Layla
Layla bez pośpiechu
przekroczyła próg niewielkiego domku na skraju lasu. Właściwie była to już
dawno zapomniana przez ludzi i Boga ruina, która wyglądała jakby zaraz
miała się rozsypać, ale był to zdecydowanie lepsze niż spanie pod gołym niebem.
Chatka była niewielka, wyniszczona i nieodpowiednia dla kogoś, kto
dysponował darem panowania nad ogniem, ale musiała wystarczyć. Poza tym liczył
się sam psychiczny komfort, który niosła ze sobą świadomość, że ma się gdzie
wracać.
Dom. Była w domu...
Domu.
To brzmiało
tak dziwnie i nienaturalnie, że aż się wzdrygnęła. Chociaż chłód nie był
czymś, czego mogła doświadczyć (pomijając okresu, kiedy jeszcze nie miała
władzy nad ogniem albo tych okropnych dni, kiedy żywioł z niewiadomych
przyczyn ją opuścił), a jednak teraz się wzdrygnęła, chociaż doświadczenie
to raczej nie miało związku z temperaturą powierza.
Powoli
wypuściła tlen z płuc, zdradzając rezygnację. Czuła się zagubiona, jak
zawsze od momentu, w którym została rozdzielona z Loreną i Angelem,
a jej życie się zmieniło. Na wspomnienie przyjaciół coś ścisnęło ją w dołku,
dlatego szybko odsunęła myśl o nich od siebie, żeby niepotrzebnie się nie
katować. To był bezpieczny system, po prostu ignorować wszystkie niechciane
wspomnienia, żeby zachować czystość umysły i nie zwariować.
Ale nie
zawsze ta metoda dawała skutek. Teraz chociażby myśli tak po prostu nie chciały
odejść i wciąż wracały do niej wspomnienia ostatnich miesięcy. I z niedowierzaniem
doszła do wniosku, że była zdecydowanie szczęśliwsza, kiedy jeszcze wraz z Loreną
i Angelem byli uwięzieni w Volterze, należąc do straży Aro. To dzień,
w którym spróbowali uciec, a Lo nieumyślnie przeniosła ich do
osiemnastowiecznego Londynu, gdzie Angel nieumyślnie przemienił pastora
Lawerence'a Cullena w wampira zmienił wszystko na gorzej i teraz to
wiedziała.
Kiedy udało
im się wrócić do właściwych czasów, zostali rozdzieleni. Layla wylądowała w zupełnie
innym miejscu niż pozostała dwójka – do tej pory nie wiedziała gdzie, bo
zaledwie po kilku dniach dopadł ją dziwny wirus, którego przenosiła krew
Jaquesa Delacure, całkiem uzdolnionego pół-wampira z Francji. Dar
nieśmiertelnego, a raczej niezwykłe właściwości jego krwi, która Layla
nieświadomie wypiła, namieszały jej w głowie i momentami po prostu
nie pamiętała co robiła. Nagle budziła się w obcym sobie miejscu, umazana
krwią i świadoma, że zrobiła coś okropnego, ale nie potrafiła przypomnieć
sobie, co konkretne. To było straszne, ale nie tak bardzo jak utrata daru.
Nie chciała
nawet wspominać tamtego okresu, kiedy żywioł ją opuścił. Ogień miał dla niej
ogromne znaczenie – dodawał jej siły od momentu, kiedy ona i jej bliźniak,
Gabriel, uciekli od swojego okropnego ojca. Layla do tej pory nie była w stanie
wspominać Marco Licavoli, który bił ją i gwałcił, kiedy była dzieckiem i to
jedynie dlatego, że była podoba do jego zmarłej żony. Może i nie robił
tego świadomie – oszalał z żalu po Gabrielli – ale mimo wszystko
skrzywdził córkę i ta nigdy nie miała tak po prostu o tym zapomnieć.
Właśnie
dlatego tak okropnym doświadczeniem była utrata daru. Poczuła się wtedy tak,
jakby wyrwano jej duszę, jakby coś w niej umarło... Jakby ona umarła. Już
wtedy zaczynała odczuwać, że coś w niej obumiera, chociaż wtedy jeszcze
nie była świadoma co. Odnalazła Gabriela, szukając u niego wsparcia, ale
to był zły pomysł, bo nie potrafiła już odnaleźć się w zwykłej rodzinie.
Zmieniła się i potrzebowała wsparcia ze strony takich jak ona, dlatego
pojawienie się telepatów i Lawrence'a spowodowało, że zdradziła bliskich
bez wahania.
Teraz
wiedziała, co w niej umierało.
Człowieczeństwo.
Wciąż
czuła, że wymyka jej się między palcami – że jeśli pozwoli mu odejść, stanie
się bezwzględną morderczynią, nieczułą na ból i niezdolną do okazywania
jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Kiedy do głosu dochodziła ta mroczna cząstka,
która pojawiła się w niej, kiedy pierwszy raz napiła się krwi Jaquesa,
wtedy była w stanie dokonać rzeczy o które nigdy by siebie nie
podejrzewała; wtedy nie czuła przerażenia z powodu tego, co się z nią
działo. Ale kiedy znów wracała do siebie, sama myśl o wiecznym życiu w cieniu
ją przerażała i może dlatego wciąż była w stanie się opierać,
dodatkowo czerpiąc do tego siłę ze swoich zdolności.
A teraz
miała jeszcze jeden czynnik, który pomagał jej sobie z tym radzić,
sprawiając, że chciała chociaż próbować walczyć.
– Cześć,
Lay.
Dylan
znalazł się w niewielkim przedsionku, kiedy tylko przekroczyła próg domu.
Uśmiechał się w ten swój uroczy sposób, który zarezerwował jedynie dla
niej. Na jego widok jej też udało się uśmiechnąć; skinęła mu głową.
Wciąż nie
potrafiła się odnaleźć w uczuciach, którymi ją darzył. Miłość była dla
niej czymś niepojętym – dla niej, dla tej prawdziwej Layli Licavoli. Gdyby
poddała się mrokowi, pozwalając żeby spowił jej duszę, wtedy już na zawsze
zapomniałaby o tym uczuciu – ale bała się go już wcześniej, jeszcze zanim
zmuszona była stanąć do tej nierównej walki o zachowanie swojej ludzkiej
cząstki. Mężczyźni ją przerażali i jedynym, któremu ufała, był jej brat.
Ale
Dylan... Momentami był jak radosny psiak, tak uroczy i niewinny, że nie
mogłaby się go bać. No i był pierwszą osobą, którą pocałowała. A właściwie
to on ją pocałował, nie zważając na jej protesty, ale to była najprzyjemniejsza
rzecz, jakiej w życiu doświadczyła. Tamtego dnia po prostu poddała się
uczuciom, pozwalając mu na wszystko. Od tamtej pory znacznie się do siebie
zbliżyli, ale to wciąż nie było coś, co można by nazwać związkiem.
Wiedziała,
że on tego chciał – okazywał jej to na każdym kroku. Layla jednak nie była na
podobną decyzję gotowa, co Dylan na całe szczęście szanował. Dawał jej czas,
doskonale wiedząc, że go potrzebuje; nie naciskał na nią, co również sporo
ułatwiało i za co była mu bardzo wdzięczna. Bała się, że w którymś
momencie po prostu go zrani, a przecież nie chciała go stracić, dlatego
wolała pozostać w impasie, który wytworzyli.
Z tym, że
on czasami się zapominał, chociażby jak teraz, kiedy pod wpływem impulsu
podbiegł do niej, żeby delikatnie ją objąć. Zesztywniała cała pod jego
dotykiem, tym samym uświadamiając mu, że coś jest nie tak. Spojrzał na nią
speszony i zaraz odsunął się, zakładając ręce za plecami i wymownie
patrząc w innym niż ona kierunku.
– Ja... Czy
Kristin i Diana już wróciły? – zapytała, mając na myśli dwie
pół-wampirzyce, które odeszły wraz z nią, kiedy Drake postawił jej ultimatum.
Niestety,
miała pod opieką Dylana i trójkę innych nieśmiertelnych. Był jeszcze
William, który w podziale grupy wyczuł okazję na to, żeby się przebić. Do
tej pory po prostu nikł pośród innych nieśmiertelnych, którzy dysponowali
dodatkowymi zdolnościami, jak na przykład Layla ze swoim darem kontroli nad
ogniem albo Diana, która potrafiła paraliżować spojrzeniem. Nie potrafił się
przebić, żeby jakoś zasłynąć, dlatego liczył, że w mniejszej grupie
przyjdzie mu to łatwiej.
– Nie. – Dylan
skrzywił się, nagle sobie o czymś przypominając. – Miałem ci o tym
powiedzieć. Jesteśmy sami i obawiam się, że dziewczyny wraz z Williamem
poszły zapolować – westchnął, spoglądając jej z wahaniem w oczy.
Jeśli bał
się, że tym oświadczeniem ją zdenerwuje, jak najbardziej miał rację. Layla
poczuła, jak przechodzi ją fala ciepła, a ręce aż świerzbią, zdradzając
gotowość do ataku. Gdyby nie to, że wszystko w domku było drewniane, a chatka
była ich jedynym schronieniem, dziewczynę prawdopodobnie by poniosło i wszyscy
by pożałowali.
Zamknęła
oczy, po czym wzięła kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić. Cholera, jak
zawsze wszystko szło w złym kierunku. Przecież tak tyle mówiła o tym,
że nie mogą rzucać się w oczy – a polowanie z pewnością nie
należało do dyskretnych. Poza tym przecież po to właśnie ona wyszła z domu,
żeby nie musieli polować!
Zrzuciła z ramienia
ciężką torbę, po brzegi wypełnioną woreczkami z krwią, którą ukradła z pobliskiego
szpitala. W jakimś stopniu czuła się trochę winna, bo krew z pewnością
byłaby w stanie uratować życie wielu ludzi – wypadki się zdarzały, a te
kruche istoty niestety były bardzo podatne na urazy – ale z drugiej
strony, wygłodniali nieśmiertelni byli zdecydowanie niebezpieczniejsi od losu,
dlatego można było powiedzieć, że Layla wyświadczyła wszystkim przysługę.
Spojrzała
ostro na Dylana. Jej błękitne oczy pałały.
– Dlaczego
ich nie zatrzymałeś? – zapytała głosem chłodnym, co trochę gryzło się z jej
zdolnościami i zazwyczaj ognistym temperamentem.
Dylan
jedynie rozłożył ręce, jakby chcąc zapytać „A co ja mogę?”. Westchnęła, znów
musząc ze sobą walczyć o zachowanie spokoju.
– Layla,
przepraszam. Oni po prostu wyszli. Powiedzieli, że nie będą pić zimnych
resztek, opakowanych w plastik – wyjaśnił, spoglądając na nią
przepraszająco.
To nie była
jego wina, wiedziała to. Dylan robił wszystko, byleby jej pomóc – był wręcz jej
prawą ręką – i wywiązywał się ze swoich obowiązków świetnie, ale nie był
cudotwórcą. Poza tym on był jeden, a ich było troje i zaczęła się
cieszyć, że Tyron, który odszedł wraz z nimi, po prostu wykorzystał okazję
żeby całkiem zniknąć i nie musieli być odpowiedzialni jeszcze za niego.
Wystarczyło, ze tamta trójka zaczynała działać jej na nerwy.
Wypuściła
powietrze ze świstem.
– Musimy
ich znaleźć – zapowiedziała bezradnie.
Skinął głową
i razem wybiegli z domu. Torbę z krwią zostawiła w przedpokoju,
tam gdzie dopiero co stała, ale nie miała teraz głowy do przejmowania się nią.
Tutaj i tak nikt się nie kręcił, istniało więc małe prawdopodobieństwo, że
ktoś ją znajdzie i w najgorszym wypadku zabierze. Bardziej martwiło
ją to, czy zawartość się nie popsuje, jeśli szybko nie schowa całości do
lodówki, ale przecież na tworze wciąż trzymał mróz, a w domku nie
było ogrzewania.
Layla
wysłała przed siebie sondującą myśl i wyczuła, że Dylan zrobił to samo.
Okazał się lepszy – zasięg jego poszukiwań był dwukrotnie większy od tego,
który ona była w stanie w tej chwili objąć. Nie chodziło o to,
że dysponowała mniejszą mocą – w końcu była Licavoli – a po prostu
była zdenerwowania i nie potrafiła się skupić. Dylan na szczęście okazał
się bardziej opanowany i nadrabiał jej zdenerwowanie swoim stoickim
spokojem.
Czujesz
to?, zapytał ją nagle, machinalnie przechodząc na mentalny sposób
porozumiewania. Był bardziej intymny i zdecydowanie cichszy, bo nikt niepowołany
nie był w stanie ich usłyszeć, zwłaszcza, że już dawno opracowali
specjalną częstotliwość z której korzystali wyłącznie oni, dlatego nawet
najsprawniejszy telepata nie byłby w stanie ich podsłuchać.
Tak, odparła,
nie kryjąc zdenerwowania.
Oczywiście,
że to czuła. Chyba nawet zwyczajny człowiek, pozbawiony wyostrzonych zmysłów i zdolności
parapsychologicznych byłby w stanie wyczuć to, co oni w tej chwili.
Charakterystyczne napięcie, które doskonale wyczuwali w powietrzu,
przypominające nieco zapach ozonu zaraz po burzy. Moc, bez dwóch zdań i to
zdecydowanie wielka ilość, co wybitnie znaczyło o tym, że stali za tym
telepaci. I to na dodatek ci, których szukali.
Layla
przyśpieszyła, w myślach wyklinając na całą trójkę i na czym świat
stoi. Kristin, Diana i William mieli mieć szczęście, jeśli w szale
przypadkiem nie skręci któremuś z nich karku, kiedy już w końcu ich
dorwie. A przecież tyle razy powtarzała, że muszą być ostrożni i nie
wolno im rzucać się w oczy! Przecież podczas pierwszej rozmowy, kiedy już
przestała się wzbraniać się przed tym, żeby ktokolwiek za nią szedł i zgodziła
się przewodzić, wyraźnie zaznaczyli, że będą jej posłuszni. To ona wydawała
rozkazy, a oni mieli je wykonywać, obojętnie jak sami do nich podchodzili.
A teraz
zdarzało się coś takiego! Wiedziała, że pozostanie w obrębie stanu
Waszyngton, a zwłaszcza Forks, jest marnym pomysłem, ale naprawdę wydawało
jej się, że wszystko jakoś się ułoży. Chciała mieć sytuację pod kontrolą,
przynajmniej tak przed wszystkimi utrzymywała, chociaż w głębi serca
zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę chciała być blisko
rodzeństwa. Gabriel i Isabeau wciąż wiele dla niej znaczyli, a i do
Cullenów zdążyła się przywiązać przez ten czas, który wraz z nimi
mieszkała. I na dodatek została ciocią...
Nie
wolno ci o tym myśleć!, skarciła się, z opóźnieniem uświadamiając
sobie, że przypadkiem ukazała tę myśl Dylanowi. Spojrzał na nią krótko,
dosłownie przenikając ją tymi swoimi zielonymi oczami, ale nic nie powiedział.
Rozumiał, jak nikt inny. Teraz była mu za to zrozumienie bardzo wdzięczna,
chociaż nie miała odwagi, żeby mu o tym powiedzieć.
Dlatego
biegli w ciszy. Co jakiś czas zerkali na siebie, ale tylko po to, żeby
dyskretnie przekazać sobie istotne znaki – podejmować decyzje takie jak to, czy
nie powinni bardziej skręcić na zachód albo wysłać kolejnej sondującej myśli.
Ale szybko okazało się, że moc nie jest potrzebna, żeby przekonać się, gdzie
powinni iść, bo trop wyraźnie kierował się w stronę miasta.
Była to
właściwie maleńka mieścinka niedaleko Forks, której nazwy Layla za nic w świecie
nie mogła spamiętać. Oczywiście, jako nieśmiertelna pamięć miała idealną, ale
ta informacja była dla jej umysłu tak zbędna i bezsensowna, że
zdecydowanie odmawiał jej zarejestrowania. Zresztą to naprawdę nie było istotne
w tej sytuacji – ważniejsze, że chyba mieli kłopoty.
Widok był
szokujący. Layla i Dylan zamarli, kiedy tylko wybiegli na jedną z nielicznych,
głównych uliczek czegoś, co chyba raczej nadawało się na wioskę niż miasteczko –
miejsce to było tak małe, że chyba jedynie cudem otrzymało wyższy status. Ale i to
nie miało teraz żadnego znaczenia, miejscowość bowiem została doszczętne
zniszczona.
Przypominało
to scenę rodem z horroru, z tą tylko różnicą, że w jakimś
strasznym filmie obraz ten ubarwiono by dużą ilością krwi. jej całkowity brak
stanowił jedynie potwierdzenie tego, że za wszystkim bez wątpienia stały
wampiry albo ich pół-wampiry – i w tym przypadku chodziło o te
drugie, chociaż patrząc na ogrom zniszczeć, nikt nie pomyślałby, że w całym
zajściu maczała palce trójka niepozornie wyglądających nastolatków.
– Na litość
bogini... – jęknęła Layla wstrząśnięta, czując, że zbiera jej się na wymioty.
Gdyby nie to, że Dylan stał obok, prawdopodobnie by się rozkleiła.
Z tym, że
Dylan wyglądał przyjąć widok niewiele lepiej od niej. Mogła to nawet zrozumieć,
bo nie dało się spokojnie przejść obok tego, czego właśnie doświadczyli.
Jeszcze przez dłuższą chwilę jej umysł i tak nie był w stanie
przyswoić pełni tego, co się stało i dopiero po kilku minutach w końcu
przyjęła tragedię do wiadomości.
Miasto
zostało doszczętnie spustoszone, zupełnie jakby przeszło przez nie tornado.
Niektóre budynki zburzono, mniej lub bardziej; w niektórych przypadkach
zdarzało się, że ostawały się jedynie pojedyncze ściany albo i nie
zostawało nic. Dookoła walały się gruzy, kawałki mebli i innych sprzętów,
których używali ludzie; powietrze było ciężkie i wypełnione pyłem, który
drażnił gardło i płuca przy każdym wdechu, sprawiając, że miało się
wrażenie, jakby wdychało się papier ścierny.
Nie to
jednak było najgorsze. Zdecydowanie bardziej wstrząsał widok dziesiątek trupów,
które znaczyły ulicę, jednocześnie wyznaczając trasę przejścia Kristin, Diany i Williama.
Wszystkie wyglądały podobnie – twarze zastygłe w przerażeniu, woskowa niemal
skóra i głębokie rany na szyjach, nigdzie jednak nie było ani śladu krwi;
Layla nie musiała nawet sprawdzać, żeby wiedzieć, że w ciałach nie została
nawet kropelka życiodajnej cieczy. Poza tym ciała niektórych ludzi leżały z powykrzywianymi
pod nienaturalnym kątem kończynami, co znaczyło chyba tyle, że oprawcy zbytnio
nie zastanawiali się nad tym, co robią i z pewnością nie byli
delikatni.
Layla
poczuła, że kolana się pod nią uginają i gdyby Dylan nie wyprostował jej
do pionu, prawdopodobnie by upadła. Spojrzała na niego, ale jego zielone oczy
były absolutnie puste; mogła jedynie zgadywać, że chłopak jest równie
wstrząśnięty jak ona, chociaż radził sobie o niebo lepiej. Mogła się
założyć, że jemu przynajmniej żołądek nie podchodził do gardła, grożąc natychmiastowym
wywróceniem się na drugą stronę.
Ale Dylan, w przeciwieństwie
do Layli, nie czuł się winny. Tak wiele istnień... Przecież była za nich
odpowiedzialna! A jednak nie dopilnowała tej trójki, chociaż wiedziała do
czego są zdolni. Powinna była zabrać ich ze sobą albo zrobić cokolwiek, żeby...
żeby...
W ogóle nie
chciała takiej odpowiedzialności.
– Lay? – Dylan
od jakiegoś czasu powtarzał jej imię, ale prawie nie zdawała sobie z tego
sprawy. – Layla? – powtórzył, nieco spanikowany.
A potem
wymierzył jej siarczysty policzek, chociaż dopiero po chwili to do niej
dotarło. Uniosła dłoń, całkowicie zdezorientowana, dotykając palcami
pulsującego coraz bardziej intensywnie policzka. Jednocześnie poczuła złość i zareagowała
zupełnie machinalnie, uwalniając moc i odrzucając zaskoczonego Dylana na
jedną z nielicznych ostałych ścian.
– Layla! – zawołał
zaskoczony, pośpiesznie zbierając się na nogi. Krwawił z wargi, co chyba
znaczyło, że całkiem mocno od niej oberwał. – Przepraszam, ale musiałem – usprawiedliwił
się, nie spuszczając z niej wzroku. Obserwował ją tak, jakby była jakimś
dzikim zwierzęciem, zdolnym zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie.
Ten widok
ją otrzeźwił. Powoli opuściła ramiona, uświadamiając sobie, że chciał jedynie
wyciągnąć ją z szoku. W dość specyficzny i niedelikatny sposób,
ale liczył się sam fakt tego, że próbował... Z drugiej jednak strony,
powinien był wiedzieć, że nie będzie stała spokojnie, jeśli spróbuje podnieść
na nią rękę, niezależnie od intencji.
– Przepraszam
– mruknęła jedynie; jej głos był tak pusty i pozbawiony jakichkolwiek
emocji, że przestraszyła samą siebie.
Nie
oglądając się na Dylana, ruszyła szybkim krokiem wzdłuż usłanej trupami
uliczki, starając się nie rozglądać na boki. Nie mogła znieść widoku tych
wszystkich zniszczeć, wszystkich ofiar – jej żołądek by tego nie wytrzymał.
Była w jakimś stopniu za to wszystko odpowiedzialna i teraz musiała
coś zrobić, ale nie miała pojęcia co.
Ktoś nagle
krzyknął rozdzierająco, a potem z histerycznym jękiem rzuciła się na
nią jakaś kobieta, omal nie zwalając jej z nóg. Była brudna, przerażona,
ale jak najbardziej żywa. Na widok Layli po prostu wpadła w histerię i spróbowała
ją uderzyć, dziewczynie jednak udało się jakimś cudem ją odepchnąć i odskoczyć
na bezpieczną odległość.
– Potwór! –
zawyła kobieta, patrząc na nią oczami, które zdradzały szaleństwo. Jeśli
widziała wszystko, co się stało, Laylę wcale to nie dziwiło. – Jesteś jak oni!
Potwór! – zaczęła zawodzić, trzęsąc się i nie spuszczając dziewczyny z oczu.
Layla
zaczęła się cofać, czując się tak, jakby każde słowo było wypalane w jej
umyśle, żeby nigdy go nie zapomniała. Właśnie do tego to wszystko prowadziło – do
stania się potworem. Ona wkrótce też miała się nim stać, kiedy tylko się
podda...
A to
znaczyło, że nie mogła się poddać. Gdyby tylko zrezygnowała z walki o swoją
lepszą część, byłaby zgubiona – teraz miała na to idealny dowód, obserwując
efekty masakry, której dopuścili się ci, których miała pilnować. Wciąż czuła,
że jej żołądek w każdej chwili może się zbuntować, ale zdecydowanie gorsza
była świadomość tego, co ją czekało. Jeśli tylko spróbuje się poddać,
ostatecznie skończy...
Skończy
jako potwór.
– Nie... – wyszeptała
cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. Czuła się tak, jakby ktoś zdzielił
ją czymś ciężkim i ledwo łapała oddech. – Nie, nie, nie... – zaczęła
powtarzać niczym mantrę.
A potem
podjęła decyzję.
Musiała
znaleźć Kristin i resztę. Musiała to zatrzymać, zanim...
Odwróciła
się na pięcie i puściła biegiem, nie będąc w stanie dokończyć tej
myśli. Usłyszała, że Dylan za nią woła, ale zignorowała go, skupiona na
wyznaczonym celu. To było najlepszym, co mogła w tej chwili zrobić i była
tego świadoma.
No, no, no. Mogłam się spodziewać takiego obrotu wydarzeń, ale się nie spodziewałam ^^ Ciekawie się robi. Czekam na następne. Dotrą do Forks?
OdpowiedzUsuńŻyczę weeeeeny.