16 stycznia 2013

Sto dwadzieścia jeden

Renesmee
Carter Burwell – „Bella's Lullaby”

Sen był mieszaniną pozbawionych sensu obrazów, których nie potrafiłam zinterpretować. Nawet wiedząc, że zasnęłam, nie byłam w stanie zapanować nad otaczającą mnie rzeczywistością, miałam poza tym pewność, że po przebudzeniu nie będę w stanie przywołać niczego z tej plątaniny uczuć i obrazów, nie starałam się więc nawet próbować ich zrozumieć.
Kiedy do mojej podświadomości wdarła się muzyka, jeszcze długo byłam przekonana, że śpię. Kojące dźwięki sprawiały, że jak najbardziej byłam bliska tego, żeby ponownie odpłynąć, tym bardziej, że melodia była aż nadto znajoma i mi bliska, bo słyszałam ją niejednokrotnie – ulubiony utwór Esme. Jakby w odpowiedzi na moje myśli, dźwięki płynnie się zmieniły, przechodząc w „Kołysankę Belli”, co tak bardzo przypomniało mi o domu, że omal się nie popłakałam; zamarłam w bezruchu, bojąc się, że kiedy stracę koncentrację, sen znowu się zmieni, czego bardzo nie chciałam.
Z tym, że to nie był sen. Kiedy w końcu sobie to uświadomiłam, niepewnie otworzyłam oczy i zaraz je zamknęłam. W salonie co prawda było ciemno, więc nie drażniło mnie światło – po prostu nie mogłam uwierzyć, że tata faktycznie siedzi przy fortepianie i jakby nigdy nic wygrywa jakże znajome mi melodie. Wciąż z nadmierną dokładnością pamiętałam szał w jego oczach oraz trzask pękającej barierki schodów przez którą wypadli on i Gabriel, podczas walki.
Wolniejszy i mający w sobie coś uspokajającego fragment granego utworu pozwolił mi się uspokoić. Raz jeszcze zaryzykowałam się otworzy oczy; spojrzenia moje i Edwarda się spotkały, ale nie dostrzegłam w jego postawie nic z wyjątkiem troski. Przez moment nawet pomyślałam, że wszystko co działo się od momentu, kiedy Gabriel przyprowadził mnie z lasu było snem i mimowolnie spojrzałam na brzuch; nie, delikatnie zaokrąglenie nie budziło żadnych wątpliwości co do tego, że byłam w ciąży.
Przez twarz taty przemknął cień, szybko jednak się uspokoił i nie zareagował na moje myśli. Obserwując mnie kątem oka, nie przerywał gry, oboje więc milczeliśmy. Zauważyłam, że kiedy spałam, ktoś okrył mnie jakimś kocem, zwinęłam się więc pod okryciem w kłębek i po prostu słuchałam, na kilka cudownych minut zapominając o wszystkich problemach. W grze Edwarda było coś aż nadto znajomego i kojarzącego mi się z dobrymi momentami, dlatego poczułam się nagle jak w domu, bezpieczna i po prostu kochana.
Pod wpływem nagłego impulsu spróbowałam się podnieść, co nie było najlepszym pomysłem, bo wciąż miałam gorączkę i czułam się słabo. Zignorowałam zawroty głowy oraz ostrzegawcze spojrzenie taty, nakazujące mi wrócić na miejsce i odpoczywać, po czym nieco chwiejnym krokiem podeszłam do niego, siadając u jego boku na dość wąskiej ławeczce.
Wywrócił oczami, po czym objął mnie jedną ręką, co bynajmniej nie odbiło się na stylu jego gry. Wtuliłam się w jego tors, nie potrzebując w tym momencie jakichkolwiek słów, odnośnie tego, co wcześniej się wydarzyło; oboje po prostu wiedzieliśmy i to nam wystarczyło.
Właściwie zapomniałam o tym, że z powodu osłabienia siedzenie nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem. Przez chwilę trwałam, wtulona w tatę, po chwili jednak otworzyłam oczy i wyprostowałam się. Zerknęłam na niego niepewnie, a nie napotkawszy żadnego oporu, również ułożyłam palce na klawiszach i pierwszy raz od dawna zaczęłam grać. Przez moment poczułam się tak, jak wtedy, kiedy mając zaledwie kilka miesięcy, uczyłam się gry na fortepianie; zawsze siadałam obok niego i grywaliśmy razem. Początkowo jedynie powtarzałam to, co robił, kiedy zaś opanowałam melodię, graliśmy razem i to było wspaniałe.
Tym razem też tak był, choć tak wiele się zmieniło. Nawet nie zorientowałam się, kiedy po prostu się rozpłakałam; obraz mi się rozmazał, a spod palców wyszło kilka nieskładnych dźwięków. Poczułam, jak wokół mnie zaciskają się lodowate, znajome ramiona, kiedy Edward przygarnął mnie do siebie, szepcąc coś uspokajająco i powtarzając, że to, co się stało, nie ma najmniejszego znaczenia.
Dał mi chwilę, żebym się uspokoiła. Teraz przynajmniej wiedziałam, dlaczego chwilami reaguję aż tak gwałtownie, co nie zmieniało faktu, że nawet bez szalejących hormonów nie byłabym w stanie spokojnie zachować się w takiej sytuacji. Nieznacznie tylko uspokojona, przywarłam do niego jeszcze mocniej, bojąc się, że z powodu mojej decyzji będzie na mnie zły albo odejdzie.
Pogłaskał mnie po głowie i ucałował w czoło.
– Trudno, żebym nie był na was zły – szepnął mi do ucha. – Jesteś jeszcze dzieckiem, Nessie. Poza tym sama opowiadałaś nam, jak ciężka była ciąża dla Belli, a wtedy mieliśmy pod ręką więcej technicznych możliwości, żeby jakoś utrzymać ją przy życiu. Ja wiem, że jesteś silniejsza – dodał, bo otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć – ale to nie zmienia faktu, że się o ciebie martwię. Może niepotrzebnie, ale jesteś moją córką i nie potrafię tego zmienić – westchnął.
Milczałam, po prostu nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czułam się przy tacie bezpieczna i przede wszystkim ulżyło mi, że przyszedł i po prostu przy mnie był – to, że był zły, na Gabriela przede wszystkim, nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
– Bliźnięta – powiedział nagle. – Nie dość, że mając zaledwie ponad dwadzieścia lat okazało się, że mam córkę, teraz na dodatek robisz ze mnie dziadka – jęknął, a ja uśmiechnęłam się blado. – Jak się czujesz? – zapytał biorąc mnie za rękę i krótko całując wierzch mojej dłoni; dopiero wtedy zauważyłam wbity w nią wenflon i skrzywiłam się. – Hej, teraz musisz grzecznie słuchać Carlisle’a, słonko – upomniał mnie, a ja chcąc nie chcąc przyznałam mu rację.
Przestałam myśleć o igle, skupiając się na pytaniu, które mi zadał. Zastanowiłam się chwile, próbując ocenić swój stan, zarówno fizyczny jak i psychiczny.
– Jestem zmęczona – powiedziałam w końcu. – No i trochę mi gorąco, ale to nic takiego – zapewniłam pośpiesznie. – Poza tym chyba wszystko w porządku. Już mnie nie mdli – dodałam.
Tata skinął głową, po czym delikatnie wziął mnie na ręce, ponownie układając na kanapie. Nie wypuszczał mnie z objęć i choć dotyk lodowatej skóry był nieprzyjemny, jednocześnie przynosił mu ulgę.
– Carlisle nie może ci podać nic na zbicie gorączki, dlatego musimy sobie poradzić inaczej – stwierdził pogodnie. – Musisz nam mówić o wszystkim, wiesz? – upewnił się. – Wiesz dobrze, że czułbym się najpewniej, gdyby Carlisle dał mi gwarancję, że nic ci nie grozi, ale tak się nie da. Jasne, mógłby zrobić ci zabieg, ale dobrze wiem, że nigdy byś nam tego nie wybaczyła, nie wspominając już o tym, że dzieciaki sobie na to nie zasłużył. – Przytulił mnie mocniej. – Nie powinniśmy byli do tego dopuścić…
– Ale nie zostawisz mnie, prawda? – zapytałam pod wpływem impulsu, wystraszona jego ostatnimi słowami.
– Oczywiście, że nie – żachnął się. – Wszystko będzie dobrze. Czasu już się nie cofnie, a teraz najważniejsze jest twoje zdrowie – uciął. – Wciąż nie do końca to do mnie dociera i nie da się ukryć, że wciąż mnie nosi, kiedy sobie o tym pomyśle, ale Carlisle jasno dał mi do zrozumienia, że osobiście mnie wyrzuci, jeśli przeze mnie będziesz się denerwowała. Podejrzewam, że gdybym sam zdecydował się dla twojego dobra usunąć, tym bardziej byś się denerwowała, dlatego tym bardziej muszę się z tym oswoić. – Zlustrował wzrokiem moją twarz; jego złociste oczy błyszczały gniewem, zaraz jednak wyparła go troska. – Powinnaś odpocząć. Zaniosę cię do pokoju, dobrze? – zaproponował i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, delikatnie wziął mnie na ręce.
Nie chciałam być przez cały czas zmuszona do leżenia w łóżku, ale nie zaprotestowałam, nie chcąc denerwować taty. Wiedziałam, że wciąż ledwo powstrzymywał gniew i z trudem zmuszał się do zaakceptowania mojej ciąży, ale byłam wdzięczna za same intencje. Potrzebowałam go, zamierzałam więc udowodnić mu, że dzieci wcale mi nie zagrażają, posłusznie więc wtuliłam się w jego tors i pozwoliłam zabrać się na górę.
– A co z tobą i Gabrielem? – zapytałam jeszcze, kiedy kładł mnie do łóżka; cały czas siedział przy mnie, głaskając mnie po lokach i przykładając lodowatą dłoń do mojego rozpalonego czoła.
Zmrużył gniewnie oczy.
– Dla jego dobra, lepiej żeby mi się na razie na oczy nie pokazywał – odparł.
Zasnęłam, myśląc przede wszystkim o tym, co było dobre i starają się nie przypominać sobie, że mój ukochany i ojciec w każdej chwili mogą się przypadkiem pozabijać.

Dziadek cały czas kazał mi leżeć – przynajmniej niekoniecznie w łóżku, mogłam więc wyrwać się z pokoju, co mi odpowiadało, nawet jeżeli sprowadzało się do leżenia na kanapie w salonie. Jak na razie wszystko wydawało się być w porządku, choć przynajmniej kilka dwa razy dziennie robiło mi się niedobrze i wymiotowałam. Nawet Esme stwierdziła, że to nic takiego, bo mdłości są czymś normalnym podczas ciąży i nie powinnam się nimi martwić.
Właściwie spałam więcej niż byłam przytomna, co mnie irytowało; byłam niczym wypompowana dętka, na dodatek coraz grubsza, bo po mniej więcej tygodniu brzuch miałam wyraźnie większy; Carlisle twierdził, że wygląda to na trzeci, może czwarty miesiąc. Nie potrafił jedynie powiedzieć, dlaczego cały czas nie puszczała mnie gorączka, uznał jednak, że skoro zaczynałam się do niej przyzwyczajać, a temperatura utrzymywała się na jednym poziomie, prawdopodobnie nie było to czymś, co mogłoby mi w jakimkolwiek stopniu zagrozić.
Moje ciało zdawało się przystosowywać do ciąży, bo już nie czułam się już aż tak bardzo słaba, choć to mogło być akurat efektem ludzkiej krwi, którą z lekkim oporem w końcu zaczął podawać mi doktor. Oczywiście miałam również ochotę na ludzkie produkty, a Gabriel z radością dla mnie gotował, ale takie przyjemności niestety najczęściej kosztowały mnie kolejne mdłości; jedynie krew przyjmowała się w pełni, dziadek więc zaczął pilnować, żebym przyjmowała odpowiednie dawki.
Co było dziwne, choć potrzebowałam ludzkiej posoki i w normalnym wypadku powinnam wręcz się na nią rzucać, płyn wcale nie smakował mi tak bardzo, jak można by się spodziewać. Miałam różne zachcianki, raz faktycznie pragnąc krwi, by po chwili nabrać ochoty na coś jak najbardziej ludzkiego; choć miałam pojęcie, że zmiany preferencji żywieniowych mają związek z ciążą, nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że coś mimo wszystko jest nie tak i powinnam się nad tym zastanowić.
Poza tym ciągle dręczyły mnie sny, w których pojawiała się ta dziwna, ciemnowłosa dziewczynka; nadal pozostawiałam je w sekrecie, próbując zrozumieć, co mają one właściwie oznaczać. Wiedziałam już, że jestem w ciąży – nocne majaki powinny już zniknąć.
Gabriel wspierał mnie całym sobą za co byłam mu naprawdę wdzięczna, choć cały czas widziałam w jego oczach smutek. Myślał o swoich rodzicach, nawet jeśli starał się to przede mną ukryć; cieszył się moją ciążą – wciąż dotykał mojego brzucha, głaskał mnie i przytulał, powtarzając jak bardzo kocha na wszystkich – a jednak byłam świadoma, że boi się tego, że coś mi się stanie, a on zachowa się jak własny ojciec. To był jego największy lęk, powtórzyć schemat historii swoich rodziców i stać się pozbawionym duszy potworem, który jest w stanie w każdy możliwy sposób skrzywdzić swoje dzieci.
We wszystkim bardzo pomagała mi Esme, która najlepiej rozumiała, co przechodzę. Jedynie ona potrafiła zachowywać się przy mnie tak, by nie było w tym niczego paranoicznego; przy niej nie czułam się, jakby ciąża była chorobą, jak to bywało przy wiecznie zatroskanym dziadku czy rozdartym pomiędzy obawami a radością Gabrielu. Isabeau również zaskakująco entuzjastycznie podchodziła do tego, że zostanie ciotką, ale jako że sama nie była matką, nie mogła zrozumieć mnie w takim stopniu, jak Esme. Jeśli zaś chodziło o Edwarda, zachowywał się w miarę poprawnie, przynajmniej kiedy akurat u mojego boku nie było Gabriela; w innym wypadku panował irytujące milczenie, przeciągające się aż do momentu, w którym jeden z nich decydował się pod byle pretekstem wyjść.
Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam szczęśliwa. Dzieci rosły, dzięki czemu ich ruchy były częstsze i bardziej wyczuwalne. Dziadek co prawda stwierdził, że przystosowując się do ciąży, moje ciało stało się niemal całkiem ludzkie, z czasem wszyscy zauważyliśmy, że jestem zdecydowanie wytrwalsza od człowieka; maluchy nie zawsze były świadome swoich ruchów, czasami więc zdarzało im się zachować nieco gwałtowniej, nawet wtedy jednak nie sprawiały mi takiego bólu, jakie mogli obawiać się moi bliscy. Oczywiście, kopnięcia bywały bolesne, ale nie na tyle silne, bym była cała obolała albo posiniaczona.
Z satysfakcją stwierdziłam, że brzuch wcale nie sprawia, że wyglądam źle. Co prawda widać po mnie było, że jestem zmęczona i mój stan wymaga ode mnie sporo wysiłku, poza tym jednak wyglądałam całkiem dobrze. Gabriel również spoglądał z czułością, nie wstrętem, zapewniając, że wciąż jestem jak najbardziej atrakcyjna i na potwierdzenie swoich słów całując mój powiększony brzuch. Czasami po prostu brał mnie na kolana i przykładał policzek do dolnej części mojego ciała; wtedy oboje napawaliśmy się tym, że będziemy rodzicami, choć na chwilę zapominając o przeszkodach, jakie nas jeszcze czekały.
Carlisle wziął urlop, żeby móc opiekować się mną aż do samego porodu, a może i nawet do momentu, kiedy odzyskam siły, bo wciąż nie mieliśmy pewności, jak będzie przebiegało rozwiązanie. Widziałam już, że nie ma co liczyć na siły natury – bezpieczniejsze było cesarskie cięcie, tym bardziej przy mnogiej ciąży; ta perspektywa mnie przerażała, ale nie zamierzałam protestować, gotowa na wszystko, byleby dzieci były bezpieczne.
– Nie masz się czego bać, kochanie – zapewnił mnie dziadek, kiedy wraz z Edwardem zaczęli rozważać, jak najlepiej zaplanować akcję porodową. – Dostaniesz znieczulenie miejscowe w kręgosłup i nawet nic nie poczujesz. Na razie wszystko jest w porządku, dlatego mam nadzieję, że poród również przebiegnie bez komplikacji – przyznał.
Siedzieli akurat w moim pokoju, a Carlisle kończył wykonywać podstawowe badania; codziennie sprawdzał mi temperaturę i obwód w pasie, chcąc zorientować się w jakim tempie rozwija się ciąża. Poddawałam się temu bez protestów, sama bowiem byłam ciekawa wyników; doktor nie mógł mi zrobić USG, czego żałowałam, bo wspaniale byłoby się przekonać, że pod warstwą skóry faktycznie rozwijało się życie.
Esme siedziała na moim łóżku, bawiąc się moimi włosami i raz po raz muskając dłonią mój policzek. Obserwowała przybranego syna i doktora, przysłuchując się ich wymianie zdań z lekkim niepokojem. Ja też bałam się na samą myśl o rozwiązaniu, ale starałam się skupić uwagę na czymkolwiek innym, chociażby tym, że bardzo lubiłam te momenty, kiedy siedzieliśmy całą rodziną.
Drzwi uchyliły się i do pokoju weszli Gabriel i Isabeau. Edward momentalnie się spiął, ale mój ukochany wydawał się tego nie zauważać; nie odrywając ode mnie wzroku, pokonał dzielącą nas odległość i wyciągnął w moją stronę kubek z krwią. Esme pomogła mu usiąść, bym mogła spokojnie się napić, ja zaś bez wahania uniosłam naczynie do ust, jednorazowo wypijając połowę jego zawartości.
– Jeżeli będziesz chciała jeszcze, powiedz mi, mi amore – powiedział z uśmiechem. – Chyba, że wolisz, żebym przygotował ci coś innego – dodał, spoglądając na mnie pytająco.
– Naleśniki – podpowiedziałam bez zastanowienia, dopijając resztę krwi; wszyscy spojrzeli na mnie rozbawieni – zdążyli się już przyzwyczaić do moich zachcianek.
– Jak sobie życzysz. – Gabriel skłonił się teatralnie, nie wyszedł jednak, a po prostu usiadł przy mnie. – W porządku? – zapytał zupełnie machinalnie, przyciskając do ust wierz mojej dłoni.
– Czuję się świetnie – zapewniłam, choć nie do końca była to prawda, bo ciężko było tryskać energią z ponad czterdziesto stopniową gorączką, która sprawiała, że czułam się jeszcze bardziej wyczerpana. – Dzieci również – dodałam, czule głaskając dłonią brzuch.
Gabriel przykrył moją rękę swoją; nasze oczy na moment się spotkały i zupełnie nieświadomie uśmiechnęłam się promiennie. Jak zwykle byłam bliska tego, żeby zapomnieć o całym świecie, znaczące chrząknięcie Isabeau jednak przywołało mnie do porządku.
– Radzę się pilnować, bo jeszcze dziadek Edward znowu się zdenerwuje – doradziła, kątem oka obserwując miedzianowłosego; uwielbiała go denerwować, a fakt, że wyglądając na zaledwie siedemnaście lat, już został dziadkiem, dawał jej spore pole do popisu.
Tata spojrzał na nią rozdrażniony i cicho warknął.
– Nawet się nie waż tak mnie nazywać – powiedział groźnym tonem. – W ogóle nie wyobrażam sobie, żeby mówiły do mnie inaczej niż po imieniu – zastrzegł, spoglądając na mnie i Gabriela, jakby chcąc dać nam do zrozumienia, że mamy wciąć to pod uwagę w pierwszej kolejności, kiedy chodzi o wychowywanie.
Uśmiechnęłam się, ich rozmowa bowiem była jak najbardziej naturalna; to tak, jakby w końcu oswoili się z faktem powiększenia rodziny i w pełni bliźnięta akceptowali, a przecież tego pragnęłam najbardziej. Droczyli się, zachowując się jak zwyczajna rodzina, którą przecież teraz dzięki mnie byli.
I, co najważniejsze, w końcu nie napotykałam pełnych troski spojrzeń, jakby wszyscy się zastanawiali, kiedy któreś z bliźniąt zrobi mi krzywdę. Miałam nadzieję, że w końcu po prostu zrozumieli, że wszystko jest w porządku i mogą przestać porównywać mój stan do tego, jak to wyglądało w przypadku mojej mamy.
– Co ty powiesz? – Głos Isabeau wyrwał mnie z zamyślenia. – Tak się przed tym bronisz, a prawda jest taka, że wcale nie jesteś w najgorszej sytuacji. Carlisle chociażby właśnie został pradziadkiem – przypomniała, wywołując ogólną wesołość. Przez kilka następnych minut drażniła się ze wszystkimi po trochu, co pozwoliło nawet na rozluźnienie nieco napięcia, które było między Edwardem a Gabrielem. – A tak właściwie, co z imionami? – zapytała nagle, raptownie poważniejąc.
Wszyscy spojrzeli na mnie, a ja momentalnie spąsowiałam; szczęściem przez gorączkę nie było tego widać.
– Z imionami? – powtórzyłam jakże inteligentnie, spoglądając na siostrę Gabriela pytająco.
– Jak je nazwiecie? – zirytowała się. – Mam dość słuchania o „dzieciach”, a w twoim wypadku nie ma dziewięciu miesięcy, żeby się nad tym zastanawiać – przypomniała.
– Daj jej spokój, Beau – skarcił ją Gabriel. – Nie zastanawialiśmy się nad tym – dodał.
Spąsowiałam jeszcze bardziej.
– Ale ja już wiem – bąknęłam speszona. – Właściwie to wiedziałam już dawno. Myślałam o tym, jak rozmawialiśmy o ciąży jadąc na Alaskę – wyznałam, mając ochotę poprosić wszystkich, żeby przestali się tak we mnie wpatrywać.
Carlisle i Edward wymienili krótkie spojrzenia, ale żaden z nich nic nie powiedział, Gabriel z kolei uściskał moją dłoń, wyraźnie zaskoczony. Isabeau dosłownie podskakiwała w miejscu, zniecierpliwiona i w jakimś stopniu podekscytowana.
– No, powiedz nam, Nessie – zachęciła mnie ciepłym głosem Esme, posyłając mi uśmiech.
Westchnęłam, po czym ostatecznie się złamałam i skinęłam głową. Uniosłam głowę, spoglądając prosto w ciemne tęczówki Gabriela, bo to przecież jego opinia była dla mnie najważniejsza.
– Mówiłeś, że niemal na pewno będą to chłopiec i dziewczynka, dlatego brałam pod uwagę taki zestaw imion – przyznałam. – Długo się zastanawiałam i… Od zawsze podobało mi się imię Alessia – oznajmiłam. – Alessia Solange Licavoli.
Gabriel drgnął zaskoczony, kiedy połączyłam imiona dla naszej córki z jego nazwiskiem; w jego oczach pojawiło się zaskoczenie, co mnie zdziwiło, bo chyba oczywiste było, że się na to zdecyduje. To były nasze dzieci – i miały nosić jego nazwisko.
– W-włoskie… – wykrztusił w końcu. Jego oczy wypełniła czułość. – Kochanie moje…
– Poczekaj, jeszcze nie skończyłam – przerwałam mu, uśmiechając się niepewnie. – A dla chłopca Damien. Damien Nicholas. Jeżeli oczywiście nie masz nic przeciwko – dodałam pośpiesznie.
Nic nie powiedział, a po prostu mnie pocałował, ignorując wszystko i wszystkich – taka odpowiedź jak najbardziej mi wystarczyła.

1 komentarz:

  1. PolonistkaRoku8 stycznia 2022 14:58

    Ja proponuję jednak dla dzieci nazwisko Masen. Takie szlachetne korzenie jak Edek Eggplant Szpadelfejs należy kultywować :D

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa