16 stycznia 2013

Sto trzydzieści jeden

Gabriel
Musiał... Próbował...
Co on właściwie chciał zrobić? Gabriel sam nie miał pewności, co i w jaki sposób próbuje osiągnąć – miał jedynie pojęcie, że w efekcie chce ją zobaczyć... Albo raczej, że musi ją zobaczyć, żeby zachować zdrowe zmysły. Wiedział, że żyła, ale ta pewność powoli przestawała mu wystarczyć, najbardziej na świecie bowiem pragnął być przy niej, móc z nią porozmawiać.
To szło coraz dalej, a on sam już nie wiedział, co powinien zrobić. Bezczynność go dobijała, podobnie jak niewiedza i niepewność, jeśli chodzi o to, co będzie. Przestał odczuwać jej strach, chociaż do tej pory zawsze wiedział, kiedy groziło jej coś złego – utrata tej więzi bolała bardziej, niż kiedy odkrył, że jego powiązanie z bliźniaczką zanikło, wyparte przez coś o wiele silniejszego. To było czymś naturalnym, ale fakt, że nagle przestał odczuwać obecność Renesmee...
Wiedział, że żyje, bo nie istniał większy ból, niż kiedy druga połówka duszy umiera – poczułby to i przez cały czas bał się, że nagle poczuje nieopisane cierpienie, które jednoznacznie da mu do zrozumienia, że więcej nie musi się starać, bo szuka co najwyżej martwego ciała. Musiała żyć, był tego pewien, bo w skrajnych przypadkach udawała mu się poczuć... coś – jakiś cień jej emocji, zbyt słaby, żeby mógł go się uczepić i spróbować ją odnaleźć.
Isabeau piekliła się na niego, wściekła, że wiedząc ile dziewczyna dla niego znaczy, nie zdecydował się na coś silniejszego od wymiany krwi. Pozwalał jej pić z siebie, a ona dzieliła się z nim swoją krwią – nic lepiej nie łączyło dwóch istnień, tak na dobry początek, chociaż Isabeau chyba oczekiwała, że znając się niecałe cztery miesiące, powinni być już po ślubie. Ta myśl była teraz mimo wszystko kusząca, bo gdyby połączyli się w ten najbardziej intymny sposób, zawsze byłby zdolny ją odszukać, obojętnie jak wielu sztuczek telepaci użyliby, żeby się ukryć.
Och, ale teraz musiał się skupić. Tego był pewien – wszystko opierało się na skupieniu na celu, a przecież każda komórka jego ciała wręcz wyrywała się, żeby być przy niej. Żeby ją poczuć, dotknąć, zobaczyć...
Być tam, gdzie ona..., pomyślał.
I wtedy oberwał po twarzy.
Wyprostował się niczym struna na kanapie w salonie, zrzucając z siebie Isabeau, która – co też jej strzeliło do głowy?! – usiadła mu na piersi okrakiem. Dziewczyna zaklęła i pośpiesznie się podniosła, wyraźnie urażona, jakby to było naturalne dla przyrodniej siostry, że siada na starszym bracie w ten sposób.
– Isabeau, na wrota piekielne, mogę wiedzieć, co ty...? – zaczął gniewnie, próbując zrozumieć, dlaczego to na niego obecni w salonie Cullenowie patrzą się w tak natarczywy sposób. – Doprawdy, siostrzyczki, jeśli zmieniłaś upodobania to wiedz, że nie kręcą mnie związki kazirodcze. I gdybyś następnym razem uprzedziła, zanim postanowisz mnie spoliczkować bez powodu...
– Och, zamknij się! – zdenerwowała się. Wsparła dłonie na biodrach i pochyliwszy się do przodu, przeszyła go wzrokiem. – Całkiem już postradałeś zmysły, Gabrielu? Co, na litość bogini, wyprawiasz? Pomijając, że wspominasz piekło, które jest nam teraz najmniej potrzebne?
– Niewykluczone, że już postradałem zmysły, sis – przyznał. – A na czym tak właściwie opierasz swoje przypuszczenia? – zapytał ją uprzejmym tonem, podnosząc się i przeciągając niczym kot.
Udała, że musi się chwilę zastanowić.
– Może na tym, że próbujesz opuścić ciało, nie mając o tym zielonego pojęcia? Tak, to chyba jednak to – stwierdziła z nutką sarkazmu. Zaraz spoważniała. – Mnie się nie udało, a próbuję od przynajmniej trzech stuleci. Ale ja przynajmniej wiem, czego mam się spodziewać! – naskoczyła na niego. Zamarł na moment, zaskoczony jej nagłym wybuchem. – Głupcami są ci, którzy próbują bawić się ze śmiercią – oznajmiła cicho. – To jakby z nią igrać. W końcu wystarczy jedna drobna przeszkoda, żeby przerwać nić powiązania pomiędzy duszą a ciałem, czyż nie? To cienka więź – szepnęła. – Ona robi to nieświadomie, więc krzywda stać jej się nie może. Telepaci? Być może trzeba być szalonym, żeby robić to i unikać konsekwencji przez tyle czasu albo to wpływ skumulowanej mocy, nie wiem. – Westchnęła, po czym odwróciła się do brata plecami i nie patrząc na nikogo, podeszła do okna. – Powiedzcie mu, powiedzcie mu, bo ja nie mam cierpliwości – poprosiła, a może raczej zażądała.
Gabriel chwilę patrzył na plecy siostry, po czym zerknął na Cullenów. Chyba sami byli zaskoczeni wybuchem dziewczyny, pierwszy zaś otrząsnął się i odezwał oczywiście Edward:
– Po prostu nagle bicie twojego serca nam gdzieś uciekło, to wszystko. Jak cię wołaliśmy, też raczej nie odpowiadałeś, póki Isabeau nie zdecydowała się rzucić na ciebie z pięściami – wyjaśnił. – Nie wiem, ale pewnie gdybym słyszał twoje myśli, też w tamtym momencie by zamilkły.
Na moment zamarł. To znaczy, że był blisko? Nie miał pewności, czy powinien się z tego powodu cieszyć, czy raczej zaniepokoić tym, że ryzykował, że mógłby zrobić coś źle i więcej się nie obudzić. Nie miał pewności – może Beau była przewrażliwiona, bo sama nigdy kropli astralnej nie stworzyła i nie wiedziała, jak to wygląda – ale jedna rzecz była dla niego oczywista.
Roześmiał się, co chyba ostatecznie rozwiało wątpliwości wszystkich, jeśli zastanawiali się, czy przypadkiem nie oszalał.
Isabeau odwróciła się.
– Co? – warknęła, dobrze przewidując, że brat naśmiewa się z niej. – No co?! – powtórzyła zdenerwowana.
– Moja mała siostrzyczka się o mnie troszczy? – zapytał rozczulonym głosem, jedynie odrobinę go zniekształcając tak, żeby zabrzmiał, jakby przemawiał do dziecka. – Oj Beau, Beau, braciszek...
Odpowiedź Isabeau nie nadawała się do powtórzenia, Gabriel zaś chwilę później musiał uchylić się przed kryształowym wazonem, który wpadł dziewczynie w ręce. W porę udało mu się go pochwycić, bo z tego, co się zorientował, Esme była do niego przywiązana; podchwycił jej wdzięczne spojrzenie, skłonił się wręcz teatralnie i odrzucił ozdobę siostrze, wierząc, że tym razem raczej jej nie zniszczy.
Złapała ją, mrucząc coś gniewnie pod nosem, ale odłożyła wazon na parapet. Gabrielowi udało się rozpoznać, że warknęła coś w stylu „Z rodziną, to tylko na zdjęciach!”, co całkiem go rozbroiło, ale udało mu się powstrzymać wybuch śmiechu. Nie warto było Beau dodatkowo prowokować.
Czasami za tym tęsknił – tym, kiedy zachowywali się z Isabeau jak dzieci, nawet po prostu robiąc sobie na złość. Gdyby Nessie była bezpieczna, a Layla nie zdradziła, mógłby wprost stwierdzić, że ma wszystko i jest naprawdę szczęśliwy. Niestety, nie był i nie miał nawet pewności, czy kiedykolwiek będzie – może to była jakaś kara za to wszystko, co zrobił w przeszłości, do wykorzystywania ludzi, żeby zaspokoić swój mentalny głód, kto wie.
O tak, wszyscy mieli trochę na sumieniu.
– Gabriel? – Nagle usłyszał swoje imię; głos był cichy, niepewny i aż nadto znajomy. – Gabrielu, jestem tutaj, czy tym razem jednak po prostu to sobie wyobraziłam? – zapytał głos niemal płaczliwie i Gabriel momentalnie odwrócił się w stronę drzwi.
Było dokładnie tak, jak ostatnim razem – unosiła się nad ziemią, piękna i eteryczna, będąc kimś mniej niż człowiekiem, ale więcej niż myślą. Podobnie jak wtedy była zagubiona i zdezorientowana, ale tym razem przynajmniej nie zapytała go, czy jest martwa. To trochę go uspokoiło, co jednak nie zmieniało faktu, że wpatrywał się w nią niczym urzeczony, nie mogąc uwierzyć, że ona naprawdę tutaj jest – dosłownie na wyciągnięcie ręki.
– Gabriel...? – powtórzyła, wyraźnie zdezorientowana tym, że wszyscy zamarli i po prostu się na nią patrzyli.
Ale to jego imię raz po raz wypowiadała.
Niczym w transie zrobił kilka niepewnych kroków w jej stronę. Drgnęła i ich oczy się spotkały, Gabriel zaś nagle poczuł, jak szok powoli ustępuję niepisanej radości i uldze.
Tęsknił, tak bardzo za nią tęsknił...
W ułamku sekundy znalazł się tuż przy niej, a ona osunęła się, chowając dłonie za plecami, żeby nie mógł jej dotknąć. Boleśnie przypomniał sobie swoje własne rozczarowanie, kiedy jego palce po prostu przez nią przechodziły i nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak musiała czuć się ona. Nie przeszkadzało mu to jednak – mógł znieść to, że nie był w stanie nawet jej uściskać, jeśli w zamian mógł przynajmniej ją widzieć i słyszeć.
– Już, moja śliczna, już... – wychrypiał, wciąż lekko oszołomiony. – Jesteś tutaj. Ja też – zapewnił. – Kochanie moje... – rozczulił się, nagle mając w głowie zupełną pustkę.
– Co ustaliłaś? Gdzie jesteś? – wcięła się Isabeau, podenerwowana i naturalnie szorstka niczym papier ścierny. – Ogarnijcie się! Myślicie, że ile tym razem będzie mogła zostać? – zapytała, oglądając się na Cullenów, którzy nie wypowiedzieli jak dotąd ani słowa. – Mizdrzyć się z nią będziesz, jak już ją znajdziemy, braciszku – zapewniła.
Nessie drgnęła, po czym spojrzała na dziewczynę jakby urażona.
– My się nie mizdrzymy – obruszyła się. – My... My... To jest zupełnie coś innego, dobrze wiesz, bo znasz Gabriela – dodała; Gabriel mógłby przysiąc, że gdyby nie była przeźroczystą kroplą astralną, jej policzki by się zarumieniły.
– Mnie naprawdę nie obchodzi, co wy robicie w łóżku – ucięła temat Isabeau, unosząc ręce ku górze w geście poddania.
Gabriel miał ochotę jej przyłożyć, ale nie był w stanie oderwać wzroku od Renesmee. Dziewczyna niespokojnie rozejrzała się dookoła, zatrzymując spojrzenie na Esme, która wpatrywała się w nią najbardziej oszołomiona – Carlisle już czegoś podobnego doświadczył, ale dla niej i Edwarda musiało być to raczej dość nietypowe, nawet jeśli doktor i Licavoli dokładnie im całe zajście opisali.
– Nessie? – zapytała w końcu cicho Esme, wyraźnie walcząc z pragnieniem, żeby do wnuczki podbiec i mocno ją przytulić.
– Tak, ja wiem, że to dziwne... Ale to naprawdę ja – zapewniła i nagle jakby coś sobie przypomniała. – Och, Gabrielu – odwróciła się w stronę ukochanego – to nie ma sensu. Próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale praktycznie nie mogę ruszyć się bez pomocy z miejsca, a co dopiero się rozejrzeć – westchnęła. – Sebastien próbuje mi pomóc, ale on ma niewiele więcej swobody ode mnie, poza tym nie jestem pewna... – zaczęła, pośpiesznie wyrzucając z siebie słowa.
Carlisle w ludzkim tempie podszedł do wnuczki; dziewczyna wyczuła, że się poruszył, bo odwróciła się w jego stronę.
– Renesmee, spokojnie – poprosił ją. – Musisz nam o wszystkim powiedzieć, kochanie, bo jak na razie niewiele zrozumiałem – wyznał. – Co z dziećmi? Jak się czujesz? – zapytał na wstępie.
Zesztywniała cała, jakby nagle coś sobie przypomniała i objąwszy płaski pod tą postacią brzuch, nagle się rozszlochała. Gabriel zupełnie machinalnie jednak rzucił się ją pocieszać i spróbował objąć, ale chyba nawet tego nie zauważyła.
– Co się stało? – zapytał ją, całkowicie bezradny. – Mi amore, nie płacz, proszę – westchnął. – Nessie, kochana moja...
– Skarbie, co się stało? – powtórzyła pytanie Esme; ją już nie tak łatwo było tak po prostu zignorować.
– Ktoś cię skrzywdził, tak? – Edward chyba dopiero teraz oswoił się z sytuacją. Albo to raczej instynkt rodzica nie pozwolił mu dalej milczeć. – Powiedz nam kto, a coś wymyślimy. Czy oni...?
– Taylor chciała... – załkała, więc wszyscy momentalnie zamilkli. – Ona chciał... żebym za... żebym zabiła dziecko! – wybuchła. – Nie ma tutaj krwi, a nie chciałam nikogo prosić, bo nie widziałam się z nikim, kogo bym mogła. Wiedziała, że jestem głodna, i że dzieci... I wtedy przyniosła to niemowlę, ale ja nie chciała... cofnęłam się i... i chyba u padłam... i... znalazłam się tutaj – wykrztusiła w końcu. – O mój Boże, jeżeli coś się im stało, to niech po prostu mnie zabiją!
Gabriela zmroziło.
– Nie mów tak, nawet tak nie mów! – upomniał ją stanowczo. – Wszystko będzie dobrze... A kim jest Sebastien? – zapytał ją, zmieniając temat, żeby mogła się uspokoić.
Otarła oczy wierzchem dłoni, chociaż dalej nie mogła zapanować nad płaczem. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zapanować nad oddechem i móc się odezwać:
– Sebastien jest człowiekiem, ale wie o wszystkim. Mówiłam, że chcą, żebym tutaj urodziła. Lawrence stwierdził, że prędzej dojdzie do tragedii niż jemu czy komukolwiek uda się odebrać poród, więc musiał wymyślić coś innego. – Powoli wypuściła powietrze. – To lekarz. Obiecali mu nieśmiertelność, kiedy Volturi mu odmówili, ale pod warunkiem, że ja i bliźnięta przeżyjemy. Udało mi się go przekonać, że Lawrence kłamie i że pewnie i tak go zabije – wyjaśniła.
– Pomaga ci? – uściśliła dość sceptycznym tonem Isabeau. – Ludzie, którym można zamydlić oczy wiecznym życiem raczej nie są zbyt dobrymi sojusznikami – stwierdziła.
– A mam lepszą alternatywę? – zapytała cicho. – Ma większe szanse dowiedzieć się, gdzie jesteśmy.
Isabeau nie odpowiedziała, wyraźnie nie mając argumentów. Gabriel też miał wątpliwości, ale uznał, że człowiek tak bardzo jej nie zaszkodzi, a jeśli pomoże, to jedynie dodatkowy plus.
– Kochanie – odezwa się Carlisle – nie możesz się denerwować – przypomniał jej łagodnie. – Jesteś silniejsza od człowieka, dzieci też, więc wszystko będzie w porządku – zapewnił ją. – Ale dobrze byłoby, gdybyś dostała krew. Musisz się wzmocnić, kochanie, tym bardziej, że obawiam się, że do porodu zastało naprawdę mało czasu – przyznał zaniepokojony.
Spojrzała na niego, wystraszona.
– Kiedy Sebastien dzisiaj mnie zobaczył, wyglądał jakby zaraz miał się popłakać. Urosły, ledwo mogę się poruszać. Boję się, że po tym upadku coś może się stać i urodzę szybciej – wyznała drżącym głosem. – Ja nie chcę rodzić tutaj! Wtedy po prostu mi je zabiorą, a ja ich nie zostawię – jęknęła.
– Do niczego takiego nie dojdzie – zapewnił ją doktor, chociaż Gabriel wiedział, że on sam nie jest swoich słów pewien.
Jak właściwie do tego doszło? Gdyby na nią zasługiwał, prawdopodobnie byłby rozsądniejszy i zrobiłby wszystko, byleby ją ochronić. Odnalazłby ją, niezależnie od przeszkód – jeśli oczywiście w ogóle doszłoby do porwania, bo ktoś, komu naprawdę zależy, nigdy nie dopuściłby do tego, żeby Nessie stała się krzywda. To nic, że Isabeau nie zrobiła tego specjalnie; powinien był zostać i osobiście dziewczyny przypilnować – kiedyś potrafił czuwać po kilka nocy z rzędu, nie sypiając, ale teraz... Oczywiście, musiał jej ulec, kiedy zaczęła go przekonywać, że nic się jej nie stanie i powinien zadbać o siebie.
A teraz miał ją stracić.
Słyszał, że Cullenowie już otrząsnęli się z szoku wywołanego sposobem, w jaki Renesmee się z nimi kontaktowała. Wypytywali ją o szczegóły i jej stan, pocieszali i zapewniali, że wszystko będzie dobrze, ale przecież podobnie jak Gabriel wiedzieli, że nic nie jest w porządku. Robili wiele, byleby tylko czymś się zająć i mieć chociaż pozorne wrażenie, że są bliżej odnalezienie Drake'a i pozostałych. Sam chciał wierzyć, że jakoś jej pomogą, ale z każdą kolejną godziną i niepowodzeniem utwierdzał się w przekonaniu, że nie mają szans wyciągnąć jej stamtąd przed porodem; po rozwiązani zaś mogło być już za późno.
Jak czułby się, gdyby ją stracił? Nie wyobrażał sobie tego i osobiście liczył na to, że po jej śmierci, uda mu się odnaleźć Drake'a – mieli w starciu równe szanse, więc mógł mieć nadzieję na to, że nieśmiertelny go zabije. A może uda się nawet rozegrać wszystko tak, by zginęli obaj...
– Gabriel?
Drgnął, kiedy usłyszał jej głos – cichy, niepewny, ale jak zawsze pełen uczucia, kiedy wypowiadała jego imię. Zupełnie jakby to nie z jego winy znajdowała się w miejscu, które tak bardzo ją przerażało...
Powoli odwrócił się w jej stronę.
– Tak, angelo? – zapytał czule, całkiem wprawnie ukrywając targające nim emocje i poczucie winy, które powoli doprowadzało go do szaleństwa.
– Nie chcę, żebyś się obwiniał. Im pomożesz, ja to wiem – stwierdziła z przekonaniem, kładąc dłonie na płaskim brzuchu. – Gdyby coś poszło nie tak, wiem, że ich nie zostawisz. Prawda? – Spojrzała mu w oczy. – Oczywiście, że tak – odpowiedziała samo. – Ty nie jesteś Marco.
Ostatnie zdanie podziałało tak, jakby zdzieliła go po głowie czymś ciężkim. Jedynie ona, uparcie przekonując go o tym, że jest różny od ojca, potrafiła doprowadzić go do takiego stanu, kiedy przez moment sam nie był pewien, kim jest. Zatracanie się w bólu straty i pozwalanie, żeby to instynkt przejmował kontrolę, przysłaniając zdrowy rozsądek, było jak najbardziej podobne do Marco Licavoli – było prostym rozwiązaniem na które ona mu nie pozwalała.
Spojrzał jej w oczy, ledwo powstrzymując gniew. Nienawidził, kiedy przebijała się przez jego osłony, czyniąc go właściwie bezbronnym i pozwalając, żeby każdy mógł rozpoznawać jego emocje, czytając w nim niczym w otwartej księdze. A co najgorsze, nigdy nie potrafił jej tego zabronić albo tym bardziej się na nią z tego powodu złościć czy denerwować.
– Skąd wiesz? – nie wytrzymał, podenerwowany dodatkowo tym, że świadkiem była nie tylko jego siostra, ale i rodzina dziewczyny. Beau go znała, ale Cullenowie...? Jedynie przy Nessie okazywał słabość.
Przybliżyła się do niego tak, że niemal mógł jej dotknąć... Albo przynajmniej przeniknąć, skoro to pierwsze było niemożliwe.
– Bo cię znam – odparła po prostu. – I wiem, że nie chcesz taki być – dodała z przekonaniem. – I dlatego, że wiem, że kochasz mnie, Ali i Damiena, więc nie pozwolisz, żeby coś złego się stało.
Zawahał się.
– On też ją kochał. Mnie i Laylę też, przynajmniej początkowo – dodał z goryczą. – Nie możesz mieć pewności, że ja...
– Mogę. Wiem, że mogę – przerwała i nagle niespokojnie rozejrzała się dookoła. – Och, nie... Och... – jęknęła. Zadrżała na całym ciele. – Przepraszam, ja naprawdę próbowałam się czegoś dowiedzieć. Naprawdę próbowałam...
Reszt jej słów nigdy nie miał usłyszeć, bo wtedy po prostu zniknęła.
Przez moment stał, patrząc się w miejsce, w którym dopiero co się znajdowała, a potem po prostu odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę drzwi. Musiał ochłonąć i pomyśleć, a tego na pewno nie miał być w stanie doświadczyć pod ostrzałem spojrzeń wszystkich obecnych w salonie.
Wiedział jedno: czasu było coraz mniej, a on zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby zdążyć na czas.
Nawet gdyby miało go to zabić.
Isabeau
Isabeau wpatrywała się w sufit swojego pokoju. Gabriel był nie wiadomo gdzie, a ona nie zamierzała się za nim uganiać – stanowczo też odradziła to wszystkim innym, wiedziała bowiem, że jej brat potrzebuje spokoju. Czasami sama pragnęła po prostu rzucić się do biegu i nie zatrzymywać, czasami bowiem wydawało się to jedynym i najlepszym sposobem na to, żeby zapomnieć o problemach. A tych ostatnio nie brakowało, niestety.
Musiała jednak przyznać, że czuła się trochę podirytowana. Co innego słuchać o tym, że dziewczyna, która dopiero odkrywa swoje telepatyczne zdolności, podróżuje poza ciałem, a co innego zobaczyć to na własne oczy. Dalej uważała, że Renesmee udawało się to dzięki bliźniętom i ciąży, ale nie zmieniało to faktu, że Isabeau czuła się trochę zazdrosna – przecież tak bardzo pragnęła, żeby być zdolną osiągnąć coś takiego. Zrobiłaby wszystko, byleby chociaż jeden raz móc opuścić ciało, doświadczyć takiej podróży...
Jestem żałosna, pomyślała z westchnieniem i zaśmiała się smutno. Jak mogła w tej sytuacji czuć zazdrość z tak błahego powodu? No ale cóż, jakby nie patrzeć, na marzenia wpływu nie miała, podobnie jak na to, co czuła. A kolejny raz rozważać różne opcje ratunku, było bez sensu, bo i tak...
Isabeau?, usłyszała. Wyprostowała się na łóżku, całkowicie zdezorientowana mentalnym głosem, który nagle rozległ się w jej umyśle. Beau, słyszysz mnie?, powtórzył głos i dziewczyna nie miała już wątpliwości do kogo należy.
Zsunęła się z łóżka i na miękkich nogach podeszła do okna, po czym uchyliła je i wyjrzała na zewnątrz. Rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła nic, prócz pogrążonego w ciszy, zimowego lasu.
Layla, to ty?, wysłała w przestrzeń, nie potrafiąc ocenić co czuje na myśl o tym, że siostra przyszła do niej po tym, jak wszystkich zdradziła. Nie wyczuwam cię, poskarżyła się, czując się bardzo niepewnie z tego powodu.
Nie szukaj mnie, nie ma teraz na to czasu, odpowiedziała nieśmiertelna wyraźnie spiętym głosem. Beau, posłuchaj, bo mam zaledwie chwilę. Muszę ci koniecznie coś powiedzieć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa