16 stycznia 2013

Sto trzydzieści

Renesmee
Po wyjściu Shelby właściwie straciłam poczucie czasu. Zasnęłam, ale chociaż przez moment miałam nadzieję, że znów uda mi się zobaczyć z Gabrielem, okazało się, że nie mogę liczyć na nic więcej, prócz kolejnego snu z udziałem małej, ciemnowłosej dziewczynki, która pojawiała się w mojej podświadomości od momentu w którym zaciążyłam.
Tym razem po prostu się do mnie przytulała, jakby chcąc mnie pocieszyć i samej też poczuć się bezpiecznie. Czułam się dobrze w tym śnie, mogąc tulić ją do siebie; to było naprawdę przyjemne, bo w ostatnim czasie zdecydowanie zaczynało brakować mi czułości. Bez objęć Gabriela i bezpieczeństwa, które dawali mi bliscy, czułam się okropnie, a nic nie wskazywało na to, żebym w najbliższym czasie była w stanie się z nimi spotkać.
Chyba nadmiar wrażeń i historia Shelby tak na mnie podziałały, ale kiedy się obudziłam, jak przez mgłę pamiętałam, że po zniknięciu dziewczynki, widziałam siebie, w jakiejś wiosce, ubraną w typowo indiański strój i poważnym tonem oznajmiającą załamanemu Jacobowi, że nie mogę z nim być, bo jestem zaręczona. Zdecydowanie miałam zbyt wybujałą wyobraźnię, co w połączeniu z nieprzyjemną atmosferą tego miejsca, jak nic miało doprowadzić mnie do załamania nerwowego.
Przynajmniej w jakiś stopniu czułam się lepiej. Miałam poczucie, że spałam bardzo długo, a potwierdzeniem tego wydawał się faktu, że woreczek na kroplówkę, którą dostałam, był pusty. Westchnąłem i spróbowałam odłączyć rurkę, żeby móc wstać, ale poszło mi to o tyle mało sprawnie, że wyjęłam wenflon; igła spadła na ziemię i potoczyła się gdzieś poza zasięg mojego wzroku. Trudno, z pewnością nie miałam mieć dość odwagi, żeby sama z siebie poprosić Sebastiena o założenie tego drobiazgu jeszcze raz, poza tym liczyłam, że jednak załatwił to, co mi obiecał i nie będę musiała dostawać niczego dożylnie.
Powoli wstałam. Nie było źle; to znaczy, byłam osłabiona, ale już nie tak bardzo, jak wcześniej. Kiedy stanęłam na nogi i spojrzałam na swój brzuch, na moment zamarłam. Od jakiegoś czasu nie miałam okazji, żeby się sobie dokładnie przyjrzeć i teraz dosłownie przeraziło mnie to, jak zaawansowana była ciąża. Zmuszając się do zachowania spokoju, starałam się nie myśleć o tym, że wyglądam, jakbym miała urodzić w każdej chwili; obawiałam się, że wszystko jest kwestią kilku dni, a to znaczyło, że z Sebastienem musieliśmy naprawdę szybko coś wymyślić, zanim będzie za późno. Czas nie był naszym sprzymierzeńcem i byłam tego świadoma.
Zaczęłam krążyć po pokoju, próbując jakoś się rozruszać. Od ciągłego leżenia zaczynały mnie boleć mięśnie, a przecież nie mogłam przewidzieć, czego mogę się spodziewać w ciągu najbliższych godzin. Chociaż wiedziałam, że nie będę w stanie biec, robiłam dobrą minę do złej gry i nastawiałam się tak, jakbym miała jakiekolwiek szansę na ewentualną ucieczkę.
Poczułam łagodny ruch i moje dłonie momentalnie wylądowały na brzuchu. Podciągnęłam koszulę, spoglądając na nienaturalnie powiększoną część mojego ciała i zamarłam, kiedy zauważyłam rysujący się pod skórą kształt drobniutkiej rączki; przykryłam go swoją dłonią i łapka zaraz znalazła się w innym miejscu. Przez jakiś czas tak bawiłam się z którymś z moich dzieci, płacząc przy tym z radości, bo cudownie było na moment zapomnieć o wszystkich problemach i móc skupić się na czymś tak przyjemnym, jak ciąża.
Przymknęłam oczy i otoczyłam ramionami brzuch, zupełnie jakbym chciała ochronić rozwijające się pod nim życie przed całym złem świata. Tak bardzo się o nie bałam, o to, że może mnie przy nich zabraknąć...
– Mama nie pozwoli was krzywdzić – obiecałam cicho. – Zobaczycie, wszystko będzie dobrze. Jakoś stąd wyjdziemy – dodałam i uświadomiłam sobie, że byłam gotowa otrzymać obietnicy, nawet jeśli ucieczka z tego miejsca miałaby być ostatnią rzeczą w moim życiu.
Usłyszałam pośpieszne kroki i wyprostowawszy się niczym struna, zwróciłam twarz w stronę drzwi. Dłonie zaplotłam za plecami, obawiałam się bowiem, że przypominając moim wrogom, jak bardzo zależy mi na bliźniętach, przypadkiem sprowokuję ich do tego, żeby spróbowali się nade mną psychiczne poznęcać albo – co gorsze – przypadkiem zdecydowaliby się jednak skrzywdzić mnie albo Alessię i Damiena.
Zamarłam na moment, kiedy usłyszałam, że drzwi się otwierając i zaraz wypuściłam powietrze ze świstem, bo to był po prostu Sebastien. Ulżyło mi na jego widok, nawet jeśli nie byłam zadowolona z tego, że towarzyszyła mu milcząca i unikająca mojego spojrzenia Layla. Dziewczyna nie wyglądała zbyt dobrze i nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma na to wpływu jej relacja z Dylanem – chyba wciąż między nimi było źle.
– Wszystko gra? – zapytał mnie opanowanym głosem Sebastien i musiałam przyznać, że zasłużył na jakąś nagrodę za to, że udawało mu się zachowywać tak profesjonalnie. Przy Layli nie mogliśmy o niczym porozmawiać, więc pozostało nam zachowywać się jak na relacje lekarz-pacjentka przystało – żadnych potajemnych planów ucieczki. – Jestem tutaj dosłownie na chwilę, po prostu podrzucić ci to, co... O cholera – zaklął, przerywając w pół słowa; on również zorientował się po wymiarach mojego brzucha, że nie mamy za dużo czasu.
– Tak, już nie długo – powiedziałam, odpowiadając na pytanie, którego nie zadał, ale zawisło między nami. – Już jest dobrze, przynajmniej tak zakładam – dodałam. W tamtej chwili podchwyciłam wzrok Layli. – Będę potrzebowała krwi. Dzieci są głodne – wyjaśniłam, bo siostra Gabriela była ewentualnie osobą, którą mogłam o coś takiego poprosić.
– Domyśliliśmy się – mruknęła cicho. – Taylor ma dla ciebie drobny... upominek – dodała, a mnie coś ścisnęło w gardle, bo pomysły tej z telepatek z pewnością nie miały przypaść mi do gustu. – Pośpiesz się trochę, Sebastienie. Ona nie lubi czekać – ponagliła lekarza, nie patrząc na żadne z nas; uniosła głowę, nagle dostrzegając coś nader ciekawego na suficie.
Wciąż oszołomiony, wzdrygnął się i z trudem wziął w garść. Wyciągnął w moją stronę pudełeczko z tabletkami, mrucząc coś o tym, ze skoro je dostawałam, powinnam wiedzieć jak je dawkować. Skinęłam głową, bo nie zawierzałam własnemu głosowi, zwłaszcza, że kiedy Layla nie patrzyła, rzucił do mnie bezgłośne „przepraszam”, co pewnie miało znaczyć, że nie udało mu się nic ustalić.
Poczułam, jak powoli uchodzi ze mnie nadzieja.
– Możemy iść? – zapytała zniecierpliwiona Layla, kiedy podeszłam do łóżka, żeby wziąć zostawioną na stoliku nocnym szklankę z wodą; przynajmniej ktoś tutaj był dla mnie życzliwy.
– W porządku – zgodziłam się, pośpiesznie biorąc lek w nadziei, że chociaż trochę rozjaśni mi w głowie. Liczyłam na to, że w którymś momencie znów mnie zmroczy i to na tyle szybko, żebym nie musiała spędzać z Taylor zbyt wiele czasu. – Dziękuję, Sebastienie – dodałam, mijając go, kiedy wychodziłam za ciotką dzieci, które nosiłam pod sercem.
Skinął jedynie głową i przez jakiś czas nam towarzyszył, dopiero później skręcając w prowadzący do innej części budynku korytarza. Wyglądało na to, że mógł się poruszać po tym miejscu całkiem swobodnie, więc może nie wszystko było stracone i prędzej czy później miał jednak mieć szansę na to, żeby coś przydatnego nam ustalić.
Czułam się lepiej, więc mniej więcej rozpoznawałam już korytarz, którym prowadziła mnie Layla – prowadził do sali w której się pierwszy raz ocknęłam i którą Dylan nazwał miejscem spotkań. Poprawiłam kurtkę Gabriela, którą zdążyłam ubrać przed wyjściem; wciąż była przesycona zapachem ukochanego i to podziałało na mnie kojąco.
Milczenie zdawało się uciążliwe, może dlatego, że towarzyszyła mi właśnie Layla. Jej zdrada bolała tym bardziej w tym momencie, bo kiedy pojawiła się w naszym domu, zaczynałam traktować ją jako przyjaciółkę i wierzyłam, że będę mogła na nią liczyć – błędnie, jak się okazało. To było okropne, mieć świadomość, że twór wróg ma tak bliski związek z osobą, którą kochasz.
Layla również wydawała się czuć w mojej obecności nieswojo. Co chwilę zerkała niepewnie w moją stronę, być może próbując ocenić, czy nie potrzebuję pomocy – to sprawiało, że tlił się we mnie cień nadziei na to, że dziewczyna chociaż trochę żałuje swoich decyzji, trudno było mi jednak powiedzieć, czy miałabym jakiekolwiek szanse przekonać ją do tego, żeby pomogła mi się stąd wydostać. Nie zamierzałam nawet próbować, bo było to zbyt ryzykowne.
Taylor czekała na nas w sali, przeczesując palcami długie, ciemne włosy i rozglądając się dookoła z dość wyniosłą miną. Na mój widok uśmiechnęła się drapieżnie, a ja machinalnie zdwoiłam czujność, gotowa do ewentualnej obrony, gdyby zaszła taka potrzeba. Fakt, że nie mam z pół-wampirzycą najmniejszych szans nie miał w tej chwili żadnego znaczenia.
– Witamy perełkę, która od miesięcy robi tyle zamieszania – przywitała mnie dziewczyna, robiąc minę kogoś bardzo już znudzonego i nie mogącego doczekać się, żeby się zabawić. – To straszne, że dodatkowo musimy cię niańczyć, ale czego to się nie robi dla przyszłego pokolenia – stwierdziła, spoglądając krótko na mój pokaźnych rozmiarów brzuch.
Nawet się nie waż próbować je skrzywdzić, pomyślałam, ledwo powstrzymując się, żeby nie wypowiedzieć tych słów na głos. Nie waż się, bo znajdę jakiś sposób, żeby cię zabić. Obiecuję.
Taylor jedynie się uśmiechnęła i zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie siedzi w mojej głowie. Gabriel nauczył mnie, jak blokować swój umysł, a i nabrałam trochę wprawy, kiedy zwodziłam zdolności Edwarda, ale nie mogłam mieć pewności, czy moje sztuczki działają na tak doświadczoną nieśmiertelną, kiedy jestem w kiepskiej formie na dodatek.
– Taylor, daj sobie spokój – skrzywiła się Layla. – Lawrence jasno się wyrazić na temat tego, jak mamy ją traktować. A w tym momencie ona potrzebuje się posilić – oznajmiła dziewczyna; nie powstrzymałam naturalnego odruchu i po prostu na nią spojrzałam, uśmiechając się z wdzięcznością.
– Przecież wiem – westchnęła. – Dlatego mówię o niańczeniu. No ale krew mamy, więc powinnaś być zadowolona – stwierdziła, zwracając się do mnie. – Dla dzieci wszystko, co najlepsze, prawda?
Skinęłam jedynie głową, nie chcąc wdawać się z nią w dyskusję. Miałam nadzieję, że po prostu obrabowali kolejny bank krwi, bo na zwierzęcą krew tutaj liczyć raczej nie mogłam, poza tym ludzka osoka miała być dla mnie i dzieci zdecydowanie lepsza w obecnej sytuacji.
Wtedy usłyszałam płacz. Niespokojnie rozejrzałam się dookoła; instynkt macierzyński, który rozwijał się we mnie odkąd zaszłam w ciążę, momentalnie dał o sobie znać i zapragnęłam pomóc dziecku, które wydawało tak żałosny, chwytający za serce dźwięk. Nie myślałam zbytnio o tym, skąd w tym miejscu mogłaby się wziąć taka mała kruszynka – liczyło się, że czułam jej strach i to, że jest nieszczęśliwa.
Płacz nasilił się i wtedy z jednego z korytarzy wyszła Lilianne. Na rękach trzymała małe, szarpiące się zawiniątko – ludzkie niemowlę, które chyba podświadomie wyczuwało, że osoba, która go trzyma, może zrobić mu krzywdę. Zastygłam w miejscu, wpatrując się w blondynkę, siostrę Taylor, i próbując zrozumieć o co w tym wszystkim może też chodzić.
Wtedy poczułam słodki zapach krwi. Małe serduszko trzepotało w piersi, krew krążyła szybciej, rumieniąc buzię maleństwa. Ogień nagle zapłonął w moim gardle; zaskoczona aż jęknęłam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że od jakiegoś czasu wpatruję się w szyjkę dziecka – znałam już na pamięć układ żył i żyłek pod cienką skórą, którą bez trudu byłam w stanie zębami przeciąć.
– Nie... – jęknęłam, bo elementy układanki powoli zaczynały wskakiwać na właściwe miejsca. – Nie, wy chyba nie oczekujecie...
– A cóż jest lepszego od krwi niemowlęcia, hm? – zagadnęła mnie Taylor, podchodząc do siostry i kciukiem głaskając policzek dziecka w jej ramionach. – Uroczy, prawda? Chcesz go przywitać? – zapytała, spoglądając wprost na mnie. – Biedaczysko, jego ojciec zostawił matkę, a ta niedawno miała przykry wypadek. Pożar domu. – Zerknęła na Laylę; dziewczyna odwróciła wzrok. – Sierotka.
Laylo, co wyście zrobiły?, pomyślałam, zaciskając dłonie w pięści. Słodki zapach krwi mnie oszałamiał, pragnienie zaczynało być nie do zniesienia. Poczułam, jak gdzieś w moim wnętrzu dzieci poruszając się podekscytowane – nie mogły wiedzieć, co się dzieje, a przecież były głodne.
Położyłam dłonie na brzuchu, mocno zaciskając powieki i starając się oddychać przez usta. Gardło zdawało się płonąć żywym ogniem, przed oczami tańczyły mi czerwone plamy. Krew, mój organizm potrzebował krwi...
Niczym w transie zrobiłam krok do przody; w tym samym momencie czyjaś dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, kiedy zaś się obejrzałam, z zaskoczeniem zorientowałam się, że to Layla mnie trzyma. Pół-wampirzyca sama zdawała się być zaskoczona tym, co zrobiła, nie zwolniła jednak uścisku i wyzywająco spojrzała na rozbawioną Taylor.
– Laylo, chyba dopiero co ustaliłyśmy, że ciężarnej należy się to, co najlepsze. Czyżby nie zależało ci na bratankach? – zapytała bardziej sadystyczna z bliźniaczek Glass, całkiem nieźle udając szok. – Wczoraj jakoś nie miałaś oporów przed tym, żeby pomóc nam zdobyć pożywienie dla kochanej prawnuczki Lawrence'a – dodała i to był cios poniżej pasa, bo Layla warknęła wściekle.
Taylor się roześmiała, a Layla puściła mnie, przyciskając dłonie do ust i kręcąc z niedowierzaniem głową. Wyglądała mi na rozbitą i oszołomioną, jakby sama nie rozumiała niektórych swoich zachowań. Przypomniały mi się słowa Angela, który wprost stwierdził, że ta Layla nie jest tą, którą znał i z którą się przyjaźnił. Musiałam przyznać mu rację – coś się zmieniło, nie miałam jednak pojęcia co.
– Taylor, może jednak sobie darujmy – odezwała się cicho Lilly, przemawiając pierwszy raz od swojego przybycia. – To wcale nie jest takie zabawne. Jakby nie patrzeć, to dziecko – dodała, wyraźnie mając wątpliwości co do pomysłu siostry. Spoglądała na maleństwo w swoich rękach, jakby miała ochotę jak najszybciej odwrócić się na pięcie i uciec, żeby nie kusić losu.
Dziewczyna nie zwróciła na siostrę najmniejszej uwagi, wciąż wpatrzona w bliską wybuchu Laylę. Najwyraźniej drażnienie siostry Gabriela sprawiało jej dziką przyjemność. Przynajmniej na moment zapomniała o mnie, co postanowiłam wykorzystać i dyskretnie – wstrzymując przy tym oddech – zaczęłam się wycofywać w stronę wyjścia.
Ciemne tęczówki momentalnie spoczęły na mnie.
– Wybierasz się dokąd? A co z krwią? Innej nie dostaniesz – oświadczyła, w ułamku sekundy pokonując dzielącą nas odległość. – No chodźże, przyjrzyj mu się z bliska – ponagliła, zdecydowanie popychając mnie w stronę zastygłej w miejscu niczym słup soli Lilianne.
Dziecko w ramionach blondynki nagle przestało płakać. Oczka barwy błękitu spojrzały na mnie, a drobne rączki zostały wciągnięte w moją stronę, zupełnie jakby dziecko wiedziało, że może mi zaufać, bo sama spodziewam się potomstwa. Ale przecież nie mogło, wręcz przeciwnie – bliska utraty kontroli, byłam dla niego bardziej niebezpieczna niż obie bliźniaczki i Layla razem wzięte.
Niczym w transie, nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęłam ręce i z wprawą kogoś, kto robił już to serki razy, wzięłam chłopczyka na ręce. Drobne ciałko przytuliło się do mojej piersi, szukając pożywienia, którego przecież nie miałam, bo moje dzieci nie miały żywić się, jak normalne noworodki.
W tamtym momencie dwie natury zaczęły toczyć walkę w moim wnętrzu. Resztki rozsądku, które ledwo powstrzymywałam, nakazywały mi oddać dziecko komukolwiek i uciec, żebym przypadkiem go nie skrzywdziła. Coś jednak, jakiś głosik w mojej głowie – instynkt, którego zadaniem było pomóc mi zaspokoić narastające pragnienie – podsuwał mi obraz tego, że wystarczy nachylić się i zaatakować, żeby dostarczyć jakże potrzebnej krwi sobie i moim dzieciom.
Tak blisko, wystarczy jedynie się zdecydować...
– Nie! – Bez wahania i niezbyt delikatnie wcisnęłam dziecko w ręce zaskoczonej Lilianne. – Jesteście nienormalne! Nie zrobię tego! – niemalże załkałam, cofając się i kręcąc gwałtownie głową.
Szłam tyłem, poza tym znacznie przeszkadzał mi powiększony brzuch, ostatecznie więc potknęłam się o własne nogi i poleciałam do tyłu. Zdążyłam jeszcze tylko chwycić się za brzuch, żeby mieć pewność, że przypadkiem coś złego nie stanie się dzieciom, a potem uderzyłam głową o posadzkę i straciłam przytomność.
Layla
Layla przyglądała się całej scenie, czując się tak, jakby właśnie oberwała czymś ciężkim po głowie i nie do końca nadążała. Sama nie była pewna, dlaczego dzień wcześniej pomogła bliźniaczkom – dlaczego perspektywa tego, co zamierzały zrobić, napawała ją satysfakcją. Teraz nie było w tym nic zabawnego, a Layla nie marzyła o niczym innym, jak móc wyjść albo jakoś to przerwać.
Na dodatek Taylor próbowała grać jej na nerwach. Odkąd... to się stało – odkąd coś się w Layli zmieniło – właściwie bez powodu potrafiła wybuchnąć gniewem, więc i tym razem poczuła, jak powoli narasta w niej złość, nieopanowana wściekłość. Fala ciepła przeszła przez jej ciało i dziewczyna wiedziała, że gdyby tylko zapragnęła, wszystko wokół stanęłoby w ogniu, gotowym zniszczyć każdego, kto tylko stanąłby wściekłej Layli na drodze.
To posuwało się za daleko, zdecydowanie zbyt daleko i zanim dziewczyna się zorientowała, stało się coś, czego z pewnością nie było w planach – Renesmee potknęła się i straciła przytomność. To jeszcze bardziej zdenerwowało pół-wampirzycę, bo w ten sposób krzywda mogła spotkać nie tylko dziewczynę, ale i dzieci, które nosiła pod sercem.
Taylor tylko patrzyła; Lilianne stała jak sparaliżowana, trzymając dziecko i niespokojnie rozglądając się dookoła – ona również nie chciała tutaj być.
Layla nagle straciła cierpliwość.
– Co tak stoicie?! – warknęła. – Lilianne, zabierz dziecko. Podrzuć je do jakiegoś szpitala, kościoła... Gdziekolwiek! – ponagliła. – Taylor, rusz się po Sebastiena! No na co czekasz?
Druga z wymienionych sióstr spojrzała na nią, jakby się zastanawiała, czy Layla przypadkiem nie postradała zmysłów.
– Nie masz raczej uprawnień, żeby mi rozkazywać. Nie słucham we wszystkim nawet Lawrence'a i Drake'a, więc nie myśl sobie, że...
Ognista kula przeszyła powietrze, mijając twarz Taylor zaledwie o centymetry. Nieśmiertelna odskoczyła, warcząc wściekle, a z jej ust wyrwał się cichy, pełen niedowierzania okrzyk. Kiedy spojrzała na Laylę, jej ciemne oczy pałały nienawiścią i złością.
– Masz jeszcze coś do dodania, Taylor? – zapytała słodkim głosem Layla, zaciskając dłonie w pięści. Ogień tańczył na jej ramionach, prawie wcale jednak tego nie zauważała – żywioł nie robił jej krzywdy. – Jeśli nie...
– Pożałujesz tego – warknęła pół-wampirzyca.
I nagle wszystko i wszyscy zniknęło. Fabryczna sala rozmazała się, a Layla znalazła się w zaciemnionym pokoju. Jej oczy jeszcze dobrze nie zdążyły przyzwyczaić się do ciemności, kiedy gdzieś po jej lewej stronie wystrzeliły płomienie; zobaczyła ozdobiony kwiecistymi wzorami kominek na którego palenisku wesoło tańczył ogień, ten widok jednak nie wprawił jej w zachwyt.
Już wiedziała, gdzie była. Odwróciła się, dobrze wiedząc, co zobaczy – znajomy salon, te same meble, to samo miejsce, w którym jej ojciec tyle razy... Gdzie on... Gdzie musiała...
Wtedy go zobaczyła. Marco Licavoli stał, spoglądając na nią w sposób, który rozpoznała natychmiast – zawsze, kiedy widziała ten wzrok, wiedziała, że jej ojciec jest w najgorszym z możliwych nastroi i że ona za to zapłaci. Strach ścisnął ją za gardło i na moment zamarła, czując się jak ta mała dziewczyna, którą była, zanim Gabrielowi i jej udało się uciec, wyrywając z koszmaru dzieciństwa.
Wampir zrobił krok w jej kierunku.
Layla się cofnęła, omal nie wpadając na kominek.
Nie, przecież nie może cię tutaj być, pomyślała, czując, że cała się trzęsie. Już nie możesz nas skrzywdzić, przecież nie możesz, powtarzała niczym mantrę, ledwo łapiąc oddech.
Wszystko wracało, wspomnienia bólu i upokorzenia, wszystkiego, co dręczyło ją do tej pory, kiedy wciąć zdarzało się, że nocami męczyły jej koszmary. Ogień pozwolił podnieść jej się na nogi, chociaż chyba nigdy nie miała zapomnieć o tym, co było. Wspomnienia jednak nigdy nie mogły jej skrzywdzić.
Taylor!, uświadomiła sobie nagle; dar materializowania obaw wydał się w tej sytuacji jedynym wyjaśnieniem.
Złość nagle osiągnęła swoje apogeum i w Layli aż się zagotowało. Machnięciem ręki pobudziła tlący się w kominku ogień; płomienie w jednej chwili wystrzeliły, pochłaniając wszystko, co stanęło im na drodze. Wspomnienie salonu zniknęły i wszystko wróciło do normy.
Taylor stała naprzeciwko Layli, wyraźnie zaskoczona i oszołomiona atakiem. Siostra Gabriela spojrzała na nią gniewnie.
– Chyba kazałam wam coś zrobić – powtórzyła Layla zaskakująco opanowanym, niemal pozbawionym emocji głosem.
Tym razem obie bliźniaczki posłuchały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa