Isabeau
Isabeau krzyczała,
jednocześnie odsuwając się tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie potknęła
się o własne nogi i nie wylądowała na podłodze. Nóż wypadł jej z ręki
i teraz leżał gdzieś porzucony, ale przecież i tak nie przydałby się
jej do obrony przed tym, co wręcz zaatakowało ją, kiedy tylko rozcięła materiał
poduszki.
Robaki.
Wijące się, wypełzające i tak obrzydliwe, jak tylko mogły być białe,
obślizgłe larwy, które widziała nawet z odległości, która dzieliła ją od
łóżka. Uderzyła plecami o ścianę i to nieco ją otrzeźwiło –
przynajmniej w końcu przestała rozdzierająco wrzeszczeć – wciąż jednak aż
drżała z obrzydzenia, a żołądek jej się skręcał, grożąc wywróceniem
się na drugą stroną.
Idealny
słuch okazał się wyjątkowo przekleństwem, a nie przydatną bronią
nieśmiertelnego. Słyszała, jak obślizgłe ciałka ocierają się o siebie,
wydając dziwny, mlaszczący dźwięk, który jeszcze bardziej utrudniał jej
zapanowanie nad torsjami. Usłyszała plaśnięcie – najwyraźniej jedna z białych
larw dotarła do brzegu łóżka i wylądowała na podłodze.
Znów
zapragnęła wydać z siebie jakiś dźwięk, ale powstrzymała się. To było
niedorzeczne, ale nie chciała, żeby to… to coś – pozbawione oczu, wijące się i obrzydliwe
– miało jakiekolwiek pojęcie, gdzie się znajdowała. Oczywiście, larwy nie mogły
nic jej zrobić, ale kiedy pomyślała o tym, że którakolwiek z nich
miałaby musnąć jej odsłoniętą skórę albo chociaż ubranie, albo zaplątać się we
włosy…
To zdecydowanie
było niedorzeczne. Bała się robaków. Zwyczajnych, nieszkodliwych robaków.
Potrafiła walczyć z wampirami, robić na złość wilkołakom, a jedna aż
drżała na myśl o robakach. Z jednej strony, może jako kobieta miała
do tego prawo, ale mimo wszystko z drugiej…
Przecież
wiedziała, dlaczego to tak bardzo obrzydliwe i ją przeraża. Pamiętała, bo
przecież zaledwie kilka razy odwiedzała grób Aldero na cmentarzu… No dobrze,
może ze dwa razy, pomijając pogrzeb, chociaż ten pamiętała tak słabo, że równie
dobrze mogła być na nim wtedy nieobecna. Zresztą właśnie tak się tamtego dnia
czuła – jakby jej nie było, jakby umarła razem z bratem…
Umarł,
zostawił ją. A kiedy poszła na jego grób, zobaczyła właśnie podobną
glistę, która wiła się gdzieś w ziemi na jego grobie i uświadomiła
sobie, co może dziać się z jej bratem. Jej najukochańszy, złotowłosy
Aldero był od tamtej chwili czymś niewiele więcej wartym od ziemi – był
pokarmem dla robaków.
Dawno
zapomniany sen – koszmar sprzed lat – nagle znalazł drogę do jej podświadomości.
Aldero był żywy, bawił się z nią i biegali razem po lesie, jak
zawsze, kiedy jeszcze byli dziećmi. A potem zniknął między drzewami i chociaż
wołała, błagając żeby przestał się wygłupiać i do niej wyszedł, nic to nie
dawało.
Sceneria
nagle się zmieniła. Niebo nad jej głową pociemniało, liście opadły z drzew
i zerwał się tak silny wiatr, że co chwila musiała odgarniać z twarzy
splątane włosy. Uparcie szła przed siebie i chociaż miała świadomość, że
kieruje się w sam środek nadchodzącej burzy, uparcie nie zawracała, po
prostu mając pewność, że to tam znajduje się Aldero.
A potem
nagle pojawił się przed nią, ale zdecydowanie nie przypominał jej bliźniaka,
tego którego znała i kochała nad życie. Wyglądał jak żywy trup i to
nie w takim sensie, w jakim umarłymi były wampiry, ale naprawdę.
Przypominał obleczony gnijącą skórą szkielet, który wpatrywał się w nią
dziwnymi, przekrwionymi oczami i nagle ruszył w jej stronę,
rozpadając się coraz bardziej z każdym krokiem.
Wtedy też
zaczęła krzyczeć, ale jej głos skutecznie zagłuszał szum wiatry, chwilę później
zresztą nie miała czego się obawiać – jej brat po prostu się rozpadł,
zamieniając w kupkę pyłu i białych robaków, które pamiętała z jego
grobu. Dopiero wtedy udało jej się obudzić, a była przy tym tak
roztrzęsiona, że tamtej nocy już ani na moment nie zmrużyła oka.
Była dobra w odpychaniu
od siebie niechcianych wspomnień, dlatego szybko zapomniała o koszmarze i nie
rozmyślała o nim aż do tej pory. Białe robaki sprawiły, że wspomnienie snu
powróciło i stanęło jej przed oczami tak wyraźne, jakby przeżywała ten
moment na nowo, chociaż przecież niemożliwe było, żeby śniła na jawie.
Poza tym
była w swoim pokoju, w Niebiańskiej Rezydencji. To nie był żaden las,
nie było burzy, a zjawa, która jedynie miała udawać Aldero, nie mogła się
nagle przed nią pojawić…
Poczuła coś
na łydce – coś obślizgłego i powoli pnącego się po jej nagiej skórze. Znów
wrzasnęła i tym razem tak rozdzierająco, jakby ktoś właśnie kroił ją
żywcem albo próbował obedrzeć ze skóry. Jej głos odbił się echem i wcale
nie zdziwiłaby się, gdyby jej krzyki były słyszalne aż w samym centrum
miasta, nawet mimo gwaru i muzyki.
Usłyszała
dźwięk otwieranych drzwi, a chwilę później do środka wpadła najmniej
oczekiwana osoba – Yves. A przynajmniej tyle wywnioskowała ze steku
przekleństw i zapachu, minęła bowiem dłuższa chwila zanim rozpoznała twarz
wilkołaka – wpadając, zapalił światło i nagły blask po prostu ją oślepił.
– Co, do
cholery…? – Yves rozglądał się nerwowo, szukając napastnika, ale niczego
takiego nie dostrzegał. Jego wzrok spoczął na rozciętej poduszce i na
robakach, ale nie widziała jego reakcji.
Wciąż czuła
coś na skórze. Coś, coś…
– Na litość
bogini, zabierz to ze mnie! – zawyła i znów nabrała powietrza do krzyku,
ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
W tym
momencie nie miało znaczenia, że to Yves jest świadkiem chwili jej słabości.
Chciała jedynie, żeby ktoś zabrał ją z tego miejsca, zrobił cokolwiek, a zastanawiać
się nad opinią pozostałych mogła się później. W tym momencie liczyło się
to, że coś po niej pełzło…
Yves
jedynie na nią spojrzał, ale nie była w stanie stwierdził, czy odczuwa
chociaż cień satysfakcji – wzrok miał nieprzenikniony.
– Co tu się
dzieje? – Ktoś jeszcze wpadł do pokoju, a Isabeau odczuła niewysłowioną
ulgę, kiedy rozpoznała głos Dimitra. – Isabeau, Yves, co się dzieje? –
powtórzył pytanie, próbując ocenić sytuację i wszystko jakoś sensownie
ułożyć.
Nie był
sam, ale Isabeau prawie nie zwracała na to uwagi. Tuż za wampirem, niczym
cienie, pojawili się bracia Pavarotti, a chwilę później dołączyli też
Carlisle i Esme. Wszyscy byli zaniepokojeni i rozglądali się tak
czujnie, jakby spodziewali dostrzec gdzieś w kącie przyczajonego wariata z siekierą
albo innego psychopatę, który próbuje ją zamordować – chociażby zabójcę Tiah.
– Ktoś zostawił
naszej kapłance mały upominek – stwierdził beznamiętnym głosem Yves, kiwając
głową w stronę poduszki.
Wszystkie
spojrzenia momentalnie powędrowały w stronę łóżka, rozciętej poduszki i robaków;
Esme wydawał z siebie taki dźwięk, jakby sama zamierzała zwymiotować,
chociaż w przypadku wampira było to absolutnie niemożliwe.
Isabeau
wzdrygnęła się i nagle podskoczyła jak oparzona, przypominając sobie o tym,
co po niej pełzło. Potknęła się, zachwiała i wpadła wprost na Dimitra,
któremu w ostatniej chwili udało jej się ją pochwycić. Przyciągnął ją do
siebie i szybkim ruchem strzepnął zaplątaną larwę z jej nogi, po czym
pośpiesznie zmiażdżył ją obcasem buta.
– A niech
to diabli, myślałem, że ktoś cię napadł – sapnął, przyciągając ją mocniej do
siebie. Drżała, chociaż za wszelką cenę próbowała jakoś nad tym zapanować.
– To jakby
na jedno wychodzi, bo mało co, a dostałabym zawału! – wydarła się, nie
będąc w stanie oszczędzić sobie w tym momencie sarkazmu.
Spojrzał na
nią sceptycznie.
– To wtedy
byłabyś prawdziwym ewenementem – stwierdził. – Jesteś na to za silna i za
zdrowa. A tak swoją drogą, nikt śmiertelny nie byłby w stanie tak
wrzeszczeć – dodał, głaskając ją po ramieniu.
Zadrżała i stanowczo
odepchnęła go od siebie. Spróbowała wziąć się w garść i nawet zaczynało
jej to wychodzić, jednak dla pewności i tak odsunęła się jeszcze bardziej
od łóżka, starając się nie oglądać przez ramię. Zatrzymała się w progu i to
jedynie dlatego, że Esme i Carlisle stali jej na drodze, a nie miała
siły się obok nich przepychać.
– Sądzisz,
że to robota tego, który zamordował Tiah? – zapytał nieco spiętym głosem
Dimitr, zwracając się do Yves’a.
– Sądzę
jedynie tyle, że ktoś tutaj naszej Isabeau nie lubi – odparł tamten, rzucając
zniesmaczone spojrzenie w stronę łóżka. – Cmentarne robactwo. Cudownie –
skrzywił się.
Isabeau
rzuciła mu gniewne spojrzenie.
– Tylko ja
widzę to, że dziwnym trafem byłeś w pobliżu, kiedy to się stało? –
zapytała, spoglądając na wilkołaka wyzywająco. – Z pewnością należysz do
listy osób, które za mną nie przepadają – stwierdziła i parsknęła śmiechem
w odpowiedzi na ten eufemizm.
– Wierzmy,
nie do czegoś takiego bym się posunął, chcąc ci dopiec. Nie sądziłem, że boisz
się robaków. – Pozwolił sobie na złośliwy uśmiech. – Twoje rozumowanie byłoby
genialne, gdyby nie to, że Dimitr kazał mi cię pilnować. Jakoś nie widzę sensu w tym,
bym jednocześnie cię straszył, dokładając sobie roboty.
Isabeau
wytrzeszczyła na niego oczy. Wiedziała, że mówił poważnie i to ją
zdenerwowało. Jakim prawem Dimitr mógł kazać jej pilnować, jakby była małym
dzieckiem?
– Kazałeś
mu za mną łazić? – naskoczyła na wampira, przybliżając się tak gwałtownie, że
zaskoczony Dimitr znalazł się aż pod samą ścianą. Dźgnęła go palcem w pierś.
– Jemu? Do jasnej cholery, potrafię o siebie zadbać! I gdyby to
przynajmniej nie był Yves…
Dimitr
chwycił ją za ramiona i odsunął na długość wyciągniętych rąk, żeby
przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego. Oczywiste było, że nie była w stanie
go zranić, ale zawsze mogła stracić panowanie nad mocą i doprowadzić do
czegoś, czym zrobiłaby krzywdę samej sobie.
– A co
miałem zrobić po śmierci Tiah? – zdenerwował się. – Isabeau, dopiero co ktoś
zabił jedną z najważniejszych wampirzyc w naszym mieście. Nie wiemy
kto, jak i dlaczego. A ty zastępujesz ją. – Zacisnął usta w wąską
linijkę. – Zgodziłaś się i to ja będę miał cię na sumieniu, jeśli coś ci
się stanie. A na to nie pozwolę – powiedział z taką determinacją, że
połowa jej gniewu momentalnie wyparowała.
Przez
moment patrzyła mu w oczy, po czym stanowczo strząsnęła jego dłonie ze
swoich ramion i odwróciła się do niego plecami. Wbiła wzrok w przestrzeń
i była gotowa ignorować wszystko dookoła, wtedy jednak zwróciła uwagę na
braci Pavarottich.
Lucas
wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Matthew i oboje zamknęli oczy.
Otworzyła usta, żeby zapytać, co właściwie wyrabiają, zanim jednak zdążyła
wydobyć z siebie chociaż słowo, pokój wypełnił się mocą. Zamilkła,
czekając na efekt.
– Hm, to
jest dopiero ciekawe – stwierdził Matt, unosząc powieki i kiwając głową w stronę
wiszącego na ścianie lustra. – Trochę mocy i iluzji, żeby to ukryć… Ktoś
cię naprawdę nie lubi – dodał.
Wpatrywał
się w ścianę i Isabeau w końcu podążyła za jego spojrzeniem,
również spoglądając na lustro. Na gładkiej tafli zwierciadła ktoś pięknym
charakterem pisma wypisał kilka linijek.
Zamarła.
Ktoś obserwuje
Ktoś patrzy
Ktoś widzi
Litery
zamigotały i znów znikły, jakby Pavarotti dużej nie byli w stanie
utrzymać ich na widoku, ale to nie miało znaczenia – wszyscy zdążyli się z nimi
zapoznać i nie było już żadnych wątpliwości co do tego, że to było
ostrzeżenie.
– „Ktoś
obserwuje…” – powtórzył w zamyśleniu Matthew. – Pytanie tylko, kim jest
owy „ktoś” – powiedział takim tonem, jakby prowadził jakiś marny program
detektywistyczny.
– Wszystko
jedno. Dla mnie to scena jak z horroru. – Lucas wzdrygnął się
demonstracyjnie. – O bogini, te robaki są obrzydliwe. Trzymaj mnie,
bracie, bo mdleję – dodał i teatralnie udał, że się wywraca, wpadając
wprost w ramiona Matta.
– Ja tam
chyba zaraz zwymiotuję – stwierdził wampir i z premedytacją upuścił
brata. Zaskoczony Lucas, wylądował na podłodze, jednocześnie całkiem skutecznie
rozładowując atmosferę.
A
przynajmniej pozornie, Isabeau bowiem wciąż ledwo trzymała się na nogach i czuła,
że chciałaby się znaleźć gdziekolwiek daleko, byleby z dala od wypisanych
na lustrze słów i pełzających robaków. Wygłupy Pavarottich wcale jej nie
pomagały.
– A ja
mogę zwymiotować i za chwilę to zrobię – oznajmiła, po czym w końcu
dopchała się do drzwi i wypadła na pusty korytarz.
Wciąż była
roztrzęsiona i ciężko biegło się jej w butach na obcasach, ale nie
zwracała na to uwagi. Potykając się i ślizgając na kamiennej podłodze,
dopadła do najbliższego zakrętu. Dopiero tam oparła się o ścianę i zjechała
po niej do pozycji siedzącej; podciągnęła kolana i schowała pomiędzy nimi
głowę, próbując zapanować nad torsjami.
Westchnęła i czule
pogładziła się po brzuchu. Sama nie była już pewna, czy mdłości spowodowane są
nerwami, obrzydzeniem na widok larw i związanymi z nimi
wspomnieniami, czy raczej były to objawy ciąży. Po chwili zastanowienia
odrzuciła to ostatnie, dochodząc do wniosku, że ciążowe wymioty nie bez powodu
nazywane są „porannymi”.
Nie była
pewna, która godzina, ale musiało być bardzo późno i dosłownie padała z nóg.
Sama już nie była pewna, czego chce i co powinna zrobić, a chociaż
planowała w końcu wraz z Cullenami wrócić do domu, jednocześnie jakoś
sobie tego w tym momencie nie wyobrażała. Jej miejsce było tutaj i zaczynała
się z tą myślą godzić.
Usłyszała
szybkie kroki, ale nawet nie uniosła głowy – nie musiała, bo i tak była
świadoma kto idzie. Chwilę później ktoś przykucnął przy niej i delikatnie
ujął ją za rękę.
– Isabeau,
chodźmy stąd – poprosiła cicho Esme, pomagając jej stanąć na nogi. Dziewczyna
poddała się jej całkowicie automatycznie, pozwalając się podnieść.
Poszła za
Esme, chociaż nie wiedziała dlaczego. Chciała być sama, ale jednocześnie nie
miała siły się kłócić. Zresztą wszędzie było dobrze, byleby tylko nie musiała
wracać do swojej sypialni. Nawet gdyby Dimitr kazał usunąć robaki, napis i zmienić
pościel, Beau nie zamierzała zbliżyć się do pomieszczeniu nawet na metr.
Czuła, że
zna rozwiązanie, chociaż jej umęczony umysł nie potrafił jej go zrozumieć.
Przecież doskonale wiedziała, kto stał za zabójstwem Tiah i tym, co
zastała w pokoju. Jedynie jedna osoba znała ją na tyle dobrze, żeby
wiedzieć, jak może ją przerazić i jednocześnie była na tyle sprytna, żeby
nie pozostawić po sobie żadnych śladów.
Drake
Devile.
Drake, to
musiał być Drake… Któż inny mógłby jednocześnie ją kochać i tak ranić? Nie
rozumiała co tutaj robił i jakie były jego zamiary, ale wiedziała, że to
właśnie Drake musi stać za tym wszystkim. Chciała zrozumieć, ale wciąż
brakowało jej pewnych istotnych elementów, które sprawiłyby, że bałagan w jej
głowie nabrałby sensu.
Coś się
zmieniło. Drake był inny i to nie tylko w sensie tego, że zmienił się
po śmierci Aldero, kiedy całkowicie odsunęła go od siebie, nie będąc w stanie
znieść jego bliskości. Chodziło o fizyczną zmianę i moce, którymi
dysponowali wszyscy telepaci z Zespołu Uderzeniowego Lawrence’a. Drake był
z nich najbardziej szalony i najsilniejszy, a z tego co
mówiła Alessia, nie był w stanie wejść do domu, póki go nie zaprosiła.
To nie
miało żadnego sensu, chociaż wraz z Gabrielem próbowali rozważać wzmiankę o tym
nie raz. Przecież mowę o tym, że wampiry nie mają duszy i muszą
zostać zaproszone do domu, w którym mieszkają śmiertelnicy, żeby być w stanie
przekroczyć próg, można było między bajki włożyć. A jednak wszystko
wskazywało na to, że Drake doprowadził do czegoś, co dało mu niezwykłe
zdolności i jednocześnie ograniczało go w dość znaczący sposób,
narzucając reguły, które nie obowiązywały chyba żadnej innej istotny na Ziemi.
Jeśli tak,
jakim cudem był w stanie wejść do jej pokoju?
Przestała o tym
myśleć, bo Esme pchnęła drzwi do swojej komnaty i wprowadziła ją do
środka. Carlisle już tam był, obserwując śpiącą na łóżku Sunny, która
najwyraźniej była całkiem wymęczona Nocą Pojednania. Cóż, tak wiele emocji i taniec
bez wątpienia były w stanie zmęczyć nawet hybrydę, a co dopiero
śmiertelną dziesięciolatkę.
– Isabeau,
co się dzieje? – zapytał natychmiast Carlisle, kiedy tylko opadła na brzeg
łóżka, tuż obok pogrążonej we śnie Sunny. – Myśleliśmy, że coś ci się stało…
Uśmiechnęła
się gorzko, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Wręcz przeciwnie – gdyby
miała do dyspozycji prysznic z gorącą wodą i trochę prywatności,
chętnie by sobie popłakała. Zdarzało jej się to rzadko, ale teraz musiała jakoś
wyrzucić z siebie emocje.
– Kto wie?
Jak zwykle ktoś ma do mnie o coś pretensje. Chyba, że te robaki były
oznaką sympatii – zadrwiła, jak zwykle w przypadku zdenerwowania,
przechodząc na tryb obronny i zaczynając ironizować. – Poezja na lustrze i robale.
Jak romantycznie.
Carlisle
spojrzał na nią wymęczonym wzrokiem.
– Mogłabyś
chociaż raz być poważna – skarcił ją, co jeszcze bardziej ją zirytowało.
– Gdybym
brała wszystko tak poważnie jak wy wszyscy, dawno skończyłabym w domu
wariatów – odparowała, zaciskając obie dłonie w pięści.
Westchnął,
ale oczywiście zachował spokój. Poczuła złość i rezygnację, bowiem
zdecydowanie lepiej by się poczuła, gdyby ktoś na nią nakrzyczał albo zaczął
się kłócić. Emocje w niej aż buzowały, jakby zaraz miały rozerwać ją od
środka i próbowała znaleźć jakiś sposób, żeby je rozładować.
Wampir
przykucnął przy niej, żeby być w stanie spojrzeć jej w oczy.
– Isabeau,
proszę – westchnął. – Nie możesz chociaż raz nam zaufać i wytłumaczyć, co
się dzieje? Przecież dobrze wiesz, że chcemy ci pomóc – przypomniał spokojnie.
Wybuchła
śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Być może był to szok albo zaczątki
histerii, a może po prostu jak zwykle winę za wszystko ponosiły szalejące z powodu
ciąży hormony – tak czy inaczej, przynajmniej raz jej gniew nie został
zwieńczony trzęsieniem ziemi albo czymś podobnym, co mogła spowodować, kiedy
nie kontrolowała mocy.
– Pomóc? Po
pierwsze, przestańcie się zachowywać jak moi rodzice, dziadkowie czy co tam wam
przyszło do głowy – poprosiła, a właściwie zażądała gniewnie. – Po drugie,
ty chyba zapominasz, że nie jestem Nessie albo jakąś tam inną pieprzniętą
nieśmiertelną, którą kiedyś adoptujecie i która będzie wam się ze
wszystkiego zwierzać. Jestem indywidualistką i wydawało mi się, że to jest
jasne.
Dostrzegła
szok w jego złocistych tęczówkach i niedowierzanie na twarzy Esme,
ale nie dbała o to. Poderwała się gwałtownie i chciała wstać, ale nie
przewidziała tego, że Carlisle nagle stanowczo zaciśnie dłonie na jej ramionach
i zmusi ją, żeby usiadła.
– Wystarczy.
– Spojrzał jej w oczy. – Wiesz dobrze jak my, że wcale tak nie jest.
Gdybyś faktycznie chciała być sama, nie zostałabyś tak długo, a tym
bardziej nie próbowałabyś pomóc Nessie – stwierdził.
Szarpnęła
się, chcąc wstać, ale jego uścisk okazał się zaskakująco silny i nie była w stanie.
To całkiem ją oszołomiło, że nie spodziewała się, że ktokolwiek – zwłaszcza
Carlisle – będzie w stanie jej się postawić. Zwykle był ugodowy i nikogo
do niczego nie zmuszał.
Zmrużyła
gniewnie oczy.
– Jeśli nie
puścisz mnie w tej chwili, wzniecę pożar. Wystarczy kilka drobnych
wstrząsów, żeby te świeczki przy łóżku się przewróciły – zagroziła lodowatym
tonem.
Patrzył na
nią spokojnie.
– Byłabyś w stanie
to zrobić? – zapytał, zerkając na pogrążoną we śnie Sunny. Nawet rozmowa nie
była w stanie jej zbudzić. – Oczywiście, że nie. Przecież nie jesteś taka.
W tym
momencie całkiem straciła nad sobą kontrolę. Strach i zmęczenie
przerodziły się w nieopanowany gniew, który pozwalał robić jej te dziwne
rzeczy, których przecież nie chciała.
– Skąd, do
jasnej cholery, możesz wiedzieć jaka jestem?! – wydarła się, w końcu będąc
w stanie wyrwać się z jego uścisku. – Żadne z was nic o mnie
nie wie i właśnie dlatego nie macie prawa próbować zastąpić mi rodziców!
Po prostu nie macie pojęcia jaka jestem i żadne brednie tego stanu rzeczy
nie zmienią! – Urwała, żeby złapać oddech. – Bo prawda jest taka, że nikt nie
wie, kim naprawdę jestem i do czego jestem zdolna!
Jeszcze
zanim skończyła mówić, od strony okna dobiegł ją chichot.
– Wydaje mi
się, że ja jednak miałbym coś w tej sprawie do powiedzenia – stwierdził
ktoś spokojnie.
Momentalnie
rozpoznała ten głos.
Hmmm. ciekawe kto to ? na pewno Dimitr albo Drake. widzę powraca wątek ciąży. to dobrze. to robi się coraz ciekawsze :>
OdpowiedzUsuńAnja ^^
Ja tu czekam,aż oni się dowiedzą. Z twojego komentarza wynika,że już niedługo.
OdpowiedzUsuńTe robaki były straszne. Fuji! Na miejscu Isabeau już bym była w szpitalu. A co do tego głosu. Mi też wydaje się że to Drake albo Dimitr.
No nic. Czekam na nn i życzę weny.
Ola
Oooooo zaczynamy zabawę. W ogóle 3 lata temu jadłam sobie spokojnie, a potem przyszedł ten rozdział. I teraz powtórka z rozrywki, ja tu wcinam nalesniki, a tam bum. Robale. Bo wiesz, jak czytam to jem. Przed sesja przerwy tylko na jedzenie :D
OdpowiedzUsuń