21 marca 2013

Czterdzieści sześć

Isabeau
Tak wiele sprzecznych ze sobą emocji – miłość i nienawiść, pożądanie i strach. Jedno słowo Drake’a wystarczyło, żeby Isabeau cała zesztywniała i wbiła wzrok w miejsce, w którym nieśmiertelny stał.
Wyglądał jak zwykle oszołamiająco, ubrany w ciemne jeansy i tego samego koloru kurtkę. Była rozpięta, więc Isabeau doskonale widziała jego klatkę piersiową, zakrytą jedynie cienką warstwą materiału koszulki, którą włożył pod spód. Bez problemu przypomniała sobie, jak gładziła jego idealne ciało, całkowicie obojętna na wszystkie złe rzeczy, które wydarzyły się z jego udziałem w przeszłości.
W dzień, który mu się oddała, był jej Drake’u, a nie mordercą, którego teraz miała przed sobą.
– Drake… – wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Uśmiechnął się i był to jak najbardziej przyjazny uśmiech, chociaż z pewnością nie zdradzał jego intencji. Drake był trochę jak wąż, jak idealny drapieżca – potrafił namieszać w głowie, wzbudzając zaufanie, a potem w najmniej oczekiwanym momencie zaatakować.
Dlaczego ją to dziwiło? Przecież sama zachowywała się podobnie, kiedy polując mieszała swoim dawcom w głowach, skłaniając ich do zrobienia tego, co chciała. Chociaż może po prostu chodziło o to, że na nią jego sztuczki nie powinny działać i musiała przyznać się przed samą sobą, że uczucie do Drake’a przetrwało i wciąż istnieje. A na to zdecydowanie nie miała być gotowa.
Coś poruszyło się za plecami Drake’a, zmuszając Isabeau, żeby oderwała od niego wzrok. Bliss, jego siostra, zwinnie wskoczyła na parapet i wślizgnęła się do środka. Jej rude włosy wydawały się wić wokół jej twarzy, idealnie współgrając z intensywnie zielonymi oczami, którymi czujnie rozglądała się dookoła. Najwyraźniej już doszła do siebie po tym, jak Gabriel posłał stary szpital do diabła, ostatecznie pomagając mu się zawalić i pochłonąć wszystkich, którzy znajdywali się w środku.
Było ich więcej. Jak cienie, tuż za rodzeństwem Devile, do środka przedostało się jeszcze pięć innych dhampirów obojga płci. Większość znała jedynie z widzenia, z ruin szpitala, a później z polany, kiedy grupa się podzieliła, jedna twarz okazała się aż nadto znajoma.
– Przepraszam… – jęknęła Lilianne, podchwyciwszy jej wzrok.
Było to jedyne słowo, które wypowiedziała, ale mówiło więcej niż jakiekolwiek zawiłe wyjaśnienia. Siniaki i zadrapania na jej ciele też jasno wyjaśniały, co tutaj robiła i dlaczego pomogła Drake’owi dotrzeć do Miasta Nocy.
A niech to diabli, zaklęła w myślach, obserwując całą grupę, ale jakby jej nie widząc. Nie przewidziała tak wielu rzeczy, a przecież powinna być w stanie, bo… Bo znała Drake’a Devile chyba lepiej niż jego własna bliźniacza siostra.
Poczuła szarpnięcie, kiedy Carlisle pochwycił ją za ramię i zmusił, żeby stanęła za nim. Próbował osłonić ją i Esme, która siedziała przy rozbudzonej i zdezorientowanej Sunny, którą gniew Isabeau wyrwał ze snu. Oczy dziewczynki rozszerzyły się z niedowierzania, kiedy zorientowała się, że coś się dzieje.
Drake spojrzał na Carlisle’a z niedowierzaniem, po czym po prostu się roześmiał.
– Oj, no proszę. Nie wiedziałem, że Isabeau nagle nie potrafi walczyć – zachichotał. – Chociaż… Pardon, mi angelo – zwrócił się do Isabeau. – Może odkąd jesteś kapłanką, potrzeba ci ochrony.
Wywróciła oczami.
– Tak po prawdzie to chyba nic na to nie poradzę. Bo do niektórych dalej nie dociera, że ja nie jestem Renesmee – powiedziała z naciskiem, ale nie próbowała wyminąć Carlisle’a. Chyba lepiej było, żeby nie znajdowała się zbyt blisko Drake’a.
– Hm, jakby spojrzeć na to z perspektywy biednego Caine’a, chyba dobrze, że jednak nią nie jesteś – powiedział w zamyśleniu Drake.
– I tak musiałbyś najpierw zabić mojego brata, żeby pokazała ci ile potrafi – zasugerowała, wzruszając ramionami.
Znów się roześmiał i to w tak znajomy sposób, że przez moment zapomniała, że nie są sami, a Drake nie jest jej przyjacielem. W tym momencie miała wrażenie, że żartują jak zawsze i sama zapragnęła się roześmiać.
Przynajmniej przez moment, Drake nagle bowiem spoważniał i zmrużył oczy; jego tęczówki jakimś cudem jeszcze bardziej pociemniały.
– Więc co tutaj robisz, Isabeau? – zapytał spokojnie, ale wiedziała, że odpowiedź dla niego wiele znaczy.
– Nie twój zakichany interes – odparowała, w jednej chwili pragnąć znaleźć się gdzieś, gdzie jego nie będzie.
W tym miejscu – w Mieście Nocy – to właśnie wspomnienie Drake’a było najbardziej niebezpieczne. Te dobre i złe chwile mieszały się ze sobą, sprawiając, że w głowie miała mętlik, co z kolei czyniło ją bezbronną. A na to nie mogła sobie pozwolić – okazanie słabości przy Drake’u mogło okazać się szalenie niebezpieczne.
Drake warknął w odpowiedzi na jej słowa; ktoś za nim zasyczał gniewnie. Isabeau wbiła wzrok w przyczajoną za dhampirem dziewczynę, wysoką i złotowłosą, która drapieżnym wzrokiem wpatrywała się we wszystkich obecnych, zwłaszcza w nią.
– Amelie, zamknij się – doradził jej usłużnie Drake’a, a dziewczyna niechętnie się podporządkowała.
Kiedy padło imię blondynki, do Isabeau dotarła dezorientacja Carlisle’a. Zaintrygowana sięgnęła do jego umysłu, napotykając się na wspomnienie spotkania z grupą Layli. Widział już tę dziewczynę, a przynajmniej kogoś podobnego do niej. Z tym, że tamta dziewczyna miała na imię Diana, nie Amelie.
Wśród naszych w znamienitej większości przypadków rodzą się bliźnięta, przypomniała mu. Zerknął na nią przelotnie i skinął głową. Po tym, jak atakowała go panicznymi ostrzeżeniami, kiedy Renesmee zaczęła rodzić, telepatyczne przekazy już go nie dziwiły.
Faktycznie. Ale jeśli mają podobne zdolności, możemy mieć problem, odpowiedział, korzystając z tego, że jeszcze się nie wycofała i była w stanie usłyszeć jego myśli.
Zmrużyła wzrok, niemal wyzywająco wpatrując się w jasne oczy Amelie.
Nie mają, zapewniła, ale nie dlatego, że była w jakikolwiek sposób odczytać to z twarzy pół-wampirzycy. Po prostu nagle coś do niej dotarło, chociaż było już zbyt późno, żeby cokolwiek zrobić.
Gdyby na miejscu Amelie stała Diana, prawdopodobnie już dawno pozbawiłaby ich możliwości poruszania. A przynajmniej chociaż jedno z nich, jeśli jej zdolności przypominały te Jane i sprawiały, że trzeba było patrzeć wprost na tego, którego chciało się unieruchomić. Amelie tego nie potrafiła, a świadczyła o tym wybitnie jedna rzecz.
Mianowicie to, że kiedy Drake mówił, próbując odwrócić ich uwagę, towarzyszące mu hybrydy powoli ich otaczały. Bliss stałą teraz przy drzwiach, blokując je, reszta zaś niewiadomo kiedy w znacznym stopniu zbliżyła się. Krąg powoli się zacieśniał i jedynym pozytywem zdawało się być to, że nie było sposobu, żeby którykolwiek z telepatów znalazł się tuż za ich plecami – przeszkadzało w tym łóżko.
Isabeau powoli wyminęła doktora, a ten nawet nie próbował jej zatrzymywać, skupiając się na Esme i Sunny. To już było rozsądniejsze, bo Esme nie potrafiła walczyć, poza tym opiekowała się ludzkim dzieckiem, przez co była najłatwiejszym celem. Gdyby miało dojść do walki, Isabeau spokojnie mogła się o siebie zatroszczyć.
– Czego ty chcesz, Drake? – zapytała podejrzliwie, starając się nie tracić z oczu żadnego z obecnych nieśmiertelnych. – Zamordowanie Tiah ci nie wystarczyło? Tak swoją drogą, po diabła to zrobiłeś? – warknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Drake rozszerzył oczy w geście niedowierzania. Wyglądał na zaskoczonego, ale Isabeau wiedziała, że jest urodzonym kłamcą.
– Nawet jej nie tknąłem! – zaprotestował. – Nie mam żadnego związku ze śmiercią Tiah. Nie jestem tak szalony na jakiego wyglądam – zapewnił z przekonaniem.
Isabeau zadrżała ze złości.
– Kłamiesz! – syknęła. – Robaki i napis na lustrze to pewnie też nie twoja robota? – zadrwiła.
– W zasadzie… Do poezji się przyznaję, moja słodka, ale nie przywykłem do napychania poduszek kobiet robalami. Uważasz, że którekolwiek z nas byłoby w stanie się w tym babrać? – zapytał, krzywiąc się.
Okno przez które weszli telepaci, nagle po prostu eksplodowało, zdradzając złość Isabeau. Sunny pisnęła, a stojący najbliżej szyby, odskoczyli pośpiesznie, próbując ochronić się przed gradem odłamków szkła, które posypały się na podłogę.
– Przestań ze mnie robić idiotkę, Drake’u Devile! – wydarła się z taką wściekłością, że chyba jedynie cudem nic więcej nie eksplodowało. Patrzyła na niego intensywnie, jakby chcąc doprowadzić do jego samozapłonu. – Wiem dobrze, że to ty odpowiadasz za morderstwo Tiah i za to, co znalazłam w sypialni! Może nie zrobiłeś tego osobiście, ale wiem, że ty za to odpowiadasz! Za wszystko złe, co dzieje się w tym miejscu, odkąd tylko się tutaj pojawiłam!
– Przestań gadać bzdury! – odparował. Jej gniew powoli zaczynał mu się udzielać. – Z natury pamięta wszystkie złe rzeczy, których dokonałem i nie mam na liście ani morderstwa najwyższej kapłanki, ani zabawy z robakami. Jedynie do czego się przyznaję to napis na lustrze i to, że obserwuję cię od wystąpienia na placu, kiedy ratowałaś tego śmiertelnika. Swoją drogą, powinnaś mi podziękować, bo te słowa, które ci podsunąłem, były epickie! – stwierdził.
Zesztywniała, jakby poraził ją prąd i spojrzała na niego szeroko rozszerzonymi oczami. Równie dobrze mógł ją w tym momencie kopnąć w brzuch – nie zauważyłaby różnicy.
– Ty… Co? Słowa, które…? – wyszeptała roztrzęsionym głosem, nie będąc w stanie sklecić sensownego zdania.
Drake ruszył przed siebie, zatrzymując się tuż przed nią. Stali teraz w samym środku powstałego kręgu, oboje zagniewani i emitujący mocą. Czarne włosy Isabeau drżały i skręcały się na nieistniejącym wietrze, Drake’a zaś otaczała tak mroczna aura, że musieli ją chyba widzieć wszyscy dookoła. Otaczający go cień przypominał żywą istotę, która wiła się i czaiła, jakby w każdej chwili mogła zaatakować.
Patrzyli na siebie wyzywająco, tocząc coś na kształt niewerbalnego pojedynku. I żadne z nich nie zamierzało odpuścić.
– Każde słowo, które padło z twoich ust w obronie tego chłopaka, zawdzięczasz mnie – powiedział, starannie akcentując każde słowo. – Byłem na placu, kiedy zginęła Tiah. Dalej uważasz, że ją zabiłem? – zapytał, patrząc jej prosto w oczy.
Nie była w stanie odwrócić wzrok – mogła jedynie patrzeć w jego czarne tęczówki, w których – mogłaby przysiąc – dostrzegła czerwone błyski. Cień, który go otaczał, falował niebezpiecznie.
– Uważam, że jesteś wrednym kłamcą i szaleńcem – odparowała, doskonale zdając sobie sprawę, że igra z ogniem. Zupełnie o to w tym momencie nie dbała. – Nie mam pojęcia, czego tutaj szukasz, Drake i naprawdę mnie to nie obchodzi. Dzięki tobie czy też nie, jestem kapłanką i wystarczy jedno moje skinienie, a wszyscy strażnicy w rezydencji będą gotowi zginąć, próbując mnie bronić. Jakoś tutaj wszedłeś, dlatego lepiej rusz swój szanowny tyłek, zabierz bandę tych idiotów i zmykaj, zanim Dimitr zorientuje się, że dzieje mi się krzywda – zagroziła.
Drake zmrużył oczy.
– Ja bym cię nigdy nie skrzywdził, niezależnie od tego, co myślisz – wyszeptał.
– Inne wrażenie odniosłam, kiedy byłeś gotowy pozwolić Taylor, żeby mnie zabiła. – Zrobiła krok do tyłu, zwiększając dystans pomiędzy nimi. – Zlecenie zabójstwa to wciąż zabójstwo, chociaż przynajmniej nie pobrudzisz sobie przy tym rąk.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zabrakło mu argumentów. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Wyjdź stąd Drake albo zaraz zawołam Dimitra – powiedziała stanowczo, zakładając ręce na piersi.
Tym razem na jego twarzy pojawiły się jakieś emocje – mianowicie rozbawienie.
– Moja droga, przecież nikt nas tutaj nie usłyszy. Zadbaliśmy o to z Amelie – zapewnił, kiwając głową do nieśmiertelnej. Blondynka uśmiechnęła się drapieżnie. – Silence. Cisza. Amelie ma niewyparzoną gębę i zdecydowanie zbyt dużo mówi, ale na ciszy również zna się doskonale – zapewnił, wyraźnie z siebie zadowolony.
Kłamał. Musiał kłamać, nawet jeśli tym razem brzmiał szczerze. Przecież Drake Devile zawsze kłamał…
Nabrała powietrza do płuc.
– Straż?! Dimitrze, w tej chwili przyjdź tutaj! – zawołała, chociaż jeszcze kiedy mówiła, miała niejasne poczucie, że nikt nie przyjdzie. – Ktokolwiek?! Morderca jest w domu…
Coś uderzyło w nią z siłą rozpędzonego pociągu, dosłownie zwalając z nóg. Siła użytej mocy poderwała ją do góry i odrzuciła na kilka metrów, wprost na stojące za nią łóżko. Z wrażenia zabrakło jej tchu, a jedynym, co przyszło jej do głowy była myśl, że na szczęście będzie miała miękkie lądowanie – dzieci były bezpieczne.
Dawno nie czuła czegoś tak potężnego i chociaż w pierwszej chwili sądziła, że za atakiem stał Drake, z opóźnieniem dotarło do nie, że to Amelie. Pani ciszy najwyraźniej miała dość bezsensownych krzyków Isabeau… A może po prostu chodziło o obrażanie Drake’a?
Tak czy inaczej, ten jeden atak wystarczył, żeby rozpętało się istne pandemonium. Reakcja Amelie została odebrana jako przyzwolenie przez pozostałych nieśmiertelnych, którzy po prostu rzucili się do ataku, całkowicie ignorując protesty Drake’a. Isabeau poderwała się i rzuciła na pierwszego nieśmiertelnego z brzegu, który spróbował wyminąć zajętego kimś innym Carlisle’a i dostać się do Esme oraz Sunny.
Kątem oka zauważyła, że rozglądająca się błędnie po pokoju Lilianne ostatecznie kapituluje i rozpływa się w powietrzu. Nie chciała tutaj być, to zresztą nie była jej walka.
Przeciwnik Isabeau spróbował odepchnąć ją od siebie. Pozwoliła mu na to, żeby znaleźć się w bezpiecznej odległości i stanęła pewnie na lekko ugiętych nogach, gotowa odeprzeć kolejny atak. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się ciemnowłosemu chłopakowi, którego imienia nie pamiętała, bo chyba nie dysponował żadnymi wyjątkowymi zdolnościami.
Brunet zaatakował, a Isabeau zręcznie uniknęła jego ataku. Nie potrzebowała nawet mocy, żeby się bronić – dhampira marnie walczył wręcz i wystarczyło, że wymierzyła mu celne kopnięcie w splot słoneczny, żeby skutecznie go unieruchomić. Fakt, że miała na sobie wysokie szpilki, bynajmniej nie był dla biedaka dobrą wiadomością, Isabeau jednak nie zamierzała się nim przejmować.
Rozejrzała się dookoła, szukając kogoś, kim mogłaby się zająć w następnej kolejności. Doszła do wniosku, że większość telepatów zrobiła błąd, postanawiając nie docenić Cullenów i stawiając na walkę wręcz – nie czuła w powietrzu mocy, ta zresztą wydawała się być bezużyteczna wobec czułych jedynie na ogień wampirów.
Zauważyła, że Carlisle radził sobie co najmniej dobrze, chociaż może nie powinno ją to dziwić – jakoś musiał przeżyć ostatnie dwa i pół stulecia; po prostu zbytnio przyzwyczaiła się do tego, że w znamienitej większości przypadków zachowywał się jak człowiek i to przesadnie uczulony na jakąkolwiek formę przemocy. Wychodziło jednak na to, że kiedy chodziło o bezpieczeństwo Esme, jednak umiał zachowywać się jak prawdziwy wampir – musiała to przyznać.
Amelie nagle zaatakowała, ale bez trudu jej uniknął. Isabeau przez moment obserwowała ich walkę, jak zwykle zafascynowana tym, jak niezwykłym widowiskiem jest walka pary nieśmiertelnych. Było w tym coś hipnotyzującego i pięknego, zwłaszcza kiedy zdarzało im się poruszać w idealnej synchronizacji.
Blond włosa wampirzyca odskoczyła od Carlisle’a na bezpieczną odległość i spróbowała ponowić atak. Isabeau zaatakowała instynktownie i jednym ruchem ręki sprawiła, że stojące w pobliżu krzesło poderwało się i nogami dosłownie przygwoździło wyrywającą się do walki Amelie do najbliższej ściany. Dhampirzyca syknęła wściekle i spróbowała się uwolnić, to jednak miało jej zająć trochę czasu.
Carlisle odszukał wzrokiem spojrzenie Isabeau i z wdzięcznością skinął jej głową. Jedynie wzruszyła ramionami.
Przestała o tym myśleć, bo minęła jej ognista czupryna Bliss. Dziewczyna poruszała się szybko i zwinnie, niczym dzika pantera. Zgrabnie wyminęła Carlisle’a, zasłaniając się najbliżej stojącym nieśmiertelnym, po czym rzuciła się wprost w stronę Sunny i Esme. Wampirzyca cały czas zasłaniała dziewczynkę sobą, mała zaś szlochała i krzyczała, najwyraźniej nie wiedząc, co powinna zrobić.
Kiedy Bliss zaatakowała, Esme zareagowała zupełnie instynktownie i rzuciła się na nieśmiertelną. Siostra Drake’a tego nie przewidziała i uderzenie na początku ją oszołomiło, szybko jednak wzięła się w garść i poderwawszy się na równe nogi, ponowiła atak. Przez moment walczyły, a właściwie na przemian atakowały i unikały ciosów, co przypominało jakiś dziki i niebezpieczny taniec. Ruchy zdawały się być opanowane do perfekcji, jakby obie kobiety wcześniej się umówiły.
Bliss zmrużyła oczy, poirytowana i zaatakowała raz jeszcze – tym razem skutecznie. Udała, że zamierza skoczyć w lewo i kiedy Esme rzuciła się, żeby ją powstrzymać, Bliss wybiła się w przeciwnym kierunku, lądując tuż za wampirzycą. Moc zawirowała, a chwilę później siostra Drake’a posłała swoją przeciwniczkę na łóżko, gdzie wcześniej wylądowała Isabeau za sprawą Amelie.
Z tym, że to uderzenie było zdecydowanie silniejsze i mebel po prostu rozpadł się na kawałki pod ciężarem Esme. Kawałki drewna posypały się przy akompaniamencie wrzasków całkowicie wstrząśniętej i przerażonej sytuacją Sunny.
– Esme! – Carlisle chwilowo miał trochę spokoju – nieśmiertelni po prostu się czaili, ale żaden z nich nie próbował atakować.
Kiedy zobaczył, co się działo, wyglądał na rozdartego między chęcią do dopadnięcia do wampirzycy, a zaatakowaniem Bliss. Isabeau doszła do wniosku, że walka jego z przedstawicielem rodzeństwa Devile to najmniej odpowiedni pomysł, dlatego sama szybko ruszyła w stronę siostry Drake’a, jednocześnie gromadząc moc.
– Ty lepiej weź Sunny. Bliss jest moja – doradziła i nie patrząc, czy doktor jej posłuchał, rzuciła się w stronę płomiennorudej dhampirzycy.
Nie była jednak w stanie jej dosięgnąć. Czyjeś silne palce zacisnęły się na jej kostce. Drake silnym szarpnięciem pociągnął ją w przeciwną stronę i zanim zorientowała się, co się dzieje, już boleśnie wylądowała na najbliższej ścianie. Zawirowało jej w głowie, poza tym nieźle się potłukła, ale wcale o tym nie myślała, zbyt wściekła i chętna do odwetu, żeby skupiać się na swoim obrażeniach.
Zrzuciła szpilki, te bowiem zaczynały jej przeszkadzać, po czym stanęła naprzeciwko Drake’a. W przeciwieństwie do towarzyszących mu telepatów, zachowywał się absolutnie spokojnie i pewnie. Był niczym bóg wojny i zniszczenia, zważający na każdy swój ruch i nawet w walce prezentujący się doskonale.
Ruszył w jej kierunku, kiedy zaś się na niego zamachnęła, bez trudu uskoczył. Uśmiechnął się drwiąco, a Isabeau niemal słyszała jego myśli – i to nie dlatego, że ją do nich dopuścić. Wiedziała, co znaczyło jego spojrzenie. „Jak możesz próbować pokonać kogoś, kto kiedyś uczył cię walki?” – zdawał się pytać.
Zmieniła taktykę, próbując ataku psychicznego. Spróbowała powalić go potężną falą energii, ale zablokował ją ruchem ręki, jakby właśnie odganiał wyjątkowo złośliwą muchę.
– Sztuczki Gabriela? Proszę, przecież znam twój styl walki na wylot. W gruncie rzeczy z twoim bratem walczymy podobnie – zaśmiał się, spoglądając na nią ze znudzeniem. – Po co ta farsa, Isabeau?
Jedynie warknęła w odpowiedzi.
– W takim razie pokażę ci coś nowego – zaproponowała, po czym – chociaż kosztowało ją to trochę wysiłku, bo jej ciało i instynkt, stanowczo przed takim rozwiązaniem protestowały – stanęła do niego plecami.
Biegiem ruszyła przed siebie, wyskoczyła w górę i odbiwszy się od najbliższej ściany, spróbowała przeskoczyć nad Drake’m, żeby zaatakować go od góry albo od tyłu.
Nawet jeśli w pierwszej chwili go zaskoczyła, nie dał nic po sobie poznać. Odwrócił się tak błyskawicznie, że aż wydał jej się cichy okrzyk niedowierzania, po czym nagle zacisnął ramiona wokół niej, zamykając ją w miażdżącym uścisku.
– Nie, nie! – wręcz załkała, próbując osłonić brzuch, żeby przypadkiem go nie ucisnął.
W odpowiedzi na jej słowa obserwująca sytuację Bliss nagle roześmiała się niemal histerycznie, wpatrując się w splecione na brzuchu Isabeau ręce. Jej śmiech sprawił, że wszystko jakby nagle się zatrzymało – walka ustała i wszyscy po prostu patrzyli na siostrę Drake’a, jakby podejrzewali, że właśnie postradała zmysły.
– Drake, w tej chwili przestań ją szarpać, bo zaraz tego pożałujesz – zwróciła się do brata. Spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale znieruchomiał, po prostu mocno trzymając Isabeau, żeby nie była w stanie gdziekolwiek się oddalić.
– O co ci chodzi, Bliss? – zapytał poirytowany, próbując zrozumieć zachowanie siostry.
– O bogini, wy tego nie widzicie? – zapytała, kręcąc głową. Już się nie śmiała; teraz wyglądała na wstrząśniętą. – A niech to diabli! Kto by pomyślał…? – Spojrzała na brata. – Suka jest w ciąży – oznajmiła.
Drake aż zachłysnął się powietrzem, a Isabeau poczuła, że cały jej świat właśnie się zawalił.

3 komentarze:

  1. Jeju jak ja długo czekałam na ten rozdział. Nareszcie się dowiedział. Walkę opisałaś idealnie. Czułam się jakbym tam była i wszystko widziała.
    Szczególnie niecierpliwie czekam na następny rozdział.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  2. WRESZCIE !
    tak długo na to czekałam, i sądze, że następny rozdział będzie jeszcze ciekawszy...
    I zgadzam się z komentarzem powyżej - Walkę opisałaś idealnie.
    Anja : *

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać aż dodasz kolejny rozdział !. :o

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa