16 stycznia 2013

Sto trzydzieści trzy

Renesmee
Tak bardzo zmęczona...
– No i co? – Gniewny głos Drake'a ledwo do mnie dochodził. – Pamiętaj, że jeśli się nie spiszesz, osobiście skręcę ci kark. Po to tu jesteś, żeby się nią opiekować – warknął do kogoś, bynajmniej nie do mnie.
Zresztą, kogo obchodzi do kogo? Byłam tak bardzo zmęczona, marzyłam jedynie o tym, żeby zasnąć. Poza tym kark bolał mnie okropnie i nie mogłam prawie że ruszyć głową.
– Nie jestem cudotwórcą – jęknął ktoś, wyraźnie poruszony. Dopiero po chwili rozpoznałam głos Sebastiena. – Straciła dużo krwi. Nie patrz tak na mnie, jak na jej stan to dużo – upierał się, bo Drake chyba chciał zaoponować; jeśli chodzi o krew nieśmiertelni wiedzieli zdecydowanie więcej niż ludzie.
– Więc jej pomóż! – nalegał mój oprawca, coraz bardziej zdenerwowany. Mogłam sobie go w tym momencie wyobrazić, wściekłego i wytrąconego z równowagi; niemal widziałam, jak krąży tam i z powrotem, jak jakieś dzikie zwierze, uwięzione w klatce.
– Mogłeś się nad tym zastanowić wcześniej, zanim zachciało ci się do niej przyssać – prychnęła siostra Drake'a, Bliss. – Jeżeli Lawrence się dowie... A dowie się, zaręczam – dodała – dostanie cholery. Nie ja wtedy będę mu się tłumaczyć.
– Pieprzyć Lawrence'a – odpowiedział spokojnie pół-wampir. – Mam wolną rękę, jeśli chodzi o dziewczynę. On i tak wie, że nic z niej nie będzie, a po czymś takim nasza księżniczka więcej nie spróbuje uciekać.
– O, tak. Bo umrze – zakpiła Bliss. Jedynie ona mogła w ta bezczelny sposób zwracać się do Drake'a, nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji.
Umrę? Nie, nie, to nie było możliwe. Jeszcze żyłam i nie zamierzałam się poddawać, tym bardziej, że umierając, pociągnęłabym za sobą dwie kolejne istoty. Gabriel by tego nie przeżył, to pewne, a i ja po wieczność miałabym wyrzuty sumienia, że pozwoliłam, żeby moim dzieciom stała się krzywda – obojętnie, gdzie po śmierci się trafiało; bo tak po prostu zniknąć, nie zamierzałam.
Chociaż wydawało się to cholernie trudnym zadaniem, spróbowałam się podnieść albo otworzyć oczy; o tym pierwszym nie było mowy, jeśli zaś chodzi o odzyskanie przytomności, szło mi to marnie, ale przynajmniej byłam tego bliższa.
– Nie chcę wam przerywać... rozmowy – wtrącił się cicho Sebastien – ale ona potrzebuje krwi. Transfuzja to szczyt marzeń, bo nie mam teraz czasu i możliwości, żeby sprawdzać jej grupę krwi, ale gdyby się pożywiła, to byłoby jakieś wyjście. Miałem wam to powiedzieć już dawno, zanim wasza koleżanka nie postanowiła wykończyć jej kosztem niemowlęcia – przyznał, krzywiąc się z obrzydzeniem przy ostatnich słowach.
– Więc daj jej krwi – odwarknął Drake. – Nie martw się, ona cię nie zabije. A nawet jeśli, mała strata, bo jeśli umrze, ty zginiesz razem z nią – dodał. – Chyba nie oczekujesz, że zaraz rzucimy się otwierać sobie żyły, co?
Pomyślałabym, że wolałabym umrzeć, niż wypić krew któregokolwiek z nich, dlatego Drake niejako wyświadczył mi przysługę, dając jasno do zrozumienia, że nic z tego. Jedyną osobą, której krew piłam, był Gabriel (Anna się nie liczyła, bo to było zupełnie poza kontrolą) i nie zamierzałam robić tego z kimkolwiek innym. Taki dar byłam w stanie przyjąć jedynie od ukochanej osoby, nawet jeśli było to idiotyczne.
Ale przecież nie było większej rozkoszy, niż dzielić się krwią – o ile było to dobrowolne, bo odbieranie tego życiodajnego płynu siłą było okropne, o czym brutalnie pozwolił przekonać mi się Drake. Gdy jednak oddawałam się Gabrielowi, bo chciałam, obojgu nam sprawiało to przyjemność. Kiedy ja piłam, również. Zrobienie tego z kimkolwiek innym nie wchodziło po prostu w grę.
Ciche kroki, chwila ciszy, kiedy ktoś zamarł z przerażenia, a potem w ułamku sekundy do nas podbiegł. Usłyszałam, że ktoś opadł na kolana tuż obok mnie; szybki oddech zdawał się mieć swoje źródło najwyżej dwa metry od mojej twarzy.
– Coś ty zrobił?! – usłyszałam zdenerwowany, niemal histeryczny głos Layli. – Drake, ty idioto, coś ty zrobił?! – powtórzyła dziewczyna. Nagle zrobiło się bardzo gorąco, co wybitnie świadczyło o tym, że siostra Gabriela jest wściekła i gotowa do tego, żeby użyć swoich niebezpiecznych mocy.
– Próbowała uciec – odparł Drake, jakby to wszystko tłumaczyło. – Poza tym, swojemu bratu też robiłaś takie awantury? Trzeba przyznać, że dziewczynę umiał sobie wybrać. Bardzo smaczna – powiedział prowokującym tonem; mogłam się założyć, że w tym momencie z lubością oblizał wargi. Samo wyobrażenie wystarczyło, żeby przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia.
Wściekłe warknięcie, a potem huk i męski jęk. Wzdrygnęłam się i raz jeszcze spróbowałam otworzyć oczy; tym razem udało się, przy której z kolei próbie, co prawda, ale liczył się efekt. Potrzebowałam chwili, żeby wszystko nabrało ostrości, po czym – nie zważając na palący ból w szyi – rozejrzałam się dookoła, żeby ocenić sytuację.
Sebastien klęczał przy mnie, ale w tym momencie akurat na mnie nie spoglądał, bardziej przejęty otaczającymi nas nieśmiertelnymi. Leżałam na znajomym mi materacu, na którym obudziłam się pierwszego dnia, w głównej sali. Prócz rodzeństwa Devile, Layli i lekarza obecnych było jeszcze przynajmniej sześcioro pół-wampirów, w tym Cain. Cała grupa patrzyła się na mnie, a ich oczy zdradzały pragnienie – jedynie gniewnie rozglądająca się dookoła Bliss zdawała się trzymać całe towarzystwo w ryzach, samym spojrzeniem zmuszając gapiów do cofnięcia się, jeśli któryś zaryzykował i podszedł zbyt blisko.
Teraz jednak głównymi obiektami zainteresowania byli Layla i Drake. Brat Bliss właśnie zbierał się z ziemi, bo Layla z pomocą mocy odrzuciła go na przeciwległą ścianę. Sama zainteresowana wciąż stała obok mnie z wyrazem determinacji na twarzy. Wyglądała niczym piękna bogini zemsty, z rozwianymi oczami i furią w oczach; jej ramiona zdawały się lśnić i dopiero po chwili zorientowałam się, że to ogień, który wezwała i który gotowa była wykorzystać.
Drake podniósł się powoli i patrzył na Laylę w sposób, który sugerował, że to siła jego spojrzenia mogła sprawić, że dziewczyna stanęła w płomieniach. Osobiście cieszyłam się, że to mordercze spojrzenie nie jest przeznaczone dla mnie – wręcz czułam jego siłę, paraliżującą i pełną gniewu, która chyba jedynie cudem nie powodowała, że dziewczyna padnie na posadzkę martwa.
Ale mimo tego spojrzenia, ruchy i milczenie Drake'a wskazywały, że się Layli... boi? Nie okazywał tego wprost, ale tak właśnie było. Być może strach był nieco naciąganym określeniem w tym momencie, ale faktycznie pół-wampir wydawał się być świadom potęgi i przewagi swojej przeciwniczki, dlatego milcząco uznawał jej tymczasową wyższość. Nie zamierzał kontratakować, tym bardziej, że oboje stali przecież po tej samej stronie, prawda?
– Nigdy więcej nie waż się źle wyrazić o moim bracie, jego wybrance czy dzieciach – powiedziała Layla głosem, który – w przeciwieństwie do uległego jej żywiołu – był zimny niczym lód. – A teraz lepiej zejdź mi z oczu, bo zrobiłeś już wystarczająco – dodała, po czym nagle odwróciła się w stronę zebranych telepatów. – Wy też. Albo wam pomogę – dodała.
Cain i pozostali oddalili się niemal natychmiast, ledwo powstrzymując się od zerkania na mnie i ranę na mojej szyi. Drake odczekał chwilę, jakby chcąc udowodnić Layli, że nie musi słuchać jej rozkazów, po czym ruszył w stronę korytarza, który prowadził do pomieszczenia, w którym poznałam Sebastiena i ostatnim razem widziałam Lawrence'a. Nie oglądał się za siebie, chociaż stawanie plecami do potencjalnego wroga było głupotą i pewnie sam czuł się nieswojo, po czym w końcu oddalił się.
Layla przymknęła oczy i wziąwszy kilka głębszych oddechów, uspokoiła się. Płomienie na jej ramionach zgasły, jej twarz złagodniała. Kiedy opadła ponownie przy mnie na kolana, była już spokojna.
– Co ustaliłeś, Sebastienie? – zapytała, nie otwierając oczu. Tym razem jej głos był niemal łagodny i kojący, taki, jakim go pamiętałam.
Mężczyzna wzdrygnął się, po czym bardzo niechętnie odwrócił twarz od taksującej go wzrokiem Bliss. Pół-wampirzyca nie dysponowała jakimiś potężnymi mocami, ale sam sposób bycia i ogrom zdolności telepatycznych wystarczył, żeby wzbudzała strach i szacunek.
– Mówiłem, że potrzebna będzie krew. Pan Drake się nie zgodził, ale może panienka...? – zaryzykował, bo chyba zauważył, że dziewczyna jest zdecydowanie bardziej pozytywnie do mnie nastawiona.
– Och, chciałabym, chciała... – jęknęła Layla, wyraźnie rozżalona. Powoli otworzyła oczy i nasze spojrzenia się spotkały. – O bogini, Renesmee – odetchnęła. – Tak mi przykro! – wyrzuciła z siebie na wydechu, chociaż chyba sprawiło jej ulgę to, że się ocknęłam.
Sebastien w końcu spojrzał na mnie i przez moment nie wiedział, co powinien zrobić. Być może zakładał, że już jestem martwa – sama nie byłam pewna, ale bynajmniej nie wybierałam się na drugą stronę.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć.
– Dzieci – przerwałam mu. Ledwo mówiłam i ciężko było mi się wysłowić z powodu bólu gardła. – Co...?
Sfrustrowana pokręciłam głową, po czym po prostu wyciągnęłam rękę, ściskając dłoń lekarza tak mocno, że wcale bym się nie zdziwiła, gdybym połamała mu palce. Ze mną okej. Co z bliźniętami?, zapytałam mentalnie, tak pewnym i silnym głosem, że zaskoczyłam nawet samą siebie.
Sebastien zesztywniał, zaskoczony, zupełnie jakbym poraziła go prądem, szybko jednak wziął się w garść.
– One jedyne okazywały oznaki życia, kiedy cię badałem – przyznał, a ja aż jęknęłam z ulgi. Chociaż wymagało to trochę wysiłku, moje dłonie momentalnie powędrowały na brzuch. – Ale już mówiłem, krew ci pomoże, dlatego...
– Oddałabym ci swoją – wtrąciła się w tym samym momencie Layla, mówiąc tym równie przepraszającym tonem, co na początku – ale nie mogę. Nie mogę, gdybyś była jedynie ty... Ale dzieci...
Nie rozumiałam o co jej chodzi, ale nie rozwodziłam się na tym. Uniosłam dłoń w takim geście, żeby uciszyć ich oboje, po czym spróbowałam się podnieść. Rzucili się niemal jednocześnie, żeby mnie powstrzymać.
Oszalałaś, całkiem oszalałaś?, usłyszałam w głowie głos Layli, której najwyraźniej moc chwilowo wymknęła się spod kontroli.
– Leż. Jak chcesz się na mnie rzucić, proszę bardzo, ale później – powiedział na głos Sebastien. – Chwilowo ja tutaj rządzę, czy coś... – dodał, chyba próbując rozładować atmosferę, ale poszło mu to tak marnie, jak w znamienitej większości przypadków Emmettowi. – Dobrze, w jednym Drake miał rację. Weź moją krew – zaproponował nagle, chociaż ta propozycja musiała kosztować go zaskakująco dużo samozaparcia.
Tym razem to ja zesztywniałam. Jakoś udało mi się usiąść, nawet pomimo powstrzymujących mnie rąk. Być może to adrenalina albo moc, którą raz już udało mi się pobudzić i krążyła do tej pory, ale nagle poczułam się dość silna do tego, żeby cokolwiek zdziałać.
– Nie mam mowy! – zaoponowałam na głos. Mówienie było męczarnią, ale tym razem znalazłam w sobie dość siły, żeby wypowiadać się wyraźnie. – Nie wezmę twojej krwi, Sebastienie – oznajmiłam.
– Ale... – zaczął wyraźnie oszołomiony, chociaż w jego oczach pojawiła się ukrywana ulga. Layla również była gotowa się ze mną kłócić.
– Nie. Jedyną osobą z którą wymieniam krew jest Gabriel. Przepraszam, to nie ma nic wspólnego z tobą – zapewniłam pewnym, nie znoszącym sprzeciwu głosem. – Powiedziałam: nie – dodałam nieco ostrzej, żeby żadne z nich nie próbowało się ze mną kłócić. – Chcecie denerwować kobietę w ciąży? – zapytałam, wyciągając jeden z najmocniejszych argumentów.
Jedynie siedzieli, patrząc się na mnie, jakbym jednak postradała zmysły. Nie dbałam o to, zainteresowana jedynie tym, że dzieciom nic się nie stało. Byłam osłabiona, ale do tego już zdążyłam przywyknąć.
Słyszałam, jak Layla zaczyna cicho wyjaśniał Sebastienowi kim jest dla mnie Gabriel i jaki ma z nią związek. Zignorowałam ich, układając się wygodniej i opierając plecami o ścianę. Zaczęłam czule głaskać brzuch, uspokajając się łagodnymi ruchami bliźniąt, które jakby wyczuły, że potrzebuję dowodu tego, że nic im nie jest. Chwilami były trochę zbyt gwałtowne, ale przyjmowałam takie momenty z niejaką czcią, miałam bowiem dowód na to, że są w pełni sił.
Chwila spokoju nie trwała długo. Jak Bliss była tak cierpliwym i neutralnym obserwatorem, że omal nie zapomniałam o jej obecności, tak osoba, która w końcu do na dołączyła, przypominała tornado.
Lawrence był wściekły – wystarczył jeden rzut oka na jego twarz i postawę, żeby stwierdzić, że jest gotów wymordować każdego, kto wpadnie mu w ręce. W tym momencie jeszcze wyraźniej byłam świadoma różnicy pomiędzy nim, a Carlisle'm – bo Lawrence wyglądał jak prawdziwy wampir i to wcale nie był komplement.
– Gdzie on jest?! – „ryknął” wściekle. Jego zazwyczaj krwiste tęczówki przypominały teraz dwa żarzące się węgliki. Zatrzymał spojrzenie na Bliss, po czym doskoczył do niej, obejmując ją niemal czule, jak kochanek, przygarniający do siebie swoją miłość. W tym, że w jego pełnym gracji uścisku nie było nic romantycznego, bowiem odwrócił dziewczynę tak, że jej szyja znalazła się tuż przy jego ustach. – Gdzie jest twój brat? Lepiej dla ciebie, żebyś odpowiedziała szczerze i miała bardzo doby powód, żebym darował wam obojgu życie – szepnął jej do ucha cichym, hipnotyzującym tonem. Taki głos czasami słyszałam u Gabriela, kiedy mnie kusił, z tym, że ukochany nigdy nie przyprawiał mnie o palpitacje serca, spowodowane strachem. – Wiesz, że mnie okłamać się nie da. Zawsze to rozpoznam – przypomniał dziewczynie.
Bliss dyszała ciężko, co chyba świadczyło o tym, że nie tylko ją przeraził, ale i nieco przydusił, utrudniając oddychanie. Zacisnęła palce na jego ręce, którą obejmował ją za szyję, żeby mieć pewność, że ta nie zaciśnie się jeszcze mocniej.
– Próbowała... uciec – wykrztusiła. – Drake chciał dać jej nauczkę – dodała pośpiesznie, próbując panować nad głosem. Znałam tę zasadę, podstawową, jeśli chodzi o nieśmiertelnych: jeśli będziesz zachowywać się jak ofiara, staniesz się ofiarą. – Lekarz mówi, że nic jej nie będzie. Sam zobacz – jęknęła, bo opętany szałem Lawrence chyba faktycznie mnie nie zauważył.
Krwiste tęczówki na moment spoczęły na mnie i wampir nieco się uspokoił. Odrzucił od siebie Bliss, która oparła się ciężko o ścianę i zaczęła kaszleć, próbując na nowo złapać oddech. Ale nie uciekła, posłusznie stojąc i jedynie obserwując. Teraz przynajmniej widziałam, że ojciec Carlisle'a faktycznie nimi wszystkimi rządzi – był silniejszy i bardziej bezwzględny niż początkowo myślałam.
– A przecież tak cię ostrzegaliśmy, hm? – zwrócił się do mnie niemal czule, kręcąc głową, jakbym była wyjątkowo nieposłusznym dzieckiem, a on rodzicem, który bardzo niechętnie, ale zgadza się z tym, że trzeba mnie ukarać. – Mogłaś zrobić sobie krzywdę, im też. A to byłaby wielka strata, gdyby Drake się nie powstrzymał – stwierdził, ujmując mój podbródek i lekko przechylając moją głowę, żeby zobaczyć ranę na mojej szyi. – To się już nie powtórzy – oznajmił spokojnie, a ja zrozumiałam, że nie chodzi o zachowanie Drake'a, ale o to, że spróbuję uciec. – Laylo, spróbuj zapanować nad moją prawnuczką. W końcu nosi twoich bratanków – zwrócił się do dziewczyny. – A ja porozmawiam sobie z Drake'm – zapowiedział.
Kiedy usłyszał powód i przekonał się, że jestem cała, znacznie się uspokoił i zrozumiałam, że Drake wcale nie ucierpi. Mógł być na niego zły, mógł uważać, że Devile zbyt zaryzykował, ale już mu to wybaczył. Ostatecznie jedynie ja mogłam się spodziewać konsekwencji tego, że spróbowałam uciec, jeśli oczywiście mój pradziadek uzna, że nauczka Drake'a to zbyt mało.
Lawrence miał już się oddalić, kiedy odezwała się Bliss:
– Poczekaj chwilę – poprosiła. Zamilkła na moment, żeby odchrząknąć, wampir zaś przez ten czas odwrócił się w jej stronę. – Jest coś o czym powinieneś wiedzieć. Dopiero co rozmawiałam z Eve i zwierzyła mi się z czegoś, co jest niepokojące. Powiedziała, że czuła, że ktoś przebił się przez jej osłonę. Znasz jej zdolności – przypomniała, wskazując na mnie. – Jeśli się nie mylę, mogła wykorzystać moc, żeby zobaczyć się z Gabrielem. To było na chwilę przed tym, jak Margaret powiadomiła Cain'a, że powinien iść na górę – dodała.
Chociaż wciąż miałam lekkie problemy z koncentracją, zauważyłam, że Layla przygląda mi się znacząco. Spojrzałam na nią pytająco, więc po chwili wahania przesłała mi wiadomość telepatycznie.
Eve potrafi ukryć jakiekolwiek oznaki życia. Jest jak ogromna tarcza, która chroni to miejsce. Dlatego Gabrielowi i Beau nie udało się ciebie odnaleźć, wyjaśniła. Zesztywniałam – oczywiście, że zdołałam się przebić, w końcu to była część mojego daru: tarcze na mnie nie działały. Margaret jest siostrą Cain'a. Niby nie potrafi nic nadzwyczajnego, ale jaj intuicja jest naprawdę niezawodna. Lawrence często konsultuje z nią poważniejsze kroki, bo nigdy nie zawiodła. Wiedziała, że jeśli jej brat pójdzie na piętro, coś znajdzie, chociaż nie była pewna, że chodzi o ciebie.
Nawet bez patrzenia na twarz Lawrence'a wiedziałam, że mam kłopot. Wampir zastanowił się przez moment, wyraźnie znów zagniewany, kiedy się jednak odezwał, głos miał zaskakująco łagodny:
– No cóż, co tutaj winić kochanków? Zawsze znajdą drogę do siebie – stwierdził. – Bliss, zwołaj wszystkich, zwłaszcza Taylor i Lilianne. Niech dla pewności zabezpieczą wszystkie wejścia. Obawiam się, że prędzej czy później możemy spodziewać się gości – oznajmił, chociaż przecież nie powiedziałam Gabrielowi nic, co mogłoby pomóc w odnalezieniu mnie.
Jedynie świadomość, że nikt nie przyjdzie – obojętnie jak przygnębiająca – pozwoliła mi zachować spokój. Gabriel i pozostali byli bezpieczni, to było najważniejsze.
Wbiłam wzrok w ziemię, przygnębiona, i omal nie przegapiłam momentu, w którym Layla poderwała się i pobiegła za oddalającym się Lawrence'm.
Isabeau
Isabeau wpatrywała się w Gabriela. Chłopak gapił się na nią szeroko rozszerzonymi oczami; dziwiła się, że szczęka nie opadła mu jeszcze do samej ziemi. Był w szoku, Beau to wiedziała.
– Co? Co powiedziałaś? – zapytał, nagle znajdując się tuż obok siostry i zaciskając dłonie na jej ramionach. – Błagam, Isabeau, powtórz i przysięgnij, że w tym momencie nie kłamiesz! – zawołał zdesperowany.
Stali gdzieś pośrodku lasu, może z kilometr od umownej granicy z Quileutami. Isabeau nie uważała, żeby to było dobre miejsce – kto wie, czy wilki nie dowiedziały się o ataku Gabriela na tę trójkę dzieciaków i nie wyznaczyły już sprawcy, co pozwoliłoby im ich bez wahania zabić – ale dopiero tutaj znalazła brata. Chyba przez całą noc biegała po lesie, nawołując, zanim jej brat zdecydował się odpowiedzieć i ujawnić miejsce, w którym się znajdował.
Zaczynało świtać. Pierwsze słoneczne promienie sprawiały, że wszystko przybrało krwisty odcień, a we włosach Beau tańczyły świetlne refleksy.
Jednak nawet światło brzasku ni było porównywalne do nadziei, która zabłysła w ciemnych oczach Gabriela.
– Layla do mnie przyszła – powtórzyła. – Gabrielu, przysięgam. Wiem, gdzie ona jest – powtórzyła i zaraz jęknęła, bo z nadmiaru emocji jej brat nie panował nad sobą i nagle po prostu przyciągnął ją do siebie, zamykając w tak silnym uścisku, że miała wrażenie, że zaraz połamie jej żebra.
– Och dzięki ci, bogini, dzięki... – powtarzał niczym mantrę drżącym głosem. O Selene, jeśli on się zaraz popłacze, niech ktoś mnie zabije, pomyślała, bo unikała okazywania uczuć niczym ognia. – Powiedz mi wszystko – zażądał. – Musimy zaraz tam iść! Musimy jej pomóc! – zawołał, nagle biorąc się w garść.
Był zdecydowany i wściekły, Isabeau to wiedziała. W takim stanie stanowił zagrożenie dla każdego, w tym dla samego siebie. Wiedziała, że gdyby teraz wparował, prawdopodobnie zabiłby wielu, ale ostatecznie sam zginął – nie myślał jasno, działał pod wpływem emocji.
– Gabrielu, musimy powiedzieć reszcie i wszystko zaplanować – przerwała mu. – Nie wchodź mi do głowy, bo to nic nie da – skarciła go, odpychając go od siebie. – Nie powiem ci, gdzie ona jest, póki nie obiecasz mi, że nie zachowasz się rozsądnie. Masz wrócić ze mną do domu i pozwolić nam obmyślić jakiś plan, zamiast bezsensownie iść na pewną śmierć. I bez wizji wiem, że po prostu cię zabiją – ucięła.
To był cios poniżej pasa, wiedziała o tym – nigdy nie złamał danego słowa, a ta obietnica miała być dla niego niczym przekleństwo. Długo patrzył się za nią, taksując ją wzrokiem, zanim w końcu skinął głową.
– Obiecuję – wyszeptał z grobową miną.
Isabeau odetchnęła.
– Stary bank krwi, połączony ze szpitalem. Zamknięty z dwadzieścia lat temu – wyrecytowała to, co powiedziała jej siostra. – Jakieś piętnaście kilometrów na północ od Olympii – dodała.
Nie zdążyła jeszcze dobrze dokończyć, kiedy brat chwycił ją za rękę i niemal siłą pociągnął w stronę domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa