Renesmee
Otworzyłam oczy z poczuciem,
że spałam naprawdę długo. Często zdarzało się, że miałam takie przeczucie –
wymęczona, właściwie już nie rozróżniałam poszczególnych dni, świadoma jedynie
wszechogarniającego zmęczenia – ale tym razem było zupełnie inaczej i ta
różnica momentalnie rzuciła mi się w oczy.
Pierwszy
raz od wielu dni mogłam powiedzieć, że czuję się… dobrze.
To odkrycie
całkowicie mnie oszołomiło i na moment znieruchomiałam, bojąc się ruszyć z obawy,
że wszystkie objawy momentalnie powrócą. To było bardzo podobne do tego, jak
czułam się, powoli wracając do siebie po tym, jak rozbiłam sobie głowę, kiedy
próbowałam gonić Michaela, bezpośrednio po tym, jak przeniósł mnie w czasie
– wtedy też obawiałam się, że przeszywający ból wróci, kiedy tylko odważę się
wykonać jakikolwiek gwałtowniejszy ruch.
Zamknęłam
oczy, próbując się wyciszyć i przypomnieć sobie, co działo się, kiedy
przebudziłam się po raz ostatni. Wszystkie wspomnienia związane z chorobą
były zamazane i strasznie mi się plątały, sprawiając, że w głowie
miałam istny chaos. Czy możliwe było, żeby Isabeau, Carlisle i Esme
wrócili, a ja tego nie zapamiętałam? Niemożliwe; nie mogłabym przegapić
ich powrotu, tym bardziej gdyby znaleźli lekarstwo…
Pamiętałam
za to coś innego i to na tym spróbowałam skupić całą uwagę. Moment, kiedy
moje ciało nagle postanowiło się poddać, a ja poczułam, że powoli pogrążam
się w pustkę, zmierzając do miejsca z którego się nie wraca. Już nie
raz byłam bliska tego, żeby umrzeć, dlatego momentalnie zorientowałam się, co
się dzieje, ale nie czułam potrzeby, żeby cokolwiek z tym robić. Tak było
łatwiej.
Umieranie
było proste, ciemność zaś tak zachęcająca i znajoma, jak wtedy, kiedy
powoli odpływałam podczas porodu. Wtedy przynajmniej pojawiła się Alessia,
która w porę zawróciła mnie z drogi, którą wybrałam i zmusiła do
otwarcia oczu, ale tym razem nie było nikogo, kto mógłby tego dokonać. Wydawało
mi się, że mogę spokojnie odejść.
Przynajmniej
do momentu, w którym nie usłyszałam mentalnego głosu Gabriela. Nigdy nie
słyszałam go tak stanowczego i przerażanego jednocześnie, jak wtedy, kiedy
wręcz błagał mnie o to, żebym go nie zostawiała. Byłam bardzo zmęczona,
ale jak mogłam odmówić komuś, kogo tak bardzo kochałam?
Zadrżałam
na to wspomnienie. Wtedy omal nie umarłam – wiedziałam, że moje serce po prostu
się zatrzymało, a ja byłam bliska tego, żeby nigdy się nie obudzić.
Pamiętałam co było dalej; kiedy zachłystnęłam się powietrzem, wręcz zderzając
się z rzeczywistością i będąc w stanie otworzyć oczy, Gabriel
mnie reanimował, a ja czułam, że muszę jak najszybciej otrząsnąć się z resztek
snu.
Później
było już tylko jedno, wielkie zamieszanie. Zdezorientowana krzykami i moim
szlochem Alessia, zaczęła płakać, przez co i ja jeszcze bardziej się
rozkleiłam, bo uświadomiłam sobie, że każdej chwili coś podobnego mogło spotkać
ją. Już raz omal jej nie straciłam i bez trudu przypomniałam sobie moment,
w którym to jej serduszko się zatrzymało – i to, jak się poczułam,
kiedy uświadomiłam sobie, że w jej przypadku było aż konieczne użycie
defibrylatora.
Trudno
było, żebym wspominając coś podobnego, a chwilę wcześniej ocierając się o śmierć,
była w stanie się uspokoić. Drżałam, łkałam i krztusiłam się
powietrzem, walcząc z tym, żeby nie stracić przytomności, a Gabriel
tulił mnie i małą tak kurczowo, jakbyśmy w każdej chwili mogły
wymknąć mu się z rąk. Tak długo, aż Ali znów zasnęła, a ja przestałam
szlochać i już po prostu siedziałam oszołomiona oraz całkowicie pewna
tego, że nie mogę zasnąć, bo mogę więcej się nie obudzić.
Więc po
prostu czuwaliśmy – ja i Gabriel, splecieni w ciasnym uścisku.
Wiedziałam, że mój narzeczony bardzo niechętnie wyswobodził naszą córeczkę ze
swoich objęć, pozwalając jej wygodnie ułożyć się na łóżku, ale oboje zdawaliśmy
sobie sprawę, że tak będzie jej zdecydowanie wygodniej. A potem już tylko
siedzieliśmy – on wsłuchując się w moje serce i oddech, a ja
skupiona na tych samych czynnościach życiowych, ale dotyczących malutkiej; nie
mogłam stracić Alessi.
Tak właśnie
zastał nas Edward. Byłam już wtedy na granicy wytrzymałości, ale wciąż uparcie
odmawiałam sobie snu, kiedy nagle Gabriel wyprostował się i wbił wzrok w drzwi.
Zmęczona, już dawno przywykłam do tego, że zmysły mnie zawodzą, dlatego wcale
nie zdziwiło mnie, że najwyraźniej wrócili Edward i Damien.
Nie byłam
pewna, czy to moje myśli krążyły swobodnie, bo nie byłam już w stanie ich
blokować, czy może to Gabriel podzielił się swoimi wspomnieniami z moim
ojcem, ale ten pojawił się na górze tak szybko, że aż zdziwiło mnie, że podłoga
za nim nie zajęła się ogniem. Postawił Damiena na podłodze w korytarzu i wpadłszy
do mojego pokoju, zatrzasnął drzwi tuż przed nosem swojego zaskoczonego i nieco
urażonego wnuka.
Widziałam
strach w jego złotych tęczówkach, chwilę zaś później to już nie Gabriel
trzymał mnie w ramionach, ale właśnie Edward. Zawsze cieszyłam się, kiedy
mogłam się przekonać, że tata naprawdę odnalazł się w roli mojego ojca i zachowywał
się jak Edward, którego znałam, ale w tym momencie zdecydowanie bardziej
wolałam, żebym była mu obojętna – i żeby nie musiał z mojego powodu
cierpieć.
– Ja… Nie
powinniśmy byli… Nigdzie więcej się stąd nie ruszam – powiedział stanowczo,
tuląc mnie do siebie i kołysząc, jakbym była małą dziewczynką. Dotyk jego
lodowatej skóry jak zwykle przynosił mi ulgę.
Gabriel
spojrzał na niego ponuro.
– A co
to da? – zapytał. – Zrobiłbyś tyle samo, ile ja. A wiesz dobrze, że nie
pozwolę, żeby którejkolwiek z nich stała się krzywda – przypomniał,
chociaż teraz obietnica ta brzmiała zdecydowanie mniej pewnie, niż kiedy
składał ją po raz pierwszy.
Wiedziałam,
że zaczynali wątpić, chociaż jednocześnie wciąż odrzucali od siebie myśl o tym,
że grypa będzie w stanie zabrać życie moje albo Alessi. Jeśli choroba
jednak miała zebrać śmiertelne żniwo, miałam jedynie nadzieję, że wybór padnie
na mnie.
– Może –
przyznał niechętnie Edward, mocniej mnie przytulając. Gabriel obserwował go
jakby z goryczą, że został ode mnie odsunięty, nawet jeśli emocje wampira
rozumiał. – Niepotrzebnie przystaliśmy na pomysł twojej siostry – stwierdził ze
złością. – Gdzie oni są? Jeśli nawet miała trochę racji, powinienem był pójść
zamiast Carlisle’a. Prawda jest taka, że wyzbywając się z domu jedynego
lekarza, któremu można było je powierzyć, właściwie zgodziliśmy się na to, żeby
umarły.
Mówił, nie
zastanawiając się nad słowami. Wcześniej sama wzmianka o śmierci
przyprawiłaby mnie od dreszcze, ale wtedy nawet nie drgnęłam, bo jakby nie
patrzeć, myślałam to samo. Zaczynałam się już powoli godzić z tym, że
prędzej czy później coś jednak pójdzie nie tak, a moje serce ostatecznie
się zatrzyma i nie będą w stanie mnie uratować.
Właśnie o to
chodziło. Grypa powoli wyniszczała układ oddechowy, przez co coraz trudniej się
oddychało, i co ostatecznie prowadziło do śmierci. Idealny dowód mieliśmy
dopiero co, kiedy bez powodu przestałam oddychać.
Chwile
później, jakby na potwierdzenie swoich przypuszczeń, rozkaszlałam się tak
ostro, że ledwo udało mi się ponownie uchwycić oddech.
Gabriel i Edward
wymienili niemal bezradne spojrzenia.
– Spokojnie,
maleńka. Dziadek pewnie niedługo wróci – powiedział troskliwie Edward, chociaż
pewnie sam w to nie wierzył. – Wciąż mamy sprzęt. Nie chcę cię straszyć,
Nessie, ale może lepiej byłoby, gdybyśmy spróbowali podłączyć cię do
respiratora… – zaproponował z wahaniem, wzmacniając uścisk wokół mnie,
zupełnie jakby się spodziewał, że zaraz wpadnę w panikę i spróbuję
uciec.
Owszem, na
samo wspomnienie rurki w gardle żołądek mi się skręcał, chociaż nie miałam
czym wymiotować. Ale teraz był ważniejszy powód, dla którego nie zamierzałam
się zgodzić.
Albo raczej
dla kogo.
– Nie ma
mowy – powiedziałam nieco słabym i zachrypniętym, ale przy tym
wystarczająco stanowczym głosem.
– Nessie…
Pokręciłam
głową, nie zamierzając dać tacie skończyć.
– Mnie nic
nie będzie. A sprzęt może być potrzebny dla Alessi – ucięłam stanowczo.
Zerknęli
krótko na pogrążoną we śnie małą. Wyglądała całkiem spokojnie i jedynie
jej zaczerwienione od szalejącej gorączki policzki zdradzały, że coś jest nie
tak. Ciemne loczki miała rozrzucone wokół głowy, jej pierś zaś swobodnie
unosiła się i opadała…
Przynajmniej
na razie.
Nie
musiałam mówić, że skoro ja omal nie umarłam, Alessi może przydarzyć się coś
podobnego. Choroba postępowała z każdym dniem, a Ali zaraziła się później
ode mnie i jakby nie patrzeć, była dzieckiem. Po jej stanie mogliśmy się
spodziewać wszystkiego, dlatego nie zamierzałam pozwolić, żeby nagle zabrakło
dla niej sprzętu, którego mogła potrzebować. Przecież oczywiste było, że –
podobnie jak podczas porodu – gdyby musieli wybierać pomiędzy ratowaniem mnie i małej,
całą uwagę mieli poświęcić mojej córeczce.
Poznałam po
ich minach, że doskonale zdają sobie z tego sprawę i że ta świadomość
ich przeraża. Żaden z nich jednak nie zamierzał się ze mną kłócić i to
trochę mnie uspokoiło – przynajmniej miałam pewność, że zapewniłam Alessi
najlepszą ochronę na jaką było mnie stać. Co mogłam zrobić więcej, skoro nawet
nie byłam w stanie się nią zaopiekować.
Znów
zapadła cisza i zorientowałam się, że Edward i Gabriel prawdopodobnie
liczą na to, że jednak uda mi się zasnąć. Obaj już panowali nad emocjami i chcieli
za wszelką cenę uniknąć rozmawiania na temat całej tej sytuacji przy mnie, ja
jednak nie zamierzałam dać im tej sposobności, żeby podejmowali jakiekolwiek decyzje
za moimi plecami. Może byłam osłabiona, ale chyba miałam coś do powiedzenia,
tym bardziej że nie chodziło już jedynie o mnie, ale również o moją
córkę.
Milczenie
zaczynało mnie przytłaczać i coraz trudniej było mi zmusić się do
otwierania oczu – fakt, że skóra taty działała na mnie kojąco i cały czas
delikatnie mnie kołysał, wcale mi nie pomagały – uparcie jednak nie zamierzałam
zasnąć.
Z tym
większą ulgą przyjęłam to, że drzwi mojej sypialni nagle się uchyliły, chociaż
serce omal mi nie stanęło, kiedy przez szparę zajrzał do środka Damien.
Chciałam
momentalnie kazać synkowi wyjść – nie mogłam pozwolić, żeby skończył tak, jak
jego siostra – słowa jednak zamarły mi na ustach. W tym samym momencie
Edward i Gabriel poderwali się jednocześnie, zanim jednak którykolwiek z nich
podjął jakąś sensowną decyzję, Damien odezwał się z wahaniem:
– Dlaczego
dziadek Edward zostawił mnie na korytarzu? – zapytał spokojnie, szczerze tym
faktem zadziwiony. – To jakaś gra? Nie rozumiem tylko, dlatego wciąż nie
pozwalacie mi naprawić tego, co jest nie tak z mamą i Alessią –
poskarżył się.
Zmarszczył
czółko, wciąż się nam przypatrując i najwyraźniej nie rozumiejąc, dlaczego
wpatrujemy się w niego w bezruchu, szeroko rozszerzonymi oczami. Po
prostu spokojnie stał w progu, czekając, ale przynajmniej nie ruszając się
z miejsca.
Gabriel
pierwszy otrząsnął się z szoku i ruszywszy się z miejsca, w ułamku
sekundy znalazł się przy naszym synku. Powoli – jakby niedowierzając i nie
chcąc robić sobie płonnych nadziei – przykucnął przy nim, po czym spojrzał
wprost w jego czekoladowe tęczówki.
Mały
obserwował go z zainteresowaniem.
– Co
właśnie powiedziałeś, skarbie? – zapytał cicho, chyba ledwo panując nad głosem.
– Chciałem zrobić… Co? – Pokręcił głową, najwyraźniej wciąż nie będąc w stanie
zrozumieć.
Damien
uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny, nieco roztargniony sposób i wzruszył
ramionkami.
– Mama i Ali
źle się czują. Wiem to – powiedział i jasne było, że nie chodziło mu o to,
co słyszał na temat naszego stanu. On po prostu to odczuwał, dokładnie tak
samo, jak wtedy, kiedy zorientowałam się, że posiada zdolność empatii. Wiedział
wtedy, że boli mnie głowa, dlatego nie powinnam się dziwić, że i emocje
związane z grypą nie były mu obce. – Myślałem, że to jakaś dziwna gra. Nie
rozumiem jej – przyznał.
Gabriel
wpatrywał się w niego coraz bardziej zszokowany, wciąż jednak zachowywał
na tyle zdrowego rozsądku, żeby być w stanie zadawać sensowne pytania.
– To nie
jest… gra – powiedział, ostrożnie dobierając słowa. Jakby nie patrzeć, to było
wciąż dziecko, obojętnie jak szybko się rozwijało. Damien był inteligentny na
swój sposób i musieliśmy o tym pamiętać. – Damien, mam rozumieć, że
jesteś w stanie pomóc swojej mamie i siostrze? – wypalił. Chciał
zadać to pytanie spokojnym i beznamiętnym tonem, ale i tak wyczułam w nim
narastającą, ostrożną nadzieję.
Wpatrywał
się w Damiena tak intensywnie, że mały aż się speszył; jego policzki na
moment przybrały czerwony kolor, dziwnie współgrający z jego rudymi
włosami.
– Myślałem,
że tego nie chcecie – przyznał i jasne było, że to była jedna z tych
rzeczy, które nie miały dla niego sensu w „grze”. – Cały czas mówiliście,
żebym tutaj nie przychodził. Ale ja nie chcę już się bawić, bo zbliża się to
złe – skrzywił się.
Gabriel
chyba ledwo kontrolował siłę z jaką zaciskał obie dłonie na drobnych
ramionkach Damiena.
– „To złe”?
– powtórzył.
Damien
energicznie pokiwał głową.
– To złe.
Bez życia. Śmierć – powiedział poważnie; słowa te zawisły w powietrzu, tym
bardziej przerażające, że przecież właśnie padły z ust małego dziecka. –
Czuję, że coś jest źle i jeszcze mogę to naprawić. Ale kiedy przyjdzie
złe, już nie będę w stanie – wyjaśnił ze smutkiem, kręcąc główką.
Najwyraźniej nie do końca docierało do niego to, jakie konsekwencje niosło ze
sobą to, co czuł.
Zapadła
długa cisza, dawno jednak nie czułam wśród swoich bliskich takiego pobudzenia.
Wystarczyło, żebym spojrzała na twarz Gabriela, żebym była w stanie sobie
wyobrazić, jak trybiki w jego głowie pracują, powoli składając wszystko w całość
i tworząc coraz wyraźniejszy plan. Plan, którego był coraz bardziej
pewien.
Edward
nieświadomie zaciskał ramiona wokół mnie z coraz większą siłą, wpatrzony w stojącą
przy drzwiach dwójkę. Dopiero kiedy poczułam, że moje żebra zaczynają
protestować i wyrwał mi się cichy jęk, udało mu się nad sobą zapanować i rozluźnił
uścisk.
Spojrzał
wprost na Gabriela.
– Myślisz…?
– zaczął.
Gabriel
podniósł się z klęczka i mocno chwycił rączkę Damiena.
– Tak –
powiedział zdecydowanie. Zerkną na synka. – Damien, skarbie… – zaczął, ja
jednak nie zamierzałam dać mu skończyć.
– Gabrielu,
nie! – zaprotestowałam stanowczo, próbując znaleźć w sobie dość siły, żeby
samodzielnie siedzieć. – Nie pozwolę, żeby tak ryzykować. Nie mamy pewności, a ja
nie zamierzam pozwolić, żeby Damien się ode mnie zaraził! – niemalże
wrzasnęłam.
– Ależ,
kochanie moje… – zaczął, najwyraźniej zamierzając się spierać, ja jednak nie
zamierzałam słuchać.
Nie
rozumiał, jak ja się z tym wszystkim czułam? Pozwoliłam Alessi zostać,
kiedy dostrzegłam jej łzy i tęsknotę, a teraz zmuszona była walczyć o życie,
mierząc się z tą samą chorobą co ja. Poczucie winy, które z tego
powodu czułam, wręcz doprowadzało mnie do szaleństwa. Jak mogłam zaryzykować
zdrowiem również drugiego ze swoich dzieci?
Gabriel
musiał to zrozumieć – to, że gdybym którekolwiek z nich straciła, nigdy
bym sobie tego nie wybaczyła. Wiedziałam, że on również, ale przynajmniej nie
żyłby ze świadomością, że to on zaraził śmiertelną grypą bliźnięta.
Dostrzegłam
w oczach ukochanego rezygnację, ale również zrozumienie; ulżyło mi,
przynajmniej chwilowo, póki nie uświadomiłam sobie fatalnej pomyłki.
Nie, to nie
było po prostu rozumienie.
To była
prośba o to, żebym to ja zrozumiała.
Kiedy
Damien wyrwał Gabrielowi rączkę, ten nawet nie próbował go powstrzymywać.
Zesztywniałam cała, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć albo chociaż się
ruszyć, Damien już wskakiwał na moje łóżko. Chwilę później poczułam jego ciepłe
rączki na swojej rozgrzanej skórze, kiedy mnie dotknął.
– Ja chcę
wszystko naprawić, mamusiu – powiedział z entuzjazmem, wyraźnie
podekscytowany myślą o tym, że na cokolwiek może się w końcu przydać.
– Damien… –
zaczęłam spanikowana, chcąc go odgonić, ale wtedy uświadomiłam sobie, że to nie
będzie konieczne.
Damien
położył obie rączki wprost na mojej piersi, a ja poczułam się tak, jakby
nagle zdjęto ze mnie olbrzymi ciężar. Spojrzałam wprost w czekoladowe oczy
mojego synka – moje oczy – oszołomiona mocą, która wręcz emitowała z jego
drobnego ciała, porażając mnie i dosłownie we mnie wnikając. Niosło to ze
sobą przyjemne ciepło, absolutnie różne od gorączki i powoli rozchodzące
się po całym ciele.
Zawirowało
mi w głowie. Czułam wypełniającą mnie moc, inną niż ta, którą
przekazywaliśmy sobie z Gabrielem w intymnych momentach. Lecznicza
energia, która wypełniała Damiena i która składała się na jego dar,
przypominała wodę czystego strumienia, równie ciepłą i niewinną jak mój
synek. Wypełniała mnie, oszołamiając i przyprawiając o zawroty głowy,
ale i przynosząc nieopisaną ulgę.
Ciężko było
mi przypomnieć sobie, co było dalej. Wszystko składało się na mieszankę tego,
co odczuwałam oraz sprzecznych emocji. Wciąż bałam się o to, że coś stanie
się Damienowi i jednocześnie miałam żal do Gabriela, że w porę go nie
zatrzymał, narażając na to, że mały zarazi się czymś, co powoli zabijało mnie i Ali.
Wszystkie
te uczucia jednak nie miały znaczenia w obliczu fali ciepła, która miała
swoje źródło gdzieś w spoczywających na mojej piersi rączkach Damiena i powoli
wypełniała każdą komórkę mojego ciała. A wraz z przepływem tej mocy,
czułam jak moje mięśnie się rozluźniają, a objawy stają się bardziej
znośne.
Cokolwiek
robił Damien, zdawało się działać, dodając mi siły i ułatwiając
oddychanie.
A potem
wszystko zniknęło. Wspomnienia urywały się i podejrzewałam, że oszołomiona
nadmiarem bodźców i emocji, musiałam w którymś momencie po prostu
stracić przytomność. To wyjaśniałoby, dlaczego nie pamiętałam niczego więcej i obudziłam
się dopiero teraz.
Zrozumienie
przyszło nagle, a mnie serce przyśpieszyło, zdradzając zdenerwowanie. Czy
to możliwe, żeby…? Otworzyłam oczy i zdenerwowana rozejrzałam się po
pokoju, uświadamiając sobie, że jestem sama. Alessi również nie było i to
zaniepokoiło mnie najbardziej, przywykłam bowiem do tego, że moja córeczka cały
czas jest u mojego boku i mogę mieć przynajmniej złudne wrażenie, że
się nią opiekuję.
Fakt, że
nie było jej przy mnie, podziałał pobudzająco. Bez zastanowienia usiadłam i przyszło
mi to zaskakująco łatwo, chociaż wciąż czułam się dość marnie. Byłam wymęczona,
ale poza tym czułam się zdecydowanie lepiej, niż w ciągu ostatnich dni i ta
różnica była wręcz porażająca. Czułam, że temperatura chociaż trochę mi spadła i jestem
dość silna, żeby próbować wstawać.
Niewiele
myśląc, zsunęłam się z łóżka i stanęłam na nogi. W pierwszej
chwili odmówiły mi posłuszeństwa, jednak po przejściu kilku kroków, udało mi
się uchwycić równowagę. Bez problemu dotarłam na korytarz i wyszedłszy
nań, pośpiesznie dopadłam ze schodów.
Wcześniej
strome stopnie były dla mnie wyzwaniem, teraz jednak udało mi się je pokonać.
Co prawda cały czas kurczowo przytrzymywałam się poręczy, ale poza tym bez
większych trudności zeszłam na dół. Przez moment stałam, nasłuchując i wciąż
kurczowo zaciskając palce na barierce schodów, nagle jednak usłyszałam głosy
dochodzące z salonu i udałam się wprost tam.
Gabriel
siedział na kanapie, karmiąc Alessię krwią i raz po raz zerkając na Damiena,
który zajadał się czymś, co zidentyfikowałam jako naleśniki. Na samą myśl o jedzeniu
poczułam się głodna, co ostatecznie sprawiło, że mój żołądek zaczął głośno domagać
się posiłku. To bez trudu ściągnęło uwagę Gabriela, który poderwał głowę
spojrzał wprost na mnie.
Jego oczy
zabłyszczały, kiedy mnie zobaczył. Uśmiechnęłam się niepewnie, wciąż nieco
oszołomiona tym, co się działo, kiedy zaś ukochany odwzajemnił gest, byłam już
absolutnie pewna, że wszystko będzie dobrze.
Juhu!! Nareszcie Nessie zdrowa!! ^^ Cieszę się. Wciągnie sobie naleśniki? Ja też ^^
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego. ^^
Weny
Zaglądam na Twojego bloga już od dłuższego czasu i staram się śledzić w miarę uważnie to, co dzieje się u Twoich bohaterów. Muszę powiedzieć, że ten rozdział jakoś wyjątkowo przypadł mi do gustu. Zastanawiałam się dlaczego. Jeśli nie masz nic przeciwko, a podkreślałaś kilka razy, że chętnie czytasz opinie, postaram się to zgrabnie ująć w słowa.
OdpowiedzUsuńSpotykałam się już w komentarzach z opiniami, że czytelnikom nieco bardziej przypada do gustu postać Beau. Mnie osobiście podobało się to, że jej charakter wydawał się być bardziej złożony. W przypadku Ness mam wrażenie, że wiem co za chwilę się stanie. Jeżeli ktoś ma odnieść uraz, będzie to ona i od razu wszyscy rzucą się na ratunek. Proszę, nie zrozum mnie źle, ale zarówno ona, jak i Gabriel, a powoli też Carlisle, stają się przewidywalni. Chciałabym widzieć w nich odrobinę "pazura", niech czasem oni też postąpią nieszablonowo, niech mają drugie oblicze. Niech doktor nie będzie wiecznie poprawny.
W tym z rozdziałów czułam, że coś jest inaczej. Podobało mi się to, że Renesmee była jakby silniejsza, że miała w sobie determinację, a nie czekała na ratunek i ślepo poddawała się innym, dając się pocieszać, czekając na leki i obserwując załamujących nad nią ręce bliskich.
Warto też czasem przemilczeć niektóre sprawy. Ta moja uwaga odnosi się do innych rozdziałów. To, że ktoś mi powie, że Mary kocha Johna jest dla mnie po prostu wiadomością. Jeżeli Mary co chwila wzdychałaby do Johna, zachwycając się nawet najdrobniejszymi szczegółami np. tym jak on wiąże sznurowadła, sprawiłoby, że uznałabym ich za niedojrzałych, a nie zakochanych. Tutaj pojawiło się coś innego. Ness wcale nie protestowała, kiedy Edward wpadł i na moment odciągnął ją od Gabriela. Jeśli jej pierwszą myślą byłoby coś w stylu "spojrzałam tęsknie w kierunku Gabriela, marząc, by to on teraz mnie tulił", przewróciłabym oczami. Tak się nie stało, a ja i tak wiedziałam, że on ją kocha i to z wzajemnością. Rozumiesz co mam na myśli? Wcale nie trzeba wpadać w schematy Meyer, dając wszystko jak na tacy. Niech coś dzieje się za zamkniętymi drzwiami; taka "prywatność" w moich oczach sprawia, że myślę "wow, to jest prawdziwe, oni nie robią nic na pokaz". Taki minimalizm, bo mniej znaczy czasem więcej. Jeżeli kończysz rozdział w zaskakujący sposób, z większą niecierpliwością czekam na kolejny, ale jeśli każdy kończy się tak samo, traci się gdzieś ten efekt. Pozostawienie bohaterów podczas prozaicznych czynności wcale nie zniechęca. I tak mam gdzieś z tyłu głowy, że prędzej czy później coś się wydarzy, bo dałaś się poznać od tej strony :)
Chcę Ci jeszcze powiedzieć, że mało jest blogów, które rozwijają się tak prężnie, jak Twój. Masz duży talent i smykałkę, a moje uwagi nie są złośliwe, ale chciałam podzielić się z Tobą moimi spostrzeżeniami. Czasem samemu autorowi jest trudno wychwycić takie drobiazgi. Życzę Ci weny i wielu pomysłów. Mimo że bazujesz na częściowo kanonowych postaciach, to tło z całym światem telepatów, a teraz dodatkowo Miastem Nocy jest naprawdę dobre i wciąga. Masz predyspozycje do tego, żeby stworzyć niesamowitą rzeczywistość. Nie patrz szablonowo, skomplikuj czasem charaktery postaci, zagłęb się w nich i zaskocz nas. To Ty nimi rządzisz, baw się tym!
Jeszcze raz życzę wszystkiego dobrego i gorąco Ci kibicuję. Lekkiego pióra, serdecznie pozdrawiam!
Jeśli będziesz chciała jakkolwiek skomentować moje uwagi, chętnie to przeczytam.
Zaglądam na Twojego bloga już od dłuższego czasu i staram się śledzić w miarę uważnie to, co dzieje się u Twoich bohaterów. Muszę powiedzieć, że ten rozdział jakoś wyjątkowo przypadł mi do gustu. Zastanawiałam się dlaczego. Jeśli nie masz nic przeciwko, a podkreślałaś kilka razy, że chętnie czytasz opinie, postaram się to zgrabnie ująć w słowa.
OdpowiedzUsuńSpotykałam się już w komentarzach z opiniami, że czytelnikom nieco bardziej przypada do gustu postać Beau. Mnie osobiście podobało się to, że jej charakter wydawał się być bardziej złożony. W przypadku Ness mam wrażenie, że wiem co za chwilę się stanie. Jeżeli ktoś ma odnieść uraz, będzie to ona i od razu wszyscy rzucą się na ratunek. Proszę, nie zrozum mnie źle, ale zarówno ona, jak i Gabriel, a powoli też Carlisle, stają się przewidywalni. Chciałabym widzieć w nich odrobinę "pazura", niech czasem oni też postąpią nieszablonowo, niech mają drugie oblicze. Niech doktor nie będzie wiecznie poprawny.
W tym z rozdziałów czułam, że coś jest inaczej. Podobało mi się to, że Renesmee była jakby silniejsza, że miała w sobie determinację, a nie czekała na ratunek i ślepo poddawała się innym, dając się pocieszać, czekając na leki i obserwując załamujących nad nią ręce bliskich.
Warto też czasem przemilczeć niektóre sprawy. Ta moja uwaga odnosi się do innych rozdziałów. To, że ktoś mi powie, że Mary kocha Johna jest dla mnie po prostu wiadomością. Jeżeli Mary co chwila wzdychałaby do Johna, zachwycając się nawet najdrobniejszymi szczegółami np. tym jak on wiąże sznurowadła, sprawiłoby, że uznałabym ich za niedojrzałych, a nie zakochanych. Tutaj pojawiło się coś innego. Ness wcale nie protestowała, kiedy Edward wpadł i na moment odciągnął ją od Gabriela. Jeśli jej pierwszą myślą byłoby coś w stylu "spojrzałam tęsknie w kierunku Gabriela, marząc, by to on teraz mnie tulił", przewróciłabym oczami. Tak się nie stało, a ja i tak wiedziałam, że on ją kocha i to z wzajemnością. Rozumiesz co mam na myśli? Wcale nie trzeba wpadać w schematy Meyer, dając wszystko jak na tacy. Niech coś dzieje się za zamkniętymi drzwiami; taka "prywatność" w moich oczach sprawia, że myślę "wow, to jest prawdziwe, oni nie robią nic na pokaz". Taki minimalizm, bo mniej znaczy czasem więcej. Jeżeli kończysz rozdział w zaskakujący sposób, z większą niecierpliwością czekam na kolejny, ale jeśli każdy kończy się tak samo, traci się gdzieś ten efekt. Pozostawienie bohaterów podczas prozaicznych czynności wcale nie zniechęca. I tak mam gdzieś z tyłu głowy, że prędzej czy później coś się wydarzy, bo dałaś się poznać od tej strony :)
Chcę Ci jeszcze powiedzieć, że mało jest blogów, które rozwijają się tak prężnie, jak Twój. Masz duży talent i smykałkę, a moje uwagi nie są złośliwe, ale chciałam podzielić się z Tobą moimi spostrzeżeniami. Czasem samemu autorowi jest trudno wychwycić takie drobiazgi. Życzę Ci weny i wielu pomysłów. Mimo że bazujesz na częściowo kanonowych postaciach, to tło z całym światem telepatów, a teraz dodatkowo Miastem Nocy jest naprawdę dobre i wciąga. Masz predyspozycje do tego, żeby stworzyć niesamowitą rzeczywistość. Nie patrz szablonowo, skomplikuj czasem charaktery postaci, zagłęb się w nich i zaskocz nas. To Ty nimi rządzisz, baw się tym!
Jeszcze raz życzę wszystkiego dobrego i gorąco Ci kibicuję. Lekkiego pióra, serdecznie pozdrawiam!
Jeśli będziesz chciała jakkolwiek skomentować moje uwagi, chętnie to przeczytam.
Cóż ja Ci mogę, kobieto, powiedzieć? Po pierwsze, mam ochotę cię uściskać za to, że jako jedyna napisałaś coś, co można określić mianem PRAWDZIWEJ opinii. O czymś takim marzę od dawna i chociaż każdy komentarz moich czytelników - pozdrawiam serdecznie - dodaje mi skrzydeł, czasami po prostu trzeba czegoś takiego, tym bardziej, że sama lubuję się w takich wyszukanych opiniach, jeśli oczywiście autor daje mi sposobność do zwrócenia uwagi na tak liczne szczegóły.
OdpowiedzUsuńTwoje uwagi są jak najbardziej trafione, ale (o, tak, zawsze jest jakieś "ale") tak naprawdę nie wiesz, co dzieje się w mojej głowie. Ta historia jest od dawna napisana w mojej głowie, każdy najdrobniejszy szczegół i ma dokładnie taki kształt, jakiego oczekiwałam. Wątek choroby, telepatów i cieni (mam na myśli to, co dzieje się z Laylą) nie jest przypadkowy. Z założenia wiem, że ludzie - i nieśmiertelni - nie zmieniają się ot tak i na to trzeba czasu. Jak najbardziej tak ma być, że każde z nich kręci się wokół czegoś, co do tej pory było mu obce, próbując się z tym na swój sposób oswoić. Takie wydarzenia nie pozostają bez echa i, jak zaznaczyłam to wyraźnie ustami Michaela, wszyscy zapłacą za zmiany, które się dokonają.
Już widzę, że moje zabiegi przynoszą skutki, dlatego tym trudniej uznać mi Twoje uwagi za słuszne. Owszem, zgadzam się z tym, co napisałaś, ale to wnioski wyciągnięte z tego, że nie znasz moich planów - bo i skąd miałabyś znać? =) Sama już zauważyłaś, że w tym rozdziale Nessie była inna - silniejsza, bardziej zdecydowana. Bo ona już się zmienia i to będzie coraz wyraźniejsze, zwłaszcza bacząc na to, co już ją spotkało i jeszcze spotka. Choroba to przełom, tym bardziej, że teraz ma powody do walki - jej własne dzieci.
Gabriel... On już się zmienił, co nie raz wytknęła mu Isabeau. Ta miłość go odmieniła i to niekoniecznie na dobre, bo robi się nadopiekuńczy. To Renesmee go zmieniła, więc i ona będzie musiała sprawić, żeby stał się takim, jakim do tej pory był. Że jest równie silna, co jego siostry i może ją traktować na równi ze sobą. A znajdzie kilka osób, które pomogą jej to udowodnić.
Jeżeli chodzi o Carlisle'a... Hm, najwięcej stanie się w ostatniej księdze (powiedzmy, że mam ciekawe plany na dar przemienionej przez Nessie Anny, na Esme i oczywiście na doktora), ale tutaj również COŚ się wydarzy. Zaczynając od rozdziału, który pojawi się jeszcze w tym tygodniu i który domiesza do wszystkiego Drake'a i Bliss. Pewne tajemnice wyjdą na jaw, coś się wydarzy i to zdecydowanie Carlisle będzie musiał być tym, który porządnie nią potrząśnie. Zaręczam, że dostaniesz to czego chciałaś, tak jak miałam od początku zaplanowane.
Cieszę się, że zwróciłaś mi uwagę na to, co sądzisz o bohaterach, bo to jedynie utwierdza mnie w przekonaniu, że idę w najlepszym możliwym kierunku. Że zmiany, które zamierzam wprowadzić, będą jak najbardziej zaskakiwać i zaplanowałam je na odpowiedni moment. Właśnie sęk w tym, że to historia zmian - wszystko się zmieniło, kiedy Lorena przeniosła Angela i Laylę do Londynu. Reakcja łańcuchowa, pełna konsekwencji i sytuacji, które zdecydowanie muszą nieść za sobą istotne zmiany.
OdpowiedzUsuńRaz jeszcze dziękuję na komentarz i mam nadzieję, że jeszcze nie raz napiszesz, bo twoje słowa sprawiają, ze mam ochotę latać. Ta krytyka to dla mnie jedynie przekonanie, że to, co piszę, ma sens - bo tak powinno w tym momencie się wydarzyć. Być może mam skłonności do rozwlekania pewnych wydarzeń w czasie, ale uwielbiam skupiać się na emocjach i nie uznaję nierealnych nagłych zmian charakterów. Słusznie czy nie, nie mam pojęcia, ale wierzcie mi, że nie wzrouję się na Stephanie Meyer. Owszem, wykorzystuje jej postacie i to odrobinę mnie ogranicza, ale zdaje sobie sprawę, jakie wydarzenia naprawdę zmieniają człowieka (wampira/hybrydę/zmiennokształtnego/wilkołaka - niepotrzebne skreślić) i jak najbardziej mam wszystko zaplanowane.
Sądzę, że po tempie w jakim pisze, dało się zorientować, że to nie jest niezaplanowana historia, która powstała pod wpływem chwili. Chodziłam z tą historią od roku, zanim zdecydowałam się napisać pierwszy rozdział, a i tak opowiadanie to cały czas rozrasta się, sięgając monstrualnych rozmiarów. To trudne zadanie, żeby to wszystko poukładać we właściwy sposób i bardzo możliwe, że dla niektórych w pewnych momentach może nie być to tak idealne, jakby oczekiwali, ale ja jestem zadowolona z każdej linijki - bo jest dokładnie taka, jak ją planowałam. I moje postacie są takie, jakie miały być od samego początku. A to jest tym trudniejsze, że żaden charakter nie został nakreślony przypadkiem - te postacie mają żyć, mając swoją historię i uczucia, a także rolę do odegrania. Próbuję też zrobić to, czego zabrakło mi o pani Meyer - skupić się na innych postaciach, dlatego bohaterami nie są jedynie Renesmee i Gabriel.
Dobrze, wystarczy - chyba napisałam dość. Mam nadzieję, że dalsza część mojej historii przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy śledzą mojego bloga regularnie - zachęcam, żebyście częściej dawali o sobie znać, bo uwielbiam dyskutować na temat swoich planów i historii. LITT wciąż żyje własnym życiem, a wkrótce posunę się do czegoś naprawdę nietypowego i mam nadzieję, że zaspokoję niedosyt wszystkich czytających, jeśli chodzi o akcje i zmiany charakterów.
Pozdrawiam i zapraszam na kolejny rozdział, który pojawi się jeszcze dzisiaj.
Nessa.
gdzie można złapać z tobą kontakt? :)
OdpowiedzUsuńNa e-male'a: justyna1062@op.pl. Pisać śmiało ;)
OdpowiedzUsuńNessa.
a gadu gadu czy też inny komunikator? :-)
OdpowiedzUsuńNiestety, już nie. Mój internet chodzi zdecydowanie zbyt słabo ostatnimi czasy, żeby sobie poradził z GG. Jedynie male =)
OdpowiedzUsuńOch, Gabriel to niby Licavoli, a czasem głupi jak Cullen. Że nie wpadli na to, że Uzdrowiciel może uzdrowić. Ach, jeszcze wielu jego możliwości nie znają (minka diabełka) :D Zazwyczaj nie zachwycam się w komentarzach rozdziałami, raczej smieszkuje, ale ty, Kochana, wiesz najlepiej, co ja myślę o twojej twórczości <3
OdpowiedzUsuń