Isabeau
Pierwszy wróciło czucie. Nagle
zorientowała się, że leży na czymś miękkim i całkiem wygodnym, chociaż nie
potrafiła zidentyfikować na czym. Poza tym wszystkie doznania, które można było
uznać za przyjemne, przysłaniał powoli doprowadzający ją do szału ból w nadgarstkach.
No cóż, przynajmniej miała niezbity dowód na to, że żyje.
Zaraz po
tym doszły ją głosy, a właściwie nieskładne szepty, których jakoś nie
miała ochoty zinterpretować. Słowa jak na razie pozostawały dla niej obce,
chociaż łatwo potrafiła stwierdzić, kto najwięcej się udzielał – Carlisle i Gabriel.
Ale było ich przy niej więcej, czuła to, i zaczynała odnosić wrażenie, że
jest osaczona.
W końcu nie
mogła już tego znieść.
– Mój braciszek jest przestraszony? – zapytała szeptem, wchodząc w pół
słowa Gabrielowi, który chciał się chyba czegoś dowiedzieć.
Zachłysnął
się powietrzem, zaskoczony. Nie mogła darować sobie przyjemności zobaczenia
jego miny, dlatego otworzyła oczy, pośpiesznie mrugając, żeby przyzwyczaić
tęczówki do słabego światła... poranka? Ile godziny spała?
– Isabeau...
– odetchnął Gabriel, demonstracyjnie chwytając się za serce; przecież nie była
głupia i dobrze wiedziała, że zawał mu nie grozi. Poza tym miała rację – jego
mina była bezcenna. – Isabeau! – nagle się zdenerwował, wyraźnie wytrącony z równowagi.
Skrzywiła
się i przycisnęła dłonie do skroni, pocierając je lekko. A niech go
szlag, przecież nie musiał krzyczeć, zwłaszcza, że bolała ją głowa.
– Tak, tak
mam na imię – zapewniła go, rzucając mu krótkie spojrzenie. – A teraz, z łaski
swojej, mógłbyś ściszyć głos o jakieś półtora tonu, bo od twoich wrzasków
boli mnie głowa? – zapytała uprzejmie i mogłaby przysiąc, że tym razem jej
brata trafi szlag.
– Boli ją
głowa... – prychnął i roześmiał się, ale nie było w tym za grosz
wesołości. – Na litość bogini, za chwilę będzie cię bolało coś innego, ty mała
wariatko! – wybuchnął.
Jejku,
Gabrielu, chyba ostatnio żyjesz w zbyt wielkim stresie, pomyślała i sama
zapragnęła się roześmiać, bo równie dobrze mogła to powiedzieć o sobie.
Poza tym nagle wróciły wspomnienia tego, co stało się zanim straciła
przytomność i poczuła, że coś ścisnęło ją w żołądku, grożąc nawrotem
wszystkiego: mdłości, szoku i chęci ciśnięcia przez pokój czymkolwiek albo
– najlepiej – uderzenia w coś solidnego, chociaż niekoniecznie znów w lustro.
Gabriel
tymczasem zaczął wyklinać na czym świat stoi. Niestety, Isabeau doskonale znała
włoski, dlatego rozumiała każde przekleństwo, które z siebie wyrzucał,
coraz bardziej zdenerwowany. W końcu Renesmee (a jakże – papużki nierozłączki),
która trzymała na rękach śpiącą Alessię, musiała mu przypomnieć ile czasu
włożyli w to, żeby uśpić Ali. Fakt, że z pewnością nie powinien
przeklinać przy córce był sprawą drugorzędną.
Wywróciła
oczami, po czym zostawiła tę dwójkę samym sobie i spróbowała usiąść.
Przywykła do tego, że czuje się fatalnie – miała talent do pakowania się w kłopoty
i zdarzało jej się oberwać stosunkowo często – dlatego osłabienie utratą
krwi wcale jej nie zniechęciło. Można by więc stwierdzić, że usiadła z gracją
i zaraz pośpiesznie rozejrzała się dookoła.
Siedziała
na kanapie w salonie. Pokój zalany był szarawym światłem poranka,
dodatkowo przytłumionym przez częściowo zaciągnięte zasłony. Jak mogła się
spodziewać, otaczali ją wszyscy domownicy, przez co chyba zaczynała mieć objawy
klaustrofobii, bo zapragnęła wstać, wyminąć ich wszystkich i uciec gdzieś,
gdzie będzie mogła pobyć sama. Musiała pomyśleć i...
Jej
spojrzenie na ułamek sekundy padło na Edwarda, przypominając jej o problemach
z wykorzystaniem mocy i – co się łączyło – z ochroną umysłu
przed intruzami, kiedy jednak wsłuchała się w siebie, z ulgą
odkrywał, że blokada działa, To dobrze, bo nie zamierzała z nikim dzielić
się swoimi myślami, nie wspominając już o tym, co odkryła. Wspomnienie
tamtego momentu wciąż było żywe i ledwo powstrzymała naturalny odruch,
żeby przyłożyć dłonie do brzucha i jakoś się upewnić – albo najlepiej
przekonać, że się pomyliła.
Głos
Gabriela w końcu ucichł i zapadła całkiem przyjemna cisza, ale spokój
nie trwał długo, bo po chwili zastanowienia, postanowił zwrócić się do niej
Carlisle:
– Dobrze
się czujesz? – Spoglądał na nią z tą irytującą troską; nie, zdecydowanie
do tego nie przywykła – matka od początku uczyła ją tego, że musi sobie radzić
sama. Ktoś o pozycji Isabeau powinien być zaradny, a ona taka była i nie
potrzebowała dodatkowej pomocy. – Wystraszyłaś nas. Co właściwie się stało?
Kiedy poczułem krew...
Ach, czyli
to prawdopodobnie on ją złapał. Cudownie – oczywiście marzyła o tym, żeby
mieć wobec kogokolwiek dług wdzięczności! Gdyby to był jej brat, mogłaby to
znieść, bo wzajemnie ratowali się nie raz, ale ktokolwiek inny? Isabeau poczuła
się jeszcze bardziej osaczona i nagle po prostu zapragnęła bez słowa
odejść, demonstracyjnie trzaskając drzwiami.
– Dobre
samopoczucie jest pojęciem względnym – odparła z rezerwą, zerkając na
swoje zabandażowane nadgarstki. Początkowo uznała to za stratę czasu, bo sama
byłaby w stanie zamknąć rany, ale zaraz przypomniała sobie, że w obecnej
sytuacji niekoniecznie. Poza tym przespała kilka ładnych godzin i do tego
czasu jak nic by się wykrwawiła. – Ale jeśli chodzi o to, czy żyję... Tak, jeszcze żyję –
zapewniła, nie mogąc powstrzymać się od zaakcentowania słowa „jeszcze”.
Jej
złośliwość na powrót skupiły na nią uwagę Gabriela, który chyba miał ochotę jej
przyłożyć – skoro była cała, mógłby sobie na to pozwolić. Zerknęła na niego i uśmiechnęła
się nieco ponuro, ale chłopak najwyraźniej nie podzielał jej entuzjazmu.
– Wiesz co?
– odezwał się nagle. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek ci to powiem, ale zachowujesz
się jak zwykła sucz – westchnął, a ona – o dziwo – poczuła się trochę
tak, jakby ją spoliczkował. Kto jak kto, ale Gabriel mimo wszystko panował nad
językiem, nawet jeśli zasługiwała czasami na to, żeby nią potrząsnąć...
Chociażby w tym momencie, bo może i faktycznie powinna wykrzesać z siebie
chociaż odrobinę wdzięczności. – Tak przy okazji, może powiesz nam, dlaczego
próbowałaś się zabić? – zapytał, a ją sparaliżowało.
Zabić? Na
litość bogini, tak właśnie pomyśleli? Że nagle oszalała i postanowiła
podciąć sobie żyły, wykorzystując lustro? Może sposób w jaki się
zachowywała i ten nieszczęsny akcent przy „jeszcze żyję” był nieco
dwuznaczny, ale wydawało jej się, że Gabriel zna ją na tyle dobrze, żeby...
– A niech
cię diabli, braciszku! – westchnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie
śpieszy mi się umierać, jakbyś się jeszcze nie zorientował. Co ci właściwie
przyszło do głowy? – zapytała z tak szczerym oburzeniem, że w jego
oczach pojawiło się wahanie.
Przykucnął i nachylił
się tak blisko niej, że poczuła jego słodki oddech na twarzy. Ich oczy się
spotkały – czarne tęczówki przy lodowym błękicie – aury zaś zaczęły
niebezpiecznie się przenikać, nakazując Isabeau zachować ostrożność. Gabriel
był dobrym telepatą i nawet jeśli zazwyczaj miał te swoje zasady, które
powstrzymywały go od naruszania jej prywatności, wolała nie ryzykować, że
jednak postanowi przetrząsnąć jej umysł.
– Dobrze,
przepraszam – zreflektował się, chociaż nie była pewna, czy to się tyczy
jedynie jego pochopnych wniosków, czy też tego, że zaliczył ją do suk. – Nie
chciałaś się zabić – poprawił się, wciąż spoglądając jej głęboko w oczy. –
A więc co tam się stało? – zapytał cichym, hipnotyzującym głosem, który...
Cholera
jasna, próbował na nią wpłynąć, żeby powiedziała prawdę! Hipnotyzował ją, a przynajmniej
próbował. Nie zamierzał buszować w jej wspomnieniach, bo i nie
musiał, gdyby bowiem poddała się jego mocom, sama powiedziałaby wszystko. To
było upokarzające i poniżej pewnych granic, które Isabeau uznawała.
– W tej
chwili przestań! – warknęła rozdrażniona, gwałtownie odwracając wzrok. Udało
jej się wyrwać spod jego wpływu dosłownie w ostatniej chwili, zanim
całkowicie nad nią zapanował. Jakimś cudem też znalazła w sobie dość mocy,
żeby go telepatycznie odepchnąć, dlatego nie miał większego wyboru, jak odsunąć
się od niej na bezpieczną odległość. – Co jak co, ale precz od mojej wolnej
woli – rzuciła chłodno, wciąż unikając spoglądania w jego stronę.
Czuła jego
złość, chociaż może i odrobinę poczucia winy, bo wiedział, że zrobił źle.
Ale uważał, że w tym momencie to czyn w słusznej sprawie.
– Bo niby
powiesz nam prawdę? – zapytał z niejaką kpiną, po czym westchnął. – Beau,
znam cię. I wiem, że ostatnio zachowujesz się dziwnie. Nie wmówisz mi, że
jest inaczej – zapowiedział. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie. – Jedną
siostrę już straciłem i nie pozwolę...
– Przestań
mówić tak, jakby Layla była martwa! – wybuchła.
Gabriel
momentalnie zamilkł. Zapadła idealna cisza, którą ostatecznie przerwał płacz
rozespanej Alessi, która jednak się obudziła i dodatkowo chyba była
zdenerwowana tym, że ktoś krzyczy. Isabeau powoli wypuściła powietrze z płuc
i zerknęła na bratanicę, po czym posłała Renesmee przepraszające
spojrzenie.
– Cudownie...
– westchnęła tamta. – Cii, skarbie. Chodź, pójdziemy spać – zadecydowała, mocno
przytulając córeczkę.
Po chwili
zarówno one, jak i Esme, która zdecydowała się pomóc wnuczce, zniknęły na
schodach prowadzących na piętro. Isabeau poczuła się trochę winna, bo
zorientowała się, że Alessia nie mogła zasnąć przez nią. Mała mocno się do
ciotki przywiązała i Isabeau mogła wyobrazić sobie, jak Ali zaczyna o nią
wypytywać. A teraz dodatkowo ją wystraszyła, chociaż przecież nie taki
miała cel, kiedy zdenerwowała się na Gabriela...
Musiała
Alessi to wynagrodzić i chyba nawet miała już pomysł.
Gabriel
opadł na kanapę, siadając tuż przy niej. Wyglądał na zmęczonego całą tą
sytuacją i jeśli Isabeau miała być szczera, sama też miała dość. Fakt, że
wciąż pozostawali Edward i Carlisle, którzy uważnie się w nią
wpatrywali, wcale nie sprawiał, że czuła się lepiej.
– Wiesz
dobrze, że nie to miałem na myśli, kiedy wspomniałem o Lay – zreflektował
się cicho Gabriel, zerkając na nią. Tym razem jego spojrzenie było jak
najbardziej normalne. – Po prostu ona też zachowywała się dziwnie, zanim nas
zdradziła. Jeśli mam być szczery, tym, co robisz, bijesz ją na głowę – przyznał,
próbując wyjaśnić jej swoje motywy.
– Wydawało
mi się, że zawsze byłam tą dziwną i ciut szaloną – zauważyła, próbując
rozluźnić atmosferę. – Ale nie do tego stopnia, żeby próbować się zabić. Tego
numeru tak łatwo ci nie zapomnę, braciszku – zastrzegła, po czym udało jej się
wysilić na blady uśmiech.
Zdradzać
również nie zamierzała, ale wolała nie zaczynać tematu telepatów, żeby nie
myśleć o Drake'u i tym, co się stało. Gdyby Gabriel się dowiedział...
Ba! Gdyby ktokolwiek się dowiedział, wtedy jak nic rozpętałoby się piekło.
Najgorsze w tym było to, że prędzej czy później wszystko i tak miało
się wydać... A skoro mogła wybierać, wolała, żeby to jednak stało się
później.
Gabriel uśmiechnął
się blado, co chyba znaczyło, że doszli do stanu nieformalnej zgody. Nikt
nikogo nie przepraszał, ale żadne z nich tego nie oczekiwało – nawet
Isabeau za to, że nazwał ją suką, bo i w jakimś stopniu miał rację.
Taka już była, a teraz – z powodu hormonów i oczywistych zmian
nastroju – życie z nią miało być chyba jeszcze gorsze. Miała jedynie
nadzieję, że z tego wszystkiego nie spróbują wyrzucić jej z domu.
Czując, że
atmosfera znacznie się rozluźniła, Carlisle znów spróbował poznać szczegóły.
Przykucnął przy Isabeau, a ta tym razem spróbowała nie myśleć o tym,
jak bardzo denerwuje ją to, że ktokolwiek się o nią troszczy. Poza tym
musiała przyznać, że doktor przynajmniej na nią nie naciskał, a tym
bardziej nie miał być w stanie jej hipnotyzować.
– Powiesz
nam w końcu, co się stało? – poprosił takim tonem, że zawsze mogła odmówić
i jakoś z tego wybrnąć, wtedy jednak coś przyszło jej do głowy.
Powoli
skinęła głową.
– O, tak.
Chociaż to naprawdę głupie – zapowiedziała. A potem przedstawiła im jedno
ze swoich najlepszych kłamstw, jakie kiedykolwiek przyszło jej do głowy: – Byłam
zła i z tego wszystkiego wpadłam na lustro – oznajmiła.
Spojrzeli
na nią jak na wariatkę i dobrze wiedziała, że jej nie uwierzyli.
Przewidywała, że tak będzie, ale przecież dopiero się rozkręcała i jeszcze
nie przeszła do rzeczy.
Westchnęła.
– Poszłam
się zabawić – wyjaśniła, zwracając się bezpośrednio do Gabriela, bo nie miała
nastroju na to, żeby dyskutować z Carlisle'm na temat polowania na
zwierzęta. – Wiesz, zapolować. Jednak tego potrzebowałam, a że mnie
wystawiłeś... – Wzruszyła ramionami. – Ale nie przewidziałam, że trafię na
kogoś o tak silnym umyśle. Wszystko było dobrze, dopóki nie złamał mi się
obcas i nie straciłam kontroli nad mocą. Facet z którego piłam nagle
się otrząsnął i próbował przebić mnie nogą od krzesła – skrzywiła się, nie
musząc nawet udawać.
Tym razem
wyczuła, że się zdenerwowali i to nie tyle tym, że piła ludzką krew.
Chodziło przede wszystkim o to, że ktoś to zapamiętał i żył.
– Jakiś
facet... próbował... przebić cię drewnem? – zapytał w końcu Gabriel,
starając się głęboko oddychać. Wyglądał na zdenerwowanego, ale i rozbawionego.
– Doprawdy, jedynie ty mogłaś sprowokować zwykłego człowieka do tego, żeby
zechciało mu się zabawić w łowcę – stwierdził i tym razem nie udało
mu się powstrzymać chichotu.
– Dziękuję,
Gabrielu. Twoja empatia jest naprawdę mocno rozwinięta – obruszyła się,
spoglądając na brata z niejaką pretensją.
Wzruszył
ramionami, dając jej do zrozumienia, że nic na to nie poradzi. Niestety, szybko
okazało się, że jedynie on jest sytuacją rozbawiony, Cullenowie bowiem wydawali
się zupełnie nie podzielać jego entuzjazmu.
– Nic ci
nie jest? – zapytał natychmiast Carlisle. – Poza tym, skoro ktoś wie... – zaczął,
wyraźnie zaniepokojony taką perspektywą.
– Musimy
się albo wyprowadzić, albo czekać aż Volturi zareagują. Wspaniale – stwierdził
zeźlony Edward, który od razu przeszedł do rzeczy. – A wszystko dlatego,
że zachciało ci się ludzkiej krwi – skrzywił się, po czym z niedowierzaniem
pokręcił głową.
Miała
ochotę mu odpyskować, nawet jeśli drażnienie trzyletniego, młodego wampira było
istnym szaleństwem.
Na
szczęście właśnie wtedy postanowił ubiec ją Gabriel:
– Dajcie
spokój. Nie raz mieliśmy takie kłopoty – przyznał, czym wcale ich nie uspokoił,
ale chyba o to nie dbał. Zwrócił się wprost do siostry: – Beau, pokaż mi
go – poprosił. – Zobaczę, co da się zrobić – obiecał, przeciągając się leniwie.
– Na to
liczyłam, braciszku. Na ciebie zawsze można liczyć – stwierdziła z uroczym
uśmiechem. – Wiesz, jeśli chodzi o jego krew... – dodała, ale uciszył ją
spojrzeniem.
– Polecasz?
– Uśmiechnął się nieco złośliwie. – Wiesz, gustuję w czymś zgoła innym,
ale dzięki za radę. Mimo wszystko sobie daruję – zapowiedział i zaraz na
powrót spoważniał. – No, pokaż mi go – ponaglił, podnosząc się.
Raz jeszcze
sprawdziła wszystkie osłony, które chroniły jej myśli, po czym z największą
starannością wyłowiła z pamięci twarz Christophera i podesłała ją
bratu, dbając o najdrobniejsze szczegóły – zapach, aurę i wszystko
to, co miało pomóc Gabrielowi chłopaka odnaleźć. Miała nadzieję, że nie jest za
późno i uda się zamazać wspomnienia mężczyzny, zanim komukolwiek wspomni o tym,
że chyba dopiero co spotkał wampira.
Gabriel
pokiwał głową.
– Dobra,
mam to – oznajmił w zamyśleniu. – Swoją drogą, Beau, kiedyś do grobu mnie
doprowadzisz – dodał, a chwilę później już go nie było.
Gabriel
Odnalezienie Christophera było
dziecinnie proste – Gabriel potrzebował zaledwie godziny, żeby niepostrzeżenie
dostać się do Seattle i odszukać charakterystyczną aurę dawcy jego
siostry. Fakt, że było już dość jasno, nieco utrudniał sprawę, ale Gabriel miał
już wprawę w ukrywaniu się i bezszelestnym poruszaniu, dlatego nie
musiał rezygnować.
Co prawda
nie musiał się ukrywać – wmieszanie się w tłum ludzi nie stanowiło
większego problemu – ale wolał nie ryzykować. Wciąż zachowywał dużą ostrożność,
dokąd omal nie stracił wszystkiego na czym mu zależało. Być może był
przewrażliwiony, ale chyba nie było w tym nic dziwnego, a przynajmniej
tak mu się wydawało.
Christopher
Ren, jak się dowiedział, mieszkał niedaleko portu. Trochę trudno było odszukać
jego aurę pomiędzy tymi, które należały do innych ludzi, ale nie różniło się to
zbytnio od szukania ludzi w świecie snów, dlatego ostatecznie się udało.
Kiedy Gabriel stanął przed nieco już wyniszczoną kamienicą, był wręcz
niebezpiecznie pewny siebie i powodzenia tego, co właśnie planował.
Czwarte
piętro. Mógł wejść głównym wejściem, ale to byłoby zbyt niebezpieczne – ktoś
mógłby go zobaczyć – dlatego wybrał nieco trudniejszą drogę, czyli oknem.
Dostanie się na dach nie było znów takie trudne, a stamtąd przedostanie na
odpowiedni parapet było banalne. Wystarczyło tylko uchylić lekko okno i już
stał po środku zaciemnionego, nieco zabałaganionego pokoju.
Mężczyzna
wciąż spał, co sporo ułatwiało. Gabriel pośpiesznie przeczesał jego umysł, żeby
upewnić się, czego ma się spodziewać i na moment zamarł, kiedy wychwycił
wspomnienia związane z Isabeau. Było niby tak, jak powiedziała dziewczyna –
faktycznie złamała obcas – ale panowanie nad umysłem Chrisa straciła wcześniej.
I potknęła się dlatego, że nagle zebrało jej się na wymioty, o czym
wcale nie wspomniała, kiedy rozmawiali. Nie rozumiał dlaczego skłamała, ale
czuł, że sama tego nie wyjaśni i że coś jest na rzeczy; musiał się tylko
dowiedzieć co.
Przestał o tym
myśleć, bo dawca Isabeau nagle się obudził. Kiedy tylko dostrzegł obcego w swojej
sypialni, momentalnie się poderwał i zaczął na oślep szukać czegoś, czym
mógłby się bronić, ale Gabriel nie dał mu po temu okazji. Spojrzał prosto w ciemne
oczy Christophera i całkowicie zawładnął jego umysłem, tym samym go
unieruchamiając. Zadowolony powodzeniem, przykucnął przy mężczyźnie i zajrzawszy
mu jeszcze głębiej w oczy, starannie zablokował dostęp do tego, co
wydarzyło się minionego wieczoru – wszystkiego, co miało związek z Isabeau.
– To
wszystko ci się śniło – powiedział cichym, aksamitnym głosem. – Jednak cię
poniosło, upiłeś się i nic nie pamiętasz. Nie wiesz nawet, jak wróciłeś do
domu – powiedział stanowczo, starając się, żeby jego słowa zadziałały niczym
przymus, wnikając w każdą komórkę ciała Chrisa.
Tamten
posłusznie skinął głową, a potem po prostu stracił przytomność, ponownie
zapadając w sen. Gabriel powoli się wyprostował, usatysfakcjonowany. Nie
mieli się czego obawiać – ofiara Isabeau już nic nie miała sobie przypomnieć, a nawet
jeśli, wszystko to miało wydawać mu się jedynie pokręconym sen. Zarówno on, jak
i jego rodzina, byli bezpieczni.
Tylko to
wciąż nie dawało odpowiedzi na to, co ukrywała Isabeau. Teraz miał pewność, że z jego
siostrą działo się coś złego, chociaż irytowało go, że nie miał pojęcia, co się
dzieje. Jeśli Beau uparła się milczeć, nie miał żadnych szans, żeby wyciągnąć
od niej prawdę i to było w tym wszystkim najgorsze. A on czuł
się bezradny niemal równie bardzo, jak wtedy, kiedy powoli oddalał się od
Layli.
Wciąż
pogrążony we własnych myślach, ostrożnie wykradł się z mieszkania
Christophera Rena i lekko zeskoczył na ziemię. Obejrzał się jeszcze raz na
budynek, który opuścił i upewniwszy się, że nikt niczego podejrzanego nie
zaobserwował, spokojnie ruszył w drogę powrotną.
A
przynajmniej miał taki zamiar, nagle bowiem zorientował się, że nie jest sam – ktoś
go śledził. Zaalarmowany, przygotował się do obrony i pośpiesznie
rozejrzał dookoła.
Już
wiedział, kto go obserwuje.
Hej zostałaś nominowana do liebster award.Więcej informacji na moim blogu.Pozdrawiam Ola z bellaedwardinnahistoria.blog.pl
OdpowiedzUsuń