Jacob
Jake, przestań już! William
był zdenerwowany i powoli zaczynał już traci cierpliwość; krążył coraz
szybciej w swojej wilczej postaci i wszystko wskazywało na to, że
najchętniej zacząłby wyć z rozpaczy. Ona cię nie chce. A jeśli tak
bardzo chcesz ją zobaczyć, po prostu w końcu tam pójdź i przestań nas
dręczyć!, warknął
niemal gniewnie, skomląc i powarkując.
Jacob
spojrzał z irytacją na niewielkiego wilka o sierści barwy ziemi.
Chłopak był młody i porywczy, podobnie jak sam Jake, nic więc dziwnego, że
nie zawsze byli w stanie się dogadać. Poza tym William nie potrafił
zrozumieć siły wpojenia, nawet jeśli miał bezpośredni dostęp do myśli kogoś,
kto je przeżył; Renesmee skreślił w momencie, kiedy odrzuciła to uczucie
na rzecz innej pijawki, łatwo mu więc było udzielać rad. Takie podeście było o tyle
bardziej denerwujące, że przywodziło Jacobowi na myśl Leę – a myślenie
o niej nie było dobrym pomysłem, zważając na to, że to przez nią wszystko;
gdyby nie ten idiotyczny pocałunek, Nessie odwzajemniłaby jego uczucie,
a on byłby w stanie ją chronić, nie dopuszczając do tego, żeby
kiedykolwiek znalazła się w tym miejscu.
Will, z łaski
swojej, zamknij się, poprosił, biegiem kierując się w stronę domu;
przemienił się w wilka, żeby lepiej panować nad emocjami i spróbować
znów skupić się na zwierzęcej naturze, ale wszystko wskazywało na to, że spokój
nie będzie mu dany. Po
tym, jak odwaliło Shelby, postanowiłeś zająć jej miejsce i trochę
uprzykrzyć mi życie?, zapytał gniewnie, powoli tracąc cierpliwość.
William
mruknął coś w odpowiedzi, Jacob zaś nie miał ochoty na to, żeby próbować
to zrozumieć. Jakoś zapanowawszy nad nerwami, w końcu się przemienił,
postanawiając resztę drogi pokonać na dwóch nogach. Pośpiesznie odwiązał od
łydki starannie złożone szorty, po czym wciągnął je na siebie, rozkoszując się
choć chwilą samotności; po ciągłych narzekaniach Willa, posiadanie głowy
jedynie dla siebie było fantastycznym przywilejem, który w pełni doceniał.
Niestety,
człowiekowi zdecydowanie trudniej przychodziło ignorowanie pewnych myśli i uczuć,
co po raz kolejny skierowało jego myśli na Renesmee. Nie widział ją od tamtego
dnia, kiedy to wpadła na niego w lesie, zachowując się naprawdę dziwnie,
po czym straciła przytomność. Choć nie przepadał za wampirami, miał słabość do
Carlisle’a i wiedział, że dziewczyna jest pod dobrą opieką, jednak aż go
nosiło od niepewności i chęci przekonania się, czy wszystko z nią w porządku.
Co z tego, że w jakiś przedziwny sposób poturbowała go, kiedy raz
jeszcze próbował zabić Gabriela, skoro wciąż kochał ją jak wariat i nic
nie było w stanie zmienić jego uczuć? Martwił się i już, co w jakimś
stopniu zaczynało być uciążliwym przekleństwem, bo doskonale zdawał sobie
sprawę, że dziewczyna nigdy nie będzie jego.
W jednym
Licavoli miał rację – ranił ją swoim uczuciem. A właściwie siebie i ją,
bo ta miłość nie była zdrowa dla żadnego z nich, najgorsze zaś było to, że
niezależnie od złożonych Nessie obietnic, nie był w stanie tak po prostu
oddać jej komuś innemu i być jedynie jej przyjacielem. Zostawić też jej
nie mógł, jego ciało bowiem potrzebowało jej, zupełnie jakby była jego
osobistym narkotykiem; wpojenie było niczym nałóg i po prostu trzymało go
przy niej, niezależnie od sytuacji.
Te
wszystkie dni, kiedy jakimś cudem udawało mu się powstrzymać od ingerowania w jej
życie, skoro wyraźnie tego nie chciała, zmęczona koniecznością wyboru pomiędzy
przyjaźnią a miłością, były najgorszymi w całym jego życiu. Miał
wręcz wrażenie wielkiego déjà vu –
kolejny raz walczył o ukochaną istotę, będąc na z góry przegranej
pozycji. Stracił Bellę, ale ich relacje jakoś się unormowało; w przypadku
Renesmee niestety nie miał na co liczyć, chyba, że ta jakimś cudem zmuszona
byłaby rozstać się ze swoim wybrankiem. Jakby tego było mało, nie był w stanie
nawet o nią walczyć, nie potrafiąc jej ranić. Bellę był w stanie
nawet zaszantażować, straszą ją przed bitwą z nowo narodzonymi tej
rudowłosej pijawki, która chciała zabić matkę jego wpojenia, jeśli jednak
chodziło o Nessie, po prostu nie potrafił zachować się wobec niej w taki
sposób.
Więc
trzymał się z daleka, cierpiąc w samotności i raniąc jedynie
siebie – no i tych członków watahy, którzy zmuszeni byli słuchać jego
pełnych bólu myśli. Z tym, że z każdym kolejnym dniem jego siła woli
słabła, tym bardziej odkąd zauważył, że z Renesmee dzieje się coś złego;
była chora, a przynajmniej tak mu powiedział doktor, kiedy ostatnim razem
był w domu Cullenów. Gdyby tylko wiedział, że wszystko jest w porządku,
może byłby w stanie w miarę normalnie funkcjonować, zmuszając się do
trzymania z dala od sensu swojego istnienia.
Propozycja
Williama nagle wydała mu się bardzo kusząca, niezależnie od konsekwencji. Po
prostu ją zobaczyć i upewnić się, że wszystko z nią w porządku;
to nic, że choć przez chwilę przebywając w jej obecności miał znosić istne
katusze, zwłaszcza widząc ją w objęciach tej pijawki; to nic, że było to
cholernie masochistyczne i głupie, bo zawsze istniała szansa, że znów
dojdzie do rękoczynów i być może to właśnie ona da mu boleśnie do
zrozumienia, że nie chce go widzieć; to nic, że jeśli faktycznie była chora,
była pod dobrą opieką (Carlisle'a jako lekarza mimo wszystko cenił i nie
mógł zaprzeczyć, że na pewno potrafi się Nessie zaopiekować), a on
powinien po prostu trzymać się od niej z daleka. Wszystko to nie miało
znaczenia, bo Jacob po prostu musiał ją zobaczyć, choć przez chwilę,
niezależnie od konsekwencji, które miała przynieść ta wizyta.
Chwilę
jeszcze walczył z samym sobą, a potem na powrót przemienił się w wilka;
nie wyczuwał już obecności Williama, zresztą nie dbał o niego. Łapy same
poniosły go w stronę rezydencji Cullenów, a on po prostu im się
poddał. Znał tę trasę doskonale i mógł ją pokonać nawet z zamkniętymi
oczami, gdyby zaszła taka potrzeba. Przy tym wiekowym dębie w lewo, potem
cały czas prosto... Chyba już nawet słyszał płynącą przy domu rzekę.
Chwilę
później faktycznie wypadł spomiędzy drzew i już miał przeskoczyć strumień,
rozmyślił się jednak. Zawrócił do lasu i dopiero przybrawszy ludzką
postać, ruszył swobodnym krokiem w stronę białego domu, gdzie znajdowała
się istota, którą kochał najbardziej na świecie. Nie zastanawiając się, w obawie,
że myśląc o niej jednak zmieni zdanie i zawróci, okrążył dom i podszedł
do frontowych drzwi. Uprzejmość wobec wampirów nie była czymś, co było dla
niego naturalne, ale ze względu na cel wizyty musiał się przemóc, powstrzymał
więc wszelakie uprzedzenia i energicznie zapukał do drzwi.
Otworzyły
się niemal natychmiast i ledwo utrzymał równowagę, żeby przypadkiem nie
wpaść z impetem do środka. Nieco speszony spojrzał na Isabeau, która stała
w progu; dziewczyna była ostatnią osobą, którą chciał widzieć... Albo
raczej prawie ostatnią, poprawił się w myślach, bo zdecydowanie gorsze
byłoby spotkanie sam na sam z jej bratem.
– Cudownie –
westchnęła Beau, dosłownie wyciągając mu to z ust. – Ej, towarzystwo,
kundel na horyzoncie! – zawołała, obrzucając Jacoba krótkim spojrzeniem i pośpiesznie
kierując się w głąb domu; idiotka, nawet nie bała się stanąć do niego
plecami. – Słyszałam to – mruknęła, a Jacob aż zazgrzytał zębami, mając
serdecznie dość wampirzych sztuczek z czytaniem w myślach.
Chwilę
obserwował plecy Isabeau, zastanawiając się, czy by tu nie zaryzykować i jej
nie zaatakować jej, jako ostrzeżenia, wtedy jednak ze schodów prowadzących na
piętro zszedł Carlisle, więc się rozmyślił. Tym bardziej, że doktor wydał mu
się w jakimś stopniu... zmęczony? Tak, zmęczony i zmartwiony, co
zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.. Już raz widział go w takim
stanie, ale nie chciał nawet wspominać tamtego okresu, kiedy powoli tracili
Bellę; to była już przeszłość.
– Witaj,
Jacobie – odezwał się doktor. Głos miał spokojny, ale Jacob wyczuł w nim
swego rodzaju napięcie, co jasno dało mu do zrozumienia, że niekoniecznie jest w tym
miejscu mile widziany. – To nie najlepszy moment – dodał, potwierdzając
przypuszczenia Jake'a. – Nessie śpi – wyjaśnił.
Teraz to
Jacob poczuł niepokój. Carlisle był wyraźnie zaniepokojony, a Renesmee
wciąż najwyraźniej była w kiepskim stanie – nie potrafił jej pomóc, a to
znaczyło, że działo się z nią coś niedobrego. Spojrzał z niedowierzaniem
na wampira, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale po prostu nie
był w stanie. To jeszcze bardziej go zdenerwowało, zwłaszcza, że
instynktownie obarczał winą Gabriela, który już wcześniej osłabiał Nessie,
pijąc jej krew. Nic dziwnego, że jakiś wirus w końcu był w stanie
zaatakować jej organizm.
– Gdzie ona
jest? Chcę ją zobaczyć – zażądał. Pytanie o Gabriela zawisło gdzieś w powietrzu,
niewypowiedziane, ale jak najbardziej obecne.
– To
zdecydowanie nie jest dobry moment – powtórzył Carlisle bardziej stanowczym
tonem. – Kiedy będzie w stanie, porozmawia z tobą, ale teraz musi
odpoczywać. Dla własnego dobra – podkreślił, co było niejako ciosem poniżej
pasa, bo doktor doskonale wiedział, że Jacob gotów byłby stanąć na głowie, byleby
Renesmee była szczęśliwa.
Miał ochotę
zacząć się wściekać i powiedzieć, że nie obchodzi go, jak Nessie się
czuje, bo przy nim nic jej nie grozi; buntować się i powtarzać, że opinia
pijawek go ni interesuje, bo to sprawa pomiędzy nim a dziewczyną na piętrze
– nikim innym. A jednak nie zrobił tego, zbyt oszołomiony i zdezorientowany,
by jakkolwiek się odezwać.
Wtedy
usłyszał śmiech, gdzieś z góry, z jednego z pokoi na piętrze.
Głos Gabriela i Jej cudowny sopran, który rozpoznałby dosłownie wszędzie –
i który bynajmniej nie potwierdzał słów Carlisle'a o tym, że
dziewczyna spała. Wręcz przeciwnie, raczej doskonale się bawiła i to w towarzystwie
pijawki, której Jacob coraz bardziej nienawidził, a która przecież ją
krzywdziła.
– Poczekaj, mi
amore, załatwię to – powiedział spokojnie Gabriel, a potem do Jake'a
doszły delikatnie, niemal niesłyszalne kroki, kiedy pół-wampir wyszedł z pokoju,
postanawiając pofatygować się na dół.
Jacob wbił
wzrok w schody, którymi już wcześniej zszedł doktor. Dopiero teraz zorientował
się, że brakuje poręczy i barierka na piętrze wygląda tak, jakby coś po
prostu ją roztrzaskało. Cokolwiek się wydarzyło, miał jedynie nadzieję, że nie
tyczyło się Nessie, choć bacząc na geny Belli, wcale by się nie zdziwił, gdyby
dziewczyna najzwyczajniej w świecie potknęła się i spadła.
Przestał o tym
myśleć, bo w końcu pojawił się Gabriel. Jake zacisnął dłonie w pięści,
ledwo powstrzymując się, żeby na chłopaka nie naskoczyć; nie dało się ukryć, że
perspektywa rzucenia się pijawce do gardła był kusząca, choć naturalnie myśl o reakcji
Renesmee skutecznie powstrzymywała go od zrobienia jakiejkolwiek głupoty.
Skupił się jedynie na wyobrażeniach, mając nadzieję, że pijawka wyjątkowo
siedzi w jego głowie i jest świadoma tego, jak chętnie by się jej
pozbył.
– Renesmee
chce z tobą porozmawiać, ale boi się tego, jak możesz zareagować – oznajmił
chłopak wprost. Jego twarz miała nieprzenikniony wyraz i Jacob nie
potrafił stwierdzić, czy Gabriel kontroluje jego myśli. – Ma ci coś ważnego do
powiedzenia, ale jeżeli masz się wściec, sam jestem za tym, żeby została w pokoju.
Może się załamać, jeżeli kolejny raz będzie zmuszona skopać ci tyłek – stwierdził
spokojnie, zakładając ręce na piersi i opierając się o ścianę;
wspomnienie tego, jak w jakiś cudowny sposób dziewczyna sponiewierała
Jake'a, kiedy ten spróbował zaatakować jej partnera, wyraźnie go bawiło.
– Nigdy bym
jej nie skrzywdził – przypomniał jedynie. – Nie zamierzam nikogo krzywdzić,
chyba, że mnie zdenerwujecie – dodał, pomijając fakt, że próba wyproszenia go
była już wystarczająco irytująca.
– Faktycznie,
jesteś oazą spokoju i rozsądku – zadrwił pół-nieśmiertelny, uśmiechając
się kwaśno. Po chwili spoważniał. – Ostatnim czego trzeba, to by teraz się
denerwowała. A ty masz jakiś dziwny talent do doprowadzania jej do łez – westchnął,
spoglądając w stronę schodów; wyraźnie pragnął wrócić do pokoju na
piętrze.
Jacob miał
już coś odpyskować, kiedy do rozmowy wtrącił się nowy głos:
– Jake?
Black
zamarł, a Gabriel gwałtownie wciągnął powietrze do płuc, zaniepokojony;
nie chciał, żeby Renesmee znów znalazła się pomiędzy nimi.
– Jeszcze
nic mu nie wyjaśniłem, więc lepiej tam zostań, mi
amore –
powiedział pośpiesznie. Głos miał zdecydowanie łagodniejszy i bardziej
czuły niż podczas rozmowy z Jacobem. – Lepiej...
– Ja chcę
mu powiedzieć – ucięła i w końcu pojawiła się na schodach.
Ta chwila
zmieniła wszystko. Kiedy pojawiła się w zasięgu wzroku Jacoba, chłopak
przez dłuższą chwilę nie potrafił stwierdzić, co widzi. Pierwszym co zobaczył,
była cudowna twarz dziewczyny, która była całym jego światem. Policzki miała
niezdrowo zarumienione i podświadomie wyczuł, że Nessie ma gorączkę, co
jak na ironię dodawało jej uroku. Ubrana była w zdecydowanie zbyt dużą
flanelową koszulę, która sięgała jej do ud i przypominała trochę sukienkę.
Włosy miała potargane i splecione w długi warkocz, co z pewnością
nie było jej zasługą – nigdy nie potrafiła się porządnie uczesać, więc raczej
ktoś zrobił to za nią, może nawet jej pijawka, chociaż raczej stawiał na Esme.
Dziewczyna
wyglądała na zmęczoną; kurczowo trzymała się tej poręczy, która nie została
zniszczona i Jacob zaczął żałować, że zmusił ją do ruszenia się z łóżka.
Ale przy tym wręcz otaczała ją aura szczęścia – po prostu była szczęśliwa,
nawet jeśli niepokój w jej oczach w tym momencie tego nie zdradzał.
Obawiała się czegoś... Mojej reakcji, uświadomił sobie, choć nadal
nie docierał do niego powód, dla którego miałby być na nią zły.
I nagle do
niego dotarło. Dopiero kiedy stanęła u stóp schodów, a Gabriel czule
ją objął, przyciągając do siebie, dostrzegł, jak Nessie oplata dłońmi brzuch.
Zdecydowanie zbyt duży brzuch, bacząc na to, że ktoś taki jak ona nie mógł
przytyć – nie w tak zwyczajny sposób. A jednak pod luźną koszulą
rysowała się wyraźna wypukłość, której nie dało się pomylić z niczym
innym.
– Nie... – pomyślał
i uświadomił sobie, że powiedział to na głos. Cofnął się o krok, nie
chcąc przyjąć prawdy do świadomości. – Nie! – powtórzył głośniej, czując jak
gorący dreszcz przebiega przez cały jego kręgosłup; ledwo panował nad emocjami i natychmiastową
przemianą.
– Jake,
dopiero co obiecałeś, że nikogo nie skrzywdzisz – przypomniała cichym,
zdławionym tonem. Mocniej przytuliła się do Gabriela, delikatnie głaskając
zaokrąglony brzuch.
Poczuł, że
robi mu się niedobrze. Już raz oglądał coś podobnego, choć bardzo chciał
wyrzucić te wspomnienia z pamięci. A jednak teraz stanęły mu przed
oczami, jak żywe. Wymizerniała Bella; jej brzuch niczym oddzielna, obrzydliwa
narośl; życie uciekające jej między palcami i ostatecznie ten krwawy
poród, zwieńczony reanimacją jej bezwładnego ciała. Być może to wpojenie, ale
bez trudu potrafił zastąpić Bellę Nessie, co jedynie jeszcze bardziej
doprowadzał go do szału.
Wpojenie...
Raz jeszcze
spojrzał na nią, na tę aurę szczęścia, która otaczała ją nawet teraz, na
obejmującego ją Gabriela... Ona już wybrała, powtarzała mu to już nie raz. Była
tak samo jak matka uparta i pewna tego, czego chce – kochała go, ale nie
dość mocno, nie tak jak jego potencjalnego rywala. I miała rację
twierdząc, że jedynie wpojenie nie pozwala mu odejść, czyli zrobić tego, co
było w tej sytuacji wskazane.
Nagle
poczuł się naprawdę dziwnie, jakby z jego ramion zdjęto ogromny ciężar.
Zrozumienie przyszło samo; przestał drżeć, nagle odzyskując kontrolę nad
własnym ciałem i będąc w stanie zapanować nad przemianą. Cały czas
wpatrywał się w stojącą przed nim parę, ale już zdecydowanie spokojniej.
To było jak pogodzenie się z losem, jak kapitulacja. Wybrała Gabriela;
walczył póki się dało, ale teraz już nic nie dało się zrobić – ciąża zmieniała
wszystko.
– Jak
długo...? – zapytał jedynie, jednocześnie ze świstem wypuszczając z płuc
powietrze.
– Dwa
tygodnie – odparła spokojnie. Wyraźnie jej ulżyło, że jakoś się uspokoił, choć
nadal była zmartwiona. Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Jake,
wszystko gra? – zapytała.
Powstrzymał
nerwowy chichot, który cisnął mu się na usta. Martwiła się o niego? To
było naprawdę dziwne i ciężko było mu zorientować się w relacjach,
które właściwie ich łączyły. Przecież to ona wyglądała marnie, nawet jeśli
wampira natura sprawiała, że znosiła ciążę lepiej od matki.
– Lepiej
powiedz mi, co z tobą. Ja jakoś sobie poradzę, jak zwykle zresztą – zbył
jej pytanie, choć może nie powinien się nad sobą przy niej użalać. – Jak się
trzymasz? Nie powinnaś była schodzić – stwierdził, niejako próbując ją
przeprosić za to, że w ogóle znów próbuje mieszać w jej życiu.
– Czuję się
świetnie. To nie będzie tak, jak ze mną i mamą – zapewniła. Drgną
niespokojnie, bo to zabrzmiało tak, jakby jakimś cudem była w stanie czytać
mu w myślach. – To równie naturalne, jak ciąża każdej normalnej kobiety.
Jest po prostu szybsza – wyjaśniła, próbując go przekonać. – Jake, po prostu mi
się przyjrzyj – dodała, mimo niezadowolenia Gabriela, strząsając jego rękę i robiąc
zdecydowany krok do przodu.
Jacob
powstrzymał chęć, by odsunąć się od niej tak, jakby była trędowata, po czym
nieco niechętnie raz jeszcze spojrzał na jej brzuch. Faktycznie, nie wyglądała
tak marnie jak Bella; krągłość wręcz dodawała jej uroku, zamiast wzbudzać
obrzydzenie swoją nie wymiarowością.
– Widzisz? –
zapytała, po czym czule spojrzała spoczywające na brzuchu dłonie. – One mi nie
zagrażają.
Poczuł się
tak, jakby kopnęła go w żołądek.
– One? – powtórzył
nieco zbyt ostro, bo Gabriel momentalnie przybliżył się do ukochanej, gotowy ją
wesprzeć. Jacob prawie tego nie zauważył, wciąż wpatrzony w Renesmee.
– Będziemy
mieli bliźnięta – odparła, patrząc mu w oczy; nie potrafił znieść
spojrzenia tych jej czekoladowych tęczówek, niemal błagających go o to,
żeby to wszystko zrozumiał i zaakceptował.
Tego było
już dla niego za wiele. Cofnął się o krok, kręcąc z niedowierzaniem
głową i próbując zapanować nad mętlikiem w głowie. Wilcza natura znów
dawała o sobie znać; pragnął się przemienić, porzucając ludzkie słabości i po
prostu uciec, zostawiając to wszystko za sobą. Żałował, że tutaj przyszedł, że
nie odpuścił i dowiedział się tego wszystkiego, przez co wyraźniej niż
wcześniej czuł, że stojąca przed nim dziewczyna nigdy nie będzie do niego
należeć. Nigdy nie miała być jego, niezależnie od tego, jak bardzo by tego
pragnął.
Ta
świadomość była wręcz bolesna – i był to ból gorszy, niż nawet zmiażdżenie
połowy ciała przez uścisk nowo narodzonego, podczas walki z tą szaloną
wampirzycą, Victorią. Psychiczny ból, który zaczynał go przytłaczać; istniał po
to, żeby ją kochać i to uczucie powoli zaczynało go wyniszczać, nie mając
zostać nigdy odwzajemnione. To było dla niego zbyt wiele i już po prostu
nie miał siły walczyć, skoro doskonale wiedział, że przegrał.
– Jake? – szepnęła
cicho.
Nie
odpowiedział, choć słysząc jej głos, drgnął nerwowo. Po oczach poznał, że
Nessie doskonale wie, jak on się czuje i pragnie jakoś go pocieszyć, choć
przecież nie była w stanie tego zrobić. To było jeszcze gorsze, że
przejmowała się jego bólem, że w jakimś stopniu go kochała; bez tej
miłości byłoby jej łatwiej, ale niestety odwrotu już nie było – ktoś zawsze
miał ucierpieć.
Więc niech
padnie na niego, powinien już się z tym oswoić. Obojętnie, jak bardzo
kochał, zawsze to on musiał cierpieć – tak było w przypadku Belli i tak
miało być teraz, kiedy znalazł prawdziwą miłość, swoje wpojenie. Wszystko się
zmieniło, ona już nie należała do niego – była kogoś innego, pijawki, która
dała jej potomstwo.
Nie miał
nic do powiedzenia, ta sprawa go nie dotyczyła – dokładnie tak mu powiedziała,
kiedy ze łzami w oczach wykrzyczała mu wszystko, podkreślając, że jedynie
za sprawą wpojenia nie gardzi nią tak, jak pozostałymi nieśmiertelnymi.
Wcześniej się tego wypierał, ale to było oszukiwaniem samego siebie, wiedział
bowiem, że w jakimś stopniu dokładnie tak jest.
Renesmee
miała rację.
Spojrzał na
nią raz jeszcze, po czym po prostu się odwrócił. Emocje w końcu wzięły
górę i w jednej chwili się przemienił, po czym biegiem ruszył przed
siebie, nie zwracając uwagi na to, że dziewczyna raz po raz powtarza jego imię.
Chciał znaleźć się jak najdalej, przestać czuć cokolwiek, zignorował więc jej
okrzyki i po prostu wybiegł z domu, jak najszybciej kierując się w stronę
lasu.
Jego już
nie było. Tej miłości już nie było.
Był jedynie
rdzawo brązowy wilk, któremu obce były wszelakie emocje i który pozwalał
mu nareszcie odciąć się od bólu. Na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz