Renesmee
♪ Carter Burwell – „Bella's Lullaby”
Sen był mieszaniną
pozbawionych sensu obrazów, których nie potrafiłam zinterpretować. Nawet
wiedząc, że zasnęłam, nie byłam w stanie zapanować nad otaczającą mnie
rzeczywistością, miałam poza tym pewność, że po przebudzeniu nie będę w stanie
przywołać niczego z tej plątaniny uczuć i obrazów, nie starałam się
więc nawet próbować ich zrozumieć.
Kiedy do
mojej podświadomości wdarła się muzyka, jeszcze długo byłam przekonana, że
śpię. Kojące dźwięki sprawiały, że jak najbardziej byłam bliska tego, żeby
ponownie odpłynąć, tym bardziej, że melodia była aż nadto znajoma i mi
bliska, bo słyszałam ją niejednokrotnie – ulubiony utwór Esme. Jakby w odpowiedzi
na moje myśli, dźwięki płynnie się zmieniły, przechodząc w „Kołysankę
Belli”, co tak bardzo przypomniało mi o domu, że omal się nie popłakałam;
zamarłam w bezruchu, bojąc się, że kiedy stracę koncentrację, sen znowu
się zmieni, czego bardzo nie chciałam.
Z tym, że
to nie był sen. Kiedy w końcu sobie to uświadomiłam, niepewnie otworzyłam
oczy i zaraz je zamknęłam. W salonie co prawda było ciemno, więc nie
drażniło mnie światło – po prostu nie mogłam uwierzyć, że tata faktycznie
siedzi przy fortepianie i jakby nigdy nic wygrywa jakże znajome mi
melodie. Wciąż z nadmierną dokładnością pamiętałam szał w jego oczach
oraz trzask pękającej barierki schodów przez którą wypadli on i Gabriel,
podczas walki.
Wolniejszy i mający
w sobie coś uspokajającego fragment granego utworu pozwolił mi się
uspokoić. Raz jeszcze zaryzykowałam się otworzy oczy; spojrzenia moje i Edwarda
się spotkały, ale nie dostrzegłam w jego postawie nic z wyjątkiem
troski. Przez moment nawet pomyślałam, że wszystko co działo się od momentu,
kiedy Gabriel przyprowadził mnie z lasu było snem i mimowolnie
spojrzałam na brzuch; nie, delikatnie zaokrąglenie nie budziło żadnych
wątpliwości co do tego, że byłam w ciąży.
Przez twarz
taty przemknął cień, szybko jednak się uspokoił i nie zareagował na moje
myśli. Obserwując mnie kątem oka, nie przerywał gry, oboje więc milczeliśmy.
Zauważyłam, że kiedy spałam, ktoś okrył mnie jakimś kocem, zwinęłam się więc
pod okryciem w kłębek i po prostu słuchałam, na kilka cudownych minut
zapominając o wszystkich problemach. W grze Edwarda było coś aż nadto
znajomego i kojarzącego mi się z dobrymi momentami, dlatego poczułam
się nagle jak w domu, bezpieczna i po prostu kochana.
Pod wpływem
nagłego impulsu spróbowałam się podnieść, co nie było najlepszym pomysłem, bo
wciąż miałam gorączkę i czułam się słabo. Zignorowałam zawroty głowy oraz
ostrzegawcze spojrzenie taty, nakazujące mi wrócić na miejsce i odpoczywać,
po czym nieco chwiejnym krokiem podeszłam do niego, siadając u jego boku
na dość wąskiej ławeczce.
Wywrócił
oczami, po czym objął mnie jedną ręką, co bynajmniej nie odbiło się na stylu
jego gry. Wtuliłam się w jego tors, nie potrzebując w tym momencie
jakichkolwiek słów, odnośnie tego, co wcześniej się wydarzyło; oboje po prostu
wiedzieliśmy i to nam wystarczyło.
Właściwie
zapomniałam o tym, że z powodu osłabienia siedzenie nie jest dla mnie
dobrym rozwiązaniem. Przez chwilę trwałam, wtulona w tatę, po chwili
jednak otworzyłam oczy i wyprostowałam się. Zerknęłam na niego niepewnie, a nie
napotkawszy żadnego oporu, również ułożyłam palce na klawiszach i pierwszy
raz od dawna zaczęłam grać. Przez moment poczułam się tak, jak wtedy, kiedy
mając zaledwie kilka miesięcy, uczyłam się gry na fortepianie; zawsze siadałam
obok niego i grywaliśmy razem. Początkowo jedynie powtarzałam to, co
robił, kiedy zaś opanowałam melodię, graliśmy razem i to było wspaniałe.
Tym razem
też tak był, choć tak wiele się zmieniło. Nawet nie zorientowałam się, kiedy po
prostu się rozpłakałam; obraz mi się rozmazał, a spod palców wyszło kilka
nieskładnych dźwięków. Poczułam, jak wokół mnie zaciskają się lodowate, znajome
ramiona, kiedy Edward przygarnął mnie do siebie, szepcąc coś uspokajająco i powtarzając,
że to, co się stało, nie ma najmniejszego znaczenia.
Dał mi
chwilę, żebym się uspokoiła. Teraz przynajmniej wiedziałam, dlaczego chwilami
reaguję aż tak gwałtownie, co nie zmieniało faktu, że nawet bez szalejących
hormonów nie byłabym w stanie spokojnie zachować się w takiej
sytuacji. Nieznacznie tylko uspokojona, przywarłam do niego jeszcze mocniej,
bojąc się, że z powodu mojej decyzji będzie na mnie zły albo odejdzie.
Pogłaskał
mnie po głowie i ucałował w czoło.
– Trudno,
żebym nie był na was zły – szepnął mi do ucha. – Jesteś jeszcze dzieckiem,
Nessie. Poza tym sama opowiadałaś nam, jak ciężka była ciąża dla Belli, a wtedy
mieliśmy pod ręką więcej technicznych możliwości, żeby jakoś utrzymać ją przy
życiu. Ja wiem, że jesteś silniejsza – dodał, bo otworzyłam usta, żeby coś
powiedzieć – ale to nie zmienia faktu, że się o ciebie martwię. Może
niepotrzebnie, ale jesteś moją córką i nie potrafię tego zmienić –
westchnął.
Milczałam,
po prostu nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czułam się przy tacie bezpieczna i przede
wszystkim ulżyło mi, że przyszedł i po prostu przy mnie był – to, że był
zły, na Gabriela przede wszystkim, nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
– Bliźnięta
– powiedział nagle. – Nie dość, że mając zaledwie ponad dwadzieścia lat okazało
się, że mam córkę, teraz na dodatek robisz ze mnie dziadka – jęknął, a ja
uśmiechnęłam się blado. – Jak się czujesz? – zapytał biorąc mnie za rękę i krótko
całując wierzch mojej dłoni; dopiero wtedy zauważyłam wbity w nią wenflon i skrzywiłam
się. – Hej, teraz musisz grzecznie słuchać Carlisle’a, słonko – upomniał mnie, a ja
chcąc nie chcąc przyznałam mu rację.
Przestałam
myśleć o igle, skupiając się na pytaniu, które mi zadał. Zastanowiłam się
chwile, próbując ocenić swój stan, zarówno fizyczny jak i psychiczny.
– Jestem
zmęczona – powiedziałam w końcu. – No i trochę mi gorąco, ale to nic
takiego – zapewniłam pośpiesznie. – Poza tym chyba wszystko w porządku.
Już mnie nie mdli – dodałam.
Tata skinął
głową, po czym delikatnie wziął mnie na ręce, ponownie układając na kanapie.
Nie wypuszczał mnie z objęć i choć dotyk lodowatej skóry był
nieprzyjemny, jednocześnie przynosił mu ulgę.
– Carlisle
nie może ci podać nic na zbicie gorączki, dlatego musimy sobie poradzić inaczej
– stwierdził pogodnie. – Musisz nam mówić o wszystkim, wiesz? – upewnił
się. – Wiesz dobrze, że czułbym się najpewniej, gdyby Carlisle dał mi
gwarancję, że nic ci nie grozi, ale tak się nie da. Jasne, mógłby zrobić ci
zabieg, ale dobrze wiem, że nigdy byś nam tego nie wybaczyła, nie wspominając
już o tym, że dzieciaki sobie na to nie zasłużył. – Przytulił mnie
mocniej. – Nie powinniśmy byli do tego dopuścić…
– Ale nie
zostawisz mnie, prawda? – zapytałam pod wpływem impulsu, wystraszona jego ostatnimi
słowami.
– Oczywiście,
że nie – żachnął się. – Wszystko będzie dobrze. Czasu już się nie cofnie, a teraz
najważniejsze jest twoje zdrowie – uciął. – Wciąż nie do końca to do mnie
dociera i nie da się ukryć, że wciąż mnie nosi, kiedy sobie o tym pomyśle,
ale Carlisle jasno dał mi do zrozumienia, że osobiście mnie wyrzuci, jeśli
przeze mnie będziesz się denerwowała. Podejrzewam, że gdybym sam zdecydował się
dla twojego dobra usunąć, tym bardziej byś się denerwowała, dlatego tym
bardziej muszę się z tym oswoić. – Zlustrował wzrokiem moją twarz; jego
złociste oczy błyszczały gniewem, zaraz jednak wyparła go troska. – Powinnaś
odpocząć. Zaniosę cię do pokoju, dobrze? – zaproponował i nie czekając na
jakąkolwiek odpowiedź, delikatnie wziął mnie na ręce.
Nie
chciałam być przez cały czas zmuszona do leżenia w łóżku, ale nie
zaprotestowałam, nie chcąc denerwować taty. Wiedziałam, że wciąż ledwo
powstrzymywał gniew i z trudem zmuszał się do zaakceptowania mojej
ciąży, ale byłam wdzięczna za same intencje. Potrzebowałam go, zamierzałam więc
udowodnić mu, że dzieci wcale mi nie zagrażają, posłusznie więc wtuliłam się w jego
tors i pozwoliłam zabrać się na górę.
– A co
z tobą i Gabrielem? – zapytałam jeszcze, kiedy kładł mnie do łóżka;
cały czas siedział przy mnie, głaskając mnie po lokach i przykładając
lodowatą dłoń do mojego rozpalonego czoła.
Zmrużył
gniewnie oczy.
– Dla jego
dobra, lepiej żeby mi się na razie na oczy nie pokazywał – odparł.
Zasnęłam,
myśląc przede wszystkim o tym, co było dobre i starają się nie
przypominać sobie, że mój ukochany i ojciec w każdej chwili mogą się
przypadkiem pozabijać.
Dziadek cały czas kazał mi
leżeć – przynajmniej niekoniecznie w łóżku, mogłam więc wyrwać się z pokoju,
co mi odpowiadało, nawet jeżeli sprowadzało się do leżenia na kanapie w salonie.
Jak na razie wszystko wydawało się być w porządku, choć przynajmniej kilka
dwa razy dziennie robiło mi się niedobrze i wymiotowałam. Nawet Esme
stwierdziła, że to nic takiego, bo mdłości są czymś normalnym podczas ciąży i nie
powinnam się nimi martwić.
Właściwie
spałam więcej niż byłam przytomna, co mnie irytowało; byłam niczym wypompowana
dętka, na dodatek coraz grubsza, bo po mniej więcej tygodniu brzuch miałam
wyraźnie większy; Carlisle twierdził, że wygląda to na trzeci, może czwarty
miesiąc. Nie potrafił jedynie powiedzieć, dlaczego cały czas nie puszczała mnie
gorączka, uznał jednak, że skoro zaczynałam się do niej przyzwyczajać, a temperatura
utrzymywała się na jednym poziomie, prawdopodobnie nie było to czymś, co
mogłoby mi w jakimkolwiek stopniu zagrozić.
Moje ciało
zdawało się przystosowywać do ciąży, bo już nie czułam się już aż tak bardzo
słaba, choć to mogło być akurat efektem ludzkiej krwi, którą z lekkim
oporem w końcu zaczął podawać mi doktor. Oczywiście miałam również ochotę
na ludzkie produkty, a Gabriel z radością dla mnie gotował, ale takie
przyjemności niestety najczęściej kosztowały mnie kolejne mdłości; jedynie krew
przyjmowała się w pełni, dziadek więc zaczął pilnować, żebym przyjmowała
odpowiednie dawki.
Co było
dziwne, choć potrzebowałam ludzkiej posoki i w normalnym wypadku
powinnam wręcz się na nią rzucać, płyn wcale nie smakował mi tak bardzo, jak
można by się spodziewać. Miałam różne zachcianki, raz faktycznie pragnąc krwi,
by po chwili nabrać ochoty na coś jak najbardziej ludzkiego; choć miałam
pojęcie, że zmiany preferencji żywieniowych mają związek z ciążą, nie
potrafiłam pozbyć się wrażenia, że coś mimo wszystko jest nie tak i powinnam
się nad tym zastanowić.
Poza tym
ciągle dręczyły mnie sny, w których pojawiała się ta dziwna, ciemnowłosa
dziewczynka; nadal pozostawiałam je w sekrecie, próbując zrozumieć, co
mają one właściwie oznaczać. Wiedziałam już, że jestem w ciąży – nocne
majaki powinny już zniknąć.
Gabriel
wspierał mnie całym sobą za co byłam mu naprawdę wdzięczna, choć cały czas
widziałam w jego oczach smutek. Myślał o swoich rodzicach, nawet
jeśli starał się to przede mną ukryć; cieszył się moją ciążą – wciąż dotykał
mojego brzucha, głaskał mnie i przytulał, powtarzając jak bardzo kocha na
wszystkich – a jednak byłam świadoma, że boi się tego, że coś mi się
stanie, a on zachowa się jak własny ojciec. To był jego największy lęk,
powtórzyć schemat historii swoich rodziców i stać się pozbawionym duszy
potworem, który jest w stanie w każdy możliwy sposób skrzywdzić swoje
dzieci.
We
wszystkim bardzo pomagała mi Esme, która najlepiej rozumiała, co przechodzę.
Jedynie ona potrafiła zachowywać się przy mnie tak, by nie było w tym
niczego paranoicznego; przy niej nie czułam się, jakby ciąża była chorobą, jak
to bywało przy wiecznie zatroskanym dziadku czy rozdartym pomiędzy obawami a radością
Gabrielu. Isabeau również zaskakująco entuzjastycznie podchodziła do tego, że
zostanie ciotką, ale jako że sama nie była matką, nie mogła zrozumieć mnie w takim
stopniu, jak Esme. Jeśli zaś chodziło o Edwarda, zachowywał się w miarę
poprawnie, przynajmniej kiedy akurat u mojego boku nie było Gabriela; w innym
wypadku panował irytujące milczenie, przeciągające się aż do momentu, w którym
jeden z nich decydował się pod byle pretekstem wyjść.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że byłam szczęśliwa. Dzieci rosły, dzięki czemu ich
ruchy były częstsze i bardziej wyczuwalne. Dziadek co prawda stwierdził,
że przystosowując się do ciąży, moje ciało stało się niemal całkiem ludzkie, z czasem
wszyscy zauważyliśmy, że jestem zdecydowanie wytrwalsza od człowieka; maluchy
nie zawsze były świadome swoich ruchów, czasami więc zdarzało im się zachować
nieco gwałtowniej, nawet wtedy jednak nie sprawiały mi takiego bólu, jakie
mogli obawiać się moi bliscy. Oczywiście, kopnięcia bywały bolesne, ale nie na
tyle silne, bym była cała obolała albo posiniaczona.
Z
satysfakcją stwierdziłam, że brzuch wcale nie sprawia, że wyglądam źle. Co
prawda widać po mnie było, że jestem zmęczona i mój stan wymaga ode mnie
sporo wysiłku, poza tym jednak wyglądałam całkiem dobrze. Gabriel również
spoglądał z czułością, nie wstrętem, zapewniając, że wciąż jestem jak
najbardziej atrakcyjna i na potwierdzenie swoich słów całując mój
powiększony brzuch. Czasami po prostu brał mnie na kolana i przykładał
policzek do dolnej części mojego ciała; wtedy oboje napawaliśmy się tym, że
będziemy rodzicami, choć na chwilę zapominając o przeszkodach, jakie nas
jeszcze czekały.
Carlisle
wziął urlop, żeby móc opiekować się mną aż do samego porodu, a może i nawet
do momentu, kiedy odzyskam siły, bo wciąż nie mieliśmy pewności, jak będzie
przebiegało rozwiązanie. Widziałam już, że nie ma co liczyć na siły natury –
bezpieczniejsze było cesarskie cięcie, tym bardziej przy mnogiej ciąży; ta perspektywa
mnie przerażała, ale nie zamierzałam protestować, gotowa na wszystko, byleby
dzieci były bezpieczne.
– Nie masz
się czego bać, kochanie – zapewnił mnie dziadek, kiedy wraz z Edwardem
zaczęli rozważać, jak najlepiej zaplanować akcję porodową. – Dostaniesz
znieczulenie miejscowe w kręgosłup i nawet nic nie poczujesz. Na
razie wszystko jest w porządku, dlatego mam nadzieję, że poród również
przebiegnie bez komplikacji – przyznał.
Siedzieli
akurat w moim pokoju, a Carlisle kończył wykonywać podstawowe
badania; codziennie sprawdzał mi temperaturę i obwód w pasie, chcąc
zorientować się w jakim tempie rozwija się ciąża. Poddawałam się temu bez
protestów, sama bowiem byłam ciekawa wyników; doktor nie mógł mi zrobić USG,
czego żałowałam, bo wspaniale byłoby się przekonać, że pod warstwą skóry
faktycznie rozwijało się życie.
Esme
siedziała na moim łóżku, bawiąc się moimi włosami i raz po raz muskając
dłonią mój policzek. Obserwowała przybranego syna i doktora, przysłuchując
się ich wymianie zdań z lekkim niepokojem. Ja też bałam się na samą myśl o rozwiązaniu,
ale starałam się skupić uwagę na czymkolwiek innym, chociażby tym, że bardzo
lubiłam te momenty, kiedy siedzieliśmy całą rodziną.
Drzwi
uchyliły się i do pokoju weszli Gabriel i Isabeau. Edward momentalnie
się spiął, ale mój ukochany wydawał się tego nie zauważać; nie odrywając ode
mnie wzroku, pokonał dzielącą nas odległość i wyciągnął w moją stronę
kubek z krwią. Esme pomogła mu usiąść, bym mogła spokojnie się napić, ja
zaś bez wahania uniosłam naczynie do ust, jednorazowo wypijając połowę jego
zawartości.
– Jeżeli
będziesz chciała jeszcze, powiedz mi, mi amore –
powiedział z uśmiechem. – Chyba, że wolisz, żebym przygotował ci coś
innego – dodał, spoglądając na mnie pytająco.
– Naleśniki
– podpowiedziałam bez zastanowienia, dopijając resztę krwi; wszyscy spojrzeli
na mnie rozbawieni – zdążyli się już przyzwyczaić do moich zachcianek.
– Jak sobie
życzysz. – Gabriel skłonił się teatralnie, nie wyszedł jednak, a po prostu
usiadł przy mnie. – W porządku? – zapytał zupełnie machinalnie,
przyciskając do ust wierz mojej dłoni.
– Czuję się
świetnie – zapewniłam, choć nie do końca była to prawda, bo ciężko było tryskać
energią z ponad czterdziesto stopniową gorączką, która sprawiała, że
czułam się jeszcze bardziej wyczerpana. – Dzieci również – dodałam, czule
głaskając dłonią brzuch.
Gabriel
przykrył moją rękę swoją; nasze oczy na moment się spotkały i zupełnie
nieświadomie uśmiechnęłam się promiennie. Jak zwykle byłam bliska tego, żeby
zapomnieć o całym świecie, znaczące chrząknięcie Isabeau jednak przywołało
mnie do porządku.
– Radzę się
pilnować, bo jeszcze dziadek Edward znowu się zdenerwuje – doradziła, kątem oka
obserwując miedzianowłosego; uwielbiała go denerwować, a fakt, że
wyglądając na zaledwie siedemnaście lat, już został dziadkiem, dawał jej spore
pole do popisu.
Tata
spojrzał na nią rozdrażniony i cicho warknął.
– Nawet się
nie waż tak mnie nazywać – powiedział groźnym tonem. – W ogóle nie
wyobrażam sobie, żeby mówiły do mnie inaczej niż po imieniu – zastrzegł,
spoglądając na mnie i Gabriela, jakby chcąc dać nam do zrozumienia, że
mamy wciąć to pod uwagę w pierwszej kolejności, kiedy chodzi o wychowywanie.
Uśmiechnęłam
się, ich rozmowa bowiem była jak najbardziej naturalna; to tak, jakby w końcu
oswoili się z faktem powiększenia rodziny i w pełni bliźnięta
akceptowali, a przecież tego pragnęłam najbardziej. Droczyli się,
zachowując się jak zwyczajna rodzina, którą przecież teraz dzięki mnie byli.
I, co
najważniejsze, w końcu nie napotykałam pełnych troski spojrzeń, jakby
wszyscy się zastanawiali, kiedy któreś z bliźniąt zrobi mi krzywdę. Miałam
nadzieję, że w końcu po prostu zrozumieli, że wszystko jest
w porządku i mogą przestać porównywać mój stan do tego, jak to
wyglądało w przypadku mojej mamy.
– Co ty
powiesz? – Głos Isabeau wyrwał mnie z zamyślenia. – Tak się przed tym
bronisz, a prawda jest taka, że wcale nie jesteś w najgorszej
sytuacji. Carlisle chociażby właśnie został pradziadkiem – przypomniała,
wywołując ogólną wesołość. Przez kilka następnych minut drażniła się ze
wszystkimi po trochu, co pozwoliło nawet na rozluźnienie nieco napięcia, które
było między Edwardem a Gabrielem. – A tak właściwie, co z imionami?
– zapytała nagle, raptownie poważniejąc.
Wszyscy
spojrzeli na mnie, a ja momentalnie spąsowiałam; szczęściem przez gorączkę
nie było tego widać.
– Z imionami?
– powtórzyłam jakże inteligentnie, spoglądając na siostrę Gabriela pytająco.
– Jak je
nazwiecie? – zirytowała się. – Mam dość słuchania o „dzieciach”, a w twoim
wypadku nie ma dziewięciu miesięcy, żeby się nad tym zastanawiać –
przypomniała.
– Daj jej
spokój, Beau – skarcił ją Gabriel. – Nie zastanawialiśmy się nad tym – dodał.
Spąsowiałam
jeszcze bardziej.
– Ale ja
już wiem – bąknęłam speszona. – Właściwie to wiedziałam już dawno. Myślałam o tym,
jak rozmawialiśmy o ciąży jadąc na Alaskę – wyznałam, mając ochotę
poprosić wszystkich, żeby przestali się tak we mnie wpatrywać.
Carlisle i Edward
wymienili krótkie spojrzenia, ale żaden z nich nic nie powiedział, Gabriel
z kolei uściskał moją dłoń, wyraźnie zaskoczony. Isabeau dosłownie
podskakiwała w miejscu, zniecierpliwiona i w jakimś stopniu
podekscytowana.
– No,
powiedz nam, Nessie – zachęciła mnie ciepłym głosem Esme, posyłając mi uśmiech.
Westchnęłam,
po czym ostatecznie się złamałam i skinęłam głową. Uniosłam głowę,
spoglądając prosto w ciemne tęczówki Gabriela, bo to przecież jego opinia
była dla mnie najważniejsza.
– Mówiłeś,
że niemal na pewno będą to chłopiec i dziewczynka, dlatego brałam pod
uwagę taki zestaw imion – przyznałam. – Długo się zastanawiałam i… Od zawsze
podobało mi się imię Alessia – oznajmiłam. – Alessia Solange Licavoli.
Gabriel
drgnął zaskoczony, kiedy połączyłam imiona dla naszej córki z jego
nazwiskiem; w jego oczach pojawiło się zaskoczenie, co mnie zdziwiło, bo chyba
oczywiste było, że się na to zdecyduje. To były nasze dzieci – i miały
nosić jego nazwisko.
– W-włoskie…
– wykrztusił w końcu. Jego oczy wypełniła czułość. – Kochanie moje…
– Poczekaj,
jeszcze nie skończyłam – przerwałam mu, uśmiechając się niepewnie. – A dla
chłopca Damien. Damien Nicholas. Jeżeli oczywiście nie masz nic przeciwko –
dodałam pośpiesznie.
Nic nie
powiedział, a po prostu mnie pocałował, ignorując wszystko
i wszystkich – taka odpowiedź jak najbardziej mi wystarczyła.
Ja proponuję jednak dla dzieci nazwisko Masen. Takie szlachetne korzenie jak Edek Eggplant Szpadelfejs należy kultywować :D
OdpowiedzUsuń