16 stycznia 2013

Sto dwadzieścia osiem

Renesmee
Sebastien uniósł głowę, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Bynajmniej nie wpłynęło to na moją postawę – wciąż patrzyłam się na niego, gotowa zaatakować, gdyby tylko dał mi po temu powody. Pokaźnych rozmiarów brzuch co prawda ograniczał w znacznym stopniu moje ruchy, złe to był tylko człowiek, więc powinnam sobie poradzić.
– Panienka powinna się uspokoić – odezwał się w końcu w miarę spokojnym głosem, chociaż wyczułam w nich odrobinę niepokoju. – To na pewno nie jest dobre dla dziecka.
– Dzieci – poprawiłam machinalnie, całkowicie zdezorientowana tym, jak mnie nazwał. Panienka? Niewiele lepsze od Gabrielowego „dziewojo”, które zawsze mnie rozbrajało. – Nawet nie próbuj się do mnie zbliżać – dodałam, usiłując nie pozwolić, żeby myśl o ukochanym mnie zdekoncentrowała.
– Tym bardziej – stwierdził, jakby nie dosłyszał moich ostatnich słów. – Nie mam złych zamiarów. Chcę po prostu pomóc, więc przynajmniej porozmawiamy – zasugerował. – Jeśli mam być przy porodzie…
– Dziękuję bardzo, mam już lekarza prowadzącego – warknęłam, cofając się aż po same drzwi. Przez cały czas nie spuszczałam wzroku z Sebastiena, ale on po prostu stał spokojnie w tym samym miejscu, w którym go zastałam.
Nagle poczułam silne kopnięcie gdzieś u dołu brzucha. Jęknęłam i zgięłam się wpół, jedną ręką przytrzymując się ściany, a drugą dotykając brzucha; czule pogładziłam miejsce, w którym poczułam ból.
– Już, już… – wydyszałam, zaciskając zęby. – Mama już jest spokojna – zapewniłam dzieci, starając się oddychać miarowo, żeby maluchy się uspokoiły.
Sebastiena przestąpił z nogi na nogę, jakby walcząc z samym sobą. W końcu spojrzał na mnie zrezygnowany i zaryzykował:
– Czy bardzo zaryzykuję, jeśli spróbuję panience pomóc usiąść?
Zazgrzytałam zębami.
– Przestań mówić do mnie „panienko” – zirytowałam się i zaraz znów jęknęłam, emocjonalną reakcję przykładając bólem.
– Przepraszam, trudno mi po prostu stwierdzić ile masz lat. Wszyscy, których do tej pory poznałem, żyli w czasach, kiedy…
– Jestem młodsza od ciebie – przerwałam mu, bynajmniej nie zamierzając dodawać, że jeszcze nie powinno mnie na świecie być. – Nie wiem, poradzę sobie – dodałam i jakby na przekór moim słowom, zachwiałam się, bo zakręciło mi się w głowie.
Sebastien zareagował w jak najbardziej naturalny sposób i po prostu niewiele myśląc, podszedł bliżej i chwyciwszy mnie za ramiona, pomógł mi utrzymać równowagę. Zauważyłam, że drgnął, kiedy musnął palcami moją rozpaloną skórę; Carlisle wiedział, że zawsze mam lekko podwyższoną temperaturę, więc gorączka, która mogłaby człowieka zabić, jest dla mnie czymś normalnym, dla ludzkiego lekarza jednak musiałam być chyba jakimś ewenementem.
Powstrzymał się od komentarza, być może nie cucąc ryzykować, że skoro jestem tak blisko, spróbuję się bronić i zębami rozerwę mu gardło. Mrucząc coś o tym, że mam głęboko oddychać, zsunął mi z ramion kurtkę Gabriela, po czym rozłożył ją na ziemi i pomógł mi usiąść. Cóż, przynajmniej brał pod uwagę to, że siedzenie na zimnej podłodze mogłoby zaszkodzić Ali i Damienowi, więc nie miałam mu nic do zarzucenia.
Usiadł naprzeciwko mnie, w lekkim oddaleniu i po prostu mnie obserwował. Nie zwracałam na niego większej uwagi, skupiając się na oddychaniu i nieświadomie podporządkowując się do rad, których mi w tej kwestii udzielił. Brzuch już mnie nie bolał, więc zakładałam, że dzieci się uspokoiły.
– W porządku? – zaryzykował znowu Sebastien; zachowywał się tak, jakby miał do czynienia z dzikim zwierzęciem, co nawet mnie nie dziwiło, bo Instynktownie tak reagowałam.
– O… Tak, już tak – przyznałam, obejmując brzuch. Oparłam się plecami o ścianę, przyciskając rozpalony policzek do jej zimnej powierzchni. – Dzięki – dodałam po chwili zastanowienia.
Chyba zobaczył w tym szansę na porozumienie, bo odezwał się ponownie, tym razem nieco bardziej śmiałym tonem:
– Posłuchaj, nie jestem tutaj po to, żeby cię skrzywdzić. Źle się czujesz, a przynajmniej tak wyglądasz, moim zadaniem, jest ci pomóc – wyjaśnił. Pokręciłam jedynie głową – Panien… Znaczy, po prostu mi zaufaj. Nie jestem na tyle głupi, żeby cię skrzywdzić, poza tym obowiązuje mnie przysięga Hipokratesa – dodał, a ja zapragnęłam roześmiać się histerycznie.
Doskonale, zorganizowali mi faceta, który podchodził do swojego zawodu w tak szablonowy sposób – mógł się mnie bać, nawet mną brzydzić, ale zamierzał pomóc z powodu lekarskiej przysięgi. Albo raczej dlatego, że bal się o swoje życie! Tym bardziej zaczęłam szanować dziadka, który pomógłby najgorszemu wrogowi, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Prędzej się pochlastam, niż skorzystam z twojej pomocy – skrzywiłam się. – Mój dziadek jest lekarzem i to on się mną zajmuje, więc… – dodałam i miałam już mu powiedzieć, gdzie może sobie wsadzić tę swoją przysięgę, kiedy przerwał mi niemal błagalnie:
– Posłuchaj, jedziemy na jednym wózku. Z tym, że ty nie skończywszy jako przekąska, jeśli coś pójdzie nie tak – jęknął, a ja pierwszy raz w jego głosie poczułam prawdziwy strach. – Obiecali mi… A zresztą nieważne, ale przy twoim podejściu jestem z góry skazany na śmierć.
– Czekaj, czekaj. – Myślałam wolniej i ciężko było mi zebrać myśli, ale mimo wszystko jeszcze kojarzyłam fakty. – Więc jesteś tutaj z własnej woli? Kto normalny układa się z wampirami? – zapytałam z niedowierzaniem; pominęłam już pytanie o to, skąd o nas wiedział.
Zaśmiał się smutno.
– Głupia ambicja – przyznał w końcu. – Widzisz, przez jakoś czas pracowałem w szpitalu w małej wiosce, niedaleko Meksyku. Nie podam ci nazwy, bo pewnie o tak miejsca nie znasz, poza tym nie wydaje mi się, żebyś była w stanie przyswajać nieistotne informacje – stwierdził, spoglądając na mnie badawczo. Pomyślałam, że to chyba to skrzywienie zawodowe – źle się czułam, więc tak czy inaczej traktował mnie jako potencjalną pacjentkę. – Tak czy inaczej, to tam pierwszy raz zetknąłem się z wampirami. Zaczęło się od tajemniczych zniknięć, potem znajdowano coraz więcej ciał i chyba nie muszę ci mówić, co było charakterystyczną przyczyną, wiążącą wszystkie te przypadki, co?
– Brak krwi albo rozerwane gardło – powiedziałam, tym samym odpowiadając twierdząco na jego pytanie.
– Dokładnie – pochwalił, jakby był profesorem, a ja zdolną studentką. Pomińmy już to, że mówił mi o czymś, co było dla mnie oczywiste, skoro w połowie byłam nieśmiertelną. – Wiesz, z natury lubiłem się we wszystko wtrącać, więc i teraz zacząłem węszyć, próbując ustalić przynajmniej przyczynę tych zgonów. Teoria tak licznych i brutalnych ataków zwierząt już ludziom nie wystarczała, a i ja nie wierzyłem w to, co mówiłem, stawiając diagnozy. – Uśmiechnął się blado. – Może to ci się wydać dziwne, ale moja babka była z pochodzenia Indianką. Pielęgnowała tradycję, a więc i stare legendy, których oczywiście nikt w mojej rodzinie nie brał na poważnie. Byłem z natury realistą, więc stare zabobony bardzo mnie bawiły i podobnie jak znamienita część społeczeństwa, miałem swoją babkę za dziwaczkę.
– Mój przyjaciel jest z plemienia Quileute, więc podejrzewam, co masz na myśli – mruknęłam, bo mama opowiadała mi, że to Jake naprowadził ją na trop wampirów, nieświadomie oczywiście. Gdybym nie była w połowie wampirem, a mój przyjaciel nie biegał pod postacią olbrzymiego wilka, sama pewnie podchodziłabym dość sceptycznie do podań jego plemienia. – Babka opowiadała ci o zimnych ludziach, mylę się? – zapytałam, chcąc jak najszybciej przejść do sedna, bo zmęczenie powoli dawało o sobie znaki i nie marzyłam o niczym, prócz powrotu do łóżka.
– Chyba tak to się tłumaczy. W języku jej plemienia brzmiało to bardzo śmiesznie i nawet nie potrafię tego powtórzyć – przyznał. Teraz już raczej nie było mu do śmiechu. – Tak czy inaczej, wtedy przypomniałem sobie niektóre z jej historii i chociaż to było pozornie głupie, zacząłem się zastanawiać. Przynajmniej miałem jakiś punkt zaczepienia; wiedziałem, czego prawdopodobnie szukam, więc pozostawało jedynie pozbierać do kupy to, co wszyscy do tej pory ignorowali.
– I znalazłeś je? – upewniłam się. – Znalazłeś wampiry? – dodałam z niedowierzaniem, bo przecież było bardzo mało nieśmiertelnych, którzy tak jak ja czy moja rodzina byli w stanie funkcjonować w normalnej społeczności i pokazywali się publicznie. To, co mówił, pasowało raczej do nowo narodzonego, a może nawet całej grupy.
– Niekoniecznie – przyznał. – Raczej to one znalazły mnie. To chyba był ich dowódca, jeśli oczywiście istnieje u was taki podział. Bynajmniej odniosłem wrażenie, że jest najbardziej doświadczony, skoro zorientował się, że mogę coś podejrzewać. Przyszedł do mnie w nocy i bynajmniej nie mogę powiedzieć, żeby to było przyjemne spotkanie, tym bardziej, że wzorowałem się raczej na dziele Stokera i w jakimś stopniu naiwnie wierzyłem, że wampiry faktycznie muszą zostać zaproszone, żeby wejść do środka. – Zaśmiał się nerwowo, teraz ubolewając nad własną głupotą. – Chyba wiesz najlepiej, że jak już się spojrzy takiemu wampirowi w oczy, można wręcz dostać zawału, bo po prostu wie się, że już jest się martwym. Pomijając już tę niezwykłą urodę, której – nawiasem mówiąc – tobie również nie brakuje.
Wywróciłam oczami. Bram Stoker i „Dracula”, jako encyklopedia wiedzy na temat wampirów? Chciało mi się śmiać, nawet jeśli w obecnej sytuacji zupełnie miałam nastroju, nie wspominając już o siłach. Wzmianka o mojej urodzie zaś, jednocześnie wprawiła mnie w zakłopotanie i spowodowała, że moje myśli powędrowały wprost do Gabriela, co niestety nie było dobrą alternatywą.
Tak bardzo tęskniłam...
– Ale nie umarłeś – podjęłam temat, chcąc szybko zająć czymś myśli. – Czego od ciebie chciał? – zapytałam.
Zamrugał, jakby na moment również sięgnął pamięcią do czegoś odległego, po czym pośpiesznie ciągnął dalej:
– Myślę, że początkowo miał w planach mnie zabić, ale się rozmyślił. Stwierdził, że prędzej uznają mnie za szalonego, niż uwierzą, że w Meksyku wampiry atakują ludzi, więc nie powinien ryzykować. Zauważ, że lekarz w małym miasteczku to jedna z najbardziej rozpoznawanych osób, więc moja śmierć raczej wywołałaby niebezpieczne dla ich bezpieczeństwa zamieszanie. Więc nie, nie zabił mnie. – Rozłożył ręce w geście a'la „oto jestem”. – Za to zaproponował mi układ. Powiedział, że może dać mi nieśmiertelność, w zamian za jedną obietnicę.
Spojrzałam mu w oczy. Podejrzewałam, czego obcy wampir mógł od Sebastiena oczekiwać, nie rozumiałam jednak, co mogło pójść nie tak. Żył, był człowiekiem; nikt go nie zabił.
– Nie jestem pewien, jak bardzo jesteś rozeznana w sytuacji politycznej takich jak ty, ale wiedz, że na południu rozgrywa się prawdziwe piekło o którym jako zwyczajni ludzie nie mamy pojęcia – oznajmił. – Tam trwa wojna, ciągła wojna o...
– Wojna pomiędzy różnymi wampirami, wykorzystującymi nowo narodzone wampiry, żeby przejmować tereny na których jest najwięcej ludzi i gdzie mogą swobodnie polować. Walczą, wielu ginie i ogólnie na miejscach ich bijatyk panuje istny chaos – wyrecytowałam z pamięci, bez trudu przypominając sobie historię Jaspera. – Mam ciekawych bliskich, możesz mi wierzyć. Mój wujek był niejako prawą ręką jednej ze sprytniejszych wampirzyc, która wykorzystywała takie armie. Więcej: szkolił ich – dodałam i pierwszy raz od dawna zaczęłam się zastanawiać, czy Alice i Jasper jakoś sobie radzą i czy znają sposób, żeby nas odnaleźć, skoro ja i Licavoli znacznie zakłócaliśmy wizję mojej ciotki. – Może jestem młoda, ale nie głupia – dodałam, bo Sebastien przyglądał mi się z taką intensywnością, że aż się zarumieniłam.
– Nie powiedziałem, że nie – zauważył. – Ale dobrze, wiesz i to sporo ułatwia. Nie zdziwi cię więc chyba, jeśli powiem, że wampir, który mnie odwiedził, zaproponował mi nieśmiertelność za wzmocnienie jego armii. A ja cóż... Zgodziłem się, ale nie myśl o mnie źle – poprosił. – Skłamałem. Widzisz, nieśmiertelność to niezwykle pociągająca perspektywa, a ja tamtej nocy poczułem jeszcze większą fascynację, jeśli chodzi o wasz gatunek. Liczyłem na to, że po przemianie uda mi się uciec, a może i nawet jakoś powstrzymać to, co działo się w okolicy, ale wszystko poszło nie tak – westchnął. – Obiecał mi, że przyjdzie do mnie następnego dnia po północy. Ale się nie pojawił. Później dowiedziałem się, że zginął, zdradzony przez jednego ze swoich, który postanowił przejąć armię. Mnie zupełnie się nie interesował, jak mógłbym jednak tak po prostu o wszystkim zapomnieć? Widzisz, planując moją ewentualną przemianę, dużo rozmawialiśmy i zdążyłem się między innymi dowiedzieć o Volturi, którzy... Ach, to oczywiście też wiesz? – domyślił się, widząc moją minę. Skinęłam głową. – Dobrze, więc być może uznasz mnie za szaleńca, ale chcę zostać wampirem. Istnieje więcej osób takich, jak ja, którzy się dowiedzieli i próbowali uprosić rodzinę królewską o przemianę. Zwykle wtedy unika się kary za to, że wie się o wampirach, bo po prostu się ich intryguje – wyjaśnił. Pomyślałam o nietypowym charakterze Aro i bynajmniej nie miałam do jego wyjaśnień zastrzeżeń. – Ale, oczywiście, Volturi nie dają nic za darmo. Od ewentualnych przyszłych nieśmiertelnych oczekują tego, że jakoś sobie na nieśmiertelność zasłużymy, a mnie chyba dodatkowo skreślało to, że byłem lekarzem. – Zmarszczył brwi. – Naprawdę nie wiem, dlaczego są uprzedzeni – westchnął.
Ja wiedziałam, ale nie zamierzałam mu wyjaśniać, że to z powodu naszej rodziny. Volturi od samego początku próbowali przekonać Carlisle'a, że krew zwierzęca to prawdziwa głupota. Teraz okazało się, że jego poglądy doceniają inne wampiry i Aro zaczynał obawiać się o potęgę, chociaż przecież żadne z nas nie chciało pozycji, której zajmował. Nic dziwnego, że obawiał się tego, co mógłby wnieść do społeczeństwa nieśmiertelnych Sebastien.
– Wtedy pojawił się Lawrence. Wieści chyba szybko się rozchodzą, tym bardziej, jeśli jakiś człowiek przeżyje wizytę w twierdzy rodziny królewskiej. Jego propozycja była zdecydowanie prostsza, a przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie zaczęłaś na mnie warczeć – sprostował. – Mam się tobą zaopiekować, a jak już urodzisz, dostanę to, czego pragnę. Wydaję mi się, że nie ma w tym, co robię niczego złego, prawda? Zależy ci na zdrowiu dzieci – zauważył. – Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem, kiedy ta dziewczyna, Kristin, mnie odnalazła i powiedziała, że układ jest jak najbardziej aktualny i mogę już zacząć wywiązywać się ze swojej części umowy.
Spoglądając na to z jego perspektywy, tokowi rozumowania nie dało się nic zarzucić – jeśli oczywiście uznać za normalny fakt, że ktoś chce zostać wampirem dla samej nieśmiertelności. Nigdy nie rozumiałam takich ludzi, nie miałam jednak siły i chęci, żeby teraz Sebastiena oceniać czy z nim na ten temat dyskutować. Teraz przynajmniej wiedziałam, że jedziemy na jednym wózku, bo jakiekolwiek nieposłuszeństwo wobec telepatów mogło skończyć się śmiercią.
Westchnęłam i przymknęłam oczy, próbując zebrać myśli. Kiedy powieki mi opadły, miałam naprawdę wielki problem, żeby je znów podnieść. W domu dziadek podawał mi jakieś leki przeciwgorączkowe, które miały być dla bliźniąt bezpieczne, ale myślałam, że nie działały, teraz jednak widziałam, że się myliłam.
– Wszystko w porządku? – Kiedy lekarz dotknął mojej dłoni, miałam wrażenie, że jego palce są zimne, jak u wampira. – Sama widzisz, że nie mamy interesu w tym, żeby zrobić ci jakąkolwiek krzywdę. Chcę po prostu ci pomóc, och... – dodał, nagle uświadamiając sobie, że nawet nie zna mojego imienia.
– Renesmee – podpowiedziałam, zmuszając się do tego, żeby znów skupić na nim wzrok. – Mam na imię Renesmee. – Odgarnęłam grzywkę z twarzy. – Chcesz mi pomóc? Więc daj mi szansę, żebym jakoś się stąd wydostała – powiedziałam pod wpływem impulsu. – Proszę, żadne z nas nie jest tutaj bezpieczne i dlatego, że chce. Prawda jest taka, że Lawrence chce przede wszystkim moich dzieci, bo wie, że ja jego poglądów nie poprę. A nie mogę pozwolić, żeby to on się nimi zajmował! – Mimowolnie podniosłam głos. – Poza tym moja rodzina wciąż jest zagrożona. Wątpię też, żebyś dał sobie radę z moją ciążą – dodałam zgodnie z prawdą. – Mój dziadek jest lekarzem, a jednak sam nie ma pewności, czego spodziewać się podczas porodu. Z tym, że on ma przynajmniej jad, a obawiam się, że telepaci czy Lawrence nie mają aż takiej samokontroli, bo i jej nie potrzebują. Proszę...
– Pomogę ci, a oni mnie zabiją? – zapytał, kręcąc głową. – Wybacz, złotko, ale wszyscy chcemy żyć. Jak na tę chwilę, jego oferta jest zdecydowanie lepsza, nawet jeśli pomoc tobie byłaby bardziej moralna.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Cholerny egoista!, pomyślałam. Nie dlatego, że nie chciał oddać za mnie życia, bo tego nie oczekiwałam, ale przez wzgląd na to, że nie potrafił zrezygnować z nieśmiertelności.
– Przecież nie chcę, żebyś tutaj zostawał – zniecierpliwiłam się. – Muszę jakoś dowiedzieć się, gdzie jestem i przekazać tę informację bliskim. Oni będą wiedzieć, co robić dalej – powiedziałam, chociaż wcale nie byłam tego pewna. – Ucieknij ze mną. Pewnie znajdziesz wspólny język z Carlisle'm, będzie ci mógł sporo na temat nieśmiertelnych powiedzieć. Jeśli chodzi o nieśmiertelność, też mógłbyś spróbować go o to zapytać – dodałam, bynajmniej nie obiecując, że dziadek się zgodzi. Nigdy nie przemienił kogoś, jeśli to nie było ostatecznym wyjściem. – Tak sobie myślę, że mój narzeczony – palnęłam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, jak nazwałam Gabriela – chętnie sam cię ukąsi, jeśli w ten sposób okaże wdzięczność. Jakby nie patrzeć, w twoich rękach leży teraz los mój i moich dzieci – zauważyłam.
Sebastien się zawahał. Spojrzałam na niego błagalnie, zupełnie jakby od jego zgody zależało całe moje życie. W sumie chyba tak było, bo gdyby odmówił i powiedział komuś o co prosiłam, miałabym poważny problem.
– Możemy... – Westchnął i ponownie przeczesał włosy palcami. Chyba zawsze tak robił, kiedy był zdenerwowany. – Możemy spróbować – westchnął. – Ale Renesmee, ja mam tutaj niewiele więcej możliwości od ciebie. Mnie też nie pozwolono zobaczyć, co to za miejsce – przyznał, a ja poczułam, jak nadzieja, którą zdążyłam w sobie rozbudzić, znika. – Mogę spróbować się rozejrzeć – obiecał mi. – Jeśli coś wymyślę, zaraz ci o tym powiem. Na razie jednak mogę pomagać ci jedynie swoją wiedzą, więc gdybyś jednak zechciała mi powiedzieć, jak się czujesz i jaką opiekę miałaś do tej pory, byłbym wdzięczny.
Nie ufałam mu, ale chyba nie miałam większego wyboru, jak pozwolić mu działać. Przynajmniej miałam pozorne wrażenie, że mogę na kogoś w tym miejscu liczyć, a to już samo w sobie było pocieszające. Chwilę wpatrywałam się w mężczyznę, ostatecznie decydując się zaryzykować. Prędzej bym go zabiła, niż pozwoliła zrobić sobie dokładniejsze badanie, jeśli chodzi o ciąże, ale powiedziałam mu, co do tej pory Carlisle podawał mi na gorączkę; musiałam być w jak najlepszej formie, żeby w razie czego móc wykorzystać ewentualną szansę na ucieczkę, a Sebastien mógł sobie zażyczyć wszystkiego, jeśli chodzi o wyposażenie medyczne.
Poprawił mnie, bo oczywiście przekręciłam nazwę, liczyło się jednak to, że wiedział o jaki środek mi chodzi. Stwierdził, że nie powinno być większego problemu, żeby go dla mnie zorganizował, co przyjęłam z ulgą. Jedynym problemem, jeśli chodzi o ciążę, było teraz jedynie to, żebym się nie denerwowała i w końcu dostała jakąś krew. Wiedziałam, że głód też ma jakiś wpływ na mój stan – może nawet większy niż gorączka – i zaczynałam się obawiać o dzieciaki. Tym bardziej, że chyba raczej nie miałam co tutaj liczyć na zwierzęcą osokę, a ludzkiej za nic bym nie wzięła, bo nie mogłam mieć pewności, skąd ją brali. Carlisle'owi ufałam, ale moim porywaczom z pewnością nie.
Zaczynałam się właśnie zastanawiać, jak długo jeszcze mieliśmy tutaj siedzieć. Nie miałam chęci na dalszą rozmowę, ledwo widziałam na oczy i miałam dość tego, że Sebastien przypatruje mi się tak, jakby się zastanawiałam, kiedy będzie zmuszony mnie reanimować. Może i wyglądałam źle, ale w jakim miałam być stanie wyziębiona (w przeciwieństwie do mojego pokoju, tutaj było okropnie zimno), zmęczona i spragniona krwi?
Jakby na zawołanie, doszedł mnie dźwięk przekręcanego klucza, a chwilę później drzwi pokoju, który – jak się dowiedziałam – miał zostać wkrótce w miarę możliwości przystosowany do porody, otworzyły się ze skrzypnięciem. Uniosłam głowę, spodziewając się zobaczyć Dylana albo Drake'a, ale postać stojąca w progu zupełnie nie była do nich podobna.
Coś ścisnęło mnie w żołądku; czułam, że szykują się kłopoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa