16 stycznia 2013

Sto dwadzieścia dziewięć

Renesmee
Shelby przez chwilę stała, po prostu lustrując pokój wzrokiem. Sebastien odsunął się ode mnie i jakby usunął w cień, byleby nie rzucać się wilczycy w oczy. Tchórz, pomyślałam, bo chociaż sama wzdrygałam się na samą myśl o ataku Indianki, patrzyłam na nią z wysoko uniesioną głową.
Niewiele zmieniło się, jeśli chodzi o nasze stosunki. Poznałam po jej oczach, że wciąż darzy mnie równie wielką nienawiścią, co wtedy, kiedy próbowała rzucić mi się do gardła. Powstrzymałam chęć, żeby w obronnym geście położyć dłoń na brzuchu, w obawie, że to mogłoby ją sprowokować.
Odrzuciła głowę; ciemne włosy opadły na plecy.
– Skończyłeś? – zapytała, spoglądając na jedynego człowieka w całym budynku.
– Tak, oczywiście. – Sebastien odchrząknął. Wyraźnie czuł się źle, jako śmiertelnik, otoczony licznymi nieśmiertelnymi. – Powiem Drake'owi, czego mi potrzeba, jeśli mam mieć jakieś warunki do pracy. Dziewczyna na razie powinna odpocząć, tyle mogę w tym momencie powiedzieć.
Shelby prychnęła.
– Lekarz, też mi coś. Tyle to i ja zauważyłam bez studiów medycznych. – Spojrzała na mnie obojętnie, niezbyt przejęta zaleceniem Sebastiena. – Nie martw się, już ja się nią zajmę. Idziemy – oznajmiła i odwróciła się na pięcie, nawet nie patrząc, czy ruszyłam się z miejsca.
Sebastien przez moment się wahał, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że skoro nie kazała mu zostać albo gdzieś iść, może równie dobrze przejść się z nami. Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja ujęłam ją, inaczej bowiem nie miałabym siły, żeby się podnieść. Był zbyt drobny i szczupły, żeby wziąć mnie na ręce, ale przynajmniej otoczył mnie ramionami w pasie i pomógł wyjść na korytarz.
Shelby czekała, wyraźnie zniecierpliwiona. Spojrzała na doktora, jakby walczyła z pokusą, żeby go wygonić i zobaczyć, jak poradzę sobie sama, ostatecznie jednak wymamrotała coś, żebyśmy się pospieszyli. Nawet z pomocą miałam trudności z poruszaniem; brzuch miałam już tak duży, że nie widziałam własnych stóp, poza tym wciąż czułam się słabo.
Zanim doszliśmy do mojego „pokoju”, już właściwie wisiałam na Sebastienie, ledwo powłócząc nogami. Udało mu się doprowadzić mnie do łóżka na które zaraz opadłam i zwinęłam się w kłębek, obejmując ramionami brzuch. Nie warknęłam nawet na Sebastiena, kiedy musnął wierzchem dłoni moje czoło, żeby się upewnić, czy temperatura jeszcze bardziej mi nie skoczyła. Zaklął pod nosem.
– Chyba się jeszcze do tego wszystkiego przeziębiłaś, chociaż nie wiem, czy to możliwe. Tylko mi się nie rozchoruj – skrzywił się. Plan ucieczki wydawał się sypać jeszcze przed ułożeniem go, bo w takim stanie nie było szans, żebym poszła gdziekolwiek. Gdybym miała wampira jako sojusznika, może jeszcze, ale Sebastien na niewiele miał się przydać. – Zorganizuję te leki tak szybko, jak to możliwe, o ile we mnie nimi nie rzucisz, jeśli będę chciał ci je podać. Masz założony wenflon, więc ewentualnie mogę podać ci kroplówkę, żebyś się nie odwodniła – dodał.
Najlepiej zrobiłaby mi krew, to oczywiste, ale Shelby była ostatnią osobą, którą chciałam o cokolwiek prosić lub pytać. Najchętniej rozmawiałabym z Dylanem, w ostateczności z Drake'm albo nawet Lawrence'm, bo im na moim życiu tymczasowo zależało, ale to musiało poczekać, mruknęłam więc do Sebastiena, że może zrobić cokolwiek, jeśli to ma być dobre dla dzieci. W obecnej sytuacji nie zamierzałam zachowywać się jak dziecko, bo odpowiadałam za więcej niż jedno życie, a mężczyzna był jak na razie moim jedynym sojusznikiem i raczej wiedział, co robi.
– Miałem ze sobą kilka rzeczy i chciałbym je odzyskać – powiedział Sebastien, nie patrząc na Shelby. – Nie chowam kolekcji kołków w torbie lekarskiej, więc spokojnie – dodał, a ja uśmiechnęłam się blado. „Dracula”.
– Zauważ, że jedynie Lawrence'owi jest wszystko jedno, czym w niego rzucisz, bo i tak go nie zranisz – powiedziała chłodno. – Mam tylko nadzieję, że nie jesteś na tyle głupi, żeby coś kombinować, bo ja nie potrzebuję broni, żeby zrobić krzywdę – dodała.
– Zrozumiałem przy pierwszym spotkaniu – odpowiedział spokojnie. – To jak, przyniesiesz mi to, czy sam mam się pofatygować? – zapytał.
Wilczyca wyglądała, jakby zaraz miał trafić ją szlag, tym bardziej, że dyrygował nią człowiek, w końcu jednak wyszła bez słowa, zamykając za sobą drzwi. Kiedy jej kroki ucichły, nie powstrzymałam się od chichotu, bo zobaczyć jak się złości, ale nie może nic zrobić, było naprawdę warto.
– Dobrze, posłuchaj – powiedział pospiesznie Sebastien, kiedy zostaliśmy sami. – Masz tutaj całkiem dobre warunki, więc najlepiej się nie wychylaj i zbieraj siły, bo nie dam rady cię nieść, jakby co. Spróbuję wymyślić coś, co postawi cię na nogi, ale cudów nie oczekuj. Myślisz, że ile lat jestem po studiach? – Na chwilę zamilkł i nasłuchiwał, ale nie doszedł nas żaden dźwięk. – Wychodzi na to, że teraz pozostaje nam modlić się o trochę szczęścia – stwierdził, ale jego ton wcale nie sprawiał, że byłam powodzenia pewniejsza.
Wróciła Shelby, więc nie pozostało mu nic innego, jak podłączyć mi kroplówkę i szybko się ewakuować. Liczyłam na to, że dziewczyna też skorzysta z pierwszej możliwej okazji, żeby sobie pójść i będę mogła raz jeszcze spróbować zobaczyć się z Gabrielem, ale Shelby jakby zastygła w progu, uważnie wpatrując się w mój zaokrąglony brzuch.
– Wie już? – zapytała mnie nagle. Nie zrozumiałam. – Jacob. Czy wie, że traci czas? – uściśliła, spoglądając na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Tak, widział mnie już – przyznałam po chwili zastanowienia. – Reakcję możesz sobie wyobrazić: po prostu uciekł.
Powoli pokiwała głową, jakby analizując sobie moje słowa. Jej pytanie o Jake'a mnie zaskoczyło, tym bardziej, że moja odpowiedź sprawiła, że na moment w jej oczach pojawiła się nadzieja.
– Dlaczego pytasz? – zaryzykowałam.
Spojrzała na mnie ostro, jasno dając mi do zrozumienia, że nie mam co liczyć na spokojną pogawędkę. Tutaj to ona zadawała pytania.
– Co dlaczego? – warknęła. Wróciła prawdziwa Shelby. – Wygnali mnie czy nie, dla mnie plemię jest ważne. A ty jedynie wbijałaś mu nóż w plecy, woląc obściskiwać się z pijawką. Chociaż przyznaję, że to mniej obrzydliwe, niż kiedy twój zapach mieszał się z tym Jacoba – dodała i skrzywiła się teatralnie.
– Nienawidzisz mnie, bo jestem wpojeniem Jacoba? – upewniłam się, z trudem siadając, żeby wilczyca tak bardzo nade mną nie górowała. – Daj spokój, gdyby chodziło o sam fakt wampiryzmu, nie byłoby cię tutaj – stwierdziłam z przekonaniem, nie dając jej zaprotestować.
– To moja sprawa, pijawo – odparowała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Coś w jej masce pękło, jedynie na ułamek sekundy, ale to mi wystarczyło. – Teraz to już nieistotne. Głupek sam już wie to, co przez cały czas mu mówiłam.
Przez moment analizowałam w myślach zachowanie wilczycy i emocje, które dostrzegłam w jej oczach. Jeśli nie nienawidziła wampirów do tego stopnia, że weszła w układ z Lawrence'm, musiała mieć po prostu jakąś urażę do mnie – w końcu próbowała mnie zabić i jej stosunek raczej niewiele się zmienił. Była na mnie wściekła, bo Jacob się we mnie wpoił i dlatego, że raniłam go, wiążąc się z Gabrielem, co wzajemnie się wykluczało i nie miało żadnego sensu. Chyba, że…
Zakochana Shelby? Nie, niemożliwe. Ona przecież nie mogła go kochać, nie darzyła ciepłymi uczuciami nikogo, więc po prostu nie było to możliwe.
Z drugiej jednak strony… dlaczego nie? To wiele by wyjaśniało, jej zachowanie również, jeśli broniłaby się przed obcym sobie uczuciem. Shelby była niedostępną osobą o złożonym charakterze, więc miłość naprawdę wiele by w jej życiu skomplikowała.
Dlaczego taka jesteś?, pomyślałam, ale nie odważyłam się zadać tego pytania na głos. Kto cię skrzywdził? Mogłam jedynie zgadywać.
– Kocham Jake'a – oznajmiłam na głos; drgnęła, zaciskając dłonie w pięści. – Ale jak brata i naprawdę nigdy nie chciałam go skrzywdzić. Po prostu jego uczucie mnie przerasta. Gdybym mogła, zrobiłabym wszystko, żeby jakoś go od wpojenia uwolnić, ale to niestety niemożliwe – przypomniałam.
Milczała i zaczęłam już nawet podejrzewać, że zaraz wyjdzie, zatrzaskując za sobą drzwi, byleby nie słuchać moich wyjaśnień i być może okazać, że Jacob wcale jej nie interesuje. Wtedy jednak spojrzała mi prosto w oczy; jej odpowiedź mnie zaskoczyła:
– Kto wie. Podania mówią różne rzeczy – oznajmiła. – Pytanie tylko, czy to, co zrobiłaś, wystarczyło, a historie są prawdziwe – stwierdziła, wzruszając ramionami.
Spojrzałam na nią, całkowicie zdezorientowana. Nie widziałam Jacoba od dnia, w którym dowiedział się o ciąży i martwiłam się o niego. Najprościej byłoby, gdyby istniał sposób na zerwane wpojenia, ale przecież to nie było możliwe.
Shelby zaplotła dłonie za plecami i oparła się o ścianę. Jej twarz sugerowała, że ma na coś nadzieję, ale boi się nastawić, żeby później boleśnie się nie rozczarować. Nic już nie rozumiałam.
– Dawno temu, zaledwie kilka lat po zakończeniu ery wojowników-duchów i zapoczątkowaniu w plemieniu zmiennokształtności, wpojenie było czymś naprawdę niezwykłym. Zdarzało się bardzo rzadko, przez co tym bardziej fascynowało. Czasami przez kilka pokoleń mógł nie zdążyć się żaden przypadek. Wszystkie pary, które połączyło to uczucie, zawsze spędzały resztę życia razem, szczęśliwi i należący do siebie po kres swoich dni. – Opowiadała, jakby zapomniała o mojej obecności i mówiła do siebie samej. Była dobrym mówcą, w tym momencie poza tym wyglądała łagodnie i spokojnie, jak nigdy. – Każda kobieta w wiosce marzyła o takiej miłości, te zaś, które wiązały się ze zmiennokształtnymi wojownikami, zawsze drżały w obawie, że kiedyś ich wybranek spotka na swojej drodze inną, która będzie mu przeznaczona i którą wybierze. Nikt jakoś nie myślał o tym, że to wpojenie może zdecydować się związać z kimś innym, w końcu dziewczyna nie jest zniewolona mocą tego niezwykłego uczucia, więc wciąż ma wolną wolę. – Uśmiechnęła się gorzko. – Miała na imię Kira i była już zaręczona, kiedy na jej widok wpojenie dopadło najmłodszego z synów ówczesnego wodza. Chłopak niedawno zaczął się zmieniać, więc wciąż miał problemy z panowaniem na emocjami i natychmiast padł przed nią na kolana, zarzekając się o swojej miłości. Ale Kira była szczęśliwa u boku swojego narzeczonego i odrzuciła uczucie syna wodza. – Spojrzała krótko na mnie. – Próbował o nią walczyć, ale ona już zadecydowała. Chociaż miał wątpliwości, pojawił się na jej ślubie i… zrozumiał, że ona jest naprawdę szczęśliwa. Taki jest cel wpojenia – szczęście tej drugiej osoby – a ona już je miała. Podobno w takich momentach wpojenie zanika, jeśli wybranka już odnalazła swoje przeznaczenie i to nie u boku zmiennokształtnego. Z tym, że nigdy nie udowodniono, że to prawda.
Zamilkła; cisza, która zapadła, wręcz dzwoniła w uszach, nawet jeśli słyszałam bicie swojego i jej serca oraz nasze oddechy. Położyłam dłoń na brzuchu, rozumiejąc to na co Shelby miała nadzieję. Skoro byłam z Gabrielem, szczęśliwa i spodziewałam się dzieci, czy w takim razie dodatkowo potrzebowałam wpojenia? Jakie były szanse, że Jake się od tego uczucia w końcu uwolnił?
– Ja jestem… – zaczęłam, ale odpowiedziały mi trzask zamykanych drzwi i chrzęst przekręcanego klucza – … szczęśliwa – dodałam w pustkę.
Zostałam w swoim więzieniu sama.
Gabriel
Pałętał się po domu niczym cień, nie potrafiąc znaleźć sobie zajęcia. Jego serce wyrywało się gdzieś tam – gdzieś, gdzie była Nessie – tęskniąc i łaknąc jej bliskości, dotyku, szeptu… Bezradność była dobijająca, ale co było innego poza czekaniem i nadzieją na to, że dziewczynie znów uda się pojawić?
Isabeau była w szoku, kiedy dowiedziała się, że Renesmee tak po prostu udało się zmaterializować poza ciałem. Sama marzyła o tym od stuleci, ale nie miała dość siły, żeby coś takiego zrobić, a nie zamierzała przekraczać granic, byleby tylko coś to osiągnąć.
– To ciąża – stwierdziła ostatecznie. – Wasze dzieci muszą być uzdolnione bardziej, niż przypuszczaliśmy – dodała, wyraźnie zadowolona. Pokładała duże nadzieje w bratankach i Gabriel był tego świadom.
Poza tym wciąż próbowali szukać telepatycznie, na zmianę wysyłając myśli sondujące i próbując wychwycić jakiekolwiek większe skupiska mocy, jak na razie jednak szło im to marnie. Czasami patrolował okolicę, nie mając co ze sobą zrobić, co było o tyle trudne, że Carlisle i Edward chyba oczekiwali, że znów spróbuje zrobić małą masakrę i zdawali się go śledzić. Zwłaszcza ojciec Nessie był uciążliwy i Gabriel musiał zawsze sporo się nagimnastykować, żeby go zgubić. Najczęściej krążył dookoła Fors i okolic, w których wcześniej zaobserwowali z Isabeau działalność Drake'a i pozostałych, ale od zniknięcia Renesmee cała grupa jakby zapadła się pod ziemię.
Isabeau zaangażowała Michaela, ale i to wydawało się stratą czasu. Gabriel omal nie dostał nerwicy, kiedy wampir oznajmił, że owszem, może pomóc, ale jedynie rozglądając się dookoła, chociaż wystarczyło przecież, żeby przeniósł się w czasie i zorientował w sytuacji. Niestety, on jego i piekielne zasady – nie mógł mieszać się do biegu wydarzeń; był jedynie obserwatorem i jako tak nie mógł dzielić się tym, co wiedział, żeby nie zakłócać biegu wydarzeń. Gabriel po prostu czuł, że wampir może nawet wie, gdzie powinni szukać Nessie, ale nic nie mówi, woląc obserwować, jak męczą się i odchodząc od zmysłów.
Przestał się zadręczać, kiedy omal nie potknął się o Albę, która od jakiegoś czasu plątała mu się pod nogami. Kotka prychnęła urażona i podskoczyła, usiłując zemścić się z pomocą pazurów, ale chwycił ją wpół i przytrzymać tak, żeby nie mogła sięgnąć do jego ramion czy twarzy. Ostatecznie dała za wygraną i zaczęła się głośno upominać o pieszczoty. Zanurzył palce w jej śnieżnych futerku, głaszcząc ją niemal zupełnie nieświadomie, byleby tylko przestała prychać.
Ty też tęsknisz, co mała?, pomyślał. Kotka była niespokojna od momentu, kiedy Renesmee została porwana, zupełnie jakby coś przeczuwała. Nie pierwszy raz zresztą. Para z nas szaleńców, którym odebrano coś najważniejszego, stwierdził, przymykając oczy.
Isabeau przygrywała na fortepianie, nucąc coś cicho. Rzadko śpiewała, a szkoda, bo głos miała piękny i było w nim coś kojącego. Edward był na polowaniu, a Carlisle i Esme rozmawiali o czymś cicho, przerwali jednak, kiedy dziewczyna zaczęła grać. Do tej pory jedynie Edward spędzał czas na muzykowaniu. No i Gabriel czasami przygrywał na gitarze, ale jego chęci do życia były w tym momencie gdzieś, gdzie nie potrafił ich odnaleźć.
„Gdy zapada zmierzch”, jeśli można prosić, siostrzyczko – wyszeptał, uśmiechając się blado, kiedy ich spojrzenia się spotkały.
– Można – potaknęła, sprawnie przechodząc z jednej melodii w drugą.

Ten moment, kiedy dzień się zamyka
Stoisz. Co widzisz?
Dzień w noc umyka
Ciemność nadchodzi, wiesz...

Głos miała jak anioł i tym bardziej Gabriel zamierzał wykorzystać to, że Isabeau nabrała chęci na śpiewanie. Od wielu godzin nie poczuł się tak spokojny, jak teraz, słuchając głosu siostry. Z wrażenia nawet zapomniał o głaskaniu Alby i kotka zaraz zaczęła głośno protestować, nie to jednak brutalnie ściągnęło Gabriela z powrotem do rzeczywistości.
Głos nagle zamarł Isabeau w gardle; dziewczyna zerwała się i wyprostowała niczym struna, chwytając się za głowę i chwiejąc, jakby nagle zakręciło jej się w głowie. Jej oczy rozszerzyły się nienaturalnie i spoglądały w przestrzeń, wszystko jednak wskazywało na to, że Isabeau nie spogląda na coś, co znajdowało się w tym pokoju. Myślami była gdzieś daleko.
– Isabeau? – Carlisle zareagował zupełnie machinalnie i dopadł do dziewczyny, chcąc ją podtrzymać, ale pośpiesznie się odsunęła. – Co się dzieje? Mogę ci jakoś pomóc? – zapytał, nic nie rozumieją. – Isa...
– Czekaj – przerwał mu gwałtownie Gabriel, puszczając niezadowoloną Albę i podbiegając do siostry. – To wizja. Wybijesz ją z transu – wyjaśnił cicho, obserwując Isabeau.
Dziewczyna powoli opuściła ramiona i rozejrzała się dookoła, ale nic nie wskazywało na to, że dostrzega cokolwiek bądź kogokolwiek. Zachowywała się, jakby zupełnie nie wiedziała, gdzie się znajduje i co powinna zrobić. Jej oczy przybrały niemal srebrną barwę i zdawały się zlewać z białkiem, co dawało wręcz przerażający efekt; tęczówki barwy lodu wędrowały od jednego punktu do drugiego, Isabeau jednak musiała widzieć coś innego, niż salon.
Jej wzrok nagle zatrzymał się na jednym punkcie, na wprost. Oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej i z ust Isabeau wyrwał się pełen niedowierzania okrzyk.
– Laylo? Laylo! Co wy robicie? – rzuciła w przestrzeń, robiąc kilka kroków do przodu i wyciągając ręce, jakby chciała kogoś powstrzymać. – Na litość bogini, w tej chwili każ im przestać! Przecież to dziecko, tylko dziecko... – Na chwilę zamarła. – Nie, błagam was, w tej chwili... Nie! – jęknęła przerażona, gwałtownie kręcąc głową; w jej głosie słychać było rezygnację i niedowierzanie.
W jednej chwili wszystko ustało. Tęczówki uciekły jej w tył głowy, zachwiała się i wpadła prosto w nastawione ramiona Gabriela. Prawie już zapomniał, jak niepokojąco potrafi wyglądać Isabeau podczas wizji, zignorował jednak dezorientację Carlisle'a i Esme, i lekko wziąwszy siostrę na ręce, położył ją na kanapie.
Delikatnie potrząsnął ją za ramiona.
– Beau, teraz nie ma czasu na omdlenia – powiedział łagodnym, ale stanowczym głosem. – Siostra, w tej chwili, wracaj do mnie! – zażądał, przy końcu podnosząc ton głosu o oktawę.
Ocknęła się nagle, prostując się i nabierając powietrza do płuc tak gwałtownie, jak topielec wyciągnięty z wody. Wzrok jeszcze przez chwilę miała błędny, w końcu jednak udało jej się skupić na twarzy brata.
– Nie, co one zrobiły? Co...? – wydyszała, próbując wyszarpnąć się, kiedy Gabriel mocniej zacisnął dłonie na jej ramionach, chcąc żeby się uspokoiła. – Jak Layla mogła brać w tym udział? Przecież to zbrodnia, zrobić coś takiego, to...
– Isabeau! – Zamarła, kiedy Gabriel dosłownie wykrzyczał jej imię. Chyba zaczynała powoli wracać do siebie, bo przynajmniej przestała się szarpać i teraz już siedziała spokojnie. – Co zobaczyłaś? Czy była tam Nessie? – zapytał, nie mogąc się powstrzymać; Isabeau mówiła o dziecko, więc naturalnie natychmiast pomyślał o swojej córce, synu i ich matce.
– Nie. Nie widziałam jej – zapewniła go Beau. – To coś innego, ktoś... – Spojrzała na Carlisle'a. – Ciemne włosy, zielone oczy. Kobieta. Niedawno urodziła. Musisz ją znać – oznajmiła. Głos miała wciąż roztrzęsiony i łatwiej było jej wypowiadać krótkie, pojedyncze zdania.
Doktor przez chwilę przyglądał się pół-wampirzycy, jakby zastanawiając się, jak powinien się zachować, w końcu jednak skinął głową. Podszedł do kanapy i przykucnął obok, żeby spojrzenia jego i Isabeau się spotkały.
– Pamiętam ją, ale znam jedynie z widzenia. Przychodziła do szpitala, kiedy była w ciąży, jeszcze zanim wziąłem wolne ze względu na Nessie. Widziałem ją może ze dwa razy, ale bardzo prawdopodobne, że jest już po rozwiązaniu – wyjaśnił. – Dlaczego o nią pytasz?
Isabeau wzięła kilka głębszych wdechów, usiłując zebrać myśli. Odepchnęła ręce brata i stanęła na nogi, po czym zaczęła krążyć, co znacznie pomagało jej nad sobą zapanować.
Kiedy się odezwała, głos miała pewny i opanowany.
– Widziałam ją. Widziałam, jak Taylor i Lilianne pojawiają się w jej domu. Layla była z nimi. – Zatrzymała się i spojrzała na Gabriela. Wymienili ponure spojrzenia, jak zawsze wspominając zdradę siostry. – Ta kobieta nie żyje. Widziałam, jak Taylor poderżnęła jej gardło – jęknęła, wzdrygając się na samą myśl. – Lilianne zabrała dziecko, nie wiem dlaczego. A Layla na to wszystko pozwoliła. – Przycisnęła dłonie do ust i Gabriel zauważył, że cała się trzęsie. – Widziałam, jak spaliła dom, zanim zniknęły. I po prostu wiem, że to wszystko już się stało, w momencie, w którym to zobaczyłam. Co mam o tym myśleć, Gabrielu?
Gabriel otworzył usta, ale zaraz je zamknął, po prostu nie wiedząc, co powinien w tej sytuacji powiedzieć. Esme zaczęła cicho szlochać; była zdecydowanie zbyt wrażliwa, jeśli chodziło o cudzą krzywdę, a zranienie dziecka poruszyło nawet Isabeau, a to już o czymś znaczyło.
– Nie mam pojęcia, Beau – wyznał.
I ta świadomość była okropna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa