Renesmee
Sebastien uniósł głowę,
wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Bynajmniej nie wpłynęło to na
moją postawę – wciąż patrzyłam się na niego, gotowa zaatakować, gdyby tylko dał
mi po temu powody. Pokaźnych rozmiarów brzuch co prawda ograniczał w znacznym
stopniu moje ruchy, złe to był tylko człowiek, więc powinnam sobie poradzić.
– Panienka
powinna się uspokoić – odezwał się w końcu w miarę spokojnym głosem,
chociaż wyczułam w nich odrobinę niepokoju. – To na pewno nie jest dobre
dla dziecka.
– Dzieci – poprawiłam
machinalnie, całkowicie zdezorientowana tym, jak mnie nazwał. Panienka?
Niewiele lepsze od Gabrielowego „dziewojo”, które zawsze mnie rozbrajało. – Nawet
nie próbuj się do mnie zbliżać – dodałam, usiłując nie pozwolić, żeby myśl o ukochanym
mnie zdekoncentrowała.
– Tym
bardziej – stwierdził, jakby nie dosłyszał moich ostatnich słów. – Nie mam
złych zamiarów. Chcę po prostu pomóc, więc przynajmniej porozmawiamy – zasugerował.
– Jeśli mam być przy porodzie…
– Dziękuję
bardzo, mam już lekarza prowadzącego – warknęłam, cofając się aż po same drzwi.
Przez cały czas nie spuszczałam wzroku z Sebastiena, ale on po prostu stał
spokojnie w tym samym miejscu, w którym go zastałam.
Nagle
poczułam silne kopnięcie gdzieś u dołu brzucha. Jęknęłam i zgięłam
się wpół, jedną ręką przytrzymując się ściany, a drugą dotykając brzucha;
czule pogładziłam miejsce, w którym poczułam ból.
– Już, już…
– wydyszałam, zaciskając zęby. – Mama już jest spokojna – zapewniłam dzieci,
starając się oddychać miarowo, żeby maluchy się uspokoiły.
Sebastiena
przestąpił z nogi na nogę, jakby walcząc z samym sobą. W końcu
spojrzał na mnie zrezygnowany i zaryzykował:
– Czy
bardzo zaryzykuję, jeśli spróbuję panience pomóc usiąść?
Zazgrzytałam
zębami.
– Przestań
mówić do mnie „panienko” – zirytowałam się i zaraz znów jęknęłam,
emocjonalną reakcję przykładając bólem.
– Przepraszam,
trudno mi po prostu stwierdzić ile masz lat. Wszyscy, których do tej pory
poznałem, żyli w czasach, kiedy…
– Jestem
młodsza od ciebie – przerwałam mu, bynajmniej nie zamierzając dodawać, że
jeszcze nie powinno mnie na świecie być. – Nie wiem, poradzę sobie – dodałam i jakby
na przekór moim słowom, zachwiałam się, bo zakręciło mi się w głowie.
Sebastien
zareagował w jak najbardziej naturalny sposób i po prostu niewiele
myśląc, podszedł bliżej i chwyciwszy mnie za ramiona, pomógł mi utrzymać
równowagę. Zauważyłam, że drgnął, kiedy musnął palcami moją rozpaloną skórę;
Carlisle wiedział, że zawsze mam lekko podwyższoną temperaturę, więc gorączka,
która mogłaby człowieka zabić, jest dla mnie czymś normalnym, dla ludzkiego
lekarza jednak musiałam być chyba jakimś ewenementem.
Powstrzymał
się od komentarza, być może nie cucąc ryzykować, że skoro jestem tak blisko,
spróbuję się bronić i zębami rozerwę mu gardło. Mrucząc coś o tym, że
mam głęboko oddychać, zsunął mi z ramion kurtkę Gabriela, po czym rozłożył
ją na ziemi i pomógł mi usiąść. Cóż, przynajmniej brał pod uwagę to, że
siedzenie na zimnej podłodze mogłoby zaszkodzić Ali i Damienowi, więc nie
miałam mu nic do zarzucenia.
Usiadł
naprzeciwko mnie, w lekkim oddaleniu i po prostu mnie obserwował. Nie
zwracałam na niego większej uwagi, skupiając się na oddychaniu i nieświadomie
podporządkowując się do rad, których mi w tej kwestii udzielił. Brzuch już
mnie nie bolał, więc zakładałam, że dzieci się uspokoiły.
– W porządku?
– zaryzykował znowu Sebastien; zachowywał się tak, jakby miał do czynienia z dzikim
zwierzęciem, co nawet mnie nie dziwiło, bo Instynktownie tak reagowałam.
– O… Tak,
już tak – przyznałam, obejmując brzuch. Oparłam się plecami o ścianę,
przyciskając rozpalony policzek do jej zimnej powierzchni. – Dzięki – dodałam
po chwili zastanowienia.
Chyba
zobaczył w tym szansę na porozumienie, bo odezwał się ponownie, tym razem
nieco bardziej śmiałym tonem:
– Posłuchaj,
nie jestem tutaj po to, żeby cię skrzywdzić. Źle się czujesz, a przynajmniej
tak wyglądasz, moim zadaniem, jest ci pomóc – wyjaśnił. Pokręciłam jedynie
głową – Panien… Znaczy, po prostu mi zaufaj. Nie jestem na tyle głupi, żeby cię
skrzywdzić, poza tym obowiązuje mnie przysięga Hipokratesa – dodał, a ja
zapragnęłam roześmiać się histerycznie.
Doskonale,
zorganizowali mi faceta, który podchodził do swojego zawodu w tak
szablonowy sposób – mógł się mnie bać, nawet mną brzydzić, ale zamierzał pomóc z powodu
lekarskiej przysięgi. Albo raczej dlatego, że bal się o swoje życie! Tym
bardziej zaczęłam szanować dziadka, który pomógłby najgorszemu wrogowi, gdyby
zaszła taka potrzeba.
– Prędzej
się pochlastam, niż skorzystam z twojej pomocy – skrzywiłam się. – Mój
dziadek jest lekarzem i to on się mną zajmuje, więc… – dodałam i miałam
już mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić tę swoją przysięgę, kiedy przerwał
mi niemal błagalnie:
– Posłuchaj,
jedziemy na jednym wózku. Z tym, że ty nie skończywszy jako przekąska,
jeśli coś pójdzie nie tak – jęknął, a ja pierwszy raz w jego głosie
poczułam prawdziwy strach. – Obiecali mi… A zresztą nieważne, ale przy
twoim podejściu jestem z góry skazany na śmierć.
– Czekaj,
czekaj. – Myślałam wolniej i ciężko było mi zebrać myśli, ale mimo
wszystko jeszcze kojarzyłam fakty. – Więc jesteś tutaj z własnej woli? Kto
normalny układa się z wampirami? – zapytałam z niedowierzaniem;
pominęłam już pytanie o to, skąd o nas wiedział.
Zaśmiał się
smutno.
– Głupia
ambicja – przyznał w końcu. – Widzisz, przez jakoś czas pracowałem w szpitalu
w małej wiosce, niedaleko Meksyku. Nie podam ci nazwy, bo pewnie o tak
miejsca nie znasz, poza tym nie wydaje mi się, żebyś była w stanie
przyswajać nieistotne informacje – stwierdził, spoglądając na mnie badawczo.
Pomyślałam, że to chyba to skrzywienie zawodowe – źle się czułam, więc tak czy
inaczej traktował mnie jako potencjalną pacjentkę. – Tak czy inaczej, to tam
pierwszy raz zetknąłem się z wampirami. Zaczęło się od tajemniczych
zniknięć, potem znajdowano coraz więcej ciał i chyba nie muszę ci mówić,
co było charakterystyczną przyczyną, wiążącą wszystkie te przypadki, co?
– Brak krwi
albo rozerwane gardło – powiedziałam, tym samym odpowiadając twierdząco na jego
pytanie.
– Dokładnie
– pochwalił, jakby był profesorem, a ja zdolną studentką. Pomińmy już to,
że mówił mi o czymś, co było dla mnie oczywiste, skoro w połowie
byłam nieśmiertelną. – Wiesz, z natury lubiłem się we wszystko wtrącać,
więc i teraz zacząłem węszyć, próbując ustalić przynajmniej przyczynę tych
zgonów. Teoria tak licznych i brutalnych ataków zwierząt już ludziom nie
wystarczała, a i ja nie wierzyłem w to, co mówiłem, stawiając
diagnozy. – Uśmiechnął się blado. – Może to ci się wydać dziwne, ale moja babka
była z pochodzenia Indianką. Pielęgnowała tradycję, a więc i stare
legendy, których oczywiście nikt w mojej rodzinie nie brał na poważnie.
Byłem z natury realistą, więc stare zabobony bardzo mnie bawiły i podobnie
jak znamienita część społeczeństwa, miałem swoją babkę za dziwaczkę.
– Mój
przyjaciel jest z plemienia Quileute, więc podejrzewam, co masz na myśli –
mruknęłam, bo mama opowiadała mi, że to Jake naprowadził ją na trop wampirów,
nieświadomie oczywiście. Gdybym nie była w połowie wampirem, a mój
przyjaciel nie biegał pod postacią olbrzymiego wilka, sama pewnie
podchodziłabym dość sceptycznie do podań jego plemienia. – Babka opowiadała ci o zimnych
ludziach, mylę się? – zapytałam, chcąc jak najszybciej przejść do sedna, bo
zmęczenie powoli dawało o sobie znaki i nie marzyłam o niczym,
prócz powrotu do łóżka.
– Chyba tak
to się tłumaczy. W języku jej plemienia brzmiało to bardzo śmiesznie i nawet
nie potrafię tego powtórzyć – przyznał. Teraz już raczej nie było mu do
śmiechu. – Tak czy inaczej, wtedy przypomniałem sobie niektóre z jej
historii i chociaż to było pozornie głupie, zacząłem się zastanawiać.
Przynajmniej miałem jakiś punkt zaczepienia; wiedziałem, czego prawdopodobnie
szukam, więc pozostawało jedynie pozbierać do kupy to, co wszyscy do tej pory
ignorowali.
– I znalazłeś
je? – upewniłam się. – Znalazłeś wampiry? – dodałam z niedowierzaniem, bo
przecież było bardzo mało nieśmiertelnych, którzy tak jak ja czy moja rodzina
byli w stanie funkcjonować w normalnej społeczności i pokazywali
się publicznie. To, co mówił, pasowało raczej do nowo narodzonego, a może
nawet całej grupy.
– Niekoniecznie
– przyznał. – Raczej to one znalazły mnie. To chyba był ich dowódca, jeśli
oczywiście istnieje u was taki podział. Bynajmniej odniosłem wrażenie, że
jest najbardziej doświadczony, skoro zorientował się, że mogę coś podejrzewać.
Przyszedł do mnie w nocy i bynajmniej nie mogę powiedzieć, żeby to
było przyjemne spotkanie, tym bardziej, że wzorowałem się raczej na dziele
Stokera i w jakimś stopniu naiwnie wierzyłem, że wampiry faktycznie
muszą zostać zaproszone, żeby wejść do środka. – Zaśmiał się nerwowo, teraz
ubolewając nad własną głupotą. – Chyba wiesz najlepiej, że jak już się spojrzy
takiemu wampirowi w oczy, można wręcz dostać zawału, bo po prostu wie się,
że już jest się martwym. Pomijając już tę niezwykłą urodę, której – nawiasem
mówiąc – tobie również nie brakuje.
Wywróciłam
oczami. Bram Stoker i „Dracula”, jako encyklopedia wiedzy na temat
wampirów? Chciało mi się śmiać, nawet jeśli w obecnej sytuacji zupełnie
miałam nastroju, nie wspominając już o siłach. Wzmianka o mojej
urodzie zaś, jednocześnie wprawiła mnie w zakłopotanie i spowodowała,
że moje myśli powędrowały wprost do Gabriela, co niestety nie było dobrą
alternatywą.
Tak bardzo
tęskniłam...
– Ale nie
umarłeś – podjęłam temat, chcąc szybko zająć czymś myśli. – Czego od ciebie
chciał? – zapytałam.
Zamrugał,
jakby na moment również sięgnął pamięcią do czegoś odległego, po czym
pośpiesznie ciągnął dalej:
– Myślę, że
początkowo miał w planach mnie zabić, ale się rozmyślił. Stwierdził, że
prędzej uznają mnie za szalonego, niż uwierzą, że w Meksyku wampiry
atakują ludzi, więc nie powinien ryzykować. Zauważ, że lekarz w małym miasteczku
to jedna z najbardziej rozpoznawanych osób, więc moja śmierć raczej wywołałaby
niebezpieczne dla ich bezpieczeństwa zamieszanie. Więc nie, nie zabił mnie. – Rozłożył
ręce w geście a'la „oto jestem”. – Za to zaproponował mi układ.
Powiedział, że może dać mi nieśmiertelność, w zamian za jedną obietnicę.
Spojrzałam
mu w oczy. Podejrzewałam, czego obcy wampir mógł od Sebastiena oczekiwać,
nie rozumiałam jednak, co mogło pójść nie tak. Żył, był człowiekiem; nikt go
nie zabił.
– Nie
jestem pewien, jak bardzo jesteś rozeznana w sytuacji politycznej takich
jak ty, ale wiedz, że na południu rozgrywa się prawdziwe piekło o którym
jako zwyczajni ludzie nie mamy pojęcia – oznajmił. – Tam trwa wojna, ciągła
wojna o...
– Wojna
pomiędzy różnymi wampirami, wykorzystującymi nowo narodzone wampiry, żeby
przejmować tereny na których jest najwięcej ludzi i gdzie mogą swobodnie
polować. Walczą, wielu ginie i ogólnie na miejscach ich bijatyk panuje
istny chaos – wyrecytowałam z pamięci, bez trudu przypominając sobie
historię Jaspera. – Mam ciekawych bliskich, możesz mi wierzyć. Mój wujek był
niejako prawą ręką jednej ze sprytniejszych wampirzyc, która wykorzystywała
takie armie. Więcej: szkolił ich – dodałam i pierwszy raz od dawna
zaczęłam się zastanawiać, czy Alice i Jasper jakoś sobie radzą i czy
znają sposób, żeby nas odnaleźć, skoro ja i Licavoli znacznie zakłócaliśmy
wizję mojej ciotki. – Może jestem młoda, ale nie głupia – dodałam, bo Sebastien
przyglądał mi się z taką intensywnością, że aż się zarumieniłam.
– Nie
powiedziałem, że nie – zauważył. – Ale dobrze, wiesz i to sporo ułatwia.
Nie zdziwi cię więc chyba, jeśli powiem, że wampir, który mnie odwiedził,
zaproponował mi nieśmiertelność za wzmocnienie jego armii. A ja cóż...
Zgodziłem się, ale nie myśl o mnie źle – poprosił. – Skłamałem. Widzisz,
nieśmiertelność to niezwykle pociągająca perspektywa, a ja tamtej nocy
poczułem jeszcze większą fascynację, jeśli chodzi o wasz gatunek. Liczyłem
na to, że po przemianie uda mi się uciec, a może i nawet jakoś
powstrzymać to, co działo się w okolicy, ale wszystko poszło nie tak – westchnął.
– Obiecał mi, że przyjdzie do mnie następnego dnia po północy. Ale się nie
pojawił. Później dowiedziałem się, że zginął, zdradzony przez jednego ze
swoich, który postanowił przejąć armię. Mnie zupełnie się nie interesował, jak
mógłbym jednak tak po prostu o wszystkim zapomnieć? Widzisz, planując moją
ewentualną przemianę, dużo rozmawialiśmy i zdążyłem się między innymi
dowiedzieć o Volturi, którzy... Ach, to oczywiście też wiesz? – domyślił
się, widząc moją minę. Skinęłam głową. – Dobrze, więc być może uznasz mnie za
szaleńca, ale chcę zostać wampirem. Istnieje więcej osób takich, jak ja, którzy
się dowiedzieli i próbowali uprosić rodzinę królewską o przemianę.
Zwykle wtedy unika się kary za to, że wie się o wampirach, bo po prostu
się ich intryguje – wyjaśnił. Pomyślałam o nietypowym charakterze Aro i bynajmniej
nie miałam do jego wyjaśnień zastrzeżeń. – Ale, oczywiście, Volturi nie dają
nic za darmo. Od ewentualnych przyszłych nieśmiertelnych oczekują tego, że
jakoś sobie na nieśmiertelność zasłużymy, a mnie chyba dodatkowo skreślało
to, że byłem lekarzem. – Zmarszczył brwi. – Naprawdę nie wiem, dlaczego są
uprzedzeni – westchnął.
Ja
wiedziałam, ale nie zamierzałam mu wyjaśniać, że to z powodu naszej
rodziny. Volturi od samego początku próbowali przekonać Carlisle'a, że krew
zwierzęca to prawdziwa głupota. Teraz okazało się, że jego poglądy doceniają
inne wampiry i Aro zaczynał obawiać się o potęgę, chociaż przecież
żadne z nas nie chciało pozycji, której zajmował. Nic dziwnego, że obawiał
się tego, co mógłby wnieść do społeczeństwa nieśmiertelnych Sebastien.
– Wtedy
pojawił się Lawrence. Wieści chyba szybko się rozchodzą, tym bardziej, jeśli
jakiś człowiek przeżyje wizytę w twierdzy rodziny królewskiej. Jego
propozycja była zdecydowanie prostsza, a przynajmniej tak mi się wydawało,
póki nie zaczęłaś na mnie warczeć – sprostował. – Mam się tobą zaopiekować, a jak
już urodzisz, dostanę to, czego pragnę. Wydaję mi się, że nie ma w tym, co
robię niczego złego, prawda? Zależy ci na zdrowiu dzieci – zauważył. – Nawet
nie wiesz, jak się ucieszyłem, kiedy ta dziewczyna, Kristin, mnie odnalazła i powiedziała,
że układ jest jak najbardziej aktualny i mogę już zacząć wywiązywać się ze
swojej części umowy.
Spoglądając
na to z jego perspektywy, tokowi rozumowania nie dało się nic zarzucić – jeśli
oczywiście uznać za normalny fakt, że ktoś chce zostać wampirem dla samej
nieśmiertelności. Nigdy nie rozumiałam takich ludzi, nie miałam jednak siły i chęci,
żeby teraz Sebastiena oceniać czy z nim na ten temat dyskutować. Teraz
przynajmniej wiedziałam, że jedziemy na jednym wózku, bo jakiekolwiek
nieposłuszeństwo wobec telepatów mogło skończyć się śmiercią.
Westchnęłam
i przymknęłam oczy, próbując zebrać myśli. Kiedy powieki mi opadły, miałam
naprawdę wielki problem, żeby je znów podnieść. W domu dziadek podawał mi
jakieś leki przeciwgorączkowe, które miały być dla bliźniąt bezpieczne, ale
myślałam, że nie działały, teraz jednak widziałam, że się myliłam.
– Wszystko w porządku?
– Kiedy lekarz dotknął mojej dłoni, miałam wrażenie, że jego palce są zimne,
jak u wampira. – Sama widzisz, że nie mamy interesu w tym, żeby
zrobić ci jakąkolwiek krzywdę. Chcę po prostu ci pomóc, och... – dodał, nagle
uświadamiając sobie, że nawet nie zna mojego imienia.
– Renesmee –
podpowiedziałam, zmuszając się do tego, żeby znów skupić na nim wzrok. – Mam na
imię Renesmee. – Odgarnęłam grzywkę z twarzy. – Chcesz mi pomóc? Więc daj
mi szansę, żebym jakoś się stąd wydostała – powiedziałam pod wpływem impulsu. –
Proszę, żadne z nas nie jest tutaj bezpieczne i dlatego, że chce.
Prawda jest taka, że Lawrence chce przede wszystkim moich dzieci, bo wie, że ja
jego poglądów nie poprę. A nie mogę pozwolić, żeby to on się nimi
zajmował! – Mimowolnie podniosłam głos. – Poza tym moja rodzina wciąż jest
zagrożona. Wątpię też, żebyś dał sobie radę z moją ciążą – dodałam zgodnie
z prawdą. – Mój dziadek jest lekarzem, a jednak sam nie ma pewności,
czego spodziewać się podczas porodu. Z tym, że on ma przynajmniej jad, a obawiam
się, że telepaci czy Lawrence nie mają aż takiej samokontroli, bo i jej
nie potrzebują. Proszę...
– Pomogę
ci, a oni mnie zabiją? – zapytał, kręcąc głową. – Wybacz, złotko, ale
wszyscy chcemy żyć. Jak na tę chwilę, jego oferta jest zdecydowanie lepsza,
nawet jeśli pomoc tobie byłaby bardziej moralna.
Zacisnęłam
dłonie w pięści. Cholerny
egoista!, pomyślałam. Nie dlatego, że nie chciał oddać za mnie życia, bo
tego nie oczekiwałam, ale przez wzgląd na to, że nie potrafił zrezygnować z nieśmiertelności.
– Przecież
nie chcę, żebyś tutaj zostawał – zniecierpliwiłam się. – Muszę jakoś dowiedzieć
się, gdzie jestem i przekazać tę informację bliskim. Oni będą wiedzieć, co
robić dalej – powiedziałam, chociaż wcale nie byłam tego pewna. – Ucieknij ze
mną. Pewnie znajdziesz wspólny język z Carlisle'm, będzie ci mógł sporo na
temat nieśmiertelnych powiedzieć. Jeśli chodzi o nieśmiertelność, też
mógłbyś spróbować go o to zapytać – dodałam, bynajmniej nie obiecując, że
dziadek się zgodzi. Nigdy nie przemienił kogoś, jeśli to nie było ostatecznym
wyjściem. – Tak sobie myślę, że mój narzeczony – palnęłam, dopiero po chwili
uświadamiając sobie, jak nazwałam Gabriela – chętnie sam cię ukąsi, jeśli w ten
sposób okaże wdzięczność. Jakby nie patrzeć, w twoich rękach leży teraz
los mój i moich dzieci – zauważyłam.
Sebastien
się zawahał. Spojrzałam na niego błagalnie, zupełnie jakby od jego zgody
zależało całe moje życie. W sumie chyba tak było, bo gdyby odmówił i powiedział
komuś o co prosiłam, miałabym poważny problem.
– Możemy...
– Westchnął i ponownie przeczesał włosy palcami. Chyba zawsze tak robił,
kiedy był zdenerwowany. – Możemy spróbować – westchnął. – Ale Renesmee, ja mam
tutaj niewiele więcej możliwości od ciebie. Mnie też nie pozwolono zobaczyć, co
to za miejsce – przyznał, a ja poczułam, jak nadzieja, którą zdążyłam w sobie
rozbudzić, znika. – Mogę spróbować się rozejrzeć – obiecał mi. – Jeśli coś
wymyślę, zaraz ci o tym powiem. Na razie jednak mogę pomagać ci jedynie
swoją wiedzą, więc gdybyś jednak zechciała mi powiedzieć, jak się czujesz i jaką
opiekę miałaś do tej pory, byłbym wdzięczny.
Nie ufałam
mu, ale chyba nie miałam większego wyboru, jak pozwolić mu działać.
Przynajmniej miałam pozorne wrażenie, że mogę na kogoś w tym miejscu
liczyć, a to już samo w sobie było pocieszające. Chwilę wpatrywałam
się w mężczyznę, ostatecznie decydując się zaryzykować. Prędzej bym go
zabiła, niż pozwoliła zrobić sobie dokładniejsze badanie, jeśli chodzi o ciąże,
ale powiedziałam mu, co do tej pory Carlisle podawał mi na gorączkę; musiałam
być w jak najlepszej formie, żeby w razie czego móc wykorzystać
ewentualną szansę na ucieczkę, a Sebastien mógł sobie zażyczyć
wszystkiego, jeśli chodzi o wyposażenie medyczne.
Poprawił
mnie, bo oczywiście przekręciłam nazwę, liczyło się jednak to, że wiedział o jaki
środek mi chodzi. Stwierdził, że nie powinno być większego problemu, żeby go
dla mnie zorganizował, co przyjęłam z ulgą. Jedynym problemem, jeśli
chodzi o ciążę, było teraz jedynie to, żebym się nie denerwowała i w końcu
dostała jakąś krew. Wiedziałam, że głód też ma jakiś wpływ na mój stan – może
nawet większy niż gorączka – i zaczynałam się obawiać o dzieciaki.
Tym bardziej, że chyba raczej nie miałam co tutaj liczyć na zwierzęcą osokę, a ludzkiej
za nic bym nie wzięła, bo nie mogłam mieć pewności, skąd ją brali. Carlisle'owi
ufałam, ale moim porywaczom z pewnością nie.
Zaczynałam
się właśnie zastanawiać, jak długo jeszcze mieliśmy tutaj siedzieć. Nie miałam
chęci na dalszą rozmowę, ledwo widziałam na oczy i miałam dość tego, że
Sebastien przypatruje mi się tak, jakby się zastanawiałam, kiedy będzie zmuszony
mnie reanimować. Może i wyglądałam źle, ale w jakim miałam być stanie
wyziębiona (w przeciwieństwie do mojego pokoju, tutaj było okropnie zimno),
zmęczona i spragniona krwi?
Jakby na
zawołanie, doszedł mnie dźwięk przekręcanego klucza, a chwilę później
drzwi pokoju, który – jak się dowiedziałam – miał zostać wkrótce w miarę
możliwości przystosowany do porody, otworzyły się ze skrzypnięciem. Uniosłam
głowę, spodziewając się zobaczyć Dylana albo Drake'a, ale postać stojąca w progu
zupełnie nie była do nich podobna.
Coś
ścisnęło mnie w żołądku; czułam, że szykują się kłopoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz