Renesmee
Nadmiar doznań i ból,
który zdawał się emitować z każdej komórki mojego ciała, dosłownie mnie
poraziły. Otworzyłam oczy i machinalnie chciałam nabrać powietrza do płuc,
kiedy uświadomiłam sobie, że coś zalega mi w gardle. Zdezorientowana
spróbowałam rozejrzeć się dookoła i zamarłam, próbując jakoś zapanować nad
plątaniną myśli; kręciło mi się w głowie, dlatego dopiero po kilku
chwilach uporządkowałam sobie wszystko.
Respirator?
Nie byłam pewna, czy to odkrycie bardziej mnie zdziwiło czy raczej
przestraszyło. Przez moment nie miało to dla mnie sensu, po chwili jednak
przypomniałam sobie, jak Gabriel tłumaczył mi, że Isabeau uprosiła Michaela o zorganizowanie
kilku rzeczy, który mogły się przydać, gdyby coś poszło nie tak. Zaczynałam się
wręcz zastanawiać, czy siostra Gabriela drugi raz przypadkiem nie widziała, jak
umieram, nie miałam jednak teraz siły i chęci, żeby się nad tym
zastanawiać; najważniejsze było to, że w końcu się obudziłam.
Dłuższa
chwila minęła, zanim moje tęczówki przywykły do słabego światła lampki, która
paliła się w pokoju. Starając się ignorować rurkę w gardle, która
zaczynała przyprawiać mnie od odruch wymiotny i atak paniki, w miarę
możliwości rozejrzałam się dookoła, próbując pewne rzeczy ustalić. Po pierwsze,
z pewnością już nie byłam w pokoju, który posłużył za salę porodową;
leżałam w swoim łóżku, w swoim pokoju, co odpowiadało mi bardziej niż
stół operacyjny. Po drugie, z pewnością już nie płonęłam; wszystko mnie
bolało, ale było to jedynie echem cierpienia, które spowodował jad – dokładnie
tak, jak po ataku Jane.
Gabriel
miał rację – nie czułam się jak wampir, poza tym moje serce biło, co
potwierdzało ciche, ale irytujące pikanie innej maszyny, którą zorganizował
Michael. Swoją drogą, Isabeau musiała być naprawdę przekonująca, skoro skłoniła
go do tego, żeby zdobył te wszystkie rzeczy. Przy najbliższej okazji musiałam
podziękować jej albo samemu zainteresowanemu – temu drugiemu po raz kolejny, bo
chociaż przez niego wylądowałam w przeszłości, już któryś raz z kolei
zawdzięczałam mu to, że udało mi się wybrnąć z opresji. Pojawiał się i znikał,
za każdym razem bez ostrzeżenia – irytujące, ale naprawdę dużo mu
zawdzięczałam.
Przestałam o tym
myśleć, przypominając sobie rozmowę z Gabrielem, zanim zostałam brutalnie
wyrwana ze snu i zmuszona do przebudzenia się. Alessia. Tak, teraz najważniejsze
było to, żebym zobaczyła ją jak najszybciej i zrobiła... No, po prostu
zrobiła cokolwiek, co mogłoby jej pomóc, nawet jeśli nie miałam pojęcia co.
Carlisle wydawał się być bezsilny, więc co dopiero mówić o mnie, ale
naprawdę mnie to nie obchodziło. Musiałam coś zrobić, byleby pomóc małej – co
prawda jeszcze nie wymyśliłam żadnego sposobu na to, żeby rozwiązać ten
problem, ale to nie było istotne. Teraz jedynie chciałam ją zobaczyć.
Chciałam
kogoś zawołać, ale rurka, która do tej pory pomagała mi oddychać, utrudniała mi
wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Jęknęłam w duchu, zaraz
jednak wzięłam się w garść, bo przecież nie byłam całkowicie bezsilna.
Miałam przynajmniej nadzieję, że znajdę w sobie dość siły, żeby zdołać
przekazać swój telepatyczny krzyk Gabrielowi albo że przynajmniej tata usłyszy
moje myśli, zanim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, zorientowałam się, że nie
jestem sama.
Gabriel
wspominał, że nie może przy mnie siedzieć tyle, ile by chciał i że równie
często opiekuje się mną Carlisle, skoro nie mieli pojęcia, czego się po moim
stanie spodziewać, ale wcześniej po prostu nie zauważyłam stojącego przy oknie
doktora. Unikałam patrzenia w tamtym kierunku, bo światło drażniło moje
przywykłe do ciemności tęczówki, a jakby nie patrzeć, anemiczne światło
poranka było mimo wszystko dość jasne, by mnie drażnić.
Teraz
jednak już nie miałam problemu z rozglądaniem się dookoła i niejako
ulżyło mi, kiedy zobaczyłam dziadka, chociaż ten jeszcze nie zorientował się,
że jestem przytomna – wyglądał na zewnątrz, więc nie patrzył na mnie. Jeszcze
bardziej podirytowana rurką w gardle, spróbowałam odchrząknąć; w efekcie
po prostu się zakrztusiłam i zaczęłam kaszleć, efekt jednak był taki sam,
bo zwróciłam na siebie uwagę i wampir w ułamku sekundy znalazł się
przy mnie.
– Już, już,
Nessie. Za chwilę to wyjmiemy – obiecał z wyraźną ulgą, dobrze wiedząc, że
jest mi niewygodnie. Kiedy w końcu mogłam samodzielnie oddychać, w pierwszej
chwili rozkaszlałam się jeszcze bardziej; nabrałam haust powietrza i po
prostu mnie zemdliło, jakoś jednak nad tym zapanowałam, bo po prostu nie miałam
czym zwymiotować. – Jak się czujesz, skarbie? Nie wiesz nawet, jak się
martwiliśmy – powiedział zmartwiony, sprawdzając wyniki na tych wszystkich
monitorach do których byłam podłączona.
– Gabriel
mi powiedział – przyznałam i skrzywiłam się; głos miałam w opłakanym
stanie, słaby i zachrypnięty. – Co to właściwie miało być? Isabeau ma
rację, to niczyja wina – zaczęłam, zamierzając zapewnić go, że nie mam mu
niczego za złe, póki pamiętałam, musiałam jednak urwać, żeby złapać oddech.
– Gabriel
ci powiedział? – powtórzył zaskoczony, zaraz jednak chyba zorientował się, co
mam na myśli. – Ach... Dlaczego to mnie nawet nie dziwi?
– Nieważne,
zresztą. Istotne, że gdyby nie jad, wcale... – Nie skończyłam, bo zupełnie
niepotrzebnie spróbowałam usiąść i jęknęłam z bólu. – Nic mi nie
jest. Co z Alessią? Co z moją córką? – zapytałam, nagle zaczynając
panikować.
– Leż,
Nessie. Przynajmniej tyle zrób dla mnie i nie próbuj się ruszać – upomniał
mnie pośpiesznie, zaciskając dłonie na moich ramionach i zmuszając mnie do
tego, żebym znowu opadła na poduszkę. – Żyjesz, ale nie zmienia to faktu, że
właściwie nie wiedzieliśmy, co się stanie, kiedy podałem ci jad. Wczoraj już
sam nie wiedziałem, co powinienem zrobić, skoro przemiana nie dawała żadnych
efektów. Wcześniej omal nie umarłaś...
– Tak, tak.
Dwa razy – przerwałam zniecierpliwiona. Doktor westchnął, chyba odrobinę
podirytowany gadatliwością Gabriela. – Nie rozumiem. Nie jestem wampirem? – zapytałam,
chociaż gdybym była w pełni nieśmiertelną z pewnością nic by mnie nie
bolało.
Carlisle'owi
chyba odpowiadało, że jak na razie mógł uniknąć tematu Alessi i tego, czy
powinien się obwiniać. Zanim odpowiedział, sprawdził kroplówkę do której byłam
podłączona i chyba coś mi podał, bo ból stał się zdecydowanie bardziej
znośny; poczułam się lepiej.
– Sam nie
wiem, co o tym myśleć. Jedynym plusem jest to, że jad z pewnością cię
uzdrowił. Nie ma nawet śladu po ranie na szyi, a przecież to jedyna
substancja, która w pozostawia blizny – wyjaśnił w zamyśleniu. – Może
to jakiś system obronny twojego organizmu. Jesteś w połowie nieśmiertelna,
więc twoja wampirza natura zneutralizowała jad do tego stopnia, że uleczył
fizyczne obrażenia, ale nie zniszczył tego, co upodabniało cię do człowieka. To
ciekawe – przyznał; teraz, kiedy miał pewność, że jestem cała, mógł skupić się
na bardziej naukowej części tego, co się ze mną działo.
Nie mogłam
stwierdzić, że żałuję, że nie jestem wampirem. Oczywiście, brałam pod uwagę, że
tak to się może skończyć, ale perspektywa bycia w pełni nieśmiertelną mnie
przerażała. To, że mogłam uniknąć stania się żądną krwi wampirzycą było warte
nawet tego, żeby pocierpieć.
Miałam
wrócić do tematu Alessi, kiedy doszedł nad jakiś hałas na korytarzu, a potem
Gabriel wpadł do pokoju tak bardzo rozemocjonowany, że wcale nie zdziwiłabym
się, gdyby przypadkowo wyważył drzwi do pokoju. Zamarł na chwilę, kiedy nasze
spojrzenia się spotkały i przekonał się, że naprawdę się obudziłam, po
chwili jednak dopadł do mojego łóżka. Carlisle usunął się, żeby zrobić mu
miejsce, Gabriel chyba tego jednak nawet nie zauważył.
– Nigdy
więcej... Nigdy... Co to, do cholery, było? – wykrztusił w końcu, a ja
podświadomie wyczułam, że chodzi mu o to, w jaki sposób zniknęłam. – Omal
nie dostałem zawału!
Uśmiechnęłam
się i wydało mi się, że wszyło mi to całkiem dobrze.
– Spadłam z nieba
– odparłam po prostu. – Tyle razy przyrównywałeś mnie do anioła. Teraz
przynajmniej będzie w tym chociaż odrobinę prawdy – stwierdziłam, czując,
że rozpływam się pod jego spojrzeniem.
– Bardzo
śmieszne – skrzywił się. – A niech cię, dziewczyno. Zanim cię poznałem,
wydawało mi się, że o mocy wiem już wszystko.
Uniosłam
brwi; nawet to zabolało, jakoś jednak powstrzymałam grymas, bo Gabriel już i tak
był wystarczająco zdenerwowany.
– Mam przez
to rozumiesz, że żałujesz, że mnie spotkałeś? – zapytałam prowokacyjnym tonem. –
Jeśli tak, droga wolna. Twoje samotne, uporządkowane życie czeka...
Nie
zdołałam dodać ani słowa więcej, bo przerwał mi pocałunkiem. Na moment
zapomniałam o bólu, kiedy jego usta odnalazły drogę do moich – pierwszy
pocałunek od momentu, kiedy odzyskałam świadomość, o niebo lepszy od tego,
w świecie snów. Udało mi się objąć go ramionami za szyję i nawet
lekko uniosłam biodra, żeby być bliżej, Gabriel jednak oprzytomniał i delikatnie
acz stanowczo odsunął mnie od siebie, zmuszając, żebym się położyła.
Oboje
dyszeliśmy ciężko. Usta miałam spuchnięte od pocałunków, zaraz też poczułam się
speszona tym, że Carlisle był świadkiem naszej wylewności. Nie miałam nic
przeciwko okazywania uczuć publicznie, ale to wychodziło mimo wszystko poza
pewne granice. Jakby tego było mało, poczułam ogień pożądania, co było dziwne,
bo tak obolała nie powinnam była marzyć o niczym innym, prócz odpoczynku.
– Moje
śliczne kochanie, następnym razem... – zaczął, ale postanowiłam mu przerwać:
– Następnym
razem rodzę naturalnie. Koniec. Kropka – oświadczyłam pod wpływem impulsu i roześmiałam
się, widząc minę Gabriela i dziadka. Nie dziwiło mnie, że teraz mieli
drżeć na połączenie mojego imienia ze słowem „ciąża”. – Albo zawsze możemy
zostać przy dwójce – zapewniłam, żeby ich uspokoić. Raptownie też spoważniałam.
– Co z Alessią?
Carlisle
spojrzał na Gabriela z niejaką naganą, co chyba znaczyło, że o stanie
małej zamierzał mi powiedzieć dopiero wtedy, kiedy będę w lepszej formie.
Ja jednak byłam wdzięczna ukochanemu, że był ze mną szczery, miałam bowiem
prawo wiedzieć, co dzieje się z moim dzieckiem. Rozumiałam „dobro
pacjenta” i tym podobne, ale nie chciałam, żeby coś tak istotne było
przede mną ukrywane.
– Dopiero
co byłem u małej – zapewnił mnie Gabriel. – Ali śpi – dodał, ale po
sposobie w jaki zacisnął usta jasne było, że wcale nie jest lepiej. Żyła,
co było najistotniejsze, ale w każdej chwili mogło stać się coś, czego
żadne z nas by sobie nie wybaczyło. – Damien jest z Esme i Isabeau.
Obie go rozpieszczają, ale on wie, że coś jest nie tak. Jest bystry, nawet nie
wiesz jak, poza tym jest bardzo podobny do ciebie – powiedział, zmieniając
temat; na jego ustach zamajaczył blady uśmiech.
– Wiem o tym.
Zanim się zaczęło, miałam cię zawołać, bo we śnie zobaczyłam jego i Alessię.
Małej udało się go przyprowadzić... – Raptownie urwałam. – Chcę ją zobaczyć.
Znów
jedynie na siebie popatrzyli i wiedziałam już, że mi odmówią. Jasne, byłam
słaba i na myśl o jakimkolwiek ruchu, chciało mi się płakać i ułożyć
się do snu, tym razem jednak miałam motywację, żeby zrobić na przekór temu, co
czułam. Zanim ktokolwiek zdążyłby mnie powstrzymać, jakimś cudem usiadłam i spojrzałam
ostro na obu nieśmiertelnych.
– Dziadku,
sam powiedziałeś, ze jad zagoił wszystkie rany. Jestem zmęczona, nie umierająca
– przypomniałam, nie zamierzając odpuścić. – Chcę zobaczyć Alessię. Bo skąd mam
mieć pewność, że to nie jest jedyna okazja, żebym to zrobiła? – zapytałam i tym
samym trafiłam w sedno sprawy, bo Carlisle nie mógł mi dać gwarancji, że
mała przeżyje.
Spojrzał na
mnie bezradnie, po czym z westchnieniem uległ i zajął się odłączaniem
mnie od całej aparatury, która do tej pory przytrzymywała mnie przy życiu.
Jedno mogłam powiedzieć o Alessi
z całą pewnością – była równie śliczna, co wtedy, kiedy widziałam ją po
raz ostatni. Przez dwa dni, które minęły od porodu, strasznie schudła i kiedy
ją zobaczyłam, miałam wrażenie, że się spóźniłam i maleńka nie oddycha;
dopiero kiedy jakimś cudem wyswobodziłam się z objęć trzymającego mnie na
rękach Gabriela i z trudem dopadłam do inkubatora, w którym była
mała, z ulgą odkryłam, że klatka piersiowa Ali unosi się nieznacznie,
chociaż oddech miała słabiutki.
Przyłożyłam
palce do szkła, które otaczało moją córeczkę i nagle po prostu się
rozpłakałam, uświadamiając sobie swoją bezsilność. Zamarłam przy inkubatorze,
wpatrując się w bladą twarz małej; ledwo trzymałam się na nogach i czułam
się słabo, nie zamierzałam jednak ruszyć się z miejsca – Gabriel musiałby
mnie chyba siłą zawlec z powrotem do łóżka. Nie zrobił tego, naturalnie,a po
prostu podsunął mi krzesło. Opadłam na nie, nagle tracąc siły i nie będąc w stanie
samej utrzymać pionu.
Boże, moja
mała córeczka... Straciłam całe dwa dni, walcząc o przeżycie, podczas gdy
ona powoli umierała z głodu! Czułam się okropnie, nie mogąc zrobić nic,
żeby jej pomóc. Wydawała mi się taka drobna i krucha w inkubatorze,
podłączona do czegoś, co chyba miało dać znać, gdyby nagle przestała oddychać albo
jej serce stanęło. Nie byłam pewna – ledwo widziałam jej twarzyczkę, bo obraz
cały czas rozmazywał mi się od łez, które napływały mi do oczu.
– Nie mogę
jej przytulić, prawda? – zapytałam, obracając się w stronę Gabriela, który
przez cały czas obserwował mnie w milczeniu.
– W inkubatorze
jest bezpieczna – wyjaśnił mi łagodnie, podchodząc, żeby mnie objąć. – Kochanie,
coś wymyślimy – zapewnił i chciał dodać coś jeszcze, ale uciszyłam go
spojrzeniem.
– Proszę,
nie składaj mi żadnym obietnic – upomniałam go. – Gabrielu, dobrze wiem, jak to
wygląda. I wiem też, że jeśli coś się stanie, nigdy sobie nie wybaczysz,
że złamałeś obietnicę. Dlatego proszę, nie pocieszaj mnie w ten sposób – ucięłam,
spoglądając mu w oczy.
Westchnął,
ale skinął głową i ucałował mnie w czoło. Przymknęłam oczy, chcąc
chociaż na moment zapomnieć o tym, co dzieje się z Alessią i doznać
ukojenia w ramionach ukochanego.
– Może
przynajmniej obiecam ci, że się nie poddamy? – zaproponował cicho; na tę
obietnicę mogłam się zgodzić, bo i ja za wszelką cenę zamierzałam jej
dotrzymać. – A więc się nie poddamy – powiedział stanowczo.
– Nie
poddamy – zgodziłam się, wyplątując z jego ramion i ponownie
odwracając się w stronę inkubatora.
Dotknęłam
palcami chłodnej szyby i w tym samym momencie Alessia się poruszyła.
Chwilę później zatrzepotała powiekami i spojrzała wprost na mnie, swoimi
czekoladowymi oczkami. Zamarłam – nie ja jedna zresztą, bo mała również
patrzyła na mnie w taki sposób, że mogłabym przysiąc, że doskonale zdawała
sobie sprawę kim jestem.
A potem
wyciągnęła rączkę w stronę szyby, jakby chciała mnie dotknąć. W tamtym
momencie serce mi omal nie pękło i się nie rozpłakałam, bo tak bardzo
pragnęłam móc ją dotknąć; nie mogłam. Wolno było mi co najwyżej patrzeć,
wyjęcie z inkubatora bowiem mogło być dla Alessi niebezpieczne. Chociaż
zrobiłabym wszystko, byleby choć przez kilka minut móc potrzymać córeczkę na
rękach, zdecydowanie ważniejsze było dla mnie jej życie, dlatego musiałam sobie
tej przyjemności odmówić.
– Tak,
słoneczko. Ja też cię pamiętam – zapewniłam ją cicho, starając się zapanować
nad łzami. Może miała zaledwie dwa dni, ale wiedziałam dobrze, że pół-wampiry
rozwijają się zdecydowanie szybciej. Poza tym nie była głupia, a ja nie
chciałam pozwolić, żeby widziała, jak płaczę. – Pamiętam... – Odwróciłam się w stronę
Gabriela. – Muszę stąd wyjść, proszę...
Spojrzał na
mnie czule i bez wahania wziął mnie na ręce. Obejrzałam się jeszcze na
moment na Alessię, żeby z ulgą przekonać się, że znów zasnęła. Może
lepiej, nie miałam już takich wyrzutów, że ją zostawiam.
– Tak jest
od jakiegoś czasu. Może lepiej, bo oszczędza siły – pocieszył mnie Gabriel. – Chcesz
wrócić do łóżka, czy mam zabrać cię na dół? – zapytał. – Jeśli chciałabyś
zobaczyć naszego synka...
– Oczywiście,
że chcę – obruszyłam się, speszona tym, że nawet kilku minut nie poświęciłam na
myślenie o Damienie. Jego siostra była chora, ale to niczego nie
usprawiedliwiało; mały w końcu nie był winny temu, że Alessia nie
przyjmowała krwi ani zwykłego jedzenia. – Aha, mógłbyś poprosić dziadka, żebym
mogła się przenieść do sali porodowej? Mogę spać nawet na tym cholernym stole,
jeśli dzięki temu będę bliżej małej – oświadczyłam, udając, że nie widzę jego
pełnego zwątpienia spojrzenia.
Zgodził
się, być może dla świętego spokoju, a mi ulżyło, bo jakby nie patrzeć,
była to obietnica – jak nic miał jej dotrzymać. Jak na razie przestałam o tym
myśleć, skupiając się przede wszystkim na tym, że muszę wyglądać na silną,
kiedy już znajdziemy się w salonie. W końcu miałam zobaczyć Damiena i zamierzałam
się z tego cieszyć – w końcu wcześniej cierpiałam przez to, że
dziadek nie dał mi go zobaczyć.
W salonie
byli wszyscy, ale prawie nie zwróciłam uwagę na swoich bliskich. Zmusiłam
Gabriela, żeby pozwolił mi stanąć na nogi; wciąż byłam obolała, ale nie zupełnie
o tym nie myślałam, wpatrzona w drobną istotkę, którą Esme trzymała
na rękach.
Podobnie
jak Alessia, Damien miał czekoladowe oczy, chociaż jego tęczówki bardziej
przypominały te moje. Oczy małej dodatkowo otaczała ciemna obwódka, więc były
bardziej czarne niż czekoladowe, mój synek jednak zdecydowanie odziedziczył
kolor po mnie. Podobnie było z włosami, które miały miedziany odcień – dokładnie
jak loki moje czy Edwarda. Rysy twarzy miał łagodne i tutaj również
przeważały moje geny, chociaż idealny krój warg jak nic zawdzięczał swojemu
ojcu.
– Nareszcie,
Nessie. – Esme rozpromieniła się, kiedy zobaczyła, że jestem cała i zdrowa.
– Martwiliśmy się o ciebie, kochanie.
Słyszałam
jej słowa, ale jakoś nie potrafiłam się zmusić do tego, żeby się nimi przejąć
albo cokolwiek odpowiedzieć. Podeszłam jeszcze bliżej, nie odrywając oczu od
swojego synka.
– Mogę go
potrzymać? – poprosiłam niemal natychmiast, kiedy znalazłam się na tyle blisko,
że wystarczyło żebym wyciągnęła ręce, by móc dotknąć babci i chłopca, którego
trzymała.
Jedynie się
uśmiechnęła, bynajmniej nie dziwiąc się mojej niecierpliwości. Kiedy podała mi
dziecko, przejęłam je z taką wprawą, jakbym robiła to wiele razy
wcześniej. Początkowo bałam się, że jestem jeszcze zbyt słaba i przypadkiem
go upuszczę albo zrobię mu krzywdę, kiedy jednak drobne ciałko zaciążyło mi w ramionach,
wiedziałam już, że moje obawy są bezpodstawne.
Damien
spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Podobnie jak Alessia, doskonale
wiedział kim jestem i wydawał się być zadowolony. Chociaż miał zaledwie
dwa dni, nie miał większych problemów, żeby trzymać się prosto; wyglądał jakby
miał już kilka miesięcy, chociaż ciężko było mi stwierdzić ile dokładniej.
Jeśli chodziło o wygląd, nie był tak słabiutki i przeraźliwie słaby,
jak jego bliźniaczka – z ulgą stwierdziłam, że przynajmniej on jest okazem
zdrowia.
– Moje
maleństwo... – rozczuliłam się, pozwalając, żeby synek wtulił policzek w zagłębienie
mojej szyi. Zakołysałam nim delikatnie, czując się zaskakująco lekko, co
zdarzyło mi się po raz pierwszy od momentu, w którym dowiedziałam się o złym
stanie Alessi.
Wtedy
poczułam ból. Jęknęłam zaskoczona i nieznacznie odsunęłam Damiena od
swojej piersi, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mały spróbował mnie
ugryźć; jedynie zahaczył ząbkami o moją skórę, ale czułam, że to
wystarczyło, żeby popłynęła krew. Byłam przyzwyczajona, że ktoś ze mnie pije,
poza tym tak obolała, że prawie nic nie poczułam – mały po prostu mnie
zaskoczył.
Słysząc mój
jęk, momentalnie znaleźli się przy mnie niemal wszyscy – Gabriel, Edward i zaniepokojony
Carlisle. Chwilę później podeszła do mnie również Esme; jedynie Isabeau ze
znudzoną miną obserwowała nas z boku.
– Jest
głodny – stwierdziła babcia, kiedy podobnie jak wszyscy zorientowała się, że
nic się nie stało. – Daj mi go, Nessie. Nakarmię go – zadecydowała i chciała
zabrać mi dziecko, ale cofnęłam się o krok.
– Nic się
nie stało. Sama chcę to zrobić – zaprotestowałam, wzmacniając uścisk wokół
Damiena i przyciskając go do piersi. – Przecież mama z chęcią cię
nakarmi, skarbie – zagruchałam, a potem – najnaturalniej w świecie – przycisnęłam
wargi do rudych włosów małego.
Esme
jedynie się uśmiechnęła i skinęła głową. Pozostali również momentalnie się
rozluźnili, Gabriel zaś natychmiast zaproponował, że pójdzie do kuchni po krew.
Usiadłam na kanapie, bo mimo wszystko nie byłam jeszcze w szczytowej
formie, czule spoglądając na ułożonego na moich kolanach Damiena.
Gabriel
przyniósł mi butelkę, wypełnioną krwistym płynem. Kiedy byłam mała, musiałam
mieć solidny kubek z czegoś, czego nie byłabym w stanie przegryźć,
mój synek jednak najwyraźniej był jedynie zainteresowany zawartością naczynia, a nie
smakiem gumowego smoczka czy plastiku. Z uśmiechem podsunęłam mu butelkę;
radośnie otworzył buzię, po czym zaczął pić. O tak, Damien zdecydowanie
nie miał problemów z przyswajaniem pokarmu.
Obserwując
małego, miałam właśnie pomyśleć o tym, że jeszcze wszystko będzie dobrze,
kiedy nagle na piętrze rozległ się przeraźliwy pisk aparatury, jednoznacznie
świadczący o tym, że bardzo się pomyliłam.
A potem
uświadomiłam sobie, że jedno malutkie serduszko właśnie się zatrzymało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz