14 lutego 2013

Osiemnaście

Renesmee
Najgorsze w przebudzeniach było to, że nigdy nie byłam pewna, czy to już jawa czy jeszcze sen. Wymęczona, mało kiedy śniłam, a jeśli już, wszystkie obrazy zlewały mi się bezsensowną mieszankę kolorów i kształtów, których nie potrafiłam rozróżnić.
Po przebudzeniu nie było wcale lepiej. Co prawda wtedy czułam, że jestem bezpieczna, a otaczające mnie osoby są mi przyjazne, ale zwykle potrzebowałam dłuższej chwili, żeby rozpoznać ich twarze – czasami nie miałam na to czasu, bo traciłam siły i na powrót zapadałam się w ciemność.
Czasami mi się udawało i wtedy przynajmniej czułam, że jestem sobą, ale później znów wszystko zaczynało niebezpiecznie wirować i się mieszać – to było tak, jakbym znikała i coraz bardziej przerażało mnie to uczucie.
Jedyną niezmienną rzeczą było to, że zawsze pamiętałam o Gabrielu. Powtarzałam jego imię tak długi, aż w końcu się przy mnie pojawił i mogłam go dotknąć. Dopiero wtedy byłam pewna, że wszystko jest w porządku – obojętnie czy śniłam, czy jednak byłam przytomna.
Jak przez mgłę pamiętałam wcześniejsze przebudzenia. Kojarzyły mi się z kojącymi słowami, chłodnym dotykiem i licznymi czułościami ze strony Gabriela. Pamiętałam ostatni pocałunek i to chyba było najwyraźniejsze wspomnienie, jakim dysponowałam, chociaż nie byłam pewna, czy tego momentu sobie nie wyobraziłam.
Kłopoty z pamięcią i kojarzeniem faktów zaczynały coraz bardziej mnie drażnić. Spróbowałam przywołać do siebie więcej wspomnień – tych dotyczących Gabriela i naszych dzieci – ale nie byłam w stanie. Twarze Alessi i Damiena mi się wymykały – potrafiłam zwizualizować jedynie Gabriela i to dość marnie, być może dlatego, że ukochany cały czas był przy mnie. Gdyby nie to, jego też bym zapomniała.
To odkrycie mnie przeraziło. Przecież nie chciałam zapomnieć ani Gabriela, ani dzieci, ani nikogo… Ten dziwny stan, w którym się znajdowałam, utrzymywał się zdecydowanie zbyt długo i zaczynałam mieć wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność. Próbowałam znaleźć coś, jakaś furtkę, która pomogłaby mi dojść do siebie – obudzić się chociaż na chwile, a nie tylko otwierając oczy, ale naprawdę wyrwać się tego otępienia, które spowijało mój umysł – ale nie byłam w stanie. Takiego wyjścia po prostu nigdzie nie było.
Coś przedarło się do mojej podświadomości – cichy głos i muśnięcie, chyba na policzku. Uczepiłam się tych bodźców, które zarejestrowały moje zagracone zmysły, po czym jakimś cudem udało mi się unieść powieki. Strasznie mi ciążyły i musiałam kilka razy ponowić próbę, ale w końcu udało mi się otworzyć oczy.
– Śpij, Nessie, śpij… – W końcu byłam w stanie zinterpretować poszczególne słowa; nawet udało mi się rozpoznać głos taty. – Nie płacz, skarbie. To minie – obiecał mi, a ja uświadomiłam sobie, że muśnięcie na twarzy brało się stąd, że ocierał mi łzy z policzków, bo najwyraźniej dałam upust odczuwanej frustracji.
Udało mi się skupić na nim wzrok – jego twarz stała się wyraźniejsza – zaraz jednak przeniosłam wzrok dalej, rozglądając się po pokoju i szukając kogoś innego.
W pokoju było niemal szaro, co chyba znaczyło, że musiało świtać, chociaż nie miałam pewności – już dawno straciłam poczucie czasu, mając wrażenie, że kolejne sekundy ciągną się w nieskończoność. Najważniejsze jednak było, że tak anemiczne światło mnie nie raziło o było dostateczne, żebym była w stanie cokolwiek dojrzeć.
Poczułam rozczarowanie.
– Gabriel? – szepnęłam cichutko. Głos miałam zachrypnięty, kiedy zaś wydobyłam z siebie jakikolwiek dźwięk, jednocześnie się rozkaszlałam.
Edward pomógł mi się odrobinę podnieść. Nie tyle mnie podtrzymywał, co właśnie trzymał w pozycji siedzącej, żeby lepiej było mi oddychać. Mięśnie już dawno odmówiły mi posłuszeństwa i coś ciągnęło mnie w dół – sama nie byłabym w stanie się podnieść.
– Gabriel śpi. Sama miałaś do niego pretensje o to, że w ogóle nie odpoczywa – wyjaśnił mi łagodnym tonem tata, kiedy tylko zaczęłam znów w miarę normalnie oddychać. – Mam go obudzić? – zapytał.
Gwałtownie pokręciłam głowa – a przynajmniej miałam taki zamiar, bo ostatecznie prawie niezauważalny ją obróciłam. Nawet taki drobny ruch wystarczył, żeby wszystko zaczęło niebezpiecznie wirować i żołądek podszedł mi do gardła; na szczęście nie było niczego, czym mogłabym zwymiotować, bo po prostu nie jadłam, zupełnie nie mając apetytu.
– Nie. Niech śpi – wyrzuciłam z siebie z trudem.
Tata krótko mnie przytulił, żeby zapewnić mnie, że wszystko jest w porządku i zrozumiał, po czym podał mi szklankę wody. Wypiłam ją duszkiem i zaraz skorzystałam z okazji, żeby się położyć, nieco tylko zdziwiona tym, że nie podał mi kolejnych lekarstw. Zwykle zmuszali mnie do picia kolejnych tabletek i już właściwie nie pamiętałam jak wiele ich było.
– Dziadek chce coś sprawdzić – wyjaśnił mi lakonicznie Edward, ale nie miałam siły dopytywać się o szczegóły. Pokiwałam głową. – Zresztą to i tak nie działa. Więcej efektów daje już chyba ten lód – westchnął i chciał położyć mi coś na czole, ale z jękiem odwróciłam głowę; okłady były nieprzyjemnie zimne i wilgotne, przez co ich nie znosiłam.
Tata jedynie westchnął, po czym delikatnie ujął mnie pod brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała. Byłam zbyt słaba żeby się ruszyć i nie musiał nawet wykorzystywać zbyt wiele siły, dlatego lodowate zawiniątko i tak ostatecznie wylądowało na moim czole. Zadrżałam na całym ciele, mając wrażenie, że lód dosłownie pali mój skórę, ale nie próbowałam walczyć o to, żeby go strząsnąć.
– Grzeczna dziewczynka – pochwalił mnie. – Spróbuj jeszcze zasnąć, dobrze? – dodał czule, układając swoją równie lodowatą co okład dłoń na moim policzku.
Sama wzmianka o śnie sprawiła, że momentalnie przypomniałam sobie o swoich przemyśleniach – o uczuciu znikania i zapominaniu tego, co było dla mnie najcenniejsze. W jednej chwili cała zesztywniałam, zamierzając walczyć ze snem tak długo, jak tylko będzie to możliwe – i obawiałam się, że przytomność zachowam i tak zdecydowanie krócej, niż bym chciała. Chyba więcej wysiłku wkładałam teraz w otwarcie oczu, niż w dawne treningi mocy, kiedy miałam do dyspozycji pełnię sił.
Tata nic nie powiedział, być może przewidując, że kłócenie się ze mną jest bez sensu, a ja i tak prędzej czy później odpłynę. Fakt, że siedzieliśmy w absolutnej ciszy zupełnie mi nie pomagał, ale nic nie mogłam na to poradzić. Wiedziałam, że Edward robił to specjalnie – wciągając mnie w jakąkolwiek rozmowę, tym samym dawałby mi możliwość unikania snu, przynajmniej przez kilka minut. Wszyscy byli za tym, żebym odpoczywała, ale po prostu nie rozumieli tego, jak się czuję, kiedy traciłam przytomność.
Miałam wrażenie, że cała ta mieszanka różnorakich bodźców, wspomnień i snów męczyła jeszcze bardziej, przynajmniej psychicznie, bo ciało w jakimś stopniu musiało się regenerować. Z kolei nie śpiąc, gorzej czułam się fizycznie – byłam świadoma każdego objawu, od kaszlu zaczynając, a na bólu gardła kończąc – ale przynajmniej czułam się bezpieczna. To było błędne koło, ale gdybym mogła wybierać, zdecydowanie bardziej wolałam poczucie, że nie mam się czego bać. Jawa była czymś bezpiecznym i znajomym, sen z kolei zdawał się zwiastować jedynie najgorsze rzeczy – strach, zmęczenie i zlepki tych gorszych wspomnień były tam wyraźniejsze, niż twarze tych, których tak bardzo miałam mieć przy sobie.
– To przez gorączkę. – Tata jednak postanowił się odezwać. Obserwował mnie bezradnie, najwyraźniej nie mogąc znieść tego, że podobnie jak pozostali, właściwie nie ma pojęcia, jak mi pomóc. – Dlatego musimy zbić temperaturę. Jeśli to się uda, poczujesz się lepiej – obiecał mi, ale jego słowa bynajmniej nie zabrzmiały kojąco.
„Jeśli”, a nie „kiedy” – ta mała różnica uderzyła mnie z całą mocą i zaczęłam żałować, że jakimś cudem jestem jeszcze w stanie kojarzyć niektóre fakty. Zaczynali wątpić w to, czy uda się im znaleźć cokolwiek, co będzie w stanie mi pomóc. Żadne z nich nie powiedziało mi tego wprost – może sami nie zamierzali przyjąć do wiadomości, że to nie jest zwyczajna choroba i są wobec niej bezsilni – ale prawda była taka, że wyglądało to tak, jakbym była na granicy śmierci.
Gabriel w życiu by mi tego nie powiedział, sam również nie uwierzył, ale Isabeau była mniej delikatna od niego. Chociaż wciąż miałam wątpliwości co do tego, które przebudzenie wydarzyło się naprawdę, a które sobie tylko wyobraziłam, jakieś słowa, które wypowiedziała siostra Gabriela, kołatały mi się w głowie. Coś o kostnicy...? I o tym, że skoro leki nic nie dają, to tak jakby niepotrzebnie mnie truć. Miałam przez to rozumieć, że dziewczyna już spisywała mnie na straty, czy...?
– Isabeau jest ostatnią osobą, której powinnaś słuchać! – odezwał się Edward, niemal agresywnie. Ręka mu drgnęła i pośpiesznie zabrał ją z mojej twarzy, żeby przypadkiem mnie nie skrzywdzić. Przynajmniej wiedziałam, że to akurat stało się naprawdę i sobie tego nie wyobraziłam. – Przepraszam – zreflektował się, tym razem łagodniejszym głosem. – Ale nie powinnaś się tym zadręczać, bo to bzdura. Wszystko będzie dobrze – powiedział stanowczo, nachylając się, żeby ucałować mnie w czoło. – Poprosiłbym Carlisle'a, żeby dał ci coś na uspokojenie, ale... – zaczął, jednak dalszy ciąg jego wypowiedzi jakoś mi uciekł.
Zamknęłam oczy na zdecydowanie zbyt długą chwilę, żeby nazwać to mrugnięciem. Byłam strasznie zmęczona i bałam się, że zaraz znów zasnę, ale w tym samym momencie na szczęście (szczęście dla mnie, bo się rozbudziłam) znów gwałtownie się rozkaszlałam i musiał pomóc mi usiąść.
Korzystając z sytuacji, po prostu przytuliłam się do taty. Wziął mnie w ramiona, chociaż zauważyłam, że stara się nie oddychać; jedno spojrzenie na jego czarne tęczówki wystarczyło mi dlaczego, kiedy jednak otworzyłam usta, żeby zwrócić na to uwagę, spojrzał na mnie w taki sposób, że momentalnie zrozumiałam, jaka będzie odpowiedź na sugestię, żeby zapolował. Jakby chcąc mi udowodnić, że poradzi sobie i bez tego, posadził mnie sobie na kolanach i mocno przytulił.
W pierwszym momencie doznałam szoku termicznego. Co prawda okład, który miałam na czole zsunął mi się, kiedy siadałam, ale skóra wampira była chyba jeszcze lepsza, jeśli chodziło o zbijanie temperatury. Przynajmniej czułam się bezpiecznie i to jakże pożądanie uczucie zdecydowanie rekompensowało mi nieprzyjemne uczucie, które powodował lodowaty dotyk wampira. Znacznie uspokojona, ułożyłam się wygodnie (od dziecka miałam okazję, żeby przywyknąć do marmurowych ramion nieśmiertelnego, dlatego wcale nie czułam się źle), dochodząc do wniosku, że teraz może i byłabym w stanie zaryzykować zamknięcie oczu.
Wtulona w tatę, spróbowałam myśleć o czymś przyjemniejszym. Najgorsze minęło i temperatura powoli zaczynała przynosić mi ulgę, dzięki czemu trochę rozjaśniło mi się w głowie i przyszło mi to łatwiej. Uczepiłam się miłych wspomnień, a raczej uczuć, które mi wtedy towarzyszyły – chociażby bezpieczeństwo, które odczuwałam teraz. To pomogło mi się posunąć odrobinę dalej i w końcu zdołałam przywołać w pamięci to na czym najbardziej mi zależało.
Gabriel. Tylko Gabriel, wszędzie Gabriel – mój Gabriel, którego dotyk sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze i jednocześnie całe moje ciało zaczynało płonąć. Gabriel, który skoczyłby za mną w ogień albo i więcej; nawet jego obietnica, że zstąpiłby do piekieł, żeby tylko mi pomóc, wydawała się czymś więcej niż tylko metaforą. Gabriel, który nazywał mnie swoim aniołem, skarbem, kochaniem; który kochał mnie tak, jak z pewnością sobie nie zasłużyłam i nigdy nie miałam zasłużyć. Gabriel dla którego przynajmniej chciałam próbować walczyć, nawet jeśli było to takie trudne i nie miałam żadnego wpływu na to, co działo się z moim ciałem.
Wszystko to dla mojego Gabriela i dla naszych dzieci, bo te bez względu na wszystko miały mnie potrzebować. To nic, że momentami zdawało mi się, że zupełnie nie nadaję się na matkę i jestem zupełnie beznadziejna w tej roli – liczyło się wyłącznie to, że chciałam i miałam dla kogo starać się przeżyć jak najdłużej.
Gabriel, który mi się oświadczył..., pomyślałam mimochodem, zaciskając dłonie w pięści i kciukiem trąc srebrną obrączkę na swoim palcu. Doskonale czułam pod opuszkami gładką fasadę szafiru, poza tym z przerażeniem odkryłam, że pierścionek luźno przesuwa się po moim palcu, chociaż wcześniej pasował na niego idealne.
Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo nagle obejmujący mnie Edward cały zesztywniał; jego ramiona na ułamek sekundy zdecydowanie zbyt mocno zacisnęły się wokół mnie, pozbawiając mnie tchu, zaraz jednak udało mu się opanować i rozluźnić uścisk.
– Co...? Co ty pomyślałaś? – zapytał jakimś dziwnym tonem, jakby to nie mnie, a jemu nagle zabrakło tchu. Nie oddychał, nie chcąc pokusić się zapachem mojej krwi, tym bardziej, że przy wysokiej temperaturze pachniałam intensywniej i najwyraźniej o tym zapomniał. – Gabriel, który co? – powtórzył, bo spojrzałam na niego zdezorientowana.
Zanim sens jego słów dotarł do mojego wymęczonego umysłu, długie palce Edwarda zacisnęły się na moim lewym nadgarstku. Ledwo kontrolując siłę uniósł moją rękę i z niedowierzaniem spojrzał na połyskujące subtelnie, idealnie niebieskie „Oczko Gabrielli”. Sama również zesztywniałam, bo całkowicie zapomniałam o tym, że nie przekazałam rodzinie dobrych (przynajmniej dla mnie i dla Gabriela) wieści. No cóż, tata z pewnością nie miał się dowiedzieć w taki sposób...
Znalazłam w sobie dość siły, żeby usiąść prosto i wykręcić się tak, by spojrzeć mu w oczy. Gdybym wcześniej nie widziała, że oczy ma idealnie czarne, pomyślałabym, że to złość a może nawet furia zmieniła ich kolor. Z drugiej jednak strony, w tej sytuacji zupełnie nie mogłam określić, jakie targają nim emocje – wyraz jego twarzy był całkowicie nieprzenikniony i odrobinę mnie to niepokoiło. Nie wiedziałam już, co jest w tej sytuacji gorsze.
Minuty znów zdawały się ciągnąc w nieskończoność, ale teraz z zupełnie innego powodu. Minęła może minuta (mnie przypominająca długą godzinę), jak drzwi do mojego pokoju otworzyły się i do środka weszli Esme i Carlisle. Oboje wydawali się być nieco zaskoczeni tym, że byłam przytomna i nawet siedziałam, ale zdecydowanie bardziej ich to ucieszyło.
– Mówiłam, że słyszałam głos Edwarda – powiedziała z wyraźną ulgą babcia, spoglądając na mnie z wyraźną ulgą.
Carlisle skinął głową i chyba zamierzał coś powiedzieć, ale wtedy oboje zwrócili uwagę na minę Edwarda. No i na to, że sama patrzyłam na niego oczami wielkimi jak spodki, bojąc się tego, co raza mogę usłyszeć.
– Edwardzie, wszystko w porządku...? – zaczął doktor, najwyraźniej nie wiedząc, co o sytuacji i zachowaniu syna myśleć.
Wampir powoli wypuścił powietrze, chociaż nie miałam pojęcia, kiedy właściwie zdążyć go nabrać. Położył mi dłoń na policzku i delikatnie uniósł moją głowę, spoglądając mi w oczy. Z jego tęczówek wciąż nie byłam w stanie nic odczytać.
– A niech was – westchnął, lekko spiętym, ale i tak spokojniejszym głosem, niż sobie wyobrażałam. – I co ja mam teraz z wami zrobić, co Nessie? Kuszące jest bardzo to, że Gabriel śpi... – zauważył, a ja jakimś cudem pobladłam.
– Nie! Chyba żartujesz! – wybuchłam przerażona wspomnienie tego, jak rzucił się mojemu ukochanemu do gardła, kiedy dowiedział się o mojej ciąży. Wtedy przynajmniej Gabriel miał się jak bronić, a ja miałam dość siły, żeby w razie co jakoś mu pomóc. W tej sytuacji... Dziękowałam opatrzności, że byłam zbyt osłabiona, żeby to sobie wyobrazić. – Przestań! Nie możesz... – jęknęłam, przywierając do niego najmocniej jak mogłam i zaczynając wpadać w panikę.
Mój nagły wybuch zaskoczył wszystkich, zwłaszcza Carlisle'a i Esme, którzy momentalnie podeszli bliżej, chcąc zorientować się, co się dzieje. Pomyślałam, że to dobrze, bo może będą w razie czego zdolni Edwarda powstrzymać, ale w tamtym momencie wampir po prostu się roześmiał i przytulił mnie, po czym delikatnie ucałował w czoło.
– Przecież to był żart. Nie zorientowałaś się? – zmartwił się trochę, spoglądając na moją zarumienioną od gorączki twarz. Faktem było, że wszystko dochodziło do mnie z opóźnieniem i właściwie przestałam zwracać uwagę na zabarwienie emocjonalne wypowiadanych słów – to wymagało ode mnie zbyt wiele energii. Poza tym spodziewałam się po reakcji Edwarda najgorszego, być może trochę nawet ją podkolorowując, co zarzucał mi Gabriel. – Muszę przyznać, że odkąd się pojawiła, właściwie nie mam okazji, żeby się nudzić – zwrócił się do przybranych rodziców, którzy obserwowali nas trochę zdezorientowani. Moje przerażenie i śmiech Edwarda tworzyły wyraźny kontrast. – Sami spójrzcie – powiedział po prostu, znów ujmując moją lewą dłoń.
Twarz Esme momentalnie rozjaśnił tak promienny uśmiech, że na moment wręcz zapomniałam, że jestem chora. Niestety, nastrój przygnębienia był aż nazbyt wyraźny i mi się udzielał, dlatego doceniłam szczery entuzjazm babci. Wampirzyca zaraz znalazła się przy mnie i ujęła moją dłoń, żeby z bliska obejrzeć pierścionek, który zdobił mój serdeczny palec.
– Jaki śliczny – westchnęła. – Już dawno zauważyłam, że Gabriel ma do tego dryg. Co to jest? – zapytała, muskając palcem kamień.
– Szafir. Podobno cenny, ale Gabriel nie chciał słuchać o tym, że mu go oddam, żeby nie zgubić – odpowiedziałam, raz jeszcze zerkając na błyskotkę i znów zwracając uwagę na to, jak luźno teraz przesuwa się po moim palcu.
Nic nie jadłam, poza tym byłam wymęczona i zaczynało być widać efekty. Teraz tym bardziej mógł mi się zsunąć, chociaż z drugiej strony, skoro nigdzie się nie ruszałam, chyba nie było szans, żeby się zgubił. Poza tym dopiero teraz zaczynałam w pełni doceniać wartość tego, co symbolizowała obrączka – to była część Gabriela i jego miłości do mnie. Nawet w tym momencie dotyk srebrnej obrączki (albo czegoś, co było podobne do srebra, bo ten kruszec podobno nam szkodził) był dla mnie równie wartościowy, co muśnięcie palców ukochanego czy pocałunek. Teraz za nic nie pozwoliłabym go sobie zdjąć, bo to tak, jakby zabronić mi widywać Gabriela.
Carlisle przykucnął przy mnie i dotknął mojego policzka. Uśmiechnął się, chociaż nie wyszło mu to tak dobrze, jak Esme – martwił się, bo najwyraźniej gorączka nie spadła ani odrobinkę. Badał mi już temperaturę tyle razy, że pewnie potrafił już to rozpoznać przez sam dotyk.
– Gratulację, skarbie – powiedział wyraźnie poruszony. Chyba zaręczyny moje i Gabriela były dla niego tym większą presją i jednocześnie determinacją, żeby jakoś mnie uratować. – Chyba wam troszkę popsułem tamten dzień, hm? – szepnął mi do ucha, kiedy na chwilę mnie przytulił.
Pokręciłam głową, absolutnie pewna tego, że się myli. Jasne, zamartwianie się telepatami nie było najlepszą perspektywą na zakończenie dnia, w którym się zaręczyło, ale słowa Gabriela i same oświadczyny wprawiły mnie w taką euforię, że wspomnienia zaliczałam do tych najcudowniejszych. Nic nie mogło mi ich popsuć.
Edward obserwował pozytywną reakcję swoich rodziców z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzałam na niego wyczekująco, bo jedynie jego reakcja była dla mnie tajemnicą. Co prawda nie wpadł w gniew i nie zamierzał urządzać żadnych scen, ale mimo wszystko nie miałam pewności, co o całej sytuacji myśli. Ta niepewność była okropna, nawet jeśli pocieszający był fakt, że nie zdenerwował się tak, jak przewidywałam.
– Myślisz, że czego się spodziewałem po tym, jak już urodziłaś? – zapytał z westchnieniem. – Nie sądziłem tylko, że... No cóż, ponawiam pytanie: co ja mam z wami teraz zrobić?
Odpowiedź przyszła zupełnie nieoczekiwanie:
– Pogratulować! – huknęła z salonu Isabeau.
Krzyczała tak głośno, że nawet mając problemy z koncentracją, doskonale ją usłyszałam. Wszyscy roześmialiśmy się w odpowiedzi na jej słowa, tym samym ostatecznie rozluźniając napiętą atmosferę, która panowała do tej pory.
Jedno było pewne – miałam dla kogo żyć i tego zamierzałam się trzymać.

3 komentarze:

  1. Fajnie,że nareszcie dowiedzieli się o zaręczynach Renesmee i Gabriela.Końcówka naprawdę słodka,i przez cały czas się uśmiechałam-nawet teraz.
    Czekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
    Pozdrawiam.Ola.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe. Zgadzam się z Olą. Dobrze że się dowiedzieli. ^^ Pozostaje nam czekać na kolejny rozdział. Czekam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Heh, jedyna zaleta jest taka, że przesypia opiekowanie się dziećmi. Najpierw sobie umierała, potem bolała ją głowa, teraz znowu sobie umiera. Zanim skonczy umierać, dzieci będą duże. To zabawne, że nasza Kochana Ness opisze wojny, gwałty, bóle śmierci, wesela, tunele, ale jak przychodzi do matczynej miłości to jest e e nie nie ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa