16 stycznia 2013

Sto dwadzieścia dwa

Jacob
Jake, przestań już! William był zdenerwowany i powoli zaczynał już traci cierpliwość; krążył coraz szybciej w swojej wilczej postaci i wszystko wskazywało na to, że najchętniej zacząłby wyć z rozpaczy. Ona cię nie chce. A jeśli tak bardzo chcesz ją zobaczyć, po prostu w końcu tam pójdź i przestań nas dręczyć!, warknął niemal gniewnie, skomląc i powarkując.
Jacob spojrzał z irytacją na niewielkiego wilka o sierści barwy ziemi. Chłopak był młody i porywczy, podobnie jak sam Jake, nic więc dziwnego, że nie zawsze byli w stanie się dogadać. Poza tym William nie potrafił zrozumieć siły wpojenia, nawet jeśli miał bezpośredni dostęp do myśli kogoś, kto je przeżył; Renesmee skreślił w momencie, kiedy odrzuciła to uczucie na rzecz innej pijawki, łatwo mu więc było udzielać rad. Takie podeście było o tyle bardziej denerwujące, że przywodziło Jacobowi na myśl Leę – a myślenie o niej nie było dobrym pomysłem, zważając na to, że to przez nią wszystko; gdyby nie ten idiotyczny pocałunek, Nessie odwzajemniłaby jego uczucie, a on byłby w stanie ją chronić, nie dopuszczając do tego, żeby kiedykolwiek znalazła się w tym miejscu.
Will, z łaski swojej, zamknij się, poprosił, biegiem kierując się w stronę domu; przemienił się w wilka, żeby lepiej panować nad emocjami i spróbować znów skupić się na zwierzęcej naturze, ale wszystko wskazywało na to, że spokój nie będzie mu dany. Po tym, jak odwaliło Shelby, postanowiłeś zająć jej miejsce i trochę uprzykrzyć mi życie?, zapytał gniewnie, powoli tracąc cierpliwość.
William mruknął coś w odpowiedzi, Jacob zaś nie miał ochoty na to, żeby próbować to zrozumieć. Jakoś zapanowawszy nad nerwami, w końcu się przemienił, postanawiając resztę drogi pokonać na dwóch nogach. Pośpiesznie odwiązał od łydki starannie złożone szorty, po czym wciągnął je na siebie, rozkoszując się choć chwilą samotności; po ciągłych narzekaniach Willa, posiadanie głowy jedynie dla siebie było fantastycznym przywilejem, który w pełni doceniał.
Niestety, człowiekowi zdecydowanie trudniej przychodziło ignorowanie pewnych myśli i uczuć, co po raz kolejny skierowało jego myśli na Renesmee. Nie widział ją od tamtego dnia, kiedy to wpadła na niego w lesie, zachowując się naprawdę dziwnie, po czym straciła przytomność. Choć nie przepadał za wampirami, miał słabość do Carlisle’a i wiedział, że dziewczyna jest pod dobrą opieką, jednak aż go nosiło od niepewności i chęci przekonania się, czy wszystko z nią w porządku. Co z tego, że w jakiś przedziwny sposób poturbowała go, kiedy raz jeszcze próbował zabić Gabriela, skoro wciąż kochał ją jak wariat i nic nie było w stanie zmienić jego uczuć? Martwił się i już, co w jakimś stopniu zaczynało być uciążliwym przekleństwem, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że dziewczyna nigdy nie będzie jego.
W jednym Licavoli miał rację – ranił ją swoim uczuciem. A właściwie siebie i ją, bo ta miłość nie była zdrowa dla żadnego z nich, najgorsze zaś było to, że niezależnie od złożonych Nessie obietnic, nie był w stanie tak po prostu oddać jej komuś innemu i być jedynie jej przyjacielem. Zostawić też jej nie mógł, jego ciało bowiem potrzebowało jej, zupełnie jakby była jego osobistym narkotykiem; wpojenie było niczym nałóg i po prostu trzymało go przy niej, niezależnie od sytuacji.
Te wszystkie dni, kiedy jakimś cudem udawało mu się powstrzymać od ingerowania w jej życie, skoro wyraźnie tego nie chciała, zmęczona koniecznością wyboru pomiędzy przyjaźnią a miłością, były najgorszymi w całym jego życiu. Miał wręcz wrażenie wielkiego déjà vu – kolejny raz walczył o ukochaną istotę, będąc na z góry przegranej pozycji. Stracił Bellę, ale ich relacje jakoś się unormowało; w przypadku Renesmee niestety nie miał na co liczyć, chyba, że ta jakimś cudem zmuszona byłaby rozstać się ze swoim wybrankiem. Jakby tego było mało, nie był w stanie nawet o nią walczyć, nie potrafiąc jej ranić. Bellę był w stanie nawet zaszantażować, straszą ją przed bitwą z nowo narodzonymi tej rudowłosej pijawki, która chciała zabić matkę jego wpojenia, jeśli jednak chodziło o Nessie, po prostu nie potrafił zachować się wobec niej w taki sposób.
Więc trzymał się z daleka, cierpiąc w samotności i raniąc jedynie siebie – no i tych członków watahy, którzy zmuszeni byli słuchać jego pełnych bólu myśli. Z tym, że z każdym kolejnym dniem jego siła woli słabła, tym bardziej odkąd zauważył, że z Renesmee dzieje się coś złego; była chora, a przynajmniej tak mu powiedział doktor, kiedy ostatnim razem był w domu Cullenów. Gdyby tylko wiedział, że wszystko jest w porządku, może byłby w stanie w miarę normalnie funkcjonować, zmuszając się do trzymania z dala od sensu swojego istnienia.
Propozycja Williama nagle wydała mu się bardzo kusząca, niezależnie od konsekwencji. Po prostu ją zobaczyć i upewnić się, że wszystko z nią w porządku; to nic, że choć przez chwilę przebywając w jej obecności miał znosić istne katusze, zwłaszcza widząc ją w objęciach tej pijawki; to nic, że było to cholernie masochistyczne i głupie, bo zawsze istniała szansa, że znów dojdzie do rękoczynów i być może to właśnie ona da mu boleśnie do zrozumienia, że nie chce go widzieć; to nic, że jeśli faktycznie była chora, była pod dobrą opieką (Carlisle'a jako lekarza mimo wszystko cenił i nie mógł zaprzeczyć, że na pewno potrafi się Nessie zaopiekować), a on powinien po prostu trzymać się od niej z daleka. Wszystko to nie miało znaczenia, bo Jacob po prostu musiał ją zobaczyć, choć przez chwilę, niezależnie od konsekwencji, które miała przynieść ta wizyta.
Chwilę jeszcze walczył z samym sobą, a potem na powrót przemienił się w wilka; nie wyczuwał już obecności Williama, zresztą nie dbał o niego. Łapy same poniosły go w stronę rezydencji Cullenów, a on po prostu im się poddał. Znał tę trasę doskonale i mógł ją pokonać nawet z zamkniętymi oczami, gdyby zaszła taka potrzeba. Przy tym wiekowym dębie w lewo, potem cały czas prosto... Chyba już nawet słyszał płynącą przy domu rzekę.
Chwilę później faktycznie wypadł spomiędzy drzew i już miał przeskoczyć strumień, rozmyślił się jednak. Zawrócił do lasu i dopiero przybrawszy ludzką postać, ruszył swobodnym krokiem w stronę białego domu, gdzie znajdowała się istota, którą kochał najbardziej na świecie. Nie zastanawiając się, w obawie, że myśląc o niej jednak zmieni zdanie i zawróci, okrążył dom i podszedł do frontowych drzwi. Uprzejmość wobec wampirów nie była czymś, co było dla niego naturalne, ale ze względu na cel wizyty musiał się przemóc, powstrzymał więc wszelakie uprzedzenia i energicznie zapukał do drzwi.
Otworzyły się niemal natychmiast i ledwo utrzymał równowagę, żeby przypadkiem nie wpaść z impetem do środka. Nieco speszony spojrzał na Isabeau, która stała w progu; dziewczyna była ostatnią osobą, którą chciał widzieć... Albo raczej prawie ostatnią, poprawił się w myślach, bo zdecydowanie gorsze byłoby spotkanie sam na sam z jej bratem.
– Cudownie – westchnęła Beau, dosłownie wyciągając mu to z ust. – Ej, towarzystwo, kundel na horyzoncie! – zawołała, obrzucając Jacoba krótkim spojrzeniem i pośpiesznie kierując się w głąb domu; idiotka, nawet nie bała się stanąć do niego plecami. – Słyszałam to – mruknęła, a Jacob aż zazgrzytał zębami, mając serdecznie dość wampirzych sztuczek z czytaniem w myślach.
Chwilę obserwował plecy Isabeau, zastanawiając się, czy by tu nie zaryzykować i jej nie zaatakować jej, jako ostrzeżenia, wtedy jednak ze schodów prowadzących na piętro zszedł Carlisle, więc się rozmyślił. Tym bardziej, że doktor wydał mu się w jakimś stopniu... zmęczony? Tak, zmęczony i zmartwiony, co zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.. Już raz widział go w takim stanie, ale nie chciał nawet wspominać tamtego okresu, kiedy powoli tracili Bellę; to była już przeszłość.
– Witaj, Jacobie – odezwał się doktor. Głos miał spokojny, ale Jacob wyczuł w nim swego rodzaju napięcie, co jasno dało mu do zrozumienia, że niekoniecznie jest w tym miejscu mile widziany. – To nie najlepszy moment – dodał, potwierdzając przypuszczenia Jake'a. – Nessie śpi – wyjaśnił.
Teraz to Jacob poczuł niepokój. Carlisle był wyraźnie zaniepokojony, a Renesmee wciąż najwyraźniej była w kiepskim stanie – nie potrafił jej pomóc, a to znaczyło, że działo się z nią coś niedobrego. Spojrzał z niedowierzaniem na wampira, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy, ale po prostu nie był w stanie. To jeszcze bardziej go zdenerwowało, zwłaszcza, że instynktownie obarczał winą Gabriela, który już wcześniej osłabiał Nessie, pijąc jej krew. Nic dziwnego, że jakiś wirus w końcu był w stanie zaatakować jej organizm.
– Gdzie ona jest? Chcę ją zobaczyć – zażądał. Pytanie o Gabriela zawisło gdzieś w powietrzu, niewypowiedziane, ale jak najbardziej obecne.
– To zdecydowanie nie jest dobry moment – powtórzył Carlisle bardziej stanowczym tonem. – Kiedy będzie w stanie, porozmawia z tobą, ale teraz musi odpoczywać. Dla własnego dobra – podkreślił, co było niejako ciosem poniżej pasa, bo doktor doskonale wiedział, że Jacob gotów byłby stanąć na głowie, byleby Renesmee była szczęśliwa.
Miał ochotę zacząć się wściekać i powiedzieć, że nie obchodzi go, jak Nessie się czuje, bo przy nim nic jej nie grozi; buntować się i powtarzać, że opinia pijawek go ni interesuje, bo to sprawa pomiędzy nim a dziewczyną na piętrze – nikim innym. A jednak nie zrobił tego, zbyt oszołomiony i zdezorientowany, by jakkolwiek się odezwać.
Wtedy usłyszał śmiech, gdzieś z góry, z jednego z pokoi na piętrze. Głos Gabriela i Jej cudowny sopran, który rozpoznałby dosłownie wszędzie – i który bynajmniej nie potwierdzał słów Carlisle'a o tym, że dziewczyna spała. Wręcz przeciwnie, raczej doskonale się bawiła i to w towarzystwie pijawki, której Jacob coraz bardziej nienawidził, a która przecież ją krzywdziła.
– Poczekaj, mi amore, załatwię to – powiedział spokojnie Gabriel, a potem do Jake'a doszły delikatnie, niemal niesłyszalne kroki, kiedy pół-wampir wyszedł z pokoju, postanawiając pofatygować się na dół.
Jacob wbił wzrok w schody, którymi już wcześniej zszedł doktor. Dopiero teraz zorientował się, że brakuje poręczy i barierka na piętrze wygląda tak, jakby coś po prostu ją roztrzaskało. Cokolwiek się wydarzyło, miał jedynie nadzieję, że nie tyczyło się Nessie, choć bacząc na geny Belli, wcale by się nie zdziwił, gdyby dziewczyna najzwyczajniej w świecie potknęła się i spadła.
Przestał o tym myśleć, bo w końcu pojawił się Gabriel. Jake zacisnął dłonie w pięści, ledwo powstrzymując się, żeby na chłopaka nie naskoczyć; nie dało się ukryć, że perspektywa rzucenia się pijawce do gardła był kusząca, choć naturalnie myśl o reakcji Renesmee skutecznie powstrzymywała go od zrobienia jakiejkolwiek głupoty. Skupił się jedynie na wyobrażeniach, mając nadzieję, że pijawka wyjątkowo siedzi w jego głowie i jest świadoma tego, jak chętnie by się jej pozbył.
– Renesmee chce z tobą porozmawiać, ale boi się tego, jak możesz zareagować – oznajmił chłopak wprost. Jego twarz miała nieprzenikniony wyraz i Jacob nie potrafił stwierdzić, czy Gabriel kontroluje jego myśli. – Ma ci coś ważnego do powiedzenia, ale jeżeli masz się wściec, sam jestem za tym, żeby została w pokoju. Może się załamać, jeżeli kolejny raz będzie zmuszona skopać ci tyłek – stwierdził spokojnie, zakładając ręce na piersi i opierając się o ścianę; wspomnienie tego, jak w jakiś cudowny sposób dziewczyna sponiewierała Jake'a, kiedy ten spróbował zaatakować jej partnera, wyraźnie go bawiło.
– Nigdy bym jej nie skrzywdził – przypomniał jedynie. – Nie zamierzam nikogo krzywdzić, chyba, że mnie zdenerwujecie – dodał, pomijając fakt, że próba wyproszenia go była już wystarczająco irytująca.
– Faktycznie, jesteś oazą spokoju i rozsądku – zadrwił pół-nieśmiertelny, uśmiechając się kwaśno. Po chwili spoważniał. – Ostatnim czego trzeba, to by teraz się denerwowała. A ty masz jakiś dziwny talent do doprowadzania jej do łez – westchnął, spoglądając w stronę schodów; wyraźnie pragnął wrócić do pokoju na piętrze.
Jacob miał już coś odpyskować, kiedy do rozmowy wtrącił się nowy głos:
– Jake?
Black zamarł, a Gabriel gwałtownie wciągnął powietrze do płuc, zaniepokojony; nie chciał, żeby Renesmee znów znalazła się pomiędzy nimi.
– Jeszcze nic mu nie wyjaśniłem, więc lepiej tam zostań, mi amore – powiedział pośpiesznie. Głos miał zdecydowanie łagodniejszy i bardziej czuły niż podczas rozmowy z Jacobem. – Lepiej...
– Ja chcę mu powiedzieć – ucięła i w końcu pojawiła się na schodach.
Ta chwila zmieniła wszystko. Kiedy pojawiła się w zasięgu wzroku Jacoba, chłopak przez dłuższą chwilę nie potrafił stwierdzić, co widzi. Pierwszym co zobaczył, była cudowna twarz dziewczyny, która była całym jego światem. Policzki miała niezdrowo zarumienione i podświadomie wyczuł, że Nessie ma gorączkę, co jak na ironię dodawało jej uroku. Ubrana była w zdecydowanie zbyt dużą flanelową koszulę, która sięgała jej do ud i przypominała trochę sukienkę. Włosy miała potargane i splecione w długi warkocz, co z pewnością nie było jej zasługą – nigdy nie potrafiła się porządnie uczesać, więc raczej ktoś zrobił to za nią, może nawet jej pijawka, chociaż raczej stawiał na Esme.
Dziewczyna wyglądała na zmęczoną; kurczowo trzymała się tej poręczy, która nie została zniszczona i Jacob zaczął żałować, że zmusił ją do ruszenia się z łóżka. Ale przy tym wręcz otaczała ją aura szczęścia – po prostu była szczęśliwa, nawet jeśli niepokój w jej oczach w tym momencie tego nie zdradzał. Obawiała się czegoś... Mojej reakcji, uświadomił sobie, choć nadal nie docierał do niego powód, dla którego miałby być na nią zły.
I nagle do niego dotarło. Dopiero kiedy stanęła u stóp schodów, a Gabriel czule ją objął, przyciągając do siebie, dostrzegł, jak Nessie oplata dłońmi brzuch. Zdecydowanie zbyt duży brzuch, bacząc na to, że ktoś taki jak ona nie mógł przytyć – nie w tak zwyczajny sposób. A jednak pod luźną koszulą rysowała się wyraźna wypukłość, której nie dało się pomylić z niczym innym.
– Nie... – pomyślał i uświadomił sobie, że powiedział to na głos. Cofnął się o krok, nie chcąc przyjąć prawdy do świadomości. – Nie! – powtórzył głośniej, czując jak gorący dreszcz przebiega przez cały jego kręgosłup; ledwo panował nad emocjami i natychmiastową przemianą.
– Jake, dopiero co obiecałeś, że nikogo nie skrzywdzisz – przypomniała cichym, zdławionym tonem. Mocniej przytuliła się do Gabriela, delikatnie głaskając zaokrąglony brzuch.
Poczuł, że robi mu się niedobrze. Już raz oglądał coś podobnego, choć bardzo chciał wyrzucić te wspomnienia z pamięci. A jednak teraz stanęły mu przed oczami, jak żywe. Wymizerniała Bella; jej brzuch niczym oddzielna, obrzydliwa narośl; życie uciekające jej między palcami i ostatecznie ten krwawy poród, zwieńczony reanimacją jej bezwładnego ciała. Być może to wpojenie, ale bez trudu potrafił zastąpić Bellę Nessie, co jedynie jeszcze bardziej doprowadzał go do szału.
Wpojenie...
Raz jeszcze spojrzał na nią, na tę aurę szczęścia, która otaczała ją nawet teraz, na obejmującego ją Gabriela... Ona już wybrała, powtarzała mu to już nie raz. Była tak samo jak matka uparta i pewna tego, czego chce – kochała go, ale nie dość mocno, nie tak jak jego potencjalnego rywala. I miała rację twierdząc, że jedynie wpojenie nie pozwala mu odejść, czyli zrobić tego, co było w tej sytuacji wskazane.
Nagle poczuł się naprawdę dziwnie, jakby z jego ramion zdjęto ogromny ciężar. Zrozumienie przyszło samo; przestał drżeć, nagle odzyskując kontrolę nad własnym ciałem i będąc w stanie zapanować nad przemianą. Cały czas wpatrywał się w stojącą przed nim parę, ale już zdecydowanie spokojniej. To było jak pogodzenie się z losem, jak kapitulacja. Wybrała Gabriela; walczył póki się dało, ale teraz już nic nie dało się zrobić – ciąża zmieniała wszystko.
– Jak długo...? – zapytał jedynie, jednocześnie ze świstem wypuszczając z płuc powietrze.
– Dwa tygodnie – odparła spokojnie. Wyraźnie jej ulżyło, że jakoś się uspokoił, choć nadal była zmartwiona. Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Jake, wszystko gra? – zapytała.
Powstrzymał nerwowy chichot, który cisnął mu się na usta. Martwiła się o niego? To było naprawdę dziwne i ciężko było mu zorientować się w relacjach, które właściwie ich łączyły. Przecież to ona wyglądała marnie, nawet jeśli wampira natura sprawiała, że znosiła ciążę lepiej od matki.
– Lepiej powiedz mi, co z tobą. Ja jakoś sobie poradzę, jak zwykle zresztą – zbył jej pytanie, choć może nie powinien się nad sobą przy niej użalać. – Jak się trzymasz? Nie powinnaś była schodzić – stwierdził, niejako próbując ją przeprosić za to, że w ogóle znów próbuje mieszać w jej życiu.
– Czuję się świetnie. To nie będzie tak, jak ze mną i mamą – zapewniła. Drgną niespokojnie, bo to zabrzmiało tak, jakby jakimś cudem była w stanie czytać mu w myślach. – To równie naturalne, jak ciąża każdej normalnej kobiety. Jest po prostu szybsza – wyjaśniła, próbując go przekonać. – Jake, po prostu mi się przyjrzyj – dodała, mimo niezadowolenia Gabriela, strząsając jego rękę i robiąc zdecydowany krok do przodu.
Jacob powstrzymał chęć, by odsunąć się od niej tak, jakby była trędowata, po czym nieco niechętnie raz jeszcze spojrzał na jej brzuch. Faktycznie, nie wyglądała tak marnie jak Bella; krągłość wręcz dodawała jej uroku, zamiast wzbudzać obrzydzenie swoją nie wymiarowością.
– Widzisz? – zapytała, po czym czule spojrzała spoczywające na brzuchu dłonie. – One mi nie zagrażają.
Poczuł się tak, jakby kopnęła go w żołądek.
– One? – powtórzył nieco zbyt ostro, bo Gabriel momentalnie przybliżył się do ukochanej, gotowy ją wesprzeć. Jacob prawie tego nie zauważył, wciąż wpatrzony w Renesmee.
– Będziemy mieli bliźnięta – odparła, patrząc mu w oczy; nie potrafił znieść spojrzenia tych jej czekoladowych tęczówek, niemal błagających go o to, żeby to wszystko zrozumiał i zaakceptował.
Tego było już dla niego za wiele. Cofnął się o krok, kręcąc z niedowierzaniem głową i próbując zapanować nad mętlikiem w głowie. Wilcza natura znów dawała o sobie znać; pragnął się przemienić, porzucając ludzkie słabości i po prostu uciec, zostawiając to wszystko za sobą. Żałował, że tutaj przyszedł, że nie odpuścił i dowiedział się tego wszystkiego, przez co wyraźniej niż wcześniej czuł, że stojąca przed nim dziewczyna nigdy nie będzie do niego należeć. Nigdy nie miała być jego, niezależnie od tego, jak bardzo by tego pragnął.
Ta świadomość była wręcz bolesna – i był to ból gorszy, niż nawet zmiażdżenie połowy ciała przez uścisk nowo narodzonego, podczas walki z tą szaloną wampirzycą, Victorią. Psychiczny ból, który zaczynał go przytłaczać; istniał po to, żeby ją kochać i to uczucie powoli zaczynało go wyniszczać, nie mając zostać nigdy odwzajemnione. To było dla niego zbyt wiele i już po prostu nie miał siły walczyć, skoro doskonale wiedział, że przegrał.
– Jake? – szepnęła cicho.
Nie odpowiedział, choć słysząc jej głos, drgnął nerwowo. Po oczach poznał, że Nessie doskonale wie, jak on się czuje i pragnie jakoś go pocieszyć, choć przecież nie była w stanie tego zrobić. To było jeszcze gorsze, że przejmowała się jego bólem, że w jakimś stopniu go kochała; bez tej miłości byłoby jej łatwiej, ale niestety odwrotu już nie było – ktoś zawsze miał ucierpieć.
Więc niech padnie na niego, powinien już się z tym oswoić. Obojętnie, jak bardzo kochał, zawsze to on musiał cierpieć – tak było w przypadku Belli i tak miało być teraz, kiedy znalazł prawdziwą miłość, swoje wpojenie. Wszystko się zmieniło, ona już nie należała do niego – była kogoś innego, pijawki, która dała jej potomstwo.
Nie miał nic do powiedzenia, ta sprawa go nie dotyczyła – dokładnie tak mu powiedziała, kiedy ze łzami w oczach wykrzyczała mu wszystko, podkreślając, że jedynie za sprawą wpojenia nie gardzi nią tak, jak pozostałymi nieśmiertelnymi. Wcześniej się tego wypierał, ale to było oszukiwaniem samego siebie, wiedział bowiem, że w jakimś stopniu dokładnie tak jest.
Renesmee miała rację.
Spojrzał na nią raz jeszcze, po czym po prostu się odwrócił. Emocje w końcu wzięły górę i w jednej chwili się przemienił, po czym biegiem ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że dziewczyna raz po raz powtarza jego imię. Chciał znaleźć się jak najdalej, przestać czuć cokolwiek, zignorował więc jej okrzyki i po prostu wybiegł z domu, jak najszybciej kierując się w stronę lasu.
Jego już nie było. Tej miłości już nie było.
Był jedynie rdzawo brązowy wilk, któremu obce były wszelakie emocje i który pozwalał mu nareszcie odciąć się od bólu. Na zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa