Isabeau
Isabeau krążyła po salonie,
raz po raz zerkając w stronę dzieci. Alessia i Damien odpowiadali jej
pełnymi rezerwy spojrzeniami, które non stop przypominały jej o tym, jak
potraktowała bratanicę.
Trzeci
dzień. Jak długo można się gniewać? Normalne ludzkie dzieci już po kilku
godzinach zapomniałyby o wszystkim, ale nie te bliźnięta – one solidarnie
trwały w jakiejś dziwnej zmowie, mającej chyba na celu doprowadzić Isabeau
do szaleństwa.
Próbowała
chyba wszystkiego. Przepraszała, proponowała różne rozrywki, które zwykle
przypadały im do gustu, opowiadała historie… Przy tym ostatnim zwykle jej
słuchali – była tego świadoma – chociaż próbowali udawać, że wcale tego nie
robią. Również kiedy się nimi opiekowała, byli jej posłusznie, jak zwykle, ale
poza tym czuła, że mają do niej żal.
Wydawać się
powinno, że Damien powinien traktować ją lepiej, ale byłaby głupia, gdyby w to
uwierzyła. Przecież wiedziała, jaka więź łączyła bliźnięta, a ona jakby
nie patrzeć w jakimś stopniu skrzywdziła Alessię. Oczywiste, że mały stał
za nią murem. Mimo wszystko cieszyło ją to – potrzebowali siebie nawzajem i wsparcia,
który mogli sobie dawać w takich właśnie sytuacjach.
Ale
dlaczego tak się zawzięli? Isabeau rozumiała, że na pewno wystraszyła Ali – samą
siebie również, kiedy zobaczyła swoją twarz we wspomnieniu małej – a poza
tym zawiodła ją, bo dziewczynka ufała jej bezgranicznie, ale na litość bogini…
– Powiedziałbym
coś złośliwego, ale prezentujesz taki obraz nędzy i rozpaczy, że się
powstrzymam – usłyszała tuż za sobą głos Gabriela.
Stał w połowie
schodów, opierając się o barierkę i spoglądając na nią z góry.
Włosy miał w nieładzie, a głos zdradzał, że dopiero co się obudził – i jak
na złość te drobiazgi sprawiały, że wyglądał wciąż świetnie, podczas gdy ona
zwykle była przerażona swoim odbiciem po przebudzeniu.
– Dziękuję,
braciszku. Wiesz jak mnie pocieszyć – sarknęła, czym zasłużyła sobie na jego
ironiczny uśmieszek.
– Ty też
nie byłaś zbyt milutka, kiedy ostatnio rozmawialiśmy – przypomniał jej chłodno.
Świetnie,
więc i on miał pretensję – tym razem o to, że powiedziała niezbyt
subtelną prawdę przy Renesmee. Przecież dziewczyna była tak mało przytomna, że
pewnie niewiele z tego zapamiętała, a nawet jeśli, musiała znać
prawdę. Leczyli ją źle i trzeba było spróbować czegoś innego… O ile
cokolwiek miało w tej sytuacji zadziałać.
– Mam cię
za to przepraszać? – mruknęła, jasno dając mu do zrozumienia, że nie ma takiej
możliwości i nie powinien sobie robić nadziei.
– Mnie?
Nie. Ale Nessie i owszem, chociaż szczerze wątpię, żeby twoje przeprosiny
były komukolwiek niezbędne.
– A więc
obejdzie się bez nich – stwierdziła Isabeau, wzruszając ramionami.
Gabriel
zacisnął usta i zmrużył oczy, nie powiedział jednak nic – tak, jak
obiecał. Bez pośpiechu zszedł z ostatnich stopni i wszedł do salonu,
gdzie zaraz dopadły do niego dzieci. Alessia oczywiście pierwsza wywalczyła to,
żeby wziął ją na ręce, ale Gabriel nie miał większego problemu z tym, żeby
podnieść również Damiena.
– Co,
skarby moje? – zapytał z czułością, której ani on, ani Isabeau, ani tym
bardziej Layla nie zaznali od własnego ojca.
Alessia
pisnęła radośnie, kiedy ucałował ją w czoło. Damien nie był tak łasy na
pieszczoty, jak jego siostra, ale Isabeau zauważyła, że tulił się do Gabriela
ufnie. Obojgu brakowało rodziców, bo Gabriel zostawiał Nessie na bardzo krótko,
a matki nie mogły widywać wcale. Beau zresztą uświadomiła sobie, że
pierwszy raz od ataku grypy Gabriel zrobił coś dla siebie i położył się
spać.
– Gdzie
mama? – zapytała natychmiast Alessia.
Jedną z zalet
tego, że nie odzywała się do Isabeau, był brak konieczności odpowiadania na to
pytanie. Zadawała je nieustannie, każdemu innemu – Esme, Edwardowi i Carlisle'owi,
kiedy ci tylko znajdowali się w zasięgu jej rąk. Miała przy tym o tyle
dobrą metodę, że zawsze podbiegała przytulić się do swojej „ofiary” i kiedy
już znajdowała się u niej na rękach, rozpoczynała przesłuchanie. Przez to
tym większe wyrzuty sumienia wywoływały próby okłamania jej.
Teraz
najwyraźniej przyszła pora na Gabriela.
Chłopak
spojrzał na córkę, po czym powoli wypuścił powietrze z płuc. Isabeau
zauważyła, że jego aura pociemniała – ciemne pasma jasno dawały do zrozumienia,
że Gabriel cierpi, a to jeden z najgorszych możliwych tematów, poza
tym jednak w żaden sposób nie dał po sobie poznać, co naprawdę czuje.
– Mamusia
śpi – wyjaśnił jej spokojnie. – Mówiliśmy ci, skarbie, że źle się czuje i musi
poleżeć jeszcze kilka dni – przypomniał, właściwie nie kłamiąc. „Kilka dni”
było jakby nie patrzeć pojęciem względnym.
Alessia
momentalnie posmutniała, najwyraźniej zamierzając dać upust niezadowoleniu,
które odczuwała w ostatnim czasie, chociaż oczywiście nie zamierzała się
nim z Isabeau dzielić.
– Nie
rozumiem – jęknęła. – Przecież ja jestem grzeczna. Już spałam przy mamie – poskarżyła
się, niespokojnie wiercąc w objęciach Gabriela. – Dlaczego nie mogę tam
pójść? – zapytała i to chyba było dobre pytanie, bo nawet Damien
wyprostował się i zamarł, oczekując odpowiedzi.
Gabriel
spojrzał przelotnie na Isabeau. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, ale
mentalny głos już tak. Będą się buntować, pomyślał zmartwiony, a Beau
niechętnie musiała przyznać mu rację. To było ostatnim, czego potrzebowali, ale
co mogli zrobić? Alessia i Damien nie zrozumieliby powagi sytuacji, a nawet
jeśli, lepiej było ich nie martwić.
Wystarczyło,
że wszyscy inni byli przygnębieni tym, co się działo. Atmosfera w domu
była jednoznaczna, chyba nawet gorsza od tej, która panowała, kiedy Renesmee
porwali. Wtedy przynajmniej wiedzieli, jak jej pomóc, tylko nie mieli do niej
dostępu; teraz sytuacja przedstawiała się odwrotnie i to było zdecydowanie
gorsze.
Isabeau
również udzielało się panujące w domu napięcie. Martwiła się, jak wszyscy
inni, chociaż tego nie okazywała, starając się myśleć bardziej praktycznie i zachować
zdrowy rozsądek. Gabriel i Cullenowie mylili to ze złośliwością, ale
przecież oczywiste było, że Isabeau również kochała Renesmee – nie tylko jako
przyszłą żoną jej brata, ale po prostu jako członka rodziny. Musiała w końcu
przyznać, że tak ich traktuje – jak rodzinę – chociaż zdecydowanie zbyt często
pragnęła przed tym uciec.
Zresztą,
nawet kiedy chciała pomóc, po prostu ją ignorowali. Gabriel wprost ją wyśmiał,
kiedy zaproponowała znane od dawna metody na obniżenie temperatury. Mogli
chociaż pozwolić jej spróbować, bo nawet gdyby zioła nie zadziałały, w żadnym
stopniu by jej nie zaszkodziły. Przecież były mniej szkodliwe niż te wszystkie
lekarstwa, które podawał jej Carlisle, a które i tak nie działały. Co
w takim wypadku szkodziło spróbować podać coś innego, znanego jeszcze
zanim ówczesna medycyna zaczęła się rozwijać?
Nie
zaczynaj znowu, pomyślał ostrzegawczo Gabriel, rzucając jej znaczące
spojrzenie.
Warknęła
cicho, ale i tak Alessia i Damien spojrzeli na nią krótko, jakby
utwierdzając się w przekonaniu, że dobrze robią, ignorując ją. Isabeau
postanowiła się tym nie przejmować.
Wynoś
się z mojej głowy, pomyślała dobitnie, po czym odgrodziła się od
zdolności brata grubym, solidnym murem, którego nie powinien był w stanie
przebić ani jakoś wyminąć. Poczuła rozczarowanie, kiedy uświadomiła sobie, że
nawet nie próbował, zbyt skupiony na swoich dzieciach.
W końcu
zabrał je do kuchni, najwyraźniej zamierzając zająć czymś ręce i trochę
pogotować. Co prawda Isabeau zadbała o to, żeby oboje już dostali krew na
śniadanie, ale bliźnięta – w przeciwieństwie do Renesmee na samym początku
– preferowały również ludzkie jedzenie. Już Gabriel o to zadbał.
– Beau,
chcesz coś? – zawołał z kuchni, bo odizolowana, nie była w stanie
odebrać jego mentalnego przekazu.
Zdziwiła ją
trochę jego postawa, ale z drugiej strony przywykła już do tego, że nawet
kłócąc się, jednocześnie potrafili się zachować wobec siebie w porządku. A może
Gabriel szukał po prostu wymówki, żeby móc zajmować się czymś dłużej i chociaż
przez moment nie zamartwiać się chorobą…
Albo raczej
tak intensywnie nie zamartwiać się chorobą, bo z prawnością nie był w stanie
o niej nie myśleć. Tego była pewna, nawet nie wnikając w jego umysł.
– Jeśli ci
się chce, to mnie zaskocz – odpowiedziała normalnym tonem; i tak miał ją
usłyszeć – w końcu zmysły mieli doskonale rozwinięte.
Rzucił w odpowiedzi,
że nie na problemu, po czym najwyraźniej skupił się na przygotowaniu posiłku,
raz po raz zagadując Alessię i Damiena. Isabeau westchnęła, po czym
odcięła się od rozmowy na różne neutralne tematy. Biedny
Gabriel, pomyślała, rozbrojona tym, jak stara się nie zaniedbać dzieci i jednocześnie
walczy z pragnieniem powrotu na górę. Poniekąd dlatego przyjęła jego
propozycję, chociaż wcale nie czuła się głodna.
Usiadła na
kanapie i ukryje twarz w dłoniach, pocierając oczy. Czuła się
zmęczona – sypiała więcej od Gabriela, ale miała powody, żeby się łatwo męczyć –
ale jednocześnie nie wyobrażała sobie, żeby mogła spokojnie zasnąć chociaż na
moment. Była zbyt pobudzona, poza tym chciała jeszcze popilnować dzieci, żeby
dać Gabrielowi możliwość do powrotu na górę. Co prawda była jeszcze Esme, ale
Isabeau też chciała się przydać.
Oczywiście
miało na to trochę wpływu to, że samotność jej nie służyła. Wiedziała jak to
jest, kiedy non stop zamartwia się z jednego powodu – w jej przypadku
tyczyło się to nie tylko tej dziwnej, odpornej na leki choroby, ale przede
wszystkim ciąży i swojej wizji śmierci.
Kolejne
pytania pojawiały się tak regularnie, że mogła zacząć recytować je z pamięci.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że na żadne z nich nie
potrafiła udzielić odpowiedzi.
Czy
naprawdę umrze? Co miała myśleć o słowach Michaela, który oznajmił, że
kiedyś wszyscy zapłacą za manipulacje w czasie? Jak długo uda jej się
ukrywać ciążę? Czy z dziećmi było wszystko w porządku, skoro
rozwijały się tak wolno? Czy Drake kiedykolwiek się dowie – nawet jeśli ona nie
zamierzała do tego dopuścić? Jeśli tak, jak zareaguje? A Gabriel?
Cullenowie? Co jeśli jej jednak zabraknie? Czy wtedy zaopiekują się jej
dziećmi? Ale wtedy musiałaby im o wszystkim wcześniej powiedzieć, żeby
byli przygotowani na taką możliwość… Czy powinna? Czy mogła mieć pewność, że
nawet jeśli zginie, uda jej się dopilnować, żeby stało się to dopiero po
porodzie, żeby mogła zapewnić swoim dzieciom bezpieczeństwo? Jak, skoro ciąża
rozwijała się niemal jak ludzka – jedynie odrobinę szybciej, ale to marna
pociecha – i do rozwiązania zostało zdecydowanie zbyt wiele czasu? Może
powiedzieć samemu Carlisle'owi i poprosić o pomoc oraz dyskrecję – w końcu
obowiązywała go tajemnica lekarska, nawet w tym przypadku.
Co naprawdę
czuła do Drake'a Devile…?
Usłyszała
kroki na schodach i momentalnie otrząsnęła się z zamyślenia. W samą
porę, bo kiedy w salonie pojawili się Cullenowie, wyraz jej twarzy był
całkowicie obojętny
– Pogratulować,
powiadasz? – zagadnął na wstępie Edward. No cóż, chyba nie powinna być
zdziwiona, że jeszcze nie otrząsnął się po tym, jak dopiero co dowiedział się,
że jego córka planuje wyjść za mąż. – Wiedziałaś? – zapytał niemal
oskarżycielskim tonem, spoglądając na nią z góry.
Podniosła
się, żeby się z nim zrównać; wciąż przewyższał ją o jakichś
piętnaście centymetrów, ale i tak poczuła się lepiej, kiedy nie musiała
zadzierać głowy, żeby na niego spojrzeć.
– Podejrzewałam
– sprostowała. – Mało kiedy Gabriel zachowuje się tak, jakby siedział na
szpilkach. Poza tym ciężko było, żebym nie rozpoznała jednego z naszych
najcenniejszych rodzinnych klejnotów – dodała, wzruszając obojętnie ramionami.
Edward
pokiwał głową, najwyraźniej uspokojony tym, że był pierwszym, który dowiedział
się od Nessie – co prawda dziewczyna powiedziała mu przypadkiem, ale liczył się
sam fakt.
– Niech
sobie biorą ten ślub. Ważniejsze, żeby wyzdrowiała – westchnął.
Isabeau
spojrzała na niego wręcz zaskoczona. Cokolwiek sądził, coraz lepiej odnajdywał
się w roli ojca – dostrzegała to, chociaż z całego rodzeństwa
Licavoli znała go najkrócej.
– Nie
obiecam ci gruszek na wierzbie, jeśli tego ode mnie oczekujesz – powiedziała
cicho, bo patrzył na nią wyczekująco, być może pragnąc usłyszeć coś
pocieszającego.
Może to
było okrutne, ale nie była w stanie spojrzeć mu w oczy i skłamać,
nawet jeśli takie zapewnienia sprawiłyby, że poczułby się lepiej. Uważała, że
lepsza nawet najbardziej okrutna prawda niż piękne kłamstwo – to nic, że nie
zawsze się tej filozofii w swoim przypadku trzymała. Poza tym
przemilczenie pewnych faktów, kiedy nikt nie pytał, nie było chyba znów takim
wielkim kłamstwem…
– Robimy ci
się da – zapewnił go Carlisle. Cóż, to w sumie też nie było kłamstwem,
jeśli przymknąć oko na to, że wciąż ignorowali dobre rady Isabeau. Gdyby i to
nie zadziałało, wtedy mogliby z czystym sumieniem powiedzieć, że zrobili
wszystko. – Zajrzę do niej wieczorem i pobiorę krew, tak jak mówiłem
Gabrielowi. Może to faktycznie nam coś pomoże… Poza tym dzisiaj chyba było
lepiej – dodał, najwyraźniej bardzo chcąc w to wierzyć.
– Tak, bo
się wystraszyła, że urwę Gabrielowi głowę, kiedy dowiedziałem się o oświadczynach
– przypomniał Edward. – Nie widziałeś jej wcześniej. Przelewałam mi się w rękach
i ledwo oddychała – skrzywił się, wyraźnie coraz bardziej przygnębiony.
– Wniosek
stąd taki, że musisz ją denerwować – wtrąciła Isabeau, mając naiwną nadzieję na
to, że żartem rozluźnienia chociaż odrobinę atmosferę.
Spojrzał na
nią rozeźlony. Zaczynała dochodzić do wniosku, że kiedy wszyscy stali w kolejce
po poczucie humoru, on najwyraźniej wolał swój denerwujący charakter.
– Gdyby to
miało pomóc, już dawno kazalibyśmy ci siedzieć w jej pokoju – warknął.
Uśmiechnęła
się jedynie.
– Jeśli to
miało mnie obrazić, nie wyszło – uświadomiła mu. – Przypomnieć mi, że jestem
złośliwa… Ach, to raczej miód na moje serce – westchnęła teatralni,
przyciskając zwiniętą w pięść do piersi.
– Przestańcie…
– poprosiła Esme, ale nie tak pewnie, jak robiła to zazwyczaj. Najwyraźniej po
wybuchach Isabeau nie była pewna na ile może sobie wobec niej pozwolić.
Zamknęła
się, bo to właściwie było jej obojętne. Nie miała ochoty kłócić się z Edwardem,
tym bardziej teraz, kiedy właściwie nie było w tym żadnej frajdy. Co
innego przekomarzać się, a co innego produkować się jedynie po to, żeby
druga strona i tak nie doceniła żartu. Poczucie humoru najwyraźniej umarło
w tym domu, wraz z pojawieniem się choroby Renesmee.
Isabeau
zaczynała mieć tego dość. Przecież teraz tym bardziej potrzebowali czasami
jakiegoś przeciwnika, chwili wytchnienia. Samej Nessie też pewnie zrobiłoby
lepiej, gdyby atmosfera była luźniejsza, nawet jeśli wydawało się to być trudne
do osiągnięcia. Beau zresztą sama marzyła o czymś, co pozwoliłoby jej
zapomnieć o problemach, dlatego doskonale rozumiała Gabriela, który
najwyraźniej postanowił ugotować dzieciakom coś nader skomplikowanego, żeby
zając jak najwięcej czasu.
Carlisle i Edward
ostatecznie pogrążyli się w cichej dyskusji, próbując zaplanować coś
nowego, co mogłoby chociaż odrobinę pomóc w obecnej sytuacji. Isabeau sama
miała wiele do dodania, ale milczała, bo nie było to nic, co przyjęliby do
wiadomości – raz ją zignorowali, chociaż dobrze im podpowiadała. Najwyżej „medycyna
alternatywna” nie miała tutaj racji bytu, chociaż Allegra opowiadała Beau cuda
na jej temat. Przecież sama kilka razy się przekonała, że to naprawdę jest
skuteczne, równie bardzo jak obecne leki.
Dlaczego,
do jasnej cholery, nie mogli przynajmniej spróbować?
Odpowiedź
przyszła sama i była tak oczywista, że miała ochotę roześmiać się gorzko
nad własną głupotą. Nikt nie powiedziałby jej oczywiście czegoś takiego, ale
sama była w stanie to zaobserwować.
Najzwyczajniej
w świecie jej nie ufali.
Słusznie,
mogłaby im to przyznać – zachowywała się z ich perspektywy dziwnie i miała
swoje tajemnice. Ale, na litość bogini, czy to miało znaczyć, że uważali też,
że byłaby w stanie nie tylko zdradzić, ale i spróbować zaszkodzić w inny
sposób?
Najwyraźniej
tak. Isabeau westchnęła rozczarowana i wsparłszy łokcie na udach, oparła
głowę na dłoniach. W tym momencie przyszło jej do głowy, że skoro tak to
wygląda, może faktycznie warto było się utopić – i to samemu rzucić się z klifu
w jakąś głęboką wodę, bo świat najwyraźniej powoli zaczynał wariować, a ona
wraz z nim.
Renesmee
Zostałam sama, bo wszyscy byli
przekonani, że zasnęłam, a ja nie zamierzałam wyprowadzać ich z błędu.
Mimo wszystko nie byłam dzieckiem i nie musieli siedzieć przy mnie
dwadzieścia cztery godziny na dobę – musiałam o tym pamiętać, nawet jeśli
samotność była okropna, zwłaszcza kiedy balansowało się na granicy jawy i snu.
Wciąż bałam
się zapaść w pustkę, nagle bowiem naszła mnie dziwna myśl, że mogę się z niej
nie wynurzyć, że więcej się nie obudzę... Tata przekonywał mnie, że to jedynie
gorączka – wszystko mi się mieszało i nie byłam w stanie myśleć
logicznie – ale ja mimo wszystko się bałam. Wiedziałam, że Edward ma rację, ale
co z tego, skoro nie potrafiłam zmusić swojego nieposłusznego umysłu, żeby
w końcu to zrozumiał i pozwolił mi odpocząć.
Próbowałam
skierować tor myśli na coś innego, dlatego ostatecznie zaczęłam próbować skupić
się na poszczególnych częściach mojego ciała z osobna, w nadziei, że w trakcie
zasnę i przynajmniej przez moment nie będę się zadręczać czymś, co
faktycznie nie miało racji bytu. Okazało się to o tyle trudne, bo byłam
osłabiona do tego stopnia, że miałam wręcz irracjonalne wrażenie, że wcale mnie
nie ma – zupełnie jakbym unosiła się ponad ciałem, całkowicie pozbawiona
kontroli nad mięśniami. Jak mogłam się skupiać na czymś, czego nie było?
Zaczynałam
wpadać w panikę – efekt zupełnie odwrotny do pożądanego – kiedy usłyszałam
cichutkie kroki, a chwilę później ktoś otworzył drzwi mojego pokoju.
– Mamusiu? –
usłyszałam niepewny głosik, w którym dopiero po chwili rozpoznałam śpiewny
sopran Alessi. Od jak dawna go nie słyszałam...?
Trzy dni.
Naprawdę tylko tyle czasu minęło? Mnie zdawało się to całą wiecznością – już
prawie nie pamiętałam twarzy moich dzieci, a co dopiero mówić o ich
głosach. A jednak wszystko wskazywało na to, że mój umęczony umysł mimo
wszystko był w stanie odtworzyć i te dobre wspomnienia. Głosik mojej
córeczki był tak idealny, jakby...
– Mamo? – powtórzyła
mała, a ja poczułam się tak, jakbym nagle wynurzyła się z wody.
Wzdrygnęłam
się i z trudem przymusiwszy się do otwarcia oczu, kolejny raz
wyrwałam się zmęczeniu. Spojrzałam w stronę drzwi, a potem zamarłam,
bo moja mała jak najbardziej stała w progu, nieśmiało zaglądając do
pokoju.
Kiedy
podchwyciła mój wzrok, nie byłam w stanie już jej powstrzymać – zareagowała
błyskawicznie, podbiegając do mnie i właściwie rzucając się na łóżko.
Materac ugiął się nieznacznie pod jej ciężarem, a chwilę później poczułam
jak drobne ciałko mocno przywiera do mojej piersi.
Ułożyła się
tak, jak zawsze, zwijając w kłębek u mojego boku; poczułam coś
wilgotnego i uświadomiłam się, że Alessia po prostu się popłakała.
Znalazłam w sobie
dość siły, żeby objąć ją ramieniem.
– Ali...
Ali, cii... – wyszeptałam zmęczonym głosem. – Kochanie, tobie nie wolno tutaj
wchodzić. Musisz stąd wyjść – wyszeptałam niemal gorączkowo, nagle
przypominając sobie o tym, że przecież cała ta kwarantanna, w której
się znajdowałam, była właśnie ze względu na dzieci.
Pocieszał
mnie fakt, że Gabriel się do tej pory nie zaraził. Ale jego odporność musiała
być zdecydowanie większa, w porównaniu do tej, którą dysponowały nasze
dzieci. Przecież nie mogłam ryzykować aż do tego stopnia.
– Nie – zaprotestowała
płaczliwym tonem Alessia. Jej głos mimo wszystko zabrzmiał zaskakująco
stanowczo. – Udało mi się wyjść tak, żeby nikt nie widział. Nie chcę wychodzić –
jęknęła trochę niewyraźnie, bo twarz cały czas wtulała w moją pierś.
Objęłam ją
bezradnie i zamilkłam. Co innego mogłam w tej sytuacji zrobić?
A więc tak: to ostatni rozdział, który pojawił się w tym tygodniu. Niestety, ale jutro wyjeżdżam i nie ma mnie aż do czwartku - dopiero wtedy pojawi się kolejna notka, to mogę obiecać na pewno.
OdpowiedzUsuńNiemniej spróbuję dzisiaj napisać jeszcze jedną część i zaprogramować ją tak, żeby pojawiła się w poniedziałek. Jeśli mi to nie wyjdzie, z góry przepraszam, niemniej się postaram.
Tak więc... do czwartku.
Wasza Nessa.
Szkoda że nowa notka pojawi się dopiero w czwartek.No ale nic... Trzeba czekać.Rozdział jak zawsze super.Alessia jest naprawdę słodka.
OdpowiedzUsuńWidać że martwi się o Renesmee.
Czekam niecierpliwie na nn i życzę weny.
Pozdrawiam.Ola.
Hm, hm - mały edit: udało mi się napisać zapasowy rozdział i ustawić jego automatyczną publikację.
OdpowiedzUsuńPojawi się on dokładnie 18 lutego, o godzinie 8:00 ^^ Z góry zapraszam!