Isabeau
Isabeau szła, raz po raz
potykając się na nierównym terenie. Z trudem chwytała równowagę, wciąż
nieprzyzwyczajona do swojego nowego ciała. Rozmiary brzucha utrudniały jej
poruszanie się, wypukłość ciągnęła w dół i przynajmniej pięć razy już
upadła, obijając kolana i kalecząc dłonie; nie miała już motywacji, żeby
próbować jej zasklepiać.
Drake szedł
przodem, raz po raz oglądając się za siebie i obserwując jej zmagania. Za
każdym razem rzucał jej znaczące spojrzenie i wywracał oczami, kiedy
spoglądała weń wyzywająco i zaraz odwracała wzrok. Chciał jej pomagać, ale
nie zamierzała więcej pozwolić mu się tknąć, nawet jeśli miałaby zacząć się za
nim czołgać, żeby być w stanie jakkolwiek dalej się poruszać.
Chciało jej
się płakać ze złości i upokorzenia, ale nie zamierzała dawać telepatom tej
satysfakcji – zwłaszcza Bliss, która nigdy jej nie lubiła i teraz obrażała
się za brata, poirytowana tym, że ostatecznie ciągnął ze sobą Isabeau i Carlisle’a.
Obecność wampira jej nie przeszkadzała, ale najmłodszej z rodzeństwa
Licavoli prawdopodobnie skręciłaby kark, dokładnie tak, jak z Sunny
zrobiła to Amelie.
Chociaż
wydawało się to niemożliwe, Drake i jego towarzysze poruszali się tak
bezszelestnie, że nawet w mieście pełnym nieśmiertelnych nikt nie był
świadom ich obecności. Isabeau liczyła, że jeśli przez wzgląd na dzieci odmówi
wyjścia przez okno, Drake będzie miał problemy z wydostaniem się z rezydencji,
dzięki czemu będzie istniała szansa, że jednak Dimitr albo ktokolwiek inny ze
straży (mógł to być nawet Yves – było jej wszystko jedno) zorientuje się, co
się dzieje, jej nadzieję jednak okazały się płonne.
Kiedy
zaryzykowała i przypomniała Drake’owi, że musi na siebie uważać i nie
da razy wydostać się przez okno, ten po prostu uśmiechnął się i zanim się
obejrzała, po prostu podniósł ją – i to bez wcześniejszego dotykania.
Zdolność zmuszania przedmiotów i żywych istot do lewitacji nie była czymś
nowym dla telepatów, a jednak zupełnie się tego nie spodziewała i ledwo
powstrzymała krzyk przekonana, że jednak wyprowadziła go z równowagi i spróbuje
wyrzucić ją przez okno. Naturalnie tego nie zrobił; w zamian opuścił ją i w niemal
czuły sposób sprawił, że miękko wylądowała na ziemi.
I chociaż
wciąż miała naiwną nadzieję, że jednak jakieś znajdzie jakieś rozwiązanie,
kiedy teraz obejrzała się za siebie, dostrzegając w oddali zarys miasta i Niebiańskiej
Rezydencji, miała już pewność, że Drake właśnie wygrał. Już nic nie była w stanie
zrobić, nawet gdyby przydarzyła się okazja do ucieczki, układ bowiem był
dziecinnie prosty, a przy tym nade wszystko skuteczny.
Gdyby nawet
Isabeau była w stanie uciekać, Carlisle przypłaciłby to życiem. I odwrotnie,
chociaż Beau szczerze wątpiła, żeby ją skrzywdził po całym tym wysiłku, jaki
włożył w jej porwanie. Siebie samą mogła poświęcić, ale chyba nawet gdyby
padała z wysiłku, próbując Carlisle’a jakoś do siebie zniechęcić i skłonić
go, żeby ją zostawił, wampir pewnie i tak by tego nie zrobił.
Zero
instynktu samozachowawczego, przeszło jej przez myśl. Nie żeby sama była
lepsze, bo nie zamierzała uciekać, ale może jedynie przez świadomość, że jak na
razie jest względnie bezpieczna. Drake może i czasami chciał ją zabić,
chociażby w momencie, kiedy wydawał rozkazy Taylor, ale w tym
momencie zbytnio zależało mu na dzieciach, żeby się do tego dopuścić. I –
chociaż nie chciała tego zaakceptować – na niej również w jakiś pokręcony sposób
mu zależało.
– Och, na
litość bogini, pośpiesz się! – sapnęła Bliss, kiedy Isabeau znów się potknęła, a idąca
za nią dhampirzyca omal na nią nie wpadła. – Drake, przecież tak będziemy się
ciągnąć w nieskończoność! – poskarżyła się bratu, zrównując się z nim.
– Dobrze, że nie zabrałeś całej trójki, chociaż wydaje mi się, że akurat nie
robiłoby to żadnej różnicy.
Nie zabrali
Esme, bo nie była im potrzebna. W normalnym wypadku było by to
lekkomyślne, ale po śmierci Sunny wampirzyca była w takim stanie, że chyba
nawet nie zauważyła ich wyjścia. Z pewnością nie miała w najbliższym
czasie być stanie powiadomić Dimitra albo kogokolwiek, a nawet jeśli by
się na to zdobyła, wtedy mieli być zbyt daleko, żeby Dimitr ich odnalazł. Już
teraz opuścili granice miasta, a Drake postarał się, żeby nie zostały
żadne ślady; Isabeau znała te sztuczki i wiedziała, że nawet wilkołaki nie
będą w stanie ich wytropić.
Drake
spojrzał na siostrę rozdrażniony. Bliss miała pretensję odkąd w ogóle
ruszyli się z miejsca, rozeźlona tym, że przez Isabeau poruszali się
ludzkim tempem. Napięcie między rodzeństwem było aż nadto wyraźne, chociaż
Isabeau nie miała pewności, czy jest w stanie w jakikolwiek sposób to
wykorzystać.
– Przecież
nigdzie nam się nie śpieszy. Jak dobrze pójdzie, dojdziemy na miejsce w cztery
dni, może trochę później. Chyba nie chcesz mnie namówić do tego, żebym próbował
kłócić się z ciężarną? – zapytał, unosząc jedną brew ku górze.
Bliss
zacisnęła usta w wąską linijkę i nie odpowiedziała. Nawet jeśli jako
kobieta wiedziała, jak obchodzić się z kimś, kto spodziewa się dziecka – a raczej
dzieci – wyglądała na chętną zrobić wyjątek, jeśli chodziło o matkę jej
bratanków.
Wiedziała
dokąd zmierzają, a przynajmniej tak jej się wydawało. Stary dom Devile’ów
znajdował się spory kawałek od Miasta Nocy, w niedostępnym dla
śmiertelników zakątku lasu. To było jedyne miejsce, które przychodziło jej do
głowy, gdzie tymczasowo mógł się ukryć Drake i gdzie mógł oczekiwać, że
wyda na świat jego dzieci. Doskonale znała to miejsce i teren, dlatego
uznała to za okoliczność sprzyjającą, chociaż jeszcze nie miała pewności, jak
powinna to wykorzystać.
– Oczywiście,
księżniczka Isabeau. Wszystko pod nią… – mruknęła pod nosem Bliss, ale nie
próbowała sprzeczać się z Drake’m. Dla odmiany przyśpieszyła i teraz
szła spory kawałek przed wszystkimi, tym samym przejmując prowadzenie.
Isabeau
poczuła satysfakcję, kiedy zobaczyła, jak bardzo denerwuje swoją obecnością
przynajmniej jednego z telepatów, którzy towarzyszyli Drake’owi. Marna to
była pociecha, ale świadomość, że przynajmniej Bliss uprzykrzała odrobinę
życie, była pocieszająca. Poza tym to, że była na swojego brata zła, również
mogło się przydać.
Rozejrzała
się dookoła, spoglądając przelotnie na pozostałych telepatów. Amelie szła
najbardziej z tyłu, raz po raz odrzucając złociste włosy i wpatrując
się w Drake’a. Nie była pewna, czy dziewczyna jest w nim zakochana –
bardziej prawdopodobne było, że stara mu się przypodobać, licząc na chociaż
odrobinę władzy, której pewnie i tak miała nie dostać. Drake nie był
osobą, która lubiła mieć nad sobą zwierzchnika i Isabeau naprawdę dziwiło,
że kiedykolwiek pozwolił, żeby ktoś taki jak Lawrence wydawał mu rozkazy.
Podejrzewała, że uwolnił się od niego z niejaką ulgą.
Rozproszona,
znów potknęła się i zaklęła pod nosem. Nie było łatwo iść w wysokich
szpilkach, które zdążyła ubrać dosłownie w ostatniej chwili, woląc męczyć
się w wysokich obcasach, zamiast biegać po zamarzniętej, usianej drobnymi
kamyczkami ziemi boso. Wystarczyło, że już teraz drżała z zimna w swojej
cienkiej, podartej sukience, którą miała na sobie; ciepła mgiełka, którą wokół
siebie utworzyła, już dawno przestała dawać jakiekolwiek efekty, a mróz
robił swoje.
Obcasy raz
po raz zapadały jej się w ziemię, zahaczały o zarośla i czasami
musiała przystawać, żeby jakoś się oswobodzić, co w znacznym stopniu
utrudniało marsz. Fakt, że dookoła było ciemno również miał na to swój wpływ –
Drake zabraniał im wytworzyć światła w obawie, że ktoś jednak ich zauważy.
Co prawda zmysły miała dość wyostrzone, żeby dobrze widzieć w ciemności, a jednak
mrok w jakimś stopniu jej ciążył i żałowała, że nie może stworzyć
sobie srebrzystej kuli mocy, która by jej towarzyszyła. Zawsze byłaby to jakaś
pociecha.
Jakaś gałąź
zdzieliła ją po twarzy. Przypominało to trochę smagnięcie bicza i chociaż
właściwie nie bolało, czuła pieczenie na policzku. Od jakiegoś czasu miała
wrażenie, jakby otaczające ich drzewa żyły. Niższe gałęzie zdawały się nachylać
w jej stronę, szarpiąc ubranie i ciągnąc ją za włosy, chociaż zdawała
sobie sprawę z tego, że to jedynie złudzenie. Albo sprawka idącej przodem
Bliss, która równie dobrze mogła próbować jeszcze bardziej utrudnić jej
przymusową podróż, jakby sam strój i rozmiary brzucha wystarczająco tego
już nie robiły.
Coś owinęło
się wokół jej kostki i zanim się obejrzała, znów wylądowała na ziemi,
obcierając sobie już i tak poranione dłonie. Usłyszała poirytowane
sapnięcie Bliss, kiedy znów zmusiła całą grupę do przystanięcia. Starała się na
nich nie patrzeć, próbując dopatrzeć w ciemności owinięte wokół jej kostki
pnącze i jakoś wyplątać z niego nogę. Marnie jej to szło i jakby
tego było mało, połamała sobie paznokcie.
– Musimy
się zatrzymać. Jesteśmy dość daleko, a nocą i tak nigdzie dalej z nią
nie zajdziemy – skrzywiła się Bliss, odzywając się po raz pierwszy od jakiejś
godziny.
Drake
wzruszył ramionami.
– Jak sobie
chcesz – zgodził się niechętnie, po czym spojrzał na Isabeau. – Jak sobie
radzisz, księżniczko? – rzucił niemal pobłażliwym tonem, chcąc dać jej do
zrozumienia, że jej upór działa jedynie na jej niekorzyść.
Z
premedytacją go zignorowała, udając, że jest skupiona na walce z krępującą
ją winoroślą. Oddalił się gdzieś na bok, gdzie wdał się w cichą rozmowę z Bliss
i kimś jeszcze, ale Isabeau zupełnie nie interesowało kim konkretnie. Wiedziała
jedynie, że jest wściekła i coraz bardziej rozdrażniona, a bezsilność
jedynie jeszcze gorzej wpływa na jej humor. Chciała działać, ale zupełnie nie
miała pojęcia jak.
Carlisle
przez cały czas milczał i trzymał się z dala od Isabeau, być może
niepewny tego, czy powinien próbować z nią rozmawiać. A może po
prostu był na nią obrażony – sama nie miała pewności, zresztą nic w tej
sytuacji by jej nie zdziwiło. Zdążyła już się oswoić z myślą, że będzie
musiała sobie radzić z całą sytuacją sama – kto inny miał być w stanie
chociaż próbować radzić sobie z Drake’m.
A jednak
kiedy wampir jednak zdecydował się do niej podejść, poczuła swego rodzaju ulgę.
Miała wprawę w milczeniu i ignorowaniu wszystkich wkoło, ale teraz
jakby nie patrzeć chodziło również o jej dzieci, dlatego przynajmniej
pozory tego, że ma wsparcie, były czymś pożądanym, co była wstanie przyjąć.
Carlisle
przykucnął przy niej, spoglądając na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Dlaczego?
– zapytał po prostu, jasno dając Isabeau do zrozumienia, że nie da jej uniknąć
odpowiedzi.
Zmarszczyła
czoło.
– Dlaczego
co? Dlaczego jestem w ciąży? To chyba powinno być oczywiste, zwłaszcza dla
lekarza. Dlaczego Drake mnie pragnie? Dlaczego to jego dzieci i czego od
nich chce? Nad połową tych rzeczy sama się zastanawiam – przyznała, wzruszając
ramionami.
Jeszcze
kiedy mówiła, wiedziała, że to nie o to mu chodziło, udawała jednak, że
tego nie dostrzega. Zapatrzyła się w jakiś punkt przed sobą – miejsce, w którym
chwilę wcześniej zniknął Drake. Nie było go, ale wiedziała, że i tak
obserwuje.
– Dlaczego
nam nie powiedziałaś? – sprostował Carlisle, sprowadzając ją na ziemię.
Nie tego
pytania się spodziewała. Sądziła, że to akurat jest oczywiste – podobnie
zresztą jak wszystkie tajemnice, które miała. Najwyraźniej się pomyliła.
– A widzisz
mnie, jak mówię Gabrielowi, że będzie wujkiem, a ojcem jego siostrzeńców
jest Drake? – zadrwiła. – Zbyt wiele tłumaczeń, a ja nie widzę potrzeby
spowiadać się ze wszystkiego mojemu braciszkowi – ucięła nieco gniewnie.
– Ale
mogłaś powiedzieć nam – zauważył z niejakim żalem. – Nie rozumiem,
dlaczego akurat Drake i kiedy to się stało, ale…
Roześmiała
się, nie mogąc się powstrzymać. Ci z telepatów, którzy zostali, rzucili
jej zadziwione spojrzenie, ale wystarczyło, że popatrzyła w ich stronę,
żeby zaczęli przynajmniej udawać, że ją ignorują.
– Oczywiście,
że tego nie rozumiesz. Bo nie znasz mnie, nie znasz mojej przeszłości, a już
na pewno nie znasz Drake’a. – Westchnęła i w końcu udało jej się
pozbyć oplatającej jej kostkę przeszkody. Tak, to zdecydowanie musiała być
sprawka Bliss – kiedy jej nie było, przyroda była jakby bardziej przyjazna. – A ja
go znam i wiem, że się zmienił. Możesz sobie o mnie myśleć co chcesz,
może nawet nazwać mnie zdrajcą albo dziwką. Wszystko mi jedno – stwierdziła,
chociaż zdawała sobie sprawę, że nigdy czegoś takiego od niego nie usłyszy. To
tym bardziej ją irytowało, bo nie miała podstaw, żeby wyładować na nim złość. –
Jeśli ktoś miał szanse w walce z Gabrielem, to na pewno Taylor i Drake,
zwłaszcza gdyby atakowali razem. Miałam mu pozwolić ratować Renesmee i wpakować
się do środka na pewną śmierć? Mogłam powstrzymać chociaż jedno, a że
bliżej mi do Drake’a… Powinieneś wiedzieć jedynie tyle, że on zawsze niemal
maniakalnie mnie pragnął, więc odciągnięcie go od pola walki nie było takie
trudne – powiedziała w końcu, znów uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Nie
patrzyła na niego, ale i tak zdawała sobie sprawę z tego, że patrzy
na nią oszołomiony. Niechętnie odważyła się spojrzeć mu w oczy; nawet w mroku
widziała jego złote tęczówki.
– Więc…
zrobiłaś to dla Gabriela i Renesmee? – powiedział, najwyraźniej nie mogąc w to
tak po prostu uwierzyć.
– Przede
wszystkim i tego się trzymajmy, dobra? – zażądała, po czym w końcu
udało jej się wstać.
Ogromny
brzuch zaciążył jej, ale zaczynała powoli się z nim oswajać. Szok powoli
mijał i mogła skupić się na nauce poruszania przy zmienionych proporcjach
swojego ciała. Co prawda była obolała, przemarznięta i podrapana przez
drobne gałązki, ale przecież przez czterysta lat zdążało jej się bywać w gorszych
sytuacjach. Nigdy w ciąży i ubezwłasnowolniona przez porywacza, ale
mimo wszystko…
Nie musiała
już starać się dotrzymać nikogo kroku, dlatego w końcu skupiła się
wystarczająco, żeby zaleczyć drobne ranki, których się dorobiła od momentu, w którym
opuścili Niebiańską Rezydencję. Carlisle obserwował ją w milczeniu,
prawdopodobnie próbując uporządkować wszystko to, co mu powiedziała, ale nie
miała pewności. Liczyło się, że jak na razie nie zdawała jej pytań o to,
co się wydarzyło.
Kiedy machinalnie
położyła dłonie na brzuchu, znów postanowił się odezwać:
– To, co
się stało… – Spojrzał wymownie na wypukłość, a Beau skinęła głową, żeby
dać mu do zrozumienia, że wie o czym mówi. Trudno był zapomnieć uczucie,
kiedy coś błyskawicznie w niej rosło, nabierając masy i rozciągając
ją od środka. – Mówiłaś, że nie miałaś z tym związku, ale czy wiesz…? –
zaczął z wahaniem, przerwał jednak, kiedy zobaczył, jak przecząco kręci
głową.
– Martwiłam
się o to od początku, ale później przestałam myśleć, że tak wolno się
rozwijają. W skrajnych wypadkach zdarza się, że dziecko jest w przeważającej
części człowiekiem i myślałam, że tak będzie tym razem. Nie brałam pod
uwagę, że mogą być po prostu aż do tego stopnia uzdolnione – wyjaśniła w zamieszaniu.
– Zdolność
do ukrywania swojej obecności? Same to robiły? – zasugerował, wyraźnie
zaintrygowany.
Wzruszyła
ramionami.
– Może –
zgodziła się. – Dzieci złego ojca i matki jak najbardziej mogą być
nieprzewidywalne – dodała cicho.
– Isabeau,
co ty opowiadasz? – zapytał, wstrząśnięty jej słowami. – Pomogłaś Renesmee,
wcześniej pomagałaś nam wszystkim, jak więc możesz utrzymywać, że jesteś zła? –
zapytał, podchodząc do niej.
Poczuła się
osaczona i odskoczyła jak oparzona, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie,
żeby nie próbował bardziej się zbliżać. Już i tak zbytnio się przed nim
otworzyła.
– Mówiłam
już, że nic o mnie nie wiesz. Daleko mi do świętej. To, co robiłam, jest w równym
stopniu słuszne, co z mojej strony egoistyczne – warknęła.
Normalnie
teraz odwróciłaby się na pięcie i pośpiesznie się oddaliła, żeby z nikim
nie musieć rozmawiać, teraz jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Drake’a nie
było i miała poczucie względnej swobody, ale z pewnością nie istniała
możliwość, żeby tak po prostu opuściła ich tymczasowe obozowisko i zniknęła
między drzewami.
A
przynajmniej jeśli nie chciała, żeby zaraz rzuciła się na nią cała banda
idiotów, którzy towarzyszyli rodzeństwu Devile i próbowali mu się
przypodobać.
Usłyszała
znajome kroki i machinalnie odwróciła się, bo rozległy się tuż za nią.
Drake spokojnym krokiem wyszedł spomiędzy drzew, kierując się w jej
stronę. Oczywiste było, że chciał żeby go usłyszała – potrafił w końcu
poruszać się absolutnie bezszelestnie.
– Twoje
krzyki niosą się echem po całej okolicy – stwierdził pogodnie, przeciągając się
lekko. – Czyżby jeszcze do siebie nie docierało, że dzięki Amelie i tak
nikt ich nie usłyszy? – zapytał, stając przed nią i zerkając na nią niemal
pobłażliwie.
Zacisnęła
usta w wąską linijkę.
– Nie mam
złotych włosów i błędnego spojrzenia – odparła po prostu i niemal
uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła wściekłe spojrzenie Amelie. – I nie
krzyczę – dodała, bo naprawdę nie była świadoma tego, że podniosła w którymś
momencie głos.
Drake
wzruszył ramionami, tracąc zainteresowanie. Spojrzał krótko na Carlisle’a, po
czym znów skupił się na zaciętym wyrazie twarzy Isabeau. Mogłaby przysiąc, że
ledwo powstrzymywał się przed wywróceniem oczami, tyk bardzo znajome było mu
jej zachowanie.
– Dla mojej
przyjemności możesz w tym momencie zacząć ćwiczyć długie arie albo
piszczeć do zdarcia gardła. To będzie przynajmniej jakaś odmiana, bo jak na
razie słucham jedynie zrzędzenia Bliss. – Skrzywił się teatralnie. – Kiedyś
śpiewałaś dla mnie. Wiesz, że tęsknię za twoim sopranem? – zapytał z nietypową
dla niego łagodnością, wyciągając dłoń w stronę jej odsłoniętego policzka.
Odsunęła
się o krok.
– Łapy przy
sobie, Drake. To, że możesz mnie zabić nie znaczy, że nie spróbuję ci ich
przetrącić, jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz – zagroziła; z gardła wyrwało
jej się warknięcie.
Jedynie się
uśmiechnął, ale posłusznie nie próbował znów jej dotykać. Doszła do wniosku, że
to dobrze – jednak miała jakiś wpływ na to, co działo się wokół niej. Być może
jednak miała jakieś szanse na to, żeby wyplątać się z tej sytuacji.
– Jak sobie
życzysz, księżniczko – zgodził się, lustrując ją wzrokiem. – Ale to nie zmienia
faktu, że kiedyś byłaś gotowa zrobić wszystko, bylebym cię dotykał. Nie
uważasz, że dobrze bawiliśmy się wtedy, kiedy do mnie przyszłaś? – zapytał,
wbijając wzrok w jej zaokrąglony brzuch. – Podstęp czy nie, ty również
czerpałaś z tego przyjemność – powiedział z przekonaniem, nie
zaważając na jej ostrzegawcze spojrzenie.
Nie
odpowiedziała; ignorancja była najlepszą taktyką, jaka w tym momencie
przyszła jej do głowy i tego zamierzała się trzymać, jeśli nie chciała
zwariować w ciągu najbliższych dni, które miała spędzić w towarzystwie
Drake’a. Mógł mówić różne rzeczy, ale za nic w świecie nie mogła dać mu
się sprowokować – nie mogła dać się ponieść emocjom, pozwolić wspomnieniom
przejąć nad sobą kontrolę…
Obojętnie
jak bardzo prawdziwe bywały jego słowa, po prostu nie mogła pozwolić, żeby na
nią wpłynął. Drake był jej wrogiem – kimś zupełnie obcym i innym od
nieśmiertelnego, którego kiedyś kochała – i w końcu musiała się z tym
pogodzić. Nawet jeśli czasami zdarzało mu się zachowywać w sposób, który
całkowicie ją dekoncentrował.
Drake
obserwował ją jeszcze przez moment, po czym w końcu się oddalił, wyraźnie z siebie
zadowolony. Pod Isabeau ugięły się kolana i bezradnie usiadła na
ośnieżonej ziemi, ukrywając twarz w dłoniach. Wyczuła, że Carlisle znów
znalazł się przy niej, ale przynajmniej nie próbował o nic pytać ani jej
pocieszać; nie chciałam tego – w tym momencie pragnęła jedynie odrobiny
spokoju.
– Martwi
mnie to, co będzie z Ali i Nessie – przyznał w końcu, wyraźnie
zaniepokojony. – Nie wiem, czy masz jakiś plan, ale jeśli nie… – Nie potrafił
dokończyć tej myśli.
Isabeau
uniosła głowę i spojrzała na niego błyszczącymi oczami. Coś w jego
słowach sprawiło, że trochę rozjaśniło jej się w głowie i wpadła na
coś, co mogło się udać – albo przynajmniej uprzykrzyć wszystkim wkoło
egzystencję.
Skoro Drake
chciał wojny, mogła mu ją zapewnić.
– A żebyś
wiedział, że chyba mam.
Wybaczcie opóźnienie, ale wczoraj po prostu nie zdążyłam dopisać końcówki - wszystko przez mojego kochanego braciszka. Niemniej zapraszam do czytania i komentowania ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział jutro,
Nessa.
Wow, super blog! Ten poprzedni też. Jeszcze nie zdążyłam przeczytać wszytskich rozdziałow, lecz twój blog mnie bardzo zaciekawił. Masz światny sytl pisania. To jest takie lekkie, a zarazem tajemnicze. Niesamowicie się czyta!
OdpowiedzUsuńNo zabieram się do dalszego czytania, żeby w miarę szybko to wszytsko ogarnąć ;)
P.S. Jeśli masz ochotę wpadnij do mnie. Właśnie założyłam nowego bloga o Renesmee. Prolog jeszcze dzisiaj. http://renesmee-i-demetri.blog.onet.pl/
Pozdrawiam!