Renesmee
Po wyjściu Shelby właściwie
straciłam poczucie czasu. Zasnęłam, ale chociaż przez moment miałam nadzieję,
że znów uda mi się zobaczyć z Gabrielem, okazało się, że nie mogę liczyć
na nic więcej, prócz kolejnego snu z udziałem małej, ciemnowłosej
dziewczynki, która pojawiała się w mojej podświadomości od momentu w którym
zaciążyłam.
Tym razem
po prostu się do mnie przytulała, jakby chcąc mnie pocieszyć i samej też
poczuć się bezpiecznie. Czułam się dobrze w tym śnie, mogąc tulić ją do
siebie; to było naprawdę przyjemne, bo w ostatnim czasie zdecydowanie
zaczynało brakować mi czułości. Bez objęć Gabriela i bezpieczeństwa, które
dawali mi bliscy, czułam się okropnie, a nic nie wskazywało na to, żebym w najbliższym
czasie była w stanie się z nimi spotkać.
Chyba
nadmiar wrażeń i historia Shelby tak na mnie podziałały, ale kiedy się
obudziłam, jak przez mgłę pamiętałam, że po zniknięciu dziewczynki, widziałam
siebie, w jakiejś wiosce, ubraną w typowo indiański strój i poważnym
tonem oznajmiającą załamanemu Jacobowi, że nie mogę z nim być, bo jestem
zaręczona. Zdecydowanie miałam zbyt wybujałą wyobraźnię, co w połączeniu z nieprzyjemną
atmosferą tego miejsca, jak nic miało doprowadzić mnie do załamania nerwowego.
Przynajmniej
w jakiś stopniu czułam się lepiej. Miałam poczucie, że spałam bardzo
długo, a potwierdzeniem tego wydawał się faktu, że woreczek na kroplówkę,
którą dostałam, był pusty. Westchnąłem i spróbowałam odłączyć rurkę, żeby
móc wstać, ale poszło mi to o tyle mało sprawnie, że wyjęłam wenflon; igła
spadła na ziemię i potoczyła się gdzieś poza zasięg mojego wzroku. Trudno,
z pewnością nie miałam mieć dość odwagi, żeby sama z siebie poprosić
Sebastiena o założenie tego drobiazgu jeszcze raz, poza tym liczyłam, że
jednak załatwił to, co mi obiecał i nie będę musiała dostawać niczego
dożylnie.
Powoli
wstałam. Nie było źle; to znaczy, byłam osłabiona, ale już nie tak bardzo, jak
wcześniej. Kiedy stanęłam na nogi i spojrzałam na swój brzuch, na moment
zamarłam. Od jakiegoś czasu nie miałam okazji, żeby się sobie dokładnie
przyjrzeć i teraz dosłownie przeraziło mnie to, jak zaawansowana była
ciąża. Zmuszając się do zachowania spokoju, starałam się nie myśleć o tym,
że wyglądam, jakbym miała urodzić w każdej chwili; obawiałam się, że
wszystko jest kwestią kilku dni, a to znaczyło, że z Sebastienem
musieliśmy naprawdę szybko coś wymyślić, zanim będzie za późno. Czas nie był
naszym sprzymierzeńcem i byłam tego świadoma.
Zaczęłam
krążyć po pokoju, próbując jakoś się rozruszać. Od ciągłego leżenia zaczynały
mnie boleć mięśnie, a przecież nie mogłam przewidzieć, czego mogę się
spodziewać w ciągu najbliższych godzin. Chociaż wiedziałam, że nie będę w stanie
biec, robiłam dobrą minę do złej gry i nastawiałam się tak, jakbym miała
jakiekolwiek szansę na ewentualną ucieczkę.
Poczułam
łagodny ruch i moje dłonie momentalnie wylądowały na brzuchu. Podciągnęłam
koszulę, spoglądając na nienaturalnie powiększoną część mojego ciała i zamarłam,
kiedy zauważyłam rysujący się pod skórą kształt drobniutkiej rączki; przykryłam
go swoją dłonią i łapka zaraz znalazła się w innym miejscu. Przez
jakiś czas tak bawiłam się z którymś z moich dzieci, płacząc przy tym
z radości, bo cudownie było na moment zapomnieć o wszystkich
problemach i móc skupić się na czymś tak przyjemnym, jak ciąża.
Przymknęłam
oczy i otoczyłam ramionami brzuch, zupełnie jakbym chciała ochronić
rozwijające się pod nim życie przed całym złem świata. Tak bardzo się o nie
bałam, o to, że może mnie przy nich zabraknąć...
– Mama nie
pozwoli was krzywdzić – obiecałam cicho. – Zobaczycie, wszystko będzie dobrze.
Jakoś stąd wyjdziemy – dodałam i uświadomiłam sobie, że byłam gotowa
otrzymać obietnicy, nawet jeśli ucieczka z tego miejsca miałaby być
ostatnią rzeczą w moim życiu.
Usłyszałam
pośpieszne kroki i wyprostowawszy się niczym struna, zwróciłam twarz w stronę
drzwi. Dłonie zaplotłam za plecami, obawiałam się bowiem, że przypominając moim
wrogom, jak bardzo zależy mi na bliźniętach, przypadkiem sprowokuję ich do
tego, żeby spróbowali się nade mną psychiczne poznęcać albo – co gorsze – przypadkiem
zdecydowaliby się jednak skrzywdzić mnie albo Alessię i Damiena.
Zamarłam na
moment, kiedy usłyszałam, że drzwi się otwierając i zaraz wypuściłam
powietrze ze świstem, bo to był po prostu Sebastien. Ulżyło mi na jego widok,
nawet jeśli nie byłam zadowolona z tego, że towarzyszyła mu milcząca i unikająca
mojego spojrzenia Layla. Dziewczyna nie wyglądała zbyt dobrze i nawet
zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma na to wpływu jej relacja z Dylanem – chyba
wciąż między nimi było źle.
– Wszystko
gra? – zapytał mnie opanowanym głosem Sebastien i musiałam przyznać, że
zasłużył na jakąś nagrodę za to, że udawało mu się zachowywać tak
profesjonalnie. Przy Layli nie mogliśmy o niczym porozmawiać, więc pozostało
nam zachowywać się jak na relacje lekarz-pacjentka przystało – żadnych
potajemnych planów ucieczki. – Jestem tutaj dosłownie na chwilę, po prostu
podrzucić ci to, co... O cholera – zaklął, przerywając w pół słowa;
on również zorientował się po wymiarach mojego brzucha, że nie mamy za dużo
czasu.
– Tak, już
nie długo – powiedziałam, odpowiadając na pytanie, którego nie zadał, ale
zawisło między nami. – Już jest dobrze, przynajmniej tak zakładam – dodałam. W tamtej
chwili podchwyciłam wzrok Layli. – Będę potrzebowała krwi. Dzieci są głodne – wyjaśniłam,
bo siostra Gabriela była ewentualnie osobą, którą mogłam o coś takiego
poprosić.
– Domyśliliśmy
się – mruknęła cicho. – Taylor ma dla ciebie drobny... upominek – dodała, a mnie
coś ścisnęło w gardle, bo pomysły tej z telepatek z pewnością
nie miały przypaść mi do gustu. – Pośpiesz się trochę, Sebastienie. Ona nie
lubi czekać – ponagliła lekarza, nie patrząc na żadne z nas; uniosła
głowę, nagle dostrzegając coś nader ciekawego na suficie.
Wciąż
oszołomiony, wzdrygnął się i z trudem wziął w garść. Wyciągnął w moją
stronę pudełeczko z tabletkami, mrucząc coś o tym, ze skoro je
dostawałam, powinnam wiedzieć jak je dawkować. Skinęłam głową, bo nie
zawierzałam własnemu głosowi, zwłaszcza, że kiedy Layla nie patrzyła, rzucił do
mnie bezgłośne „przepraszam”, co pewnie miało znaczyć, że nie udało mu się nic
ustalić.
Poczułam,
jak powoli uchodzi ze mnie nadzieja.
– Możemy
iść? – zapytała zniecierpliwiona Layla, kiedy podeszłam do łóżka, żeby wziąć
zostawioną na stoliku nocnym szklankę z wodą; przynajmniej ktoś tutaj był
dla mnie życzliwy.
– W porządku
– zgodziłam się, pośpiesznie biorąc lek w nadziei, że chociaż trochę
rozjaśni mi w głowie. Liczyłam na to, że w którymś momencie znów mnie
zmroczy i to na tyle szybko, żebym nie musiała spędzać z Taylor zbyt
wiele czasu. – Dziękuję, Sebastienie – dodałam, mijając go, kiedy wychodziłam
za ciotką dzieci, które nosiłam pod sercem.
Skinął
jedynie głową i przez jakiś czas nam towarzyszył, dopiero później
skręcając w prowadzący do innej części budynku korytarza. Wyglądało na to,
że mógł się poruszać po tym miejscu całkiem swobodnie, więc może nie wszystko
było stracone i prędzej czy później miał jednak mieć szansę na to, żeby
coś przydatnego nam ustalić.
Czułam się
lepiej, więc mniej więcej rozpoznawałam już korytarz, którym prowadziła mnie
Layla – prowadził do sali w której się pierwszy raz ocknęłam i którą
Dylan nazwał miejscem spotkań. Poprawiłam kurtkę Gabriela, którą zdążyłam ubrać
przed wyjściem; wciąż była przesycona zapachem ukochanego i to podziałało
na mnie kojąco.
Milczenie
zdawało się uciążliwe, może dlatego, że towarzyszyła mi właśnie Layla. Jej
zdrada bolała tym bardziej w tym momencie, bo kiedy pojawiła się w naszym
domu, zaczynałam traktować ją jako przyjaciółkę i wierzyłam, że będę mogła
na nią liczyć – błędnie, jak się okazało. To było okropne, mieć świadomość, że
twór wróg ma tak bliski związek z osobą, którą kochasz.
Layla
również wydawała się czuć w mojej obecności nieswojo. Co chwilę zerkała
niepewnie w moją stronę, być może próbując ocenić, czy nie potrzebuję
pomocy – to sprawiało, że tlił się we mnie cień nadziei na to, że dziewczyna
chociaż trochę żałuje swoich decyzji, trudno było mi jednak powiedzieć, czy
miałabym jakiekolwiek szanse przekonać ją do tego, żeby pomogła mi się stąd
wydostać. Nie zamierzałam nawet próbować, bo było to zbyt ryzykowne.
Taylor
czekała na nas w sali, przeczesując palcami długie, ciemne włosy i rozglądając
się dookoła z dość wyniosłą miną. Na mój widok uśmiechnęła się drapieżnie,
a ja machinalnie zdwoiłam czujność, gotowa do ewentualnej obrony, gdyby
zaszła taka potrzeba. Fakt, że nie mam z pół-wampirzycą najmniejszych
szans nie miał w tej chwili żadnego znaczenia.
– Witamy
perełkę, która od miesięcy robi tyle zamieszania – przywitała mnie dziewczyna,
robiąc minę kogoś bardzo już znudzonego i nie mogącego doczekać się, żeby
się zabawić. – To straszne, że dodatkowo musimy cię niańczyć, ale czego to się
nie robi dla przyszłego pokolenia – stwierdziła, spoglądając krótko na mój
pokaźnych rozmiarów brzuch.
Nawet
się nie waż próbować je skrzywdzić, pomyślałam, ledwo powstrzymując się,
żeby nie wypowiedzieć tych słów na głos. Nie waż się, bo znajdę jakiś sposób,
żeby cię zabić. Obiecuję.
Taylor
jedynie się uśmiechnęła i zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie
siedzi w mojej głowie. Gabriel nauczył mnie, jak blokować swój umysł, a i nabrałam
trochę wprawy, kiedy zwodziłam zdolności Edwarda, ale nie mogłam mieć pewności,
czy moje sztuczki działają na tak doświadczoną nieśmiertelną, kiedy jestem w kiepskiej
formie na dodatek.
– Taylor,
daj sobie spokój – skrzywiła się Layla. – Lawrence jasno się wyrazić na temat
tego, jak mamy ją traktować. A w tym momencie ona potrzebuje się
posilić – oznajmiła dziewczyna; nie powstrzymałam naturalnego odruchu i po
prostu na nią spojrzałam, uśmiechając się z wdzięcznością.
– Przecież
wiem – westchnęła. – Dlatego mówię o niańczeniu. No ale krew mamy, więc
powinnaś być zadowolona – stwierdziła, zwracając się do mnie. – Dla dzieci
wszystko, co najlepsze, prawda?
Skinęłam
jedynie głową, nie chcąc wdawać się z nią w dyskusję. Miałam
nadzieję, że po prostu obrabowali kolejny bank krwi, bo na zwierzęcą krew tutaj
liczyć raczej nie mogłam, poza tym ludzka osoka miała być dla mnie i dzieci
zdecydowanie lepsza w obecnej sytuacji.
Wtedy
usłyszałam płacz. Niespokojnie rozejrzałam się dookoła; instynkt macierzyński,
który rozwijał się we mnie odkąd zaszłam w ciążę, momentalnie dał o sobie
znać i zapragnęłam pomóc dziecku, które wydawało tak żałosny, chwytający
za serce dźwięk. Nie myślałam zbytnio o tym, skąd w tym miejscu
mogłaby się wziąć taka mała kruszynka – liczyło się, że czułam jej strach i to,
że jest nieszczęśliwa.
Płacz
nasilił się i wtedy z jednego z korytarzy wyszła Lilianne. Na
rękach trzymała małe, szarpiące się zawiniątko – ludzkie niemowlę, które chyba
podświadomie wyczuwało, że osoba, która go trzyma, może zrobić mu krzywdę.
Zastygłam w miejscu, wpatrując się w blondynkę, siostrę Taylor, i próbując
zrozumieć o co w tym wszystkim może też chodzić.
Wtedy poczułam
słodki zapach krwi. Małe serduszko trzepotało w piersi, krew krążyła
szybciej, rumieniąc buzię maleństwa. Ogień nagle zapłonął w moim gardle;
zaskoczona aż jęknęłam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że od jakiegoś
czasu wpatruję się w szyjkę dziecka – znałam już na pamięć układ żył i żyłek
pod cienką skórą, którą bez trudu byłam w stanie zębami przeciąć.
– Nie... – jęknęłam,
bo elementy układanki powoli zaczynały wskakiwać na właściwe miejsca. – Nie, wy
chyba nie oczekujecie...
– A cóż
jest lepszego od krwi niemowlęcia, hm? – zagadnęła mnie Taylor, podchodząc do
siostry i kciukiem głaskając policzek dziecka w jej ramionach. – Uroczy,
prawda? Chcesz go przywitać? – zapytała, spoglądając wprost na mnie. – Biedaczysko,
jego ojciec zostawił matkę, a ta niedawno miała przykry wypadek. Pożar
domu. – Zerknęła na Laylę; dziewczyna odwróciła wzrok. – Sierotka.
Laylo,
co wyście zrobiły?, pomyślałam, zaciskając dłonie w pięści. Słodki
zapach krwi mnie oszałamiał, pragnienie zaczynało być nie do zniesienia.
Poczułam, jak gdzieś w moim wnętrzu dzieci poruszając się podekscytowane –
nie mogły wiedzieć, co się dzieje, a przecież były głodne.
Położyłam
dłonie na brzuchu, mocno zaciskając powieki i starając się oddychać przez
usta. Gardło zdawało się płonąć żywym ogniem, przed oczami tańczyły mi czerwone
plamy. Krew, mój organizm potrzebował krwi...
Niczym w transie
zrobiłam krok do przody; w tym samym momencie czyjaś dłoń zacisnęła się na
moim ramieniu, kiedy zaś się obejrzałam, z zaskoczeniem zorientowałam się,
że to Layla mnie trzyma. Pół-wampirzyca sama zdawała się być zaskoczona tym, co
zrobiła, nie zwolniła jednak uścisku i wyzywająco spojrzała na rozbawioną
Taylor.
– Laylo,
chyba dopiero co ustaliłyśmy, że ciężarnej należy się to, co najlepsze. Czyżby
nie zależało ci na bratankach? – zapytała bardziej sadystyczna z bliźniaczek
Glass, całkiem nieźle udając szok. – Wczoraj jakoś nie miałaś oporów przed tym,
żeby pomóc nam zdobyć pożywienie dla kochanej prawnuczki Lawrence'a – dodała i to
był cios poniżej pasa, bo Layla warknęła wściekle.
Taylor się
roześmiała, a Layla puściła mnie, przyciskając dłonie do ust i kręcąc
z niedowierzaniem głową. Wyglądała mi na rozbitą i oszołomioną, jakby
sama nie rozumiała niektórych swoich zachowań. Przypomniały mi się słowa Angela,
który wprost stwierdził, że ta Layla nie jest tą, którą znał i z którą
się przyjaźnił. Musiałam przyznać mu rację – coś się zmieniło, nie miałam
jednak pojęcia co.
– Taylor,
może jednak sobie darujmy – odezwała się cicho Lilly, przemawiając pierwszy raz
od swojego przybycia. – To wcale nie jest takie zabawne. Jakby nie patrzeć, to
dziecko – dodała, wyraźnie mając wątpliwości co do pomysłu siostry. Spoglądała
na maleństwo w swoich rękach, jakby miała ochotę jak najszybciej odwrócić
się na pięcie i uciec, żeby nie kusić losu.
Dziewczyna
nie zwróciła na siostrę najmniejszej uwagi, wciąż wpatrzona w bliską
wybuchu Laylę. Najwyraźniej drażnienie siostry Gabriela sprawiało jej dziką
przyjemność. Przynajmniej na moment zapomniała o mnie, co postanowiłam
wykorzystać i dyskretnie – wstrzymując przy tym oddech – zaczęłam się
wycofywać w stronę wyjścia.
Ciemne
tęczówki momentalnie spoczęły na mnie.
– Wybierasz
się dokąd? A co z krwią? Innej nie dostaniesz – oświadczyła, w ułamku
sekundy pokonując dzielącą nas odległość. – No chodźże, przyjrzyj mu się z bliska
– ponagliła, zdecydowanie popychając mnie w stronę zastygłej w miejscu
niczym słup soli Lilianne.
Dziecko w ramionach
blondynki nagle przestało płakać. Oczka barwy błękitu spojrzały na mnie, a drobne
rączki zostały wciągnięte w moją stronę, zupełnie jakby dziecko wiedziało,
że może mi zaufać, bo sama spodziewam się potomstwa. Ale przecież nie mogło,
wręcz przeciwnie – bliska utraty kontroli, byłam dla niego bardziej
niebezpieczna niż obie bliźniaczki i Layla razem wzięte.
Niczym w transie,
nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęłam ręce i z wprawą kogoś, kto
robił już to serki razy, wzięłam chłopczyka na ręce. Drobne ciałko przytuliło
się do mojej piersi, szukając pożywienia, którego przecież nie miałam, bo moje
dzieci nie miały żywić się, jak normalne noworodki.
W tamtym
momencie dwie natury zaczęły toczyć walkę w moim wnętrzu. Resztki
rozsądku, które ledwo powstrzymywałam, nakazywały mi oddać dziecko komukolwiek i uciec,
żebym przypadkiem go nie skrzywdziła. Coś jednak, jakiś głosik w mojej
głowie – instynkt, którego zadaniem było pomóc mi zaspokoić narastające
pragnienie – podsuwał mi obraz tego, że wystarczy nachylić się i zaatakować,
żeby dostarczyć jakże potrzebnej krwi sobie i moim dzieciom.
Tak blisko,
wystarczy jedynie się zdecydować...
– Nie! – Bez
wahania i niezbyt delikatnie wcisnęłam dziecko w ręce zaskoczonej
Lilianne. – Jesteście nienormalne! Nie zrobię tego! – niemalże załkałam,
cofając się i kręcąc gwałtownie głową.
Szłam
tyłem, poza tym znacznie przeszkadzał mi powiększony brzuch, ostatecznie więc
potknęłam się o własne nogi i poleciałam do tyłu. Zdążyłam jeszcze
tylko chwycić się za brzuch, żeby mieć pewność, że przypadkiem coś złego nie
stanie się dzieciom, a potem uderzyłam głową o posadzkę i straciłam
przytomność.
Layla
Layla przyglądała się całej
scenie, czując się tak, jakby właśnie oberwała czymś ciężkim po głowie i nie
do końca nadążała. Sama nie była pewna, dlaczego dzień wcześniej pomogła
bliźniaczkom – dlaczego perspektywa tego, co zamierzały zrobić, napawała ją
satysfakcją. Teraz nie było w tym nic zabawnego, a Layla nie marzyła o niczym
innym, jak móc wyjść albo jakoś to przerwać.
Na dodatek
Taylor próbowała grać jej na nerwach. Odkąd... to się stało – odkąd coś się w Layli
zmieniło – właściwie bez powodu potrafiła wybuchnąć gniewem, więc i tym
razem poczuła, jak powoli narasta w niej złość, nieopanowana wściekłość.
Fala ciepła przeszła przez jej ciało i dziewczyna wiedziała, że gdyby
tylko zapragnęła, wszystko wokół stanęłoby w ogniu, gotowym zniszczyć
każdego, kto tylko stanąłby wściekłej Layli na drodze.
To posuwało
się za daleko, zdecydowanie zbyt daleko i zanim dziewczyna się
zorientowała, stało się coś, czego z pewnością nie było w planach – Renesmee
potknęła się i straciła przytomność. To jeszcze bardziej zdenerwowało
pół-wampirzycę, bo w ten sposób krzywda mogła spotkać nie tylko
dziewczynę, ale i dzieci, które nosiła pod sercem.
Taylor
tylko patrzyła; Lilianne stała jak sparaliżowana, trzymając dziecko i niespokojnie
rozglądając się dookoła – ona również nie chciała tutaj być.
Layla nagle
straciła cierpliwość.
– Co tak
stoicie?! – warknęła. – Lilianne, zabierz dziecko. Podrzuć je do jakiegoś
szpitala, kościoła... Gdziekolwiek! – ponagliła. – Taylor, rusz się po
Sebastiena! No na co czekasz?
Druga z wymienionych
sióstr spojrzała na nią, jakby się zastanawiała, czy Layla przypadkiem nie
postradała zmysłów.
– Nie masz
raczej uprawnień, żeby mi rozkazywać. Nie słucham we wszystkim nawet Lawrence'a
i Drake'a, więc nie myśl sobie, że...
Ognista
kula przeszyła powietrze, mijając twarz Taylor zaledwie o centymetry.
Nieśmiertelna odskoczyła, warcząc wściekle, a z jej ust wyrwał się
cichy, pełen niedowierzania okrzyk. Kiedy spojrzała na Laylę, jej ciemne oczy
pałały nienawiścią i złością.
– Masz
jeszcze coś do dodania, Taylor? – zapytała słodkim głosem Layla, zaciskając
dłonie w pięści. Ogień tańczył na jej ramionach, prawie wcale jednak tego
nie zauważała – żywioł nie robił jej krzywdy. – Jeśli nie...
– Pożałujesz
tego – warknęła pół-wampirzyca.
I nagle wszystko
i wszyscy zniknęło. Fabryczna sala rozmazała się, a Layla znalazła
się w zaciemnionym pokoju. Jej oczy jeszcze dobrze nie zdążyły
przyzwyczaić się do ciemności, kiedy gdzieś po jej lewej stronie wystrzeliły
płomienie; zobaczyła ozdobiony kwiecistymi wzorami kominek na którego palenisku
wesoło tańczył ogień, ten widok jednak nie wprawił jej w zachwyt.
Już
wiedziała, gdzie była. Odwróciła się, dobrze wiedząc, co zobaczy – znajomy
salon, te same meble, to samo miejsce, w którym jej ojciec tyle razy... Gdzie
on... Gdzie musiała...
Wtedy go
zobaczyła. Marco Licavoli stał, spoglądając na nią w sposób, który
rozpoznała natychmiast – zawsze, kiedy widziała ten wzrok, wiedziała, że jej
ojciec jest w najgorszym z możliwych nastroi i że ona za to
zapłaci. Strach ścisnął ją za gardło i na moment zamarła, czując się jak
ta mała dziewczyna, którą była, zanim Gabrielowi i jej udało się uciec,
wyrywając z koszmaru dzieciństwa.
Wampir
zrobił krok w jej kierunku.
Layla się
cofnęła, omal nie wpadając na kominek.
Nie, przecież
nie może cię tutaj być, pomyślała, czując, że cała się trzęsie. Już
nie możesz nas skrzywdzić, przecież nie możesz, powtarzała niczym mantrę,
ledwo łapiąc oddech.
Wszystko
wracało, wspomnienia bólu i upokorzenia, wszystkiego, co dręczyło ją do
tej pory, kiedy wciąć zdarzało się, że nocami męczyły jej koszmary. Ogień
pozwolił podnieść jej się na nogi, chociaż chyba nigdy nie miała zapomnieć o tym,
co było. Wspomnienia jednak nigdy nie mogły jej skrzywdzić.
Taylor!,
uświadomiła sobie nagle; dar materializowania obaw wydał się w tej
sytuacji jedynym wyjaśnieniem.
Złość nagle
osiągnęła swoje apogeum i w Layli aż się zagotowało. Machnięciem ręki
pobudziła tlący się w kominku ogień; płomienie w jednej chwili
wystrzeliły, pochłaniając wszystko, co stanęło im na drodze. Wspomnienie salonu
zniknęły i wszystko wróciło do normy.
Taylor
stała naprzeciwko Layli, wyraźnie zaskoczona i oszołomiona atakiem.
Siostra Gabriela spojrzała na nią gniewnie.
– Chyba
kazałam wam coś zrobić – powtórzyła Layla zaskakująco opanowanym, niemal
pozbawionym emocji głosem.
Tym razem
obie bliźniaczki posłuchały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz