Isabeau
Tak wiele sprzecznych ze sobą
emocji – miłość i nienawiść, pożądanie i strach. Jedno słowo Drake’a
wystarczyło, żeby Isabeau cała zesztywniała i wbiła wzrok w miejsce, w którym
nieśmiertelny stał.
Wyglądał
jak zwykle oszołamiająco, ubrany w ciemne jeansy i tego samego koloru
kurtkę. Była rozpięta, więc Isabeau doskonale widziała jego klatkę piersiową,
zakrytą jedynie cienką warstwą materiału koszulki, którą włożył pod spód. Bez
problemu przypomniała sobie, jak gładziła jego idealne ciało, całkowicie
obojętna na wszystkie złe rzeczy, które wydarzyły się z jego udziałem w przeszłości.
W dzień,
który mu się oddała, był jej Drake’u, a nie mordercą, którego teraz miała
przed sobą.
– Drake… – wyrwało
jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Uśmiechnął
się i był to jak najbardziej przyjazny uśmiech, chociaż z pewnością
nie zdradzał jego intencji. Drake był trochę jak wąż, jak idealny drapieżca –
potrafił namieszać w głowie, wzbudzając zaufanie, a potem w najmniej
oczekiwanym momencie zaatakować.
Dlaczego ją
to dziwiło? Przecież sama zachowywała się podobnie, kiedy polując mieszała
swoim dawcom w głowach, skłaniając ich do zrobienia tego, co chciała.
Chociaż może po prostu chodziło o to, że na nią jego sztuczki nie powinny
działać i musiała przyznać się przed samą sobą, że uczucie do Drake’a
przetrwało i wciąż istnieje. A na to zdecydowanie nie miała być
gotowa.
Coś
poruszyło się za plecami Drake’a, zmuszając Isabeau, żeby oderwała od niego
wzrok. Bliss, jego siostra, zwinnie wskoczyła na parapet i wślizgnęła się
do środka. Jej rude włosy wydawały się wić wokół jej twarzy, idealnie
współgrając z intensywnie zielonymi oczami, którymi czujnie rozglądała się
dookoła. Najwyraźniej już doszła do siebie po tym, jak Gabriel posłał stary
szpital do diabła, ostatecznie pomagając mu się zawalić i pochłonąć
wszystkich, którzy znajdywali się w środku.
Było ich
więcej. Jak cienie, tuż za rodzeństwem Devile, do środka przedostało się
jeszcze pięć innych dhampirów obojga płci. Większość znała jedynie z widzenia,
z ruin szpitala, a później z polany, kiedy grupa się podzieliła,
jedna twarz okazała się aż nadto znajoma.
– Przepraszam…
– jęknęła Lilianne, podchwyciwszy jej wzrok.
Było to
jedyne słowo, które wypowiedziała, ale mówiło więcej niż jakiekolwiek zawiłe
wyjaśnienia. Siniaki i zadrapania na jej ciele też jasno wyjaśniały, co
tutaj robiła i dlaczego pomogła Drake’owi dotrzeć do Miasta Nocy.
A niech
to diabli, zaklęła w myślach, obserwując całą grupę, ale jakby jej nie
widząc. Nie przewidziała tak wielu rzeczy, a przecież powinna być w stanie,
bo… Bo znała Drake’a Devile chyba lepiej niż jego własna bliźniacza siostra.
Poczuła
szarpnięcie, kiedy Carlisle pochwycił ją za ramię i zmusił, żeby stanęła
za nim. Próbował osłonić ją i Esme, która siedziała przy rozbudzonej i zdezorientowanej
Sunny, którą gniew Isabeau wyrwał ze snu. Oczy dziewczynki rozszerzyły się z niedowierzania,
kiedy zorientowała się, że coś się dzieje.
Drake
spojrzał na Carlisle’a z niedowierzaniem, po czym po prostu się roześmiał.
– Oj, no
proszę. Nie wiedziałem, że Isabeau nagle nie potrafi walczyć – zachichotał. –
Chociaż… Pardon,
mi angelo –
zwrócił się do Isabeau. – Może odkąd jesteś kapłanką, potrzeba ci ochrony.
Wywróciła
oczami.
– Tak po
prawdzie to chyba nic na to nie poradzę. Bo do niektórych dalej nie dociera, że ja
nie jestem Renesmee – powiedziała z naciskiem, ale nie
próbowała wyminąć Carlisle’a. Chyba lepiej było, żeby nie znajdowała się zbyt
blisko Drake’a.
– Hm, jakby
spojrzeć na to z perspektywy biednego Caine’a, chyba dobrze, że jednak nią
nie jesteś – powiedział w zamyśleniu Drake.
– I tak
musiałbyś najpierw zabić mojego brata, żeby pokazała ci ile potrafi –
zasugerowała, wzruszając ramionami.
Znów się
roześmiał i to w tak znajomy sposób, że przez moment zapomniała, że
nie są sami, a Drake nie jest jej przyjacielem. W tym momencie miała
wrażenie, że żartują jak zawsze i sama zapragnęła się roześmiać.
Przynajmniej
przez moment, Drake nagle bowiem spoważniał i zmrużył oczy; jego tęczówki
jakimś cudem jeszcze bardziej pociemniały.
– Więc co
tutaj robisz, Isabeau? – zapytał spokojnie, ale wiedziała, że odpowiedź dla
niego wiele znaczy.
– Nie twój
zakichany interes – odparowała, w jednej chwili pragnąć znaleźć się
gdzieś, gdzie jego nie będzie.
W tym
miejscu – w Mieście Nocy – to właśnie wspomnienie Drake’a było najbardziej
niebezpieczne. Te dobre i złe chwile mieszały się ze sobą, sprawiając, że w głowie
miała mętlik, co z kolei czyniło ją bezbronną. A na to nie mogła
sobie pozwolić – okazanie słabości przy Drake’u mogło okazać się szalenie
niebezpieczne.
Drake
warknął w odpowiedzi na jej słowa; ktoś za nim zasyczał gniewnie. Isabeau
wbiła wzrok w przyczajoną za dhampirem dziewczynę, wysoką i złotowłosą,
która drapieżnym wzrokiem wpatrywała się we wszystkich obecnych, zwłaszcza w nią.
– Amelie,
zamknij się – doradził jej usłużnie Drake’a, a dziewczyna niechętnie się
podporządkowała.
Kiedy padło
imię blondynki, do Isabeau dotarła dezorientacja Carlisle’a. Zaintrygowana
sięgnęła do jego umysłu, napotykając się na wspomnienie spotkania z grupą
Layli. Widział już tę dziewczynę, a przynajmniej kogoś podobnego do niej. Z tym,
że tamta dziewczyna miała na imię Diana, nie Amelie.
Wśród
naszych w znamienitej większości przypadków rodzą się bliźnięta,
przypomniała mu. Zerknął na nią przelotnie i skinął głową. Po tym, jak
atakowała go panicznymi ostrzeżeniami, kiedy Renesmee zaczęła rodzić,
telepatyczne przekazy już go nie dziwiły.
Faktycznie.
Ale jeśli mają podobne zdolności, możemy mieć problem, odpowiedział,
korzystając z tego, że jeszcze się nie wycofała i była w stanie
usłyszeć jego myśli.
Zmrużyła
wzrok, niemal wyzywająco wpatrując się w jasne oczy Amelie.
Nie mają,
zapewniła, ale nie dlatego, że była w jakikolwiek sposób odczytać to z twarzy
pół-wampirzycy. Po prostu nagle coś do niej dotarło, chociaż było już zbyt
późno, żeby cokolwiek zrobić.
Gdyby na
miejscu Amelie stała Diana, prawdopodobnie już dawno pozbawiłaby ich możliwości
poruszania. A przynajmniej chociaż jedno z nich, jeśli jej zdolności
przypominały te Jane i sprawiały, że trzeba było patrzeć wprost na tego,
którego chciało się unieruchomić. Amelie tego nie potrafiła, a świadczyła o tym
wybitnie jedna rzecz.
Mianowicie
to, że kiedy Drake mówił, próbując odwrócić ich uwagę, towarzyszące mu hybrydy
powoli ich otaczały. Bliss stałą teraz przy drzwiach, blokując je, reszta zaś
niewiadomo kiedy w znacznym stopniu zbliżyła się. Krąg powoli się
zacieśniał i jedynym pozytywem zdawało się być to, że nie było sposobu,
żeby którykolwiek z telepatów znalazł się tuż za ich plecami –
przeszkadzało w tym łóżko.
Isabeau
powoli wyminęła doktora, a ten nawet nie próbował jej zatrzymywać,
skupiając się na Esme i Sunny. To już było rozsądniejsze, bo Esme nie
potrafiła walczyć, poza tym opiekowała się ludzkim dzieckiem, przez co była
najłatwiejszym celem. Gdyby miało dojść do walki, Isabeau spokojnie mogła się o siebie
zatroszczyć.
– Czego ty
chcesz, Drake? – zapytała podejrzliwie, starając się nie tracić z oczu
żadnego z obecnych nieśmiertelnych. – Zamordowanie Tiah ci nie wystarczyło?
Tak swoją drogą, po diabła to zrobiłeś? – warknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Drake
rozszerzył oczy w geście niedowierzania. Wyglądał na zaskoczonego, ale
Isabeau wiedziała, że jest urodzonym kłamcą.
– Nawet jej
nie tknąłem! – zaprotestował. – Nie mam żadnego związku ze śmiercią Tiah. Nie
jestem tak szalony na jakiego wyglądam – zapewnił z przekonaniem.
Isabeau
zadrżała ze złości.
– Kłamiesz!
– syknęła. – Robaki i napis na lustrze to pewnie też nie twoja robota? –
zadrwiła.
– W zasadzie…
Do poezji się przyznaję, moja słodka, ale nie przywykłem do napychania poduszek
kobiet robalami. Uważasz, że którekolwiek z nas byłoby w stanie się w tym
babrać? – zapytał, krzywiąc się.
Okno przez
które weszli telepaci, nagle po prostu eksplodowało, zdradzając złość Isabeau.
Sunny pisnęła, a stojący najbliżej szyby, odskoczyli pośpiesznie, próbując
ochronić się przed gradem odłamków szkła, które posypały się na podłogę.
– Przestań
ze mnie robić idiotkę, Drake’u Devile! – wydarła się z taką wściekłością,
że chyba jedynie cudem nic więcej nie eksplodowało. Patrzyła na niego
intensywnie, jakby chcąc doprowadzić do jego samozapłonu. – Wiem dobrze, że to
ty odpowiadasz za morderstwo Tiah i za to, co znalazłam w sypialni!
Może nie zrobiłeś tego osobiście, ale wiem, że ty za to odpowiadasz! Za
wszystko złe, co dzieje się w tym miejscu, odkąd tylko się tutaj
pojawiłam!
– Przestań
gadać bzdury! – odparował. Jej gniew powoli zaczynał mu się udzielać. – Z natury
pamięta wszystkie złe rzeczy, których dokonałem i nie mam na liście ani
morderstwa najwyższej kapłanki, ani zabawy z robakami. Jedynie do czego
się przyznaję to napis na lustrze i to, że obserwuję cię od wystąpienia na
placu, kiedy ratowałaś tego śmiertelnika. Swoją drogą, powinnaś mi podziękować,
bo te słowa, które ci podsunąłem, były epickie! – stwierdził.
Zesztywniała,
jakby poraził ją prąd i spojrzała na niego szeroko rozszerzonymi oczami.
Równie dobrze mógł ją w tym momencie kopnąć w brzuch – nie
zauważyłaby różnicy.
– Ty… Co?
Słowa, które…? – wyszeptała roztrzęsionym głosem, nie będąc w stanie
sklecić sensownego zdania.
Drake
ruszył przed siebie, zatrzymując się tuż przed nią. Stali teraz w samym
środku powstałego kręgu, oboje zagniewani i emitujący mocą. Czarne włosy
Isabeau drżały i skręcały się na nieistniejącym wietrze, Drake’a zaś
otaczała tak mroczna aura, że musieli ją chyba widzieć wszyscy dookoła.
Otaczający go cień przypominał żywą istotę, która wiła się i czaiła, jakby
w każdej chwili mogła zaatakować.
Patrzyli na
siebie wyzywająco, tocząc coś na kształt niewerbalnego pojedynku. I żadne z nich
nie zamierzało odpuścić.
– Każde
słowo, które padło z twoich ust w obronie tego chłopaka, zawdzięczasz
mnie – powiedział, starannie akcentując każde słowo. – Byłem na placu, kiedy
zginęła Tiah. Dalej uważasz, że ją zabiłem? – zapytał, patrząc jej prosto w oczy.
Nie była w stanie
odwrócić wzrok – mogła jedynie patrzeć w jego czarne tęczówki, w których
– mogłaby przysiąc – dostrzegła czerwone błyski. Cień, który go otaczał,
falował niebezpiecznie.
– Uważam,
że jesteś wrednym kłamcą i szaleńcem – odparowała, doskonale zdając sobie
sprawę, że igra z ogniem. Zupełnie o to w tym momencie nie
dbała. – Nie mam pojęcia, czego tutaj szukasz, Drake i naprawdę mnie to
nie obchodzi. Dzięki tobie czy też nie, jestem kapłanką i wystarczy jedno
moje skinienie, a wszyscy strażnicy w rezydencji będą gotowi zginąć,
próbując mnie bronić. Jakoś tutaj wszedłeś, dlatego lepiej rusz swój szanowny
tyłek, zabierz bandę tych idiotów i zmykaj, zanim Dimitr zorientuje się,
że dzieje mi się krzywda – zagroziła.
Drake
zmrużył oczy.
– Ja bym
cię nigdy nie skrzywdził, niezależnie od tego, co myślisz – wyszeptał.
– Inne
wrażenie odniosłam, kiedy byłeś gotowy pozwolić Taylor, żeby mnie zabiła. –
Zrobiła krok do tyłu, zwiększając dystans pomiędzy nimi. – Zlecenie zabójstwa
to wciąż zabójstwo, chociaż przynajmniej nie pobrudzisz sobie przy tym rąk.
Otworzył
usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zabrakło mu argumentów.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Wyjdź
stąd Drake albo zaraz zawołam Dimitra – powiedziała stanowczo, zakładając ręce
na piersi.
Tym razem
na jego twarzy pojawiły się jakieś emocje – mianowicie rozbawienie.
– Moja
droga, przecież nikt nas tutaj nie usłyszy. Zadbaliśmy o to z Amelie
– zapewnił, kiwając głową do nieśmiertelnej. Blondynka uśmiechnęła się
drapieżnie. – Silence. Cisza.
Amelie ma niewyparzoną gębę i zdecydowanie zbyt dużo mówi, ale na ciszy
również zna się doskonale – zapewnił, wyraźnie z siebie zadowolony.
Kłamał.
Musiał kłamać, nawet jeśli tym razem brzmiał szczerze. Przecież Drake Devile
zawsze kłamał…
Nabrała
powietrza do płuc.
– Straż?!
Dimitrze, w tej chwili przyjdź tutaj! – zawołała, chociaż jeszcze kiedy
mówiła, miała niejasne poczucie, że nikt nie przyjdzie. – Ktokolwiek?! Morderca
jest w domu…
Coś
uderzyło w nią z siłą rozpędzonego pociągu, dosłownie zwalając z nóg.
Siła użytej mocy poderwała ją do góry i odrzuciła na kilka metrów, wprost
na stojące za nią łóżko. Z wrażenia zabrakło jej tchu, a jedynym, co
przyszło jej do głowy była myśl, że na szczęście będzie miała miękkie lądowanie
– dzieci były bezpieczne.
Dawno nie
czuła czegoś tak potężnego i chociaż w pierwszej chwili sądziła, że
za atakiem stał Drake, z opóźnieniem dotarło do nie, że to Amelie. Pani
ciszy najwyraźniej miała dość bezsensownych krzyków Isabeau… A może po
prostu chodziło o obrażanie Drake’a?
Tak czy
inaczej, ten jeden atak wystarczył, żeby rozpętało się istne pandemonium.
Reakcja Amelie została odebrana jako przyzwolenie przez pozostałych
nieśmiertelnych, którzy po prostu rzucili się do ataku, całkowicie ignorując
protesty Drake’a. Isabeau poderwała się i rzuciła na pierwszego
nieśmiertelnego z brzegu, który spróbował wyminąć zajętego kimś innym
Carlisle’a i dostać się do Esme oraz Sunny.
Kątem oka
zauważyła, że rozglądająca się błędnie po pokoju Lilianne ostatecznie
kapituluje i rozpływa się w powietrzu. Nie chciała tutaj być, to
zresztą nie była jej walka.
Przeciwnik
Isabeau spróbował odepchnąć ją od siebie. Pozwoliła mu na to, żeby znaleźć się w bezpiecznej
odległości i stanęła pewnie na lekko ugiętych nogach, gotowa odeprzeć
kolejny atak. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się ciemnowłosemu chłopakowi,
którego imienia nie pamiętała, bo chyba nie dysponował żadnymi wyjątkowymi
zdolnościami.
Brunet
zaatakował, a Isabeau zręcznie uniknęła jego ataku. Nie potrzebowała nawet
mocy, żeby się bronić – dhampira marnie walczył wręcz i wystarczyło, że
wymierzyła mu celne kopnięcie w splot słoneczny, żeby skutecznie go
unieruchomić. Fakt, że miała na sobie wysokie szpilki, bynajmniej nie był dla
biedaka dobrą wiadomością, Isabeau jednak nie zamierzała się nim przejmować.
Rozejrzała
się dookoła, szukając kogoś, kim mogłaby się zająć w następnej kolejności.
Doszła do wniosku, że większość telepatów zrobiła błąd, postanawiając nie
docenić Cullenów i stawiając na walkę wręcz – nie czuła w powietrzu
mocy, ta zresztą wydawała się być bezużyteczna wobec czułych jedynie na ogień
wampirów.
Zauważyła,
że Carlisle radził sobie co najmniej dobrze, chociaż może nie powinno ją to
dziwić – jakoś musiał przeżyć ostatnie dwa i pół stulecia; po prostu
zbytnio przyzwyczaiła się do tego, że w znamienitej większości przypadków
zachowywał się jak człowiek i to przesadnie uczulony na jakąkolwiek formę
przemocy. Wychodziło jednak na to, że kiedy chodziło o bezpieczeństwo
Esme, jednak umiał zachowywać się jak prawdziwy wampir – musiała to przyznać.
Amelie
nagle zaatakowała, ale bez trudu jej uniknął. Isabeau przez moment obserwowała
ich walkę, jak zwykle zafascynowana tym, jak niezwykłym widowiskiem jest walka
pary nieśmiertelnych. Było w tym coś hipnotyzującego i pięknego,
zwłaszcza kiedy zdarzało im się poruszać w idealnej synchronizacji.
Blond włosa
wampirzyca odskoczyła od Carlisle’a na bezpieczną odległość i spróbowała
ponowić atak. Isabeau zaatakowała instynktownie i jednym ruchem ręki sprawiła,
że stojące w pobliżu krzesło poderwało się i nogami dosłownie
przygwoździło wyrywającą się do walki Amelie do najbliższej ściany. Dhampirzyca
syknęła wściekle i spróbowała się uwolnić, to jednak miało jej zająć
trochę czasu.
Carlisle
odszukał wzrokiem spojrzenie Isabeau i z wdzięcznością skinął jej
głową. Jedynie wzruszyła ramionami.
Przestała o tym
myśleć, bo minęła jej ognista czupryna Bliss. Dziewczyna poruszała się szybko i zwinnie,
niczym dzika pantera. Zgrabnie wyminęła Carlisle’a, zasłaniając się najbliżej
stojącym nieśmiertelnym, po czym rzuciła się wprost w stronę Sunny i Esme.
Wampirzyca cały czas zasłaniała dziewczynkę sobą, mała zaś szlochała i krzyczała,
najwyraźniej nie wiedząc, co powinna zrobić.
Kiedy Bliss
zaatakowała, Esme zareagowała zupełnie instynktownie i rzuciła się na
nieśmiertelną. Siostra Drake’a tego nie przewidziała i uderzenie na
początku ją oszołomiło, szybko jednak wzięła się w garść i poderwawszy
się na równe nogi, ponowiła atak. Przez moment walczyły, a właściwie na przemian
atakowały i unikały ciosów, co przypominało jakiś dziki i niebezpieczny
taniec. Ruchy zdawały się być opanowane do perfekcji, jakby obie kobiety
wcześniej się umówiły.
Bliss
zmrużyła oczy, poirytowana i zaatakowała raz jeszcze – tym razem
skutecznie. Udała, że zamierza skoczyć w lewo i kiedy Esme rzuciła
się, żeby ją powstrzymać, Bliss wybiła się w przeciwnym kierunku, lądując
tuż za wampirzycą. Moc zawirowała, a chwilę później siostra Drake’a
posłała swoją przeciwniczkę na łóżko, gdzie wcześniej wylądowała Isabeau za
sprawą Amelie.
Z tym, że
to uderzenie było zdecydowanie silniejsze i mebel po prostu rozpadł się na
kawałki pod ciężarem Esme. Kawałki drewna posypały się przy akompaniamencie
wrzasków całkowicie wstrząśniętej i przerażonej sytuacją Sunny.
– Esme! –
Carlisle chwilowo miał trochę spokoju – nieśmiertelni po prostu się czaili, ale
żaden z nich nie próbował atakować.
Kiedy
zobaczył, co się działo, wyglądał na rozdartego między chęcią do dopadnięcia do
wampirzycy, a zaatakowaniem Bliss. Isabeau doszła do wniosku, że walka
jego z przedstawicielem rodzeństwa Devile to najmniej odpowiedni pomysł,
dlatego sama szybko ruszyła w stronę siostry Drake’a, jednocześnie
gromadząc moc.
– Ty lepiej
weź Sunny. Bliss jest moja – doradziła i nie patrząc, czy doktor jej
posłuchał, rzuciła się w stronę płomiennorudej dhampirzycy.
Nie była
jednak w stanie jej dosięgnąć. Czyjeś silne palce zacisnęły się na jej
kostce. Drake silnym szarpnięciem pociągnął ją w przeciwną stronę i zanim
zorientowała się, co się dzieje, już boleśnie wylądowała na najbliższej
ścianie. Zawirowało jej w głowie, poza tym nieźle się potłukła, ale wcale o tym
nie myślała, zbyt wściekła i chętna do odwetu, żeby skupiać się na swoim
obrażeniach.
Zrzuciła
szpilki, te bowiem zaczynały jej przeszkadzać, po czym stanęła naprzeciwko
Drake’a. W przeciwieństwie do towarzyszących mu telepatów, zachowywał się
absolutnie spokojnie i pewnie. Był niczym bóg wojny i zniszczenia,
zważający na każdy swój ruch i nawet w walce prezentujący się
doskonale.
Ruszył w jej
kierunku, kiedy zaś się na niego zamachnęła, bez trudu uskoczył. Uśmiechnął się
drwiąco, a Isabeau niemal słyszała jego myśli – i to nie dlatego, że
ją do nich dopuścić. Wiedziała, co znaczyło jego spojrzenie. „Jak możesz
próbować pokonać kogoś, kto kiedyś uczył cię walki?” – zdawał się pytać.
Zmieniła
taktykę, próbując ataku psychicznego. Spróbowała powalić go potężną falą
energii, ale zablokował ją ruchem ręki, jakby właśnie odganiał wyjątkowo
złośliwą muchę.
– Sztuczki
Gabriela? Proszę, przecież znam twój styl walki na wylot. W gruncie rzeczy
z twoim bratem walczymy podobnie – zaśmiał się, spoglądając na nią ze
znudzeniem. – Po co ta farsa, Isabeau?
Jedynie
warknęła w odpowiedzi.
– W takim
razie pokażę ci coś nowego – zaproponowała, po czym – chociaż kosztowało ją to
trochę wysiłku, bo jej ciało i instynkt, stanowczo przed takim
rozwiązaniem protestowały – stanęła do niego plecami.
Biegiem
ruszyła przed siebie, wyskoczyła w górę i odbiwszy się od najbliższej
ściany, spróbowała przeskoczyć nad Drake’m, żeby zaatakować go od góry albo od
tyłu.
Nawet jeśli
w pierwszej chwili go zaskoczyła, nie dał nic po sobie poznać. Odwrócił
się tak błyskawicznie, że aż wydał jej się cichy okrzyk niedowierzania, po czym
nagle zacisnął ramiona wokół niej, zamykając ją w miażdżącym uścisku.
– Nie, nie!
– wręcz załkała, próbując osłonić brzuch, żeby przypadkiem go nie ucisnął.
W
odpowiedzi na jej słowa obserwująca sytuację Bliss nagle roześmiała się niemal
histerycznie, wpatrując się w splecione na brzuchu Isabeau ręce. Jej
śmiech sprawił, że wszystko jakby nagle się zatrzymało – walka ustała i wszyscy
po prostu patrzyli na siostrę Drake’a, jakby podejrzewali, że właśnie
postradała zmysły.
– Drake, w tej
chwili przestań ją szarpać, bo zaraz tego pożałujesz – zwróciła się do brata.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale znieruchomiał, po prostu mocno
trzymając Isabeau, żeby nie była w stanie gdziekolwiek się oddalić.
– O co
ci chodzi, Bliss? – zapytał poirytowany, próbując zrozumieć zachowanie siostry.
– O bogini,
wy tego nie widzicie? – zapytała, kręcąc głową. Już się nie śmiała; teraz
wyglądała na wstrząśniętą. – A niech to diabli! Kto by pomyślał…? –
Spojrzała na brata. – Suka jest w ciąży – oznajmiła.
Drake aż
zachłysnął się powietrzem, a Isabeau poczuła, że cały jej świat właśnie
się zawalił.
Jeju jak ja długo czekałam na ten rozdział. Nareszcie się dowiedział. Walkę opisałaś idealnie. Czułam się jakbym tam była i wszystko widziała.
OdpowiedzUsuńSzczególnie niecierpliwie czekam na następny rozdział.
Ola
WRESZCIE !
OdpowiedzUsuńtak długo na to czekałam, i sądze, że następny rozdział będzie jeszcze ciekawszy...
I zgadzam się z komentarzem powyżej - Walkę opisałaś idealnie.
Anja : *
Nie mogę się doczekać aż dodasz kolejny rozdział !. :o
OdpowiedzUsuń