Gabriel
Musiał... Próbował...
Co on
właściwie chciał zrobić? Gabriel sam nie miał pewności, co i w jaki
sposób próbuje osiągnąć – miał jedynie pojęcie, że w efekcie chce ją
zobaczyć... Albo raczej, że musi ją zobaczyć, żeby zachować zdrowe zmysły.
Wiedział, że żyła, ale ta pewność powoli przestawała mu wystarczyć, najbardziej
na świecie bowiem pragnął być przy niej, móc z nią porozmawiać.
To szło
coraz dalej, a on sam już nie wiedział, co powinien zrobić. Bezczynność go
dobijała, podobnie jak niewiedza i niepewność, jeśli chodzi o to, co
będzie. Przestał odczuwać jej strach, chociaż do tej pory zawsze wiedział,
kiedy groziło jej coś złego – utrata tej więzi bolała bardziej, niż kiedy
odkrył, że jego powiązanie z bliźniaczką zanikło, wyparte przez coś o wiele
silniejszego. To było czymś naturalnym, ale fakt, że nagle przestał odczuwać
obecność Renesmee...
Wiedział,
że żyje, bo nie istniał większy ból, niż kiedy druga połówka duszy umiera – poczułby
to i przez cały czas bał się, że nagle poczuje nieopisane cierpienie,
które jednoznacznie da mu do zrozumienia, że więcej nie musi się starać, bo
szuka co najwyżej martwego ciała. Musiała żyć, był tego pewien, bo w skrajnych
przypadkach udawała mu się poczuć... coś – jakiś cień jej emocji, zbyt słaby,
żeby mógł go się uczepić i spróbować ją odnaleźć.
Isabeau
piekliła się na niego, wściekła, że wiedząc ile dziewczyna dla niego znaczy,
nie zdecydował się na coś silniejszego od wymiany krwi. Pozwalał jej pić z siebie,
a ona dzieliła się z nim swoją krwią – nic lepiej nie łączyło dwóch
istnień, tak na dobry początek, chociaż Isabeau chyba oczekiwała, że znając się
niecałe cztery miesiące, powinni być już po ślubie. Ta myśl była teraz mimo
wszystko kusząca, bo gdyby połączyli się w ten najbardziej intymny sposób,
zawsze byłby zdolny ją odszukać, obojętnie jak wielu sztuczek telepaci użyliby,
żeby się ukryć.
Och, ale
teraz musiał się skupić. Tego był pewien – wszystko opierało się na skupieniu
na celu, a przecież każda komórka jego ciała wręcz wyrywała się, żeby być
przy niej. Żeby ją poczuć, dotknąć, zobaczyć...
Być tam,
gdzie ona..., pomyślał.
I wtedy
oberwał po twarzy.
Wyprostował
się niczym struna na kanapie w salonie, zrzucając z siebie Isabeau,
która – co też jej strzeliło do głowy?! – usiadła mu na piersi okrakiem.
Dziewczyna zaklęła i pośpiesznie się podniosła, wyraźnie urażona, jakby to
było naturalne dla przyrodniej siostry, że siada na starszym bracie w ten
sposób.
– Isabeau,
na wrota piekielne, mogę wiedzieć, co ty...? – zaczął gniewnie, próbując
zrozumieć, dlaczego to na niego obecni w salonie Cullenowie patrzą się w tak
natarczywy sposób. – Doprawdy, siostrzyczki, jeśli zmieniłaś upodobania to
wiedz, że nie kręcą mnie związki kazirodcze. I gdybyś następnym razem
uprzedziła, zanim postanowisz mnie spoliczkować bez powodu...
– Och,
zamknij się! – zdenerwowała się. Wsparła dłonie na biodrach i pochyliwszy
się do przodu, przeszyła go wzrokiem. – Całkiem już postradałeś zmysły,
Gabrielu? Co, na litość bogini, wyprawiasz? Pomijając, że wspominasz piekło,
które jest nam teraz najmniej potrzebne?
– Niewykluczone,
że już postradałem zmysły, sis – przyznał.
– A na czym tak właściwie opierasz swoje przypuszczenia? – zapytał ją uprzejmym
tonem, podnosząc się i przeciągając niczym kot.
Udała, że
musi się chwilę zastanowić.
– Może na
tym, że próbujesz opuścić ciało, nie mając o tym zielonego pojęcia? Tak,
to chyba jednak to – stwierdziła z nutką sarkazmu. Zaraz spoważniała. – Mnie
się nie udało, a próbuję od przynajmniej trzech stuleci. Ale ja
przynajmniej wiem, czego mam się spodziewać! – naskoczyła na niego. Zamarł na
moment, zaskoczony jej nagłym wybuchem. – Głupcami są ci, którzy próbują bawić
się ze śmiercią – oznajmiła cicho. – To jakby z nią igrać. W końcu
wystarczy jedna drobna przeszkoda, żeby przerwać nić powiązania pomiędzy duszą a ciałem,
czyż nie? To cienka więź – szepnęła. – Ona robi to nieświadomie, więc krzywda
stać jej się nie może. Telepaci? Być może trzeba być szalonym, żeby robić to i unikać
konsekwencji przez tyle czasu albo to wpływ skumulowanej mocy, nie wiem. – Westchnęła,
po czym odwróciła się do brata plecami i nie patrząc na nikogo, podeszła
do okna. – Powiedzcie mu, powiedzcie mu, bo ja nie mam cierpliwości – poprosiła,
a może raczej zażądała.
Gabriel
chwilę patrzył na plecy siostry, po czym zerknął na Cullenów. Chyba sami byli
zaskoczeni wybuchem dziewczyny, pierwszy zaś otrząsnął się i odezwał
oczywiście Edward:
– Po prostu
nagle bicie twojego serca nam gdzieś uciekło, to wszystko. Jak cię wołaliśmy,
też raczej nie odpowiadałeś, póki Isabeau nie zdecydowała się rzucić na ciebie z pięściami
– wyjaśnił. – Nie wiem, ale pewnie gdybym słyszał twoje myśli, też w tamtym
momencie by zamilkły.
Na moment
zamarł. To znaczy, że był blisko? Nie miał pewności, czy powinien się z tego
powodu cieszyć, czy raczej zaniepokoić tym, że ryzykował, że mógłby zrobić coś
źle i więcej się nie obudzić. Nie miał pewności – może Beau była
przewrażliwiona, bo sama nigdy kropli astralnej nie stworzyła i nie
wiedziała, jak to wygląda – ale jedna rzecz była dla niego oczywista.
Roześmiał
się, co chyba ostatecznie rozwiało wątpliwości wszystkich, jeśli zastanawiali
się, czy przypadkiem nie oszalał.
Isabeau
odwróciła się.
– Co? – warknęła,
dobrze przewidując, że brat naśmiewa się z niej. – No co?! – powtórzyła
zdenerwowana.
– Moja mała
siostrzyczka się o mnie troszczy? – zapytał rozczulonym głosem, jedynie
odrobinę go zniekształcając tak, żeby zabrzmiał, jakby przemawiał do dziecka. –
Oj Beau, Beau, braciszek...
Odpowiedź
Isabeau nie nadawała się do powtórzenia, Gabriel zaś chwilę później musiał
uchylić się przed kryształowym wazonem, który wpadł dziewczynie w ręce. W porę
udało mu się go pochwycić, bo z tego, co się zorientował, Esme była do
niego przywiązana; podchwycił jej wdzięczne spojrzenie, skłonił się wręcz
teatralnie i odrzucił ozdobę siostrze, wierząc, że tym razem raczej jej
nie zniszczy.
Złapała ją,
mrucząc coś gniewnie pod nosem, ale odłożyła wazon na parapet. Gabrielowi udało
się rozpoznać, że warknęła coś w stylu „Z rodziną, to tylko na
zdjęciach!”, co całkiem go rozbroiło, ale udało mu się powstrzymać wybuch
śmiechu. Nie warto było Beau dodatkowo prowokować.
Czasami za
tym tęsknił – tym, kiedy zachowywali się z Isabeau jak dzieci, nawet po
prostu robiąc sobie na złość. Gdyby Nessie była bezpieczna, a Layla nie
zdradziła, mógłby wprost stwierdzić, że ma wszystko i jest naprawdę
szczęśliwy. Niestety, nie był i nie miał nawet pewności, czy kiedykolwiek
będzie – może to była jakaś kara za to wszystko, co zrobił w przeszłości,
do wykorzystywania ludzi, żeby zaspokoić swój mentalny głód, kto wie.
O tak,
wszyscy mieli trochę na sumieniu.
– Gabriel? –
Nagle usłyszał swoje imię; głos był cichy, niepewny i aż nadto znajomy. – Gabrielu,
jestem tutaj, czy tym razem jednak po prostu to sobie wyobraziłam? – zapytał
głos niemal płaczliwie i Gabriel momentalnie odwrócił się w stronę
drzwi.
Było
dokładnie tak, jak ostatnim razem – unosiła się nad ziemią, piękna i eteryczna,
będąc kimś mniej niż człowiekiem, ale więcej niż myślą. Podobnie jak wtedy była
zagubiona i zdezorientowana, ale tym razem przynajmniej nie zapytała go,
czy jest martwa. To trochę go uspokoiło, co jednak nie zmieniało faktu, że
wpatrywał się w nią niczym urzeczony, nie mogąc uwierzyć, że ona naprawdę
tutaj jest – dosłownie na wyciągnięcie ręki.
– Gabriel...?
– powtórzyła, wyraźnie zdezorientowana tym, że wszyscy zamarli i po prostu
się na nią patrzyli.
Ale to jego
imię raz po raz wypowiadała.
Niczym w transie
zrobił kilka niepewnych kroków w jej stronę. Drgnęła i ich oczy się
spotkały, Gabriel zaś nagle poczuł, jak szok powoli ustępuję niepisanej radości
i uldze.
Tęsknił,
tak bardzo za nią tęsknił...
W ułamku
sekundy znalazł się tuż przy niej, a ona osunęła się, chowając dłonie za
plecami, żeby nie mógł jej dotknąć. Boleśnie przypomniał sobie swoje własne
rozczarowanie, kiedy jego palce po prostu przez nią przechodziły i nie
chciał sobie nawet wyobrażać, jak musiała czuć się ona. Nie przeszkadzało mu to
jednak – mógł znieść to, że nie był w stanie nawet jej uściskać, jeśli w zamian
mógł przynajmniej ją widzieć i słyszeć.
– Już, moja
śliczna, już... – wychrypiał, wciąż lekko oszołomiony. – Jesteś tutaj. Ja też –
zapewnił. – Kochanie moje... – rozczulił się, nagle mając w głowie zupełną
pustkę.
– Co
ustaliłaś? Gdzie jesteś? – wcięła się Isabeau, podenerwowana i naturalnie
szorstka niczym papier ścierny. – Ogarnijcie się! Myślicie, że ile tym razem
będzie mogła zostać? – zapytała, oglądając się na Cullenów, którzy nie
wypowiedzieli jak dotąd ani słowa. – Mizdrzyć się z nią będziesz, jak już
ją znajdziemy, braciszku – zapewniła.
Nessie
drgnęła, po czym spojrzała na dziewczynę jakby urażona.
– My się
nie mizdrzymy – obruszyła się. – My... My... To jest zupełnie coś innego,
dobrze wiesz, bo znasz Gabriela – dodała; Gabriel mógłby przysiąc, że gdyby nie
była przeźroczystą kroplą astralną, jej policzki by się zarumieniły.
– Mnie
naprawdę nie obchodzi, co wy robicie w łóżku – ucięła temat Isabeau,
unosząc ręce ku górze w geście poddania.
Gabriel
miał ochotę jej przyłożyć, ale nie był w stanie oderwać wzroku od
Renesmee. Dziewczyna niespokojnie rozejrzała się dookoła, zatrzymując
spojrzenie na Esme, która wpatrywała się w nią najbardziej oszołomiona – Carlisle
już czegoś podobnego doświadczył, ale dla niej i Edwarda musiało być to
raczej dość nietypowe, nawet jeśli doktor i Licavoli dokładnie im całe
zajście opisali.
– Nessie? –
zapytała w końcu cicho Esme, wyraźnie walcząc z pragnieniem, żeby do
wnuczki podbiec i mocno ją przytulić.
– Tak, ja
wiem, że to dziwne... Ale to naprawdę ja – zapewniła i nagle jakby coś
sobie przypomniała. – Och, Gabrielu – odwróciła się w stronę ukochanego – to
nie ma sensu. Próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale praktycznie nie mogę ruszyć
się bez pomocy z miejsca, a co dopiero się rozejrzeć – westchnęła. – Sebastien
próbuje mi pomóc, ale on ma niewiele więcej swobody ode mnie, poza tym nie
jestem pewna... – zaczęła, pośpiesznie wyrzucając z siebie słowa.
Carlisle w ludzkim
tempie podszedł do wnuczki; dziewczyna wyczuła, że się poruszył, bo odwróciła
się w jego stronę.
– Renesmee,
spokojnie – poprosił ją. – Musisz nam o wszystkim powiedzieć, kochanie, bo
jak na razie niewiele zrozumiałem – wyznał. – Co z dziećmi? Jak się
czujesz? – zapytał na wstępie.
Zesztywniała
cała, jakby nagle coś sobie przypomniała i objąwszy płaski pod tą postacią
brzuch, nagle się rozszlochała. Gabriel zupełnie machinalnie jednak rzucił się
ją pocieszać i spróbował objąć, ale chyba nawet tego nie zauważyła.
– Co się
stało? – zapytał ją, całkowicie bezradny. – Mi amore, nie płacz, proszę –
westchnął. – Nessie, kochana moja...
– Skarbie,
co się stało? – powtórzyła pytanie Esme; ją już nie tak łatwo było tak po
prostu zignorować.
– Ktoś cię
skrzywdził, tak? – Edward chyba dopiero teraz oswoił się z sytuacją. Albo
to raczej instynkt rodzica nie pozwolił mu dalej milczeć. – Powiedz nam kto, a coś
wymyślimy. Czy oni...?
– Taylor
chciała... – załkała, więc wszyscy momentalnie zamilkli. – Ona chciał... żebym
za... żebym zabiła dziecko! – wybuchła. – Nie ma tutaj krwi, a nie
chciałam nikogo prosić, bo nie widziałam się z nikim, kogo bym mogła.
Wiedziała, że jestem głodna, i że dzieci... I wtedy przyniosła to
niemowlę, ale ja nie chciała... cofnęłam się i... i chyba u padłam...
i... znalazłam się tutaj – wykrztusiła w końcu. – O mój Boże, jeżeli
coś się im stało, to niech po prostu mnie zabiją!
Gabriela
zmroziło.
– Nie mów
tak, nawet tak nie mów! – upomniał ją stanowczo. – Wszystko będzie dobrze... A kim
jest Sebastien? – zapytał ją, zmieniając temat, żeby mogła się uspokoić.
Otarła oczy
wierzchem dłoni, chociaż dalej nie mogła zapanować nad płaczem. Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby zapanować nad oddechem i móc się odezwać:
– Sebastien
jest człowiekiem, ale wie o wszystkim. Mówiłam, że chcą, żebym tutaj
urodziła. Lawrence stwierdził, że prędzej dojdzie do tragedii niż jemu czy
komukolwiek uda się odebrać poród, więc musiał wymyślić coś innego. – Powoli
wypuściła powietrze. – To lekarz. Obiecali mu nieśmiertelność, kiedy Volturi mu
odmówili, ale pod warunkiem, że ja i bliźnięta przeżyjemy. Udało mi się go
przekonać, że Lawrence kłamie i że pewnie i tak go zabije – wyjaśniła.
– Pomaga
ci? – uściśliła dość sceptycznym tonem Isabeau. – Ludzie, którym można zamydlić
oczy wiecznym życiem raczej nie są zbyt dobrymi sojusznikami – stwierdziła.
– A mam
lepszą alternatywę? – zapytała cicho. – Ma większe szanse dowiedzieć się, gdzie
jesteśmy.
Isabeau nie
odpowiedziała, wyraźnie nie mając argumentów. Gabriel też miał wątpliwości, ale
uznał, że człowiek tak bardzo jej nie zaszkodzi, a jeśli pomoże, to
jedynie dodatkowy plus.
– Kochanie –
odezwa się Carlisle – nie możesz się denerwować – przypomniał jej łagodnie. – Jesteś
silniejsza od człowieka, dzieci też, więc wszystko będzie w porządku – zapewnił
ją. – Ale dobrze byłoby, gdybyś dostała krew. Musisz się wzmocnić, kochanie,
tym bardziej, że obawiam się, że do porodu zastało naprawdę mało czasu – przyznał
zaniepokojony.
Spojrzała
na niego, wystraszona.
– Kiedy
Sebastien dzisiaj mnie zobaczył, wyglądał jakby zaraz miał się popłakać. Urosły,
ledwo mogę się poruszać. Boję się, że po tym upadku coś może się stać i urodzę
szybciej – wyznała drżącym głosem. – Ja nie chcę rodzić tutaj! Wtedy po prostu
mi je zabiorą, a ja ich nie zostawię – jęknęła.
– Do
niczego takiego nie dojdzie – zapewnił ją doktor, chociaż Gabriel wiedział, że
on sam nie jest swoich słów pewien.
Jak
właściwie do tego doszło? Gdyby na nią zasługiwał, prawdopodobnie byłby
rozsądniejszy i zrobiłby wszystko, byleby ją ochronić. Odnalazłby ją,
niezależnie od przeszkód – jeśli oczywiście w ogóle doszłoby do porwania,
bo ktoś, komu naprawdę zależy, nigdy nie dopuściłby do tego, żeby Nessie stała
się krzywda. To nic, że Isabeau nie zrobiła tego specjalnie; powinien był
zostać i osobiście dziewczyny przypilnować – kiedyś potrafił czuwać po
kilka nocy z rzędu, nie sypiając, ale teraz... Oczywiście, musiał jej
ulec, kiedy zaczęła go przekonywać, że nic się jej nie stanie i powinien
zadbać o siebie.
A teraz
miał ją stracić.
Słyszał, że
Cullenowie już otrząsnęli się z szoku wywołanego sposobem, w jaki
Renesmee się z nimi kontaktowała. Wypytywali ją o szczegóły i jej
stan, pocieszali i zapewniali, że wszystko będzie dobrze, ale przecież
podobnie jak Gabriel wiedzieli, że nic nie jest w porządku. Robili wiele,
byleby tylko czymś się zająć i mieć chociaż pozorne wrażenie, że są bliżej
odnalezienie Drake'a i pozostałych. Sam chciał wierzyć, że jakoś jej
pomogą, ale z każdą kolejną godziną i niepowodzeniem utwierdzał się w przekonaniu,
że nie mają szans wyciągnąć jej stamtąd przed porodem; po rozwiązani zaś mogło
być już za późno.
Jak czułby
się, gdyby ją stracił? Nie wyobrażał sobie tego i osobiście liczył na to,
że po jej śmierci, uda mu się odnaleźć Drake'a – mieli w starciu równe
szanse, więc mógł mieć nadzieję na to, że nieśmiertelny go zabije. A może
uda się nawet rozegrać wszystko tak, by zginęli obaj...
– Gabriel?
Drgnął,
kiedy usłyszał jej głos – cichy, niepewny, ale jak zawsze pełen uczucia, kiedy
wypowiadała jego imię. Zupełnie jakby to nie z jego winy znajdowała się w miejscu,
które tak bardzo ją przerażało...
Powoli
odwrócił się w jej stronę.
– Tak, angelo? –
zapytał czule, całkiem wprawnie ukrywając targające nim emocje i poczucie
winy, które powoli doprowadzało go do szaleństwa.
– Nie chcę,
żebyś się obwiniał. Im pomożesz, ja to wiem – stwierdziła z przekonaniem,
kładąc dłonie na płaskim brzuchu. – Gdyby coś poszło nie tak, wiem, że ich nie
zostawisz. Prawda? – Spojrzała mu w oczy. – Oczywiście, że tak – odpowiedziała
samo. – Ty nie jesteś Marco.
Ostatnie
zdanie podziałało tak, jakby zdzieliła go po głowie czymś ciężkim. Jedynie ona,
uparcie przekonując go o tym, że jest różny od ojca, potrafiła doprowadzić
go do takiego stanu, kiedy przez moment sam nie był pewien, kim jest.
Zatracanie się w bólu straty i pozwalanie, żeby to instynkt
przejmował kontrolę, przysłaniając zdrowy rozsądek, było jak najbardziej
podobne do Marco Licavoli – było prostym rozwiązaniem na które ona mu nie
pozwalała.
Spojrzał
jej w oczy, ledwo powstrzymując gniew. Nienawidził, kiedy przebijała się
przez jego osłony, czyniąc go właściwie bezbronnym i pozwalając, żeby
każdy mógł rozpoznawać jego emocje, czytając w nim niczym w otwartej
księdze. A co najgorsze, nigdy nie potrafił jej tego zabronić albo tym
bardziej się na nią z tego powodu złościć czy denerwować.
– Skąd
wiesz? – nie wytrzymał, podenerwowany dodatkowo tym, że świadkiem była nie
tylko jego siostra, ale i rodzina dziewczyny. Beau go znała, ale
Cullenowie...? Jedynie przy Nessie okazywał słabość.
Przybliżyła
się do niego tak, że niemal mógł jej dotknąć... Albo przynajmniej przeniknąć,
skoro to pierwsze było niemożliwe.
– Bo cię
znam – odparła po prostu. – I wiem, że nie chcesz taki być – dodała z przekonaniem.
– I dlatego, że wiem, że kochasz mnie, Ali i Damiena, więc nie
pozwolisz, żeby coś złego się stało.
Zawahał
się.
– On też ją
kochał. Mnie i Laylę też, przynajmniej początkowo – dodał z goryczą. –
Nie możesz mieć pewności, że ja...
– Mogę.
Wiem, że mogę – przerwała i nagle niespokojnie rozejrzała się dookoła. – Och,
nie... Och... – jęknęła. Zadrżała na całym ciele. – Przepraszam, ja naprawdę
próbowałam się czegoś dowiedzieć. Naprawdę próbowałam...
Reszt jej
słów nigdy nie miał usłyszeć, bo wtedy po prostu zniknęła.
Przez
moment stał, patrząc się w miejsce, w którym dopiero co się
znajdowała, a potem po prostu odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę
drzwi. Musiał ochłonąć i pomyśleć, a tego na pewno nie miał być w stanie
doświadczyć pod ostrzałem spojrzeń wszystkich obecnych w salonie.
Wiedział
jedno: czasu było coraz mniej, a on zamierzał zrobić wszystko, co w jego
mocy, żeby zdążyć na czas.
Nawet gdyby
miało go to zabić.
Isabeau
Isabeau wpatrywała się w sufit
swojego pokoju. Gabriel był nie wiadomo gdzie, a ona nie zamierzała się za
nim uganiać – stanowczo też odradziła to wszystkim innym, wiedziała bowiem, że
jej brat potrzebuje spokoju. Czasami sama pragnęła po prostu rzucić się do
biegu i nie zatrzymywać, czasami bowiem wydawało się to jedynym i najlepszym
sposobem na to, żeby zapomnieć o problemach. A tych ostatnio nie
brakowało, niestety.
Musiała
jednak przyznać, że czuła się trochę podirytowana. Co innego słuchać o tym,
że dziewczyna, która dopiero odkrywa swoje telepatyczne zdolności, podróżuje
poza ciałem, a co innego zobaczyć to na własne oczy. Dalej uważała, że
Renesmee udawało się to dzięki bliźniętom i ciąży, ale nie zmieniało to
faktu, że Isabeau czuła się trochę zazdrosna – przecież tak bardzo pragnęła,
żeby być zdolną osiągnąć coś takiego. Zrobiłaby wszystko, byleby chociaż jeden
raz móc opuścić ciało, doświadczyć takiej podróży...
Jestem
żałosna, pomyślała z westchnieniem i zaśmiała się smutno. Jak
mogła w tej sytuacji czuć zazdrość z tak błahego powodu? No ale cóż,
jakby nie patrzeć, na marzenia wpływu nie miała, podobnie jak na to, co czuła. A kolejny
raz rozważać różne opcje ratunku, było bez sensu, bo i tak...
Isabeau?,
usłyszała. Wyprostowała się na łóżku, całkowicie zdezorientowana mentalnym
głosem, który nagle rozległ się w jej umyśle. Beau,
słyszysz mnie?, powtórzył głos i dziewczyna nie miała już wątpliwości
do kogo należy.
Zsunęła się
z łóżka i na miękkich nogach podeszła do okna, po czym uchyliła je i wyjrzała
na zewnątrz. Rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła nic, prócz pogrążonego w ciszy,
zimowego lasu.
Layla,
to ty?, wysłała w przestrzeń, nie potrafiąc ocenić co czuje na myśl o tym,
że siostra przyszła do niej po tym, jak wszystkich zdradziła. Nie
wyczuwam cię, poskarżyła się, czując się bardzo niepewnie z tego
powodu.
Nie
szukaj mnie, nie ma teraz na to czasu, odpowiedziała nieśmiertelna wyraźnie
spiętym głosem. Beau,
posłuchaj, bo mam zaledwie chwilę. Muszę ci koniecznie coś powiedzieć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz