Gabriel
Gabriel zamarł, kiedy Nessie
rzuciła mu się na szyję. Nie przewidziałby, że drugi raz będzie zdolna do tego,
żeby stanąć i gdziekolwiek pójść, ale to niezwykłe stworzenie najwyraźniej
było zdolne do wszystkiego – i uwielbiało go zaskakiwać.
Wziął ją w ramiona
i mocno przytulił, boleśnie świadom tego, że prawdopodobnie ją zranił.
Czuł, że właściwie przelewa mu się w ramionach, zbyt osłabiona żeby dłużej
stać, ale przy tym na tyle zdeterminowana, żeby obejmować go za szyję z siłą,
którą trzeba było uznać jak na jej stan imponującą.
– Nie, nie,
nie… – zaszlochała, wyraźnie całkowicie wytrącona z równowagi. – Nie
możesz mnie zostawić. Przecież ja bez ciebie tego nie wytrzymam… – jęknęła.
Zakrztusiła
się łzami i zaczęła kaszleć tak gwałtownie, że musiał wzmocnić uścisk
wokół niej, żeby przypadkiem nie wyślizgnęła mu się i nie upadła. Atak
kaszlu jeszcze bardziej ją osłabił, dlatego zupełnie machinalnie porwał ją na
ręce, żeby się nie męczyła.
– Mi
amore… – zaczął czule, chcąc jakoś się wytłumaczyć, ale nie dała mu
skończyć, znów zaczynając histeryzować.
– Gabrielu,
proszę… – wydyszała, kiedy tylko udało jej się złapać oddech. Łapała powietrze
tak szybko, że bał się, że zaraz straci z tego wszystkiego przytomność. –
Dlaczego chcesz mnie zostawić? Proszę… Nie możesz… Proszę…
To, co
mówiła, przestało mieć jakikolwiek sens, ale sprowadzało się do jednego – wręcz
błagała go, żeby został. Pamiętał, że kiedyś zapytała go, czy chce sprawdzić,
ile razy będzie w stanie poprosić i teraz najwyraźniej zamierzała mu
to udowodnić, chociaż wcale tego nie chciał. Z jego powodu nie powinna
uronić ani jednej łzy, ani tym bardziej być aż do tego stopnia nieszczęśliwą.
Carlisle z wahaniem
podszedł odrobinę bliżej i spojrzał na wnuczkę. Renesmee podchwyciła jego
spojrzenie i spróbowała przywrzeć do Gabriela jeszcze mocniej, jakby się
bała, że doktor spróbuje ją przejąć i uśpić, żeby nie mogła nic zrobić.
Gabriel
wiedział, że to poniekąd wina gorączki, ale oczywiste było, że nawet całkowicie
przytomna Nessie, nie zachowałaby się o wiele lepiej. Potrzebowała go i teraz
nie miał już do tego żadnych wątpliwości; mógł zrobić tylko jedno.
– Cii… Cii,
moje najśliczniejsze kochanie – wyszeptał, po czym zakołysał nią lekko. – Nie
zostawię cię. Jak mógłbym ci odmówić, skoro tak bardzo mnie prosisz? – zapytał
cicho, spoglądając prosto w jej czekoladowe tęczówki, teraz zaszklone i wystraszone.
Wyglądała
bardzo źle, co dawało mu do zrozumienia, że choroba postępuje. W białej
koszuli nocnej, którą pomogła jej założyć Esme, żeby było jej wygodniej,
wyglądała niemal jak duch. Ubranie było luźne, poza tym materiał kleił jej się
do zgrzanego ciała, czyniąc ją jeszcze drobniejszą niż była w rzeczywistości.
Policzki miała zarumienione od wciąż szalejącej gorączki, ciało zaś tak
osłabione, że nie była w stanie dłużej utrzymywać uścisku, którym go
otoczyła.
Kiedy
usłyszała jego słowa, ostatecznie się poddała; ręce zsunęły się z szyi
Gabriela i zawisły bezradnie. Renesmee wyglądała, jakby zaraz miała
zasnąć, ale wciąż uparcie przymuszała się do zachowania otwartych oczu, których
przenikliwe spojrzenie utkwiła w jego twarzy.
Potrzebowała
pomocy, ale jak mógł ją zostawić, skoro tak bardzo go prosiła?
Wzięła
kilka głębszych wdechów, żeby zapanować nad oddechem i szlochem, po czym w końcu
zdołała się odezwać:
– Obiecujesz?
– zapytała słabym, zachrypniętym głosem. Pomyślał, że chyba powinien dopilnować,
żeby znów się napiła. – Gabrielu, przysięgnij mi – poprosiła.
Nie
oczekiwała więcej, bo zdążyła już się przekonać, że nigdy nie złamał raz
złożonej obietnicy, a co dopiero przysięgi. Spojrzał na nią czule, po czym
nachylił się i ucałował jej rozpalone czoło.
– Przysięgam
– wyszeptał jej wprost do ucha, nie mogąc się powstrzymać przed tym, żeby
musnąć wargami jego płatek. – Nigdzie nie pójdę – powtórzył stanowczo.
Uspokojona
skinęła głową, po czym wtuliła twarz w jego tors i w końcu
zamknęła oczy. Wygodniej ułożył ją w swoich objęciach i spojrzawszy
bezradnie na Edwarda, Carlisle’a i Isabeau, po prostu wzruszył ramionami.
Przecież sami widzieli, co się działo i musieli po prostu zrozumieć, że
tak wygląda sytuacja.
– Przepraszam
– szepnął bezgłośnie, zwracając się głównie do obserwującej go posępnym
wzrokiem Isabeau.
Zaraz po
tym obrócił się na pięcie i ze śpiącą Nessie na rękach, ruszył w stronę
sypialni, którą obecnie zajmowały jego narzeczona i córka. Nawet jeśli
plan Isabeau był dobry, nie mógł tak po prostu zostawić Renesmee i Alesii
– zwłaszcza, że tak naprawdę żadne z nich nie wiedziało, ile czasu razem
mieli mieć jeszcze dla ciebie.
Isabeau
Isabeau czuła się wyczerpana,
ale przynajmniej w końcu jej się udało. Gabriel nie mógł brać udziału w całym
przedsięwzięciu i była w stanie to zrozumieć, ale – dzięki bogini! –
to nie przekreślało całego planu, tym bardziej, że wszyscy zgodnie musieli
przyznać, że to ostatnia nadzieja, jaką dysponowali.
Kiedy jej
brat ostatecznie upewnił się, że zarówno jego przyszła żona, jak córka śpią, w końcu
dołączył do wszystkich w salonie. Esme chwilę wcześniej udało się położyć
Damiena spać, dlatego mieli przynajmniej kilka godzin na to, żeby wszystko
ostatecznie zaplanować.
Isabeau
była oszczędna, jeśli chodziło o szczegóły, a Cullenowie na szczęście
rozumieli, że czasu jest zbyt mało, żeby przez całą noc dyskutować o tym,
czym właściwie jest Miasto Nocy. Beau właściwie ograniczyła się do jednego
zdania: miejsce zamieszkane przez nieśmiertelnych, po czym obiecała, że
wszystko wytłumaczy im na miejscu – oczywiście w takim stopniu, jakiego
będzie wymagała sytuacja.
Gabriel z góry
zaznaczył, że nie ruszy się z domu, ale nie przejęła się tym – to stało
się oczywiste, kiedy tylko usłyszeli głośny sprzeciw Renesmee. Z jednej
strony pozbawiało to ich potężnego talentu, jakże pożądanego w miejscu,
które zaproponowała Isabeau, z drugiej jednak, dziewczyna czuła swego
rodzaju ulgę, że jej brata nie będzie tam, gdzie się urodziła, wychowała i przeżyła
największą traumę w swoim życiu.
Ale mieli
być inni i to stanowiło problem. Ostatecznie – bo długich bojach i licznych
argumentach, poniekąd kłamliwych, bo kartą przetargową okazała się rzekoma
pomoc Michaela – stanęło na tym, że prócz Isabeau, pojadą również Carlisle i Esme.
Edward i Gabriel mieli zostać, żeby opiekować się Damienem i dziewczynami.
Oczywiście
doktor nie był z tego pomysłu zadowolony – wolał kontrolować sytuację w domu
i stan swoich wnuczek – ale Isabeau udało się przemówić mu do rozsądku.
Nie była naukowcem, nie znała się na medycynie i naukowych bredniach, a do
czegoś takiego miało się sprowadzać to, co usłyszą, jeśli oczywiście wszystko
przebiegnie pomyślnie. Potrzebny był ktoś, kto dysponował odpowiednią wiedzą, a Carlisle
wydawał się być jedynym odpowiednim kandydatem.
Esme niemal
bez zastanowienia stwierdziła, że w takim razem zamierza mu towarzyszyć,
co Beau podsumowała wymownym milczeniem. Kiedy chciała ich do siebie zbliżyć,
zwykle wszystko szło nie tak, ale jeśli chodziło o coś niebezpiecznego… No
cóż, nie jej przejmować się decyzjami kobiety, która przecież była już dorosła i raczej
świadoma tego, że to nie będzie wycieczka krajoznawcza.
Isabeau
długo nie czekała, aż wszyscy oswoją się z sytuacją. Na zakończenie
dyskusji – ku zdumieniu całego towarzystwa – oświadczyła, że daje im dwie
godziny na przygotowanie się. Zamierzała wyruszyć jeszcze tej samej nocy, zanim
ktokolwiek zdąży się rozmyślić – lub, co gorsza, ona sama to zrobi.
Poczuła
niemałą satysfakcję, kiedy posłuchali jej bez jakichkolwiek sprzeciwów czy
pytań. Uczucie to zdecydowanie kłóciło się z tym, co odczuwała na samą
myśl o powrocie do Miasta Nocy – „domu”, jak sama miejsce to określiła –
ale starała się o tym nie myśleć. Absolutnie rozdarta, udała się wprost do
swojego pokoju, ale nie po to, żeby się spakować, ale skupić się na czymś
zupełnie innym i bardziej potrzebnym.
Z
westchnieniem opadła na łóżko i zamknęła oczy. Skupienie i sen
przyszły zaskakująco szybko, dlatego w zaledwie kwadrans udało jej się
wniknąć w sferę snów i odnaleźć tę aurę na której najbardziej jej
zależało. Mimochodem zauważyła, że praktycznie nie wyczuwała tych, które
należały do Renesmee i Alessi, co zmotywowało ją do tego, żeby tym
bardziej się postarać.
Aura, którą
przywołała, przypominała złocistą mgiełkę. Delikatna i błyszcząca, muskała
jej skórę wijąc się i wydając jeden z najbardziej czystych dźwięków,
jakie kiedykolwiek słyszała. Kto by pomyślał, że jej właścicielka była
spokrewniona z jedną z najbardziej sadystycznych istot, jaką Isabeau
miała okazję poznać…
Isabeau
westchnęła, po czym zanuciła wydawaną przez aurę melodię, sprawiając, że
mgiełka rozrosła się do rozmiarów, które była odpowiednie, żeby w nią
przeniknąć. Z nabytą przez lata wprawę, zanurzyła się w złocisty
blask, tym samym wnikając do umysłu osoby, której snom i myślom daleko
było do nieskazitelnej, pięknej wręcz aury.
Przypominało
to miejsce wiecznej żałoby. Poczucie bólu i straty wypełniało cały umysł
Lilianne Glass, sięgając aż do duszy. Isabeau na moment zamarła, próbując siłą
woli uporządkować nieskładne obrazy, które ją otoczyły. Lilly śniła, ale jej
sen z pewnością nie był spokojny – składał się na liczne wspomnienia i negatywne
emocje: głównie ból i strach. Beau doskonale wiedziała, jak to jest nosić w sobie
żałobę i czuć się rozbitym po śmierci kogoś bliskiego, dlatego
najzwyczajniej w świecie dziewczynie współczuła – nawet jeśli sama nie
żałowała tego, że Taylor nie żyje.
Obrazy
zniknęły i zapanowały rozkoszne cisza oraz ciemność. Isabeau dryfowała
pośrodku nicości, powoli uspokajając się po pierwszym, czego doświadczyła i zaczynając
się przygotowywać do rozmowy, którą zamierzała przeprowadzić. Musiała dobrze to
rozegrać, jeśli oczekiwała, że bliźniaczka Taylor zdecyduje jej się w czymkolwiek
pomóc.
Lilianne
również w końcu wyrwała się ze snu i dezorientacji nagłą zmianą;
Isabeau wyczuła jej obecność, kiedy zaczęła z pomocą mocy szukać intruza,
który naruszył jej prywatność.
Kto…?,
pomyślała i nagle zamarła, bo rozpoznała aurę Isabeau. Och…,
wyrwało jej się.
Witaj,
Lilianne, odpowiedziała w miarę spokojnie Isabeau. Była doskonałą
aktorką, dlatego jej mentalny głos brzmiał pewnie, a zarazem łagodnie,
chociaż w głębi duszy absolutnie tak się nie czuła. Przepraszam,
może nie powinnam była w ten sposób… Ale muszę poprosić cię, żebyś mi
pomogła, dodała pośpiesznie, modląc się w duchu, żeby nie popełniła w tym
momencie błędu.
Nie mieli
zbyt wielu wiadomości na temat Drake’a i pozostałych z grupy
Lawrence’a, ale Isabeau była niemal absolutnie pewna, że po śmierci siostry,
Lilianne całkowicie się od telepatów odcięła. Trwała w tym jedynie przez
wzgląd na Taylor, później więc nie widziała dalszego w tym sensu; Isabeau
zresztą mogła się założyć, że po takiej tragedii dziewczyna będzie chciała
opłakiwać siostrę w samotności.
Lilly
wydawała się być jeszcze bardziej zdezorientowana niż na początku. Wahała się
przez moment, po czym Isabeau poczuła jej niewerbalną zgodę i zaciekawienie.
To
zależy, czego potrzebujesz, usłyszała w końcu odpowiedź Lilianne;
widać było, że dziewczyna starannie dobierała słowa.
Więc
Isabeau jej powiedziała.
Podróż przez las nie należał
do bardzo wymagających. Isabeau szła przodem, prowadząc i trzymając
ludzkie tempo – szybki marsz, którego nie dało się przyrównać ani do spaceru,
ani jeszcze określić mianem biegu. Nie mówiła nic, po prostu prowadząc Esme i Carlisle’a
w stronę miasta, chociaż centrum Forks bynajmniej nie było ich celem. Nie
mieli tam nawet dobrzeć, jeśli oczywiście wszystko miało pójść dobrze.
Nie miała
żadnej torby – ubrania ani inne rzeczy nie były jej potrzebne, bo z łatwością
mogła je zdobyć na miejscu. Kiedy Esme się o to zatroskała i zapytała
jej, czy oby na pewno czegoś nie potrzebuje, stwierdziła spokojnie, że sobie
poradzi. Nigdy nie podróżowała z bagażem, bo to było zbędne obciążenie,
bez którego spokojnie dało się obejść.
Sami zresztą
też ograniczyli się do absolutnego minimum, więc powinni ją rozumieć. To, że
była połowicznie człowiekiem, nie znaczyło, że jest mniej wytrzymała od
wampira. Poza tym nie była dzieckiem i przez niemal całe czterystuletnie
życie radziła sobie samodzielnie – nie potrzebowała, żeby ją niańczyć.
Kolejny raz
zadumała się nad troską, którą jej okazywali, zupełnie jakby była jednym z ich
przybranych dzieci. W jakimś stopniu była za to wdzięczna, z drugiej
jednak strony doprowadzało ją to do szału, bo nie miała okazji, żeby do czegoś
podobnego przywyknąć. Uczucia, które okazywali sobie z rodzeństwem to było
zupełnie coś innego, ale nagle odczuć niemal rodzicielską miłość…
Przestała o tym
myśleć. To nie było istotne – a nawet jeśli, wkrótce miało stracić na wartości.
Teraz mieli ważniejsze zadanie, w którym czas był o tyle istotny, że
nie tylko warunkowało dalsze życie Alessi i Renesmee, ale i… Isabeau. Co
by było, gdyby wkrótce jej wizja jednak się spełniła – po prostu by umarła – i to
zanim w ogóle dotrą na miejsce? Czy wtedy poradziliby sobie, nie wiedząc
czego szukać?
Przez
kilkanaście minut panowała idealna cisza. Isabeau była w stanie usłyszeć
własną krew, krążącą w żyłach oraz przyśpieszony oddech. Poza tym w lesie
wydawało się nie być żadnego życia, co wydawało się dziwne o tej porze
roku, jeśli nie było się świadomym obecności trójki nieśmiertelnych. Zwierzęta i inne
leśne żyjątka ich wyczuwały, i instynktownie próbowały się ukryć,
spłoszone obecnością drapieżników.
Coś w tym
milczeniu zaczynało być irytujące…
– Gdzie
właściwie znajduje się to miejsce? – zapytał nagle Carlisle, najwyraźniej nie
mogąc się powstrzymać.
Isabeau na
moment się na niego obejrzała. Złociste oczy doktora śledziły uważnie Kady jej
ruch, poza tym zdradzały zainteresowanie – zawsze był chętny poszerzać wiedzę o wampirach
i innych nieśmiertelnych istotach, dlatego sam fakt istnienia Miasta Nocy
go fascynował.
– We
Francji, w łańcuchu gór Écrins –
odparła, dochodząc do wniosku, że powinna im o tym powiedzieć. Gdyby
jednak przyszło im wracać bez niej… – To olbrzymia dolina… Hm, nie potrafię
nawet tego opisać. Sami zobaczycie – zapowiedziała, tym samym kończąc rozmowę.
Zorientowała
się, że jej słowa na moment wytrąciły ich z rytmu. Musieli przyśpieszyć,
żeby się z nią zrównać.
– We Francji?
– powtórzyła z niedowierzaniem Esme, spoglądając na nią okrągłymi ze
zdumienia oczami.
– Oui –
odparła, wzruszając ramionami. – Potrzebowaliśmy odludnego miejsca, w Europie
najlepiej, biorąc pod uwagę klimat – wyjaśniła; teraz już właściwie szła na
wyczucie, bo zamiast na drogę, patrzyła na towarzyszącą jej dwójkę.
– Esme
chyba raczej chodziło o to, jak zamierzasz się tam dostać. Pieszo przecież
zajmie nam to przynajmniej kilka dni, poza tym ocean to też problem – zauważył
przytomnie Carlisle.
Tym razem to
Isabeau omal nie zgubiła rytmu. Potknęła się o jakiś wystający korzeń – w mroku
ciężko było dokładniej stwierdzić, co to było – i byłaby upadła, gdyby
Carlisle w porę nie przytrzymał jej za ramię. Speszona, momentalnie się
odsunęła, jeszcze zanim do końca udało jej się złapać równowagę.
– Już to
załatwiłam – ucięła sztywno, znów przyśpieszając, żeby dać Cullenom do
zrozumienia, że nie zamierza dłużej ciągnąć tematu.
Wymienili
porozumiewawcze spojrzenia, ale nic nie powiedzieli, po prostu pozwalając jej się
prowadzić. Ucieszyło ją to, bo nie miała siły i chęci na to, żeby
cokolwiek im tłumaczyć. Poza tym musiała pomyśleć, doktor bowiem poruszył
nieświadomie temat wody, co momentalnie skojarzyło jej się z wizją śmierci.
Ocean. To
straszne, ale sama myśl o jakimkolwiek zbiorniku wodnym napawała ją
przerażeniem. Cudownie,
z tego wszystkiego oszaleję i będę wrzeszczeć nawet jak zacznie
padać, sarknęła
w myślach, zrezygnowana. To zaczynało powoli wymykać się spod kontroli, a ona
nie miała pojęcia, co powinna w tej sytuacji zrobić.
Przestała o tym
myśleć, kiedy wyczuła obecność nieśmiertelnego. Carlisle i Esme również
musieli się zorientować, bo kątek oka zauważyła, że przystanęli i zdwoili
czujność. Sama również się zatrzymała i wywróciła oczami, kiedy doktor stanął
przed nią, dla pewność zasłaniając ją i Esme – przecież oboje wiedzieli,
że walczyła zdecydowanie lepiej od niego.
Intruz się
zawahał. Wciąż skryty pomiędzy drzewami, po prostu niepewnie obserwował i Isabeau
zaczęła się obawiać, że ostatecznie postanowi się wycofać.
– Wyjdź,
Lilly – powiedziała spokojnie, ignorując pełne niedowierzania spojrzenia swoich
towarzyszy. Spojrzenia Cullenów po prostu zignorowała – wiedziała, że nie są na
tyle porywczy, żeby bez zastanowienia byłą podopieczną Lawrence’a zaatakować.
Lilianne
westchnęła, po czym w końcu wyszła spomiędzy drzew. Jasne włosy opadały
jej luźno na ramiona i plecy, kontrastując z materiałem czarnego
swetra, który miała na sobie. Chociaż drżała i widać było, że jest jej
zimno, zupełnie nie zwracała na to uwagi.
Spojrzała
na zebranych nieśmiertelnych, po czym zaczęła nerwowo przeczesywać włosy
palcami. Kilka słabszych wypadło i zostało jej w placach, ale na to
również nie zareagowała. Spojrzała na nie mało przytomnie, po czym otarła dłoń o jeansy
i spojrzała na wszystkich obecnych. Wydawało się, że właściwie sama nie ma
pojęcia, co takiego robi z nimi nocą, w środku cichego lasu.
– Czegokolwiek
sobie życzysz, ka… – zaczęła i zmarszczyła czoło, kiedy Isabeau rzuciła
jej lodowate spojrzenie. – Isabeau – zreflektowała się, kiwając lekko głową.
– Bądź
pozdrowiona – odparła sztywno, bez większego problemu wymijając Carlisle’a i podchodząc
do pół-wampirzycy. Doktor przez moment chyba zamierzał ją zatrzymać, ale coś w jej
postawie ostatecznie go powstrzymało. – Rozumiem twój ból – powiedziała
szeptem, właściwie jedynie poruszając ustami, żeby tylko Lilianne ją usłyszała.
Lilly znów
jedynie kiwnęła głową i dygnęła lekko. Jej niebieskie oczy odrobinę
pociemniały, poza tym jednak w żaden sposób nie zareagowała na wzmiankę o śmierci
siostry.
Isabeau –
chociaż to było sprzeczne z jej instynktem – odwróciła się plecami do
dziewczyny, żeby spojrzeć na Cullenów.
– Ona
nikomu nie zagraża. Lilly jest w porządku – ucięła stanowczo, nie
zamierzając teraz nikomu tłumaczyć, jak to się stało, że zwróciła się o pomoc
do siostry Taylor. Sama Lilianne zresztą zasłużyła na to, żeby uszanować jej prywatność.
– Chyba nie sądziliście, że byłabym na tyle głupia, żeby planować iść do
Francji na piechotę, prawda? – westchnęła zrezygnowana, widząc ich spojrzenia.
– Oczywiście,
że nie – zapewniła natychmiast Esme. Przeniosła wzrok na speszoną Lilianne i uśmiechnęła
się niepewnie. – Dziękujemy, Lilly – powiedziała cicho.
Dziewczyna
na moment spojrzała jej w oczy, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Skupiła się na Isabeau, spoglądając na nią nagląco; widać było, że czuje się
niezręcznie w towarzystwie osób, którym wcześniej starała się zaszkodzić,
nawet jeśli jedynie przez wzgląd na Taylor.
Isabeau
doszła do wniosku, że nie ma za co czekać, dlatego podeszła wprost do Taylor i wyciągnęła
rękę w jej stronę – równie pewnie, jak zawsze, kiedy podróżowała z Michaelem.
Lilianne spojrzała na nią sceptycznie, ale ostatecznie ujęła jej dłoń.
Obie
spojrzały wyczekująco na pozostałych.
– Wiesz,
gdzie się wybieramy? – zaciekawił się Carlisle, zupełnie machinalnie ujmując
dłoń Esme i zbliżając się do obu pół-wampirzyc. – Jak to działa? Możesz
przenieść się jedynie tam, gdzie już byłaś czy możesz po prostu wiedzieć, gdzie
powinnaś się przenieść? – dociekał, wyraźnie zafascynowany.
Lilianne, o dziwo,
nie zawahała się przed odpowiedzią.
– Muszę to
po prostu sobie wyobrazić. Jeśli wiem, jak to miejsce wygląda, nie ma żadnego
problemu – to nieistotne, czy już tam byłam. Oczywiście im więcej szczegółów,
tym łatwiej mi się przenieść – ilość osób, które ze sobą zabieram, też ma
znaczenie – ale w przypadku Miasta Nocy nie będzie żadnego problemu.
Wychowałyśmy się tam z Tay… – dodała i urwała gwałtownie; głos
załamał jej się przy końcu.
Nikt nic
nie powiedział, co Lilianne przyjęła z wdzięcznością. Mocniej ścisnęła
dłoń Isabeau, po czym wyciągnęła wolną rękę w stronę Esme i pochwyciwszy
ją, zamknęła oczy. Beau spojrzała na nią znacząco, mając nadzieję, że
dziewczyna zrozumie jedno – że pewne sprawy powinna przemilczeć, bo powrót do
Miasta Nocy nie zmieniał niczego.
Lilly
prawie niezauważalnie skinęła głową, po czym opuściła powieki, żeby się
skoncentrować.
Isabeau
obserwowała ją przez kilka chwil, po czym zrobiła dokładnie to samo i pogrążyła
się w łaskawej ciemności.
Wow.Renesmee to ma siłę!Mam nadzieję że znajdą to czego szukają i Nessie z Alessią wyzdrowieją.
OdpowiedzUsuńCzekam na nn.
Życzę weny.Ola.
Nie ma nowego .szkoda . ;c
OdpowiedzUsuńale ten rozdział świetny ciekawe jak wyjdzie z tym miastem nocy. naprawdę masz talent do pisania. ;>
Takie niezniszczalne wampiry, a na piechotę za daleko, oceanu nie przepłyną... ach, Cullenowie <3 czyli co, to już? Już mam się rozstać na parę rozdziałów z Gabrielem? :(
OdpowiedzUsuń