Renesmee
Shelby przez chwilę stała, po
prostu lustrując pokój wzrokiem. Sebastien odsunął się ode mnie i jakby
usunął w cień, byleby nie rzucać się wilczycy w oczy. Tchórz,
pomyślałam, bo chociaż sama wzdrygałam się na samą myśl o ataku Indianki,
patrzyłam na nią z wysoko uniesioną głową.
Niewiele
zmieniło się, jeśli chodzi o nasze stosunki. Poznałam po jej oczach, że
wciąż darzy mnie równie wielką nienawiścią, co wtedy, kiedy próbowała rzucić mi
się do gardła. Powstrzymałam chęć, żeby w obronnym geście położyć dłoń na
brzuchu, w obawie, że to mogłoby ją sprowokować.
Odrzuciła
głowę; ciemne włosy opadły na plecy.
– Skończyłeś?
– zapytała, spoglądając na jedynego człowieka w całym budynku.
– Tak,
oczywiście. – Sebastien odchrząknął. Wyraźnie czuł się źle, jako śmiertelnik,
otoczony licznymi nieśmiertelnymi. – Powiem Drake'owi, czego mi potrzeba, jeśli
mam mieć jakieś warunki do pracy. Dziewczyna na razie powinna odpocząć, tyle
mogę w tym momencie powiedzieć.
Shelby
prychnęła.
– Lekarz,
też mi coś. Tyle to i ja zauważyłam bez studiów medycznych. – Spojrzała na
mnie obojętnie, niezbyt przejęta zaleceniem Sebastiena. – Nie martw się, już ja
się nią zajmę. Idziemy – oznajmiła i odwróciła się na pięcie, nawet nie
patrząc, czy ruszyłam się z miejsca.
Sebastien
przez moment się wahał, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że skoro nie kazała
mu zostać albo gdzieś iść, może równie dobrze przejść się z nami.
Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja ujęłam ją, inaczej bowiem nie
miałabym siły, żeby się podnieść. Był zbyt drobny i szczupły, żeby wziąć
mnie na ręce, ale przynajmniej otoczył mnie ramionami w pasie i pomógł
wyjść na korytarz.
Shelby
czekała, wyraźnie zniecierpliwiona. Spojrzała na doktora, jakby walczyła z pokusą,
żeby go wygonić i zobaczyć, jak poradzę sobie sama, ostatecznie jednak
wymamrotała coś, żebyśmy się pospieszyli. Nawet z pomocą miałam trudności z poruszaniem;
brzuch miałam już tak duży, że nie widziałam własnych stóp, poza tym wciąż
czułam się słabo.
Zanim
doszliśmy do mojego „pokoju”, już właściwie wisiałam na Sebastienie, ledwo
powłócząc nogami. Udało mu się doprowadzić mnie do łóżka na które zaraz opadłam
i zwinęłam się w kłębek, obejmując ramionami brzuch. Nie warknęłam
nawet na Sebastiena, kiedy musnął wierzchem dłoni moje czoło, żeby się upewnić,
czy temperatura jeszcze bardziej mi nie skoczyła. Zaklął pod nosem.
– Chyba się
jeszcze do tego wszystkiego przeziębiłaś, chociaż nie wiem, czy to możliwe.
Tylko mi się nie rozchoruj – skrzywił się. Plan ucieczki wydawał się sypać
jeszcze przed ułożeniem go, bo w takim stanie nie było szans, żebym poszła
gdziekolwiek. Gdybym miała wampira jako sojusznika, może jeszcze, ale Sebastien
na niewiele miał się przydać. – Zorganizuję te leki tak szybko, jak to możliwe,
o ile we mnie nimi nie rzucisz, jeśli będę chciał ci je podać. Masz
założony wenflon, więc ewentualnie mogę podać ci kroplówkę, żebyś się nie
odwodniła – dodał.
Najlepiej
zrobiłaby mi krew, to oczywiste, ale Shelby była ostatnią osobą, którą chciałam
o cokolwiek prosić lub pytać. Najchętniej rozmawiałabym z Dylanem, w ostateczności
z Drake'm albo nawet Lawrence'm, bo im na moim życiu tymczasowo zależało,
ale to musiało poczekać, mruknęłam więc do Sebastiena, że może zrobić
cokolwiek, jeśli to ma być dobre dla dzieci. W obecnej sytuacji nie
zamierzałam zachowywać się jak dziecko, bo odpowiadałam za więcej niż jedno
życie, a mężczyzna był jak na razie moim jedynym sojusznikiem i raczej
wiedział, co robi.
– Miałem ze
sobą kilka rzeczy i chciałbym je odzyskać – powiedział Sebastien, nie
patrząc na Shelby. – Nie chowam kolekcji kołków w torbie lekarskiej, więc
spokojnie – dodał, a ja uśmiechnęłam się blado. „Dracula”.
– Zauważ,
że jedynie Lawrence'owi jest wszystko jedno, czym w niego rzucisz, bo i tak
go nie zranisz – powiedziała chłodno. – Mam tylko nadzieję, że nie jesteś na
tyle głupi, żeby coś kombinować, bo ja nie potrzebuję broni, żeby zrobić
krzywdę – dodała.
– Zrozumiałem
przy pierwszym spotkaniu – odpowiedział spokojnie. – To jak, przyniesiesz mi
to, czy sam mam się pofatygować? – zapytał.
Wilczyca
wyglądała, jakby zaraz miał trafić ją szlag, tym bardziej, że dyrygował nią
człowiek, w końcu jednak wyszła bez słowa, zamykając za sobą drzwi. Kiedy
jej kroki ucichły, nie powstrzymałam się od chichotu, bo zobaczyć jak się
złości, ale nie może nic zrobić, było naprawdę warto.
– Dobrze,
posłuchaj – powiedział pospiesznie Sebastien, kiedy zostaliśmy sami. – Masz
tutaj całkiem dobre warunki, więc najlepiej się nie wychylaj i zbieraj
siły, bo nie dam rady cię nieść, jakby co. Spróbuję wymyślić coś, co postawi
cię na nogi, ale cudów nie oczekuj. Myślisz, że ile lat jestem po studiach? – Na
chwilę zamilkł i nasłuchiwał, ale nie doszedł nas żaden dźwięk. – Wychodzi
na to, że teraz pozostaje nam modlić się o trochę szczęścia – stwierdził,
ale jego ton wcale nie sprawiał, że byłam powodzenia pewniejsza.
Wróciła
Shelby, więc nie pozostało mu nic innego, jak podłączyć mi kroplówkę i szybko
się ewakuować. Liczyłam na to, że dziewczyna też skorzysta z pierwszej
możliwej okazji, żeby sobie pójść i będę mogła raz jeszcze spróbować
zobaczyć się z Gabrielem, ale Shelby jakby zastygła w progu, uważnie
wpatrując się w mój zaokrąglony brzuch.
– Wie już? –
zapytała mnie nagle. Nie zrozumiałam. – Jacob. Czy wie, że traci czas? – uściśliła,
spoglądając na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Tak,
widział mnie już – przyznałam po chwili zastanowienia. – Reakcję możesz sobie
wyobrazić: po prostu uciekł.
Powoli
pokiwała głową, jakby analizując sobie moje słowa. Jej pytanie o Jake'a
mnie zaskoczyło, tym bardziej, że moja odpowiedź sprawiła, że na moment w jej
oczach pojawiła się nadzieja.
– Dlaczego
pytasz? – zaryzykowałam.
Spojrzała
na mnie ostro, jasno dając mi do zrozumienia, że nie mam co liczyć na spokojną
pogawędkę. Tutaj to ona zadawała pytania.
– Co
dlaczego? – warknęła. Wróciła prawdziwa Shelby. – Wygnali mnie czy nie, dla
mnie plemię jest ważne. A ty jedynie wbijałaś mu nóż w plecy, woląc
obściskiwać się z pijawką. Chociaż przyznaję, że to mniej obrzydliwe, niż
kiedy twój zapach mieszał się z tym Jacoba – dodała i skrzywiła się
teatralnie.
– Nienawidzisz
mnie, bo jestem wpojeniem Jacoba? – upewniłam się, z trudem siadając, żeby
wilczyca tak bardzo nade mną nie górowała. – Daj spokój, gdyby chodziło o sam
fakt wampiryzmu, nie byłoby cię tutaj – stwierdziłam z przekonaniem, nie
dając jej zaprotestować.
– To moja
sprawa, pijawo – odparowała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Coś w jej
masce pękło, jedynie na ułamek sekundy, ale to mi wystarczyło. – Teraz to już
nieistotne. Głupek sam już wie to, co przez cały czas mu mówiłam.
Przez
moment analizowałam w myślach zachowanie wilczycy i emocje, które
dostrzegłam w jej oczach. Jeśli nie nienawidziła wampirów do tego stopnia,
że weszła w układ z Lawrence'm, musiała mieć po prostu jakąś urażę do
mnie – w końcu próbowała mnie zabić i jej stosunek raczej niewiele
się zmienił. Była na mnie wściekła, bo Jacob się we mnie wpoił i dlatego,
że raniłam go, wiążąc się z Gabrielem, co wzajemnie się wykluczało i nie
miało żadnego sensu. Chyba, że…
Zakochana
Shelby? Nie, niemożliwe. Ona przecież nie mogła go kochać, nie darzyła ciepłymi
uczuciami nikogo, więc po prostu nie było to możliwe.
Z drugiej
jednak strony… dlaczego nie? To wiele by wyjaśniało, jej zachowanie również,
jeśli broniłaby się przed obcym sobie uczuciem. Shelby była niedostępną osobą o złożonym
charakterze, więc miłość naprawdę wiele by w jej życiu skomplikowała.
Dlaczego
taka jesteś?, pomyślałam, ale nie odważyłam się zadać tego pytania na głos. Kto
cię skrzywdził? Mogłam
jedynie zgadywać.
– Kocham
Jake'a – oznajmiłam na głos; drgnęła, zaciskając dłonie w pięści. – Ale
jak brata i naprawdę nigdy nie chciałam go skrzywdzić. Po prostu jego
uczucie mnie przerasta. Gdybym mogła, zrobiłabym wszystko, żeby jakoś go od
wpojenia uwolnić, ale to niestety niemożliwe – przypomniałam.
Milczała i zaczęłam
już nawet podejrzewać, że zaraz wyjdzie, zatrzaskując za sobą drzwi, byleby nie
słuchać moich wyjaśnień i być może okazać, że Jacob wcale jej nie
interesuje. Wtedy jednak spojrzała mi prosto w oczy; jej odpowiedź mnie
zaskoczyła:
– Kto wie.
Podania mówią różne rzeczy – oznajmiła. – Pytanie tylko, czy to, co zrobiłaś,
wystarczyło, a historie są prawdziwe – stwierdziła, wzruszając ramionami.
Spojrzałam
na nią, całkowicie zdezorientowana. Nie widziałam Jacoba od dnia, w którym
dowiedział się o ciąży i martwiłam się o niego. Najprościej
byłoby, gdyby istniał sposób na zerwane wpojenia, ale przecież to nie było
możliwe.
Shelby
zaplotła dłonie za plecami i oparła się o ścianę. Jej twarz
sugerowała, że ma na coś nadzieję, ale boi się nastawić, żeby później boleśnie
się nie rozczarować. Nic już nie rozumiałam.
– Dawno
temu, zaledwie kilka lat po zakończeniu ery wojowników-duchów i zapoczątkowaniu
w plemieniu zmiennokształtności, wpojenie było czymś naprawdę niezwykłym.
Zdarzało się bardzo rzadko, przez co tym bardziej fascynowało. Czasami przez
kilka pokoleń mógł nie zdążyć się żaden przypadek. Wszystkie pary, które
połączyło to uczucie, zawsze spędzały resztę życia razem, szczęśliwi i należący
do siebie po kres swoich dni. – Opowiadała, jakby zapomniała o mojej
obecności i mówiła do siebie samej. Była dobrym mówcą, w tym momencie
poza tym wyglądała łagodnie i spokojnie, jak nigdy. – Każda kobieta w wiosce
marzyła o takiej miłości, te zaś, które wiązały się ze zmiennokształtnymi
wojownikami, zawsze drżały w obawie, że kiedyś ich wybranek spotka na
swojej drodze inną, która będzie mu przeznaczona i którą wybierze. Nikt
jakoś nie myślał o tym, że to wpojenie może zdecydować się związać z kimś
innym, w końcu dziewczyna nie jest zniewolona mocą tego niezwykłego
uczucia, więc wciąż ma wolną wolę. – Uśmiechnęła się gorzko. – Miała na imię
Kira i była już zaręczona, kiedy na jej widok wpojenie dopadło
najmłodszego z synów ówczesnego wodza. Chłopak niedawno zaczął się
zmieniać, więc wciąż miał problemy z panowaniem na emocjami i natychmiast
padł przed nią na kolana, zarzekając się o swojej miłości. Ale Kira była
szczęśliwa u boku swojego narzeczonego i odrzuciła uczucie syna
wodza. – Spojrzała krótko na mnie. – Próbował o nią walczyć, ale ona już
zadecydowała. Chociaż miał wątpliwości, pojawił się na jej ślubie i… zrozumiał,
że ona jest naprawdę szczęśliwa. Taki jest cel wpojenia – szczęście tej drugiej
osoby – a ona już je miała. Podobno w takich momentach wpojenie
zanika, jeśli wybranka już odnalazła swoje przeznaczenie i to nie u boku
zmiennokształtnego. Z tym, że nigdy nie udowodniono, że to prawda.
Zamilkła;
cisza, która zapadła, wręcz dzwoniła w uszach, nawet jeśli słyszałam bicie
swojego i jej serca oraz nasze oddechy. Położyłam dłoń na brzuchu,
rozumiejąc to na co Shelby miała nadzieję. Skoro byłam z Gabrielem,
szczęśliwa i spodziewałam się dzieci, czy w takim razie dodatkowo
potrzebowałam wpojenia? Jakie były szanse, że Jake się od tego uczucia w końcu
uwolnił?
– Ja
jestem… – zaczęłam, ale odpowiedziały mi trzask zamykanych drzwi i chrzęst
przekręcanego klucza – … szczęśliwa – dodałam w pustkę.
Zostałam w swoim
więzieniu sama.
Gabriel
Pałętał się po domu niczym
cień, nie potrafiąc znaleźć sobie zajęcia. Jego serce wyrywało się gdzieś tam –
gdzieś, gdzie była Nessie – tęskniąc i łaknąc jej bliskości, dotyku,
szeptu… Bezradność była dobijająca, ale co było innego poza czekaniem i nadzieją
na to, że dziewczynie znów uda się pojawić?
Isabeau była
w szoku, kiedy dowiedziała się, że Renesmee tak po prostu udało się
zmaterializować poza ciałem. Sama marzyła o tym od stuleci, ale nie miała
dość siły, żeby coś takiego zrobić, a nie zamierzała przekraczać granic,
byleby tylko coś to osiągnąć.
– To ciąża –
stwierdziła ostatecznie. – Wasze dzieci muszą być uzdolnione bardziej, niż
przypuszczaliśmy – dodała, wyraźnie zadowolona. Pokładała duże nadzieje w bratankach
i Gabriel był tego świadom.
Poza tym
wciąż próbowali szukać telepatycznie, na zmianę wysyłając myśli sondujące i próbując
wychwycić jakiekolwiek większe skupiska mocy, jak na razie jednak szło im to
marnie. Czasami patrolował okolicę, nie mając co ze sobą zrobić, co było o tyle
trudne, że Carlisle i Edward chyba oczekiwali, że znów spróbuje zrobić
małą masakrę i zdawali się go śledzić. Zwłaszcza ojciec Nessie był
uciążliwy i Gabriel musiał zawsze sporo się nagimnastykować, żeby go
zgubić. Najczęściej krążył dookoła Fors i okolic, w których wcześniej
zaobserwowali z Isabeau działalność Drake'a i pozostałych, ale od
zniknięcia Renesmee cała grupa jakby zapadła się pod ziemię.
Isabeau
zaangażowała Michaela, ale i to wydawało się stratą czasu. Gabriel omal
nie dostał nerwicy, kiedy wampir oznajmił, że owszem, może pomóc, ale jedynie
rozglądając się dookoła, chociaż wystarczyło przecież, żeby przeniósł się w czasie
i zorientował w sytuacji. Niestety, on jego i piekielne zasady –
nie mógł mieszać się do biegu wydarzeń; był jedynie obserwatorem i jako
tak nie mógł dzielić się tym, co wiedział, żeby nie zakłócać biegu wydarzeń.
Gabriel po prostu czuł, że wampir może nawet wie, gdzie powinni szukać Nessie,
ale nic nie mówi, woląc obserwować, jak męczą się i odchodząc od zmysłów.
Przestał
się zadręczać, kiedy omal nie potknął się o Albę, która od jakiegoś czasu
plątała mu się pod nogami. Kotka prychnęła urażona i podskoczyła, usiłując
zemścić się z pomocą pazurów, ale chwycił ją wpół i przytrzymać tak,
żeby nie mogła sięgnąć do jego ramion czy twarzy. Ostatecznie dała za wygraną i zaczęła
się głośno upominać o pieszczoty. Zanurzył palce w jej śnieżnych
futerku, głaszcząc ją niemal zupełnie nieświadomie, byleby tylko przestała
prychać.
Ty też
tęsknisz, co mała?, pomyślał. Kotka była niespokojna od momentu, kiedy
Renesmee została porwana, zupełnie jakby coś przeczuwała. Nie pierwszy raz
zresztą. Para
z nas szaleńców, którym odebrano coś najważniejszego, stwierdził,
przymykając oczy.
Isabeau
przygrywała na fortepianie, nucąc coś cicho. Rzadko śpiewała, a szkoda, bo
głos miała piękny i było w nim coś kojącego. Edward był na polowaniu,
a Carlisle i Esme rozmawiali o czymś cicho, przerwali jednak,
kiedy dziewczyna zaczęła grać. Do tej pory jedynie Edward spędzał czas na
muzykowaniu. No i Gabriel czasami przygrywał na gitarze, ale jego chęci do
życia były w tym momencie gdzieś, gdzie nie potrafił ich odnaleźć.
– „Gdy
zapada zmierzch”, jeśli można prosić, siostrzyczko – wyszeptał, uśmiechając
się blado, kiedy ich spojrzenia się spotkały.
– Można – potaknęła,
sprawnie przechodząc z jednej melodii w drugą.
Ten moment, kiedy dzień
się zamyka
Stoisz. Co widzisz?
Dzień w noc umyka
Ciemność nadchodzi,
wiesz...
Głos miała
jak anioł i tym bardziej Gabriel zamierzał wykorzystać to, że Isabeau
nabrała chęci na śpiewanie. Od wielu godzin nie poczuł się tak spokojny, jak
teraz, słuchając głosu siostry. Z wrażenia nawet zapomniał o głaskaniu
Alby i kotka zaraz zaczęła głośno protestować, nie to jednak brutalnie
ściągnęło Gabriela z powrotem do rzeczywistości.
Głos nagle
zamarł Isabeau w gardle; dziewczyna zerwała się i wyprostowała niczym
struna, chwytając się za głowę i chwiejąc, jakby nagle zakręciło jej się w głowie.
Jej oczy rozszerzyły się nienaturalnie i spoglądały w przestrzeń,
wszystko jednak wskazywało na to, że Isabeau nie spogląda na coś, co znajdowało
się w tym pokoju. Myślami była gdzieś daleko.
– Isabeau? –
Carlisle zareagował zupełnie machinalnie i dopadł do dziewczyny, chcąc ją
podtrzymać, ale pośpiesznie się odsunęła. – Co się dzieje? Mogę ci jakoś pomóc?
– zapytał, nic nie rozumieją. – Isa...
– Czekaj – przerwał
mu gwałtownie Gabriel, puszczając niezadowoloną Albę i podbiegając do
siostry. – To wizja. Wybijesz ją z transu – wyjaśnił cicho, obserwując
Isabeau.
Dziewczyna
powoli opuściła ramiona i rozejrzała się dookoła, ale nic nie wskazywało
na to, że dostrzega cokolwiek bądź kogokolwiek. Zachowywała się, jakby zupełnie
nie wiedziała, gdzie się znajduje i co powinna zrobić. Jej oczy przybrały
niemal srebrną barwę i zdawały się zlewać z białkiem, co dawało wręcz
przerażający efekt; tęczówki barwy lodu wędrowały od jednego punktu do
drugiego, Isabeau jednak musiała widzieć coś innego, niż salon.
Jej wzrok
nagle zatrzymał się na jednym punkcie, na wprost. Oczy rozszerzyły się jeszcze
bardziej i z ust Isabeau wyrwał się pełen niedowierzania okrzyk.
– Laylo?
Laylo! Co wy robicie? – rzuciła w przestrzeń, robiąc kilka kroków do
przodu i wyciągając ręce, jakby chciała kogoś powstrzymać. – Na litość
bogini, w tej chwili każ im przestać! Przecież to dziecko, tylko
dziecko... – Na chwilę zamarła. – Nie, błagam was, w tej chwili... Nie! – jęknęła
przerażona, gwałtownie kręcąc głową; w jej głosie słychać było rezygnację i niedowierzanie.
W jednej
chwili wszystko ustało. Tęczówki uciekły jej w tył głowy, zachwiała się i wpadła
prosto w nastawione ramiona Gabriela. Prawie już zapomniał, jak
niepokojąco potrafi wyglądać Isabeau podczas wizji, zignorował jednak
dezorientację Carlisle'a i Esme, i lekko wziąwszy siostrę na ręce,
położył ją na kanapie.
Delikatnie
potrząsnął ją za ramiona.
– Beau,
teraz nie ma czasu na omdlenia – powiedział łagodnym, ale stanowczym głosem. – Siostra,
w tej chwili, wracaj do mnie! – zażądał, przy końcu podnosząc ton głosu o oktawę.
Ocknęła się
nagle, prostując się i nabierając powietrza do płuc tak gwałtownie, jak
topielec wyciągnięty z wody. Wzrok jeszcze przez chwilę miała błędny, w końcu
jednak udało jej się skupić na twarzy brata.
– Nie, co
one zrobiły? Co...? – wydyszała, próbując wyszarpnąć się, kiedy Gabriel mocniej
zacisnął dłonie na jej ramionach, chcąc żeby się uspokoiła. – Jak Layla mogła
brać w tym udział? Przecież to zbrodnia, zrobić coś takiego, to...
– Isabeau! –
Zamarła, kiedy Gabriel dosłownie wykrzyczał jej imię. Chyba zaczynała powoli
wracać do siebie, bo przynajmniej przestała się szarpać i teraz już
siedziała spokojnie. – Co zobaczyłaś? Czy była tam Nessie? – zapytał, nie mogąc
się powstrzymać; Isabeau mówiła o dziecko, więc naturalnie natychmiast
pomyślał o swojej córce, synu i ich matce.
– Nie. Nie
widziałam jej – zapewniła go Beau. – To coś innego, ktoś... – Spojrzała na
Carlisle'a. – Ciemne włosy, zielone oczy. Kobieta. Niedawno urodziła. Musisz ją
znać – oznajmiła. Głos miała wciąż roztrzęsiony i łatwiej było jej
wypowiadać krótkie, pojedyncze zdania.
Doktor
przez chwilę przyglądał się pół-wampirzycy, jakby zastanawiając się, jak
powinien się zachować, w końcu jednak skinął głową. Podszedł do kanapy i przykucnął
obok, żeby spojrzenia jego i Isabeau się spotkały.
– Pamiętam
ją, ale znam jedynie z widzenia. Przychodziła do szpitala, kiedy była w ciąży,
jeszcze zanim wziąłem wolne ze względu na Nessie. Widziałem ją może ze dwa
razy, ale bardzo prawdopodobne, że jest już po rozwiązaniu – wyjaśnił. – Dlaczego
o nią pytasz?
Isabeau
wzięła kilka głębszych wdechów, usiłując zebrać myśli. Odepchnęła ręce brata i stanęła
na nogi, po czym zaczęła krążyć, co znacznie pomagało jej nad sobą zapanować.
Kiedy się
odezwała, głos miała pewny i opanowany.
– Widziałam
ją. Widziałam, jak Taylor i Lilianne pojawiają się w jej domu. Layla
była z nimi. – Zatrzymała się i spojrzała na Gabriela. Wymienili
ponure spojrzenia, jak zawsze wspominając zdradę siostry. – Ta kobieta nie
żyje. Widziałam, jak Taylor poderżnęła jej gardło – jęknęła, wzdrygając się na
samą myśl. – Lilianne zabrała dziecko, nie wiem dlaczego. A Layla na to
wszystko pozwoliła. – Przycisnęła dłonie do ust i Gabriel zauważył, że
cała się trzęsie. – Widziałam, jak spaliła dom, zanim zniknęły. I po
prostu wiem, że to wszystko już się stało, w momencie, w którym to
zobaczyłam. Co mam o tym myśleć, Gabrielu?
Gabriel
otworzył usta, ale zaraz je zamknął, po prostu nie wiedząc, co powinien w tej
sytuacji powiedzieć. Esme zaczęła cicho szlochać; była zdecydowanie zbyt
wrażliwa, jeśli chodziło o cudzą krzywdę, a zranienie dziecka
poruszyło nawet Isabeau, a to już o czymś znaczyło.
– Nie mam
pojęcia, Beau – wyznał.
I ta
świadomość była okropna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz