20 stycznia 2013

Sto czterdzieści dziewięć

Renesmee
Uniosłam głowę, wbijając wzrok w miejsce z którego dochodził dźwięk kroków. Być może zaczynałam być przewrażliwiona, ale po prostu sama już nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Przynajmniej nie zaczęłam ostrzegawczo warczeć, bo byłabym z tego powodu bardzo zażenowana, spomiędzy drzew bowiem wyszła Esme.
Uspokojona, powoli wypuściłam powietrze z płuc. Swoją drogą, jakież to dziwne, że za każdym razem, kiedy myślałam o tym, że potrzebuję mamy, wampirzyca zawsze zjawiała się przy mnie. Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, po prostu podbiegłam do niej i mocno się przytuliłam, byleby tylko poczuć się bezpieczniej.
Przytuliła mnie, nie pytając o nic. Właśnie to było w tym najlepsze, że nie potrzebowała słów, żeby mnie zrozumieć. Nie chciała ode mnie żadnych wyjaśnień, nie próbowała rozmawiać – po prostu była, za co bardzo chciałam jej podziękować. W tym jednak momencie jednak nie potrafiłam znaleźć żadnego właściwego sposobu, który pomógłby okazać mi wdzięczność, dlatego po prostu zamarłam w miejscu, pozwalając żeby mnie obejmowała. To było jedynym, czego w tym momencie potrzebowałam i Esme doskonale to wiedziała.
Nie byłam pewna, czy minęła cała godzina, czy zaledwie kilka minut, ale w końcu wyplątałam się z jej objęć. Czułam się lepiej i nagle zapragnęłam podzielić się z nią wszystkimi swoimi obawami; potrzebowałam pocieszenia i zapewnień, że faktycznie się mylę i jakoś sobie poradzę. Chociaż wiedziałam, że nikt nigdy nie jest sam, w tym momencie jakoś nie potrafiłam w to uwierzyć. Chociaż miała rodzinę, Gabriela i dzieci, nagle po prostu poczułam się bezradna i osamotniona.
Nawet jeśli zaskoczyłam Esme, nagle wykorzystując moc, żeby udostępnić jej swoje myśli i całkowicie się przed nią otworzyć, nie dała nic po sobie poznać. Po prostu mocniej przygarnęła mnie do siebie, wyraźnie wstrząśnięta tym, co przyszło mi do głowo, nie przerwała jednak i pozwoliła, żebym pokazała jej wszystko do samego końca. Dopiero kiedy się usunęłam, zrywając wytworzone połączenie, w końcu zdecydowała się odezwać:
– Nessie, przecież to normalne, że się boisz – zapewniła mnie cichym, kojącym głosem. – Może faktycznie z twojej perspektywy wszystko dzieje się zbyt szybko, ale powiedz mi, kochanie, czy kiedykolwiek byłabyś w pełni na to gotowa? – zapytała, a ja musiałam przyznać, ze w tym momencie trafiła w sedno sprawy.
Nie miałam żadnego doświadczenia, bo do tej pory wychowywania byłam pod tym przysłowiowym kloszem, dlatego chyba nawet mając i sto lat miałabym mnóstwo obaw przed tym, czy sobie poradzę. Z drugiej jednak strony, wtedy przynajmniej miałabym poczucie, że jestem dorosła i mam większe doświadczenie. Bo w tym momencie nadawałam się do kategorii tych nastoletnich matek, które „wpadły”, bo nie myślały o zabezpieczeniach.
– Sama nie wiem – przyznałam z westchnieniem. – Ale sama zobacz, że znów to zrobiłam! Zostawiłam wam dzieci i wyszłam. A niech to szlag! – zaklęłam i zarumieniłam się, bo wciąż nie przywykłam do tego, żeby przeklinać, zwłaszcza przy Esme.
– Zostawiłaś je z Gabrielem. To chyba ich ojciec, chyba, że czegoś nam nie powiedzieliście – stwierdziła i uśmiechnęła się, bo naturalnie żartowała, ja jednak nie miałam na to nastroju. Jęknęłam jedynie i skrzywiłam się, bo żart zamiast rozluźnić atmosferę, jedynie jeszcze niejako mnie dobił. Nie żeby Esme miała jakikolwiek wpływ na mój nastrój – po prostu byłam już przewrażliwiona i zamieniałam się w kłębek nerwów. – Wybacz – zreflektowała się. – Ale powiedz mi jedną rzecz. Żałujesz?
Na początku nie zrozumiałam jej pytania, a może po prostu nie potrafiłam przyjąć go do wiadomości. Czego miałam żałować? Że Michael mnie przeniósł? Czy może, że spotkałam Gabriela i pokochałam go ze wzajemnością? Że wplątałam się w całą tę sprawę z telepatami? To akurat nie była niczego wina, a jedynie mocy, którą we mnie dostrzegali i prędzej czy później i tak to by się stało. A tak przynajmniej osiągnęłam ten stan rzeczy, który miałam teraz – własną rodzinę. I dzieci. Czego tak właściwie powinnam była tutaj żałować?
– Oczywiście, że nie! – obruszyłam się, nieświadomie podnosząc ton głosu. – Pewnie, że nie żałuję. Jestem szczęśliwa – oświadczyłam i uświadomiłam sobie, że mówię prawdę. W świetle tego, wszystkie moje wcześniejsze obawy wydawały się bezsensowne, musiałam to przyznać. – Nie żałuję, ale... No sama przyznaj, że... – Nagle po prostu zabrakło mi słów.
– Sama widzisz – ucieszyła się, wyraźnie zadowolona z tego, że tak łatwo wprowadziła mnie w konsternację. – Jesteś szczęśliwa i to się liczy. Myślisz, że byłam zdecydowana i pewna, kiedy wychodziłam za mąż albo zaszłam w ciążę? – zapytała.
Nawet jeśli wspomnienie tamtego okresu, który ostatecznie skłonił ją do próby samobójczej, był dla niej trudny, ukrywała emocje nadzwyczaj dobrze. Musiałam przyznać, że to było godne podziwu, chociaż i tak czułam się trochę winna, że zmusiłam ją do poruszenia tego tematu.
– To co innego. Po pierwsze, nie miałaś sześciu lat – zauważyłam, chociaż ten argument był banalny i mocno naciągany.
Roześmiała się i tym razem jednak udało jej się rozluźnić atmosferę, bo w jej śmiechu były wyłącznie pozytywne emocje i dużo ciepła. Przez moment miałam wrażenie, że ten cudowny dźwięk owija się wokół mnie, jak czasami telepatyczny głos Gabriela, z tą tylko różnicą, że tym razem w doznaniu tym nie było żadnych telepatycznych zdolności.
– Tutaj akurat masz rację, ale zauważ, że ty i ja mocno się różnimy. A raczej różniłyśmy, kiedy jeszcze byłam człowiekiem – sprostowała, bo różnica między pół-wampirem a człowiekiem była zdecydowanie większa od tej pomiędzy pół-wampirem, a człowiekiem; nawet jeśli byłam w połowie nieśmiertelna i ludzka, te natury mimo wszystko nie rozkładały się tak idealnie po równo. – Miałam dwadzieścia dwa lata, kiedy wyszłam za mąż. Nie byłam wiele doroślejsza niż ty w tym momencie, patrząc oczywiście na stan umysłowy – podkreśliła. – Osiemnaście lat wcale nie sprawia, że nagle się zmieniasz, zapewniam cię.
Ugryzłam się w język, postanawiając nie kłócić się z nią o to, że mimo wszystko miała wtedy zdecydowanie więcej doświadczenia ode mnie – to i tak by nic nie dało, poza tym nie chciałam zmuszać jej do dalszego wspominania ludzkiego życia. Poczułam smak krwi w ustach i pośpiesznie ją przełknęłam, mając nadzieję, że milczenie będzie najlepszym rozwiązaniem w tym momencie.
Było, ale i tak nie uzyskałam takiego efektu, jak przewidywałam. Esme bowiem wcale nie zakończyła tematu i wciąż mówiła o tym, co było zanim postanowiła się zabić:
– Charles... Myślisz, że wyszła za niego z miłości? – zapytała cicho. – Nie, raczej z rozsądku. I to nie mojego, ale mojej matki. Bo wiesz, on potrafił być bardzo czarujący, kiedy mu na czymś zależało, poza tym był bogaty. Chyba władza i pieniądze zawsze będą tym, co rządzi światem, więc chyba nie powinnaś być zdziwiona tą sytuacją – westchnęła, krzywiąc się. – Ale dla mnie też był dobry, przynajmniej przy ludziach. Przed ślubem też, ale już po... Wiesz, to jakbym poznała jednego faceta, a wyszła za jego złego bliźniaka – stwierdziła.
Wiedziałam o tym, bo i kiedyś słyszałam trochę na temat historii Esme. Z tym, że nigdy z nią głębiej tego tematu nie roztrząsałam, bo nawet po niemal wieku wracała do tego okresu niechętnie, ja z kolei nigdy nie lubiłam przykrych historii. Zdecydowanie bardziej wolałam, kiedy mama opowiadała mi o sobie i tacie – jako jedyna nie została wampirem dlatego, że ktoś ją do tego zmusił, a z własnej woli. Uważałam, że to było piękne.
– Nie musisz... – zaczęłam, chcąc zapewnić ją, że wcale nie chcę, żeby męczyła się z tymi wspomnieniami, ale przerwała mi jednym spojrzeniem.
– Daj mi skończyć, proszę – upomniała mnie. – Chcę ci to powiedzieć, nawet jeśli w żaden sposób ci to nie pomoże. Jeśli teraz przerwę, długo znowu się nie zdobędę. Carlisle próbował ze mną o tym rozmawiać, ale wtedy nie byłam w stanie. A teraz muszę to komuś powiedzieć – niemalże jęknęła i to z taką desperacją, że nie mogłam jej odmówić; poza tym byłam jej to winna.
Pokiwałam jedynie głową. Poczułam się nieco dziwnie, kiedy okazało się, że ten jeden gest wystarczy, żeby na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
– Dziękuję – odetchnęła, co nie miało dla mnie żadnego sensu. To chyba ja powinnam była dziękować za to, że przez tak długi okres czasu zastępowała mi matkę, nawet po tym jak okazało się, że początkowo wszystkich okłamywałam. Poza tym mogłaby mieć do mnie pretensje o to, że nie powstrzymałam dziadka przed ratowaniem jej i tym samym pozwoliłam, żeby stała się wampirem. – Wiesz, daruję ci pełen opis charakteru mojego męża... byłego – poprawiła się; jakby nie patrzeć, oficjalnie była martwa. – Wydaje mi się, że dziecko jedynie nas od siebie odsunęło. Po prawdzie to aż jestem zdziwiona, że nie próbował skłonić mnie do tego, żeby się małego pozbyła, zanim ktoś się zorientuje. Wiesz, czasami powiększenie rodziny niekorzystnie wpływa na karierę zawodową, poza tym nie mogłabym się z nim pokazywać tak często, jakby oczekiwał. Teraz po prostu jestem pewna, że on go nie chciał... – Zamilkła na chwilę, żeby móc zapanować nad emocjami wziąć się w garść. – Czasami mówi się, że złe i dobre myśli mogą się sprawdzać. Teraz, kiedy zobaczyłam co potraficie ty czy Gabriel, zaczynam się nawet zastanawiać, czy nieświadomie nie wpłynął na śmierć naszego synka, ale nie zamierzam go obwiniać. To po prostu się stało i może tak właśnie miało być...
Co miałam jej teraz powiedzieć? „Tak mi przykro”? Brzmiało to tak banalnie, że chyba wyśmiałabym każdego, kto próbowałby mnie w ten sposób pocieszać, zwłaszcza po tym, jak sama przez kilka minut byłam przekonana, że straciłam dzieci. Dzięki temu rozumiałam Esme lepiej, dlatego zrobiłam dokładnie to, czego sama oczekiwałabym w tej sytuacji od Gabriela czy kogokolwiek innego – po prostu milczałam, dając jej pomyśleć.
– Pamiętasz, jak przed wyjazdem na bal ja i Edward mieliśmy wspólną tajemnicę? – zapytała mnie nagle; wzdrygnęłam się, bo nie spodziewałam się, że znów się odezwie. – Wtedy, gdy przyszły zaproszenia z Włoch – przypomniała, chociaż aż nazbyt dobrze wiedziałam o czym mówi.
– Bal pięciuset. Oczywiście, że pamiętam – zapewniłam, starając się nie skrzywić na wspomnienie ataku Jane i Demetriego. Nie to było w tym momencie istotne. – Gabriel mi później powiedział, co się stało. Że straciłaś kontrolę – przyznałam nieco zawstydzona tym, że chłopak czytał jej w myślach (swoją drogą, chyba zabiłby mnie za to określenie) i na dodatek przekazał je mnie.
Esme jednak nie wyglądała na zagniewaną.
– A powiedział ci, co dokładniej się stało? – zapytała spokojnie, chociaż wydała mi się nieco speszona tym, co miała wyznać.
– Jasne, że nie powiedział – obruszyłam się. – Gabriel mimo wszystko rzadko zagląda innym do głów. Jeśli coś wyczytał to dlatego, że byliście rozemocjonowani i nie mógł tego zignorować – usprawiedliwiłam ukochanego, bo sama zdążyłam się już przekonać, że kiedy ktoś jest pod wpływem emocji, emituje tak silną energią, że niemal słyszy się jego myśli, a raczej niewyraźne urywki; można je albo zignorować, albo poskładać w całość i Gabriel preferował to drugie.
– W takim razie był bardzo łaskawy, bo utrata kontroli jest tutaj akurat najmniej istotna – stwierdziła w zamyśleniu.
Zmarszczyłam czoło, niepewna co powinnam o jej słowach myśleć. Jeśli nie zabicie człowieka było tutaj najgorsze, co w takim razie się stało? I jaki niby miało to związek z tym, co właśnie mi opowiedziała? Bo jakiś musiało mieć, byłam tego pewna.
– Nie rozumiem... – przyznałam.
Uśmiechnęła się blado.
– Tym bardziej muszę podziękować Gabrielowi – stwierdziła. – Edwardowi również, bo muszę przyznać, że w jakimś stopniu podejrzewałam, że mógłby powiedzieć tobie i Carlisle'owi. A jednak wszystko wskazuje na to, że dowiecie się ode mnie. Znaczy... Carlisle już wie, bo powiedziałam mu wtedy, na balu – przyznała.
Ach, czyli jako jedyna byłam nieświadoma sytuacji? Nie miałam pewności, ale Isabeau chyba też wiedziała, bo nie wydawała się być na tyle przyzwoita, żeby nie wnikać w podświadomość współlokatorów. Mogłam się założyć, że już dawno przetrząsnęła mój umysł i to wyjątkowo dokładnie, bo myśli brata były poza jej zasięgiem, a na pewno chciała wiedzieć, czy plan który ułożyła z Michaelem daje właściwie efekty. Prawie na pewno więc poznała wspomnienia wszystkich moich bliskich, żeby dodatkowo uzupełnić obraz sytuacji – no i naturalnie z ciekawości, a czegoś tak istotnego, jak utrata kontroli, z pewnością nie przeoczyła.
Nie byłam pewna, czy powinnam czuć się źle, że jako jedyna nie miałam pełnych informacji na temat sytuacji, ale w sumie to była tajemnica Esme, prawda?
– Co się stało? – zapytałam w końcu, mając nadzieję, że to nie zabrzmi przesadnie wścibsko i babcia będzie wiedziała, że wcale nie oczekuję, że mi odpowie.
– Tamtego dnia Charles wrócił do Columbus – wyjaśniła spokojnie. – Byliśmy z Edwardem na polowaniu i wtedy się dowiedziałam. A raczej on wychwycił to z myśli mojej dawnej znajomej, bo zawędrowaliśmy zdecydowanie zbyt blisko miasta. Powiedział mi zanim się głębiej zastanowił i chciał żebyśmy się szybko wycofali, zanim ktoś mnie zauważy – w końcu wszyscy wierzyli w to, że jestem martwa – ale ja już nie myślałam logicznie. Po prostu pobiegłam w stronę swojego dawnego domu i to tak szybko, że nawet twój ojciec nie mógł mnie dogonić, a przecież biega najszybciej z nas wszystkich. Złapał mnie dosłownie w ostatnim momencie, bo byłam już bliska tego, żeby wparować do środka i po prostu ujawnić się Charlesowi... Sama wiesz, jakie to by miało konsekwencje – westchnęła. – Ale nie to było najgorsze. Opamiętałam się trochę, kiedy Edward się na mnie wydzierał. „Co do cholery robisz? Chcesz nas wszystkich pozabijać?” – zacytowała go i to tak prawdziwie, że zaśmiałam się nerwowo. – Odciągnął mnie, żeby skryły nas drzewa za domem i mieliśmy wracać, wtedy jednak usłyszałam, jak otwierają się drzwi. I spojrzałam, a tam stała kobieta, a ja ją rozpoznałam, bo nieraz u nas gościła. Była znajomą Charlesa, ale w tym, jak się żegnali nie było nic przyjacielskiego. I chociaż już dawno pogodziłam się z tym, że to już nie moje życie i nawet odetchnęłam, że mogę się od niego odciąć, wtedy poczułam złość. Udane małżeństwo czy nie, zdrada zawsze boli tak samo, a przecież wiesz dobrze, jak porywcze są wampiry. Nie mogłam tak po prostu patrzeć i kiedy ona odeszła na tyle daleko, żeby nikt nic nie zobaczył... – westchnęła i urwała, ale ja nie potrzebowałam słów, żeby zrozumieć.
Momentalnie pomyślałam o Annie. Czy w takim razie Drake również wiedział, skoro zmanipulował mnie tak, żebym ją zaatakowała? Z tym, że dziewczyna była Bogu ducha winna, bo Gabriel nie był nią nawet zainteresowany. Mogłam jednak powiedzieć, że o zazdrości wiedziałam zdecydowanie więcej niż bym chciała i wcale nie byłam z tego dumna.
– Ja... – Urwałam, bo zabrakło mi słów. – Właściwie nie wiem, co powinnam powiedzieć – przyznałam przepraszającym tonem. Czułam się źle, bo nie potrafiłam zrobić niż, żeby jakąś ją pocieszyć czy wesprzeć. – Przepraszam...
– Nessie, przecież ja niczego nie oczekuję. Wysłuchałaś i to jest istotne, a i może jakoś ci pomoże. Bo widzisz, ty i Gabriel to zupełnie inna sprawa, dlatego nie powinnaś się obawiać tego, co będzie. – Raptownie poweselała. – Mówiłam ci, że pierwszy raz spotkałam Carlisle'a, kiedy miałam szesnaście lat? Byłam dość ruchliwym dzieckiem i nade wszystko uwielbiałam wspinać się na drzewa, zwłaszcza te wysokie. Ale raz spadłam i złamałam sobie nogę. Jeśli mam być szczera, do tej pory nie bardzo pamiętam wizytę w szpitalu, bo przez cały czas byłam skupiona na tym, że chyba nie spotkałam nikogo tak niezwykłego. Wtedy do głowy by mi nie przyszło, że to niebezpieczna uroda wampira – przyznała. – Już chyba tamtego dnia coś poczułam, chociaż nie można było nazwać tego miłością. Ale to już wtedy było zdecydowanie głębsze niż uczucia, które wymusiłam wobec Charlesa. Chyba już w dniu ślubu, kiedy od rana męczyły mnie mdłości, powinnam była zrezygnować, bo wyglądało to jak przesłanie od losu. Coś w stylu: „wycofaj się, zanim będzie za późno”. Ale ja to zignorowałam i sama widzisz, jak to się wszystko potoczyło – zauważyła, ale i po jej tonie poznałam, że niczego nie żałuje. – A potem jeszcze ty oświadczyłaś, że znów będę miała męża. Wyobraź sobie teraz, jak bardzo byłam w tamtym momencie zszokowana.
Uśmiechnęłam się jedynie, nagle dochodząc do wniosku, że ta rozmowa zrobiła dobrze nam obu. Wiedziałam, że Esme jest bardzo zadowolona z tego, że komuś się zwierzyła, a i ja już nie myślałam tak intensywnie o swoich obawach. Poza tym słuchając jej tym bardziej zaczynałam doceniać Gabriela, który był ideałem w porównaniu z Charlesem.
– Dziękuję – powiedziałam pod wpływem impulsu i wiedziałam, że Esme zrozumie. – Chyba robi się późno – zauważyłam zaskoczona, spoglądając w niebo. Nie sądziłam, że stoimy tutaj już przynajmniej dwie godziny. – Wracajmy...
Chciałam zaproponować, żebyśmy wróciły do domu, kiedy to się stało. Nagle poczułam niepokój tak silny, że dosłownie mnie sparaliżował. Wypełniły mnie emocje, które z pewnością nie należały do mnie – zaskoczenie, strach i chłodna determinacja, a także chęć do walki, gdyby zaszła taka potrzeba. Była to tak różnorodna i oszałamiająca mieszanka, że po prostu urwałam wpół słowa i wbiłam wzrok w przestrzeń, co musiało wyglądać na tyle nietypowo, że zaniepokoiłam Esme.
– Nessie? – zapytała niepewnie.
Nagle krzyknęłam i zgięłam się wpół, czując się tak, jakby ktoś właśnie kopnął mnie w brzuch. To było podobne do tego, czego doświadczyłam podczas ciąży, z tym, że cios nie nadszedł z wewnątrz, ale z zewnątrz, chociaż przecież nikogo z nami nie było. Dosłownie nie mogłam złapać tchu, oszołomiona tymi wszystkimi emocjami i bólem, który poczułam.
Teraz Esme była już bliska paniki.
– Renesmee, co się dzieje? – zapytała, podtrzymując mnie. – Poczekaj, wezmę cię na ręce. Zaraz będziemy w domu i Carlisle... – zaczęła, ale odepchnęłam jej ręce, wkładając w ten gest tyle stanowczości, ile tylko byłam w stanie z siebie wykrzesać.
W końcu rozumiałam, czym była dziwna więź, która wytwarzała się między rodzeństwem albo parami, które były sobie przeznaczone. Zrozumiałam, co znaczy, że ktoś po prostu wiedział, że jego druga połówka jest zagrożona i potrzebuje pomocy. To, co teraz czułam, całkowicie mnie oszołomiło, ale nie na tyle, żebym nie była w stanie trzeźwo myśleć.
Zacisnęłam zęby, po czym powoli się wyprostowałam. Ból minął równie nagle, jak się pojawił i czułam jedynie jego echo – z tym, że nie w brzuchu, ale sercu. To było podobne do kłucia, może nawet tak czułby się ktoś, kogo przebito kołkiem, chociaż wolałam o tym nie myśleć, żeby nie zacząć panikować. Teraz istotniejsza była jedna rzecz.
Spojrzałam babci w oczy, a potem wypowiedziałam jedno, jedyne słowo:
– Gabriel.

3 komentarze:

  1. hej,rozdział bardzo mi się podoba bo mało kto na swoich blogach czy nawet w książce do końca wyjaśnił historie Esme, bynajmniej ta historia podoba mi się, dobrze, że Esme jest z Carlisle, a nie Charlesem on wgl do niej nie pasuje, Esme jest najcieplejszą i kochającą osobą w całym Zmierzchu.Zakończenie również mi się podoba nie mogę się doczekać co będzie dalej, co się stało Gabrielowi,mam nadzieje, że niedługo dodasz następny, czekam z niecierpliwością i życzę weny.

    Pozdrawiam zmierzch-renesmee ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej super rozdział !!! :D
    ciekaw jestem co będzie dalej, ale zaintrygował mnie ten ból jakiego doznała najwidoczniej wiąże ją i Gabriela coś więcej...

    PS. dziś wieczorem będzie kolejny rozdział ;)

    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na następny rozdział.

    Jacob-Zmierzch

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę podobnie.Też wydaje mi się że łączy ich jakaś więź ale oczywiście nie wiem.Czekam na nn i pozdrawiam.
    Ola(oldud)

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa