Renesmee
Tak bardzo zmęczona...
– No i co?
– Gniewny głos Drake'a ledwo do mnie dochodził. – Pamiętaj, że jeśli się nie
spiszesz, osobiście skręcę ci kark. Po to tu jesteś, żeby się nią opiekować – warknął
do kogoś, bynajmniej nie do mnie.
Zresztą,
kogo obchodzi do kogo? Byłam tak bardzo zmęczona, marzyłam jedynie o tym,
żeby zasnąć. Poza tym kark bolał mnie okropnie i nie mogłam prawie że
ruszyć głową.
– Nie
jestem cudotwórcą – jęknął ktoś, wyraźnie poruszony. Dopiero po chwili
rozpoznałam głos Sebastiena. – Straciła dużo krwi. Nie patrz tak na mnie, jak
na jej stan to dużo – upierał się, bo Drake chyba chciał zaoponować; jeśli
chodzi o krew nieśmiertelni wiedzieli zdecydowanie więcej niż ludzie.
– Więc jej
pomóż! – nalegał mój oprawca, coraz bardziej zdenerwowany. Mogłam sobie go w tym
momencie wyobrazić, wściekłego i wytrąconego z równowagi; niemal
widziałam, jak krąży tam i z powrotem, jak jakieś dzikie zwierze,
uwięzione w klatce.
– Mogłeś
się nad tym zastanowić wcześniej, zanim zachciało ci się do niej przyssać – prychnęła
siostra Drake'a, Bliss. – Jeżeli Lawrence się dowie... A dowie się,
zaręczam – dodała – dostanie cholery. Nie ja wtedy będę mu się tłumaczyć.
– Pieprzyć
Lawrence'a – odpowiedział spokojnie pół-wampir. – Mam wolną rękę, jeśli chodzi o dziewczynę.
On i tak wie, że nic z niej nie będzie, a po czymś takim nasza
księżniczka więcej nie spróbuje uciekać.
– O, tak.
Bo umrze – zakpiła Bliss. Jedynie ona mogła w ta bezczelny sposób zwracać
się do Drake'a, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji.
Umrę? Nie,
nie, to nie było możliwe. Jeszcze żyłam i nie zamierzałam się poddawać,
tym bardziej, że umierając, pociągnęłabym za sobą dwie kolejne istoty. Gabriel
by tego nie przeżył, to pewne, a i ja po wieczność miałabym wyrzuty
sumienia, że pozwoliłam, żeby moim dzieciom stała się krzywda – obojętnie,
gdzie po śmierci się trafiało; bo tak po prostu zniknąć, nie zamierzałam.
Chociaż
wydawało się to cholernie trudnym zadaniem, spróbowałam się podnieść albo
otworzyć oczy; o tym pierwszym nie było mowy, jeśli zaś chodzi o odzyskanie
przytomności, szło mi to marnie, ale przynajmniej byłam tego bliższa.
– Nie chcę
wam przerywać... rozmowy – wtrącił się cicho Sebastien – ale ona potrzebuje
krwi. Transfuzja to szczyt marzeń, bo nie mam teraz czasu i możliwości,
żeby sprawdzać jej grupę krwi, ale gdyby się pożywiła, to byłoby jakieś
wyjście. Miałem wam to powiedzieć już dawno, zanim wasza koleżanka nie
postanowiła wykończyć jej kosztem niemowlęcia – przyznał, krzywiąc się z obrzydzeniem
przy ostatnich słowach.
– Więc daj
jej krwi – odwarknął Drake. – Nie martw się, ona cię nie zabije. A nawet
jeśli, mała strata, bo jeśli umrze, ty zginiesz razem z nią – dodał. – Chyba
nie oczekujesz, że zaraz rzucimy się otwierać sobie żyły, co?
Pomyślałabym,
że wolałabym umrzeć, niż wypić krew któregokolwiek z nich, dlatego Drake
niejako wyświadczył mi przysługę, dając jasno do zrozumienia, że nic z tego.
Jedyną osobą, której krew piłam, był Gabriel (Anna się nie liczyła, bo to było
zupełnie poza kontrolą) i nie zamierzałam robić tego z kimkolwiek
innym. Taki dar byłam w stanie przyjąć jedynie od ukochanej osoby, nawet
jeśli było to idiotyczne.
Ale
przecież nie było większej rozkoszy, niż dzielić się krwią – o ile było to
dobrowolne, bo odbieranie tego życiodajnego płynu siłą było okropne, o czym
brutalnie pozwolił przekonać mi się Drake. Gdy jednak oddawałam się Gabrielowi,
bo chciałam, obojgu nam sprawiało to przyjemność. Kiedy ja piłam, również.
Zrobienie tego z kimkolwiek innym nie wchodziło po prostu w grę.
Ciche
kroki, chwila ciszy, kiedy ktoś zamarł z przerażenia, a potem w ułamku
sekundy do nas podbiegł. Usłyszałam, że ktoś opadł na kolana tuż obok mnie;
szybki oddech zdawał się mieć swoje źródło najwyżej dwa metry od mojej twarzy.
– Coś ty
zrobił?! – usłyszałam zdenerwowany, niemal histeryczny głos Layli. – Drake, ty
idioto, coś ty zrobił?! – powtórzyła dziewczyna. Nagle zrobiło się bardzo
gorąco, co wybitnie świadczyło o tym, że siostra Gabriela jest wściekła i gotowa
do tego, żeby użyć swoich niebezpiecznych mocy.
– Próbowała
uciec – odparł Drake, jakby to wszystko tłumaczyło. – Poza tym, swojemu bratu
też robiłaś takie awantury? Trzeba przyznać, że dziewczynę umiał sobie wybrać.
Bardzo smaczna – powiedział prowokującym tonem; mogłam się założyć, że w tym
momencie z lubością oblizał wargi. Samo wyobrażenie wystarczyło, żeby
przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia.
Wściekłe
warknięcie, a potem huk i męski jęk. Wzdrygnęłam się i raz
jeszcze spróbowałam otworzyć oczy; tym razem udało się, przy której z kolei
próbie, co prawda, ale liczył się efekt. Potrzebowałam chwili, żeby wszystko
nabrało ostrości, po czym – nie zważając na palący ból w szyi – rozejrzałam
się dookoła, żeby ocenić sytuację.
Sebastien
klęczał przy mnie, ale w tym momencie akurat na mnie nie spoglądał,
bardziej przejęty otaczającymi nas nieśmiertelnymi. Leżałam na znajomym mi
materacu, na którym obudziłam się pierwszego dnia, w głównej sali. Prócz
rodzeństwa Devile, Layli i lekarza obecnych było jeszcze przynajmniej
sześcioro pół-wampirów, w tym Cain. Cała grupa patrzyła się na mnie, a ich
oczy zdradzały pragnienie – jedynie gniewnie rozglądająca się dookoła Bliss
zdawała się trzymać całe towarzystwo w ryzach, samym spojrzeniem zmuszając
gapiów do cofnięcia się, jeśli któryś zaryzykował i podszedł zbyt blisko.
Teraz
jednak głównymi obiektami zainteresowania byli Layla i Drake. Brat Bliss
właśnie zbierał się z ziemi, bo Layla z pomocą mocy odrzuciła go na
przeciwległą ścianę. Sama zainteresowana wciąż stała obok mnie z wyrazem
determinacji na twarzy. Wyglądała niczym piękna bogini zemsty, z rozwianymi
oczami i furią w oczach; jej ramiona zdawały się lśnić i dopiero
po chwili zorientowałam się, że to ogień, który wezwała i który gotowa
była wykorzystać.
Drake
podniósł się powoli i patrzył na Laylę w sposób, który sugerował, że
to siła jego spojrzenia mogła sprawić, że dziewczyna stanęła w płomieniach.
Osobiście cieszyłam się, że to mordercze spojrzenie nie jest przeznaczone dla
mnie – wręcz czułam jego siłę, paraliżującą i pełną gniewu, która chyba
jedynie cudem nie powodowała, że dziewczyna padnie na posadzkę martwa.
Ale mimo
tego spojrzenia, ruchy i milczenie Drake'a wskazywały, że się Layli...
boi? Nie okazywał tego wprost, ale tak właśnie było. Być może strach był nieco
naciąganym określeniem w tym momencie, ale faktycznie pół-wampir wydawał
się być świadom potęgi i przewagi swojej przeciwniczki, dlatego milcząco
uznawał jej tymczasową wyższość. Nie zamierzał kontratakować, tym bardziej, że
oboje stali przecież po tej samej stronie, prawda?
– Nigdy
więcej nie waż się źle wyrazić o moim bracie, jego wybrance czy dzieciach –
powiedziała Layla głosem, który – w przeciwieństwie do uległego jej
żywiołu – był zimny niczym lód. – A teraz lepiej zejdź mi z oczu, bo
zrobiłeś już wystarczająco – dodała, po czym nagle odwróciła się w stronę
zebranych telepatów. – Wy też. Albo wam pomogę – dodała.
Cain i pozostali
oddalili się niemal natychmiast, ledwo powstrzymując się od zerkania na mnie i ranę
na mojej szyi. Drake odczekał chwilę, jakby chcąc udowodnić Layli, że nie musi
słuchać jej rozkazów, po czym ruszył w stronę korytarza, który prowadził
do pomieszczenia, w którym poznałam Sebastiena i ostatnim razem
widziałam Lawrence'a. Nie oglądał się za siebie, chociaż stawanie plecami do
potencjalnego wroga było głupotą i pewnie sam czuł się nieswojo, po czym w końcu
oddalił się.
Layla
przymknęła oczy i wziąwszy kilka głębszych oddechów, uspokoiła się.
Płomienie na jej ramionach zgasły, jej twarz złagodniała. Kiedy opadła ponownie
przy mnie na kolana, była już spokojna.
– Co
ustaliłeś, Sebastienie? – zapytała, nie otwierając oczu. Tym razem jej głos był
niemal łagodny i kojący, taki, jakim go pamiętałam.
Mężczyzna
wzdrygnął się, po czym bardzo niechętnie odwrócił twarz od taksującej go
wzrokiem Bliss. Pół-wampirzyca nie dysponowała jakimiś potężnymi mocami, ale
sam sposób bycia i ogrom zdolności telepatycznych wystarczył, żeby
wzbudzała strach i szacunek.
– Mówiłem,
że potrzebna będzie krew. Pan Drake się nie zgodził, ale może panienka...? – zaryzykował,
bo chyba zauważył, że dziewczyna jest zdecydowanie bardziej pozytywnie do mnie
nastawiona.
– Och,
chciałabym, chciała... – jęknęła Layla, wyraźnie rozżalona. Powoli otworzyła
oczy i nasze spojrzenia się spotkały. – O bogini, Renesmee – odetchnęła.
– Tak mi przykro! – wyrzuciła z siebie na wydechu, chociaż chyba sprawiło
jej ulgę to, że się ocknęłam.
Sebastien w końcu
spojrzał na mnie i przez moment nie wiedział, co powinien zrobić. Być może
zakładał, że już jestem martwa – sama nie byłam pewna, ale bynajmniej nie
wybierałam się na drugą stronę.
Otworzył
usta, żeby coś powiedzieć.
– Dzieci – przerwałam
mu. Ledwo mówiłam i ciężko było mi się wysłowić z powodu bólu gardła.
– Co...?
Sfrustrowana
pokręciłam głową, po czym po prostu wyciągnęłam rękę, ściskając dłoń lekarza
tak mocno, że wcale bym się nie zdziwiła, gdybym połamała mu palce. Ze
mną okej. Co z bliźniętami?, zapytałam mentalnie, tak pewnym i silnym
głosem, że zaskoczyłam nawet samą siebie.
Sebastien
zesztywniał, zaskoczony, zupełnie jakbym poraziła go prądem, szybko jednak
wziął się w garść.
– One
jedyne okazywały oznaki życia, kiedy cię badałem – przyznał, a ja aż
jęknęłam z ulgi. Chociaż wymagało to trochę wysiłku, moje dłonie
momentalnie powędrowały na brzuch. – Ale już mówiłem, krew ci pomoże,
dlatego...
– Oddałabym
ci swoją – wtrąciła się w tym samym momencie Layla, mówiąc tym równie
przepraszającym tonem, co na początku – ale nie mogę. Nie mogę, gdybyś była
jedynie ty... Ale dzieci...
Nie
rozumiałam o co jej chodzi, ale nie rozwodziłam się na tym. Uniosłam dłoń w takim
geście, żeby uciszyć ich oboje, po czym spróbowałam się podnieść. Rzucili się
niemal jednocześnie, żeby mnie powstrzymać.
Oszalałaś,
całkiem oszalałaś?, usłyszałam w głowie głos Layli, której
najwyraźniej moc chwilowo wymknęła się spod kontroli.
– Leż. Jak
chcesz się na mnie rzucić, proszę bardzo, ale później – powiedział na głos
Sebastien. – Chwilowo ja tutaj rządzę, czy coś... – dodał, chyba próbując
rozładować atmosferę, ale poszło mu to tak marnie, jak w znamienitej
większości przypadków Emmettowi. – Dobrze, w jednym Drake miał rację. Weź
moją krew – zaproponował nagle, chociaż ta propozycja musiała kosztować go
zaskakująco dużo samozaparcia.
Tym razem
to ja zesztywniałam. Jakoś udało mi się usiąść, nawet pomimo powstrzymujących
mnie rąk. Być może to adrenalina albo moc, którą raz już udało mi się pobudzić i krążyła
do tej pory, ale nagle poczułam się dość silna do tego, żeby cokolwiek
zdziałać.
– Nie mam
mowy! – zaoponowałam na głos. Mówienie było męczarnią, ale tym razem znalazłam w sobie
dość siły, żeby wypowiadać się wyraźnie. – Nie wezmę twojej krwi, Sebastienie –
oznajmiłam.
– Ale... – zaczął
wyraźnie oszołomiony, chociaż w jego oczach pojawiła się ukrywana ulga.
Layla również była gotowa się ze mną kłócić.
– Nie.
Jedyną osobą z którą wymieniam krew jest Gabriel. Przepraszam, to nie ma
nic wspólnego z tobą – zapewniłam pewnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. –
Powiedziałam: nie – dodałam nieco ostrzej, żeby żadne z nich nie próbowało
się ze mną kłócić. – Chcecie denerwować kobietę w ciąży? – zapytałam,
wyciągając jeden z najmocniejszych argumentów.
Jedynie
siedzieli, patrząc się na mnie, jakbym jednak postradała zmysły. Nie dbałam o to,
zainteresowana jedynie tym, że dzieciom nic się nie stało. Byłam osłabiona, ale
do tego już zdążyłam przywyknąć.
Słyszałam,
jak Layla zaczyna cicho wyjaśniał Sebastienowi kim jest dla mnie Gabriel i jaki
ma z nią związek. Zignorowałam ich, układając się wygodniej i opierając
plecami o ścianę. Zaczęłam czule głaskać brzuch, uspokajając się łagodnymi
ruchami bliźniąt, które jakby wyczuły, że potrzebuję dowodu tego, że nic im nie
jest. Chwilami były trochę zbyt gwałtowne, ale przyjmowałam takie momenty z niejaką
czcią, miałam bowiem dowód na to, że są w pełni sił.
Chwila
spokoju nie trwała długo. Jak Bliss była tak cierpliwym i neutralnym
obserwatorem, że omal nie zapomniałam o jej obecności, tak osoba, która w końcu
do na dołączyła, przypominała tornado.
Lawrence
był wściekły – wystarczył jeden rzut oka na jego twarz i postawę, żeby
stwierdzić, że jest gotów wymordować każdego, kto wpadnie mu w ręce. W tym
momencie jeszcze wyraźniej byłam świadoma różnicy pomiędzy nim, a Carlisle'm
– bo Lawrence wyglądał jak prawdziwy wampir i to wcale nie był komplement.
– Gdzie on
jest?! – „ryknął” wściekle. Jego zazwyczaj krwiste tęczówki przypominały teraz
dwa żarzące się węgliki. Zatrzymał spojrzenie na Bliss, po czym doskoczył do
niej, obejmując ją niemal czule, jak kochanek, przygarniający do siebie swoją
miłość. W tym, że w jego pełnym gracji uścisku nie było nic
romantycznego, bowiem odwrócił dziewczynę tak, że jej szyja znalazła się tuż
przy jego ustach. – Gdzie jest twój brat? Lepiej dla ciebie, żebyś
odpowiedziała szczerze i miała bardzo doby powód, żebym darował wam obojgu
życie – szepnął jej do ucha cichym, hipnotyzującym tonem. Taki głos czasami
słyszałam u Gabriela, kiedy mnie kusił, z tym, że ukochany nigdy nie
przyprawiał mnie o palpitacje serca, spowodowane strachem. – Wiesz, że
mnie okłamać się nie da. Zawsze to rozpoznam – przypomniał dziewczynie.
Bliss
dyszała ciężko, co chyba świadczyło o tym, że nie tylko ją przeraził, ale i nieco
przydusił, utrudniając oddychanie. Zacisnęła palce na jego ręce, którą
obejmował ją za szyję, żeby mieć pewność, że ta nie zaciśnie się jeszcze
mocniej.
– Próbowała...
uciec – wykrztusiła. – Drake chciał dać jej nauczkę – dodała pośpiesznie, próbując
panować nad głosem. Znałam tę zasadę, podstawową, jeśli chodzi o nieśmiertelnych:
jeśli będziesz zachowywać się jak ofiara, staniesz się ofiarą. – Lekarz mówi,
że nic jej nie będzie. Sam zobacz – jęknęła, bo opętany szałem Lawrence chyba
faktycznie mnie nie zauważył.
Krwiste
tęczówki na moment spoczęły na mnie i wampir nieco się uspokoił. Odrzucił
od siebie Bliss, która oparła się ciężko o ścianę i zaczęła kaszleć,
próbując na nowo złapać oddech. Ale nie uciekła, posłusznie stojąc i jedynie
obserwując. Teraz przynajmniej widziałam, że ojciec Carlisle'a faktycznie nimi
wszystkimi rządzi – był silniejszy i bardziej bezwzględny niż początkowo
myślałam.
– A przecież
tak cię ostrzegaliśmy, hm? – zwrócił się do mnie niemal czule, kręcąc głową,
jakbym była wyjątkowo nieposłusznym dzieckiem, a on rodzicem, który bardzo
niechętnie, ale zgadza się z tym, że trzeba mnie ukarać. – Mogłaś zrobić
sobie krzywdę, im też. A to byłaby wielka strata, gdyby Drake się nie
powstrzymał – stwierdził, ujmując mój podbródek i lekko przechylając moją
głowę, żeby zobaczyć ranę na mojej szyi. – To się już nie powtórzy – oznajmił
spokojnie, a ja zrozumiałam, że nie chodzi o zachowanie Drake'a, ale o to,
że spróbuję uciec. – Laylo, spróbuj zapanować nad moją prawnuczką. W końcu
nosi twoich bratanków – zwrócił się do dziewczyny. – A ja porozmawiam
sobie z Drake'm – zapowiedział.
Kiedy
usłyszał powód i przekonał się, że jestem cała, znacznie się uspokoił i zrozumiałam,
że Drake wcale nie ucierpi. Mógł być na niego zły, mógł uważać, że Devile zbyt
zaryzykował, ale już mu to wybaczył. Ostatecznie jedynie ja mogłam się
spodziewać konsekwencji tego, że spróbowałam uciec, jeśli oczywiście mój
pradziadek uzna, że nauczka Drake'a to zbyt mało.
Lawrence
miał już się oddalić, kiedy odezwała się Bliss:
– Poczekaj
chwilę – poprosiła. Zamilkła na moment, żeby odchrząknąć, wampir zaś przez ten
czas odwrócił się w jej stronę. – Jest coś o czym powinieneś
wiedzieć. Dopiero co rozmawiałam z Eve i zwierzyła mi się z czegoś,
co jest niepokojące. Powiedziała, że czuła, że ktoś przebił się przez jej
osłonę. Znasz jej zdolności – przypomniała, wskazując na mnie. – Jeśli się nie
mylę, mogła wykorzystać moc, żeby zobaczyć się z Gabrielem. To było na
chwilę przed tym, jak Margaret powiadomiła Cain'a, że powinien iść na górę – dodała.
Chociaż
wciąż miałam lekkie problemy z koncentracją, zauważyłam, że Layla
przygląda mi się znacząco. Spojrzałam na nią pytająco, więc po chwili wahania
przesłała mi wiadomość telepatycznie.
Eve
potrafi ukryć jakiekolwiek oznaki życia. Jest jak ogromna tarcza, która chroni
to miejsce. Dlatego Gabrielowi i Beau nie udało się ciebie odnaleźć,
wyjaśniła. Zesztywniałam – oczywiście, że zdołałam się przebić, w końcu to
była część mojego daru: tarcze na mnie nie działały. Margaret
jest siostrą Cain'a. Niby nie potrafi nic nadzwyczajnego, ale jaj intuicja jest
naprawdę niezawodna. Lawrence często konsultuje z nią poważniejsze kroki,
bo nigdy nie zawiodła. Wiedziała, że jeśli jej brat pójdzie na piętro, coś
znajdzie, chociaż nie była pewna, że chodzi o ciebie.
Nawet bez
patrzenia na twarz Lawrence'a wiedziałam, że mam kłopot. Wampir zastanowił się
przez moment, wyraźnie znów zagniewany, kiedy się jednak odezwał, głos miał
zaskakująco łagodny:
– No cóż,
co tutaj winić kochanków? Zawsze znajdą drogę do siebie – stwierdził. – Bliss,
zwołaj wszystkich, zwłaszcza Taylor i Lilianne. Niech dla pewności
zabezpieczą wszystkie wejścia. Obawiam się, że prędzej czy później możemy
spodziewać się gości – oznajmił, chociaż przecież nie powiedziałam Gabrielowi
nic, co mogłoby pomóc w odnalezieniu mnie.
Jedynie
świadomość, że nikt nie przyjdzie – obojętnie jak przygnębiająca – pozwoliła mi
zachować spokój. Gabriel i pozostali byli bezpieczni, to było
najważniejsze.
Wbiłam
wzrok w ziemię, przygnębiona, i omal nie przegapiłam momentu, w którym
Layla poderwała się i pobiegła za oddalającym się Lawrence'm.
Isabeau
Isabeau wpatrywała się w Gabriela.
Chłopak gapił się na nią szeroko rozszerzonymi oczami; dziwiła się, że szczęka
nie opadła mu jeszcze do samej ziemi. Był w szoku, Beau to wiedziała.
– Co? Co
powiedziałaś? – zapytał, nagle znajdując się tuż obok siostry i zaciskając
dłonie na jej ramionach. – Błagam, Isabeau, powtórz i przysięgnij, że w tym
momencie nie kłamiesz! – zawołał zdesperowany.
Stali
gdzieś pośrodku lasu, może z kilometr od umownej granicy z Quileutami.
Isabeau nie uważała, żeby to było dobre miejsce – kto wie, czy wilki nie
dowiedziały się o ataku Gabriela na tę trójkę dzieciaków i nie
wyznaczyły już sprawcy, co pozwoliłoby im ich bez wahania zabić – ale dopiero
tutaj znalazła brata. Chyba przez całą noc biegała po lesie, nawołując, zanim
jej brat zdecydował się odpowiedzieć i ujawnić miejsce, w którym się
znajdował.
Zaczynało
świtać. Pierwsze słoneczne promienie sprawiały, że wszystko przybrało krwisty odcień,
a we włosach Beau tańczyły świetlne refleksy.
Jednak
nawet światło brzasku ni było porównywalne do nadziei, która zabłysła w ciemnych
oczach Gabriela.
– Layla do
mnie przyszła – powtórzyła. – Gabrielu, przysięgam. Wiem, gdzie ona jest – powtórzyła
i zaraz jęknęła, bo z nadmiaru emocji jej brat nie panował nad sobą i nagle
po prostu przyciągnął ją do siebie, zamykając w tak silnym uścisku, że
miała wrażenie, że zaraz połamie jej żebra.
– Och
dzięki ci, bogini, dzięki... – powtarzał niczym mantrę drżącym głosem. O Selene,
jeśli on się zaraz popłacze, niech ktoś mnie zabije, pomyślała, bo unikała
okazywania uczuć niczym ognia. – Powiedz mi wszystko – zażądał. – Musimy zaraz
tam iść! Musimy jej pomóc! – zawołał, nagle biorąc się w garść.
Był
zdecydowany i wściekły, Isabeau to wiedziała. W takim stanie stanowił
zagrożenie dla każdego, w tym dla samego siebie. Wiedziała, że gdyby teraz
wparował, prawdopodobnie zabiłby wielu, ale ostatecznie sam zginął – nie myślał
jasno, działał pod wpływem emocji.
– Gabrielu,
musimy powiedzieć reszcie i wszystko zaplanować – przerwała mu. – Nie
wchodź mi do głowy, bo to nic nie da – skarciła go, odpychając go od siebie. – Nie
powiem ci, gdzie ona jest, póki nie obiecasz mi, że nie zachowasz się
rozsądnie. Masz wrócić ze mną do domu i pozwolić nam obmyślić jakiś plan,
zamiast bezsensownie iść na pewną śmierć. I bez wizji wiem, że po prostu
cię zabiją – ucięła.
To był cios
poniżej pasa, wiedziała o tym – nigdy nie złamał danego słowa, a ta
obietnica miała być dla niego niczym przekleństwo. Długo patrzył się za nią,
taksując ją wzrokiem, zanim w końcu skinął głową.
– Obiecuję –
wyszeptał z grobową miną.
Isabeau
odetchnęła.
– Stary
bank krwi, połączony ze szpitalem. Zamknięty z dwadzieścia lat temu – wyrecytowała
to, co powiedziała jej siostra. – Jakieś piętnaście kilometrów na północ od
Olympii – dodała.
Nie zdążyła
jeszcze dobrze dokończyć, kiedy brat chwycił ją za rękę i niemal siłą
pociągnął w stronę domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz