Renesmee
Najgorsze w przebudzeniach
było to, że nigdy nie byłam pewna, czy to już jawa czy jeszcze sen. Wymęczona,
mało kiedy śniłam, a jeśli już, wszystkie obrazy zlewały mi się
bezsensowną mieszankę kolorów i kształtów, których nie potrafiłam
rozróżnić.
Po
przebudzeniu nie było wcale lepiej. Co prawda wtedy czułam, że jestem
bezpieczna, a otaczające mnie osoby są mi przyjazne, ale zwykle
potrzebowałam dłuższej chwili, żeby rozpoznać ich twarze – czasami nie miałam
na to czasu, bo traciłam siły i na powrót zapadałam się w ciemność.
Czasami mi
się udawało i wtedy przynajmniej czułam, że jestem sobą, ale później znów
wszystko zaczynało niebezpiecznie wirować i się mieszać – to było tak,
jakbym znikała i coraz bardziej przerażało mnie to uczucie.
Jedyną
niezmienną rzeczą było to, że zawsze pamiętałam o Gabrielu. Powtarzałam
jego imię tak długi, aż w końcu się przy mnie pojawił i mogłam go
dotknąć. Dopiero wtedy byłam pewna, że wszystko jest w porządku – obojętnie
czy śniłam, czy jednak byłam przytomna.
Jak przez
mgłę pamiętałam wcześniejsze przebudzenia. Kojarzyły mi się z kojącymi
słowami, chłodnym dotykiem i licznymi czułościami ze strony Gabriela.
Pamiętałam ostatni pocałunek i to chyba było najwyraźniejsze wspomnienie,
jakim dysponowałam, chociaż nie byłam pewna, czy tego momentu sobie nie
wyobraziłam.
Kłopoty z pamięcią
i kojarzeniem faktów zaczynały coraz bardziej mnie drażnić. Spróbowałam
przywołać do siebie więcej wspomnień – tych dotyczących Gabriela i naszych
dzieci – ale nie byłam w stanie. Twarze Alessi i Damiena mi się
wymykały – potrafiłam zwizualizować jedynie Gabriela i to dość marnie, być
może dlatego, że ukochany cały czas był przy mnie. Gdyby nie to, jego też bym
zapomniała.
To odkrycie
mnie przeraziło. Przecież nie chciałam zapomnieć ani Gabriela, ani dzieci, ani
nikogo… Ten dziwny stan, w którym się znajdowałam, utrzymywał się
zdecydowanie zbyt długo i zaczynałam mieć wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność.
Próbowałam znaleźć coś, jakaś furtkę, która pomogłaby mi dojść do siebie – obudzić
się chociaż na chwile, a nie tylko otwierając oczy, ale naprawdę wyrwać
się tego otępienia, które spowijało mój umysł – ale nie byłam w stanie.
Takiego wyjścia po prostu nigdzie nie było.
Coś
przedarło się do mojej podświadomości – cichy głos i muśnięcie, chyba na
policzku. Uczepiłam się tych bodźców, które zarejestrowały moje zagracone
zmysły, po czym jakimś cudem udało mi się unieść powieki. Strasznie mi ciążyły i musiałam
kilka razy ponowić próbę, ale w końcu udało mi się otworzyć oczy.
– Śpij,
Nessie, śpij… – W końcu byłam w stanie zinterpretować poszczególne
słowa; nawet udało mi się rozpoznać głos taty. – Nie płacz, skarbie. To minie –
obiecał mi, a ja uświadomiłam sobie, że muśnięcie na twarzy brało się
stąd, że ocierał mi łzy z policzków, bo najwyraźniej dałam upust
odczuwanej frustracji.
Udało mi
się skupić na nim wzrok – jego twarz stała się wyraźniejsza – zaraz jednak
przeniosłam wzrok dalej, rozglądając się po pokoju i szukając kogoś
innego.
W pokoju
było niemal szaro, co chyba znaczyło, że musiało świtać, chociaż nie miałam
pewności – już dawno straciłam poczucie czasu, mając wrażenie, że kolejne
sekundy ciągną się w nieskończoność. Najważniejsze jednak było, że tak
anemiczne światło mnie nie raziło o było dostateczne, żebym była w stanie
cokolwiek dojrzeć.
Poczułam
rozczarowanie.
– Gabriel? –
szepnęłam cichutko. Głos miałam zachrypnięty, kiedy zaś wydobyłam z siebie
jakikolwiek dźwięk, jednocześnie się rozkaszlałam.
Edward
pomógł mi się odrobinę podnieść. Nie tyle mnie podtrzymywał, co właśnie trzymał
w pozycji siedzącej, żeby lepiej było mi oddychać. Mięśnie już dawno
odmówiły mi posłuszeństwa i coś ciągnęło mnie w dół – sama nie
byłabym w stanie się podnieść.
– Gabriel
śpi. Sama miałaś do niego pretensje o to, że w ogóle nie odpoczywa – wyjaśnił
mi łagodnym tonem tata, kiedy tylko zaczęłam znów w miarę normalnie
oddychać. – Mam go obudzić? – zapytał.
Gwałtownie
pokręciłam głowa – a przynajmniej miałam taki zamiar, bo ostatecznie
prawie niezauważalny ją obróciłam. Nawet taki drobny ruch wystarczył, żeby
wszystko zaczęło niebezpiecznie wirować i żołądek podszedł mi do gardła;
na szczęście nie było niczego, czym mogłabym zwymiotować, bo po prostu nie
jadłam, zupełnie nie mając apetytu.
– Nie.
Niech śpi – wyrzuciłam z siebie z trudem.
Tata krótko
mnie przytulił, żeby zapewnić mnie, że wszystko jest w porządku i zrozumiał,
po czym podał mi szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem i zaraz skorzystałam z okazji,
żeby się położyć, nieco tylko zdziwiona tym, że nie podał mi kolejnych
lekarstw. Zwykle zmuszali mnie do picia kolejnych tabletek i już właściwie
nie pamiętałam jak wiele ich było.
– Dziadek
chce coś sprawdzić – wyjaśnił mi lakonicznie Edward, ale nie miałam siły
dopytywać się o szczegóły. Pokiwałam głową. – Zresztą to i tak nie
działa. Więcej efektów daje już chyba ten lód – westchnął i chciał położyć
mi coś na czole, ale z jękiem odwróciłam głowę; okłady były nieprzyjemnie
zimne i wilgotne, przez co ich nie znosiłam.
Tata
jedynie westchnął, po czym delikatnie ujął mnie pod brodę i zmusił, żebym
na niego spojrzała. Byłam zbyt słaba żeby się ruszyć i nie musiał nawet
wykorzystywać zbyt wiele siły, dlatego lodowate zawiniątko i tak ostatecznie
wylądowało na moim czole. Zadrżałam na całym ciele, mając wrażenie, że lód
dosłownie pali mój skórę, ale nie próbowałam walczyć o to, żeby go
strząsnąć.
– Grzeczna
dziewczynka – pochwalił mnie. – Spróbuj jeszcze zasnąć, dobrze? – dodał czule,
układając swoją równie lodowatą co okład dłoń na moim policzku.
Sama
wzmianka o śnie sprawiła, że momentalnie przypomniałam sobie o swoich
przemyśleniach – o uczuciu znikania i zapominaniu tego, co było dla
mnie najcenniejsze. W jednej chwili cała zesztywniałam, zamierzając
walczyć ze snem tak długo, jak tylko będzie to możliwe – i obawiałam się,
że przytomność zachowam i tak zdecydowanie krócej, niż bym chciała. Chyba
więcej wysiłku wkładałam teraz w otwarcie oczu, niż w dawne treningi
mocy, kiedy miałam do dyspozycji pełnię sił.
Tata nic
nie powiedział, być może przewidując, że kłócenie się ze mną jest bez sensu, a ja
i tak prędzej czy później odpłynę. Fakt, że siedzieliśmy w absolutnej
ciszy zupełnie mi nie pomagał, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wiedziałam,
że Edward robił to specjalnie – wciągając mnie w jakąkolwiek rozmowę, tym
samym dawałby mi możliwość unikania snu, przynajmniej przez kilka minut.
Wszyscy byli za tym, żebym odpoczywała, ale po prostu nie rozumieli tego, jak
się czuję, kiedy traciłam przytomność.
Miałam
wrażenie, że cała ta mieszanka różnorakich bodźców, wspomnień i snów
męczyła jeszcze bardziej, przynajmniej psychicznie, bo ciało w jakimś
stopniu musiało się regenerować. Z kolei nie śpiąc, gorzej czułam się
fizycznie – byłam świadoma każdego objawu, od kaszlu zaczynając, a na bólu
gardła kończąc – ale przynajmniej czułam się bezpieczna. To było błędne koło,
ale gdybym mogła wybierać, zdecydowanie bardziej wolałam poczucie, że nie mam
się czego bać. Jawa była czymś bezpiecznym i znajomym, sen z kolei
zdawał się zwiastować jedynie najgorsze rzeczy – strach, zmęczenie i zlepki
tych gorszych wspomnień były tam wyraźniejsze, niż twarze tych, których tak
bardzo miałam mieć przy sobie.
– To przez
gorączkę. – Tata jednak postanowił się odezwać. Obserwował mnie bezradnie,
najwyraźniej nie mogąc znieść tego, że podobnie jak pozostali, właściwie nie ma
pojęcia, jak mi pomóc. – Dlatego musimy zbić temperaturę. Jeśli to się uda,
poczujesz się lepiej – obiecał mi, ale jego słowa bynajmniej nie zabrzmiały
kojąco.
„Jeśli”, a nie
„kiedy” – ta mała różnica uderzyła mnie z całą mocą i zaczęłam
żałować, że jakimś cudem jestem jeszcze w stanie kojarzyć niektóre fakty.
Zaczynali wątpić w to, czy uda się im znaleźć cokolwiek, co będzie w stanie
mi pomóc. Żadne z nich nie powiedziało mi tego wprost – może sami nie
zamierzali przyjąć do wiadomości, że to nie jest zwyczajna choroba i są
wobec niej bezsilni – ale prawda była taka, że wyglądało to tak, jakbym była na
granicy śmierci.
Gabriel w życiu
by mi tego nie powiedział, sam również nie uwierzył, ale Isabeau była mniej
delikatna od niego. Chociaż wciąż miałam wątpliwości co do tego, które
przebudzenie wydarzyło się naprawdę, a które sobie tylko wyobraziłam,
jakieś słowa, które wypowiedziała siostra Gabriela, kołatały mi się w głowie.
Coś o kostnicy...? I o tym, że skoro leki nic nie dają, to tak
jakby niepotrzebnie mnie truć. Miałam przez to rozumieć, że dziewczyna już
spisywała mnie na straty, czy...?
– Isabeau
jest ostatnią osobą, której powinnaś słuchać! – odezwał się Edward, niemal
agresywnie. Ręka mu drgnęła i pośpiesznie zabrał ją z mojej twarzy,
żeby przypadkiem mnie nie skrzywdzić. Przynajmniej wiedziałam, że to akurat
stało się naprawdę i sobie tego nie wyobraziłam. – Przepraszam – zreflektował
się, tym razem łagodniejszym głosem. – Ale nie powinnaś się tym zadręczać, bo
to bzdura. Wszystko będzie dobrze – powiedział stanowczo, nachylając się, żeby
ucałować mnie w czoło. – Poprosiłbym Carlisle'a, żeby dał ci coś na
uspokojenie, ale... – zaczął, jednak dalszy ciąg jego wypowiedzi jakoś mi
uciekł.
Zamknęłam
oczy na zdecydowanie zbyt długą chwilę, żeby nazwać to mrugnięciem. Byłam
strasznie zmęczona i bałam się, że zaraz znów zasnę, ale w tym samym
momencie na szczęście (szczęście dla mnie, bo się rozbudziłam) znów gwałtownie
się rozkaszlałam i musiał pomóc mi usiąść.
Korzystając
z sytuacji, po prostu przytuliłam się do taty. Wziął mnie w ramiona,
chociaż zauważyłam, że stara się nie oddychać; jedno spojrzenie na jego czarne
tęczówki wystarczyło mi dlaczego, kiedy jednak otworzyłam usta, żeby zwrócić na
to uwagę, spojrzał na mnie w taki sposób, że momentalnie zrozumiałam, jaka
będzie odpowiedź na sugestię, żeby zapolował. Jakby chcąc mi udowodnić, że
poradzi sobie i bez tego, posadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił.
W pierwszym
momencie doznałam szoku termicznego. Co prawda okład, który miałam na czole
zsunął mi się, kiedy siadałam, ale skóra wampira była chyba jeszcze lepsza,
jeśli chodziło o zbijanie temperatury. Przynajmniej czułam się bezpiecznie
i to jakże pożądanie uczucie zdecydowanie rekompensowało mi nieprzyjemne
uczucie, które powodował lodowaty dotyk wampira. Znacznie uspokojona, ułożyłam
się wygodnie (od dziecka miałam okazję, żeby przywyknąć do marmurowych ramion
nieśmiertelnego, dlatego wcale nie czułam się źle), dochodząc do wniosku, że
teraz może i byłabym w stanie zaryzykować zamknięcie oczu.
Wtulona w tatę,
spróbowałam myśleć o czymś przyjemniejszym. Najgorsze minęło i temperatura
powoli zaczynała przynosić mi ulgę, dzięki czemu trochę rozjaśniło mi się w głowie
i przyszło mi to łatwiej. Uczepiłam się miłych wspomnień, a raczej
uczuć, które mi wtedy towarzyszyły – chociażby bezpieczeństwo, które odczuwałam
teraz. To pomogło mi się posunąć odrobinę dalej i w końcu zdołałam
przywołać w pamięci to na czym najbardziej mi zależało.
Gabriel.
Tylko Gabriel, wszędzie Gabriel – mój Gabriel, którego dotyk sprawiał, że
przechodziły mnie dreszcze i jednocześnie całe moje ciało zaczynało
płonąć. Gabriel, który skoczyłby za mną w ogień albo i więcej; nawet jego
obietnica, że zstąpiłby do piekieł, żeby tylko mi pomóc, wydawała się czymś
więcej niż tylko metaforą. Gabriel, który nazywał mnie swoim aniołem, skarbem,
kochaniem; który kochał mnie tak, jak z pewnością sobie nie zasłużyłam i nigdy
nie miałam zasłużyć. Gabriel dla którego przynajmniej chciałam próbować
walczyć, nawet jeśli było to takie trudne i nie miałam żadnego wpływu na
to, co działo się z moim ciałem.
Wszystko to
dla mojego Gabriela i dla naszych dzieci, bo te bez względu na wszystko
miały mnie potrzebować. To nic, że momentami zdawało mi się, że zupełnie nie
nadaję się na matkę i jestem zupełnie beznadziejna w tej roli – liczyło
się wyłącznie to, że chciałam i miałam dla kogo starać się przeżyć jak
najdłużej.
Gabriel,
który mi się oświadczył..., pomyślałam mimochodem, zaciskając dłonie w pięści
i kciukiem trąc srebrną obrączkę na swoim palcu. Doskonale czułam pod
opuszkami gładką fasadę szafiru, poza tym z przerażeniem odkryłam, że
pierścionek luźno przesuwa się po moim palcu, chociaż wcześniej pasował na
niego idealne.
Nie
zdążyłam się nad tym zastanowić, bo nagle obejmujący mnie Edward cały
zesztywniał; jego ramiona na ułamek sekundy zdecydowanie zbyt mocno zacisnęły
się wokół mnie, pozbawiając mnie tchu, zaraz jednak udało mu się opanować i rozluźnić
uścisk.
– Co...? Co
ty pomyślałaś? – zapytał jakimś dziwnym tonem, jakby to nie mnie, a jemu
nagle zabrakło tchu. Nie oddychał, nie chcąc pokusić się zapachem mojej krwi,
tym bardziej, że przy wysokiej temperaturze pachniałam intensywniej i najwyraźniej
o tym zapomniał. – Gabriel, który co? – powtórzył, bo spojrzałam na niego
zdezorientowana.
Zanim sens
jego słów dotarł do mojego wymęczonego umysłu, długie palce Edwarda zacisnęły
się na moim lewym nadgarstku. Ledwo kontrolując siłę uniósł moją rękę i z niedowierzaniem
spojrzał na połyskujące subtelnie, idealnie niebieskie „Oczko Gabrielli”. Sama
również zesztywniałam, bo całkowicie zapomniałam o tym, że nie przekazałam
rodzinie dobrych (przynajmniej dla mnie i dla Gabriela) wieści. No cóż,
tata z pewnością nie miał się dowiedzieć w taki sposób...
Znalazłam w sobie
dość siły, żeby usiąść prosto i wykręcić się tak, by spojrzeć mu w oczy.
Gdybym wcześniej nie widziała, że oczy ma idealnie czarne, pomyślałabym, że to
złość a może nawet furia zmieniła ich kolor. Z drugiej jednak strony,
w tej sytuacji zupełnie nie mogłam określić, jakie targają nim emocje – wyraz
jego twarzy był całkowicie nieprzenikniony i odrobinę mnie to niepokoiło.
Nie wiedziałam już, co jest w tej sytuacji gorsze.
Minuty znów
zdawały się ciągnąc w nieskończoność, ale teraz z zupełnie innego
powodu. Minęła może minuta (mnie przypominająca długą godzinę), jak drzwi do
mojego pokoju otworzyły się i do środka weszli Esme i Carlisle. Oboje
wydawali się być nieco zaskoczeni tym, że byłam przytomna i nawet
siedziałam, ale zdecydowanie bardziej ich to ucieszyło.
– Mówiłam,
że słyszałam głos Edwarda – powiedziała z wyraźną ulgą babcia, spoglądając
na mnie z wyraźną ulgą.
Carlisle
skinął głową i chyba zamierzał coś powiedzieć, ale wtedy oboje zwrócili
uwagę na minę Edwarda. No i na to, że sama patrzyłam na niego oczami
wielkimi jak spodki, bojąc się tego, co raza mogę usłyszeć.
– Edwardzie,
wszystko w porządku...? – zaczął doktor, najwyraźniej nie wiedząc, co o sytuacji
i zachowaniu syna myśleć.
Wampir
powoli wypuścił powietrze, chociaż nie miałam pojęcia, kiedy właściwie zdążyć
go nabrać. Położył mi dłoń na policzku i delikatnie uniósł moją głowę,
spoglądając mi w oczy. Z jego tęczówek wciąż nie byłam w stanie
nic odczytać.
– A niech
was – westchnął, lekko spiętym, ale i tak spokojniejszym głosem, niż sobie
wyobrażałam. – I co ja mam teraz z wami zrobić, co Nessie? Kuszące
jest bardzo to, że Gabriel śpi... – zauważył, a ja jakimś cudem pobladłam.
– Nie!
Chyba żartujesz! – wybuchłam przerażona wspomnienie tego, jak rzucił się mojemu
ukochanemu do gardła, kiedy dowiedział się o mojej ciąży. Wtedy
przynajmniej Gabriel miał się jak bronić, a ja miałam dość siły, żeby w razie
co jakoś mu pomóc. W tej sytuacji... Dziękowałam opatrzności, że byłam
zbyt osłabiona, żeby to sobie wyobrazić. – Przestań! Nie możesz... – jęknęłam,
przywierając do niego najmocniej jak mogłam i zaczynając wpadać w panikę.
Mój nagły
wybuch zaskoczył wszystkich, zwłaszcza Carlisle'a i Esme, którzy
momentalnie podeszli bliżej, chcąc zorientować się, co się dzieje. Pomyślałam,
że to dobrze, bo może będą w razie czego zdolni Edwarda powstrzymać, ale w tamtym
momencie wampir po prostu się roześmiał i przytulił mnie, po czym
delikatnie ucałował w czoło.
– Przecież
to był żart. Nie zorientowałaś się? – zmartwił się trochę, spoglądając na moją
zarumienioną od gorączki twarz. Faktem było, że wszystko dochodziło do mnie z opóźnieniem
i właściwie przestałam zwracać uwagę na zabarwienie emocjonalne
wypowiadanych słów – to wymagało ode mnie zbyt wiele energii. Poza tym
spodziewałam się po reakcji Edwarda najgorszego, być może trochę nawet ją
podkolorowując, co zarzucał mi Gabriel. – Muszę przyznać, że odkąd się
pojawiła, właściwie nie mam okazji, żeby się nudzić – zwrócił się do
przybranych rodziców, którzy obserwowali nas trochę zdezorientowani. Moje
przerażenie i śmiech Edwarda tworzyły wyraźny kontrast. – Sami spójrzcie –
powiedział po prostu, znów ujmując moją lewą dłoń.
Twarz Esme
momentalnie rozjaśnił tak promienny uśmiech, że na moment wręcz zapomniałam, że
jestem chora. Niestety, nastrój przygnębienia był aż nazbyt wyraźny i mi
się udzielał, dlatego doceniłam szczery entuzjazm babci. Wampirzyca zaraz
znalazła się przy mnie i ujęła moją dłoń, żeby z bliska obejrzeć
pierścionek, który zdobił mój serdeczny palec.
– Jaki
śliczny – westchnęła. – Już dawno zauważyłam, że Gabriel ma do tego dryg. Co to
jest? – zapytała, muskając palcem kamień.
– Szafir.
Podobno cenny, ale Gabriel nie chciał słuchać o tym, że mu go oddam, żeby
nie zgubić – odpowiedziałam, raz jeszcze zerkając na błyskotkę i znów
zwracając uwagę na to, jak luźno teraz przesuwa się po moim palcu.
Nic nie
jadłam, poza tym byłam wymęczona i zaczynało być widać efekty. Teraz tym
bardziej mógł mi się zsunąć, chociaż z drugiej strony, skoro nigdzie się
nie ruszałam, chyba nie było szans, żeby się zgubił. Poza tym dopiero teraz
zaczynałam w pełni doceniać wartość tego, co symbolizowała obrączka – to
była część Gabriela i jego miłości do mnie. Nawet w tym momencie
dotyk srebrnej obrączki (albo czegoś, co było podobne do srebra, bo ten kruszec
podobno nam szkodził) był dla mnie równie wartościowy, co muśnięcie palców
ukochanego czy pocałunek. Teraz za nic nie pozwoliłabym go sobie zdjąć, bo to
tak, jakby zabronić mi widywać Gabriela.
Carlisle
przykucnął przy mnie i dotknął mojego policzka. Uśmiechnął się, chociaż
nie wyszło mu to tak dobrze, jak Esme – martwił się, bo najwyraźniej gorączka
nie spadła ani odrobinkę. Badał mi już temperaturę tyle razy, że pewnie
potrafił już to rozpoznać przez sam dotyk.
– Gratulację,
skarbie – powiedział wyraźnie poruszony. Chyba zaręczyny moje i Gabriela
były dla niego tym większą presją i jednocześnie determinacją, żeby jakoś
mnie uratować. – Chyba wam troszkę popsułem tamten dzień, hm? – szepnął mi do
ucha, kiedy na chwilę mnie przytulił.
Pokręciłam
głową, absolutnie pewna tego, że się myli. Jasne, zamartwianie się telepatami
nie było najlepszą perspektywą na zakończenie dnia, w którym się
zaręczyło, ale słowa Gabriela i same oświadczyny wprawiły mnie w taką
euforię, że wspomnienia zaliczałam do tych najcudowniejszych. Nic nie mogło mi
ich popsuć.
Edward
obserwował pozytywną reakcję swoich rodziców z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. Spojrzałam na niego wyczekująco, bo jedynie jego reakcja była dla mnie
tajemnicą. Co prawda nie wpadł w gniew i nie zamierzał urządzać
żadnych scen, ale mimo wszystko nie miałam pewności, co o całej sytuacji
myśli. Ta niepewność była okropna, nawet jeśli pocieszający był fakt, że nie
zdenerwował się tak, jak przewidywałam.
– Myślisz,
że czego się spodziewałem po tym, jak już urodziłaś? – zapytał z westchnieniem.
– Nie sądziłem tylko, że... No cóż, ponawiam pytanie: co ja mam z wami
teraz zrobić?
Odpowiedź
przyszła zupełnie nieoczekiwanie:
– Pogratulować!
– huknęła z salonu Isabeau.
Krzyczała tak
głośno, że nawet mając problemy z koncentracją, doskonale ją usłyszałam.
Wszyscy roześmialiśmy się w odpowiedzi na jej słowa, tym samym ostatecznie
rozluźniając napiętą atmosferę, która panowała do tej pory.
Jedno było
pewne – miałam dla kogo żyć i tego zamierzałam się trzymać.
Fajnie,że nareszcie dowiedzieli się o zaręczynach Renesmee i Gabriela.Końcówka naprawdę słodka,i przez cały czas się uśmiechałam-nawet teraz.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
Pozdrawiam.Ola.
Ciekawe. Zgadzam się z Olą. Dobrze że się dowiedzieli. ^^ Pozostaje nam czekać na kolejny rozdział. Czekam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńHeh, jedyna zaleta jest taka, że przesypia opiekowanie się dziećmi. Najpierw sobie umierała, potem bolała ją głowa, teraz znowu sobie umiera. Zanim skonczy umierać, dzieci będą duże. To zabawne, że nasza Kochana Ness opisze wojny, gwałty, bóle śmierci, wesela, tunele, ale jak przychodzi do matczynej miłości to jest e e nie nie ;*
OdpowiedzUsuń