatwiej od oddechów; szok
zaczął powoli ustępować, Gabriel zaś był w stanie skupić się na konkretnym
celu, który musiał osiągnąć.
Ale nic się
nie działo. Sekundy mijały – pewnie mniej niż sądził, bo czas wydawał się
zatrzymać i ciągnąć w nieskończoność – a jednak wciąż nic się
nie działo.
Nic…
– A niech
to wszyscy diabli, w tym momencie wracaj do mnie, dziewczyno! – zażądał.
Nerwy nagle mu puściły, frustracja i strach zaś znalazły ujście w kolejnych
słowach. – Jak możesz mi to robić? Kochanie moje…
Wciąż ją
reanimował, coraz bardziej wprawnie i z większą determinacją.
Jednocześnie spróbował sięgnąć do jej umysłu, znaleźć chociaż iskierkę życia w jej
wymęczonym ciele i zmusić – po prostu zmusić ją – żeby się ocknęła i spróbowała
jeszcze zawalczyć.
Słyszysz
mnie? Ty się nigdzie nie wybierasz! Wymagasz ode mnie, żebym cały czas był przy
tobie, a sama mnie zostawiasz?, myślał, dosłownie bombardując wszystko
wkoło swoimi telepatycznymi nawoływaniami. Renesmee, kocham cię i wręcz
żądam, żebyś została ze mną i naszymi dziećmi. Wiem, że mnie słyszysz,
dlatego w końcu mi pomóż i otwórz oczy, błagam. Oddychaj, skarbie, bo
masz dla kogo. Alessia i Damien cię potrzebują, nalegał, coraz
bardziej przerażony myślą o tym, że jednak jest za późno. Ja
cię potrzebuję…, dodał i było to jakby przyznanie się przed samym sobą
do słabości, którą zwykle starał się ukrywać.
W jednej
chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Pogrążona
do tej pory w głębokim śnie Alessia obudziła się z płaczem,
wystraszona zamieszaniem, którego narobił i jednocześnie całkowicie
wykończona. Nie miał teraz czasu, żeby się nią zajmować albo chociaż ją
uspokoić, teraz bowiem absorbowało go zupełnie coś innego.
Renesmee
bowiem nagle nabrała powietrza do płuc i zachłystnąwszy się nim, zaczęła
kaszleć. W jednej chwili poderwała się i wyprostowała niczym struna,
próbując złapać oddech i z paniką rozglądając się po pokoju. Nie
wiedziała, co się stało i wyglądała na przerażoną niemniej niż Gabriel czy
zapłakana Alessia.
Ulga, która
na niego spłynęła, omal nie zwaliła go z nóg. Bez zastanowienia wręcz
rzucił się na swoją przyszłą żonę i wciąż zapłakaną córeczkę, po czym obie
mocno przygarnął do siebie, przytulając je i próbując uspokoić. Czuł, że
drżały, zwłaszcza Renesmee; Alessia była wystraszona, chociaż nie miała pojęcia
dlaczego – po prostu wyrwała się ze snu i nie rozumiała, co dzieje się
wokół niej.
– G-Gabriel?
– wykrztusiła z siebie Nessie, wciąż wtulając twarz w jego tors i mocząc
mu koszulę łzami. – Co się…? Czy ja…? – Nie była wstanie się wysłowić, ale
chyba zaczynało do niej powoli docierać, co się wydarzyło. – O mój Boże… –
jęknęła.
Przygarnął
ją mocniej.
– Cii… – wyszeptał,
chociaż wcale nie dziwiło go, że nie była w stanie się uspokoić. Gdyby sam
otarł się o śmierć, najprawdopodobniej również byłby przerażony, kiedy
emocje by opadły. – Już wszystko jest w porządku. Wszystko w porządku…
– powtarzał niczym w transie, starając się samemu we własne słowa
uwierzyć.
Prawda była
jednak taka, że nic nie było w porządku, a on doskonale zdawał sobie z tego
sprawę. Było coraz gorzej i nie miał już żadnych wątpliwości co do tego,
że mają do czynienia z czymś zdecydowanie poważniejszym niż grypa – nawet
zmutowana tak, żeby zaatakować organizm kogoś, kto w połowie był wampiry.
Czasu było
coraz mniej i był tego boleśnie świadom. Tym razem Renesmee omal nie
umarła, a wkrótce to samo mogło przydarzyć się Alessi. I to w każdej
chwili.
W
najgorszym wypadku zaś, nagle mogło zabraknąć tego „omal”, a wtedy nigdy
by sobie nie wybaczył.
Zamknął
oczy, po czym mocniej przygarnął do siebie dziewczyny i pomyślał jedynie
trzy słowa, które były niczym rzucona w przestrzeń modlitwa.
Wracaj
szybko, Isabeau.
Layla
Layla zesztywniała, ale nie
odepchnęła od siebie Dylana, kiedy zaczął ją całować. Siedzieli razem w jednej
z większych sypialni opuszczonego domu, który tymczasowo sobie
przywłaszczyli, a Dylana najwyraźniej wzięło na okazywanie uczuć.
Czasami się
całowali i to było przyjemne, Layla jednak podejrzewała, że dla chłopaka
znaczy to zdecydowanie więcej niż dla niej. Nie wnikała w jego umysł, żeby
nie naruszać jego prywatności, poza tym sama nie była pewna, czy chce wiedzieć
wszystko na temat uczucia, którym ją darzył, ale przecież nie była ślepa. Kiedy
zaczynał ją całować i dawał się porwać emocjom, po prostu widziała
wyraźnie, że pozwala sobie na coraz więcej i najzwyczajniej w świecie
jej pragnie.
Odwzajemniała
pieszczoty i to jej się podobało, póki miała świadomość, że panuje nad
sytuacją. Kiedy jej ojciec ją krzywdził, w grę nigdy nie wchodziły
pocałunki, dlatego nie miała awersji do tej formy okazywania uczuć i z chęcią
je poznawała, nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż bała się zaangażować w poważny
związek.
Dylan był
uroczy – wspierał ją, rozumiał i pragnął się nią opiekować, chociaż
doskonale radziła sobie sama, Layla jednak nie darzyła go uczuciem
wykraczającym poza to, co mogłaby czuć do swojego brata czy siostry.
Dylan był
dla niej co najwyżej bratem, chociaż nie zdawał sobie z tego uwagi.
A ona bała
mu się powiedzieć.
Chciała
wierzyć w to, że gdyby wprost powiedziała mu, co czuje, po prostu by
zrozumiał, ale jednocześnie czuła, że to nie będzie takie łatwe. Nieśmiertelni
kochają szczerze, poza tym w Dylanie – podobnie zresztą jak w niej –
było coś, co za wszelką cenę próbowało zatracić ich człowieczeństwo. Jej ogień
dawał siłę do opieraniu się nienawiści i gniewowi, które próbowały ją
pochłonąć, miała jednak wrażenie, że w przypadku Dylana to właśnie ta
miłość sprawia, że wciąż jest sobą. Jak w takim razie mogła go jej
pozbawić.
Nie
oszukiwała, a przynajmniej chciała w to wierzyć – w końcu to nie
było tak, że go nie kochała wcale. Poza tym chyba bratersko-siostrzana miłość
była nawet lepsze, czyż nie? Możliwe, ale Dylanowi prawdopodobnie miało to nie
wystarczyć, prawda zaś mogła co najwyżej go zniszczyć. Layla nie mogła na to
pozwolić, ale jednocześnie oszukiwanie siebie i jego również sprawiało, że
czuła się źle.
– Dylan… – wyszeptała
nieco niewyraźnie, bo wciąż przyciskał swoje wargi do jej. Spróbowała go
odepchnąć, bo nagle już nie tylko ją całował, ale również wsunął swoją ciepłą
dłoń pod jej koszulkę, muskając wrażliwą skórę brzucha. – Dylanie, proszę –
powtórzyła bardziej stanowczo i odepchnęła go od siebie, kiedy pierwszy
raz nie zareagował.
Spojrzał na
nią nieco nieprzytomnie; w jego szmaragdowych oczach dostrzegła błysk
pożądania, który zaraz wyparło poczucie winy, kiedy zobaczył, jak kuli się pod
ścianą na łóżku, które zajmowali. Wiedział, że musi się z nią obchodzić
bardzo delikatnie – że Layla boi się dotyku, bo ten pobudza najgorsze
wspomnienia – a jednak czasami zdarzało mu się zapomnieć.
– Przepraszam
– zreflektował się, po czym nieco zwiększył dystans pomiędzy nimi. – Tak jest
dobrze? – upewnił się, spoglądając na nią niemal troskliwie.
Wysiliła
się na uśmiech. Jak wielu mężczyzn byłoby w stanie okazać jej tak wiele
serca i cierpliwości; być w stanie czekać i pomagać jej w oswojeniu
się z tym, czego się tak bardzo bała?
Tym
bardziej żałowała, że nie była w stanie obdarzyć go uczuciem na które
zasługiwał. Ale może po prostu po tym wszystkim, co zrobił jej Marco, nigdy nie
miała być w stanie prawdziwie kochać – Dylan musiał się z tym w końcu
pogodzić.
– Tak… Tak
jest dobrze – zapewniła, wysilając się na jeden ze swoich najpiękniejszych
uśmiechów.
Podciągnęła
kolana pod brodę i objęła łydki ramionami. Siedzieli po obu stronach
łóżka, spoglądając na siebie w milczeniu, ale to była dobra cisza. Layla
powoli zaczęła się uspokajać, chociaż wciąż dręczyła ją myśl o tym, że
powinna w końcu zrobić coś z sytuacją, zanim oboje zaplączą się w swoich
uczuciach tak, że podjęcie jakiejkolwiek decyzji będzie niemożliwie i pociągnie
za sobą wyłącznie cierpienie.
Musiała mu
powiedzieć. Obojętnie od tego, jak bardzo go tym zrani, musiała mu w końcu
powiedzieć, żeby oboje mogli jakoś ułożyć sobie życie. I musiała to zrobić
teraz, póki jeszcze przynajmniej wydawało jej się, że jest w stanie tego
dokonać i nie stchórzy.
Spojrzała
mu w oczy.
– Dylan… – zaczęła
tak cicho, że przez moment miała wrażenie, że nawet z wampirzym zmysłami
jej nie usłyszy; gdyby tak było, prawdopodobnie nie miałaby odwagi spróbować raz
jeszcze.
Ale
usłyszał i teraz patrzył na nią zachęcająco, absolutnie nieświadomy
sytuacji.
– Ja… – zaczęła,
ale nie była w stanie skończyć.
Drzwi do
pokoju nagle otworzyły się bez pukania i to z takim impetem, że
uderzyły w ścianę; trochę tynku posypało się na podłogę.
– Hej,
aniołeczki! – Wyraźnie zadowolona z siebie Diana wpadła do środka. – Nie
uwierzycie, czego się dowiedziałam! – zawołała, a Layli nie pozostało nic
innego, jak skupić na niej uwagę.
Z Dylanem
mogła porozmawiać później – albo wcale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz