1 lutego 2013

Siedem

Layla
Layla bez pośpiechu przekroczyła próg niewielkiego domku na skraju lasu. Właściwie była to już dawno zapomniana przez ludzi i Boga ruina, która wyglądała jakby zaraz miała się rozsypać, ale był to zdecydowanie lepsze niż spanie pod gołym niebem. Chatka była niewielka, wyniszczona i nieodpowiednia dla kogoś, kto dysponował darem panowania nad ogniem, ale musiała wystarczyć. Poza tym liczył się sam psychiczny komfort, który niosła ze sobą świadomość, że ma się gdzie wracać.
Dom. Była w domu...
Domu.
To brzmiało tak dziwnie i nienaturalnie, że aż się wzdrygnęła. Chociaż chłód nie był czymś, czego mogła doświadczyć (pomijając okresu, kiedy jeszcze nie miała władzy nad ogniem albo tych okropnych dni, kiedy żywioł z niewiadomych przyczyn ją opuścił), a jednak teraz się wzdrygnęła, chociaż doświadczenie to raczej nie miało związku z temperaturą powierza.
Powoli wypuściła tlen z płuc, zdradzając rezygnację. Czuła się zagubiona, jak zawsze od momentu, w którym została rozdzielona z Loreną i Angelem, a jej życie się zmieniło. Na wspomnienie przyjaciół coś ścisnęło ją w dołku, dlatego szybko odsunęła myśl o nich od siebie, żeby niepotrzebnie się nie katować. To był bezpieczny system, po prostu ignorować wszystkie niechciane wspomnienia, żeby zachować czystość umysły i nie zwariować.
Ale nie zawsze ta metoda dawała skutek. Teraz chociażby myśli tak po prostu nie chciały odejść i wciąż wracały do niej wspomnienia ostatnich miesięcy. I z niedowierzaniem doszła do wniosku, że była zdecydowanie szczęśliwsza, kiedy jeszcze wraz z Loreną i Angelem byli uwięzieni w Volterze, należąc do straży Aro. To dzień, w którym spróbowali uciec, a Lo nieumyślnie przeniosła ich do osiemnastowiecznego Londynu, gdzie Angel nieumyślnie przemienił pastora Lawerence'a Cullena w wampira zmienił wszystko na gorzej i teraz to wiedziała.
Kiedy udało im się wrócić do właściwych czasów, zostali rozdzieleni. Layla wylądowała w zupełnie innym miejscu niż pozostała dwójka – do tej pory nie wiedziała gdzie, bo zaledwie po kilku dniach dopadł ją dziwny wirus, którego przenosiła krew Jaquesa Delacure, całkiem uzdolnionego pół-wampira z Francji. Dar nieśmiertelnego, a raczej niezwykłe właściwości jego krwi, która Layla nieświadomie wypiła, namieszały jej w głowie i momentami po prostu nie pamiętała co robiła. Nagle budziła się w obcym sobie miejscu, umazana krwią i świadoma, że zrobiła coś okropnego, ale nie potrafiła przypomnieć sobie, co konkretne. To było straszne, ale nie tak bardzo jak utrata daru.
Nie chciała nawet wspominać tamtego okresu, kiedy żywioł ją opuścił. Ogień miał dla niej ogromne znaczenie – dodawał jej siły od momentu, kiedy ona i jej bliźniak, Gabriel, uciekli od swojego okropnego ojca. Layla do tej pory nie była w stanie wspominać Marco Licavoli, który bił ją i gwałcił, kiedy była dzieckiem i to jedynie dlatego, że była podoba do jego zmarłej żony. Może i nie robił tego świadomie – oszalał z żalu po Gabrielli – ale mimo wszystko skrzywdził córkę i ta nigdy nie miała tak po prostu o tym zapomnieć.
Właśnie dlatego tak okropnym doświadczeniem była utrata daru. Poczuła się wtedy tak, jakby wyrwano jej duszę, jakby coś w niej umarło... Jakby ona umarła. Już wtedy zaczynała odczuwać, że coś w niej obumiera, chociaż wtedy jeszcze nie była świadoma co. Odnalazła Gabriela, szukając u niego wsparcia, ale to był zły pomysł, bo nie potrafiła już odnaleźć się w zwykłej rodzinie. Zmieniła się i potrzebowała wsparcia ze strony takich jak ona, dlatego pojawienie się telepatów i Lawrence'a spowodowało, że zdradziła bliskich bez wahania.
Teraz wiedziała, co w niej umierało.
Człowieczeństwo.
Wciąż czuła, że wymyka jej się między palcami – że jeśli pozwoli mu odejść, stanie się bezwzględną morderczynią, nieczułą na ból i niezdolną do okazywania jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Kiedy do głosu dochodziła ta mroczna cząstka, która pojawiła się w niej, kiedy pierwszy raz napiła się krwi Jaquesa, wtedy była w stanie dokonać rzeczy o które nigdy by siebie nie podejrzewała; wtedy nie czuła przerażenia z powodu tego, co się z nią działo. Ale kiedy znów wracała do siebie, sama myśl o wiecznym życiu w cieniu ją przerażała i może dlatego wciąż była w stanie się opierać, dodatkowo czerpiąc do tego siłę ze swoich zdolności.
A teraz miała jeszcze jeden czynnik, który pomagał jej sobie z tym radzić, sprawiając, że chciała chociaż próbować walczyć.
– Cześć, Lay.
Dylan znalazł się w niewielkim przedsionku, kiedy tylko przekroczyła próg domu. Uśmiechał się w ten swój uroczy sposób, który zarezerwował jedynie dla niej. Na jego widok jej też udało się uśmiechnąć; skinęła mu głową.
Wciąż nie potrafiła się odnaleźć w uczuciach, którymi ją darzył. Miłość była dla niej czymś niepojętym – dla niej, dla tej prawdziwej Layli Licavoli. Gdyby poddała się mrokowi, pozwalając żeby spowił jej duszę, wtedy już na zawsze zapomniałaby o tym uczuciu – ale bała się go już wcześniej, jeszcze zanim zmuszona była stanąć do tej nierównej walki o zachowanie swojej ludzkiej cząstki. Mężczyźni ją przerażali i jedynym, któremu ufała, był jej brat.
Ale Dylan... Momentami był jak radosny psiak, tak uroczy i niewinny, że nie mogłaby się go bać. No i był pierwszą osobą, którą pocałowała. A właściwie to on ją pocałował, nie zważając na jej protesty, ale to była najprzyjemniejsza rzecz, jakiej w życiu doświadczyła. Tamtego dnia po prostu poddała się uczuciom, pozwalając mu na wszystko. Od tamtej pory znacznie się do siebie zbliżyli, ale to wciąż nie było coś, co można by nazwać związkiem.
Wiedziała, że on tego chciał – okazywał jej to na każdym kroku. Layla jednak nie była na podobną decyzję gotowa, co Dylan na całe szczęście szanował. Dawał jej czas, doskonale wiedząc, że go potrzebuje; nie naciskał na nią, co również sporo ułatwiało i za co była mu bardzo wdzięczna. Bała się, że w którymś momencie po prostu go zrani, a przecież nie chciała go stracić, dlatego wolała pozostać w impasie, który wytworzyli.
Z tym, że on czasami się zapominał, chociażby jak teraz, kiedy pod wpływem impulsu podbiegł do niej, żeby delikatnie ją objąć. Zesztywniała cała pod jego dotykiem, tym samym uświadamiając mu, że coś jest nie tak. Spojrzał na nią speszony i zaraz odsunął się, zakładając ręce za plecami i wymownie patrząc w innym niż ona kierunku.
– Ja... Czy Kristin i Diana już wróciły? – zapytała, mając na myśli dwie pół-wampirzyce, które odeszły wraz z nią, kiedy Drake postawił jej ultimatum.
Niestety, miała pod opieką Dylana i trójkę innych nieśmiertelnych. Był jeszcze William, który w podziale grupy wyczuł okazję na to, żeby się przebić. Do tej pory po prostu nikł pośród innych nieśmiertelnych, którzy dysponowali dodatkowymi zdolnościami, jak na przykład Layla ze swoim darem kontroli nad ogniem albo Diana, która potrafiła paraliżować spojrzeniem. Nie potrafił się przebić, żeby jakoś zasłynąć, dlatego liczył, że w mniejszej grupie przyjdzie mu to łatwiej.
– Nie. – Dylan skrzywił się, nagle sobie o czymś przypominając. – Miałem ci o tym powiedzieć. Jesteśmy sami i obawiam się, że dziewczyny wraz z Williamem poszły zapolować – westchnął, spoglądając jej z wahaniem w oczy.
Jeśli bał się, że tym oświadczeniem ją zdenerwuje, jak najbardziej miał rację. Layla poczuła, jak przechodzi ją fala ciepła, a ręce aż świerzbią, zdradzając gotowość do ataku. Gdyby nie to, że wszystko w domku było drewniane, a chatka była ich jedynym schronieniem, dziewczynę prawdopodobnie by poniosło i wszyscy by pożałowali.
Zamknęła oczy, po czym wzięła kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić. Cholera, jak zawsze wszystko szło w złym kierunku. Przecież tak tyle mówiła o tym, że nie mogą rzucać się w oczy – a polowanie z pewnością nie należało do dyskretnych. Poza tym przecież po to właśnie ona wyszła z domu, żeby nie musieli polować!
Zrzuciła z ramienia ciężką torbę, po brzegi wypełnioną woreczkami z krwią, którą ukradła z pobliskiego szpitala. W jakimś stopniu czuła się trochę winna, bo krew z pewnością byłaby w stanie uratować życie wielu ludzi – wypadki się zdarzały, a te kruche istoty niestety były bardzo podatne na urazy – ale z drugiej strony, wygłodniali nieśmiertelni byli zdecydowanie niebezpieczniejsi od losu, dlatego można było powiedzieć, że Layla wyświadczyła wszystkim przysługę.
Spojrzała ostro na Dylana. Jej błękitne oczy pałały.
– Dlaczego ich nie zatrzymałeś? – zapytała głosem chłodnym, co trochę gryzło się z jej zdolnościami i zazwyczaj ognistym temperamentem.
Dylan jedynie rozłożył ręce, jakby chcąc zapytać „A co ja mogę?”. Westchnęła, znów musząc ze sobą walczyć o zachowanie spokoju.
– Layla, przepraszam. Oni po prostu wyszli. Powiedzieli, że nie będą pić zimnych resztek, opakowanych w plastik – wyjaśnił, spoglądając na nią przepraszająco.
To nie była jego wina, wiedziała to. Dylan robił wszystko, byleby jej pomóc – był wręcz jej prawą ręką – i wywiązywał się ze swoich obowiązków świetnie, ale nie był cudotwórcą. Poza tym on był jeden, a ich było troje i zaczęła się cieszyć, że Tyron, który odszedł wraz z nimi, po prostu wykorzystał okazję żeby całkiem zniknąć i nie musieli być odpowiedzialni jeszcze za niego. Wystarczyło, ze tamta trójka zaczynała działać jej na nerwy.
Wypuściła powietrze ze świstem.
– Musimy ich znaleźć – zapowiedziała bezradnie.
Skinął głową i razem wybiegli z domu. Torbę z krwią zostawiła w przedpokoju, tam gdzie dopiero co stała, ale nie miała teraz głowy do przejmowania się nią. Tutaj i tak nikt się nie kręcił, istniało więc małe prawdopodobieństwo, że ktoś ją znajdzie i w najgorszym wypadku zabierze. Bardziej martwiło ją to, czy zawartość się nie popsuje, jeśli szybko nie schowa całości do lodówki, ale przecież na tworze wciąż trzymał mróz, a w domku nie było ogrzewania.
Layla wysłała przed siebie sondującą myśl i wyczuła, że Dylan zrobił to samo. Okazał się lepszy – zasięg jego poszukiwań był dwukrotnie większy od tego, który ona była w stanie w tej chwili objąć. Nie chodziło o to, że dysponowała mniejszą mocą – w końcu była Licavoli – a po prostu była zdenerwowania i nie potrafiła się skupić. Dylan na szczęście okazał się bardziej opanowany i nadrabiał jej zdenerwowanie swoim stoickim spokojem.
Czujesz to?, zapytał ją nagle, machinalnie przechodząc na mentalny sposób porozumiewania. Był bardziej intymny i zdecydowanie cichszy, bo nikt niepowołany nie był w stanie ich usłyszeć, zwłaszcza, że już dawno opracowali specjalną częstotliwość z której korzystali wyłącznie oni, dlatego nawet najsprawniejszy telepata nie byłby w stanie ich podsłuchać.
Tak, odparła, nie kryjąc zdenerwowania.
Oczywiście, że to czuła. Chyba nawet zwyczajny człowiek, pozbawiony wyostrzonych zmysłów i zdolności parapsychologicznych byłby w stanie wyczuć to, co oni w tej chwili. Charakterystyczne napięcie, które doskonale wyczuwali w powietrzu, przypominające nieco zapach ozonu zaraz po burzy. Moc, bez dwóch zdań i to zdecydowanie wielka ilość, co wybitnie znaczyło o tym, że stali za tym telepaci. I to na dodatek ci, których szukali.
Layla przyśpieszyła, w myślach wyklinając na całą trójkę i na czym świat stoi. Kristin, Diana i William mieli mieć szczęście, jeśli w szale przypadkiem nie skręci któremuś z nich karku, kiedy już w końcu ich dorwie. A przecież tyle razy powtarzała, że muszą być ostrożni i nie wolno im rzucać się w oczy! Przecież podczas pierwszej rozmowy, kiedy już przestała się wzbraniać się przed tym, żeby ktokolwiek za nią szedł i zgodziła się przewodzić, wyraźnie zaznaczyli, że będą jej posłuszni. To ona wydawała rozkazy, a oni mieli je wykonywać, obojętnie jak sami do nich podchodzili.
A teraz zdarzało się coś takiego! Wiedziała, że pozostanie w obrębie stanu Waszyngton, a zwłaszcza Forks, jest marnym pomysłem, ale naprawdę wydawało jej się, że wszystko jakoś się ułoży. Chciała mieć sytuację pod kontrolą, przynajmniej tak przed wszystkimi utrzymywała, chociaż w głębi serca zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę chciała być blisko rodzeństwa. Gabriel i Isabeau wciąż wiele dla niej znaczyli, a i do Cullenów zdążyła się przywiązać przez ten czas, który wraz z nimi mieszkała. I na dodatek została ciocią...
Nie wolno ci o tym myśleć!, skarciła się, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że przypadkiem ukazała tę myśl Dylanowi. Spojrzał na nią krótko, dosłownie przenikając ją tymi swoimi zielonymi oczami, ale nic nie powiedział. Rozumiał, jak nikt inny. Teraz była mu za to zrozumienie bardzo wdzięczna, chociaż nie miała odwagi, żeby mu o tym powiedzieć.
Dlatego biegli w ciszy. Co jakiś czas zerkali na siebie, ale tylko po to, żeby dyskretnie przekazać sobie istotne znaki – podejmować decyzje takie jak to, czy nie powinni bardziej skręcić na zachód albo wysłać kolejnej sondującej myśli. Ale szybko okazało się, że moc nie jest potrzebna, żeby przekonać się, gdzie powinni iść, bo trop wyraźnie kierował się w stronę miasta.
Była to właściwie maleńka mieścinka niedaleko Forks, której nazwy Layla za nic w świecie nie mogła spamiętać. Oczywiście, jako nieśmiertelna pamięć miała idealną, ale ta informacja była dla jej umysłu tak zbędna i bezsensowna, że zdecydowanie odmawiał jej zarejestrowania. Zresztą to naprawdę nie było istotne w tej sytuacji – ważniejsze, że chyba mieli kłopoty.
Widok był szokujący. Layla i Dylan zamarli, kiedy tylko wybiegli na jedną z nielicznych, głównych uliczek czegoś, co chyba raczej nadawało się na wioskę niż miasteczko – miejsce to było tak małe, że chyba jedynie cudem otrzymało wyższy status. Ale i to nie miało teraz żadnego znaczenia, miejscowość bowiem została doszczętne zniszczona.
Przypominało to scenę rodem z horroru, z tą tylko różnicą, że w jakimś strasznym filmie obraz ten ubarwiono by dużą ilością krwi. jej całkowity brak stanowił jedynie potwierdzenie tego, że za wszystkim bez wątpienia stały wampiry albo ich pół-wampiry – i w tym przypadku chodziło o te drugie, chociaż patrząc na ogrom zniszczeć, nikt nie pomyślałby, że w całym zajściu maczała palce trójka niepozornie wyglądających nastolatków.
– Na litość bogini... – jęknęła Layla wstrząśnięta, czując, że zbiera jej się na wymioty. Gdyby nie to, że Dylan stał obok, prawdopodobnie by się rozkleiła.
Z tym, że Dylan wyglądał przyjąć widok niewiele lepiej od niej. Mogła to nawet zrozumieć, bo nie dało się spokojnie przejść obok tego, czego właśnie doświadczyli. Jeszcze przez dłuższą chwilę jej umysł i tak nie był w stanie przyswoić pełni tego, co się stało i dopiero po kilku minutach w końcu przyjęła tragedię do wiadomości.
Miasto zostało doszczętnie spustoszone, zupełnie jakby przeszło przez nie tornado. Niektóre budynki zburzono, mniej lub bardziej; w niektórych przypadkach zdarzało się, że ostawały się jedynie pojedyncze ściany albo i nie zostawało nic. Dookoła walały się gruzy, kawałki mebli i innych sprzętów, których używali ludzie; powietrze było ciężkie i wypełnione pyłem, który drażnił gardło i płuca przy każdym wdechu, sprawiając, że miało się wrażenie, jakby wdychało się papier ścierny.
Nie to jednak było najgorsze. Zdecydowanie bardziej wstrząsał widok dziesiątek trupów, które znaczyły ulicę, jednocześnie wyznaczając trasę przejścia Kristin, Diany i Williama. Wszystkie wyglądały podobnie – twarze zastygłe w przerażeniu, woskowa niemal skóra i głębokie rany na szyjach, nigdzie jednak nie było ani śladu krwi; Layla nie musiała nawet sprawdzać, żeby wiedzieć, że w ciałach nie została nawet kropelka życiodajnej cieczy. Poza tym ciała niektórych ludzi leżały z powykrzywianymi pod nienaturalnym kątem kończynami, co znaczyło chyba tyle, że oprawcy zbytnio nie zastanawiali się nad tym, co robią i z pewnością nie byli delikatni.
Layla poczuła, że kolana się pod nią uginają i gdyby Dylan nie wyprostował jej do pionu, prawdopodobnie by upadła. Spojrzała na niego, ale jego zielone oczy były absolutnie puste; mogła jedynie zgadywać, że chłopak jest równie wstrząśnięty jak ona, chociaż radził sobie o niebo lepiej. Mogła się założyć, że jemu przynajmniej żołądek nie podchodził do gardła, grożąc natychmiastowym wywróceniem się na drugą stronę.
Ale Dylan, w przeciwieństwie do Layli, nie czuł się winny. Tak wiele istnień... Przecież była za nich odpowiedzialna! A jednak nie dopilnowała tej trójki, chociaż wiedziała do czego są zdolni. Powinna była zabrać ich ze sobą albo zrobić cokolwiek, żeby... żeby...
W ogóle nie chciała takiej odpowiedzialności.
– Lay? – Dylan od jakiegoś czasu powtarzał jej imię, ale prawie nie zdawała sobie z tego sprawy. – Layla? – powtórzył, nieco spanikowany.
A potem wymierzył jej siarczysty policzek, chociaż dopiero po chwili to do niej dotarło. Uniosła dłoń, całkowicie zdezorientowana, dotykając palcami pulsującego coraz bardziej intensywnie policzka. Jednocześnie poczuła złość i zareagowała zupełnie machinalnie, uwalniając moc i odrzucając zaskoczonego Dylana na jedną z nielicznych ostałych ścian.
– Layla! – zawołał zaskoczony, pośpiesznie zbierając się na nogi. Krwawił z wargi, co chyba znaczyło, że całkiem mocno od niej oberwał. – Przepraszam, ale musiałem – usprawiedliwił się, nie spuszczając z niej wzroku. Obserwował ją tak, jakby była jakimś dzikim zwierzęciem, zdolnym zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie.
Ten widok ją otrzeźwił. Powoli opuściła ramiona, uświadamiając sobie, że chciał jedynie wyciągnąć ją z szoku. W dość specyficzny i niedelikatny sposób, ale liczył się sam fakt tego, że próbował... Z drugiej jednak strony, powinien był wiedzieć, że nie będzie stała spokojnie, jeśli spróbuje podnieść na nią rękę, niezależnie od intencji.
– Przepraszam – mruknęła jedynie; jej głos był tak pusty i pozbawiony jakichkolwiek emocji, że przestraszyła samą siebie.
Nie oglądając się na Dylana, ruszyła szybkim krokiem wzdłuż usłanej trupami uliczki, starając się nie rozglądać na boki. Nie mogła znieść widoku tych wszystkich zniszczeć, wszystkich ofiar – jej żołądek by tego nie wytrzymał. Była w jakimś stopniu za to wszystko odpowiedzialna i teraz musiała coś zrobić, ale nie miała pojęcia co.
Ktoś nagle krzyknął rozdzierająco, a potem z histerycznym jękiem rzuciła się na nią jakaś kobieta, omal nie zwalając jej z nóg. Była brudna, przerażona, ale jak najbardziej żywa. Na widok Layli po prostu wpadła w histerię i spróbowała ją uderzyć, dziewczynie jednak udało się jakimś cudem ją odepchnąć i odskoczyć na bezpieczną odległość.
– Potwór! – zawyła kobieta, patrząc na nią oczami, które zdradzały szaleństwo. Jeśli widziała wszystko, co się stało, Laylę wcale to nie dziwiło. – Jesteś jak oni! Potwór! – zaczęła zawodzić, trzęsąc się i nie spuszczając dziewczyny z oczu.
Layla zaczęła się cofać, czując się tak, jakby każde słowo było wypalane w jej umyśle, żeby nigdy go nie zapomniała. Właśnie do tego to wszystko prowadziło – do stania się potworem. Ona wkrótce też miała się nim stać, kiedy tylko się podda...
A to znaczyło, że nie mogła się poddać. Gdyby tylko zrezygnowała z walki o swoją lepszą część, byłaby zgubiona – teraz miała na to idealny dowód, obserwując efekty masakry, której dopuścili się ci, których miała pilnować. Wciąż czuła, że jej żołądek w każdej chwili może się zbuntować, ale zdecydowanie gorsza była świadomość tego, co ją czekało. Jeśli tylko spróbuje się poddać, ostatecznie skończy...
Skończy jako potwór.
– Nie... – wyszeptała cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. Czuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim i ledwo łapała oddech. – Nie, nie, nie... – zaczęła powtarzać niczym mantrę.
A potem podjęła decyzję.
Musiała znaleźć Kristin i resztę. Musiała to zatrzymać, zanim...
Odwróciła się na pięcie i puściła biegiem, nie będąc w stanie dokończyć tej myśli. Usłyszała, że Dylan za nią woła, ale zignorowała go, skupiona na wyznaczonym celu. To było najlepszym, co mogła w tej chwili zrobić i była tego świadoma.

1 komentarz:

  1. No, no, no. Mogłam się spodziewać takiego obrotu wydarzeń, ale się nie spodziewałam ^^ Ciekawie się robi. Czekam na następne. Dotrą do Forks?
    Życzę weeeeeny.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa