Gabriel
Gabriel miał tego serdecznie
dość. Zaczynał szaleć ze zmartwienia, bierność zaś była najgorsza w całej
sytuacji. Nie mógł wręcz uwierzyć, że minęły zaledwie dwa dni – zdawało mu się,
że czas stanął w miejscu i trwa w tym koszmarze już całą
wieczność.
Nie dość,
że czuł się bezradnie, ręce drżały mu tak bardzo, że nie mógł nic w nich
utrzymać. W innym wypadku to on, a nie Esme, siedziałby przy Nessie,
zmieniając jej chłodne okłady.
Leki
oczywiście nic nie dawały – nie przy gorączce, która przekraczała wszelakie
normy. Może powinni się cieszyć, że temperatura przynajmniej przestała jej
skakać i utrzymywała się na poziomie czterdziestu pięciu stopni, czasami
trochę mnie. Wyższa prawdopodobnie zabiłaby nawet ją, chociaż czymś nieprawdopodobnym
zdawało się, żeby w połowie nieśmiertelna istota umarła z powodu
gorączki. Ba! Że w ogóle była chora.
Miał
wrażenie, że szczęście ucieka mu między palcami – i to akurat wtedy, kiedy
je znalazł. Mógł wprost stwierdzić, że Nessie umierała na jego oczach, a on
nie mógł nic zrobić. On, telepata, który przecież był w stanie jedną myślą
przewrócić skałę w pył, był całkowicie bezradny wobec czegoś, co nawet nie
było namacalne.
Przez
pierwszy dzień było łatwiej, bo wierzył, że to nic takiego. Siedział cały czas
przy niej, pilnując żeby piła jak najwięcej i bez kłótni brała leki,
którymi próbował zwalczać objawy doktor. Głownie spała, tak jak podczas ciąży,
dlatego znosił to cierpliwie, wręcz zachęcając ją, żeby jak najwięcej
odpoczywała.
Ale
później… Gorączka ją wykańczała i momentami była tak wyczerpana, że nie
wiedziała, co się wokół niej dzieje. Być może Gabriela powinien cieszyć fakt,
że zawsze budziła się z jego imieniem na ustach, uspokajając się dopiero
wtedy, kiedy przekonała się, że przy niej jest, ale nie potrafił tego docenić.
Zdecydowanie bardziej pragnął, żeby była zdrowa – obojętnie jaką cenę musiałby
za to zapłacić.
Jakby tego
było mało, Carlisle zaczynał być bezradny i to dodatkowo Gabriela
przerażało. Lekarstw nie działały, gorączka wymykała się spod kontroli i chyba
jedynie nad kaszlem udało się nieco zapanować, chociaż w momentach, kiedy
znów zaczynała z nim walczyć, miał wrażenie, że zaraz się zakrztusi i wcale
nie będzie w stanie oddychać. Pocieszający był jedynie fakt, że wciąż
mieli sprzęt, który wykorzystywali po porodzie i w każdej chwili
mogli ją podłączyć do respiratora; bała się tego, ale gdyby to było konieczne…
Nie chciał
nawet o tym myśleć. Poza tym musiał zachować zdrowe zmysły, nie tylko dla
Renesmee, ale i dla dzieci. Kiedy Nessie była w miarę przytomna, sama
nalegała, żeby czasami ją zostawiał i był przy bliźniętach. Chciała, żeby
Alessia i Damien mieli przy sobie chociaż jedno z rodziców, ale teraz
Gabriel nie nadawał się nawet do opieki nad dziećmi.
Doszedł go
cichutko jęk; momentalnie przeniósł wzrok na drobną postać na łóżku.
– Gabriel? –
To było pierwsze pytanie, które zawsze zadawała. Rozejrzała się nieprzytomnie i Esme
musiała ja przytrzymać, żeby przypadkiem nie próbowała się podnosić. – Gabrielu…
– zaczęła raz jeszcze, nie uzyskawszy odpowiedzi.
Panika w jej
głosie go otrzeźwiła i w ułamku sekundy znalazł się przy niej. Esme
odsunęła się, żeby zrobić mu miejsce, ale prawie nie był tego świadom.
– Cii…
Jestem tutaj cały czas – zapewnił ją czule, głaskając jej rozpalony policzek.
Krótko ucałował ją w czoło. – Jak się czujesz? – zapytał, mając nadzieję,
że tym razem jest na tyle przytomna, że odpowie, zamiast zacząć majaczyć.
Zamrugała i zaraz
spojrzała mu w oczy. Jej własne błyszczały niezdrowo.
– Zmęczona –
poskarżyła mu się wyczerpanym głosem. Odetchnął w duchu; fakt, że
przytomnie z nim rozmawiała był jedynym postępem, jakiego w ostatnim
czasie zawsze wyczekiwał. – Ty też. Sypiasz w ogóle? – zapytała niemal
oskarżycielskim tonem.
Jej
bystrość w tym stanie go zaskoczyła.
– Oczywiście,
moje kochanie – skłamał, chociaż miał świadomość, że ona doskonale wie, jaka
jest prawda. Po prostu chciał ją uspokoić. – Pójdę po twojego dziadka, dobrze? –
dodał, chcąc mieć przynajmniej kilka sekund na to, żeby doprowadzić się do
porządku.
Chciał
wstać, bo właściwie leżał na skrawku łóżka obok niej, ale chwyciła go za rękę.
Jak na osłabienie, wciąż miała sporo siły.
– Nie.
Zostań przy mnie – poprosiła, a on po prostu nie potrafił jej odmówić.
Przytuliła się do niego, wtulając twarz w jego tors. – Odpocznij – zaproponowała
mu, wygodniej układając się w jego ramionach.
Zanurzył
twarz w jej miękkich włosach i westchnął. Kiedy była tak blisko, mógł
przynajmniej na moment zapomnieć o tym, że jest chora… A może mógłby,
gdyby jej skóra go nie parzyła. Tak czy inaczej, zamierzał docenić moment,
który w tym momencie mieli wyłącznie dla siebie.
– Dobrze,
moja śliczna, dobrze… – obiecał. Odsunął ją nieznacznie, żeby raz jeszcze
zerknąć na jej twarz, po czym delikatnie ułożył na jej czole chłodny okład,
który strząsnęła, kiedy się obudziła. Skrzywiła się. – Cii… – powtórzył, znów
mocno ją przytulając.
Mogło jej
się zdawać, że czułość czy fakt, że może się przytulić, daje jej więcej niż
jakiekolwiek medykamenty, ale to skutkowało przecież jedynie na jej samopoczucie.
Fizycznie wciąż było źle i nie mógł o tym zapominać – musieli
przynajmniej próbować zbić jej temperaturę.
Usłyszał,
że Esme po cichu się wycofuje, żeby dać im chwilę prywatności, ale prawie nie
zwrócił na to uwagi. Wciąż przytulał Nessie, głaskając ją delikatnie po włosach
i plecach. Miał wrażenie, że znów zasnęła i chociaż z jednej
strony wiedział, że to dla jej dobra, z drugiej obawiał się, że może już
się nie obudzić.
Mimochodem
pomyślał o tych dwóch dniach, kiedy Renesmee była w czymś na kształt
śpiączki. Zadrżał na samą myśl, zwłaszcza na wspomnienie tego, jak jej serce
stanęło i musiał o nią walczyć. Momentalnie wyostrzył słuch, przez
kilka nieznośne długich minut kontrolując nierówne bicie jej serca i ciężki
oddech.
Poruszyła
się w jego ramionach niespokojnie i zaczęła kaszleć. Odsunął się od
niej nieznacznie, żeby łatwiej jej było oddychać i delikatnie ułożył ją
wygodniej na poduszkach, chcąc jak najbardziej jej ulżyć. Nie obudziła się, a nawet
jeśli, najwyraźniej nie była w stanie otworzyć oczu.
Usłyszał
kroki na korytarzu. Bez problemu rozpoznał pierwsze z nich – tak lekko, a przy
tym pewnie mogła się poruszać wyłącznie Isabeau. Towarzyszył jej ktoś jeszcze,
ale Gabriel potrzebował dłuższej chwili żeby zorientować się, że to Carlisle.
Może faktycznie znaczyło to, że sam musi odpocząć, ale z drugiej strony,
po prostu nie zgadało mu się to, że ta dwójka mogłaby przebywać razem. Zakładał
raczej, że wpadli na siebie, zmierzając w jednym kierunku.
Tak czy
inaczej, nie miał wątpliwości, że oboje chcą zajrzeć do Nessie – albo
przynajmniej do pokoju, w którym przebywała, bo intencji Isabeau w ogóle
nie był pewien. Wbił wzrok w drzwi akurat w momencie, w którym
się otworzyły; Carlisle przepuścił Beau przodem, co tą najwyraźniej speszyło,
bo jedynie zerknęła na niego przelotnie i szybkim krokiem podeszła bliżej.
– Zapanuj
nad sobą, braciszku. Wcale nie chcę, a non stop muszę słuchać twoich
jojczeń – rzuciła zamiast powitania, opierając się o ścianę i zaplatać
ręce na piersi.
Spojrzał na
nią rozdrażniony. Naprawdę miał aż tak wielki problem z utrzymaniem myśli
na wodzi, że nieświadomie bombardował nimi wszystkich dookoła, chociaż jedynie
Isabeau była w stanie je zinterpretować?
– Potwierdzam
– mruknęła, dając mu do zrozumienia, że znów to robi. – Wycziluj – dodała,
spoglądając na niego niemal troskliwie. Doceniłby to, gdyby jej rada nie była
jedną z najbardziej idiotycznych, jakie kiedykolwiek słyszał.
Powstrzymał
się od komentarza jedynie dlatego, że Nessie poruszyła się w jego
ramionach, by po chwili zatrzepotać powiekami. Nie był pewien, czy to jego
siostra ją obudziła, czy nie, ale i tak był na Isabeau zdenerwowany.
– Od niego
tego nie wyegzekwujesz – mruknęła sennie, przenosząc na niego niemal figlarne
spojrzenie. – To chyba jakieś skrzywienie, bo Gabriel uwielbia się zamartwiać.
Na ustach
Isabeau pojawił się cień złośliwego uśmiechu. Gabriel warknął, ale w żartach,
zbyt skupiony na tym, że Nessie była przytomna i była w stanie
żartować na jego temat z jego siostrą. Spojrzał na nią i nachylił
się, jakby chciał ją pocałować, chociaż tego nie zrobił; ich nosy zetknęły się
ze sobą, kiedy spojrzał jej prosto w oczy.
– Dziękuję
za wsparcie, kochanie – wyszeptał cicho.
Nie
zareagowała, tylko spróbowała sama doprowadzić do pocałunku. Chciał się z nią
drażnić, ale kiedy jej wargi musnęły jego własne, po prostu nie był w stanie.
Złożył na jej ustach najbardziej niewinny, krótki pocałunek, nie chcąc
pozwolić, żeby straciła zbyt wiele energii, dając ponieść się emocjom. To, że
czuła się trochę lepiej, nic jeszcze nie znaczyło.
Westchnęła
rozczarowana, kiedy się odsunął, ale chyba nie miała pretensji o to, że
pocałunek był zbyt krótki. Drażniło ją raczej to, że była zmęczona i ledwo
przytomna, poza tym zaledwie chwilę po pieszczocie znów się rozkaszlała i to
tak gwałtownie, że Gabriel musiał pomóc jej usiąść, żeby była w stanie
złapać oddech.
– Chyba
lekarstwa wciąż niewiele dają – zauważył cicho obserwujący do tej sytuację
Carlisle. Podszedł do wnuczki i usiadł na drugim skraju łóżka, żeby mieć
do niej swobodny dostęp. Zupełnie machinalnie położył dłoń na jej rozpalonym
czole i zaraz z westchnieniem ją zabrał, bo zadrżała na całym ciele. –
Spróbuję ci podać coś innego, chociaż może zbytnio się śpieszymy. Poprzednia
dawka... – zaczął, ale Gabriel zdecydował się mu przerwać.
– Poprzednie
dostała pięć godzin temu. Gdyby miały działać, już byłoby lepiej – przypomniał
tonem chłodniejszym niż chciał. To nie była wina doktora, że ludzkie leki nie
były w stanie zwalczyć choroby, która zdołała zaatakować organizm
pół-wampira.
Carlisle
powoli skinął głową.
– Tak czy
inaczej, spróbujemy czegoś innego – powtórzył, zwracając się przede wszystkim
do Nessie. Już przestała pokasływać, ale Gabriel jak na razie nie zamierzał
pozwolić jej się położyć, póki oddech i rytm serca miała nierówny. – Jak
się czujesz, skarbie? Dalej nie masz apetytu? – upewnił się, zaciskając palce
na jej nadgarstku.
Pokręciła
głową i spróbowała jakoś wygodniej oprzeć się o Gabriela, wymęczona.
Spojrzał na nią bezradnie, kiedy ułożyła mu głowę na ramieniu i – nie
mogąc się powstrzymać – raz jeszcze musnął wargami jej czoło.
Carlisle
już na samym początku, planując leczenie, wspomniał o tym, że najlepsza
dla Renesmee byłaby krew, ale wtedy nikt nie przewidział jednego – że
dziewczyna nie będzie chciała jej przyjmować. Nie to, że robiła im to na
przekór, a po prostu coś ją od posoki odrzucało. Kiedy doktor przekonał
ją, żeby wypiła chociaż ćwierć porcji, skończyło się tym, że po prostu
zwymiotowała – jej ciało po prostu nie było w stanie płynu spożytkować.
Ostatecznie
doktor zaryzykował stwierdzenie, że choroba i leki sprawiają, że to ludzka
cząstka ma większy wpływ – a ludzie nie piją krwi, bo im szkodzi. Z drugiej
strony wszystko wskazywało na to, że geny odziedziczone po ojcu, paradoksalnie
blokują działanie lekarstw. Wyglądało to tak, jakby wirus (czy cokolwiek
innego, co było odpowiedzialne za tę podobną do grypy chorobę) był
przystosowany właśnie do organizmu dhampira, całkowicie umożliwiając leczenie.
Gabriel sam
już nie wiedział, co o tym myśleć. Carlisle jak na razie stawiał na
obserwację i podawanie kolejnych środków, ale wszystko to przynosiło marny
efekt. Gabriel miał coraz więcej wątpliwości do biernej obserwacji i czekania
na przełom, który mógłby zwiastować, że choroba faktycznie sama minie, tak jak w przypadku
grypy. Co z tego, że objawy wyglądały bardzo podobnie, skoro sam przebieg
był zdecydowanie bardziej gwałtowny i Nessie wydawało się być bliżej do
śmierci, niż do powrotu do zdrowia?
Miał wiele
uwag, ale nie wypowiedział żadnej, delikatnie odsuwając się, żeby Carlisle mógł
od niego dziewczynę przejąć. Doktor objął wnuczkę, pomagając jej usiąść tak,
żeby mogła wziąć kolejne leki i chociaż posłusznie się temu poddała, widać
było, że nie jest zadowolona ze zmiany ramion, które ją podtrzymywały. Cały czas
wpatrywała się w Gabriela, jakby chcąc się upewnić, że ten nie skorzysta z okazji
i nigdzie nie pójdzie.
– Cały czas
tutaj jestem – zapewnił ją kojącym głosem.
Skinęła
głową, ale wcale nie wyglądała na przekonaną. Mimo to przeniosła wzrok na
swojego dziadka, kiedy podał jej szklankę z wodą i jakieś tabletki.
– Wypij,
skarbie – zachęcił ją. – Za chwilę będziesz mogła się położyć – dodał, po czym
zerknął na Gabriela. – Macie jeszcze lód? – upewnił się, co chyba znaczyło, że
nie był do końca przekonany do tego, czy kolejny lek cokolwiek zdziała.
– Jasne – zapewnił,
spoglądając na Nessie; wiedział, że nie lubiła tych okładów, nawet jeśli
przynosiły jej ulgę i chociaż odrobinę zbijały szalejącą gorączkę.
Obserwował
doktora i wiedział, że próbuje wszystkiego, co tylko przychodzi mu do
głowy, ale to wciąż nie zmieniało jednego – to wciąż było za mało. Może i dzięki
dzięki tym wszystkim latom doświadczenia był doskonałym lekarzem, ale
najwyraźniej ta konkretna choroba wychodziła poza zasięg tych, które miał
szanse wyleczyć. To było coś z czym żadne z nich się nie spotkało i wszystko
wskazywało na to, że po prostu nie ma skutecznego leku – przynajmniej nie
pośród tych, które stosowali ludzie.
Kątem oka
zaobserwował, że Renesmee pośpiesznie dopiła wodę – była spragniona – i miał
już zaproponować, że przyniesie jej więcej, kiedy doszło go ciche prychnięcie.
Momentalnie
spojrzał na przyczajoną pod ścianą Isabeau; już prawie zdążyło niej zapomnieć,
przynajmniej do tej chwili.
– Chemia,
więcej chemii i lód. To może od razu do kostnicy? Tam tez jest zimno, ale
przynajmniej nikt nie będzie jej truł – zadrwiła, kręcąc z niedowierzaniem
głową.
Gabriel
rzucił jej ostre spojrzenie, tym bardziej, że zauważył, że Renesmee zadrżała i mocniej
wtuliła się w obejmującego ją doktora.
– Więc co
proponujesz, pani doktor – zapytał,
kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa. Isabeau nie znała się na medycynie,
dlatego lepiej żeby się nie odzywała.
Isabeau
uniosła z wyższością głowę.
– Kwiat bzu
czarnego. Korę wierzby. Mogę wymieniać całą noc – oznajmiła spokojnie.
Miał ochotę
ją wyśmiać, ale w tym momencie nie miał zupełnie nastroju. Chwycił
najbliższa wolną poduszkę i po prostu cisnął ją w stronę siostry;
chociaż była w stanie jej uniknąć albo pochwycić, pozwoliła żeby miękki
materiał uderzył ją w pierś.
– Jestem
średnio zainteresowany tym, czego uczą w szkole czarownic – warknął
rozdrażniony, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Leki nie pomagają, a ty
bredzisz coś o wierzbach? – prychnął, ale bynajmniej nie oczekiwał
odpowiedzi.
Poza tym,
bardzo chętnie skombinowałby sobie nie tyle korę wierzby, co kilak giętkich
witek – chociażby po to, żeby porządnie wychłostać siostrę, zanim palnie coś,
czego później mogłaby żałować. Ta perspektywa była bardzo kusząca i prawie
udało mu się uśmiechnąć.
Wzruszyła
ramionami i odrzuciła mu poduszkę. Złapał ją zupełnie machinalnie i ledwo
powstrzymał, żeby znów w nią nie cisnąć – tym razem mocniej, może nawet
tak, żeby ścięło ją z nóg. Był w okropnym nastroju, a Isabeau
jedynie niepotrzebnie dodatkowo go nakręcała.
– Jak sobie
chcecie – rzuciła urażona, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że najrozsądniej
będzie się oddalić. Ruszyła w stronę drzwi, ale w progu jeszcze na
moment odwróciła się w ich stronę. – Ziele fiołka trójbarwnego też... – zaczęła.
Gabriel
cisnął w nią poduszką, ale tym razem uniknęła ciosu, po prostu pośpiesznie
zatrzaskując drzwi. Poduszka z głuchym pacnięciem uderzyła o drewno i natychmiast
osunęła się na podłogę, tuż przy nich. Gabriel pomyślał, że jedynym plusem jest
to, że drzwi otwierały się do środka i Isabeau miałaby przynajmniej tą
jedną przeszkodę, gdyby jednak zechciała wrócić.
Powoli
wypuścił powietrze z płuc, po czym w końcu na powrót skupił się na
Renesmee. Spojrzał na nią, żeby przekonać się, że najwyraźniej była zbyt
wymęczona, żeby doczekać końca wymiany zdań z Isabeau – po prostu zasnęła.
Uznał, że tak jest nawet lepiej, bo chciał porozmawiać z jej dziadkiem,
ale nie wiedział jak zrobić to tak, żeby przy tym jej nie wystraszyć.
Nie miał
pewności, jak Carlisle zareagował na uwagi Isabeau, ale z pewnością
wyglądał na przygnębionego. Gabriel potrafił to zrozumieć – pewnie jemu było
jeszcze trudniej znieść bezradność; co innego było zawieść, kiedy chodziło o zdrowie
kogoś obcego, a co innego gdy ceną było zdrowie jego wnuczki. Podejrzewał
co prawa, że w obu przypadkach doktor przeżywałby to równie mocno – miał w sobie
naprawdę wiele empatii – ale mimo wszystko fakt, że nie potrafił pomóc akurat
Renesmee z pewnością dodatkowo pogarszał sytuację.
– W jednym
ta mała zołza ma rację: leki nie działają – powiedział w końcu, uciekając
wzrokiem z twarzy doktora na pogrążoną we śnie Renesmee.
Zawsze
lubił na nią patrzeć – a jeszcze bardziej uwielbiał tworzyć dla niej
najpiękniejsze z możliwych snów, byle tylko sprawić jej przyjemność. Nie
robił tego, bo chciał żeby odpoczywała, poza tym zdecydowanie ważniejsze było
kontrolowanie jej fizycznego stanu. Zresztą szczerze wątpił, żeby przy tak
wysokiej temperaturze zwracała uwagę na coś tak trywialnego jak sny.
– Wiem – westchnął
Carlisle. – Najgorsze jest w tym to, że właściwie nie mam pojęcia z czym
walczymy. Równie dobrze może się okazać, że to jakaś infekcja albo wirus i najskuteczniejsze
byłyby antybiotyki, ale nie mam pewności. Mała nie ma powiększonych węzłów
chłonnych, dlatego na początku wykluczałem taką możliwość, ale teraz... Cóż, to
mimo wszystko wygląda jak grypa – usprawiedliwił się.
Gabriel
poczuł, że znów ogarnia go irytacja.
– Więc co
robimy? Czekamy? – zapytał, w końcu postanawiając zwrócić uwagę na to, że
ma co do tej metody olbrzymie wątpliwości. – Skoro nie wiadomo co to, dlaczego
tego nie sprawdzić? – naciskał.
Nie
oczekiwał cudu czy jakiegoś olśnienia – chciał mieć przynajmniej chociaż
poczucie, że cokolwiek robią. Nawet gdyby miało to sprowadzać się do
bezsensownego kartkowania książek albo jakichkolwiek badaniach, które mogłyby
coś ustalić.
Doktor
pokiwał głową, najwyraźniej biorąc jego słowa pod uwagę. Gabriel zaczął nerwowo
uderzać palcami o udo, czując się jeszcze bardziej bezradnie w panującej
ciszy. Przynajmniej miał wrażenie, że Renesmee oddycha w miarę lekko, co
pozwalało mu chociaż odrobinę się uspokoić – przynajmniej kaszel już tak bardzo
jej nie męczył, chociaż kiedy dostawała ataków, cały czas miał wrażenie, że
zaraz jakimś cudem wypluje płuca.
– Mógłbym
ewentualnie pobrać Nessie krew – odezwał się w końcu Carlisle, ostrożnie
dobierając słowa – ale nie obiecuję, że to jakkolwiek nam pomoże, Gabrielu.
Zresztą i tak musimy poczekać do jutra, zanim będę miał taką możliwość.
Dopiero co dostała leki, więc trzeba odczekać aż znikną z organizmu – wyjaśnił,
powoli się podnosząc. – Na razie niech śpi. Zawołaj mnie, gdyby coś się działo –
poprosił na odchodne.
Gabriel
mruknął coś w odpowiedzi, walcząc ze sobą o to, żeby nie poczuć
nadziei. Gdyby sobie na to pozwolił, a badanie nie wniosłoby niczego
nowego, później długo przeżywałby rozczarowanie. A Renesmee potrzebowała
go silnego, przynajmniej w momentach, kiedy była przytomna – później mógł
sobie pozwolić na chwilę załamania.
W tym
momencie zresztą był całkowicie pewien tylko jednej rzeczy: zdecydowanie
wolałby, żeby nie musieć doktora wołać, chociaż ze swoim chorym szczęściem
pewnie i na to nie miał co liczyć.
Super . ciekawe czy spróbują tych roślin o których mówiła Isabeau ;>
OdpowiedzUsuńMoja pierwsza myśl po rozdziale 17 to ,,też chciałabym mieć takiego Gabriela''. Naprawdę słodkie jest to,jak opiekuje się Nessie.Tak jak wyżej,też jestem ciekawa czy użyją tych ziół.Może pomogłyby?
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
Pozdrawiam.Ola.