Renesmee
– Gabriel!
Rzuciłam
się ukochanemu na szyję, kiedy tylko wraz z Isabeau przekroczyli próg
domu. Zaraz mocno mnie objął i przytulił, uspokajająco głaskając po
włosach i zapewniając, że wszystko jest w porządku. Może, ale jeśli
faktycznie było, wróciłby już dawno; wiedziałam to, dlatego byłam absolutnie
przekonana, że coś się stało.
Delikatnie
odsunął mnie od siebie, ale nie wypuścił z objęć, wciąż obejmując mnie
ramieniem. Razem poszliśmy do salonu, gdzie zaraz „zaatakowały” nas nasze
dzieci, dosłownie się w naszą stronę rzucając. W ostatniej chwili
pochwyciłam Alessię, Gabriel zaś musiał mnie puścić, żeby wziąć na ręce naszego
synka. Oczywiście, bliźnięta wyczuły mój niepokój i podobnie jak ja
odetchnęły, kiedy ich tata w końcu wrócił do domu.
– Powiesz
mi, co się stało? – zapytałam, siadając na fotelu. Był na tyle szeroki (a może
to ja byłam tak bardzo szczupła), że znalazło się na nim miejsce i dla
Gabriela. Wtuliłam się w niego, na kolanach wciąż trzymając naszą córeczkę
i poniekąd też jej brata, który próbował znaleźć sobie jakieś
najwygodniejsze miejsce. – Tylko nie mów mi, że nic, bo zapytam Isabeau. Ona mi
powie – zagroziłam, zerkając krótko na ciemnowłosą dziewczynę.
Isabeau
posłała mi jeden z tych swoich olśniewających uśmiechów, co mogło znaczyć,
że albo mam rację i faktycznie wszystko wyśpiewa, albo – równie dobrze – że
to ich prywatna sprawa i nie puści pary z ust. W jej przypadku
nigdy nie można było być niczego pewnym.
– A niech
cię... – westchnął Gabriel, po czym nachylił się, żeby ucałować mnie w usta.
Odwzajemniłam pieszczotę, niemal siłą woli zmuszając się, żeby zachować zdrowy
rozsądek i nie pozwolić, żeby pocałunek sprawił, że zapomnę o wszystkim.
– Przecież tak po prawdzie, nie stało się nic złego. A skoro już chcesz
wszystko wiedzieć, może przynajmniej zaczekajmy na wszystkich, bo nie chcę się
powtarzać – zaproponował.
Westchnęłam,
ale uległam. Przecież najważniejsze było to, że Gabriel wrócił i miała go
przy sobie – teraz mogłam czekać, właściwie jedynie na dziadka, bo Edward i Esme
byli w domu. Poniekąd przez ich spojrzenia poczułam się nagle bardzo
niezręcznie, że jestem tak blisko Gabriela, a on dotyka mnie w jednoznaczny
sposób, usprawiedliwiłam jednak tę wylewność tym, że byliśmy razem z dziećmi.
Co złego, że rodzice przytulają się, jednocześnie opiekując się pociechami?
Rodzice...
To wciąż brzmiało dla mnie nierealnie. Non stop czułam brak tych dziewięciu
miesięcy na ciążę, a wcześniej jakiegoś przygotowania i być może
ślubu. Kto wie, może gdybyśmy byli z Gabrielem małżeństwem, jakoś łatwiej
byłoby mi się z całą sytuacją oswoić. Chociaż z drugiej strony,
wszystko to było takie dziwne – całe moje życie – że chyba nie miałam na co
liczyć.
Gabriel
ucałował mnie w szyję i machinalnie odchyliłam głowę, poddając się
pieszczocie. Czułam, że reakcja mojego ciała – przyśpieszony puls, momentalny
skok temperatury i szybszy oddech – sprawia mu dziką przyjemność i jednocześnie
go bawi. Uważałam, że to zdecydowanie nieuczciwe, ale nie mogłam nic na to
poradzić. Gabriel grał według swoich indywidualnych zasad, a ja byłam
psychicznie zbyt słaba, żeby się na niego zdenerwować.
Po prostu
kochałam go – i to do tego stopnia, że był w stanie owinąć mnie sobie
wokół palca, kiedy tylko chciał. Wiedziałam, że robił to zupełnie nieświadomie,
poza tym w istotnych momentach potrafiłam mu się oprzeć, ale teraz nie
chciałam.
Od powrotu
Gabriela minęły jakieś dwie godziny. Właściwie nie odczułam upływu tego czasu,
dzieląc go pomiędzy ukochanego, a dzieci. Najbardziej absorbująca była
głównie Alessia, która zaraz zaczęła się wyrywać, żeby opowiedzieć Gabrielowi,
co pokazała jej Isabeau, wyszłam więc z Damienem przed dom. Był
zdecydowanie spokojniejszy od siostry, poza tym zafascynowany śniegiem, ja zaś
nie miałam nic przeciwko temu, żeby z nim posiedzieć.
Padało, co
nie było niczym dziwnym. Poza tym nie przeszkadzało nam to zbytnio – wcześniej
ubrałam się ciepło i dopilnowałam, żeby i Damien miał na sobie
cieplejsze ubranka. Wyszliśmy przed dom, wprost w wirujące płatki, które
momentalnie zaczęły osiadać na kurtkach i wplątywać we włosy. To było
przyjemne doświadczenie, zwłaszcza przy Damienie, który – jak na dziecko
przystało – zaczął chwytać płatki śniegu i zachwycać się ich finezyjnymi
kształtami.
Momentalnie
przypomniałam sobie dzień z dzieciństwa, kiedy podobnie zachowywałam się,
polując z mamą i Jacobem. Tamtego dnia również zobaczyła mnie Irina,
można go więc było określić kresem sielanki, ale to nie miało w tym momencie
znaczenia. Ja i Damien nie powtarzaliśmy schematu – byłam tego absolutnie
pewna, bo jeśli stało się coś złego, zaczęło się już wcześniej i to
Gabriel tego doświadczył. Po prostu wiedziałam, że coś jest na rzeczy, nawet
jeśli nie miało to większego związku z nami i niepotrzebnie się
martwiłam.
Nieco
zmarkotniałam na wspomnienie Jacoba. Minęły trzy dni odkąd on i Shelby
zdecydowali się odejść wraz z Michaelem. Miałam nadzieję, że razem ułożą
sobie jakoś życie i cieszyłam się ich szczęściem. Było mi po prostu nieco
przykro, że jeszcze długo miałam nie zobaczyć Jacoba. Jakby nie patrzeć
kochałam go, jak brata co prawda, ale jednak kochałam. I teraz był dla
mnie jak kolejny członek rodziny, którego straciłam i musiałam czekać
lata, żeby znów go odzyskać.
Ale nie
żałowałam swoich decyzji. Wciąż miałam pewność, że to właśnie tutaj chcę być – w tych
czasach, przy Gabrielu i dzieciach. Trzy moje skarby były najlepszym, co
mnie w życiu spotkały i nic nie mało sprawić, żebym zmieniła decyzję.
Wyczułam
znajomy zapach i machinalnie skierowałam się w stronę ściany lasu.
Kątem oka obserwowałam Damiena, który już przestał interesować się płatkami
śniegu, przerzucając na ukrytą pomiędzy nagimi gałęziami drzew sikorkę. Jej
barwne upierzenie wrzucało się w oczy w pozbawionym kolorów
krajobrazie, dlatego fascynacja synka wcale mnie nie zdziwiła.
Podobnie
jak to, że po chwili dołączył do nas Carlisle, którego przecież wyczułam już
wcześniej. Co jak co, ale z rozpoznawaniem swoich bliskich nie miałam
najmniejszego problemu – nie potrzebowałam nawet mocy, która umożliwiała mi
wyostrzenie zmysłów.
– Cześć,
Nessie – przywitał się ze mną doktor, po czym zerknął z uśmiechem na wciąż
zaabsorbowanego ptakiem Damiena.
– Dobrze,
że już jesteś – stwierdziłam, momentalnie przypominając sobie o Gabrielu i o tym,
jak się niepokoiłam. – Może teraz w końcu Gabriel nam wszystko wyjaśni – westchnęłam;
kiedy chłopaka nie było w pobliżu, łatwiej było mi się na niego złościć.
Carlisle
spojrzał na mnie, nie do końca rozumiejąc.
– Coś się
stało? – zapytał dla pewności. – Czy Isabeau...?
Pokręciłam
głową. Ja też martwiłam się o Beau, zwłaszcza po wypadku ze szkłem, ale
tym razem chyba nie chodziło o przyrodnią siostrę Gabriela.
– Isabeau
jest cała i chyba wróciła do siebie na tyle, żeby być w stanie przestawić
las, gdyby zaszła taka potrzeba – zapewniłam dziadka, dobrze wiedząc, że to go
uspokoi. On i Esme już dawno zaakceptowali Isabeau i próbowali ją
traktować, jak jedno ze swoich przybranych dzieci.
– To chyba
dobrze – stwierdził, chociaż w kwestiach nadpobudliwości Isabeau, można by
było się trochę pokłócić. Coś ukrywała, chociaż nie miałam pojęcia co. – Więc o co
chodzi? – zapytał mnie, ale jedynie wzruszyłam ramionami.
Powiedziałam
mu to, co wiedziałam sama – że Gabriela bardzo długo nie było i ostatecznie
wrócił z Isabeau, która – według tego, co powiedziała Alessia – wyszła
jedynie zapolować. Zarówno mój ukochany, jak i jego siostra coś kręcili – widać
to było wyraźnie, jak na dłoni.
– W takim
razie z nimi porozmawiajmy – zaproponował spokojnie doktor, a ja
przyznałam mu rację; przecież dlatego na niego czekaliśmy.
Mieliśmy
już iść w stronę domu, zawołałam więc Damiena – z tym, że nie
przewidziałam tego, co może się stać. Mały wciąż obserwował siedzącą na drzewie
sikorkę i chyba się zamyślił, bo słysząc mój głos, podskoczył jak
oparzony. Nie on jeden się wystraszył; również ptak nagle zerwał się do lotu,
strząsając z gałęzi resztki zalegającego śniegu, które poleciały wprost na
głowę zaskoczonego Damiena.
Przycisnęłam
dłonie do ust, żeby powstrzymać chichot. Pocieszał mnie jedynie fakt, że
ukrywanie rozbawienia szło mi równie marnie, co Carlisle'owi.
– Przepraszam,
skarbie – wykrztusiłam w końcu, a potem w końcu nie wytrzymałam,
rozbrojona urażonym spojrzeniem mojego synka.
Mój śmiech
okazał się zaraźliwy, bo ostatecznie i Carlisle nie mógł dłużej się
powstrzymać. Teraz Damien wyglądał już na złego – dumę jak nic musiał
odziedziczyć po ojcu. Nie byłam nawet pewna, czyja reakcja bardziej go uraziła:
moja, jako matki, czy doktora, którego brał za autorytet, ale ostatecznie to na
mnie postanowił się „zemścić”.
Był szybki i omal
nie przegapiłam momentu, w którym postanowił skoczyć mi w ramiona.
Złapałam go machinalnie i przytuliłam... I zaraz omal nie upuściłam,
kiedy z premedytacją przyłożył mi swoje lodowate łapki do twarzy.
– Ej! – zaprotestowałam,
wzdrygając się.
Damien
spojrzał na mnie niewinne.
– Przepraszam,
mamusiu... – powiedział tym swoim dziecinnym głosikiem, uśmiechając się w tak
uroczy sposób, że nie można się było na niego gniewać.
Sparodiował
mnie i byłam doskonale tego świadoma. Otworzyłam usta, żeby coś
powiedzieć, ale zamknęłam je, kiedy uświadomiłam sobie, że teraz dla odmiany to
ja jestem obiektem żartu. Po prostu cudownie..., pomyślałam, wciąż z Damienem
na rękach pośpiesznie kierując się w stronę domu, żeby nie musieć patrzeć
na synka i dziadka.
Cóż,
przynajmniej wiedziałam, że z moich dzieci zdecydowanie śmiać się nie
opłaca.
Kiedy
wróciliśmy do domu, wraz z Damieniem zaraz poszłam się przebrać, Carlisle
zaś od razu udał się do salonu, żeby rozeznać się w sytuacji. Śpieszyłam
się trochę, nie chcąc żeby Gabriel pominął mnie w rozmowie, ale moje obawy
okazały się bezpodstawne – chłopak był na tyle uczciwy, że zaczekał na mój
powrót.
Dopiero
kiedy bezpiecznie znalazłam się w jego ramionach, postanowił przejść do
rzeczy.
– Widziałem
Drake'a w Seattle – oznajmił wprost, a ja poczułam, że cała
sztywnieję na wspomnienie tego konkretnego pół-wampira.
Moja dłoń
momentalnie powędrowała do szyi, bo Drake kiedyś mnie ugryzł, kiedy byłam w ciąży
na dodatek. Gabriel zaraz wzmocnił uścisk wokół mnie i sądząc po sposobie,
w jaki zaciskał usta, pomyślał dokładnie o tym samym, co ja.
– Coś ci
zrobił – powiedziałam nagle, pod wpływem impulsu. – Drake coś ci zrobił – powtórzyłam
niczym w transie, kiedy nagle to do mnie dotarło.
Nie
wiedziałam, jak to możliwe, ale tym razem nie poczułam, że Gabriel był
zagrożony. Ostatnim razem, kiedy ten go krzywdził, miałam wrażenie, jakby ktoś z całej
siły kopnął mnie w żołądek, ale tym razem nie czułam nic prócz niepokoju.
Byłam niemal absolutnie pewna, że to sprawka Gabriela, któremu jakimś cudem
udało się powstrzymać emocje, zwłaszcza ból, żeby nie dotarły do mnie i mnie
nie powiadomiły, że coś jest nie tak.
Przepraszam,
pomyślał, podsyłając mi tę myśl. Ale to dla twojego dobra. Nie
chciałem, żebyś znalazła się sam na sam z Drake'm, gdyby wciąż gdzieś się
kręcił, a przecież oboje dobrze wiemy, że nikogo nie zabrałabyś ze sobą.
Musiałam
przyznać mu rację i może nie powinnam się złościć – chronił mnie, co teraz
miało o tyle więcej sensu, że mieliśmy dzieci, a one potrzebowały
chociaż jednego rodzica – ale mimo wszystko dał znać Isabeau. A ona też
poszła sama. Momentalnie telepatycznie poskarżyłam mu się w tej kwestii,
ale skwitował to jedynie bezradnym uśmiechem.
Isabeau
to Isabeau. Wpadła na mnie przypadkiem w świecie snów i zmusiła do
zeznań, wyjaśnił, teraz wyraźnie poirytowany tym, że uległ przed
siostrą. Poza tym ona i Drake to zupełnie inna bajka..., dodał
dość tajemniczo. Nie zrozumiałam tego, ale doszłam do wniosku, że wyjaśnień
raczej nie mam co oczekiwać, dlatego odpuściłam.
– Moglibyście
w końcu zacząć rozmawiać normalnie? – sprowadził nas na ziemię wyraźnie
zniecierpliwiony Edward.
Wszyscy już
wiedzieli, kiedy ja i Licavoli rozmawialiśmy telepatycznie, wzajemnie
przesyłając sobie myśli. Wystarczyło rozeznać się w charakterystycznej
mimice twarzy – wyraz skupienia tu, znacząco uniesione brwi tam,
charakterystyczne spojrzenie, czy coś równie nietypowego. Teraz też musieliśmy
się z Gabrielem zapomnieć, co naturalnie nie uszło uwadze moich bliskich,
zwłaszcza Edwarda, z tym, że nade wszystko ironiczne było to, że mój
ojciec zwracał nam uwagę.
– Przepraszam
– zreflektowałam się pośpiesznie. – Ale to niewiele mniej irytujące od tego,
jak czasami reagujesz bezpośrednio na czyjeś myśli – wytknęłam mu, mając
nadzieję, że dzięki temu z czasem zacznie panować nad swoim darem.
– Dobrze,
dobrze – skrzywił się. – Zrozumiałem. Ale waszych myśli i tak nie słyszę,
twoich od dawna również, dlatego mogłabyś przestać mieć pretensję – dodał,
dlatego postanowiłam przestać go dręczyć. Może faktycznie coś do niego dotarło.
Poza tym
miło było wiedzieć, że nauczyłam się osłaniać umysł. To, co kiedyś przychodziło
mi z trudem i wymagało ciągłej kontroli, teraz było dla mnie równie
naturalne, co oddychanie. W końcu nie musiałam pilnować swoich myśli – jedynie
Carlisle, Esme i tymczasowo dzieci, musieli znosić dar mojego taty,
chociaż czasami próbowałam blokować i ich umysły. Edwarda to irytowało,
ale wszyscy inni byli za to wdzięczni, tym bardziej, że moi dziadkowie wciąż
bardzo ostrożnie się do siebie zbliżali i woleli zachować swoje myśli oraz
uczucia dla siebie.
Przestałam o tym
myśleć i spojrzałam nagląco na Gabriela. Westchnął, po czym skrócił nam
mniej więcej wszystko to, co wydarzyło się od momentu, w którym odnalazł „ofiarę”
Isabeau i zabezpieczył jej wspomnienia, żebyśmy byli bezpieczni.
Nieprzyjemnie słuchać było o poczynaniach Drake'a, ale i tak
najbardziej wstrząsnęła mną wzmianka o ich walce i o tym, jak
nieśmiertelny wykorzystał Gabriela, omal go nie zabijając.
– Gabrielu!
– jęknęłam, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Gabrielu Licavoli! – powtórzyłam
tak ostro, że zwinięta na moich kolanach Alessia (mała przeniosła się do mnie,
kiedy tylko wróciłam, chcąc prawdopodobnie upewnić się, czy jest równie ważna,
co jej brat) aż się wzdrygnęła. – A niech cię! Przecież mógł cię zabić. A ja...
ja... – jąkałam się, bo po prostu zabrakło mi słów. Zaczęłam nerwowo odgarniać
włosy, żeby odsłonić szyję. – Czy...? – zaczęłam znowu.
Gabriel
zdecydowanie ujął mnie za ręce, po czym ociągnął je od mojej szyi. Uwięził oba
moje nadgarstki w jednej dłoni, drugą stanowczo zasłaniając mój kark, co
miało być jednoznaczną odmową na to, że mógłby się ze mnie napić.
– Ale... – zaprotestowałam.
Znów
jedynie pokręcił głową.
– Nie ma
mowy. Wziąłem dość od Isabeau, poza tym po drodze polowałem – wyjaśnił. Nie
zamierzał rozwijać tematu i nie miałam żadnych wątpliwości co do tego na
co polował.
Dałam za
wygraną, tym bardziej, że uważnie obserwowali nas Cullenowie, a jakoś nie
miałam ochoty na kolejną pogadankę o tym, czym grozi wymiana krwi albo
oddawanie Gabrielowi energii. O czym jak o czym, ale na temat
podobnych doświadczeń wiedziałam zdecydowanie więcej od nich i miałam
pojęcie na ile mogę sobie pozwolić.
– Najważniejsze
jest to, że oboje jesteście cali – odezwała się w końcu niepewnie Esme.
Musiałam
przyznać, że trafnie zebrała w jedno pozytywny całej sytuacji. Rozluźniłam
się, mocno wtulając w Gabriela i dochodząc do wniosku, że faktycznie
nie ma sensu mieć pretensji o to, co było. Chciał mnie chronić, ja zaś
chciałam chronić jego – to było zupełnie naturalne i kiedy spróbowałam
postawić się na jego miejscu, doszłam do wniosku, że sama też nie chciałabym,
żeby ktokolwiek ryzykował, próbując się do mnie dostać. Zwłaszcza Gabriel.
Sama
widzisz, przyklasnął, tym samym dając mi do zrozumienia, że myślę ciut za
głośno i doskonale wszystko słyszy. Poza tym wpływ musiało mieć też to, że
byliśmy bardzo blisko siebie i nasze aury delikatnie się przenikały,
ściśle wiążąc umysły.
A niech
ci będzie, westchnęłam. Kocham cię.
Wzajemnie,
odparł, dodatkowo wzmacniając swoje wyznanie falą ciepłych uczuć, która owinęła
się wokół mnie niczym cieplna otoczka.
– Dobrze,
mniejsza o to, co się stało – powiedział już na głos. – Lepszym pytaniem
jest to, czy jedynie mnie się wydaje, że Drake nie wpadł na mnie przypadkiem – dodał,
spoglądając wyczekująco na pozostałych.
Carlisle
powoli skinął głową, zamyślony.
– Nawet
jeśli Drake cię nie okłamał i faktycznie cię nie śledził, niepokojący jest
sam fakt, że wciąż jest w okolicy – stwierdził doktor. – Seattle to duże
miasto i leży stosunkowo daleko od Forks, ale i tak mi się to nie
podoba – przyznał.
Zerknął
krótko na mnie i na dzieci, po czym przeniósł spojrzenie na Esme.
Cudownie, po tym wszystkim wciąż miał wątpliwości o to, czy potrafię się
sama bronić! Nawet Isabeau nie zaliczył do grupy, która jego zdaniem
potrzebowała opieki.
Isabeau
zabiłaby go, gdyby uznał, że potrzebuje opieki, poprawił mnie Gabriel,
który najwyraźniej lustrował myśli moich bliskich. Warknęłam w duchu,
rozdrażniona, ale nic sobie z tego nie zrobił. Co innego ty.
Jesteś tak urocza i drobna, że każdy momentalnie ma ochotę się tobą
zajmować, dodał nieco zaczepnym tonem.
No cóż,
zupełnie inaczej śpiewał, kiedy pozwalaliśmy sobie na więcej, ale z drugiej
strony i ja wtedy czułam, że się zmieniam. Pod jego dotykiem dosłownie
przeistaczałam się w kobietę i wtedy faktycznie tak na mnie patrzył,
ale nikt poza nim czegoś podobnego nie doświadczał. Moi bliscy wciąż widzieli
we mnie dziecko, nawet teraz, kiedy byłam matką.
– Więc co
robimy? – zapytał Edward, kontynuując rozmowę.
Wyrwałam
się z własnych myśli i spojrzałam wyczekująco na dziadka, nie ja
jedna zresztą. Ostatecznie i tak ostatnie słowo należało do niego.
– Czekamy –
stwierdził w końcu. – Ale sądzę, że powinniśmy być ostrożni. Skoro Drake
był w Seattle, możemy założyć, że i pozostali są gdzieś w okolicy.
Poza tym wciąż pozostaje pytanie o to, czego możemy się spodziewać po
Layli i... moim ojcu – dodał, jedynie odrobinkę się przy samym końcu wypowiedzi
wahając; coraz lepiej odnajdywał się w zaistniałej sytuacji, chociaż
zdawałam sobie sprawę, że zachowanie spokoju sporo go kosztuje.
No tak,
Layla i Lawrence. Tą pierwszą jedynie z ostrożności klasyfikowaliśmy
jako potencjalne zagrożenie, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała
zrobić cokolwiek przeciwko nam. Zniknęła i tak może było lepiej, chociaż
zdawałam sobie sprawę, że zarówno Isabeau, jak i Gabriel z powodu jej
zdrady cierpią. Jeśli zaś chodziło o Lawrence'a, pastora również nikt nie
widział od dnia, w którym Gabrielowi udało się wyciągnąć mnie ze starego
szpitala, gdzie przetrzymywali mnie telepaci. Ojciec Carlisle'a był
zdecydowanie większym zagrożeniem, chociaż jak na razie nie dawał żadnych oznak
życia czy aktywności.
– Mnie
bardziej zastanawia to, że Drake pojawił się dokładnie tam, gdzie mieszkał ten
cały Christopher. Może to, że próbował zabić Isabeau nie było wcale
przypadkiem? – zasugerował nagle Edward i jego teoria była na tyle
ciekawa, że wszyscy momentalnie spojrzeliśmy na siostrę Gabriela.
Milcząca do
tej pory Isabeau, natychmiast speszyła się pod naszymi spojrzeniami. Od
jakiegoś czasu zachowywała się dziwnie i sama miałam ochotę zadać jej
kilka istotnych pytań, jeśli chodziło o sytuację.
Nie
zamierzała dać nam po temu okazji.
– Wydaje mi
się, rudzielcu – powiedziała powoli, celowo zamierzając wyprowadzić wrażliwego
na kolor włosów Edwarda z równowagi – że detektywem to ty nie zostaniesz –
ucięła.
A potem
odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa wyjaśnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz